Dałoby się ukuć na podstawie nowego zbioru opowiadań Joanny Pettersson definicję realizmu magicznego w jego europejskim wydaniu, owej literackiej matrycy szukającej swych korzeni i w XIX-wiecznym triumfie realizmu, i w cudowności, która przenika całą kulturę śródziemnomorską. Można znaleźć w tej książce antidotum na wszędobylski, natrętny i uwłaczający czytelniczym gustom psychologizm, którym przeszła, jak pomieszczenie zapachem stęchłej ryby, nasza współczesna proza. „Potępieńców” można również odczytać poprzez założenia modnej dziś mikrohistorii i znajdować okruchy ludzkich prawd – tych małych, pojedynczych, a zarazem uniwersalnych – w epokach rozpoznanych i zindeksowanych w encyklopediach i innego typu kompendiach. Tylko czy warto? Radzę czytelnikowi, aby udał się do wszechświatów kolejnych opowiadań bez ideowych potrzeb, odnalazł ich epicentrum, zalążek mitu, bo nie ulega wątpliwości, że te historie próbują – jak mity – opowiedzieć nieopowiadalne, i delektował się smakiem prawdziwej sztuki epickiej bez definicji ze słowników terminów literackich. A potem zadał sobie te same pytania, które towarzyszą zasiedlającym je postaciom. Okrutnego rycerza, opiekuńczego ziemianina Dietera, dzielną Ewę, sprzeciwiającą się na swój sposób faszystowskim normom i wielu innych barwnych bohaterów łączy jedno: chęć dotarcia do drugiego człowieka. I obawa, że jednak jesteśmy monadami…