Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Piękny wiek XIX - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2010
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
94,00

Piękny wiek XIX - ebook

Ceniony podręcznik prof. Jerzego W. Borejszy do historii XIX wieku. Składają się na niego eseje poświęcone najważniejszym wydarzeniom i problemom tego pięknego, choć trudnego stulecia oraz najwybitniejszym ludziom żyjącym i działającym w tym okresie. Wiele z nich autor poświęcił historii Polski i jej miejscu w dziewiętnastowiecznej Europie.


Czytelnik ma okazję poznać dzieje emigracji politycznych po kolejnych powstaniach narodowych, koleje życia takich postaci, jak Mazzini czy Garibaldi, emigracyjne losy Adama Mickiewicza czy działalność polityczną „niekoronowanego króla Polski”, księcia Adama Jerzego Czartoryskiego.


Nowe wydanie zostało wzbogacone o 12 niepublikowanych dotąd esejów.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-01-20702-1
Rozmiar pliku: 9,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDSŁOWIE

U początku mojej drogi historyka i publicysty Witold Kula, spotkawszy mnie przypadkowo w bramie Uniwersytetu Warszawskiego, powiedział: „nie lekceważ małych form, zbieraj swoje eseje”. O tej zachęcie pamiętałem, składając teksty na tom, który nazwałem Piękny wiek XIX. Pierwsze wydanie ukazało się w roku 1984. Drugie – sześć lat później. Określenie „piękny wiek XIX” zyskało prawo obywatelstwa w języku polskim, stało się tytułem bryków studenckich do egzaminów, a nawet nazwą organizacyjną stowarzyszeń badawczych.

Określenie „piękny wiek XIX” wywołało też i protesty. Przypomniano klęskę głodu w Irlandii, dziki kapitalizm, masowy wyzysk pracy dzieci, ko­lonializm, wreszcie, że było to stulecie polskiej niewoli, Polaków bez ­państwa.

Wyjaśniam więc pochodzenie tytułu mojej książki. Równolegle do dziejów XIX wieku zajmuję się historią faszyzmów europejskich i stalinizmu. Wielokrotnie spotykałem się z ironią i pogardą, jaką ekstremiści różnych maści żywili do „wieku zgniłego liberalizmu”, „czasu mrzonek demokratycznych”, „wieku bezprawia”, „przeklętego dziewiętnastego stulecia”.

Autorzy takich określeń stworzyli faszyzm włoski, stalinizm i nazizm, stali się współtwórcami stulecia zagłady – wieku XX, niosącego codzienną groźbę unicestwienia cywilizacji na naszym globie.

Na tym tle wiek XIX jawi się jako stulecie nadziei ludzkości; demokraci wierzyli w upowszechnienie haseł Wielkiej Rewolucji Francuskiej: wolność – równość – braterstwo, socjaliści liczyli na rewolucyjne bądź pokojowe obalenie kapitalizmu i zaprowadzenie systemu powszechnej równości, zniesiono niewolnictwo w USA, likwidowano poddaństwo i pańszczyznę chłopów. Wierzono, że ogromny postęp techniki i medycyny zapewni cuda tworzenia, a nie zniszczenia. Głoszono prawo narodów do swobodnego, niezawisłego bytu. Piękny czas, kiedy w długim dziewiętnastym stuleciu aż po lato 1914 roku ludzie – przynajmniej na niektórych kontynentach – mogli wierzyć, że świat zmierza ku lepszemu.

Pół wieku temu, kiedy pisałem rozprawę doktorską o emigracji polskiej po 1863 roku, wiek XIX wydawał się nieodległy, bliski, niemal dotykalny. ­Byłem małym dzieckiem, gdy utkwiła mi w pamięci wielka siwa broda wybitnego działacza ruchu ludowego Tomasza Nocznickiego (rocznik 1862), mieszkającego przed 1939 rokiem obok nas na trzeciej kolonii WSM na Żoliborzu. Rodzice zostawili mnie kiedyś – trzyletniego brzdąca – na kilka godzin pod jego opieką. Jako uczeń szkoły podstawowej pamiętam jeszcze sylwetkę Stanisława Stempowskiego (rocznik 1870), jednego z przywódców wolnomularstwa polskiego i towarzysza życia Marii Dąbrowskiej. ­Stempowski po 1945 roku przychodził na ulicę Wiejską w Warszawie do Spółdzielni Wydawniczo-Oświatowej „Czytelnik”, w jednym z domów której mieszkałem z rodzicami. Jego nazwisko parę razy przewija się na kartach tej książki.

Kiedy wymieniałem te nazwiska w nocie autorskiej do Pięknego wieku XIX dwadzieścia lat temu, nie musiałem jeszcze wyjaśniać, kim byli. Dzisiaj już wydaje się to konieczne.

Wiek XIX – Polska w niewoli, epopea napoleońska, powstania, romantyzm i pozytywizm – był długo główną skalą odniesienia dla myślących politycznie ­Polaków. Ale lata 1939–2010 przyniosły sumę doświadczeń tak nową i rozległą, rewolucja technologiczna oddaliła nas z takim przyspieszeniem od przeszłości, że zasadnie można dzisiaj zapytać, w jakiej mierze wiek XIX pozostał jeszcze tą skalą.

Ogromne przyspieszenie, w jakim żyjemy w początkach wieku XXI powoduje, że znajomość, zainteresowanie i badania nad wiekiem XIX ulegają szybkiemu zanikowi. Jednocześnie symbole dziewiętnastowieczne jeszcze zrozumiałe pięćdziesiąt lat temu, a oczywiste przed stuleciem (w latach 1960 czy 1910), nabierają innego znaczenia.

Niektóre ze szkiców zamieszczonych w tym tomie mogą służyć przykładem. Szkic W tęczy Franków ocenzurowano w roku 1975 w warszawskiej „Kulturze”, skreślając cytat z Żeromskiego „postęp nie może się zamknąć w żadnej doktrynie”. Obowiązywała jedna doktryna. Zakończenie dużego szkicu o komunardach z „Polityki” w stulecie roku 1871 potraktowano jako krytykę władzy tworzącej „fałszywe legendy rewolucyjne”. Ale redakcja „Polityki” w tekst nie ingerowała.

Dylematy Aleksandra Wielopolskiego miały szczególną historię. Napisałem je dla „Polityki”. Przysłano mi szczotki korektowe z numeru na Boże Narodzenie 1983. Potem nagle telefon: „Najwyższa władza przeczytała i nakazała tekst wycofać, bo w Moskwie mogą to odczytać jako postulaty zwiększenia marginesu polskiej niezależności”. Przypominam, że „najwyższa władza” nosiła mundur generalski i było to zaledwie kilka miesięcy po zakończeniu stanu wojennego. Ten sam tekst oddałem więc w ręce redaktora naczel­nego „Tygodnika Powszechnego” Jerzego Turowicza. Odczekał i ogłosił go ­nieprzypadkowo 22 lipca 1984 roku na czterdziestolecie PRL jako jawne przypomnienie, że jesteśmy krajem zależnym od ZSRR. Wielopolski w ocenie ówczesnej rzeczywistości stawał się postacią metaforyczną.

