Złapane w biegu, w przelocie, ocalone od zapomnienia… Książka Krzysztofa Olszaka, rozpięta między tomem poetyckim, zbiorem aforyzmów, zapisem natrętnych myśli i duchowym silva rerum, wnika w głąb życia i rozcina je w newralgicznych miejscach. W konsekwencji powstaje esencja tego, kim jesteśmy, kim chcielibyśmy być, kim bywamy w marzeniach i snach, kim zobaczyli nas inni w chwilach nagłego przebłysku bliskości.
Metafory są nienatrętne, porównania trafne w swej bezpośredniości, obserwacje wnikliwe. Forma nie przeszkadza treści, a swą skłonnością do minimalizmu uwypukla, co winno być uwypuklone. A do tego ten powiew poetyckiej świeżości, dopiero co utraconego natchnienia, które jeszcze unosi się nad rozlanym oszczędnie atramentem.
Autor dał się już poznać w swej zwięzłości w Guziku od pidżamy. Ciąg dalszy nastąpił. Warto było czekać.