Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lwy mojego podwórka - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,00

Lwy mojego podwórka - ebook

Lwy mojego podwórka to jedna z najciekawszych książek wspomnieniowych. Jarosław Abramow Newerly, założyciel STS-u, dramaturg i powieściopisarz, zabiera czytelników w podróż do świata, którego już dziś nie ma. Opowiada o życiu codziennym okupowanej Warszawy, a konkretnie żoliborskiego osiedla WSM, ucieleśniającego wizję „szklanych domów”. Autor, który w tym roku kończy 85 lat, doskonale pamięta wszystkich, którzy przewinęli się przez WSM-owskie podwórko na Krasickiego: bohaterów i kanalie, uczonych i szantażystów, ludzi szlachetnych i konformistów, tych którzy ukrywali Żydów i zwykłych szmalcowników. Wspomina rotmistrza Pileckiego i Janinę Bierutową. Opowiada historie duże (założenie i likwidacja getta, Powstanie Warszawskie) i całkiem małe (szaleńcze rowerowe przejażdżki, skoki z platformy tramwaju), przy okazji kreśli portrety matki, przed wojną nauczycielki śpiewu i aktorki teatrzyku „Baj”, oraz ojca, bliskiego współpracownika Janusza Korczaka, po wojnie wziętego pisarza.
Książka była wielokrotnie wyróżniana, m.in. Nagrodą Varsavianistyczną Stowarzyszenia Autorów ZAiKS im. Karola Małcużyńskiego, Nagrodą Literacką im. Wł. Reymonta i dyplomem honorowym Towarzystwa Miłośników Historii, nominacją do Nagrody im. Józefa Mackiewicza.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-06-03496-7
Rozmiar pliku: 10,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp do pierwszego wydania

Do napisania tej bardzo osobistej książki zachęciła mnie redaktor Iwona Pakuła, dyrektor cenionego wydawnictwa ,,Akapit–Press”, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Równie serdecznie dziękuję redaktorkom Małgorzacie Wojciechowskiej i Elżbiecie Jasztal–Kowalskiej za pomoc i radę przy ustalaniu ostatecznej wersji tekstu. To już drugie nasze spotkanie w wydawnictwie „Twój Styl”, któremu za tę piękną edycję osobno dziękuję. Przyznaję, że zwłaszcza okładka Macieja Sadowskiego sprawiła mi dziecięcą wprost radość. O takich „lwach” właśnie myślałem.

Odgrzebując moje dzieciństwo z niepamięci, nagle przekonałem się, że to wspominanie jest dla mnie swoistą terapią, sprawia ulgę i radość, a co ważniejsze – przynosi wiele niespodzianek.

Nie sądziłem, że mój dom przy ulicy Krasińskiego 16 na Żoliborzu jest niezwykły. Biegając po podwórku, wiedziałem, że leży między Krasińskiego a Słowackiego, a dalej jest Mickiewicza, ale pojęcia nie miałem, że tę moją III Kolonię WSM–u trzech naszych wieszczów otacza. I w cieniu ich nazwisk wzrastam. Lelewel kojarzył mi się z placem, na którym zjeżdżaliśmy na sankach z najwyższej kaskady, Żeromski z parkiem, Zajączek z zajączkiem. Podobną ocenę stosowałem wobec rodziców, najbliższych sąsiadów i ludzi, których wtedy widziałem. Tak więc ojciec mego starszego kolegi Szarka, który zginął w Powstaniu Warszawskim, twórca „Szklanych Domów”, Adam Próchnik był po prostu zabawnym grubaskiem, który człapał przez moje podwórko w przykusym paletku i za dużych kaloszach. Rękę z teczką zawsze trzymał śmiesznie zgiętą w łokciu. Lubiłem go naśladować. Skąd mogłem wiedzieć, że po wojnie będzie miał ulicę przy naszej kotłowni WSM–u, a zakłady jego imienia przetrwają nawet PRL i „Próchnik” dzielnie walczyć będzie na giełdzie.

Z okna mego pokoju widziałem małą żółtą drewnianą plebanię i rosnący obok nowy kościół z czerwonej cegły. Dziś do tego kościoła na Żoliborzu ciągną pielgrzymki z całej Polski. Codzienność zmienioną w niecodzienność mógłbym mnożyć, począwszy od mego przedszkola, w którym przed wojną woźną była Janina Bierutowa, żona późniejszego wodza Narodu. Po śmierci, jak wiadomo, Bierut też otrzymał sporo ulic, zakładów, a nawet miasteczek z pięknym górskim pejzażem, jak Bierutowice.

