– A księdza Zbigniewa Kłoska – już opowiadał wujek Marian – proboszcza parafii Pilśno w łuckiej diecezji na raty mordowali – nagle urwał.
– Na raty? – matce gwałtownie rozszerzyły się oczy.
– Na raty, Mario! – kiwnął wujek głową.
– Jakże to tak? – matka była roztrzęsiona.
– A tak to! – kontynuował wujek. – Najpierw ręce mu cięli na kawałki, palec po palcu, dłoń po dłoni, a potem gardło poderżnęli sierpem.
– Chryste Panie! Sierpem?! – matka ukryła twarz w dłoniach. I choć już wcześniej słyszała o odciętych głowach, wciąż nie mogła się z tym oswoić.
– Nie tylko jego tak zakatrupili! – zaciskając zęby, burknął dziadek Ignacy. Wszyscy spojrzeli na niego. – Księdza Kamila Barwiona z parafii Korytnica piłą na pół przerżnęli – dodał. Pozostali zastygli, jakby zamienili się w przydrożne figury.
A mnie się słabo zrobiło. Nie wiedziałem, czy mam uciekać z zapiecka, czy też trwać na swoim posterunku z nadstawionymi uszami i słuchać dalej. Poczułem, że mieni mi się w oczach, jakby zaszły mgłą. I ta mgła okrywała już mnie całego.
I wtedy z tej mgły wyłoniła się wiedźma Honorata. Rzadko do nas zaglądała, ale jak przychodziła, wiadomo było, że ze świata nowe wiadomości przynosi.