Powieść "Tyfus, teraz słowiki" - wymieniana obok "Na nieludzkiej ziemi" Józefa Czapskiego, "Innego świata" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego czy "W domu niewoli" Beaty Obertyńskiej jako jedno z najważniejszych świadectw GUŁagu w literaturze polskiej - pozostaje dotąd dziełem znanym tylko wtajemniczonym. Funkcjonuje jako książka osobna - nazbyt drastyczna, przesadnie poetycka, nadmiernie, jak na podejmowany w niej temat, niekonwencjonalna. Kreślona przez Mariana Czuchnowskiego opowieść o losach Polaka Jana Rawy, który w początkach 1942 roku, w czasie jednej z największych epidemii tyfusu plamistego w dziejach Azji Środkowej, trafia wprost z obozu do szpitala zakaźnego w Taszkencie, gdzie następnie zmaga się nie tylko z wycieńczającą chorobą, lecz i z rzeczywistością kreowaną przez sowiecką propagandę, bez wątpienia wyłamuje się ze schematów pisania o doświadczeniach łagrów. Jest opowieścią niezmiennie wstrząsającą, ale i na wskroś nowoczesną. Związaną z konkretnym okresem i miejscem, a zarazem uniwersalną. Stanowiącą nie tyle oskarżenie totalitarnego systemu, ile wielką pochwałę życia w jego najprostszych przejawach.