Ja natomiast, jako historyk opiewający powstańców i rewolucjonistów polskich – wrogów caratu – postanowiłem w myśl zasady audiatur et altera pars zastanowić się w trudnych miesiącach polskich po 13 grudnia 1981 i nad racjami ugodowców. Tak powstał szkic o dylematach Aleksandra Wielopolskiego. Usiłowałem w nim odtworzyć nie tylko ujemne, znane strony działalności margrabiego, ale także jego potencjalne możliwości, rachuby i osiągnięcia. Natychmiast rozległ się głos moich kolegów z zepchniętej do podziemia ­„Solidarności” w obronie właściwego „rozłożenia akcentów”, w imię zasady drogiej polskiej Irredencie: żadnego paktowania z zabor­cami, żadnych kompromisów, polski mąż stanu w XIX wieku musiał być nieprzejednany, twardo stać na gruncie odrodzenia Rzeczypospolitej w granicach z 1772 roku i cieszyć się poparciem społeczeństwa. Wielopolski poparcia nie miał, nie był więc mężem stanu. Nie upieram się nadmiernie przy określeniu „mąż stanu”. Ale tym bardziej nie byli nimi antagoniści Wielopolskiego z obozu białych. Cóż zostało po Andrzeju Zamoyskim? Kto i kiedy liczył się z nim na arenie międzynarodowej? Polska ani w XIX, ani w XX wieku nie obrodziła w mężów stanu.

Zgoda, że mąż stanu powinien cieszyć się poparciem społeczeństwa. Ale nie zawsze, nie stale, nie od początku, nie każdy mąż stanu. Droga ­Józefa Piłsudskiego do zdobycia owego poparcia była, jak wiemy, długa i mozolna. To Piłsudski sam przyrównywał swój stosunek do postawy Wielopolskiego… O tyle niesłusznie, że Komendant i Marszałek, krytykując własne społeczeństwo, ba, pogardzając nim, uważał za konieczne pozyskanie ulicy, tłumów i manipulowanie nimi. Pół wieku wcześniej Wielopolski niewiele się o to troszczył.

W wieku XIX o narodzie polskim, o jego obliczu i losach decydowały jednostki i stosunkowo wąskie elity. To one wywoływały powstania, zaszczepiały kult walki o państwo niepodległe, zachęcały do długofalowej pracy organicznej.

Książka ta nie jest obiektywna. Szkice moje noszą niewątpliwie znamię po­lonocentryzmu. Jestem też stronniczy w ferowaniu wyroków. Patrzę nieraz na działalność rządów francuskiego czy angielskiego przez pryzmat polskiej, a nie francuskiej czy angielskiej racji stanu. Stronniczość moja płynie i stąd, iż często widzę Zachód oczyma polskich powstańców, emigrantów i zesłańców dziewiętnastowiecznych. Odtwarzam przeszłość, wcielając się niemal w moich bohaterów i rezygnując czasem z roli komentatora. Bez empatii nie ma jednak zawodu historyka.

Szkice odbijają też rzeczywiste orientacje geopolityczne polskiej myśli w dziewiętnastym stuleciu. Niejako automatycznie tak wiele miejsca ­poświęciłem Francji, ku której zwracały się przez niemal cały wiek XIX nadzieje Polaków. Ale i tu nie ma mowy o jakichkolwiek proporcjach w naświetlaniu stosunku rządów i społeczeństwa francuskiego do Polski. Nie starałem się powtarzać prawd znanych o Napoleonie I czy III, natomiast uwagę w znacznym stopniu skupiłem na czasach wojny francusko-pruskiej i Komuny Paryskiej, którą wiele zajmowałem się w związku ze stuleciem w 1971 roku.

Książka moja nie jest monografią określonego tematu, lecz zbiorem szkiców, w którego zestawieniu dużą rolę odegrały zarówno sentymenty, jak i przypadek. To przez przypadek dostałem kilka miesięcy temu od praprawnuczki adiutanta Józefa Bema zamieszczony w tym tomie po raz pierwszy list z roku 1850. Punktem wyjścia były dla mnie często nowe dokumenty, nieznane prawdy, nowo odkryte foliały archiwalne.

Moje zainteresowanie dziejami polskiej lewicy i socjalizmu, sympatie dla polskiej Irredenty są oczywiste. Nie sposób zapomnieć, że moje pokolenie historyków z trudem musiało dochodzić prawd o zapomnianych tradycjach lewicy, wydobywając różnorakie fakty z niepamięci, a jednocześnie walcząc z dziejów ­tejże lewicy fałszowaniem (tak częstym w PRL). Sam z okruchów odtwarzałem ­życiorysy Konstantego Bobczyńskiego, szlachcica z Sanoka zaprzyjaźnionego z ­Karolem Marksem, i paladyna Michała Bakunina Waleriana Mroczkowskiego czy nieoczekiwane związki Cypriana Kamila Norwida z rewolucjonistami rosyjskimi.

Dzisiaj, kiedy w Polsce zamarły badania nad dziejami naszego socjalizmu, kiedy znany senator centroprawicowej partii żąda zniesienia święta 1 maja, a młoda posłanka tegoż ugrupowania oświadcza, że nie ma o tym święcie pojęcia, może niektóre kartki o dziejach staroświeckiego socjalizmu z tego tomu okażą się pożytecznym przypomnieniem. To święto po raz pierwszy organizował na ziemiach polskich w roku 1890 potomek słynnej rodziny powstańców styczniowych – Stanisław Padlewski. W tym dniu przez dziesięciolecia demonstrowano nie tylko pod czerwonymi sztandarami obrony praw robotniczych, ale z hasłami niepodległości Polski i demokracji. Demonstrowali ludzie różnych orientacji: od Adolfa Warskiego po Józefa Piłsudskiego i Stanisława Wojciechowskiego.

Zamieszczone tu szkice ogłaszałem od roku 1958 w tygodnikach i miesięcznikach, między innymi w „Polityce”, „Nowej Kulturze”, „Kulturze”, „Lite­raturze”, „Tygodniku Powszechnym”, „Odrze”, „Gazecie Wyborczej”, w czasopismach i publikacjach naukowych. W porównaniu z wydaniem drugim (1990) dodałem szesnaście nowych tekstów. Niektóre z nich zostały nieco zmienione w porównaniu z wersją drukowaną pierwotnie. Włączyłem między innymi dwa szkice o historykach nierozerwalnie związanych z XIX wiekiem (o Stefanie Kieniewiczu i Henryku Wereszyckim), a także o dziecięciu tego stulecia – tłumaczu i pisarzu Paulu Cazinie.

