„Wzgórze Ślimaków” Tomasza Pląskowskiego to powieść, która spodobać się winna wszystkim miłośnikom prozy poetyckiej. To literatura piękna na niezłym poziomie — dobrze napisana, głęboka, ale też naprawdę wciągająca, dzięki zastosowanym przez autora zabiegom często bowiem nie pozwala po prostu oderwać się od lektury. Główny bohater tej historii, Wiktor, po śmierci żony trafia do nieco dziwnego hotelu nazywanego „Zieloną Górką”. Poznaje tu pierwszego „pilota spitfire’a, którego zna osobiście”, nieco tajemniczą kobietę, Martę, a w podziemiach odnajduje przedziwne pomieszczenie, które nazywa rupieciarnią. Z czasem poznaje również historię tego miejsca i związane z nim legendy – w tym także opowieść o czarownicy, która — zdradzona setki lat wcześniej przez mieszkających tu wieśniaków — rzuciła na nich urok, zamieniając ich wszystkich w ślimaki. Odtąd nieodległy pagórek miejscowi nazywają właśnie Wzgórzem Ślimaków i odwiedzają go niechętnie. Gdy mijają pierwsze dni, gdy Wiktor zaczyna oswajać się z tym miejscem, gdy zaczyna na nowo odkrywać radość życia i porządkować, układać swój świat, gdy uspokaja się, nagle wszystko zmienia się diametralnie. Do naszego bohatera zaczynają powracać obrazy z przeszłości — tej nieodległej, ale też zdarzenia, które zdają się nigdy nie mieć miejsca. Co jest tu prawdą, a co iluzją? Czy nasz bohater rzeczywiście zaczyna popadać w szaleństwo, czy też stopniowo wygrzebuje się z depresji spowodowanej utratą żony? Czy znajdujemy się w hotelu, czy w szpitalu dla umysłowo chorych? Trzeba przyznać, że Pląskowski pisarzem jest sprawnym. Nieźle tworzy i opisuje historie swoich bohaterów, a postaci, które wyszły spod jego pióra, są rzeczywiście wiarygodne. Nie ma tu miejsca dla postaci „papierowych”, choć momentami odnosi się wrażenie nierealności tego pisarskiego przedsięwzięcia. Pląskowski ponadto gra konwencjami. Na pierwszych stronach kreuje niemal idylliczny obraz spokojnej mieściny, w której można wypocząć po trudach codzienności, odnaleźć samego siebie i uspokoić się. Stylistyka i sposób opowiadania, ale też miejscami sceneria, przywodzą na myśl może nawet nie Remarque’a, do którego w nocie wydawca porównuje autora, lecz wręcz „Czarodziejską górę” Thomasa Manna. Kiedy zaś powraca się wraz z bohaterem w świat wspomnień, rytm i sposób prowadzenia narracji kierują się do „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta. „Wzgórze Ślimaków” nie jest oczywiście powieścią tak wielką, ale skojarzenia z klasyką prozy europejskiej są podczas lektury nieuniknione. Z biegiem opowieści jednak coraz bardziej oddalamy się od wspomnianych autorów i pogrążamy się w studium umysłu bohatera. Pląskowski z dużą sprawnością buduje atmosferę zagrożenia, zagubienia i osaczenia. Wspaniale opisuje życie wewnętrzne Wiktora, jego zmaganie się... No właśnie — z czym? Z chorobą psychiczną? Z depresją? A może Wiktor jest po prostu wybrańcem, któremu dane było poznać swe przeszłe wcielenia? Skąd bierze się nieustanny stukot maszyny do pisania, który nieustannie dobiega na kartach powieści? Zakończenie książki dla wielu okaże się zaskoczeniem, choć tego typu rozwiązania akcji w literaturze nieraz już spotykaliśmy. Jest więc powieść Pląskowskiego interesującą propozycją prozatorską dla wszystkich, którzy poszukują w literaturze czegoś więcej, niż żywo biegnących wydarzeń. Jest książką niepozbawioną wad, lecz zarazem przywodzącą na myśl stylistykę największych powieści europejskich. Jest powieścią ciekawą, która zwiastować może pojawienie się na scenie literackiej zupełnie nowej gwiazdy, która — co cieszy — swój powieściowy debiut prezentuje wyłącznie w formie elektronicznej.