Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zapomniana historia nauki - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
74,00

Zapomniana historia nauki - ebook

W każdym dworze i dworku polskim znajdowała się domowa apteczka […] Śpiżarnia pańska z apteczką zostawała pod zarządem i pieczą panny apteczkowej, która wydawała kucharzom, smażyła konfitury, urządzała nalewki i domowe lekarstwa, piekła pierniki i z dziewczętami zbierała zioła lecznicze. Była to zwykle albo daleka krewna, albo uboga panna i sierota, która za mąż nie wyszła, ale w domu możniejszym znalazła opiekę i ciepło rodzinne […] Panna apteczkowa, jako opiekunka chorych we dworze wiejskim, jako najwierniejsza przyjaciółka domu i rodziny swoich państwa, jako niestrudzona i umiejętna pracownica, była w dawnem społeczeństwie polskim, nie znającem dzisiejszego roznerwowania, bardzo pospolitym a sympatycznym typem starej panny.
Z. Gloger, Encyklopedia staropolska
Kolejna książka z cyklu stanowiącego zbiór przewrotnych esejów, opisujących nieznane fakty naukowe oraz epizody z życia dawnych wizjonerów. Tym razem poznamy marzenia o zawojowaniu świata nauki przez przedstawicieli matematyki, medycyny, archeologii, entomologii i geografii.
Czy wiesz, że:
W XVII w. Polaków uznawano za naród wyróżniający się ponadprzeciętnym zdrowiem? Zasługą tego miały być m.in. spanie na twardym posłaniu i … pogodne usposobienie.  W XVIII w. w celu pozbycia się kołtunów z włosów radzono spożywać gotowanego jeża lub polewać głowę gorzałką – następnie ją podpalając.  Wynalazca pierwszego odkurzacza został aresztowany, gdyż jego maszyna zebrała zbyt dużą ilość srebrnego pyłu z monet, podczas czyszczenia królewskiej mennicy.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-01-20584-3
Rozmiar pliku: 12 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Ta książka jest luźną kontynuacją mojego poprzedniego dzieła – Zapomniana historia nauki, czyli fantazje i facecje naszych dziadków – i tak jak tamta jest opowieścią o naszej wyobraźni rodzącej fantazje i facecje owych błędnych rycerzy gotowych do walki z chimerami i wiatrakami, często jednak odkrywających nowe lądy, których geografia oszałamia i pozwala na dokonywanie epokowych odkryć.

Fantazje to istoty niemal nieważkie i eteryczne, rozmarzone i senne, zwykle unoszą się samotnie między niebem a ziemią, czyli najpewniej gdzieś w stratosferze. Stworzone są z idei, tęsknot, myśli i mgły. Facecje to istoty jowialne i kpiarskie, stworzone ze słów i czynów, czasem bywają gruboskórne, rubaszne, może nieco lekkomyślne, lubią towarzystwo, na ogół dość mocno stąpają po ziemi. A my, ludzie, żyjemy pośród nich; jedne i drugie są dla nas niczym attycka sól – można bez nich żyć, ale po co? Fantazje, te istoty stratosferyczne, na pozór wydają się nieśmiertelne, czasem jednak któraś z nich umiera i wtedy rodzi się coś całkiem nowego, na przykład wynalazek lub absurd. Facecje, te istoty przyziemne, żyją krótko, ale za to potrafią zmartwychwstać. Wtedy rodzi się tradycja. A kiedy facecja spotka się z fantazją, narodzić się może wszystko.

Ta książka jest jedną z fantazji i facecji zarazem. Albo raczej ich skromnym, niereprezentatywnym atlasem, który wcale nie rości sobie najmniejszych praw do bycia zupełnym czy też systematycznym. Zupeł­ność jest dla facecji nieosiągalna, one zawsze są tylko cząstkowe i anegdo­tyczne. Jakakolwiek systematyczność obca jest fantazji, one zawsze są nieporządne i rozczochrane. Z tego właśnie powodu książka ta posiada najwspanialsze zalety oraz najstraszniejsze wady jednych i drugich. Musisz jej to, Czytelniku, o co cię bardzo proszę, wybaczyć. Jeśli jesteś człowiekiem, a nie robotem, na pewno podołasz. Nie udawaj, wiesz dobrze, co mam na myśli: ową szczyptę attyckiej soli na czubku języka…Gorzki wynalazek szatana

Dzień, który nie zaczyna się od filiżanki mocnej i aromatycznej kawy, nie jest dobrym dniem. Przynajmniej dla mnie. Ale gdybym żył przed kilkuset laty, to niewykluczone, że drogo mógłbym za tę namiętność zapłacić.

Owianych mgłą tajemnicy początków kawy prawdopodobnie należy szukać w Etiopii. Ale pierwsze historyczne wzmianki pochodzą z piętnastowiecznego Jemenu, gdzie mieli zażywać jej dobrodziejstwa uczestnicy nocnych sufickich obrzędów. A potem kawa wyruszyła na tournée, najpierw po Bliskim Wschodzie, a następnie po Europie i Ameryce. I niemal od razu zaczęły się kłopoty. Kawa, ów wynalazek szatana, miała pobudzać do czynu spiskowców, zmieniać swych amatorów w Turków, a nawet wywoływać impotencję.

Al Mokha w Jemenie (XVII w.). Miasto to było jednym z największych eksporterów kawy

Zaczęło się już w krajach islamskich. Kawę pito nie tylko w prywatnych domostwach, ale przede wszystkim w gahveh khaneh – lokalach publicznych, w których ludzie spotykali się, dyskutowali, wymieniali poglądy, spierali się. Krótko mówiąc – w kawiarniach. A takie miejsca są dla władz podejrzane. Nie, żeby nie istniały wcześniej. Na Bliskim Wschodzie ludzie spotykali się towarzysko w meszitach, winiarniach (otaczała je nie najlepsza sława), i hammamach, czyli łaźniach. Jednak kawiarnia otworzyła się na wszystkie klasy społeczne naraz, przez co zdobyła ogromną siłę oddziaływania.

Picie kawy w Palestynie w XIX w.

W 1511 roku Khair Beg, gubernator Mekki, zamknął wszystkie kawiarnie i nakazał karać chłostą amatorów czarnego napoju. Picie kawy uznano za czyn niezgodny z Koranem, a dodatkowo jednym z ubocznych skutków jej zażywania miała być radykalizacja poglądów, która może zachęcić poddanych do buntu, co zgodnie potwierdzili duchowni i lekarze. Coś w tym zapewne jest, przecież francuscy rewolucjoniści, Maximilien de Robespierre, Georges Danton i Jean-Paul Marat, spotykali się w jednej z najstarszych paryskich kawiarni, Café Procope, która wcześniej była mekką francuskich myślicieli: Jeana-Jacques’a Rousseau, Woltera, encyklopedystów… Zakaz Khaira Bega obowiązywał przez trzynaście lat. Selim I, sułtan Kairu, miał nieco odmienne zdanie na ten temat: to raczej zakaz spożywania popularnego napoju może wywołać rewolucję. W 1524 roku wielki mufti Mehmet Ebussuud el-İmadi ogłosił fatwę zezwalającą na picie kawy.

