Pasjonujący reportaż ukazujący całą prawdę o byciu stewardesą w PRL-u. Z jednej strony możliwość wzbicia się ponad polską szarość i podróży ku barwnemu Zachodowi, dostęp do dóbr nieosiągalnych dla pozostałych rodaków i możliwość korzystania z luksusów o jakich nie śniło się mieszkańcom komunistycznej Polski, z drugiej strony ciągłe bycie na cenzurowanym, wielogodzinna praca zmuszająca mimo to do szukania alternatywnych źródeł dochodu, strach, pokusa ucieczki z Polski, tęsknota za rodziną.

W 1903 roku Orville Wright po raz pierwszy wzbija się w powietrze maszyną napędzaną silnikiem spalinowym i na nowo definiuje wolność. W 1945 jej smak poznaje w Polsce sześć dziewcząt, dwie dekady później – około dwudziestu. Z każdym rokiem jest ich więcej. Są młode, piękne, bardzo dobrze wykształcone, znają języki obce. Wyjeżdżają na Zachód, kupują modne ubrania, kawior popijają szampanem, podróżują z aktorami, pisarzami, sportowcami. Nocują w najlepszych hotelach, zarabiają w dolarach, chodzą na rauty w ambasadach. I to wszystko w godzinach pracy. Totalna wolność – to daje w PRL-u zawód stewardesy. Zawód, a właściwie zajęcie, polegające na tym, by ładnie wyglądać, przejść się po pokładzie i podać kanapki pasażerom. Tak twierdzą setki zazdrosnych.

Ale to tylko część prawdy o polskich wniebowziętych.

Bycie stewardesą w PRL-u oznacza także pracę po 12 godzin na dobę, bez prawie żadnych dni wolnych. To konieczność pokonywania zmęczenia, radzenia sobie z trudnymi pasażerami, ze służbami bezpieczeństwa i celnikami patrzącymi na ręce, z chorobami, ciągłym strachem o życie swoje i koleżanek. To także codzienne trudne wybory: czy zapisać się do partii, czy dorobić przemytem? Uciec z Polski czy zostać z rodziną?

Stewardesy pracujące w Polskich Liniach Lotniczych LOT w czasach PRL-u przez lata milczały. Niedoceniane, często pomijane w historii polskiego lotnictwa opowiadają, jak naprawdę wyglądało ich życie. Mówią o marzeniach, wolności, samodzielności i o cenie, jaką musiały za nie zapłacić.

 

Wydawać by się mogło, że sama przyjemność – życie w podróży, i to jeszcze w czasach, gdy jeździł mało kto. Świetne zarobki – pensja wprawdzie była niska, ale z Nowego Jorku można było przywieźć dżinsy, z Kairu buty, a z pokładu zwędzić kawior i jakoś wyjść na swoje. Wokół masa wpływowych ważniaków i miłe słowo od Micka Jaggera.

Anna Sulińska nie dała się zwieść. „Latanie to była nobilitacja”, usłyszała setki razy, postanowiła więc sprawdzić owej nobilitacji cenę. Opisała upokorzenia, codzienne ryzyko i niecodzienne niebezpieczeństwa, porwania i katastrofy, wreszcie – morderczo ciężką pracę.

„W lataniu opanowanie to połowa zwycięstwa”, powtarzała charyzmatyczna szefowa stewardes w latach sześćdziesiątych. W pisaniu o stewardesach co najmniej połowa sukcesu to cierpliwość. Sulińska ma jej nieskończone, "nomen omen", pokłady. To pozwoliło jej dotrzeć do kobiet, które nawykły do życia w cieniu i wcale nie zamierzały z niego wychodzić, namówić je na opowieści, pokazanie dzienników i dokumentów. Odnalazła raporty donosicieli SB, niepublikowane relacje pilotów i kuriozalne porady z branżowej prasy. Ta utrzymywała lotniczy świat w przeświadczeniu, że „zgrabna, ładna i uśmiechnięta stewardesa to gwarancja przyjemnej podróży”, i doradzała, żeby zawsze pamiętały, by się ładnie umalować.

Książka "Wniebowzięte" opowiada o tym, co kryło się pod makijażem.

Aleksandra Boćkowska