Genialna parodia klasycznych powieści kryminalnych. Czy Paul West, bohater „M jak Merde!”, zda egzamin na Jamesa Bonda, czy raczej ulegnie kobiecemu urokowi i da się wykorzystać kuszącej M?

 

Następna część przygód Brytyjczyka znanego z poprzednich powieści Stephena Clarke'a.

Paul po raz kolejny przyjeżdża do Francji i już od pierwszych chwil wie, że nie będzie to spokojny pobyt. Jego przyjaciółka Elodie wychodzi za mąż za milionera z francuskiej arystokracji. Zadaniem Paula jest przygotowanie przyjęcie weselnego. W dwa tygodnie! Poza pojawia się tajemnicza Gloria Monday, zwana przez wszystkich M. Piękna kobieta zabiera Paula na wybrzeże. Zapowiada się romantycznie, jednak M zaczyna się dziwnie zachowywać: znika na całe dnie i prowadzi podejrzane rozmowy telefoniczne. Czy to możliwe, żeby ta wspaniała dziewczyna chciała... zabić prezydenta Francji?!

 

 

Pisanie „M jak Merde” było niesamowitą zabawą. Nie mówię tego po to, żeby poprawić Wam humor stwierdzeniem, że lubię swoją pracę, ale dlatego, że według mnie tę przyjemność da się wyczuć w trakcie lektury. Cała książka to jeden wielki uśmiech.

Stephen Clarke

 

Mistrz obserwacji i prowodyr odnowienia wojny francusko-brytyjskiej znów wytacza swoje działa.

„Dziennik"

Ta książka łączy w sobie nieroztropność Bridget Jones z zuchwałością Jamesa Bonda... Oko do detalu i cięty dowcip Clarke'a sprawiają, że zwykła codzienność wydaje się surrealistyczna.

„Publisher's Weekly"

 

Tam, gdzie spotykają się pierwiastki brytyjski i francuski, jest jak zwykle ciekawie: trochę śmiesznie, trochę poważnie i z całą pewnością złośliwie.

„Eurostudent"

 

Anglik o Francuzach. Niesłychanie rzadki gatunek literacki: powieść, przy której trudno powstrzymać się od głośnego śmiechu. Inteligentna, ciepła książka faceta, który ma dużą wiedzę, olbrzymią sympatię dla ludzi i kolosalne poczucie humoru.

„Glamour"