Po stu latach historia powtórzyła się w Konstantynopolu. Sułtan Murad IV prohibicją objął alkohol (z którym sam miał problemy, zmarł w 1640 roku, w wieku 24 lat, na marskość wątroby), tytoń oraz kawę. Amatorów tych używek karał śmiercią. Podobno sam, niczym ów legen­darny abbasydzki kalif Harun ar-Raszyd, krążył nocą po ulicach miasta i osobiście dokonywał egzekucji.

Najstarszy europejski opis kawy zawarł w kronice swojej podróży przez kraje Lewantu do Mezopotamii Aigentliche Beschreibung der Raiß inn die Morgenländerin (1583) niemiecki botanik i lekarz Leonhard Rauwolf:

Bardzo dobry napój nazywają Chaube, który jest zwykle tak czarny jak atrament i bardzo dobry w chorobie, szczególnie żołądka. Piją go wcześnie rano, publicznie i bez obaw z glinianych naczyń lub chińskich filiżanek, tak gorący, jak tylko się da…1

Jak zwykle najszybsi okazali się handlujący ze Stambułem kupcy weneccy. Włoski lekarz i botanik Prosper Apianus, który w 1580 roku podróżował po Egipcie, jako pierwszy opublikował ryciny przedstawiające kawowy krzew2. Arabski (a właściwie jemeński) monopol został złamany około 1650 roku przez Babę Budana, sprytnego sufickiego pielgrzyma z Indii, któremu udało się wywieźć siedem (w Koranie święta liczba) surowych ziaren.

Europa przywitała kawę, ten „gorzki wynalazek szatana”, nieufnie. Podejrzewano, że ma to być substytut eucharystycznego wina. Jakąż niespodzianką musiało być nieoczekiwane oświadczenie papieża Klemensa VIII: „Ten diabelski napój jest taki wyborny… Powinniśmy przechytrzyć diabła, chrzcząc go”. W 1683 roku na Placu Świętego Marka w Wenecji swe podwoje otworzyła Caffè Florian – najstarsza europejska kawiarnia, nieprzerwanie czynna po dziś dzień.

Ważnym momentem w historii podboju Europy przez kawę okazała się bitwa pod Wiedniem. Turcy wprawdzie przegrali, ale zwyciężyła kawa, ogromna ilość ziarna wpadła w ręce zwycięzców, chrześcijańscy rycerze uważali je za paszę dla wielbłądów. Przez długi czas sądzono, że pierwszą wiedeńską kawiarnię (jakże dziś trudno jest wyobrazić sobie to wspaniałe miasto bez kawiarni) otworzył pochodzący z Ukrainy, z królewskiego miasta Sambor, polski oficer Jerzy Franciszek Kulczycki3 herbu Lis, dragoman Kompanii Handlu Wschodniego, który, spędziwszy dwa lata w tureckiej niewoli, dobrze poznał słodycze gorzkiego napoju diabła i wiedział, co zrobić z bogatym łupem. Kulczycki zasługi w obronie miasta miał niemałe, to właśnie on przedarł się przez pierścień oblężenia z poselstwem do księcia Lotaryngii Karola V Leopolda. W 1686 roku otworzył przy Schlossergassl swój Hof zur Blauen Flasche, a dziś ma on w Wiedniu ulicę swego imienia i coroczne święto organizo­wane w październiku przez właścicieli wiedeńskich kawiarni.

A jednak nie, to nie Kulczycki otworzył pierwszą naddunajską kawiarnię. Wyprzedził go Ormianin, Johannes Deodatus ze Stambułu, który otworzył swój lokal o rok wcześniej. W rzeczywistości był osmańskim szpiegiem. Zamieszany w aferę związaną z oblężeniem Belgradu, nie doczekawszy się rehabilitacji, wyniósł się do Wenecji. Dziś ma w Wiedniu park swego imienia. Innym Ormianinem oferującym kawę był Gorgos Hatalah z Damaszku, znany pod zlatynizowanym imieniem Georgos Deodatus Damascenus. W 1690 roku jego ojciec, bogaty kupiec, wysłał go do Kairu po ziarna kawy. Młodzieniec nie miał jednak smykałki do handlu, bardziej interesowały go sprawy ducha i filozofia. Uciekł do Rzymu, a tam dzięki pomocy jezuitów nauczył się łaciny i niemieckiego. Ale samą filozofią ciężko napełnić brzuch, dlatego przeprosił się z kawą. W 1704 roku znalazł się w Wiedniu, tam jednak nie było dla niego miejsca. Z listem polecającym jezuitów i kilkoma workami ziarna udał się do Pragi, dla kawy ziemi wciąż jeszcze dziewiczej, jeśli nie liczyć aptekarzy sprzedających ją jako lekarstwo.

Wynajął pokój na ulicy Liliowej na praskim Starym Mieście, który uczynił swoją bazą, codziennie wyruszał z niej na ulice, gdzie przebrany za Turka (choć powszechnie nazywany był Arabem), nawołując początkowo po niemiecku, a potem i w łamanym czeskim, sprzedawał aroma­tyczny napój. Ubierał się w tradycyjny orientalny kaftan i buty z zakręco­nymi czubami, na głowie nosił turban, a na nim deseczkę, na której stało naczynie z zaparzoną kawą, w lewej ręce niósł patelnię z rozżarzonym węglem drzewnym, a w prawej szkatułkę z cukrem i łakociami. Gdy interes się rozwinął, w 1714 roku urządził lokal na praskiej Małej Stronie, w domu Pod Trzema Strusiami, uzyskał obywatelstwo, ożenił się z Czeszką Anną Zikovą, z którą miał dwie córki i syna.

I wtedy ożyła w nim dawna pasja do religii i filozofii. Zaczął pisać ła­ciń­skie i niemieckie traktaty, które wydawał własnym nakładem. W jednym z pism nierozważnie zaatakował handlową potęgę, czyli praskich Żydów; podobno bronił swego rodaka przed niejakim Oppenheymem. W licznych procesach utracił majątek, żona z dziećmi go porzucili, on zaś wyjechał do Lipska, by tam zarobić na kilka funtów herbaty, z którymi wrócił do Pragi. Żona z dziećmi wrócili, ale on do bogactwa już nie powrócił, pisał listy z prośbami o pomoc do cesarzowej Marii Teresy i namiestnika hrabiego z Kolovrat, zmarł w nędzy…

W połowie XVII w. kawiarnie pojawiły się w Anglii i zaczęły stwarzać konkurencję tradycyjnym pubom, co musiało wywołać reakcję ich właścicieli. Bardzo to niezwykła i cie… kawa historia! W pamflecie z 1663 roku anonimowy autor wyśmiewa Anglików, którzy pijąc kawę, zmieniają się w Turków, a niebawem nauczą się jeść pająki… W 1674 roku pojawił się inny pamflet: Kobieca petycja przeciwko kawie. Można w nim przeczytać, że wracający z kawiarni mężczyźni:

Nie mają nic wilgotnego prócz zasmarkanych nosów, nic sztywnego prócz stawów, nic im nie sterczy oprócz uszu. Stają się impotentami 4.

Wywołało to reakcję zwolenników kawy, twierdzących, że daje ona:

Szybszą erekcję, obfitszą ejakulację, spermie zaś przydaje duchowej esencji 5.