Słowem, ludzie, kórych wówczas uważałem za zwykłych, dziś mają swoje miejsce w encyklopedii. Mało który dom może się pochwalić tak wieloma osobistościami: politykami, naukowcami i artystami. I taką liczbą ukrywających się w czasie wojny Żydów. Żoliborskie „Szklane Domy” WSM–u były pod tym względem swoistą oazą i w nieludzkich czasach z człowieczeństwa zdały egzamin na piątkę.

Wśród tych, których wtedy miałem szczęście poznać, byli doktor Janusz Korczak i Stefania Wilczyńska. O Korczaku wiedziałem, że napisał dużo książek dla dzieci, ale do nas przychodził zwyczajnie. Siadał z moim ojcem przy biurku i opowiadał kawały. Mama podawała herbatę. Korczak uwielbiał żarty i śmiał się wesoło. Miał wielkie poczucie humoru. Męczeńska śmierć przysłoniła wszystko.

Moich rodziców podobnie – jako zupełnie zwyczajnych – postrzegałem. Tata przed wojną był redaktorem, w czasie wojny szklarzem i stolarzem, po wojnie dyrektorem. Nic nie zapowiadało, że będę synem znanego pisarza Igora Newerlego. Gdy chodziłem do szkoły, kierował Instytutem Produkcji RTPD i przy Dworcu Gdańskim na terenie spalonych baraków dla bezrobotnych budował duże zakłady stolarskie z myślą o produkowaniu urządzeń szkolnych, tak bardzo wtedy potrzebnych. Kiedy przychodziłem tam z chłopakami, wśród Jego pracowników widziałem wyższych przedwojennych oficerów w wojskowych „kanadyjkach” z zachodniej armii. Najbardziej lubiłem kapitana Stojka, który był żołnierzem I Kompanii Kadrowej Józefa Piłsudskiego. Świetnie rysował i mówił do mnie per Jarenty. Dziś rozumiem, że ci sanacyjni oficerowie z pułkownikiem i trzema majorami na czele znaleźli u ojca bezpieczny azyl. Tata w tym Instytucie zatrudnił swoich kolegów z Majdanka i Oświęcimia. Pracowali tam też niemieccy jeńcy wojenni. Ci oficerowie do Ojca zwracali się „panie inżynierze”, a gdy prostował, dziwili się, że nie będąc nim, wznosi śmiało wielką halę fabryczną. Z jej łukowego dachu, który sam zaprojektował, był najbardziej dumny. Wzniesienie go za pomocą powojennej zgrzebnej techniki, bez dźwigów, wydawało się niepodobieństwem. Tata go jednak wzniósł. Gdy się do czegoś zapalił, nie było rzeczy niemożliwych. Podobnie przed wojną traktował spływy kajakowe, a po wojnie pisanie. Musiał przecierać trudne, nieznane szlaki. Dziś dopiero w pełni mogę docenić tę Jego niezwykłość.

Podobnie oceniam niezwykłość mojej Mamy, przed wojną nauczycielki śpiewu i aktorki kukiełkowego teatrzyku „Baj”. Dziś inaczej widzę środowisko „bajowców” i przyjaciół rodziców, którzy mieli na mnie wielki wpływ. O niektórych Tata wspomniał w swoich książkach, o wielu jednak nie napisał i ja to dziś dopisuję. Oczywiście po swojemu.

Koledzy z podwórka sprawili mi największą niespodziankę. Niektórych widziałem ostatni raz podczas Powstania Warszawskiego i nagle – podczas pisania – stanęli przede mną jak żywi. Prawie wszyscy starsi zginęli. Ocaleliśmy tylko my, najmłodsi. W Powstaniu walczyli jak lwy, zgodnie z piosenką, że „Krajowej Armii powstańcze oddziały to nie tygrysy, to są lwy!”.

Sierpień 1944 był największym przeżyciem mego dzieciństwa. Dlaczego piszę o nim tak późno – to jasne. O klęsce Powstania zdecydował w równym stopniu Stalin, co Hitler. Nie jest winą naszych dowódców, że przyszło im bić się z tak okrutnym wrogiem, jak Adolf Hitler, i tak perfidnym przyjacielem, jak Józef Stalin. Oni to, walcząc ze sobą na śmierć i życie, co do nas, tak jak w 1939 roku, w mig się dogadali. W żelaznym ucisku rąk zgnietli nas na miazgę. Zgrali się w tej akcji lepiej niż my w dwukrotnym ataku na Dworzec Gdański. I ten cud militarny nad Wisłą, nieznany w historii wojen, nam bratnio zgotowali. Jeśli do tego dodamy naiwność i cynizm naszych sojuszników, to była to zaiste walka z wiatrakami. Nie dla oficerów z czasu, gdy słowa Bóg, Honor i Ojczyzna coś znaczyły. Nie są winni ci ostatni rycerze Rzeczypospolitej, którzy zgodnie z tym hasłem, które na naszych oczach w sierpniu płonęło i szło do nieba z dymem pożarów, wierni danej przysiędze wojskowej wbrew zdziczeniu i nędzy tego świata, pozostali nadal prawymi żołnierzami, jak przystało na godnych polskich oficerów.

Znów tak się złożyło, że właśnie na mojej ulicy Krasińskiego Powstanie wybuchło najwcześniej. I w moim domu mieścił się sztab żoliborskiego zgrupowania AK. Codziennie więc widziałem komendanta „Żywiciela”, jak idzie przez moje podwórko.

Tę niecodzienność uświadomiłem sobie dopiero dziś. Doceniłem ciche bohaterstwo moich rodziców, ich przyjaciół i sąsiadów z podwórka, ich hart i upór w zachowaniu godności oraz wzajemne wspieranie się w najcięższych czasach.

I chociaż III Kolonia wciąż stoi przy Krasińskiego, mego domu już nie ma. I takiego Żoliborza. Dlatego go opisałem.

Jarosław Abramow-Newerly

wrzesień 2000Wstęp do drugiego wydania

Końcowe zdanie z tamtego wstępu, w którym pisałem, że mojego starego Żoliborza już nie ma – nie jest całkiem prawdziwe. Jak zwykle życie dopisało ciąg dalszy – dużo ciekawszy i bardziej niezwykły. Odezwali się czytelnicy z różnych stron świata. Z Europy, Stanów Zjednoczonych, Izraela, a nawet Australii. Na moim wieczorze autorskim w Toronto jeden z czytelników od razu zaznaczył, że przyjechał tu z Hamiltonu. Kiedy zdziwiłem się, że z tak daleka, odparł: „A co?! Niech pan sobie nie myśli. Żoliborz jest i w Hamiltonie. Nie tylko w Warszawie”. Na tym wieczorze spotkała mnie jeszcze większa niespodzianka. Pod koniec spotkania podeszła do mnie jakaś pani i nieśmiało powiedziała: „To ja jestem ta uratowana żydowska dziewczynka, którą pańska matka odebrała podczas wojny sprzed kotłowni WSM na Suzina i zaprowadziła do stolarza Jana Gosińskiego, o którym pan wspomniał. Przechowuję nawet list pańskiego ojca do mnie pisany po wojnie. Czy może mi pan podpisać książkę?”. Kiedy nie bardzo wiedziałem, jak zacząć, dodała: „Najlepiej napisać dla Aśki. Tak mnie w domu na Żoliborzu nazywali. I tak lubię najbardziej”. Po wyjeździe z Polski ze swoją prawdziwą matką przybyła do Izraela, potem przeniosła się do Kanady, gdzie mieszka do dziś. Taki ciąg dalszy tylko samo życie mogło dopisać. Podobnych spotkań było więcej. Okazało się, że druga żydowska dziewczynka, którą widziałem w mieszkaniu o piętro wyżej, też żyje. Tym razem w Warszawie. Syn opisanego przeze mnie Majora – słynnego rotmistrza Witolda Pileckiego – inżynier Andrzej Pilecki, podarował mi książkę o swoim ojcu, dzięki której wzbogaciłem to wydanie nowymi faktami. Ofiarowano mi wiele bezcennych zdjęć. Syn projektantki budynku naszego przedszkola, inżynier Wojciech Jankowski, nadesłał mi nawet plan starego Żoliborza, który z radością zamieszczam. Na fotografiach rodzinnych, użyczonych mi przez Wisia Dziedzica, możemy zobaczyć, jak wyglądał przed wojną kościół Świętego Stanisława Kostki ze starą drewnianą plebanią czy barka przystaniowego Górskiego na Wiśle, gdzie o mało się nie utopiłem. W ostatniej chwili Jacek Szczepański doniósł mi unikalne zdjęcie z polowania cara Mikołaja II w Białowieży w 1912 roku. Na tle opisanego przez mego ojca pałacu, którego dawno już nie ma, stoi imperator Wszechrosji nad imponującymi myśliwskimi trofeami, a służba leśna na czele z Wielkim Łowczym Puszczy Białowieskiej Józefem Newerlym salutuje do służbowych czapek. Teraz łatwiej sobie wyobrazić opis tego polowania w książce mego ojca Zostało z uczty bogów czy przytoczone przeze mnie w Lwach… wspomnienie cioci Tusi, ostatniego naocznego świadka tych wielkich carskich łowów, żyjącej dziś w Sztokholmie. Nawet mój pobyt w Wodzisławiu znalazł ciąg dalszy. Wojciech Skrodzki dał mi fotografię swego brata Andrzeja z 1944 roku, a dzięki wspomnieniu Jerzego Łosiakowskiego w „Gazecie Wyborczej” dowiedziałem się, że moi gospodarze Marianna i Julian Szymańscy mieli trzyipółhektarowe gospodarstwo. Ich najstarszy syn doktor Witold Szymański, którego przyjazd bryczką z narzeczoną zrobił na mnie takie wrażenie, pracował w szpitalu w Warszawie jako lekarz ginekolog, należał do AK i brał udział w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie skazany został przez władze PRL za swą wojenną działalność na trzy lata, odsiedział półtora roku w więzieniu. Potem był znanym lekarzem. Drugi syn Adolf, nauczyciel z Sędziszowa, którego tak opłakiwała moja gospodyni, walczył również w AK. Aresztowany przez Niemców, został rozstrzelany 7 marca 1944 roku w Jędrzejowie. Okazało się, że moi gospodarze ukrywali Żydów i karmili ich po kryjomu, gdy w nocy wychodzili z lasu. Dzięki temu wspomnieniu mogę dołączyć też fotografie moich gospodarzy. Na zdjęciach widać wyraźnie dobroć i łagodność Marianny z Jezierskich Szymańskiej oraz surową dumę Juliana Szymańskiego, który umiał rządzić i rozkazywać.

Skoro ten przedwojenny dom przy ulicy Krasińskiego 16 wzbudził taką ciekawość i sięgnął aż tak daleko, to znaczy, że nie do końca zniknął. Coś z tej „uczty bogów” zostało. I to najbardziej cieszy. Zwłaszcza fakt, że młodzi też zareagowali na opis mego starego podwórka. Często mówią mi, że chodząc po Żoliborzu, inaczej nań patrzą. Widzą rzeczy, których dawniej nie widzieli. I ten ciąg dalszy jest dla mnie największą nagrodą. Żywym dowodem, że jednak warto opisywać miniony świat.

Jarosław Abramow-Newerly

sierpień 2002Wstęp do trzeciego wydania

Od ostatniego wydania tej książki minęło szesnaście lat i wiele się zmieniło. Sporo opisanych przeze mnie kolegów z podwórka odeszło już na zawsze. Nie żyje Tadek Karkowski „Karus” oraz młodsi ode mnie Jerzy Karaszkiewicz i Andrzej Żarnecki. Inni, jak Hanka Puławska, Krzysia Brzezińska (dziś Lindenberg) czy Andrzej Lewandowski „Lewus” dalej dzielnie mi towarzyszą. Natomiast los niektórych bohaterów tej książki przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.

Dotyczy to przede wszystkim Majora, czyli rotmistrza Witolda Pileckiego. Ze znanego tylko badaczom najnowszej historii Polski człowieka stał się sztandarowym bohaterem narodowym. Wzniesiono Mu pomnik w alei Wojska Polskiego, gdzie kiedyś mieszkał. Pomnik ten znajduje się tuż koło resztek bunkra, w którym zginął w ostatnim dniu Powstania mój starszy kolega z podwórka, Stefan Puławski. BBC zamierzało nakręcić serial telewizyjny o Pileckim, a amerykański autor Jack Fairweather pisze o Nim książkę. Ma ona zostać przetłumaczona na szereg języków. Jack Fairweather parokrotnie spotykał się ze mną. Oprowadzałem go po starym Żoliborzu. Pokazałem III Kolonię WSM przy Krasińskiego 16. Szczegółowo wypytał mnie o moje okupacyjne spotkania z Pileckim. Przetłumaczono mu fragmenty moich Lwów…. Szczególnie zainteresował się rodziną Palińskich, w których mieszkaniu poznałem Majora, oraz niezwykłym losem Heleny Adelberg, jej dwóch synów i męża ukrywających się po aryjskiej stronie. Prosił mnie, by mógł tę historię wykorzystać w swojej książce z podaniem mojego nazwiska. Oczywiście się zgodziłem.

Nagle moje świadectwo z książki stało się jeszcze ważniejsze, albowiem czynione są energiczne starania o pośmiertne nadanie Witoldowi Pileckiemu medalu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata przyznawanego przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie za pomoc ukrywającym się Żydom. Jak napisałem w Lwach…, Witold Pilecki uwolnił mnie i moją Mamę od prześladowań żydowskiego szmalcownika Saula, który groził nam wydaniem w ręce gestapo, jeśli nie otrzyma odpowiedniej zapłaty. Szantażowana Mama powiadomiła o tym Majora i ów szmalcownik zniknął z naszego życia. Byliśmy uratowani. Najpewniej na rozkaz Majora został przez podziemie zlikwidowany. Moje świadectwo wraz z fragmentem Lwów… trafiło do Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie, lecz uznano je za niewystarczające. Niemniej próby przyznania Witoldowi Pileckiemu medalu Sprawiedliwych dalej trwają. Prowadzą je między innymi Paweł Kudzia oraz tłumaczka na język polski książki Fairweathera Luiza Walczuk. Stara się o to również rząd polski. Tak więc pośmiertna sława rotmistrza Pileckiego to na pewno jedna z największych niespodzianek tej książki. Nigdy nie przypuszczałem, że skromny pan w cywilu, nienoszący się po wojskowemu jak inni chłopcy z konspiracji w bryczesach i oficerkach, którego poznałem na obiadach w mieszkaniu Palińskich w 1943 roku, będzie kiedyś tak sławny, a moje spotkanie z Nim okaże się tak ważne. Ten przykład najlepiej świadczy o tym, że warto pisać o ludziach, których się kiedyś poznało, bo nigdy nie wiadomo, co się po latach z nimi stanie.

Warto opisywać też stary Żoliborz. Ostatnio zrobił to świetnie Antoni Libera w książce Niech się panu darzy. W opowiadaniu Widok z góry i z dołu (chodzi o słynny komin kotłowni WSM) znakomicie utrwalił czas, znany mi z dzieciństwa, kiedy to byłem krasnalem w przedwojennym przedszkolu RTPD. Na okładce książki jest fotografia tej niezwykłej kotłowni, w której zaczęło się Powstanie Warszawskie w sierpniu 1944 roku. W jednej części była ciepłownią, w drugiej zaś salą widowiskową i kinem. Chodziłem tam na filmy i na przedstawienia teatru „Baj”. Te stare fotografie, które znalazły się w książce Libery, zbiera od paru lat zapalony kolekcjoner Tomasz Pawłowski. Ma ich imponującą kolekcję. O wizerunek starego Żoliborza dbają też tacy ofiarni społecznicy jak Bogusław Falicki czy Marek Cygański. Dba o to również Samorząd Dzielnicy. W 2016 roku został odsłonięty skwer imienia mojego Ojca, Igora Newerlego. Skwer ten znajduje się w samym sercu Żoliborza, u zbiegu ulic Krechowieckiej i Słowackiego. W doprowadzeniu do jego powstania wielkie zasługi ma młoda, energiczna radna Donata Rapacka, której w tym miejscu bardzo dziękuję.

Dodam jeszcze, że niektóre zdjęcia zamieszczone w tej książce, a pochodzące z mojego rodzinnego albumu, zrobiły po latach karierę. Dotyczy to przede wszystkim zdjęć moich Rodziców, a także mojej fotografii z babcią Stefą, czyli Stefanią Wilczyńską. Przekazane do Korczakianum trafiły do dwóch bardzo cennych biografii, które niedawno się ukazały: Magdaleny Kicińskiej Pani Stefa i Joanny Olczak–Ronikier Korczak – próba biografii. Zdjęcie ze Stefanią Wilczyńską okazało się unikatowe na świecie.

Na koniec tego wstępu pragnę serdecznie podziękować Antoniemu Liberze za zgłoszenie tej książki do wydawnictwa oraz Łukaszowi Michalskiemu, dyrektorowi Państwowego Instytutu Wydawniczego, za jej wydanie. Dziękuję również redaktorowi Hubertowi Musiałowi za staranną redakcję. Za ich to bowiem sprawą moje Lwy… znów ożyły, gotowe zrobić mi nowe niespodzianki.

Jarosław Abramow-Newerly

Warszawa – marzec 2018 rok
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: