Pisma więzienne - Tomasz More - ebook + książka

Pisma więzienne ebook

Tomasz More

4,0

Opis

Ten wybitny intelektualista, pisarz, autor słynnej Utopii, filozof, jeden z czołowych przedstawicieli an­gielskiego renesansu i przyjaciel wielkiego Erazma z Rotterdamu był jednocześnie politykiem i kanclerzem królestwa. W 1535 roku odmówił uznania zwierzchnictwa króla Anglii nad Kościołem.  Wcześniej długo studiował i medy­tował, głęboko się modlił − aż nabył niezbitego przekonania, że skła­dając wymagany podpis, wyprze się wiary. Przed Komisją Lordów oświadczył: „Uważam, że każdy człowiek winien postąpić zgodnie z własnym sumieniem. I szczerze myślę, że by­łoby dobrze, gdyby i mi pozwolono postąpić zgodnie z moim”.

Zwrócili się przeciwko niemu wszyscy: dostojnicy królestwa, prawie cały episkopat z prymasem na czele i rodzina, w tym najukochańsza córka i powiernica, trzydziestoletnia Meg. Dramat sumienia postawił Morusa poza nawiasem społeczeństwa. Od­krywca krainy Nigdzie − Utopii, sam stał się Nikim. W jego Pismach więziennych, będących owocem spędzenia 15 miesięcy w Tower, nie znajdziemy jednak żadnego złego słowa.  Morus cały czas żywił szacunek wobec Henryka VIII, uznał również prawa potomstwa Anny Boleyn do sukcesji, gdyż sprawa ta nie dotyczyła wiary. Umarł z rozkazu króla jako wierny sługa monarchy, nie tracąc przy tym swej łagodności, dowcipu i dobrych manier. Myliłby się jednak, kto by uważał, że Morus nie bał się śmierci. Bał się jej panicznie. Bał się, że okaże się słaby, że ulegnie i załamie się. Bał się również własnej pychy – ufności we własne siły, które pozwolą mu zarozumiale cieszyć się męczeństwem.

W przedstawianym Państwu wyborze tekstów Morusa, napisanych w czasie uwięzienia i oczekiwania na wykonanie wyroku znajduje się ko­respondencja, która należy do klasyki epistolografii chrześcijańskiej, jej trzon stanowią listy do ukochanej córki. Książka również zawiera pisane z myślą o potomnych rozważania, modlitwy i fragmenty traktatu De Tristitia Christi. Teksty te są świadectwem wielkiej odwagi i wiary, tym większych, że nie brak w nich zapisów lęku, samotności i odrzucenia – choć nie ma w nich goryczy – i dziś okazują się zaskakująco aktualne.

Tytuł otwiera nową serię Państwowego Instytutu Wydawniczego zatytułowaną Contra Leviathan, w ramach której będą ukazywać się wyznania i przemyślenia autorów broniących zasad i prawdy wbrew opresji doświadczanej od państw czy systemów, w różnych epokach i na różnych kontynentach.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 274

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1586227180108114

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

WYBORU TEKSTÓW DOKONANO Z:

The Life of Sir Thomas More by William Roper; w: Two Early Tudor Lives, ed. Richard S. Sylvester and Davis P. Harding, New Haven, Yale University Press, 1962.

St. Thomas More, Selected Letters, ed. Elisabeth Frances Rogers, New Haven, Yale University Press, 1980.

St. Thomas More, The Tower Works: Devotional Writings, ed. Gary E. Haupt, New Haven, Yale University Press, 1980.

St. Thomas More, De Tristitia Christi, 2 parts, ed. Clarence H. Miller, Complete Works, vol. 14, New Haven, Yale University Press, 1976.

PRZEKŁAD:

Wojciech Giertych OP – W.G.

Alicja Makowska – A.M.

Wojciech Morawski OP – W.M.

Andrzej Ponikowski OP – A.P.

Leszek Ruszkowski – L.R.

Stanisław Tasiemski OP – S.T.

Wojciech Unolt – W.U.

Staraliśmy się dotrzeć do wszystkich tłumaczy i ich spadkobierców. Prosimy o kontakt z sekretariatem: [email protected]

REDAKCJA:

Wojciech Giertych OP, Wojciech Unolt

KOREKTA:

Marzena Zielonka

OKŁADKA I KARTA TYTUŁOWA:

Monika Dzik

Copyrigt by © Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2017

www.piw.pl

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Państwowy Instytut Wydawniczy

tel.  22 826 02 01

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

wydanie pierwsze PIW

ISBN 978-83-06-03424-0

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

PRZEDMOWA

Dla jednych Tomasz More (1478–1535) był ciasnym skrupulantem, dla innych człowiekiem przez pychę zatwardziałym w uporze. Król uważał go za zdrajcę, a rodzina i najbliżsi stali wobec niepojętej zagadki. Najprościej załatwili się z nim sędziowie, nazywając go „niejakim Tomaszem, ostatnio zamieszkałym w Chelsea”, zapominając, iż mieli przed sobą wybitnego intelektualistę, jednego z czołowych przedstawicieli angielskiego renesansu, przyjaciela wielkiego Erazma z Rotterdamu, niedawnego kanclerza królestwa. Procedura sądowa nie wzdraga się przed bezdusznym traktowaniem obywateli. Sędziwy biskup z Rochester został określony przez sąd równie zdawkowo: „Jan Fisher, duchowny”. Dramat sumienia stawiał Morusa poza nawiasem społeczeństwa. Odkrywca krainy Nigdzie − Utopii, sam stał się Nikim.

Wierność Ewangelii i Kościołowi sprawiła, że Morus doznał goryczy powszechnego opuszczenia. Sumienie mówiło mu, że nie może uznać zwierzchnictwa króla nad Kościołem. Długo studiował i medytował, głęboko się modlił − aż nabył niezbitego przekonania, że składając wymagany podpis, wyprze się wiary i utraci przez to zbawienie wieczne. Takiej ceny za swe życie nie mógł zapłacić. Miał przeciwko sobie wszystkich: najwybitniejszych dostojników królestwa, prawie cały episkopat z prymasem na czele, rodzinę, a szczególnie najukochańszą córkę i powiernicę, trzydziestoletnią Meg. Jedynie biskup Fisher, kilku kartuzów oraz Richard Reynolds z zakonu św. Brygidy odmówili złożenia przysięgi, za co ponieśli śmierć męczeńską. W cztery lata później dołączył do nich Hadrian Fortescue, tercjarz dominikański z Oxfordu.

Samotność i lęk Morusa nie wydały goryczy. Nie znajdziemy w jego pismach więziennych (podobnie zresztą jak w Zapiskach więziennych Prymasa Wyszyńskiego) żadnego złego słowa. Morus cały czas żywi szacunek i wierność wobec Henryka VIII. Uznaje prawa potomstwa Anny Boleyn do sukcesji, gdyż sprawa ta nie dotyczy wiary. Ustanawianie praw politycznych nie jest zadaniem Kościoła. Błąd w polityce nie jest herezją. Mogą władze państwowe zmienić dotychczasowe prawo dynastyczne, ale do eklezjologii państwu mieszać się nie wolno. I dlatego Morus umiera z rozkazu króla, jak wierny sługa monarchy. Nie traci przy tym swej łagodności, dowcipu, dobrych manier. Chodzi o jego życie wieczne i przyszłość Kościoła w Anglii, a on sprawia wrażenie, że ze spokojem pije nieznaną wówczas jeszcze angielską herbatę. Nie cofa się przed żartem, nawet gdy wchodzi na szafot.

Ale myliłby się, kto by uważał, że Morus nie bał się śmierci. Bał się jej panicznie. Bał się, że okaże się słaby, że ulegnie i załamie się. Bał się też własnej pychy, ufności we własne siły, które pozwolą mu zarozumiale cieszyć się męczeństwem. Więcej bólu sprawiała mu udręka duchowa, niepewność siebie, niż sama myśl o cierpieniach fizycznych.

Do męczeństwa musiał się przygotować. Miał na to piętnaście miesięcy pobytu w Tower. Znał porywczy charakter króla, wiedział, że czeka go śmierć. Wiedział też, że zdrajcom na żywo rozpruwano brzuch i wyrywano trzewia. Los oszczędził mu tak bestialsko zadanej śmierci. Został ścięty mieczem. Ostatnie rekolekcje odprawiał w Ogrodzie Oliwnym. Przenikliwie wczytywał się w kenozę Chrystusa, wsparcie znajdywał w udrękach psychicznych człowieczeństwa Zbawiciela. W ponurym lochu Tower medytacja nad modlitwą w Ogrójcu stała się osobistym traktatem o chrześcijańskiej nadziei, podręcznikiem modlitwy.

Pisma więzienne Morusa, których wybór zawiera niniejsza książka, są owocem owych piętnastu miesięcy w Tower, osobistym zapisem doświadczeń tego okresu. Jako wprowadzenie do nich wybraliśmy jednak relację osoby postronnej − krótki Żywot Tomasza More pióra Williama Ropera. Roper to chyba najbardziej kompetentny biograf Morusa − był jego zięciem i domownikiem „przez ponad szesnaście lat”, a jednocześnie cenionym prawnikiem i członkiem Izby Gmin, w okresie gdy rozgrywały się wydarzenia kluczowe dla losów Morusa. Mimo drobnych nieścisłości w faktach i chronologii Żywot jest niezwykle sugestywnym, rzeczowym, choć pełnym czci dla bohatera obrazem jego osobowości i epoki, która postawiła go przed tak dramatycznymi wyborami.

Pisma więzienne Morusa dzielą się na trzy zespoły. Pierwszy to korespondencja, która należy do klasyki epistolografii chrześcijańskiej. Jej trzon stanowią listy do najbardziej ukochanej córki Małgorzaty, żony Ropera. Morus ceni jej czułość, w jej troskliwym uporze dostrzega niezachwianą miłość, którą odwzajemnia. Ale nawet ta najbliższa Ewa nie jest w stanie skusić do grzechu swego ojca. Morus nie osądza Małgorzaty ani też nikogo innego. W ostatnim liście serdecznie wspomina wszystkich członków swej licznej rodziny oraz służących. Zostawia każdemu prawo do swobodnego formowania sumienia, ale żąda, by i jemu pozwolono postąpić zgodnie z własnym.

Nie wszystkie listy zachowały się; prawnuk Morusa, też Tomasz, wspomina o nieznanym dzisiaj liście do żony. Do korespondencji więziennej zalicza się również list Małgorzaty do przyrodniej siostry Alicji Alington. Małgorzata tłumaczy siostrze postawę ojca. List jest tak bliski duchowi i stylowi Morusa, że niektórzy sądzą, iż był pisany wspólnie z nim podczas widzenia. A może pokrewieństwo duchowe sprawiło, że córka bezwiednie naśladuje styl ojca?

Drugi zespół to modlitwy i rozważania. Mamy tu teksty krótkie, najcelniej ujmujące duchowość Morusa. Jak cała jego twórczość więzienna, wyrastają one z jego osobistego dramatu, ale napisane są tak, by każdy mógł się nimi posłużyć. Morus świadom był powszechnego znaczenia swych doświadczeń. Pragnął, by jego zmagania służyły też innym, stąd pisał z myślą o przyszłych czytelnikach. Perłą tego zespołu jest modlitwa Daj mi twą łaskę, dobry Panie, napisana na marginesie modlitewnika. W traktacie o Eucharystii delikatnie rozprawił się z poglądami reformacji na temat przeistoczenia.

Trzeci zespół obejmuje dwa poważne traktaty. Pierwszy z nich, Dialog pocieszenia, uchodzi za klasyczne dzieło literatury renesansowej. Z powodu dużej objętości nie umieszczamy go w tym zbiorze. Morus przenosi nas na drugi kraniec Europy. Akcja Dialogu dzieje się na Węgrzech, gdzie rzekomo dzieło zostało spisane i przetłumaczone na łacinę, a następnie na francuski i angielski. Węgrzy doznali okrutnego najazdu tureckiego w 1527 roku; spodziewają się następnego, wiedzą, co ich czeka, a mimo to jest w tym wyczekiwaniu dziwny spokój. Wejdą czy nie wejdą? Główny temat książki to rozważanie, jak należy się zachować wobec ostatecznego zagrożenia. Książka ma kilka poziomów, dotyczy inwazji tureckiej, rozwodu Henryka VIII, osobistej sytuacji Morusa oraz postawy każdego prześladowanego chrześcijanina. Przez całe dzieło przewija się modlitwa Psalmu 91: „Kto się w opiekę odda Panu swemu”. Księga pierwsza omawia wiarę, druga − pełna dowcipnych anegdot − nadzieję, trzecia − miłość.

Drugi traktat, De Tristitia Christi, zamieszczamy w niniejszym zbiorze we fragmentach. Uważa się, że jest to jakby kontynuacja wcześniejszego traktatu O Męce Pańskiej, który Morus napisał w cieniu Tower po rezygnacji z urzędu kanclerza w maju 1532 roku. Przez dwa lata czekał na nieuchronne aresztowanie, oddając się rozważaniom o Męce.

De Tristitia Christi zostało napisane pod koniec pobytu w Tower. Morus przeszedł choroby, miał za sobą ciężką więzienną zimę. Musiał ścierpieć liczne naciski swych najbliższych. Teraz stracił swój dowcip. Z niewiadomych przyczyn napisał dzieło po łacinie. Łacina jest nobliwa, liturgiczna. Następuje przeniesienie akcentów. Morus nie mówi o cierpieniu swoim, ale o powszechnym. W rękopisie sformułowanie my cross przekreślił i napisał the cross − nie mój krzyż, ale Krzyż. Pogodził się już z myślą o śmierci, afirmuje męczeńską drogę, która jest drogą powszechną Kościoła, bo i Chrystusa. Bezprzykładna apostazja Kościoła angielskiego domaga się świadectwa żywej wiary; Morus wie, że Bóg wybrał go do tej roli. Nie brak w dziele delikatnych aluzji do europejskiej sytuacji religijnej. Śpiący apostołowie to biskupi porzucający trzodę, odcięte ucho Malchusa naprowadza na refleksję o herezji. Dostaje się też utrakwistom, upierającym się przyjmować komunię świętą pod dwiema postaciami, wbrew ówczesnej praktyce Kościoła.

Choć większość traktatu poświęcona jest rozważaniu cierpień psychicznych Chrystusa-człowieka w Ogrodzie Oliwnym, w momencie pojmania Chrystus objawia swoje Bóstwo. Wobec przybyłej kohorty wygłasza odważną mowę. Przemawia jako Ten, który posiada władzę. Udręka zalęknionego męczennika kończy się tryumfem Bożej mocy. Na tym Morus kończy swe dzieło, gdyż odebrano mu książki. Dalej nic już nie pisał. Wyznał swą wiarę więzieniem i piórem, teraz pozostało mu poświadczyć ją krwią.

Tomasz More był w Tower więźniem sumienia i złożył swoje życie w imię wierności Kościołowi i Stolicy Świętej. W decydującym momencie oświadczył przed Komisją Lordów: „Uważam, że każdy człowiek winien postąpić zgodnie z własnym sumieniem. I szczerze myślę, że byłoby dobrze, gdyby i mi pozwolono postąpić zgodnie z moim”.

Beatyfikował go Leon XIII w 1886 roku, a świętym ogłosił Pius XI w roku 1935.

Wojciech Giertych OP

WILLIAM ROPER ŻYWOT TOMASZA MORE

Zważywszy że Sir Tomasz More, Rycerz1, niegdyś Lord Kanclerz Anglii, mąż szczególnej cnoty i nieskalanego sumienia, czystszego i bielszego nad najbielszy śnieg − jak zaświadcza Erazm2 − mądrością zaś, wedle słów tegoż, podobny aniołom, jakiego Anglia nie miała nigdy dotąd i mieć już nie będzie, uczony nie tylko w prawach naszego kraju (które zgłębiając, życie całe strawić można), ale i we wszelkich innych naukach, za dni swego życia wydawał się godnym sławy i pamięci, ja − William Roper, który przez małżeństwo z jego najstarszą córką byłem jego zięciem, choć najniegodniejszym, świadom że nikt go nie rozumiał ani czynów jego tak dobrze jak ja, mieszkałem bowiem pod jego dachem bez przerwy przez ponad szesnaście lat, uznałem za swą powinność opowiedzieć o wszystkich sprawach tyczących się jego życia, które potrafię sobie jeszcze przypomnieć. Wiele spośród nich, i to rzeczy szczególnej wagi zasługujących na pamięć, zatarło się już w mym umyśle przez zaniedbanie i długi upływ czasu. Pragnąc jednak, by nie zaginął po nich ostatni ślad, a także spełniając prośby mych licznych czcigodnych przyjaciół, choć zapewne nie tak jak zasługiwałaby na to ich godność i cnota, ale jak pozwolił mi mój mierny rozum, pamięć i wiedza, opowiedziałem tu wszystko to, co mym skromnym zdaniem godne było zapamiętania.

Tenże Sir Tomasz More, skończywszy naukę łaciny u Świętego Antoniego3 w Londynie, został za staraniem swego ojca przyjęty do domostwa przewielebnego, mądrego i uczonego Kardynała Mortona4. Tam to, choć był jeszcze bardzo młody, w oktawie Bożego Narodzenia przyłączał się nieraz do aktorów, nieoczekiwanie i bez żadnego przygotowania, i odgrywał pośród nich własną rolę, czym przysparzał widzom większej uciechy niż wszyscy pozostali aktorzy. Kardynał tak bardzo upodobał sobie jego dowcip i żywość, że często mawiał do szlachetnie urodzonych gości zapraszanych doń na obiad: „To dziecko, usługujące nam przy stole, wyrośnie na człowieka wielkiej miary, choć może nie wszyscy tego dożyjemy”.

Później wysłał go po naukę do Oxfordu, gdy zaś dostatecznie biegle władał już łaciną i greką, umieścił go − dla studiów nad prawami naszego kraju − w jednym z londyńskich kolegiów prawniczych5, a mianowicie w New Inn, gdzie jak na swój wiek radził sobie doskonale. Stamtąd znów przeniesiono go, z bardzo niską zapłatą, do Lincoln’s Inn; nadal zgłębiał tam prawo, aż uzyskał nominację i uznanie jako ceniony adwokat. Następnie, z wielkim dla siebie zaszczytem, głosił przez pewien czas publiczne wykłady o De civitate Dei Augustyna w kościele Świętego Wawrzyńca w starej dzielnicy żydowskiej, dokąd uczęszczał Doktor Grocyn, człowiek niezwykłej mądrości, i wszyscy znaczniejsi uczeni Miasta Londynu. Mianowany później Lektorem w Furnival’s Inn, pozostał na tym urzędzie przez ponad trzy lata.

Gdy upłynął ten czas, oddał się pobożnym praktykom i modlitwie w londyńskim Charterhouse6, przez blisko cztery lata prowadząc tam życie zakonne, choć nie składając ślubów; udał się potem do domu pewnego pana Colta, dżentelmena z Essex, będąc tam przezeń często zapraszanym, którego trzy córki − dla ich zacnego wychowania i grzecznej konwersacji − szczególnie pociągały jego serce. I choć umysł skłaniał go najbardziej ku drugiej córce, zdawała mu się bowiem najpiękniejsza i najhojniej obdarzona talentami, rozumiał jednak, że przysporzyłby wiele bólu, a i nieco wstydu najstarszej, wybierając na żonę młodszą od niej, ku niej zatem niejako z litości skierował swe serce i wkrótce potem poślubił ją, nie przerywając wszakże studiów prawniczych w Lincoln’s Inn, ale niezmiennie przykładając się do nich, dopóki nie powołano go do King’s Bench7, gdzie bronił dwukrotnie, to jest tyle razy, ile zwykle każdy sędzia. Przedtem jeszcze przeniósł się z żoną do Bucklesbury w Londynie, gdzie urodziła mu trzy córki, które od dziecięctwa kształtował w cnocie i wiedzy, i często zachęcał, by cnota właśnie i wiedza były ich codziennym pokarmem, a zabawa jedynie przyprawą.

Jednakowoż zanim jeszcze został adwokatem w Sądzie, powołano go u schyłku panowania Króla Henryka VII na Posła do Parlamentu, w którym to czasie Król zażądał − jak mi mówiono − ściągnięcia podatku majątkowego w wysokości trzech piętnastych8 z powodu zamążpójścia swej najstarszej córki, która miała zostać królową szkocką. Podczas ostatniej o tym debaty wyłożył on takie racje i powody przeciwne żądaniom Króla, że zostały niezwłocznie odrzucone. Z tej przyczyny jeden z osobistych doradców Króla, niejaki pan Tyler, będąc przy tym obecnym, pospieszył donieść Królowi, że jakiś gołowąs pokrzyżował wszystkie jego plany. Za co Król powziął ku niemu wielką urazę, która nie wygasła, póki jej sobie jakoś nie powetował. Zważywszy zaś, że młodzieniec, niczego nie posiadając, niczego nie mógł utracić, Najjaśniejszy Pan wszczął spór z jego ojcem i więził go bez winy w Tower, póki ten nie wypłacił mu stu funtów grzywny.

Niedługo potem zdarzyło się, iż rzeczony Sir Tomasz More składał pewną petycję u Doktora Foxa, Biskupa Winchesteru, członka Tajnej Rady królewskiej. Biskup odwołał go na stronę i udając wielką dlań przychylność, obiecywał mu, że jeśli tylko zgodzi się poddać jego rozkazom, nie omieszka przywrócić go do łaski królewskiej, zamierzał zaś w ten sposób, jak później domniemywano, skłonić go do wyznania winy wobec Króla, przez co Jego Wysokość miałby lepszy pozór dla pomszczenia swojej ku niemu urazy. Wychodząc jednak od niego, napotkał niejakiego pana Witforda, bliskiego swego przyjaciela, wówczas kapelana tegoż Doktora Foxa, a później kapłana w klasztorze Syjon9, i powtórzył mu słowa Biskupa, prosząc o radę w tej sprawie; ów zaś począł go zaklinać na miłość Boga, by nie dawał posłuchu Biskupowi. „Albowiem mój Pan − rzekł mu − przystałby na śmierć własnego ojca, byle tylko przysłużyć się Królowi”. Sir Tomasz More nie udał się zatem więcej do Biskupa. I gdyby nie rychła śmierć Króla, byłby niechybnie wybrał się za morze, mniemał bowiem, że gniew królewski naraża go w Anglii na wielkie niebezpieczeństwo.

Został potem mianowany jednym z podszeryfów Londynu, który to urząd łącząc ze swą rozległą wiedzą, bez wysiłku uzyskiwał − jak sam mówił − dochód większy niż czterysta funtów rocznie; nie było bowiem wówczas żadnego znaczniejszego sporu, rozstrzyganego przez królewskie trybunały sprawiedliwości naszego państwa, w którym on nie byłby adwokatem jednej czy drugiej strony. Jego to, dla wielkiej jego uczoności, mądrości, wiedzy i doświadczenia, otaczano takim poważaniem, że zanim jeszcze poszedł na służbę do Króla Henryka VIII, został na prośbę kupców angielskich, a za Królewskim przyzwoleniem, dwukrotnie mianowany ich ambasadorem w pewnych głośnych sporach między nimi a kupcami ze Stilliard10. Gdy doszło do uszu Króla, jak mądrze i roztropnie tam sobie poczynał i jak bardzo się zasłużył, Jego Wysokość zapragnął, aby Kardynał Wolsey, podówczas Lord Kanclerz, przyjął go na służbę królewską. Atoli mimo starań Kardynała, który pośród innych nalegań ukazywał mu także i to, jak bardzo Jego Wysokość musi cenić jego usługi, skoro gotów jest wynagrodzić go sumą nie mniejszą niż roczne dochody, z których musiałby zrezygnować, on nie pragnął bynajmniej zmiany swego stanu i wyłożył Królowi przez Kardynała takie racje przeciwne, że Jego Wysokość odstąpił naówczas od swego zamiaru.

Zdarzyło się potem, że do Southampton zawinął wielki okręt pod flagą papieską, który Król zamierzył skonfiskować, zaczem ambasador Papieża wyjednał u Jego Wysokości, by przydzielono mu doradcę obeznanego w prawach tego kraju, który broniłby sprawy jego Pana, Papieża; a także by cała sprawa została rozpatrzona w jego obecności (sam bowiem był znakomitym jurystą), jawnie, w miejscu publicznym. Nie było podówczas pośród naszych prawników zdatniejszego radcy dla owego Ambasadora niż Sir Tomasz More, który potrafił mu wyłożyć po łacinie wszystkie racje i argumenty uczonych doradców obu stron. Przysłuchiwał się im Kanclerz i inni sędziowie ze Star Chamber11. Tam to Sir Tomasz More nie tylko objaśniał Ambasadorowi treść owych wywodów, ale i sam tak uczenie przemawiał w obronie strony papieskiej, że zaniechano wspomnianej konfiskaty, on zaś swą szlachetną i chwalebną postawą zyskał tak wielkie uznanie słuchaczów, iż Król nieodwołalnie już postanowił przyjąć go na dwór. Na początku służby mianował go Mistrzem Petycji12, tylko ten urząd bowiem wówczas wakował, ale w miesiąc później obdarzył szlachectwem i wprowadził do swej Tajnej Rady.

Od tej chwili był przez Króla wynoszony na coraz to wyższe urzędy, ciesząc się niezmiennie szczególną łaską królewską i trwając wiernie na służbie przez ponad dwadzieścia lat, w którym to czasie, gdy zdarzało się jakieś święto, Król − sam będąc już po nabożeństwie − wzywał go często do swej prywatnej komnaty i tam z nim przesiadywał, rozmawiając o astronomii, geometrii, teologii i innych naukach, czasem zaś o sprawach światowych. Innym znów razem wychodził z nim nocą na dach, by obserwować odmiany, ruchy, tory i układy gwiazd i planet. A ponieważ był pogodnego usposobienia, podobało się Królowi i Królowej, kiedy Rada już się posiliła, zapraszać go na wieczerzę do siebie i weselić się z nim pospołu. Gdy zatem spostrzegł, że Króla tak bardzo bawiła rozmowa z nim, iż nie zezwalał mu na wyjazd do domu − choćby raz w miesiącu − do żony i dzieci (których towarzystwa najbardziej pragnął) i że skoro dwa dni brakowało go na dworze, natychmiast go tam ponownie wzywano, co ujmowało jego wolności i bardzo mu było nie w smak, począł jakby ukrywać swą prawdziwą naturę i porzucił z czasem dawną wesołość, aby Królestwo nie posyłali już po niego tak często. Gdy to wszystko się działo, zmarł niejaki pan Weston, Skarbnik, którego urzędem Król z własnej woli obdarzył Sir Tomasza More13, bez żadnych z jego strony starań.

W czternastym roku panowania Jego Królewskiej Mości zebrał się Parlament, którego Marszałkiem wybrano Sir Tomasza More; ten, jak najdalszym będąc od wszelkiego pragnienia tego urzędu, wygłosił mowę do Jego Wysokości, dziś już nie zachowaną, prosząc, aby Król zechciał go od niego uwolnić. Gdy jednak Król nie przyzwolił na to, przemówił doń tymi słowy:

„Domyślam się, Najdostojniejszy Panie, iż nie po twojej myśli jest odwołanie tego wyboru i odmienienie go, gdyż przez usta Przewielebnego Księdza Legata, Kanclerza Waszej Wysokości, potwierdziłeś go swoją królewską aprobatą i w swej łaskawości postanowiłeś, ponad wszelkie moje zasługi, obdarzyć mnie władzą i uznać zdolnym do jej sprawowania; aby zatem nie sądzono później, że ty sam zleciłeś swej Izbie Gmin niefortunny wybór, gotów jestem − i zawsze będę − posłusznie przykładać się do wypełniania twych łaskawych zarządzeń. Zaczem jak najpokorniej błagam Waszą Wysokość, nim jeszcze podejmę mój urząd, abym za zezwoleniem Waszej Miłości mógł mu uniżenie przedłożyć dwie niegodne prośby, jedną tyczącą się mej własnej osoby, a drugą całego zgromadzenia Izby Gmin. Co do siebie proszę, łaskawy Władco, jeśli w jakiejkolwiek sprawie odtąd rozpatrywanej i przedstawianej ci przeze mnie w imieniu Izby Gmin będę miał nieszczęście pomylić się lub też przez nieudolną wymowę zniekształcić albo uszczuplić roztropne zalecenia posłów, abyś wówczas, Wasza Wysokość, zechciał w swej łaskawości wejrzeć jak zawsze litościwie i wybaczyć mi moje prostactwo, po czym pozwolił mi powrócić do posłów i ponownie omówić z nimi całą rzecz, i zasięgnąć ich ważkich porad, co mianowicie i w jaki sposób mam w ich imieniu powiedzieć i przekazać przed twym łaskawym obliczem; w tym zamiarze, aby moje prostactwo i głupota nie zniekształciły ani uszczupliły ich światłych zaleceń i rozstrzygnięć. Co jeśliby się stało − a mniemam, iż niechybnie się stanie − a Wasza Wysokość nie wybaczyłby mi mego przeoczenia, byłoby to dla mnie aż do śmierci nieustanną zgryzotą i utrapieniem serca. Abyś temu, najłaskawszy Władco, w rzeczony sposób zechciał zapobiec i zaradzić, o to zabiegam w tej pierwszej niegodnej prośbie złożonej przed twoim Majestatem.

Po drugie, proszę cię uniżenie, Najjaśniejszy Panie, o rzecz taką: Chociaż posłowie, zgromadzeni tu w wielkiej liczbie z twojej królewskiej woli na obrady Parlamentu, zostali wybrani do Izby Gmin wedle przyjętego zwyczaju dla rozpatrywania i doradzania w sprawach publicznych i aczkolwiek, Miłościwy Panie, podług twego roztropnego zalecenia, ogłoszonego wszem i wobec w królewskich dekretach, dołożono wszelkich stosownych starań, aby z wszystkich zakątków kraju przybyli do Parlamentu ludzie jak najzdatniejsi, a zatem nie wolno wątpić, iż jest on prawdziwie zgromadzeniem osób godnych, mądrych i biegłych w sprawach publicznych; jednak, Niezwyciężony Władco, ponieważ wśród tylu mądrych nie wszyscy są jednako mądrzy i w tak wielkiej liczbie nie wszyscy równo obdarzeni rozumem i wymową, a często zdarza się też słyszeć wiele głupoty w wykwintnych oracjach, natomiast ludzie o języku szorstkim i nieokrzesanym widzą nieraz głęboko i udzielają naprawdę rozważnych porad; ponadto w sprawach wielkiej wagi umysł jest zwykle tak bardzo zajęty samą rzeczą, iż bardziej głowi się, co powiedzieć niż jak, przez co nawet człowiek najmędrszy i najwymowniejszy, jeśli sprawa leży mu na sercu, przemawia nieraz w sposób, którego później żałuje i chciałby odmienić: wszystko to, Najłaskawszy Władco, zważywszy, że w Wysokich Izbach twego Parlamentu rozpatruje się jedynie sprawy ważkie i istotne dla twego państwa i tych królewskich posiadłości, będzie niechybnie zamykać usta wielu roztropnym posłom i powstrzymywać ich od zabierania głosu, jeśli ich nie uwolnisz od wszelkiej niepewności i lęku, iż mógłbyś opacznie przyjąć, cokolwiek powiedzą: wszelako twoja powszechnie znana łagodność pozwala żywić w tej materii dobrą nadzieję.

Jest to sprawa tak wielkiej wagi i taką bojaźliwą miłością otaczają twój Majestat lękliwe serca twych przyrodzonych poddanych, nasz wspaniały Królu i jedyny Władco, że nie zaznają spokoju, jeśli twoja łaskawa wspaniałomyślność nie usunie wszelkich obaw z ich przejętych drżeniem serc i nie napełni ich odwagą rozwiewając wątpliwości. Racz zatem, Wasza Wysokość, nasz najłaskawszy Królu, udzielić wszystkim posłom tu zgromadzonym swego zezwolenia i pełnego przebaczenia, aby każdy mógł otwarcie wyrażać swoje sądy bez lęku przed twą zgubną niełaską i śmiało zabierać głos we wszystkich sprawach, jakie się między nimi nadarzą; a cokolwiek zostanie tu powiedziane, zechciej, Najjaśniejszy Panie, w swej niezmierzonej dobroci przyjmować wszystko jako wyraz dobrej woli, rozumiejąc, że wszelkie słowo, choćby najnieudolniej wypowiedziane, pochodzi z gorliwości o dobrobyt twego państwa i honor twej królewskiej osoby, o której pomyślność i zachowanie, najwspanialszy Władco, jako twoi pokorni i miłujący słudzy, wedle najpierwszego obowiązku przyrodzonego poddaństwa, usilnie zabiegamy i prosimy Boga”.

Podczas tej sesji Parlamentu Kardynał Wolsey wpadł w gniew z powodu posłów londyńskich, ponieważ o wszystkim, co mówiono i czyniono w Izbie, natychmiast rozgłaszali publicznie w tawernach. Zdarzyło się zaś podczas tejże sesji, że Król zażądał bardzo wysokiej daniny, a Kardynał obawiając się, iż Izba Gmin na nią nie przyzwoli, postanowił dla poparcia sprawy przybyć osobiście na obrady; zaczem długo obradowano przed jego nadejściem, czy lepiej byłoby powitać go w Izbie wraz z kilkoma tylko Lordami z jego świty (jak chciała większość posłów), czy też zgotować mu królewskie przyjęcie z całym orszakiem. „Mości panowie” − rzekł na to Sir Tomasz More − „jak dobrze wiecie, Lord Kanclerz zarzucił nam ostatnio popędliwość języka w rozgłaszaniu wszystkiego, o czym mówi się w tej Izbie. Słuszne będzie zatem, jak mniemam, przyjąć go tutaj z całą ceremonią, z jego gwardzistami, buławą, toporami, krzyżami, kapeluszem i wielką pieczęcią: a to w tym zamiarze, że gdy zechce znów stawiać nam podobne zarzuty, będziemy mogli tym śmielej zrzucić winę na tych, którzy przybędą tu z Jego Ekscelencją”.

Cała Izba zgodziła się na to i w taki właśnie sposób przyjęto Kardynała. Który, gdy w solennej przemowie ukazał, dla jak licznych przyczyn żądanie Króla winno być spełnione, dodając przy tym, że mniejsza suma go nie zadowoli, posłowie zaś milczeli, nic nie odpowiadając, a nawet wbrew jego spodziewaniu nie okazywali żadnej przychylności jego prośbie, rzekł do nich: „Mości panowie, zasiada pośród was wielu mądrych i uczonych mężów, skoro zatem przybywam do was w imieniu Króla, wypada wam − jak mniemam − dać mi roztropną odpowiedź”. Gdy nadal wszyscy zachowywali milczenie, począł mówić do niejakiego pana Marney’a, lecz i ten nic mu nie odpowiedział, zadawał zatem to samo pytanie po kolei kilku innym, uważanym za najmędrszych pośród posłów.

Do nich to, gdy żaden nie odezwał się ani słowem, ugodzili się bowiem zawczasu, że wedle obyczaju odpowiadać będą jedynie przez usta swego Marszałka, rzekł Kardynał: „Mości panowie, jeśli nie jest zwyczajem waszej Izby, jak zapewne jest, wypowiadać się w takich sprawach przez Marszałka, któregoście wybrali dla jego mądrości i spolegliwości, istotnie bowiem posiadł te cnoty, wasze milczenie jest niewątpliwym dowodem zadziwiającego uporu”. Po czym zażądał odpowiedzi od Marszałka, który upadłszy ze czcią na kolana tłumaczył milczenie Izby onieśmielonej obecnością tak szlachetnej persony, której widok zdolny jest przerazić najmędrszych i najuczeńszych w królestwie, i ukazał liczne przyczyny, dla których posłom nie godziło się odpowiadać, nie było to bowiem zgodne ze starożytną wolnością Parlamentu. Na koniec dodał, że choć wszyscy posłowie oddali mu swoje głosy, to nie mogą użyczyć mu wszystkich swoich zmysłów, co jedynie uczyniłoby go zdolnym odpowiedzieć Jego Ekscelencji w tak ważkiej sprawie. Co usłyszawszy Kardynał, bardzo niekontent z Sir Tomasza More, który podczas całej sesji Parlamentu nie spełniał jego oczekiwań, wstał i wyszedł; spotykając go zaś po zakończeniu sesji wylał nań całą złość, mówiąc: „Na Boga, panie More, szkoda, żeś nie był w Rzymie, gdym cię mianował Marszałkiem!”. „Nie obrażając Waszej Miłości, ja również tego żałuję”, odparł Sir Tomasz More, aby zaś oduczyć Kardynała wszczynania sprzeczek, począł mówić o galerii w Hampton Court14, czym tak zręcznie przerwał jego docinki, iż zdawało się, że Kardynał przez chwilę nie wiedział, co mu odrzec.

Pragnąc jednak pomścić swoje niepowodzenie, doradził Królowi wysłać Sir Tomasza More jako Ambasadora do Hiszpanii, wychwalając jego mądrość, uczoność i zdatność do tej misji i powiadając, że przez wzgląd na trudność sprawy nikt nie przysłuży się tam lepiej Jego Wysokości. Gdy Król wyjawił to Sir Tomaszowi More, ów począł przedkładać Jego Wysokości, jak bardzo niestosowna jest dlań ta podróż, natura owego kraju zupełnie bowiem nie sprzyja jego własnej przyrodzonej kompleksji15, tak że niechybnie nie spełni on oczekiwań Jego Wysokości, który posyłając go tam, pośle go na śmierć; wszelako gotów jest wypełnić swą powinność, choćby z utratą własnego życia, i uczynić zadość życzeniu Jego Wysokości. Król dał wiarę jego odpowiedzi i rzekł: „Nie jest naszym życzeniem krzywdzić cię, panie More, ale radzi byśmy dobrze ci czynić. Obmyślimy zatem coś innego i gdzie indziej skorzystamy z twoich usług”. I tak łaskawą przychylność mu okazał, że mianował go Kanclerzem Księstwa Lancaster, po śmierci Sir Richarda Winfielda, który przedtem ten urząd zajmował. Upodobawszy zaś sobie w przebywaniu z nim, Jego Wysokość odwiedzał czasem niespodziewanie jego dom w Chelsea, aby wraz z nim mile spędzać czas; tak właśnie − nieoczekiwany − przybył raz doń na obiad, a po obiedzie przechadzał się z nim godzinę po jego pięknym ogrodzie, obejmując go ramieniem za szyję.

Gdy tylko Jego Wysokość opuścił nasz dom, rozradowany powiedziałem do Sir Tomasza More, jak wielkim szczęściem było dla niego, że Król traktuje go tak poufale, nie widziałem bowiem dotąd, by traktował tak kogokolwiek innego z wyjątkiem Kardynała Wolsey’a, którego widziałem raz przechadzającego się z Królem pod rękę. „Dziękuję Bogu, mój synu − odparł na to − że Jego Wysokość jest mi istotnie bardzo łaskaw i okazuje mi więcej przychylności niż komukolwiek innemu w całym królestwie. Wszelako powiem ci, synu Roper, że nie jest to dla mnie żaden powód do dumy. Gdyby bowiem za cenę mej głowy Król mógł zdobyć jakiś zamek we Francji” − a była wtedy wojna między nami16 − „niechybnie straciłbym ją”.

Tenże Sir Tomasz More oprócz wszystkich swych cnót odznaczał się taką łagodnością, że jeśli zdarzyło się, iż jacyś uczeni mężowie przybywający doń z Oxfordu, Cambridge lub skądinąd (a było takich wielu, jedni poszukujący znajomości z nim, inni zwabieni sławą jego mądrości i wiedzy, inni znów w jakichś sprawach uniwersyteckich) podjęli z nim dysputę, w której to dziedzinie niewielu mogło mu sprostać, i tak dalece się zapędzili, iż jasnym się stawało, że tylko z najwyższym trudem mogą utrzymać swe stanowisko przeciwko niemu, wówczas on, aby ich nie skonfundować, nie szukał bowiem własnej chwały i wolał raczej sam uznać się za pokonanego niż zniechęcić studenta do nauki, zawsze ukazując się jako ten, który bardziej pragnie uczyć się niż nauczać, wówczas zatem uciekał się do jakiegoś zręcznego fortelu i grzecznie zmieniał temat, porzucając dysputę.

Król miał tak wysokie mniemanie o jego mądrości i uczoności, że gdy towarzyszył on Jego Wysokości udającemu się do Oxfordu lub Cambridge, gdzie witano go kwiecistymi przemowami, Najjaśniejszy Pan zawsze jego naznaczał jako najbardziej zdatnego i umiejętnego, aby ex tempore odpowiedział w imieniu Króla; aczkolwiek było zwyczajem królewskim, gdy nadarzyła mu się sposobność odwiedzenia uniwersytetu, już to w kraju, już to na kontynencie, że nie tylko przysłuchiwał się wykładom i dysputom zwykle tam toczonym, ale i sam uczenie zabierał w nich głos. Jako Kanclerz Księstwa17 Sir Tomasz More dwukrotnie mianowany został ambasadorem u boku Kardynała Wolsey’a, raz na dwór Cesarza Karola we Flandrii, raz do Króla Francji.

Niedługo potem Poborca ceł portowych Londynu18, jego dawny sługa, będąc gdzieś na obiedzie słyszał jakowychś kupców lżących Sir Tomasza More, czym wielce wzburzony pospieszył donieść mu, co usłyszał: „a gdybym ja, Wasza Miłość − mówił − cieszył się taką łaską i poważaniem u Króla jak ty, to niechybnie nie byłoby wolno podobnym ludziom lżyć mnie złośliwie i oszczerczo znieważać. Spodziewam się zatem, że wezwiesz ich i ku ich hańbie ukarzesz za owe sprośne łgarstwa”.

Na to jednak Sir Tomasz More uśmiechnął się tylko i odrzekł: „Mości panie Poborco, czy chciałbyś, bym ukarał tych, którzy przysparzają mi więcej korzyści niż wy wszyscy razem, moi przyjaciele? Niech sobie w imię Boże opowiadają wszelakie sprośności o mnie i uderzają we mnie do woli; dopóki ich strzały nie trafiają celu, cóż mi to szkodzi? Zresztą gdyby nawet trafiły, niewiele by mnie to obeszło; tak czy owak ufam, że żaden z nich nigdy mnie nie dosięgnie. Wierz mi, mości panie Poborco, więcej mam powodów, by okazać im litość niż gniew”. Takie pouczające rozmowy toczył często z bliskimi sobie przyjaciółmi.

Pewnego razu w Chelsea, gdyśmy razem przechadzali się brzegiem Tamizy rozmawiając o innych sprawach, zwrócił się do mnie w te słowa: „Przebóg, synu Roper, zgodziłbym się bez wahania, by wsadzono mnie do worka i wrzucono do Tamizy, gdyby tylko miało to sprawić trwałe ustanowienie trzech rzeczy w Chrześcijaństwie”. „Jakież to wielkie sprawy − zapytałem − zdolne są tak cię poruszyć?” „Chciałbyś je poznać, synu?” „Z pewnością, Sir, jeśli zechcesz mi je wyjawić” − odparłem.

„Otóż i one, synu − rzekł na to – Pierwsza, by chrześcijańscy władcy, teraz w większości ze sobą skłóceni i toczący krwawe wojny, żyli w powszechnym pokoju. Druga, by Kościół Chrystusowy, rozdzierany boleśnie licznymi błędami i herezjami, zaznał trwałej jedności wiary. Trzecia, by sprawa małżeństwa Króla, dziś rozpatrywana, została pomyślnie rozstrzygnięta na chwałę Bożą i ku zadowoleniu wszystkich stron”. Sądził on, jak się mogłem domyślać, że gdyby stało się inaczej, zamęt ogarnąłby wielką część Chrześcijaństwa. Tak to przez wszystkie czyny całego jego życia jawnym było, że wszelkie swe prace i trudy, nie zważając na ziemskie przyjemności, czy to własne, czy swoich bliskich, oddawał i poświęcał służbie Bogu, Królowi i Ojczyźnie. U schyłku jego życia mówiono mi, że nigdy nie poprosił Króla ani o grosz dla siebie.

Było codziennym obyczajem Sir Tomasza More, gdy pozostawał w domu, oprócz pacierza z dziećmi odmawiać także siedem psalmów, litanię i odpowiednie sekwencje. Zwykł był też przed udaniem się na spoczynek, wieczorem, podążać do kaplicy wraz z żoną, dziećmi i służbą, i tam odmawiać pewne psalmy i kolekty. A pragnąc nieraz dla zbożnych celów zaznać nieco samotności i odgrodzić się od wszelkiego ziemskiego towarzystwa, wybudował w znacznej odległości od swego domu tak zwaną nową budowlę, mieszczącą kaplicę, bibliotekę i galerię, w której − podczas gdy w zwykłe dni łączył modlitwę z pracą − w piątki spędzał czas od rana do wieczora, trwając gorliwie na modlitwie i ćwiczeniach duchownych. Aby zaś wzbudzić w swej żonie i dzieciach pragnienie rzeczy niebieskich, przemawiał do nich nieraz w takie słowa: „Dzieci, nie byłoby dla was żadną zasługą iść teraz do nieba. Każdy bowiem dobrze wam doradza i dobry daje przykład. Widzicie cnotę nagradzaną, a złość ukaraną, tak że jesteście jakoby siłą pociągani ku niebu. Jeśli jednak dożyjecie takiego czasu, że nikt nie da wam dobrej rady ani dobrego przykładu, gdy ujrzycie cnotę ukaraną, a złość wynagrodzoną, a jednak nie zachwiejecie się i trwać będziecie niezłomnie przy Bogu mimo groźby śmierci, to wówczas Bóg − choćbyście byli tylko na poły dobrzy − uzna was za doskonale dobrych”.

Gdy choroba albo jakaś zgryzota dręczyła jego żonę lub dzieci, mawiał do nich: „Nie możemy oczekiwać, że do nieba zawiedzie nas droga wysłana różami. Albowiem nasz Pan sam dotarł tam przez wielkie cierpienia i liczne wyrzeczenia, sługa zaś nie może się spodziewać lepszego losu niż jego mistrz”. W ten sposób zachęcał ich, aby cierpliwie znosili swe dolegliwości; podobnie mężnie opierał się też szatanowi i jego pokusom, powiadając: „Ktokolwiek strzeże się diabła i jego pokus, ujrzy go wielce podobnym do małpy. Tak bowiem jak małpa pozostawiona bez dozoru rozzuchwali się i płatać będzie złośliwe figle, lecz pilnowana − przeciwnie − wnet podwinie ogon i nie waży się więcej dokazywać; tak też i diabeł, znajdując człowieka bezczynnego, pogrążonego w lenistwie i wyzutego z woli, przyzwalającego na pokusy, stanie się tak zuchwały, że nie odstąpi, aż doprowadzi go, dokąd zechce. Wszelako spotykając człeka gotowego niezłomnie przeciwstawiać się mu i zwalczać jego pokusy, słabnie i w końcu porzuca go; jest bowiem diabeł duchem z natury tak zawistnym, że lęka się nie tylko tego, iż przypuściwszy szturm sam poniesie sromotną klęskę, ale że przysporzy człowiekowi sposobności do zasług”. Tak to Sir Tomasz More nie tylko sam lubował się w ćwiczeniach duchownych, ale zachęcał do nich także swą żonę, dzieci i domowników.

Jemu właśnie, przez wzgląd na jego szczególną cnotę i pobożność, okazał Bóg − jak nam się zdawało − wyraźny cudowny znak osobliwej przychylności. W owym czasie żona moja zapadła na potnicę19 (był to