Miały o tym zaświadczyć londyńskie prostytutki, których interesy nigdy nie szły tak dobrze, jak dzięki wracającym z kawiarni mężczyznom. Replikę kończyło stwierdzenie nieco od rzeczy:

Miał rację Salomon, mówiąc, że kobiece łono i grób są równie nienasycone.

Kobieca petycja przeciw kawie

Również król Karol II Stuart zamierzał, tak jak niegdyś gubernator Kairu, zakazać picia kawy, w obawie, że kawiarnie staną się mekką opozycji. W kawiarniach panowała luźna atmosfera, nie trzeba było przestrzegać zasad etykiety. Możliwość gromadzenia się i swobodnego dyskutowania ściągała do kawiarni mężczyzn bez względu na ich pochodzenie i zawód. A przede wszystkim filiżanka kawy kosztowała bardzo niewiele, jednego lub dwa pensy. Z czasem kawiarnie zaczęły spełniać coraz więcej funkcji. Bo oprócz debat politycznych urządzano tam aukcje (nazywane „aukcjami przy świecy”), tworzyły się w nich ośrodki życia społecznego i kulturalnego. Przy kawiarnianych stolikach powstawały pierwsze gazety i czasopisma, również tam została założona angielska giełda i największe towarzystwo ubezpie­czeniowe w Anglii Lloyd’s of London. Przy filiżance kawy gromadzili się artyści i krytycy, mędrcy i zwykli ludzie, zarówno osoby mające wpływ na kształtowanie się ówczesnego życia politycznego, jak i rzemieślnicy, których jedynie w kawiarni stać było na przeczytanie gazety. Kawiarnie nazywane były penny universities, powiadano, że można było się w nich nauczyć więcej niż na tradycyjnym uniwersytecie, i to w dodatku za jednego pensa. Każdy, kto chciał coś wiedzieć, szedł do kawiarni, w myśl wiersza nieznanego autora z 1667 roku:

Sądzę, żeś nigdy nie widział

Uniwersytetu takiego,

Gdzie nauki się pobiera

Tylko za pensa jednego 6.

To, co nie udało się królowi Anglii, do pewnego stopnia powiodło się w Prusach. Fryderyk II uważał, że kawa to napój wyłącznie dla arystokracji, w przypadku klas niższych to rozrzutność i zbyteczny luksus, a nadto handel kawą przyczynia się do wypływu pieniędzy z kraju. W 1777 roku wydał manifest, w którym powiadał, że on sam i jego dwór wyrośli na swojskim piwie i że karmieni piwem żołnierze wygrali wiele bitew; nigdy nie dorównają im żołnierze pijący kawę. W 1781 roku zrodził się królewski monopol kawowy. Licencji na palenie kawy udzielano szlachcie, duchownym, urzędnikom, jednak ziarno musieli kupować od króla. Czarny rynek z rozkazu władcy zdusili wojenni weterani i konsumpcja kawy w Prusach za czasu Fryderyka II wyraźnie zmalała.

W Polsce Franciszek Kurcyusz (Curtius), lekarz nadworny króla Stanisława Augusta i marszałkowej Wielkiego Księstwa Litewskiego Barbary Sanguszkowej, w duchu przestarzałej, galenowskiej medycyny, o której jeszcze będziemy mówić, przekonywał o szkodliwym wpływie kawy na zdrowie, zwłaszcza kobiet:

Kobiety maią to z przyrodzenia, że bardzo mało piją, prowadzą przy tym życie dosyć spokoyne, a dla tego samego humory są w nich zgęstłe, y cyrkula­cya krwi leniwsza, kawa im sprawia zawrot głowy, bardziey niż mężczyzn rozpala, wyrzuca krosty, liszaje, sprawuie drżenie serca, palpitacye, a często­kroć nadzwyczynie krew zgęszcza . Napoy ten iest iedną z naypierwszych rozmnożenia chorób histerycznych (to iest macicy właściwych) tudzież melan­cholii przyczyną . Kawa sprawuie i wzbudza płynienie krwi obfitsze z nosa &c. i z tąd pewnie nieregularność w odchodach miesięcznych niektórych kobiet pochodzi…7

Adam Mickiewicz nie miał w stosunku do kawy żadnych zastrzeżeń, a nawet popadał na jej tle w narodową megalomanię:

Tu roznoszono tace z całą służbą kawy,

Tace ogromne, w kwiaty ślicznie malowane,

Na nich kurzące wonnie imbryki blaszane

I z porcelany saskiej złote filiżanki,

Przy każdej garnuszeczek mały do śmietanki.

Takiej kawy jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju:

W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju,

Jest do robienia kawy osobna niewiasta,

Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miasta

Lub z wicin8 bierze ziarna w najlepszym gatunku,

I zna tajne sposoby gotowania trunku,

Który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu,

Zapach moki i gęstość miodowego płynu.

Wiadomo, czym dla kawy jest dobra śmietana;

Na wsi nie trudno o nię: bo kawiarka z rana,

Przystawiwszy imbryki, odwiedza mleczarnie

I sama lekko świeży nabiału kwiat garnie

Do każdej filiżanki w osobny garnuszek,

Aby każdą z nich ubrać w osobny kożuszek 9.

Picie kawy parzonej domowym sposobem (nie wiedzieć czemu nazy­wanej kawą po turecku) pociąga za sobą pewną drobną nieprzyjemność – kontakt z fusami. Dopiero 1908 roku niemiecka gospodyni domowa, matka dwóch synów, Melitta Bent, znalazła na to sposób. Wyłożyła okrągłymi bibułkami do usuwania atramentowych kleksów wierzch podziurkowanego mosiężnego garnka, nasypała kawy, po czym zalała ją wrzątkiem, i tak w filiżance znalazła się kawa bez fusów. W lipcu tego samego roku Cesarski Urząd Patentowy udzielił ochrony wzoru użytkowego dla jej wynalazku. Od 1912 roku rodzinna firma pani Bent zaczęła wytwarzać papier filtracyjny, a od roku 1937 gotowe filtry do kawy. Ale ten wynalazek świata jednak nie zawojował; jak miało się okazać w przyszłości, filtr to żaden kawowy mainstream.

W XIX wieku kawa nie była już co prawda żadną podejrzaną rozkoszą i handel nią kwitł w najlepsze, jednak ciągłym problemem był czas jej zaparzania. Potrzeba skrócenia go była wielkim problem technicz­nym, co jednak oznacza, że była też szansą dla wynalazców. W erze maszy­ny parowej wynalazcy z całej Europy właśnie parę wodną potrafili wykorzystać w procesie parzenia kawy. Twórcą pierwszego ekspresu okazał się turyński przedsiębiorca Angelo Moriondo. W 1884 otrzymał patent na pierwszy ekspres10 wykorzystujący jednocześnie i wodę, i parę wodną. W tym samym roku pokazał owo dzieło na Turin General Exposition. Niestety niewiele po nim pozostało. Właściwie jedynie rysunek patentowy.

Bardzo podobne do pomysłu Morionda rozwiązanie zaproponował Luigi Bezzera z Mediolanu. Zasada działania obu urządzeń była taka sama, jednak mediolańczyk wprowadził kilka ulepszeń. Może dlatego to właśnie jemu powszechnie przypisuje się wynalezienie pierwszego ekspresu, opatentowanego w 1901 roku. W jego maszynie bojler z wodą podgrzewany był za pośrednictwem palników. Woda parowała, tworząc coraz wyższe ciśnienie, które w pewnym momencie pozwalało wydostać się podgrzanej wodzie przez zawór, pod którym przyczepiona była kolba z kawą. Zanim jednak doszło do zaparzenia, woda przepływała jeszcze przez małą chłodniczkę, która obniżała jej temperaturę do mniej więcej 90 stopni. Urządzenie miało jednak jedną poważną wadę – grzanie odbywało się za pomocą otwartego płomienia. Z tego powodu ogromne problemy sprawiała kontrola temperatury wody, a ciśnienia kontrolować się właściwie nie dało – zastosowana chłodniczka również nie była najlepszym rozwiązaniem. Luigiemu udało się wprawdzie zbudować kilka różnych prototypów, ale nie miał środków na komercjalizację swojego pomysłu i dalsze jego ulepszenia. Wtedy do akcji wkroczył Desiderio Pavoni.

Pavoni zaczął od tego, że wykupił prawa patentowe, po czym ulepszył maszynę Bezzery. Przede wszystkim wynalazł zawór, który pozwalał kontrolować ciśnienie, z jakim woda wydobywała się z bojlera. To oznaczało, że już nie trzeba było obawiać się niekontrolowanego opryskania ubrania kawą, co wcześniej zdarzało się często. Ulepszoną maszynę pokazano po raz pierwszy w 1906 roku na targach w Mediolanie – Luigi Bezzera i Desiderio Pavoni przedstawili caffee espresso i urządzenie to szybko zdobyło świat.

Schemat ekspresu Angela Morionda

Ich maszyna mogła wyprodukować dziennie ponad 1000 filiżanek espresso. Niestety jej działanie oparte było na parze wodnej, która, jak się później okazało, powodowała, że kawa się przepalała i stawała gorzka. Poza tym urządzenie przygotowywało kawę pod ciśnieniem niecałych 2 barów, czego w dzisiejszych standardach nie uznalibyśmy nawet za espresso. Ten problem udało się rozwiązać dopiero po II wojnie światowej właścicielowi jednej z mediolańskich kawiarni – Achillesowi Gaggi. W jego urządzeniu podgrzana woda pod wpływem ciśnienia wypro­dukowanego przez parę wodną wtłaczana była z bojlera do cylindra. Później barista, jak włosi nazwali barmana parzącego kawę, za pomocą dźwigni przesuwał w cylindrze tłok, który pod ciśnieniem dużo wyższym niż wcześniej przetłaczał wodę przez kolbę z kawą. Urządzenie Gaggiego określiło też standard porcji kawy – w cylindrze mogła się jedy­nie zmieścić uncja wody. Jednak ze wzrostem ciśnienia, pod wpływem którego zaparzane było espresso, pojawiła się jeszcze jedna istotna zmiana. Była to crema, a więc pianka, która od tamtej pory stała się symbolem wysokiej jakości naparu. I to właśnie urządzenie Achille Gaggiego stworzyło pierwsze prawdziwe espresso, które znamy do dziś. W latach 60. pojawiło się jednak coś znacznie lepszego: Faema E61, którą zbudował Ernesto Falenta. W urządzeniu tym woda była zasysana bezpośrednio z sieci wodociągowej do automatycznego bojlera z wymiennikiem ciepła, który utrzymywał optymalną temperaturę.

Ekspress Pavoniego
https://coffeeplant.pl/ekspres-cisnieniowy-historia

A że diabeł jednak jest bytem na wskroś realnym, a nie tylko symbolem albo figurą literacką, i że nie zasypia gruszek w popiele, podsunął człowiekowi pomysł wielce nie­godziwy, znacznie gorszy od zgrzytających w zębach fusów – kawę rozpuszczalną. A potem coś jeszcze gorsze­go, zaiste potwornego, kawę w ka­psułkach. O tempora! Dziś nawet szatan jest istotą pozbawio­ną klasy!

Prawdziwa poezja…Mucha Arystotelesa

Aż do epoki nowożytnej, za której początek można uznać czasy Galileusza, nauka miała zupełnie inny charakter niż dziś. Była elitarna i w znacznym stopniu ezoteryczna. Opierała się na niepodważalnym autorytecie mistrza, który przekazywał swą wiedzę niewielkiej grupie wybranych uczniów. Często miało to wyraźne cechy religijnego wtajemniczenia. Pitagorejczycy tworzyli sektę (dziś można by ją uznać za wręcz niebezpieczną), której członkowie mieli pozostawać anonimowi, a ich odkrycia przypisywano Pitagorasowi, którego realne istnienie można by nawet zakwestionować, bo miał on mieć niemalże boskie cechy.

Dopiero powstanie metody empirycznej oraz związek nauki z techniką i gospodarką zmieniły ten model. Oczywiście autorytety naukowe nie znikły, ale inna jest ich rola, przestały być wyrocznią, której należy ślepo i bezkrytycznie ufać.

W średniowieczu, za sprawą Tomasza z Akwinu, jednym z takich niepodważalnych autorytetów stał się na nowo odkryty Arystoteles. Wiąże się z nim pewna pouczająca historia. Otóż w Zoologii pisze Stagi­ryta co następuje:

Zwierzęta bezkrwiste o licznych nogach – niezależnie od tego, czy latają, czy chodzą – posługują się większą ilością punktów oparcia dla poruszania się, np. zwierzę zwane efemerydą (jętka jednodniówka) posługuje się czterema nogami…11

Nie wiadomo kiedy ani jak rozpowszechnił się pogląd, że Arystoteles pisał o musze, skoro w jego tekście mowa jest o jętce. Być może ktoś czytał nieuważnie, być może doszło do uogólnienia na inne owady. Oczywistą nieprawdziwość tezy o czworonożnej musze łatwo jest sprawdzić, nie są to dla nas istoty egzotyczne, wszak ich władca Belzebub (jak twierdzą demonolodzy) nieustannie zsyła je na ludzkość. Ale skoro Arysto­te­les tak twierdzi… musi to być prawda! Nawiasem mówiąc, Arystoteles wcale nie napisał, że jętka ma cztery nogi, a tylko to, że cztery wykorzystuje do poruszania się. I to jest akurat prawdą w przypadku samca jętki, który – jak wszystkie inne owady – posiada sześć kończyn, ale dwie z nich służą wyłącznie do przytrzymania samicy w trakcie kopulacji. Co więcej, wśród zwierząt mających więcej niż cztery nogi wymienia pszczołę. Wyobrażenie czteronożnej muchy, nie tyle samego Arystotelesa, ile jemu przypisywane, przez dobrych tysiąc lat obowiązywało w nauce europejskiej, arabskiej i żydowskiej, właśnie dzięki jego autorytetowi i bez­krytycznej wierze w autorytety. Interesujący esej napisał na ten temat Ernst Benz.

Prześledziłem dokładniej to pytanie. Najpierw w formie telefonicznego zapytania w instytucie fizjologii zwierząt na uniwersytecie w Marburgu. Pracująca tam koleżanka odpowiedziała na moje pytanie, czy jest prawdziwie twierdzenie, że mucha wg nauki Arystotelesa ma cztery nogi: „Ta opinia jest u nas znana” .

Musiałem więc sam przebyć uciążliwą drogę badawczą. Nie chciałem przy tym bezowocnie marnować czasu i wysiłku, dlatego problem liczby nóg muchy przebadałem także metodami statystycznymi, jakimi dysponuje nowo­czesna socjologia, ponieważ jest on tylko pozornie naiwny. Przedstawicielom różnych dyscyplin naukowych zostały zadane także różne podchwytliwe pyta­nia. Wyniki tej ankiety nie zostały jeszcze w pełni opracowane; kilka z nich zostało pokazanych w tej pracy.

Zauważyłem, że na pytanie: „Ile nóg ma mucha?” szczególnie reprezentanci dyscyplin humanistycznych dawali spontaniczną odpowiedź: „Osiem!”. Ten fakt skłania do wniosku, że widocznie przedstawiciele tych dziedzin są skłonni do przesady. Bardzo znany politolog dał na to samo pytanie odpowiedź: „Mucha ma siedem nóg 12”. Oceniając tę odpowiedź, można uznać, że widocznie politologia jako nauka uwzględnia obserwacje i daje taką ocenę faktów, która nadaje się do ideologizacji i uzupełniania brakujących wyników, np. przez zinterpretowanie ssawki muchy jako jej siódmej nogi.

Szczególny przypadek w mojej ankiecie stanowił klasyczny filolog. Na moje pytanie: „Ile nóg ma mucha?”, odpowiedział bez wahania: „Cztery”. Na pytanie: „Jak do tego doszedłeś?”, odpowiedział: „Tak jest napisane u Arystotelesa”.13 Na moją uwagę, że jest to błąd Arystotelesa, zareagował niechętnie, a przyjacielskie dotąd stosunki zaczęły się psuć. Podczas naszej gwałtownie zaostrzającej się dyskusji, która miała miejsce w marburskiej kawiarni, mucha siadła na torcie mego rozmówcy i zaoferowała nam okazję do dłuższej spokoj­nej obserwacji, sama zaś zajęła się ssaniem lukru. Wspomnieć należy, że ta ka­wiarnia znajduje się niedaleko rzeźni i dlatego nie brak tam much. Wyni­kiem wspólnej obserwacji muchy było stwierdzenie: mucha ma sześć nóg. Mogłem bezpośrednio zaobserwować, sprowokowany przeze mnie samego, tragiczny przypadek runięcia tradycyjnego światopoglądu, którego klasycznym wzorem mogło być runięciu ptolemejskiego światopoglądu pod wpływem odkryć Koper­nika i Galileusza14.

Odkrywca faktu, że mucha ma sześć nóg, jest nieznany, a zapewne było ich wielu, ale nikt nie ośmielił się poprawiać Arystotelesa15. Ot, choćby wenecki malarz Carlo Crivelli (ok. 1430–1495). Na obrazie Madonna z Dzieciątkiem, namalowanym ok. 1480 roku, można dostrzec muchę i bez trudu policzyć jej nogi. Jest ich sześć! Ale Crivelli bez cienia wątpli­wości Arystotelesa nie czytał, zapewne nic nie czytał, bo czytać nie umiał. Na muchę na jego obrazie patrzono wyłącznie jako na symbol zła pokonanego przez Jezusa. I nikt nie liczył jej nóg, bo też i po co. A nawet gdyby jakiś uczony mąż to zrobił, zaraz by stwierdził, że malarz jest nieukiem, bo jego mucha ma zbyt wiele nóg!

Dobrze znany jest odkrywca sześciu nóg jętki jednodniówki. Był nim sławny, zarówno w dziedzinie historii nauki naturalnej, jak i mistyki, holenderski przyrodnik i lekarz Jan Swammerdam (1637–1689), prowadzący badania nad budową i metamorfozą owadów, który w dziele Ephemeri vita (1675), w rozdziale Życie jętki jednodniówki, zamieścił miedzioryt wyraźnie ukazujący sześć nóg tego owada. W końcowym okresie życia Swammerdam polecił zniszczyć swoje naukowe dzieła, ale inny holenderski lekarz i światowej sławy humanista Herman Boerhaave (1668–1738) uchronił od zagłady jego dorobek i w latach 1737–1738 opubli­kował w Lejdzie pisma Swammerdama pod tytułem Biblia naturæ. Dokładnie 2060 lat po śmierci Arystotelesa definitywnie skończył się czas panowania czworonożnej muchy w przyrodoznawstwie, podczas gdy w teologii i filozofii trwał on jeszcze co najmniej kilka dziesięcioleci.

Mucha Carla Crivellego

Arystoteles podzielał głębokie przekonanie, że istota nauki tkwi w samych badaniach, a nie w wynikach. Był on bez wątpienia wierny takiemu pojmowaniu badań i wiedział, że wynik końcowy jego badań, które w dużym trudzie prowadził, dążąc do rozpoznania i zrozumienia świata, będący rezul­tatem fascynacji i dążenia do celu, może być zatracony, a zachwyt i entuzjazm badań ustępują miejsca melancholii osiągniętego wyniku.

Dürerowski wizerunek Melancholii zmusza do głębszego przemyślenia. Przedstawia on, gdy mu się dokładnie przyjrzeć, nie Melancholię, lecz Naukę. Na pergaminie, którego fragment opada na ziemię, znajduje się rysunek projektowanego wynalazku. Na twarzy maluje się napięcie i zamyślenie nad jego dalszymi losami; w bezcelowym spojrzeniu rysuje się melancholijne pytanie, podkreślone przez na półotwarte usta: „I co dalej?”. Nad myślicielem szybuje nietoperz, a nie gołąb świętego ducha. Narzędzia są odłożone na bok. Kwadrat magiczny jest wypełniony właściwie, jego tajemnica jest rozszyfrowana, suma wszystkich liczb we wszystkich kierunkach wynosi 34.

Arystoteles wiedział pewnie coś na temat melancholii końcowego wyniku. Mucha ma sześć nóg. „No i co z tego?”. W swojej mądrości pozostawił czworo­nożną muchę jako zwierzęcy symbol walki z melancholią.

Sławny odkrywca sześcionożności jętki jednodniówki, Jan Swammerdam, sam jest najbardziej imponującą ofiarą melancholii. Wkrótce po zakończeniu swego dzieła zwierzył się ze swych przemyśleń mistyczce Antoinette Bourignon, która tak cytuje jego słowa: „Dusza, która jest pusta, bez ludzkiego zaćmienia, jest dużo wrażliwsza na Boskie objawienie”. Swammerdam odwrócił się od nauki, uznając, że lepiej, aby nietoperz nauki pozostał wraz z jego kolegami w jaskini ciemności, podczas gdy on swojego spełnienia będzie szukał pod skrzydłami gołębicy świętego ducha, którą widział szybującą nad prorokinią z Noordstrant, „przyjaciółką Boga”. Jednak pod tymi skrzydłami też nie znalazł swego spełnienia, ponieważ krótko przed swoją śmiercią powrócił do swoich nieukończonych i zachowanych przed zagładą rękopisów dotyczących pszczół.

Fenomen melancholii jako bolesnej emocji duchowej zakończenia naukowego poznanie jest także jednym z ukrytych motywów założycieli Akademii. Melancholia nauki jest duchowym doświadczeniem wielu badaczy i nieuświada­mianą przyczyną neuroz. Dla pojedynczego uczonego bywa trudna do zniesienia. Stąd potrzeba istnienia w społeczności uczonych w cichej nadziei współuczestnictwa w pracy lub znalezienia wśród kolegów kogoś, z którym przezwyciężenie tej zawodowej choroby się uda, lub kto pomoże ją znieść.

