Biblijna apokalipsa stała się faktem, ale jest to bardziej apokalipsa według Michała Gołkowskiego, niż według świętego Jana, który nie przewidział jak trudno będzie zakonczyć świat po 2 tysiącach lat jego rozwoju.

Najbardziej pokręcona wizja końca świata, o jakiej czytaliśmy.

Ziemia się zatrzymuje, umarli wstają z grobów, gwiazdy spadają do morza. Tylko że coś w systemie nie zadziałało. Zamiast bomby termojądrowej wyszedł fajerwerk.

Bo dzisiejszy świat wygląda zupełnie inaczej niż ten, w którym żył św. Jan piszący swoje dzieło. Ludzi jest o wiele więcej a technologia poszła mocno naprzód, więc przed rydwanem Jeźdźca Apokalipsy można uciec pedałując na rowerze. A najdziwniejsze jest to, że ludzie wcale nie chcą umierać, mimo że plakaty i ulotki reklamowe w jaskrawych barwach obiecują Życie Wieczne.

Wreszcie ktoś na Górze decyduje, że trzeba zrobić porządek z tym burdelem.

Powołani zostają do życia Aniołowie Apokryficzni. Otrzymują oni proste zadanie: jak najszybciej i najskuteczniej rozporządzić masą upadłościową, w którą zamieniła się nasza Ziemia. Dokonać inwentaryzacji, zlikwidować środki trwałe, upłynnić aktywa, wymieść brudy, zgasić światło i oddać klucz na portierni.

Jednak Aniołowie mają to w dupie.

Zwalają czarną robotę na ludzi.

Na ziemię zstępują Komornicy. Wśród nich jest Ezekiel Siódmy. Nie zajmują się oni konfiskowaniem telewizorów i pralek. Dług jaki będą egzekwować to życie, bo umrzeć przecież trzeba, i to jak najszybciej, wszak na tym polega koniec świata.