Eseje powstawały jako utwory odrębne. Stąd nieuniknione czasem powtórzenia. Czytelnik powinien zwrócić uwagę na datę powstania niektórych szkiców. Na przykład otwierający tom esej „W tęczy Franków” z roku 1975 odzwierciedla spojrzenie na Francuzów, które uległo zmianom w następnych dziesięcioleciach. Jest więc i dokumentem stanu świadomości w tamtych czasach.

Z uwagi na spójność wewnętrzną niekiedy eseje bliskie tematycznie szeregowałem obok siebie. Starałem się ograniczyć odnośniki i przypisy do niezbędnych. W kilku przypadkach, kiedy nie wprowadzałem ani nowych dokumentów, ani rzadkich cytatów źródłowych bądź streszczałem moje większe publikacje, pozwoliłem sobie pominąć aparat naukowy. Uwagi o pierwodrukach i źródłach tekstów czytelnik znajdzie na końcu tomu w nocie bibliograficznej.

maj 2010W TĘCZY FRANKÓW

„P ropaganda nie śpi. «Kurier Poranny» donosi o propagandowym ­wyjeździe Boya. Boy objedzie prowincję francuską, ma być m.in. w Épernay, w Dijon i w Cognac. Boy w Cognacu – to zaiste coś nowego. Jak dotąd, widzieliśmy Cognac w Boyu. Ma to wszelkie cechy rewizyty”. Tyle Antoni Słonimski.

Boy o swoich rewizytach we Francji w latach dwudziestych pisał obszerniej. Wspominał, jak owacyjnie witano go w Colmarze. Czerwony dywan ze schodów spływał aż na ulicę. Orkiestra grała „Z dymem pożarów”, a wzruszony dostojnik miejscowy oświadczył Boyowi, iż przypomina sobie jego twarz jeszcze z lat studenckich. Jak się okazało: z jednego z kabaretów na Montmartrze.

W Aix-en-Provence starszy pan, któremu przedstawiono Boya, zawołał z pa­tosem:

Kocham Polskę, to naród męczenników.

Panie, czy ja wyglądam na męczennika? – odparł, śmiejąc się, Boy. Starszy pan stropił się; zabrakło mu już tematu do rozmowy. Wiedza przeciętnego Francuza o „Francuzach Północy”, niezależnie od pozytywnego zabarwienia uczuciowego, była zawsze nader skąpa.

Co Francuzi podkładali pod pojęcie „Polak”? Jakie były i są polskie wyobrażenia o Francji, o wpływie cywilizacji francuskiej na Polskę?

Przysłowia są mądrością narodów. Proszę bardzo: najbardziej znane porzekadło o Polakach: Étre soûl comme un Polonais („Pijany jak Polak” – najwyższy stopień nasycenia alkoholem). Petit Robert – podręczny słownik języka francuskiego – wspiera to dodatkowym cytatem z Emila Zoli: „Był pod drzwiami – podpity jak Polak”. En Russie comme on doit, en Pologne comme on veut („Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce”).

Polacy o Francuzach o wiele obficiej. Co nieco z klasycznej Księgi przysłów Samuela Adalberga: „Gdy Francyja ma katar, cała Europa kicha”, „Żyje jak Pan Bóg we Francji”, „Po francusku trzymaj język na łańcuszku”, „Co Francuz wymyśli, Niemiec zrobi, Polak kupi”, „Ustrojony jak Francuz”.

Ze skojarzeń słownikowych: francuski, francuska, francuskie – wino (dawniej zwane po prostu francuzem), moda, romanse, ciasto, pasztet, kluski, choroba weneryczna (przestarzałe), piesek, walka zapaśnicza, klucz, Francuz, Francuzik, Francuzica, francuszczyzna, francuzić, francuzieć itd. Język polski na pierwszy rzut oka zdradza, o ile większe było nasze zainteresowanie Francuzami niż odwrotnie.

„Paryski”, „Paryż” mają miejsce odrębne. Wprawdzie „i w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu”, ale nade wszystko Mickiewiczowskie:

Paryż częstą mody odmianą się chlubi,

A co Francuz wymyśli, to Polak polubi.

Metryka tej miłości jest świeżej, mickiewiczowskiej daty. Czy uczucie trwa jeszcze? Ogarnęło ono szersze warstwy społeczeństwa polskiego dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku. Język francuski, jak wiadomo, zaczął zajmować miejsce włoskiego w Polsce już w drugiej połowie XVII wieku, ale o Francuzach nie wyrażano się na ogół zbyt przychylnie.

Dopiero z perspektywy późniejszych stuleci zaczęto wyolbrzymiać stare tradycje polsko-francuskie, przypominać czasy Henryka Walezego, Francuzki, które królowały w Polsce – Marię Ludwikę i Marysieńkę Sobieską. Zasługi żony Jana Kazimierza dla szerzenia kultury francuskiej w Polsce były bezspornie duże. Królewska kariera jej dworki przyczyniła się do dalszego zacieśnienia więzów między chylącą się ku upadkowi Rzecząpospolitą Obojga Narodów a coraz bardziej górującym na kontynencie europejskim mocarstwem Ludwika XIV. Ale kiedy, podziwiając sukcesy Le Roi Soleil, Jan Sobieski pisał do Marysieńki: „nie masz narodu po naszym, w którym byśmy się bardziej kochać powinni, z siły przyczyn”, dawał wyraz opinii, której ogół szlachecki bynajmniej nie podzielał.

Więcej było gotowych do powtórzenia za Wacławem Potockim:

W jeden zapach się kwiaty chrześcijańskie zgodzą.

Sami tylko Francuzi i kolą, i smrodzą.

Francuzi, jak wiadomo, też nie pozostawali dłużni. Philippe Desportes, znany poeta ze świty Henryka Walezego, pisał o Polsce:

Nienawidzę twoich równin.

W których nigdy śnieg nie taje.

Wstrętnym mi jest i twój naród,

I powietrze, i zwyczaje.

Desportes nie był odosobniony.

Dzieje cywilizacji francuskiej mogłyby bez trudu obejść się bez wzmianek o Polsce. W pękatej Historii kultury francuskiej Georges’a Duby i Roberta Mandrou (blisko siedemset stron, potężne nakłady we Francji i u nas) Polska wspomniana jest sześciokrotnie. Z tego tylko raz nie w „wyliczance”, a nieco obszerniej. Oto ów pełny cytat: „Jedynym krajem w Europie, gdzie uczucie narodowe sprzyjało francuskiemu panowaniu, była Polska. Podzielona przez swoich sąsiadów w okresie pierwszych wojen rewolucyjnych, Polska księcia Józefa zostaje w Księstwie Warszawskim silnie ogarnięta nowymi ideami i będzie wierna Napoleonowi aż do Lipska”. Ale w przetłumaczonej na język polski Historii Francji Lefebvre’a, Pouthasa i Baumonta tenże książę Józef Poniatowski nie zostaje nawet wymieniony. Z francuskiego bowiem punktu widzenia znaczenie polskiego marszałka Francji nie było porównywalne z rolą Davouta, Lannesa, Massény, Murata czy Neya. Mniejsza już o to, iż przytoczony powyżej cytat nie jest zbyt ścisły, jeśli chodzi o fakty historyczne.

Nawet widziane z Warszawy miejsce Polski w Historii Francji Jana Baszkiewicza jest niewielkie: paragrafy „Polacy w obronie tolerancji religijnej” (czasy Henryka Walezego), „Polska emigracja we Francji” (po 1830 roku), „Francja a niepodległa Polska”, poszczególne fragmenty w rozdziałach książki poświęconych epoce Wielkiej Rewolucji i Napoleona. I to już niemal wszystko.

Dla Francuzów od stuleci Polska była i pozostaje – oczywiście w nieporównywalnie mniejszej dzisiaj mierze – krajem na swój sposób egzotycznym. Stereotyp Polaka z czasów swojej młodości celnie opisał Francuz Bernard Petit: „Mimo wszystko Polska była przecież krajem tak odległym z mnóstwem śniegu zimą, pełnym mrocznych lasów zamieszkałych przez żubry, jak w Ameryce, i bagien . A żyjący tam ludzie byli odważni, zdecydowani, mieli ogniste spojrzenia i wszyscy uprawiali muzykę . Nosili długie wąsiska i dziwne futrzane czapy, na nogach mieli buty z cholewami, a w ręku trzymali kosy . I wciąż przygotowywali powstania przeciwko obcym i okrutnym tyranom . Od czasu do czasu gromadzili się w piwnicach miejskich domów, w głębi lasów czy kopalni soli, pełnych przedziwnych rzeźb, i chóralnie śpiewali tęskne pieśni zakazane przez tyrana. Ich kobiety odznaczały się również odwagą, były piękne i smutne. Śpiewały i świetnie grały na fortepianie. Piekły chleb, nędzny razowy chleb, dla mężczyzn idących w bój, których nazywano «kosynierami» albo «żniwiarzami nocy», co brzmiało jeszcze bardziej fantastycznie”. Jak pół wieku temu pokutował ten stereotyp, mogłem się sam przekonać.

W 1963 roku pracowałem w archiwum słynnego niegdyś w XIX wieku „Revue des Deux Mondes”. Jeden z redaktorów pisma zapytał mnie:

– Pan jest Polakiem? To może pan dla nas napisze coś o swoim kraju. Najlepiej chyba historię polskiej kawalerii.

Echo dziewiętnastowiecznego polonofilstwa francuskiego, utwierdzonego obiegowym stereotypem września 1939 roku.

Słynny założyciel „Revue des Deux Mondes”, François Buloz, dopomógł Julianowi Klaczce w zrobieniu kariery publicysty na miarę europejską. Klaczko, ze swej strony, przysporzył piórem wiele chwały i abonentów francuskiemu pismu. Ale kiedy zakochał się w córce Buloza, ten oświadczył postronnym:

– Za mąż za Polaka jej nie wydam. To oznaczałoby skazać ją na męczeństwo, a może i śmierć.

Odwaga i męstwo, szaleństwo i rewolucjonizm, konie, szable, kosy, wódka, nostalgia słowiańska, głęboka religijność, Polak-katolik, Polak-szlachcic – to jeszcze stereotypy francuskie wieku XIX, potem: ludzie ciężkiej pracy, górnicy polscy, Nord i Pas-de-Calais. Na to nałożyła się walka i martyrologia czasów drugiej wojny światowej.

Historia Francji nie może istnieć bez historii Anglii, Niemiec, Włoch czy Hiszpanii. Obraz generalny niewiele się jednak zmienia, gdy nie staje w nim spraw polskich.

Historii Polski natomiast nie ma nie tylko bez dziejów ościennej Rosji i krajów niemieckich, bez Austrii i Czech (o czym zbyt często zapominamy), ale również bez Francji i cywilizacji francuskiej. I to z dwóch znanych wszystkim banalnych powodów: od stuleci Francja jest jednym z mocarstw stanowiących o losie kontynentu europejskiego, a cywilizacja francuska – jedną z tych wielkich, które wywarły wpływ bezpośredni na kształtowanie nowoczesnej historii wielkich, średnich i małych narodów europejskich.

Nasze stereotypy o Francuzach od końca XVIII wieku są bardzo rozbudowane, nieporównanie pełniejsze od francuskich wyobrażeń o nas. Francja dla Polaka to najpierw Napoleon, „Bóg jest z Napoleonem, Napoleon z nami” – Mickiewiczowski chór, początek XIX wieku. „Fenomen geniuszu Napo­leona zawsze będzie działał na wyobraźnię ludzką, rozpalał namiętności, ­budził zaciekłe spory. I w dalszym ciągu, jak do tej pory, jedni uważać będą jego losy za przestrogę, uzasadniając, że obrał drogę zbrodni i klęski, a inni wywodzić będą, iż był prekursorem postępu, dobroczyńcą ludzkości, mę­czennikiem, człowiekiem wieku, wskrzesicielem Polski” – to historyk Andrzej Zahorski.

Trwanie i siła legendy napoleońskiej – kto wie, czy nie mocniejszej u nas niż we Francji – zmuszają do refleksji. Co w pędzącym z coraz większym przyspieszeniem w przyszłość świecie współczesnym skłania ludzi właśnie nad Bugiem, Wisłą czy Wartą do pietyzmu wobec postaci małego kaprala, cesarza Francuzów? Ze znanych mi hymnów tylko polski i korsykański nawiązują do epopei Napoleona. Każda książka związana z nim – beletrystyczna czy elitarnonaukowa – natychmiast znika z półek księgarskich. Tyle lat po Huraganie Wacława Gąsiorowskiego. Niezmiennie.

Niegdyś, w XIX wieku, odpowiadano: „Napoleon był echem wolności”. Niezależnie od prawdy historycznej, nie tylko dla elity, ale i dla szerokich warstw społeczeństwa imię Napoleona łączyło się z nadziejami na odrodzenie Niepodległej i Wielkiej, z czasami świetności polskiego oręża, kiedy szwoleżerowie znad Wisły współdecydowali o losach Europy.

Ale legenda nie osłabła i w dwudziestoleciu międzywojennym. Nadaremnie historyk tej miary co Adam Skałkowski w popularnej broszurze Biblio­teki Szkoły Powszechnej zwracał podówczas uwagę, że „wszędzie Napoleon utracił władztwo dusz, a panowanie jego utrzymywało się tylko dzięki sile . Nie liczył się z uczuciami narodowymi i zwrócił je przeciwko sobie”. Przekonanie o doskonałości cesarza trwało. W roku 1931 „jeden z cenzorów wykreślił napis w filmie historycznym tyczący się pychy Napoleona Bonaparte. Według zdania tego cenzora, Napoleon był skromnym cesarzem, a polski interes państwowy nie pozwala na szerzenie takich opinii o cesarzu francuskim”.

„Dał nam przykład Bonaparte, jak zwyciężać mamy” – brzmi nieprzerwanie już trzecie stulecie.

Kto poza Napoleonem z polityków francuskich znalazł się w polskim Panteonie dla cudzoziemców? Może jeszcze Charles de Gaulle. I to już ­niemal wszyscy. Jak gdyby nie było pierwszej wojny światowej, jak gdyby Trzecia i Czwarta Republika nie miały wybitnych mężów stanu. Jaurès, ­Clemenceau, Foch lub Herriot to postacie dzisiaj niemal zupełnie nie znane w Polsce.

Za czasów Napoleona kilkaset tysięcy Francuzów przewaliło się przez ziemie polskie, dziesiątki tysięcy Polaków stacjonowało we Francji. Zbliżenie z owych lat stało się źródłem pewnych pojęć nie tylko elitarnych, ale i powszechnych. Po „napoleońskich drogach, traktach i duktach” – tak żywych w ustnej tradycji wiejskiej – do polskiej świadomości ludowej prze­dostawał się obfity zasób pojęć o przybyszach znad Rodanu, Garonny i Sekwany.

Rok 1830 – „w tęczę Franków Orzeł Biały patrząc lot swój w niebo wzbił”. Klęska powstania skierowała ku Francji potężny strumień emigracji narodowej, zasilany później nowymi dopływami po klęsce Wiosny Ludów i roku 1863. W okresie 1830–1871 przez Francję przewinęło się kilkadziesiąt tysięcy polskich emigrantów politycznych. W Paryżu na lat niemal czterdzieści – dopóki sztafety nie przejęła autonomiczna Galicja, znalazło się centrum polskiego życia politycznego i kulturalnego. Senatorowie i generałowie, profesorowie i poeci – najtęższe głowy, najlepsze pióra i szable narodowe. Oni to – Wielka Emigracja – nadając ton całemu życiu narodowemu, uczyli, iż należy kochać Francję – ostoję polskich nadziei niepodległościowych i centrum kulturalne świata. Oni to głównie zapoznawali ro­daków z francuską myślą polityczną, teatrem, literaturą, malarstwem, muzyką, architekturą i nauką. Stąd promieniowało liceum batiniolskie, korzystając z pomocy rządu francuskiego, i inne szkoły polskie, tu wokół Biblioteki Polskiej ogniskowało się długo polskie życie naukowe i kulturalne.

Lata 1807–1870 były apogeum francuskiego promieniowania na polską kulturę narodową. Aż po wojnę francusko-pruską Francja mogła być drapowana w togę obrończyni spraw polskich, a organizacje polskiego wychodźstwa miały tu względną swobodę działania.

Toteż gdy Francja zaczęła ponosić klęski, siedemdziesięcioletni Józef Bohdan Zaleski, dawny przyjaciel Chopina i Mickiewicza, modlił się:

Panie! za Francję z dawien tobie wierną.

Za Francję, siostrę miłą, miłosierną,

Gromadka polska, tułacza, bezdomna

W spółczuciu wielkim przed ołtarz się słania,

Z wyciągniętymi ku niebu rękoma…

W niewiele dni później przyszedł Sedan. „Pod Sedanem znalazła grób dynastia napoleońska, z nią też orientacja polsko-francuska. Sto lat dziejów polskich znalazło swe zamknięcie. Polsce pozostały wspomnienia uniesień i bohaterstwa, które Francja dała była duchowi narodowemu pomimo woli, został odblask legendy, ślący w dalekie czasy odgłos pieśni: dał nam przykład Bonaparte”.

Francuzi i Francja od czasów Wielkiej Rewolucji byli dla nas jak i dla innych narodów przykładem walki o swobody demokratyczne, o wolność człowieka. Od polskich jakobinów po pepeesowców i komunistów. Ale czy Francja kiedykolwiek czynnie broniła niepodległości Polski?

„Polacy! Napoleon Wielki niezwyciężony wchodzi w trzykroć sto tysięcy wojska do Polski. Nie zgłębiajmy tajemnic zamysłów…” – głosiła jakże znana odezwa Józefa Wybickiego z 3 listopada 1806 roku. Od ponad dwóch wieków zgłębiamy te zamysły i nie ma zgody.

Jedno jest pewne: po klęsce Napoleona zarówno Burbonowie, jak i dynastia orleańska dali dowody swojej nieprzychylności Polsce. Kiedy przyszedł rok 1830, poeta Casimir Delavigne wołał w „Warszawiance” o pomoc dla walczących powstańców:

Pour nos braves frères d’armes,

Vous n‘aurez que des larmes?

(O Francuzi! Czyż bez ceny rany nasze dla was są

Spod Marengo, Ulmu, Jeny, spod Austerlitz i Waterloo?…)

Odpowiadał mu inny Kazimierz, polityk premier Casimir Perier – tak oto oceniając powstanie listopadowe, które, jak wszyscy wiedzieli ówcześnie, ocaliło Francję przed zbrojną interwencją Mikołaja I: „Bunt jest zawsze zbrodnią. Francja nie pozwoli na to, aby jakikolwiek naród miał prawo zmuszać ją do walki o niego: skarb i krew francuska należą tylko do Francji”.

To prawda, iż udzielono później azylu kilku tysiącom uczestników ­powstania listopadowego, że płacono im przez lat kilkadziesiąt niemałe zasiłki pieniężne. Umożliwiono im studia w uczelniach francuskich. Otrzymywali specjalne stypendia. Ale jednocześnie postarano się o to, by odosobnić ich w dépôts – prowincjonalnych zakładach (miejscach nadzorowanych typu koszar). Uważano ich – słusznie – za zarzewie zamieszek i rewolucji. Po ich stronie były sympatie mas. Francuzi na prowincji nie mieli tylu oporów, co Buloz w Paryżu. Powstało wiele mieszanych małżeństw polsko-francuskich. Polaków nie dopuszczano do Paryża. Trzeba było otrzymać specjalne zezwolenie na pobyt w stolicy francuskiej; nie uzyskał go początkowo nawet Adam Mickiewicz. W 1832 roku przyjechał do Paryża nielegalnie. Rząd ­Ludwika Filipa, aby przeszkodzić napływowi emigrantów do Francji, zabiegał o amnestię dla nich w Petersburgu. „Sprawa polska było to zagadnienie odległe, gra na dużą skalę, której na razie Francja podjąć nie mogła”.

Sam Ludwik Filip w rozmowie z nieśmiertelnym Talleyrandem wyrazić się miał pono dobitniej: „To nam, o wiele bardziej niż zwycięzcy spod Warszawy , powinien podziękować gabinet petersburski za zdławienie polskiego powstania”.

Polacy byli dość systematycznie – wbrew wszelkim legendom – nadzo­rowani, wykorzystywani, a nieraz po prostu tępieni przez rządy Ludwika Filipa, republikanów z roku 1848, Drugiego Cesarstwa i Trzeciej Republiki. Natomiast popierała ich stale opozycja… dopóki nie zdobyła władzy. A więc Alfons de Lamartine jako przeciwnik monarchii lipcowej był polonofilem, za to jako minister spraw zagranicznych w roku 1848 gorliwie pozbywał się polskich emigrantów z Francji. Charles Floquet jako republikanin, opozycjonista, wsławił się w czerwcu 1867 demonstracją propolską, krzycząc w twarz carowi Aleksandrowi II: Vive la Pologne! Jako premier francuski pod koniec lat osiemdziesiątych uczynił wszystko, aby rosyjscy partnerzy zapomnieli o tym grzechu jego młodości i uwierzyli, iż sprawa polska w ogóle go nie obchodzi.

Jedynie socjaliści, od Armanda Barbèsa czy Auguste’a Blanqui poczynając, aż po Édouarda Vaillanta i Paula Lafargue’a oraz współczesnych, pozostali wierni sympatiom propolskim.

Klimat polonofilstwa panował i wśród katolików francuskich – od lewicy do prawicy. Nie oznaczało to jednak bynajmniej, że ultramontanie skupieni wokół cesarzowej Eugenii narzucali wojnę w obronie Polski. Od wyrazów sympatii i poparcia do chwycenia za broń droga była jeszcze daleka. Toteż jako symbol stosunku oficjalnej Francji do powstania 1863 roku przeszła do historii litografia przedstawiająca Polaka w krakusce siedzącego na drzewie i wyglądającego na próżno ponad ośnieżoną doliną pomocy Napoleona III.

Do roku 1870 Francja uchodzić mogła za protektora spraw polskich, za potencjalnego wybawiciela. Później nie było już nawet tego. W latach 1870–1917, od monarchistów po radykałów, francuscy politycy obstawili kartę ­rosyjską. Sojusz z carem oznaczał rezygnację nie tylko z poparcia, ale i z wszelkiego zain­teresowania sprawami polskimi po to, by w niczym nie drażnić najpierw potencjalnego, a później już rzeczywistego kontrahenta.

Kiedy na pierwszą audiencję do Aleksandra II przybył nowo mianowany ambasador Trzeciej Republiki generał Adolphe Le Flô, car, nawiązując do niedawnego udziału Polaków w Komunie Paryskiej, oświadczył: „Och, Polska – oto jeszcze jedna sprawa, która wywołała wiele wahań, wniosła wiele podejrzeń w nasze stosunki, która też wypaczyła ich naturę, zmuszając nas z obu stron do niepożądanego chłodu. Mam nadzieję, że sprawa ta jest tym razem skończona między nami”. I została skończona.

Koła sterujące Trzecią Republiką interesowały się Polakami głównie jako kontyngentem bitnego żołnierza dla Rosji – sprzymierzeńca w walce z Drugą Rzeszą. Ziemie nad Wisłą rozpatrywano jako bazę militarną i gospodarczą do ofensywy na Berlin. Francuzi oddali rządowi carskiemu monopol na sprawy polskie również na terenie zaborów pruskiego i austriackiego. Tak więc, gdy w chwili napięcia między Paryżem a Berlinem w roku 1887 emigranci polscy zgłosili się z projektem wywołania powstania w zaborze pruskim, rząd francuski sprawę tę przekazał do decyzji ambasadzie rosyjskiej, która ją natychmiast utrąciła.

Kiedy w roku 1890 przewożono prochy Adama Mickiewicza z Montmorency do Krakowa, w redakcjach paryskich pytano Polaków: „Czy Wawel leży pod Warszawą?”, „A któż to był ten Mickiewicz? Jenerał?” albo „Czy pisał po rosyjsku?”.

W parę lat później Alfred Jarry zdobył rozgłos sztuką Ubu król, czyli Polacy. Polska występowała w niej jako kraj zgoła fikcyjny.

Nad Wisłą wiedziano o tym, iż Francuzi przestali być sojusznikami. Prasa warszawska starała się jak najmniej pisać o aliansie francusko-rosyjskim, zawartym w latach 1891–1894. Zdarzyło się nawet, że bojkotowano w tym czasie sztuki francuskie. W Warszawie doszło do wygwizdania orkiestry grającej „Marsyliankę”. „Polacy ­okazują wybitny chłód wobec Francji i Francuzów” – pisał w roku 1892 konsul francuski. W grudniu 1898 roku Francuzi uchylili się od oficjalnego udziału w odsłonięciu pomnika Adama Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.

Kiedy w roku 1907 Henryk Sienkiewicz ogłosił protest przeciwko prześladowaniu Polaków w Niemczech, jeden z kierowników francuskiej polityki zagranicznej Jules Cambon wzywał, aby „nie trwonić naszych sentymentów”.

W dobie pierwszej wojny światowej Francja jako jedna z ostatnich zajęła się sprawą odbudowania Polski niepodległej. Wprawdzie historyk Wacław Sobieski twierdził gołosłownie, że „spośród wszystkich państw zaczęła się najbardziej Francja krzątać koło odbudowy państwa polskiego”, ale była to tylko legenda wygodna dla endecji.

Marian Kukiel zwracał uwagę na to, że „sprawie polskiej brakło jeszcze we Francji politycznego oparcia” i o losach „autonomicznej armii polskiej” stanowił pułkownik carski Ignatiew, a historycy francuscy tej miary co Pierre Renouvin przyznawali, że Francja dopiero po czternastu punktach Wilsona wyciągnęła rękę do Polaków, ale opinia polska chciała wierzyć w sojuszników – we Francję i Wielką Brytanię. Wchodziło to w skład nacjonalistycznych śnień o mocarstwowej Polsce – sojuszniku wielkiej Francji. Dla Francji Polska była tylko une alliée de remplacement – „sojusznikiem zastępczym” – jak to dobitnie określił ambasador francuski w Polsce, Jules Laroche.

W kraju, który nienawidził zaborców, w którym brak było zrozumienia dla zalet bratniego narodu czeskiego, głęboka była potrzeba wiary w jakiś naród sojuszniczy. Jako jedyne mocarstwo na kontynencie europejskim, co do którego można się było łudzić, a niekiedy i liczyć na nie, jawiła się Francja. Pod to imię podkładano nadzieje i zasługi najróżniejsze. Rachuby i orientacja na Paryż były wielokrotnie wyrazem antyrosyjskości, antyniemieckości i antysowietyzmu.

Mit sojusznika francuskiego runął wraz z „nie będziemy umierać za Gdańsk”, z rozkazem generała Gamelin z 12 września 1939 roku, którym przerwał działania wojenne swojej armii, z osławioną i opłakaną w skutkach i dla Francji drôle de guerre. Choć rządy burżuazyjnej Francji nie były na ogół nastawione propolsko, nie sposób jednak podpisać się bez zastrzeżeń pod słowami Karola Marksa, że „Thiers, burżuazja, Drugie Cesarstwo ciągle tumanili Polaków głośnymi deklaracjami swej sympatii”. Tumanili, z wyjątkiem Adolphe’a Thiersa. Stary francuski konserwatysta, pierwszy prezydent Trzeciej Republiki, nieraz powtarzał: „Nie łudźmy Polaków, nic dla nich nie zrobiliśmy”.

Pod koniec wieku XIX wystarczyło być Polakiem, aby znaleźć się na listach podejrzanych przez policję francuską. Na przyjazd sojusznika cara Mikołaja II sporządzono listę osób do inwigilowania. Sąsiadowali na niej: Walery Wróblewski, Stefan Żeromski i Adolf Warszawski (Warski). Wspólny mianownik: Polacy.

Ale Polacy wiedzieli, iż miarą Francji są nie tylko jej rządy, lecz społeczeństwo i dorobek cywilizacyjny. Dlatego też tam jechało kształcić się pokolenie Marii Skłodowskiej. Tam nawet w najgorszych dla Polaków latach przebywała cała plejada pisarzy i malarzy, od Żeromskiego, Zapolskiej czy Aleksandra Gierymskiego poczynając.

Encyklopedia Orgelbranda głosiła w 1869 roku: „Francuska literatura więcej od wszystkich innych nowożytnych piśmiennictw dorosła znaczenia literatury świata, bo niezależnie od zewnętrznych przyczyn politycznych, więcej niż która bądź inna wypiętnowała w sobie wszystkie żywioły nowożytne”. Zapatrzenie w literaturę Moliera i Racine’a, Balzaca i Chateaubrianda, Hugo i Flauberta, Zoli i Anatola France’a było długotrwałe. Oczywiście nie można porównywać zasięgu oddziaływania społecznego nowel i powieści Wiktora Hugo, czytanych przez robotników warszawskiej Pragi i Woli czy łódzkiego Widzewa (dowodem są tu choćby spisy załączników do rewizji dokony­wanych przez żandarmerię przed rokiem 1914) z recepcją społeczną poezji parnasistów.

Czy jakakolwiek inna literatura miała dotychczas tak wielu znakomitych tłumaczy i heroldów jak francuska? To nie tylko biblioteka Boya, to długa tradycja od Andrzeja Morsztyna, poprzez Miriama-Przesmyckiego, po Jerzego Lisowskiego.

Wpływy teatru francuskiego, repertuarowe i organizacyjne, były zawsze silne, zwłaszcza w dobie Oświecenia i Romantyzmu. Piotr Norblin, Andrzej Le Brun i rayonnement français w malarstwie i rzeźbie to rozdział osobny. Od dziewiętnastego wieku aż po czasy nam współczesne pozostał Paryż magnesem dla polskich malarzy. I nie tylko myślimy tu o wpływach na Pankiewicza, Ślewińskiego, Podkowińskiego, Boznańską, Makowskiego i tylu innych, ale również o tym, iż nieprzypadkowo po krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych do Francji udali się i przez nią zostali adoptowani Ludwik Markus, słynny Marcoussis, czy Mojżesz Kisling.

W mieście Łodzi, czterdzieści lat temu,

Pewien ojciec synowi małemu

Miasto Paryż rysował na stole.

To Tuwima wspomnienie o latach dziecinnych przed rokiem 1919. A wiele lat później Gałczyński:

Idę spać do Lamberta

przez Aleję Mozarta,

mosty, owszem, niczego

i Genowefa Landowskiego,

fontanny, luwry, kotki,

tryb życia nader słodki,

A Sekwana zielona.

Żadna inna stolica poza Warszawą i Krakowem nie doczekała się u nas takiej publicity. Polacy byli i pozostali o wiele bardziej „paryżanami” niż Czesi czy Węgrzy, dla których dużą siłę przyciągającą posiadał Wiedeń, a w niektórych okresach również Berlin czy Monachium.

Pamiętamy dobrze o przystankach sentymentalnych. O wiele gorzej o stacjach kolejowych. A przecież stosunkowo gęsta sieć kolei żelaznych nad Wisłą była ­budowana między innymi na żądanie francuskiego sztabu generalnego i przy wsparciu finansowym Trzeciej Republiki. Francuskie towarzystwa kolejowe zajmowały się budową mostów i dróg dla carskich ­sojuszników. Tak więc na przykład, wbrew początkowym planom jednego łącznego mostu, podjęto przy współudziale Société des Batignolles oddzielnie budowę mostu kolejowego i dla pieszych w Warszawie (most Poniatowskiego), albowiem, jak pisał francuski attaché wojskowy w Petersburgu, generał Moulin: „Most łączony wydał mi się nie spełniać warunków, które mogą zapewnić niezbędną przepustowość przy przemarszu piechoty i konnicy”. Na Berlin.

W dziedzinie postępu technicznego na ziemiach polskich niegdyś przodowała Anglia, później Niemcy. Ale na drugim miejscu niezmiennie pozo­stawali Francuzi na czele z tymi, którzy na długo związali się z Polską, jak organizator naszego przemysłu włókienniczego, słynny inżynier-wynalazca Philippe de Girard, czy pozostali na zawsze, jak Fragetowie. Najpiękniejsze pomniki warszawskie – księcia Józefa i Kopernika – odlewali bracia Grégoire. Francuzi wprowadzili wiele innowacji technicznych w naszym hutnictwie, przemyśle węglowym i maszynowym. Piece martenowskie, piece konwertorowe, nowoczesne systemy wentylacyjne i windy transportowe w kopalniach, maszyny rolnicze.

Przy lekturze polskiego Who is who Stanisława Łozy z roku 1938 rzuca się w oczy, jak wielu wybitnych lekarzy studiowało we Francji. W dziedzinie medycyny, prawno-administracyjnej czy organizacji wojska wpływy francuskie odgrywały rolę pierwszoplanową.

Postępowi przychodzącemu znad Sekwany sprzyjał potężny snobizm na Francję. Narzucony ongiś przez polską arystokrację i ziemiaństwo, podtrzymywany przez znaczną część inteligencji, spełniał on aż po drugą wojnę światową funkcję szczególną.

Oto wydawca „Kuriera Warszawskiego”, historyk literatury, Ferdynand Hoesick, na oficjalnym bankiecie francusko-polskim w Paryżu mówił w latach dwudziestych XX stulecia: „Wpływ Francji, pod której magnetycznym urokiem pozostawaliśmy zawsze tak był silny, tak wgryzający się w naszą duszę, w nasz charakter narodowy, że aż zasłużyliśmy sobie w całej Europie na zaszczytny przydomek «Francuzów Północy», że język Corneil­le’a i Racine’a, tak kaleczony przez Anglików i Niemców, stał się niemal drugim naszym językiem ojczystym. Nawet zaczęliśmy grzeszyć przesadą w tym kierunku ; nie ma drugiego miasta na świecie, do którego Polacy jeździliby tak chętnie jak do Paryża , nie dosyć zdajemy sobie z tego sprawę, że Paryż nie tylko jest stolicą Francji, ale jednocześnie i stolicą Polski poniekąd, mianowicie Polski duchowej, intelektualnej”.

Z pojęciem „Francuza” w odczuciu polskim (zwłaszcza kręgów intelektualnych) długo wiązał się (czy jeszcze dzisiaj żywy?) świadomy lub nieświadomy kompleks niższości, potęgowany ze strony przeciwnej nierzadkim, mówiąc eufemistycznie, przekonaniem o własnej wyższości, francuskim etnocentryzmem.

Francuz w dawno wykutym stereotypie to wolność, inwencja, umiar i dostatek. Francja – bankier Europy po roku 1871, a zwłaszcza wierzyciel Rosji, to wywierało potężne wrażenie nad Wisłą, nad Niemnem. Francuzi to wino i kobiety (śpiew opinia powszechna wydzierżawiła Włochom), to wielki świat.

Z kręgów elitarnych, bezkrytycznych wielbicieli Francji, wywodzili się paplający lepiej po francusku niż po polsku, piętnowani tak mocno przez polskich pozytywistów, René de Pustogłowscy. Ich miejsce w XX wieku – o czym nie dość jeszcze wiemy – coraz częściej zajmowali René Kowalscy czy Louis Nowakowie: dzieci emigracji zarobkowej.

Od okresu międzywojennego polskie stereotypy o Francuzach zmieniają się pod wpływem licznego wychodźstwa za chlebem. Istotne było nie tylko to, iż Polonia francuska około roku 1930 liczyła pół miliona ludzi, ale również ruchy migracyjne Polska–Francja–Polska. Z emigracji zarobkowej powróciło do Polski w latach 1920–1939 około 300 tysięcy Polaków. Po roku 1945 liczbę Polaków-repatriantów z Francji, którzy, jak wiadomo, skupiali się głównie na Śląsku, szacowano na około 80 tysięcy.

Francja w oczach górników polskich jawiła się jako kraj dużo bogatszy. „Mimo niepowodzeń we Francji wiedziałem, że robotnik, który pracuje, może żyć lepiej jak w Polsce, a robotnikowi w Polsce w dodatku groziło stałe widmo bezrobocia, jeżeli nawet pracował”.

Polacy uczyli się od Francuzów „sztuki gotowania, prowadzenia ogródków i pielęgnowania drzew owocowych. Co było jednak najistotniejsze: uczyliśmy się od nich walki o swe prawa. Francuzi byli bardzo rozbici, jeśli chodzi o poglądy polityczne, ale bardzo solidarni, jeśli chodzi o obronę ich materialnych interesów. Warto podkreślić aktywność kobiet francuskich w sprawach społecznych. Miało to pobudzający wpływ na nasze zahukane żony, zabobonne, bojaźliwe, uniżone w stosunku do urzędników”.

Francja była i dla polskiej postępowej inteligencji, i dla wielu robotników przykładem i wzorem demokratyzmu i tolerancji. Jeszcze Ludwik Krzywicki zwracał uwagę, iż w gazetach galicyjskich i królewiackich z roku 1871 można było wyczuć sporo sympatii dla walczących komunardów. Dzisiaj ­Komuna Paryska jest często dla uczniów czy studentów tylko nudnym i obowiązkowym tematem egzaminacyjnym. Pięćdziesiąt czy siedemdziesiąt lat temu była jeszcze żywą i przyciągającą legendą z opowieści rodzinnych, z literatury. Pisali o niej: Włodzimierz Wolski (autor libretta do „Halki”), Stanisław Brzozowski w Płomieniach – będących biblią dla wielu polskich radykałów – czy Władysław Broniewski.

W polskiej propagandzie socjalistycznej, od partii „Proletariat” poczynając, Wielka Rewolucja Francuska i socjalizm francuski zajmowały miejsce bardzo poczesne: wystarczy tu przypomnieć książki, broszury, artykuły sygnowane przez Adama Próchnika, Stanisława Mendelsona, Bolesława Limanowskiego, Stanisława Posnera, Natalię Gąsiorowską i dziesiątki innych; wystarczy przekonać się, ile pieśni rewolucyjnych PPS i SDKPiL przywędrowało do nas wprost z Francji. Toteż w stereotypie ludowym od końca XVIII wieku robotnik i chłop francuski byli ­ludźmi wolnymi, ludźmi umiejącymi bronić swych praw („Francuz kiedy świśnie, wolność nam zabłyśnie”).

Co nam zostało z dawnych sentymentów? Czy tylko słowa z hymnu naro­dowego? Druga wojna światowa podcięła rację bytu tradycyjnego frankofilstwa polskiego.

W szkicu typu historyczno-literackiego trudno udzielić odpowiedzi na wiele pytań. Niezbędna byłaby tu pomoc socjologów, ankietowanie wielu tysięcy osób, aby zrozumieć, jak w polskiej świadomości narodowej przełamują się prawdy o tworzeniu, odrębności i oddziaływaniu kultury polskiej, o swojskości i cudzoziemszczyźnie, o mniejszościach narodowych, patriotyzmie i nacjonalizmie, o tym, jakie są drogi postępu w Polsce. „Albowiem – jak pół wieku temu pisał Stefan Żeromski – postęp nie może się zamknąć w żadnej doktrynie . Nie może się zmieścić w szrankach żadnej politycznej czy społecznej partii . Nie może się zamknąć w granicach jednej warstwy społecznej, jednej kasty i jakiegokolwiek zespołu, nie poprzestaje nawet na jednym narodzie”.

(1975)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: