Debiutanckie opowiadanie fantastyczne autorstwa Julii Deji.

Po jakimś czasie zatrzymałam się, żeby złapać oddech. Oparłam się plecami o jakieś grube drzewo i zaczęłam łapczywie chwytać powietrze. Już dawno nie byłam zmuszona do takiego wysiłku, dlatego moja kondycja była na beznadziejnym poziomie. Z przerażeniem rozejrzałam się wokół, czekając, aż ktoś wyskoczy na mnie z ciemności i będę zmuszona do dalszej ucieczki. W lesie jednak było wyjątkowo cicho, co mnie nieco uspokoiło; zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście widziałam te żółte oczy, czy po prostu je sobie ubzdurałam. Miałam nadzieję, że już niedługo będę mogła wyjść zza tych drzew; w tej chwili marzyłam tylko o tym, by położyć się w swoim łóżku i zakopać w pościeli. Zaczęłam nerwowo grzebać w torebce w poszukiwaniu telefonu. Kiedy wreszcie komórka trafiła do mojej dłoni, zobaczyłam, że ekranik lśni czernią. Szlag, padła bateria. Poczułam się całkowicie bezbronna, pozbawiona jakiegokolwiek kontaktu z cywilizowanym światem, choć tak naprawdę już niedużo brakowało mi do wyjścia z lasu. Potrząsnęłam telefonem w nadziei, że może się jednak uruchomi, ale nic z tego nie wyszło. Schowałam aparat komórkowy z powrotem do torebki i właśnie wtedy do moich uszu dotarł donośny, mrożący krew w żyłach ryk.