Stąd sukcesy i wyniki nauki mogą być odebrane jako kwestie relacji między nauką a autorytetem.

Każdy naukowy system jest oparty na naukowej intuicji i ma tendencję do rozciągania się na różne obszary rzeczywistości, którą usiłuje kształtować według własnego wyobrażenia. Każdy tradycyjny system zawiera w sobie własną czworonożną muchę. To wstrzymuje jego rozwój, utrwala szczególnie błędy systemu, które jednak równocześnie tworzą elementy jego przyszłego poprawienia i jego wewnętrznego przeobrażenia, doprowadzając do przemiany całego systemu. Tradycja, jako nieunikniony i nieodzowny element nauki, zawiera w sobie zaczyn rewolucji, która wcześniej czy później niechybnie nastąpi 16.

Filipika ta nie jest skierowana przeciwko Arystotelesowi, ale przeciw­ko średniowiecznemu arystotelizmowi, a to w dwojaki sposób. Nie jest przecież tak, że nauka zupełnie nie uznaje autorytetów (nie podważamy przecież wszystkiego, co było dotąd), ale autorytet musi się bronić i obronić, dopiero wtedy staje się autorytetem; co więcej, obowiązuje go zasada ograniczonego zaufania wobec samego siebie. Ten aspekt dziś wydaje się oczywisty i nie wymaga jakiejś szczególnej dyskusji. Jednak bezwzględnie należy odnieść się do problemu racjonalizmu. Bo nauka jest przecież taka racjonalna… Tyle że racjonalizm może oznaczać bardzo różne rzeczy.

Zagadnienie to jest dość subtelne. Średniowieczni scholastycy byli skrajnie racjonalni, a jednak to nie oni dali impuls do rozwoju nauki. Raczej ją tłumili. Arystotelesowskie przekonanie, że wszystko można wydedu­kować z zasad pierwszych, ab initio, drogą poprawnej argumentacji, siedząc przy biurku i rozmyślając, jest po prostu fałszywe, jeżeli nie mamy do czynienia z wiedzą aprioryczną, jaką jest na przykład matematyka lub logika. Nie istnieją fałszywe teorie matematyczne17, tak jak w naukach przyrodniczych zaistniała teoria pustej Ziemi, teoria preformacji czy kosmologia glacjalna. Tak zwana hipoteza Goldbacha mówi, że każda liczba parzysta większa od 2 jest sumą dwóch liczb pierwszych. Jest ona prawdziwa albo nie (tego nie wiemy, dlatego mówimy o hipotezie, a nie o twierdzeniu). Być może istnieje dowód pozytywny lub negatywny (albo kontrprzykład). Być może żaden dowód nie istnieje. Matematyk szuka dowodu lub dowodu niemożliwości jego istnienia. Inaczej jest w przypadku świata przyrody, skomplikowanego i często niezrozumiałego. Tu od zawsze budujemy różne teorie, które też należałoby nazywać hipotezami. Jedne okazują się sensowne i zgodne z empirią, inne sensowne, lecz z nią niezgodne, jeszcze inne są absurdalne. Ale dopiero od niedawna dysponujemy poprawnymi sposobami ich tworzenia, pozwalającymi nam jakoś uporać się z naszą niewiedzą. Przez tysiąclecia wierzono, że żyły metali rozwijają się w cieple Ziemi jak płód w łonie kobiety. Przedostat­nim etapem tej ewolucji miało być srebro, ostatnim złoto. Gdy górnicy znajdowali ołów, mówili, że przyszli zbyt wcześnie. Zadaniem alchemii było przyspieszenie tego procesu w pracowni alchemicznej18. Albo dzięki skomplikowanym przemianom chemicznym, albo dzięki nadprzyrodzonym istotom, prośbą lub groźbą nakłonionym do współpracy, albo dzięki jednemu i drugiemu. To można było sprawdzić w praktyce (z wynikiem negatywnym), ale nie udowodnić, wychodząc z zasad metafizyki, grających rolę quasi-matematycznych aksjomatów. Alchemia nie jest wcale, jak to plotą liczni idioci, umiejętnością przemiany niedoskonałych metali w srebro lub złoto, lecz tajemną sztuką i wiedzą19– pisał Adam Schröter, Łużycza­nin, poeta polsko-łaciński, tłumacz dzieł Parcelsusa na polski i na łacinę oraz ich wydawca. Ta relacja między nauką a magią była zresztą dwukierunkowa. Teorię Kopernika entuzjastyczne przyjęli astrologowie. Upraszczała obliczenia potrzebne do postawienia horoskopu i czyniła je dokładniejszymi.

Z problemów dyskutowanych przez scholastyków wyśmiewał się Erazm z Rotterdamu:

Mądrym swoim dociekaniem wyjaśniają tajemnice . Czy istnieje więcej synostw w Chrystusie? Czy możliwy jest sąd: Bóg Ojciec nienawidzi Syna? Czy Bóg mógłby przyjąć postać kobiety albo diabła, albo osła, albo dyni, albo kamienia? Gdyby zaś, to w jaki sposób jako dynia wygłaszałby kazania, czyniłby cuda, został ukrzyżowany? 20

Zanim powstała metoda naukowa, konieczne było odrzucenie rozumo­wania opartego wyłącznie na sylogizmach i dopuszczenie do głosu takiej postaci empiryzmu, która nie odrzucała z góry żadnych założeń ani hipotez. Widząc historię nauki w tym właśnie świetle, spostrzegamy, że nowożytna nauka nie wyrosła z formalnie perfekcyjnej i doskonałej filozofii opartej na arystotelesowskim (lub jakimś innym) paradygmacie, ale raczej ze starożytnej i średniowiecznej magii. To oczywiście, przy braku systematycznej metody naukowej, często prowadzić musiało na manowce i czyniło dawnych mędrców bezbronnymi. Nauka i magia są niczym Król i Królowa spółkujący na kartach dawnych alchemicznych traktatów. Trzeba powiedzieć, że to pokrewieństwo magii i nauki miało dwa aspekty: jeden praktyczny, polegający na mniej lub bardziej przemyślanym manipulowaniu materią, by zobaczyć, co z tego wyniknie; drugi miał charakter filozoficzny. Otóż zgodnie ze światopoglądem magicznym człowiek może zapanować nad światem (dzięki poznaniu jego mechanizmów albo zmuszeniu do współpracy potężnych demonów). Jeśli postępuje się we właściwy sposób, skutek jest pewien. A więc jest to bliskie (po odjęciu demonów) nauce i dalekie od światopoglądu religij­nego, zgodnie z którym człowiek może jedynie prosić Boga (lub też bogów) o łaskę, ale skutek takiej prośby zawsze jest niepewny. Według Agrippy z Nettesheimu sztuka magiczna to służba naturze21. Przywoły­wanie rzeczy do istnienia przed czasem, jaki wyznaczyła im natura, przypomina wyhodowanie róż albo dojrzałych winogron. Tak więc były tu liczne podobieństwa. A zresztą granice między odchodzącą w niebyt magią i rodzącą się nauką były długi czas bardzo nieostre i płynne, co widać w dziełach Paracelsusa czy Michała Sędziwoja. Nieprzypadkowo John Maynard Keynes nazwał Newtona, który z równym zapałem co mechaniką i optyką zajmował się alchemią i numerologią, ostatnim z wielkich magów. Bez magii, a nawet dawnych zabobonów, nie byłoby dzisiejszej nauki i musimy pogodzić się z ową dwuznacznością jej funda­mentów. Podobnie jak z faktem, że biologia i medycyna mają w swej przeszłości wyjątkowo okrutne eksperymenty.

Pytanie, czy mogło być inaczej, jest ahistoryczne.

Nauka rodziła się tak, jak rodzą się ludzie: w śluzie, krzyku i krwi.Oto jest głowa zdrajcy…

Według legend relacjonowanych przez Diogenesa Laertiosa22 Pitagoras był co najmniej półbogiem. Według zasad obowiązujących w życiu społecznym obecnie człowiekiem podejrzanym, założycielem niebezpiecznej sekty, który dziś miałby poważne problemy z wymiarem sprawiedli­wości. Więc całe szczęście, że od dawna nie żyje, bo kto wie, jak wyglądałaby historia naszej cywilizacji, gdyby nie powstała pitagorejska sekta i pitagorejska matematyka.

Pitagorejczycy znali jedynie liczby całkowite dodatnie oraz stosunki (będące odpowiednikiem naszych liczb wymiernych) i jeszcze proporcje, rozumiane jednak nieco inaczej niż dziś. Według Euklidesa: „Stosunek jest relacją jakościową między dwiema jednorodnymi wielkościami. Proporcja jest równoważnością stosunków”23.

Tak więc możemy na przykład porównywać długości a i b dwóch odcinków24; to jest właśnie przykład stosunku, o którym mówi Euklides, oznaczamy go symbolem . Pitagorejczycy uważali, że każde dwa odcin­ki są współmierne, to znaczy dla każdej ich pary istnieje taka wartość k, że długości tych odcinków są jej wielokrotnością, a = mk oraz b = nk. Wyraża to właśnie proporcja:

.

Jednak ta pitagorejska wiara w powszechną współmierność natknęła się na przeszkodę nie do pokonania. Jak się okazało, bok kwadratu i jego przekątna nie są współmierne. Inaczej możemy to przedstawić w następujący sposób: zgodnie z twierdzeniem Pitagorasa kwadrat długości przekątnej kwadratu jest dwa razy większy od kwadratu długości jego boku. Używając dzisiejszego języka, stosunek długości przekątnej i boku kwadratu, czyli √2, nie może być przedstawiony jako stosunek dwóch liczb całkowitych dodatnich. Nie jest więc liczbą wymierną (dzisiej­sza terminologia); bok kwadratu i jego przekątna nie są współmierne, jak by ze zgrozą i zapewne z niedowierzaniem powiedział Pitagoras.

Prosty geometryczny dowód niewymierności √2 pokazuje poniższy rysunek (mój opis nie będzie jednak sformalizowanym dowodem, a tylko jego szkicem). Duży, pierwszy od lewej kwadrat ma bok o długości a₁ i przekątną o długości p₁ = a₁√2. Załóżmy, że bok i przekątna są współmierne, to znaczy są wielokrotnościami pewnej wartości k. Mamy wtedy a₁ = nk oraz p₁ = mk, gdzie n i m to liczby naturalne. Wtedy zachodzi

czyli √2 jest stosunkiem, a mówiąc językiem dzisiejszym liczbą wymierną. Konstrukcja, wykorzystująca jedynie cyrkiel i linijkę, z rysunku (jest oczywista i chyba nie wymaga objaśnień) pokazuje, że zakładając współmierność boku i przekątnej kwadratu, dochodzimy do sprzeczności.

Drugi kwadrat od lewej strony ma bok o długości a₂ = p₁ – a₁ = = k ( m – n), a więc jest współmierny z a₁. Boki kolejnych kwadratów na mocy tych samych argumentów będą współmierne z a₁, czyli będą wielokrotnością k. Jednak z drugiej strony ich długości (jak to widać na rysunku) maleją do zera, a więc w pewnym momencie staną się mniejsze niż k. Wtedy już nie mogą być wielokrotnością k. A więc otrzymujemy sprzeczność z założeniem. Widzimy, że bok kwadratu i jego przekątna nie mogą być współmierne. To nie jest do końca poprawny dowód, ponieważ pojawił się w nim argument: jak to widać na rysunku. Tak naprawdę trzeba to jednak udowodnić. To jest jednak oczywiste, bo każdy kolejny bok kwadratu jest krótszy od poprzedniego razy, a więc długości boków kwadratów maleją w ustalonym stosunku, zatem do zera.

Legenda mówi, że niewymierność √2, czyli – jak by powiedzieli Grecy – istnienie odcinka bez długości, odkrył Hippazos z Metapontu, który przedstawił swój wynik Pitagorasowi w czasie morskiej po­dróży. Był to nie tylko ogromny szok poznawczy, ale uderzenie w samą istotę doktryny pitagorejczyków, która głosiła, że cały świat jest liczbą, a przypominam, że znali oni jedynie liczby całkowite, stosunki i proporcje. Krótko mówiąc, prawdziwa katastrofa światopoglądowa. Dlatego mistrz kazał wyrzucić Hippazosa za burtę, czym dziś wykluczyłby się ze społeczności matematyków. Ale Pitagoras był także mistykiem. A nawet sekciarzem. Jeśli tak było, jak powiada legenda, to w chwilę później morze wzburzyło się, po czym z wody wynurzył się Tryton trzymający w dłoniach złotą paterę, którą podał Pitagorasowi ze słowami:

– Bądź pochwalony, wielki Pitagorasie. Oto jest głowa zdrajcy…Przypisy

* Błądzimy do góry. Gerhard Vollmer (ur. 1943) – niemiecki fizyk i filozof, twórca epistemologii ewolucyjnej (Evolutionäre Erkenntnistheorie. Angeborene Erkenntnisstrukturen im Kontext von Biologie, Psychologie, Linguistik, Philosophie und Wissenschaftstheorie, S. Hirzel, Stuttgart 1975).

1 L. Rauwolf, Aigentliche Beschreibung der Raiß inn die Morgenländerin, Augsburg 1582, r. VIII. Patrz także: Eighteenth-Century Coffee-House Culture, red. M. Ellis, t. 4, Routledge 2016, s. vii.

2 De Medicina Aegiptiorum Libri quatuor (1591), De Plantis Aegipti Liber (1592).

3 Przyznają się do niego także Ukraińcy i Serbowie, dla których był to Djuro Kolčič z Zomboru, jedynie, ich zdaniem, udający Polaka.

4 The Women’s Petition Against Coffee, London 1674.

5 The Mens Answer to The Womens Petition against Coffee, London 1674.

6 http://www.cie-kawa.pl/dlaczego-kobiety-toczyly-z-mezczyznami-wojne-o-kawe-w-anglii-w-xvii, dostęp: 31.12.2018.

7 Opis chorób prędkiego ratunku potrzebujących, który poprzedzają dwa roztrząśnienia, pierwsze o zaraźliwych chorobach ludzkich, drugie o powietrzu na bydło, trzecie ieszcze o ukąszeniach wściekłych bestii… przez Kurcyusza, Doktora Filozofii, Medycyny, w Akademii Padwieńskiej, Wspoł-Towarzysza Fizyo-Krytykow Syeneńskich y Akademikow Padewskich, Warszawa 1783, s. 260–261.

8 Wiciny to wielkie statki na Niemnie, którymi Litwini prowadzili handel z Prusami, spławiając zboże i biorąc za ziarno towary kolonialne.

9 A. Mickiewicz, Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie, Księga II. Zamek, Dzieła poetyckie, Nowogródek 1935, nakładem Komitetu Mickiewiczowskiego.

10 Wbrew powszechnemu mniemaniu nazwa „ekspres” nie ma żadnego związku z szybkością przygotowania napoju, lecz pochodzi od włoskiego przymiotnika espressivo – wyrazisty, wyraźny.

11 Arystoteles, Zoologia, księga I, passus 490b, przeł. P. Siwek, WN PWN, Warszawa 1992. Arystoteles, Dzieła wszystkie, WN PWN, Warszawa 1972, t. 2, s. 349.

12 Arystoteles w Zoologii dobitnie podkreśla, że liczba nóg dowolnego zwierzęcia jest zawsze parzysta.

13 A więc filolog niezbyt uważnie czytał Stagirytę.

14 E. Benz, Die Fliege des Aristoteles. Tradition und Revolution in der Wissenschaft, „Chimia” 1995, t. 49, nr 12, s. 479–485. Polski przekład można znaleźć pod adresem: http://tosterpandory.pl/mucha-arystotelesa-tradycja-i-rewolucja-w-nauce/mucha-arystotelesa-tradycja-i-rewolucja-w-nauce-6/, dostęp: 20.12.2018.

15 Równie powszechny (do czasów Vesaliusa) był pogląd, że mężczyzna ma o jedno żebro mniej niż kobieta. Że to nieprawda wiedzieli pośledni wobec medyków chirurdzy oraz ludzie niegodni: kaci, grabarze…

16 E. Benz, op. cit.

17 Czy nie jest nią aby numerologia, o której piszę w jednym z dalszych rozdziałów? Otóż nie. Przedmiotem zainteresowania numerologii nie są obiekty matematyczne. Numerologia to (nieuprawniona) próba użycia arytmetyki do analizy relacji i zdarzeń w świecie fizycznym, w pewnym sensie podobnie jak w przypadku techniki, co akurat jest uprawnione, choć przecież nie znamy odpowiedzi na pytanie (być może błędnie postawione): „Dlaczego świat jest matematyczny?”.

18 Dziś oczywiście wiemy, że dzięki przemianom jądrowym niektóre metale (czy też ich izotopy) transmutują w przyrodzie. Również laboratoryjna zamiana ołowiu w złoto jest możliwa, ale żaden księgowy nie zaakceptowałby faktury związanej z takim przedsięwzięciem. Raczej powiadomiłby organa ścigania.

19 A. Schröter, przedmowa do Archidoxae, Kraków 1569.

20 Erazm z Rotterdamu, Pochwała głupoty, przeł. E. Jędrkiewicz, De Agostini, Altaya, Warszawa 2001, s. 104–105.

21 Magię dzielono na białą i czarną (czyli demoniczną). Tą pierwszą często zajmo­wali się mnisi, tacy jak Jan Tritemiusz, słynny opat benedyktynów w Sponheim. Wielki pożar miasta w 1462 roku wywołali krakowscy dominikanie z kościoła Św. Trójcy „zabawiający się alchemią” – jak pisał Długosz. W XV-wiecznej regule bernardynów umieszczono zapis, że zakonnicy zajmujący się destylacją i sztuką ogniową powinni ze względów bezpieczeństwa pracować daleko od kościoła i refektarza. Z czasem jednak duchowni coraz bardziej byli przekonani, że każda magia wykorzystuje szatańskie moce. Szczególnie złą sławą cieszyła się spisana w arabskim dialekcie z X w. księga Picatrix, o której mówiono, że uczy nekromancji. Uznano ją za zbyt niebezpieczną, by wolno było ją drukować. Księga ta zawierała recepty, jak ukierunkować i spożytkować astrologiczną moc planet, często w prozaicznym celu, jak ucieczka z więzienia, usunięcie bólu zębów czy też zdobycie kochanki.

22 Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów, PWN, Warszawa 1982.

23 M.C. Ghyka, Złota liczba: rytuały i rytmy pitagorejskie w rozwoju cywilizacji zachod­niej, przeł. I. Kania, Universitas, Kraków 2014.

24 To samo dotyczy oczywiście i innych wielkości, takich jak dwie masy albo dwa kąty. Jednorodne oznacza tego samego rodzaju. Nie porównujemy na przykład długości z masą.

25 Miłośnicy przygód dobrego wojaka Szwejka zapewne ucieszą się, odnajdując w tym przezwisku znajomego Starego Pierdołę.

26 Pisanego także Stifel, Styfel, Stieffel, Stiefel. W tamtych czasach pisownia wielu słów, a zwłaszcza nazwisk (nie wszyscy je zresztą posiadali), nie była jednoznacznie ustalona.

27 Znana z umiejętności w zarządzaniu ogrodami i gruntami rolnymi. W 1578 roku książę August powierzył Annie zarządzanie wszystkimi swymi majątkami. Przyczyniła się do rozwoju rolnictwa w Saksonii, wprowadzając do uprawy nowe gatunki roślin oraz nowe gatunki zwierząt gospodarskich, promowała ogrodnictwo rozwijane według wzorów niderlandzkich i duńskich. Miało to pozytywny wpływ na gospodarkę Saksonii, która dzięki niej stała się jedną z najlepiej prosperujących części Niemiec. Była uznanym ekspertem w dziedzinie ziołolecznictwa, uważa się ją za pierwszą farmaceutkę płci żeńskiej w Niemczech. W zamku Annaburg miała własne duże laboratorium i bibliotekę. Pozostawiła po sobie bogatą korespondencję, która jest cennym źródłem historycznym, miała też znaczne wpływy na innych dworach niemieckich. Była fanatyczną luteranką. W liście do córki, która urodziła martwe dziecko, pisała, że lepiej urodzić martwe, niż miałoby zostać wyznawcą Kalwina. Z jej piętnaściorga dzieci dorosłość osiągnęło czworo.

28 Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć , Biblia Tysiąclecia, wyd. 3, Poznań–Warszawa 1983.

29 Historia gematrii jest znacznie głębsza, jej źródeł należy poszukiwać już w starożytnym Sumerze.

30 Dla matematyka są to po prostu sumy cząstkowe szeregu arytmetycznego, zbudowanego z ciągu liczb naturalnych.

31 Dotyczy ono tak zwanych liczb figuralnych, które można przedstawić w geometrycznej postaci n-kąta foremnego. Są one naturalnym uogólnieniem liczb trójkątnych. Twierdzenie to mówi, że każda liczba naturalna może zostać zapisana jako suma n liczb n-kątnych. W 1770 roku Lagrange podał dowód dla liczb kwadratowych, w 1796 roku Gauss dla liczb trójkątnych, a w 1813 roku Cauchy podał ogólny dowód.

32 Dn 8:13–14, Biblia Tysiąclecia, op. cit.

33 J 19:37, Biblia Tysiąclecia, op. cit.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: