Marszałek Ney - Robert Bielecki - ebook + książka

Marszałek Ney ebook

Robert Bielecki

4,5

Opis

Biografia Michała Neya, marszałka Francji z czasów Napoleona, wsła­wionego osłoną odwrotu Wielkiej Armii z Rosji w 1812/1813 roku, a z drugiej fatalnymi błędami pod Waterloo. Michel Ney, syn bedna­rza z prowincjonalnego Sarrelouis, nie mający możnych protektorów ani wykształcenia, jest najlepszym dowodem prawdziwości dewizy Cesarza, że „każdy z żołnierzy nosi w tornistrze marszałkowską bu­ławę”. Jednocześnie jest to jedyny z marszałków, o którego nomina­cji Napoleon dyktując wspomnie­nia na wyspie Św. Heleny mówił, jako o swoim błędzie, bo „był to tylko doskonały dowódca dywi­zji”. Ney z jednej strony był podzi­wiany przez żołnierzy za męstwo i po prostu szczęście wojenne, a z drugiej skłócony stale ze swymi kolegami – marszałkami. I tę jego niespokojną, zadziorną naturę człowieka zdolnego i upartego za­razem świetnie odmalował Bielec­ki, jeden z najlepszych polskich na­poleonistów ostatniego półwiecza.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 553

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1608322267699409

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

Redaktor prowadzący

MICHAŁ KARPOWICZ

Korekta

MARIA SZYMAŃSKA-PAZIK

Wybór ilustracji

EWA MAZUR

© Copyright by Robert Bielecki, 1998

© Copyright by Państwowy Instytut Wydawniczy, 1998, 2018

Księgarnia internetowawww.piw.pl

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Wydanie drugie

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00–372 Warszawa

tel. 22 826 02 01

[email protected]

ISBN 978-83-06-03508-7

Skład wersji elektronicznej:

KAMIL RACZYŃSKI

konwersja.virtualo.pl

Panu Profesorowi

Władysławowi Rostockiemu,

znakomitemu znawcy epoki napoleońskiej

WSTĘP

„Każdy z moich żołnierzy nosi w tornistrze marszałkowską buławę” – powtarzał często Napoleon. Tylko dwudziestu sześciu potrafiło ją jednak z tego tornistra wydobyć. Marszałkowie pojawili się w maju 1804 roku wraz z ogłoszeniem cesarstwa. Na pierwszej liście nominacyjnej znalazło się ich czternastu. Otwierał ją szef sztabu Wielkiej Armii, Alexandre Berthier, a zamykał najmłodszy, Louis-Nicolas Davout. Bonaparte dorzucił jeszcze czterech marszałków honorowych, m.in. François Lefebvre’a i François Kellermanna, którzy otrzymali tę godność jako dowódcy samodzielnych armii w wojnach Wielkiej Rewolucji.

W następnych latach doszło dalszych ośmiu. Ostatni z nich, Emmanuel de Grouchy, zaledwie na kilka tygodni przed Waterloo. Kilku generałów, bez wątpienia zasłużonych, zginęło, zanim jeszcze ustanowiona została godność marszałka. Taki los spotkał m.in. Louisa Desaix’go i Jeana-Baptiste’a Klébera, którzy zresztą zakończyli życie tego samego dnia. Inni, jak chociażby Pierre Dupont czy Dominique Vandamme, byli o krok od uzyskania wymarzonej buławy. Przeszkodziły im w tym jednak klęski pod Baylen i Kulm.

Marszałkowie stanowili elitę Wielkiej Armii. Byli najbliższymi towarzyszami broni cesarza, współautorami jego zwycięstw, pomocnikami w rozwiązywaniu trudnych problemów na polu walki. To na nich też Napoleon zrzucał nieraz winę za źle przeprowadzoną operację czy przegraną batalię. Przez wiele lat na dobre i złe związali się z Bonapartem. Niektórzy dochowali mu wierności do końca, inni zdradzili i przeszli na stronę wroga. Rozmyślając nad kolejami własnego losu, już na Wyspie Świętej Heleny, Napoleon powiedział w rozmowie z markizem de Las Casesem, że nie powinien był dawać marszałkowskiej buławy jednemu człowiekowi. Uważał, że pomylił się w stosunku do Michela Neya, bo „był to tylko doskonały dowódca dywizji”.

Opinia cesarza jest z pewnością krzywdząca, wywołana wspomnieniem przegranej pod Waterloo. To właśnie Neya można uznać za typowego napoleońskiego marszałka ze wszystkimi zaletami i wadami tej niezwykłej grupy wojskowych. Nie był tak prawy i uczciwy jak Louis Davout czy Jacques Macdonald, ale równocześnie nie upadł tak nisko jak Auguste Marmont, którego imię na zawsze kojarzy się ze zdradą.

Niektórzy z marszałków, jak chociażby Jean Sérurier, Adrien Moncey czy Dominique Pérignon, nie odznaczyli się niczym wybitnym. Inni natomiast, jak Joachim Murat i Charles Bernadotte, sięgnęli nawet po królewskie korony. Ney zajmował miejsce pośrednie w tej szczególnej skali wartości. Można go przyrównać do André Massény, Jeana Lannes’a i Jeana Soulta.

Miał to, co starzy napoleońscy wiarusi nazywali żołnierskim szczęściem. Był obecny na polach tych bitew, które decydowały o losach wojny. Walczył pod Hohenlinden, Jeną, Pruską Iławą i Frydlandem. Bił się pod Smoleńskiem, Możajskiem, Lützen, Budziszynem i Waterloo. Dowodził takimi dywizjami, które lepiej niż inne potrafiły zmagać się z nieprzyjacielem. Za zasługi w kampanii 1807 roku otrzymał tytuł diuka Elchingen, a to, czego dokonał w odwrocie z głębi Rosji, zapewniło mu godność księcia Moskwy. Równocześnie jednak parokrotnie zawiódł nadzieje cesarza i nie potrafił, jak choćby w 1813 roku, radzić sobie z wielkimi masami wojska.

Burzliwe koleje losu Neya pozwalają także zrozumieć jedną z najważniejszych przyczyn klęski Napoleona. Skłócony niemal z każdym ze swoich kolegów, m.in. z Muratem, Mortierem, Soultem, Masseną i Davoutem, działał nieraz wbrew interesom cesarza, bo nie chciał wykonywać rozkazów rywali. Podobnie zresztą postępowali inni i ta suma antagonizmów między marszałkami okazała się tak wielka, że w jej wyniku napoleońska Francja przegrała mnóstwo bitew i niejedną kampanię.

Spośród innych marszałków wyróżnia Neya jego tragiczny koniec. Większość dokonała żywota we własnym domu i to w późnej starości. On natomiast, podobnie jak Murat, zginął przed plutonem egzekucyjnym, w dodatku z ręki rodaków, chociaż z pewnością wolałby, tak jak Jean-Baptiste Bessiéres, polec trafiony prosto w pierś armatnim pociskiem.

I jeszcze jedno. Michel Ney, syn bednarza z prowincjonalnego Saarlouis, nie mający możnych protektorów ani wykształcenia, jest najlepszym dowodem prawdziwości cesarskiej dewizy, że „każdy z żołnierzy nosi w tornistrze marszałkowską buławę”.

Rozdział 1CZŁOWIEK MOREAU

Istnieją pewne podobieństwa burzliwych losów Michela Neya i Napoleona Bonaparte. Urodzili się w roku 1769, pierwszy z nich 10 stycznia, a drugi 15 sierpnia. Obaj przyszli na świat nie tylko na peryferiach ówczesnej Francji, ale jeszcze na takich terenach, które dopiero od niedawna znalazły się pod panowaniem Ludwika XV. Ney pochodził z Saarlouis w zagłębiu Saary i w młodości mówił przede wszystkim po niemiecku, Bonaparte natomiast z Ajaccio na Korsyce i wychowywał się początkowo w kręgu kultury włoskiej. Niewiele brakowało, a nie byliby w ogóle Francuzami.

Ci, którzy przyszli na świat w roku 1769, mieli dwadzieścia lat, kiedy zaczynała się Wielka Rewolucja. Przeżywali więc jej wydarzenia w pełni sił fizycznych, co dla kogoś, kto wybrał zawód żołnierza, ma niebagatelne znaczenie. Roczniki wyraźnie wcześniejsze i późniejsze nie miały już tak idealnej szansy.

Jeszcze dwu przyszłych marszałków cesarstwa: Lannes i Soult, urodziło się właśnie w tym roku. Jeśli dodamy tych z roczników sąsiednich – 1768 i 1770 – Bessières’a, Davouta, Mortiera i Sucheta, okaże się, że było to całkiem liczne grono rówieśników.

Ojciec Neya, Pierre, był bednarzem, matka, Catherine Gravelinger, zajmowała się domem. Michel uczęszczał do miejscowej szkoły prowadzonej przez zakon augustianów, ale jego edukacja zakończyła się już po kilku latach. Przez pewien czas praktykował u notariusza Valette’a, gdzie wykonywał zajęcia geodety. W lutym 1787 roku porzucił jednak Saarlouis i na piechotę udał się do Metzu, by wstąpić tam do pułku huzarów Colonel-Général, którego szefem był diuk de Chartres, późniejszy król Ludwik Filip. Nie jest wykluczone, że zachęcił go do tego ojciec, który w młodości sam był żołnierzem.

Ówczesna armia francuska składała się z trzech części: elitarnego Domu Królewskiego, pułków liniowych i powoływanej w czasie wojny nieregularnej milicji. Dom Królewski to Gwardia Przyboczna, regiment Gwardii Francuskiej oraz Gwardia Szwajcarska. Pułki te zapewniały bezpieczeństwo monarchy i dlatego też stacjonowały w Wersalu i Paryżu. Służyli tam – nawet jako prości żołnierze – tylko ci, którzy potrafili udowodnić szlacheckie pochodzenie. Było to oczywiście poza zasięgiem możliwości Neya.

Pozostawała wobec tego służba w jednym z pułków liniowych. Piechota składała się ze 102 takich regimentów noszących nazwy prowincji, w których były formowane – np. Champagne czy Provence – albo też nazwisko właściciela – np. Condé czy Turenne. Ney wybrał jednak kawalerię, a ściślej pułk huzarów, najprawdopodobniej dlatego, że ten rodzaj służby odpowiadał jego temperamentowi. Niebagatelną rolę odgrywało i to, że żołnierze regimentu Colonel-Général nosili barwne mundury: szkarłatne pelisy podbite białym barankiem, błękitne kurtki, czaka z czarnego filcu ozdobione czerwoną kitą. Dla młodego człowieka, który ma osiemnaście lat, liczą się również takie właśnie szczegóły.

Trzeba od razu powiedzieć, że pułk Colonel-Général nie należał do najlepszych w armii francuskiej. Już sam fakt stacjonowania w Metzu, oddalonym o kilkaset kilometrów od Paryża, przesądzał, że nie znajdował się pod bokiem króla i dlatego też służący w nim oficerowie nie mogli liczyć na szybkie awanse. Co więcej, huzarzy zajmowali ostatnie miejsce w hierarchii francuskiej jazdy. Wyprzedzała ich ciężka kawaleria – późniejsi karabinierzy i kirasjerzy – dragoni i strzelcy konni. Ponieważ szefem pułku był diuk de Chartres, wywodzący się z młodszej, orleańskiej linii Burbonów, oznaczało to, że oficerowie tego regimentu są wprawdzie dobrze widziani w Palais-Royal (siedzibie Orleanów), ale nie w Tuileries i Wersalu.

Huzarzy dopiero w roku 1776 stali się we Francji odrębnym rodzajem kawalerii. Bezpośrednio przed Rewolucją było sześć takich pułków o historycznych nazwach: Bercheny, Chamborant, Esterhazy, Saxe, Colonel-Général i Lauzun. Żołnierze rekrutowali się częściowo z cudzoziemców, przede wszystkim Węgrów, ale większość stanowili Alzatczycy i Lotaryńczycy, dla których służba w tych pułkach stała się niejako specjalnością.

Nie ulega wątpliwości, że młody Ney, zaciągając się na pięć lat do pułku huzarów, w skrytości ducha liczył, że być może uda mu się kiedyś zostać oficerem. Byłby to niewątpliwy sukces dla syna prowincjonalnego bednarza. Tuż przed wybuchem Wielkiej Rewolucji korpus oficerski składał się jednak niemal wyłącznie ze szlachty. Na 10 tysięcy oficerów zaledwie tysiąc wywodziło się z ludu. Co więcej, na dworze królewskim panowało przekonanie, że trzeba całkowicie zablokować dostęp do stanowisk oficerskich tym, którzy nie są w stanie udowodnić szlacheckiego pochodzenia przynajmniej od czterech pokoleń. Dlatego też w latach 1781–89 zaledwie 46 plebejuszom udało się uzyskać nominację na podporucznika.

Ney – co nie powinno budzić zdziwienia – przez kilka lat był prostym żołnierzem. Dopiero 1 stycznia 1791 roku został brygadierem, 1 lutego 1792 furierem, a 1 kwietnia tegoż roku starszym wachmistrzem. Jego kariera wojskowa zakończyłaby się zapewne na jakimś stopniu podoficerskim, gdyby nie wybuch Rewolucji. Jej najważniejsze wydarzenia rozgrywały się jednak w Paryżu i pułk Colonel-Général nie brał w nich bezpośredniego udziału. 1 stycznia 1791 roku zniesiono tradycyjne nazwy regimentów, a ten, w którym służył Ney, przekształcony został w 5 pułk huzarów.

Już w kilka dni po upadku Bastylii rozpoczęła się emigracja rojalistów. Objęła ona m.in. dużą część oficerów, przede wszystkim w marynarce i kawalerii. Szczególnie wielu z nich porzuciło pułki po 21 czerwca 1791 roku, a więc po nieudanej ucieczce Ludwika XVI, który pochwycony został w Varennes i sprowadzony z powrotem do Paryża. Nie tylko zwolniło się wiele stanowisk oficerskich, ale przede wszystkim – w miarę jak Rewolucja przybierała coraz ostrzejsze formy – przestano ufać oficerom i chociaż nadal pełnili służbę, byli „ludźmi niepewnymi”, bo wywodzili się ze szlachty. Zaczęły się czystki, usuwano z regimentów tych, którzy źle wyrażali się o władzach w Paryżu, dawali wyraz swojej sympatii dla rodziny królewskiej, utrzymywali korespondencję z emigrantami albo też mieli pośród nich krewnych. Narastała atmosfera spisku, powszechnie mówiło się o „zdradzie”, coraz więcej oficerów zaliczano do kategorii „podejrzanych”.

Już w roku 1791 na polecenie władz rewolucyjnych zaczęto obsadzać stanowiska oficerskie takimi kandydatami, co do których nie było wątpliwości, że „podzielają rewolucyjny zapał” i „nienawidzą arystokratów”. Na tej fali wypłynęło wielu przypadkowych osobników i bezideowych karierowiczów, jednak trzeba powiedzieć, że zniesione zostały wówczas te wszystkie ograniczenia i blokady, które sprawiały, iż zdolni podoficerowie nie mieli poprzednio żadnych szans na wydźwignięcie się ponad szarą żołnierską masę.

Rok 1791 to także początek formowania batalionów ochotników, po kilka w każdym departamencie. Tworzono je z członków gwardii narodowej, jaka od pierwszych dni Rewolucji istniała niemal w każdym mieście. Władze paryskie, nie mając pełnego zaufania do armii, chciały dysponować wierną sobie siłą zbrojną. Stąd właśnie bataliony ochotników, w których znacznie łatwiej niż w pułkach regularnych można było uzyskać stopień oficera. Obsada tych stanowisk dokonywała się z wyboru, a potem dzięki protekcji reprezentantów władz rewolucyjnych. Ochotnicy nosili niebieskie mundury, dlatego nazywano ich „błękitnymi”. Regularne pułki ubrane były natomiast w białe uniformy, stąd też zawodowych żołnierzy i oficerów zwano „białymi”. Bardzo szybko wytworzyła się rywalizacja między dwiema częściami armii. Bataliony ochotników stawiane były za wzór pułkom regularnym. Panowało przekonanie, że są przeniknięte duchem patriotyzmu i wierności sprawie Rewolucji. Szwankowała tam natomiast dyscyplina, a na polu walki często zdarzało się, że ochotnicy szli z byle powodu w rozsypkę. W konsekwencji w 1793 roku Konwent podjął uchwałę o „amalgamacie”; postanowił połączyć obie części armii w taki sposób, że do dwu batalionów ochotniczych dodawano batalion starego wojska i tworzono półbrygadę, która rozmiarami odpowiadała dawnym pułkom liniowym.

Już w roku 1791 mówiło się o wojnie. W pobliżu granic Francji, przede wszystkim nad Renem, zgromadziło się kilkanaście tysięcy emigrantów, którzy tylko czekali na sygnał, by pomaszerować na Paryż. Ponieważ rojaliści korzystali z protekcji Habsburgów, do których należały wtedy austriackie Niderlandy, czyli dzisiejsza Belgia, władze paryskie, w nastroju euforii, wypowiedziały 20 kwietnia 1792 roku wojnę „królowi Czech i Węgier”. Użyto tej przedziwnej formuły dlatego, aby uniknąć wciągnięcia w konflikt władców państw niemieckich, bo panujący w Wiedniu cesarz Franciszek Habsburg był także cesarzem Rzeszy. Po stronie Austrii i rojalistów wystąpił rychło król pruski. Już latem 1792 roku jego armia przekroczyła granice Francji, odrzuciła wojska generałów Rochambeau, Lucknera, Lafayette’a i podeszła pod Paryż. Dowodzący Prusakami ks. brunszwicki wydał słynny manifest, w którym groził mieszkańcom stolicy najsurowszymi karami, „gdyby coś złego stało się rodzinie królewskiej”. Na wiadomość o tym paryżanie przypuścili 10 sierpnia szturm na Pałac Tuileries, wypędzając stamtąd Ludwika XVI, który w kilka dni później osadzony został w więzieniu Temple. Świadkiem tego szturmu był nikomu wówczas nie znany młody porucznik artylerii, Napoleon Bonaparte.

Decydująca bitwa rozegrała się 20 września pod Valmy. Dowodzący Francuzami generałowie Charles Dumouriez i François Kellermann mieli 50 tysiącom żołnierzy przeciwko 35 tys. Prusaków. Przez kilka godzin prowadzono przede wszystkim pojedynek artyleryjski. Świeżo utworzone bataliony ochotników, zachęcając się wzajemnie do walki okrzykiem „Niech żyje naród”, odniosły niespodziewanie zwycięstwo nad przeciwnikiem wychowanym w szkole wojennej Fryderyka Wielkiego. Straty były minimalne, każda ze stron miała zaledwie 300 poległych. Ponieważ walka toczyła się w strugach ulewnego deszczu, pociski armatnie grzęzły natychmiast w ziemi, nie czyniąc poważniejszych szkód. Prusacy zrezygnowali jednak z marszu na Paryż i wycofali się poza granice Francji. Kiedy wiadomość o zwycięstwie dotarła do stolicy, proklamowano tam 21 września Republikę. Naoczny świadek tej batalii, Goethe, wypowiedział prorocze słowa: „To właśnie tutaj, pod Valmy, rozpoczęła się nowa epoka w dziejach ludzkości”.

Valmy to chrzest bojowy Neya. Nie dokonał wprawdzie bohaterskich czynów, bo, jak wynika z przebiegu batalii, nie było to po prostu możliwe. Okazało się jednak, że odznacza się zdumiewającą odpornością psychiczną na polu walki. Stał nieporuszony pod ogniem armatnim, nie przejmując się padającymi obok kulami. Jego koledzy, nawet z wieloletnim stażem, przypadali ku ziemi w naturalnym odruchu samoobrony. Już w tej pierwszej batalii wyrósł więc Ney na takiego żołnierza, którego postawa i przykład mobilizują kolegów, przywracają im zaufanie we własne siły, napełniają wiarą, że zwycięstwo musi być po ich stronie.

29 października, niewątpliwie za postawę pod Valmy, otrzymał Ney nominację na podporucznika. W tydzień później, 5 listopada, był już porucznikiem, a 3 lutego 1793 roku został adiutantem starego generała François Lamarche’a, który wywodził się z pułku Colonel-Général, a teraz komenderował awangardą armii Dumourieza. Rówieśnicy Neya z pokolenia 1769 roku zajmowali podobne stanowiska. Bessières był także porucznikiem, Lannes, Soult i Suchet już kapitanami, Mortier szefem brygady, ale Louis

Davout i Napoleon Bonaparte wyprzedzili wszystkich, bo właśnie w roku 1793 otrzymali szlify generalskie.

Ney przydzielony został do Armii Północy, która w pierwszych latach wojen rewolucyjnych odgrywała czołową rolę. Nie był wprawdzie z Dumouriezem pod Jemappes, ale uczestniczył w przegranej batalii pod Neerwinden. Kiedy wiadomość o klęsce dotarła do Paryża, Konwent wysłał na front komisarzy, których zadaniem było aresztować Dumourieza i jego zastępców oraz „uwolnić wojsko od zdradzieckich arystokratów”. Dumouriez, wiedząc, że taki areszt grozi mu procesem, a potem gilotyną, uwięził przybyszów z Paryża i próbował zbuntować armię przeciwko władzom rewolucyjnym. Wzywał żołnierzy, by wraz z nim przeszli na stronę Austriaków, a potem wspólnie poszli na stolicę i „uwolnili królową”. Udało mu się pociągnąć za sobą około tysiąca ludzi, m.in. z kilku pułków huzarskich. Wraz z Dumouriezem do obozu wroga zbiegł diuk de Chartres, nominalny dowódca 5 regimentu huzarów. To właśnie wtedy odznaczył się Davout, który, widząc zdradę Dumourieza, rozkazał swoim żołnierzom otworzyć ogień do sprzedawczyków. Ney nie brał w tym wszystkim udziału, zdumiony przyglądał się rozwojowi wydarzeń. Bez zastrzeżeń, całym sercem opowiedział się po stronie Republiki, ale jego doświadczenie polityczne było praktycznie żadne.

Ney już wówczas był klasycznym typem żołnierza, którego interesuje przede wszystkim wojenne rzemiosło. Zadecydowały o tym jego znakomite warunki fizyczne: niebywała odporność na trudy, chłopska krzepa, przyzwyczajenie od dziecka do długotrwałego wysiłku. Miał natomiast w pogardzie cywilów, próbujących rządzić armią z bezpiecznego zaplecza. Z ostentacyjną niechęcią odnosił się do „adwokatów i prokuratorów z Paryża”, jak w Armii Północy nazywano członków Konwentu. Widział, jak zdolnych i zasłużonych generałów zastępuje się miernotami tylko dlatego, że mają w stolicy wpływowych protektorów. Ta awersja do szukania możnych opiekunów charakteryzowała go przez dobrych kilka lat.

Podczas ofensywy w Belgii Ney przeniesiony został do Armii Sambry i Mozy. Po zdobyciu Louvain jej dowódca Jean-Baptiste Kléber zwrócił uwagę na młodego oficera i mianował go szefem swojej eskorty. To właśnie wtedy Ney otrzymał pierwszą samodzielną komendę. Eskorta stała się w maju 1794 roku oddziałem partyzanckim przeznaczonym do zadań rozpoznawczych, tłumienia buntów, rekwirowania żywności. Takich formacji, zwanych także legionami, było w armii francuskiej kilkanaście. O Neyu (miał już stopień kapitana) zaczęto mówić jako o niezwykłym dowódcy, który dokonuje bohaterskich czynów, prowadzi w ogień swoich ludzi i szczęśliwie wychodzi z każdej opresji. 30 1ipca 1794 roku, mając tylko 30 dragonów, wziął do niewoli 200 huzarów austriackiego pułku Blankenstein. W miesiąc później zagarnął konwój żywności i byłby to samo uczynił z innym, gdyby nie to, że jakiś dezerter uprzedził Austriaków o zamierzonym ataku. Wpadłszy w zasadzkę, potrafił Ney nie tylko przebić się do swoich, ale jeszcze po drodze wziął do niewoli barona Hompescha, którego, niby trofeum, rzucił do nóg Kléberowi.

Jesienią 1794 roku Armia Sambry i Mozy rozpoczęła oblężenie holenderskiej twierdzy Maastricht bronionej przez austriacką załogę pod komendą księcia heskiego. Oblężenie trwało już kilka tygodni, Francuzi byli wyczerpani głodem i koczowaniem w błocie. Na rozkaz Klébera Ney rozpoczął negocjacje, wzywając przeciwnika do złożenia broni. Ku zdumieniu wszystkich wykazał zdolności dyplomatyczne, bo odwołał się do rady miejskiej i uprzedził jej członków, że kiedy tylko nadejdą armaty, Francuzi podejmą generalny szturm, który musi zakończyć się rzezią cywilów. Gdy z murów fortecy dostrzeżono nadciągające działa, rada miejska wymusiła na księciu heskim kapitulację. List Neya, pisany w kwiecistym stylu, do dziś przechowywany jest w protokołach posiedzeń rady.

Po zajęciu Maastricht Armia Sambry i Mozy, chociaż wyczerpana trudami wielomiesięcznej wojny, otrzymała od Carnota zadanie zdobycia Moguncji. Kléber domagał się, aby pozostawiono przy nim „tego niezwykłego oficera, jakim jest Ney”, którego Carnot widział już jako dowódcę większego oddziału kawalerii. Przez kilkanaście dni toczył się korespondencyjny pojedynek między obu generałami. Wygrał go Kléber i Ney skierowany został pod Moguncję, bronioną przez silną załogę pruską. Zadanie postawione Armii Sambry i Mozy było wyjątkowo trudne. Do obozu Klébera przybyli komisarze z Paryża: Merlin de Thionville i Paul-Louis Courier, by nadzorować postęp prac oblężniczych. Chociaż większość oficerów miała dosyć tej wojny, Ney gorliwie spełniał swoje obowiązki. Jego rewolucyjny zapał był tak wielki, że podjął się nawet zdobyć ziemne umocnienia, uniemożliwiające podejście do samej twierdzy. 22 grudnia 1794 roku na czele oddziału konnych partyzantów przedostał się skrycie pod okopy i wydał rozkaz do ataku. Kiedy był już w środku umocnień, zorientował się, że żołnierze nie mieli odwagi pójść za nim. Zawrócił więc konia i przebił się przez Prusaków, ale został po raz pierwszy ranny.

Następne dwa lata upłynęły Neyowi na walkach nad Renem. We wrześniu 1795 roku rozbił emigrantów pod Opladen, potem bił się pod Lahn, Friedbergiem, Dierdorfem i Montabaur. 4 czerwca 1796 roku uczestniczył pod komendą Klébera w zwycięskiej bitwie z Austriakami pod Altenkirchen. 15 lipca zajął cytadelę w Würzburgu, potem odznaczył się pod Forchheim, kiedy to wymusił kapitulację tej fortecy. 1 sierpnia mianowany został generałem brygady jako niekwestionowany „zdobywca miast”. „Przy takim wodzu nie trzeba zastanawiać się, jak silny jest nieprzyjaciel”– pisał o nim Kléber do ministra wojny.

Tymczasem jednak załamała się francuska ofensywa w kierunku Norymbergi. 19 września arcyksiążę Karol pobił Jourdana w drugiej bitwie pod Altenkirchen i trzeba było zarządzić odwrót ku Renowi. To właśnie wtedy Ney, jako jeden z nielicznych generałów, wykazał wielką odporność na przeciwności losu. Był równie znakomity w tym trudnym cofaniu się, jak poprzednio w pościgu za Austriakami. W szesnaście lat później, podczas odwrotu spod Moskwy, zyska sobie nieśmiertelną sławę.

Pod koniec grudnia 1796 roku Kléber podał się do dymisji. Jego następcami zostali Jean Championnet, a potem Lazare Hoche, najwybitniejszy chyba obok Bonapartego generał, jaki wyrósł podczas wojen rewolucyjnych. 18 kwietnia Ney uczestniczył w zwycięskiej bitwie pod Neuwied, ale w trzy dni później dostał się do niewoli. Stało się to o zmroku, kiedy generał chciał ratować porzucone działo. Był niemal sam, z niewielką eskortą, kiedy uderzyła na nich grupa dragonów. Obalony z konia, przytłoczony wierzchowcem, musiał oddać szablę, kiedy przystawiono mu pistolet do głowy. Hoche natychmiast rozpoczął starania o jego wymianę, posłał mu przez Austriaków generalską szarfę, wreszcie 24 maja uzyskał jego zwolnienie „na słowo”, co oznaczało, że przez kilka miesięcy nie może brać udziału w walkach.

Nastąpiła przerwa w działaniach bojowych. Huzarzy Neya rozlokowani byli na terenie Hesji. Niewątpliwie pod wpływem Hoche’a, który okazywał mu niezmienną życzliwość i którego Ney uważał za przyjaciela, młody generał zaczynał rozmyślać o swojej przyszłości. Do tej pory nie wykazywał żadnych politycznych ambicji i kolejni dowódcy Armii Sambry i Mozy musieli nakłaniać go, aby zgodził się przyjąć wyższy stopień. Wywoływało to powszechne zdziwienie, służący w tej armii Charles Bernadotte parokrotnie zachęcał go listownie, aby „upominał się o należne mu nagrody”. Trzeba pamiętać, że Ney mimo odwagi na polu walki czuł się niepewnie jako dowódca większych oddziałów. Przerażała go myśl, że mógłby odpowiadać za losy wielu tysięcy ludzi. Widział, jak znakomici dowódcy, zasłużeni dla Republiki, byli odwoływani po jednej przegranej batalii, wzywani do Paryża, stawiani przed rewolucyjnym trybunałem, a potem skazywani na gilotynę. Ta obawa przed awansem wynikała po prostu z tego, że nie miał żadnego wykształcenia. Dlatego też podczas postoju w Hesji starał się uzupełnić wiedzę, czytając m.in. pisma Fryderyka Wielkiego, a zwłaszcza – co charakterystyczne dla niego – ucząc się redagowania pięknych odezw. Dawało to często komiczne rezultaty, bo jego styl był pompatyczny i kwiecisty. Taka była jednak wtedy moda i wielu w ten właśnie sposób podkreślało swe przywiązanie do Republiki. Podniosłe przemówienia i proklamacje często zastępowały militarne talenty i fachową wiedzę.

Rok 1796 był szczególnie ważny w życiu Neya także z innego powodu. Przez pierwsze lata wojen rewolucyjnych liczyły się przede wszystkim te armie, które walczyły nad Renem, w Belgii i Holandii. Ten, kto służył w Armii Północy, Sambry i Mozy albo Renu i Mozeli, był pewien, że bierze udział w najważniejszych działaniach i z tej racji, jeśli tylko odpowiednio się zasłuży, może liczyć na awanse i nagrody. Armiami tymi dowodzili najlepsi generałowie: Dumouriez, Kellermann, Pichegru, Kléber, Jourdan, Hoche, Moreau. Wszystkie pozostałe fronty miały drugorzędne znaczenie.

Sytuacja zmieniła się jednak wiosną 1796 roku, kiedy dowództwo Armii Italii objął mało jeszcze znany gen. Bonaparte. W ciągu kilku tygodni stworzył z tej armii – obdartej, wygłodzonej i niezdyscyplinowanej – świetny instrument prowadzenia wojny. W serii zwycięskich bitew pod Dego, Montenotte, Mondovi, Millesimo, Lodi, Arcole, Castiglione, Rivoli, rozbił wojska piemonckie i austriackie. Zajął Mediolan i całą Lombardię, zmusił do kapitulacji Mantuę, stworzył nowe republiki: Cisalpińską i Liguryjską, narzucił Austriakom korzystny dla Francji pokój w Campo Formio. Udowodnił nie tylko, że jest wielkim wodzem, ale także doskonałym administratorem i dyplomatą. On pierwszy z dowódców odważył się otwarcie przeciwstawić Dyrektoriatowi: zajmował włoskie księstwa, narzucał im kontrybucje, podpisywał rozejmy i zrywał je – zależnie od swej woli.

Nic dziwnego więc, że bardzo szybko wytworzyła się rywalizacja między Armią Italii a wojskami walczącymi nad Renem. Wyrażała się ona m.in. poprzez kult dowódców: z jednej strony Bonapartego, a z drugiej generałów: Pichegru, Jourdana, Hoche’a i Moreau. Żołnierzy znad Renu nazywano „panami” (Monsieurs), podczas gdy ci, co walczyli w Italii, uchodzili za, „obywateli” (citoyens).

Jean-Victor Moreau był starszy od Napoleona, urodził się w roku 1763 w bretońskim mieście Morlaix. Przed wybuchem Rewolucji nie służył w wojsku, był studentem wydziału prawa w Rennes. W 1791 roku został dowódcą batalionu ochotników departamentu Ile-et-Vilaine. Skierowany do Armii Północy, a potem Renu i Mozeli, walczył przez długi czas pod rozkazami Pichegru i był z nim zaprzyjaźniony. To Pichegru wyjednał mu stopień generała brygady, przekazał komendę nad Armią Północy, a potem otaczał protekcją. Moreau odznaczył się pod Tourcoing i Neerwinden, brał udział w zdobywaniu Holandii. Dzięki autentycznym zasługom na polu walki został generałem dywizji. W 1796 roku powierzono mu Armię Renu i Mozeli. Kiedy Bonaparte zwyciężał w Italii, Moreau odnosił sukcesy nad Austriakami w Bawarii i doszedł do Monachium, ale potem musiał wycofać się ku granicom Francji, bo wspierająca go armia Sambry i Mozy pod rozkazami Jourdana doznała serii porażek.

Przez dłuższy czas wydawało się, że przywódcą „nadreńczyków” jest Pichegru, zdobywca Holandii, cieszący się wielkim autorytetem. W kwietniu 1797 roku żołnierze Moreau zagarnęli furgon generała Klinglina. Znaleziono w nim korespondencję austriackiego dowództwa ze szpiegami na terenie Francji, a także tymi, którzy po cichu sprzyjali Austriakom i rojalistom. Listy były zaszyfrowane i Moreau posłał je do Strasburga gen. Desaix’mu, który leczył właśnie rany i miał sporo wolnego czasu. Desaix złamał szyfr i ustalił ponad wszelką wątpliwość, że agent kryjący się pod pseudonimem „panny Zédé” to gen. Pichegru. Papiery Klinglina nie pozostawiały żadnej wątpliwości: Pichegru był zdrajcą, wydał nieprzyjacielowi mnóstwo tajemnic wojskowych, a co gorsza, zawarł z nim taki rozejm, że armia francuska musiała koczować przez kilka tygodni na błotnistej równinie. Chodziło o podkopanie jej morale, spowodowanie masowej dezercji i podjęcie próby buntu przeciwko rewolucyjnym władzom w Paryżu.

Moreau, powiadomiony o wszystkim przez Desaix’go, grał na zwłokę. Był przyjacielem Pichegru, ale nie tylko dlatego nie chciał ujawnić kompromitujących dokumentów. Zawdzięczał mu tak wiele, że według wszelkiego prawdopodobieństwa sam musiałby stanąć przed rewolucyjnym trybunałem. Tymczasem w Italii żołnierze Bonapartego zagarnęli w Trieście markiza d’Antraigues’a, przy którym znaleziono niemal takie same dokumenty co w furgonie Klinglina. Bonaparte nie zwlekał z przesłaniem ich do Paryża, a co więcej, podesłał Barrasowi 12 tysięcy żołnierzy z gen. Augereau, dzięki czemu mógł on dokonać zamachu stanu 18 Fructidora i zażegnać niebezpieczeństwo przejęcia władzy przez rojalistów. Moreau dopiero we wrześniu 1797 roku powiadomił Paryż o dokumentach Klinglina. Pichegru, który był wtedy przewodniczącym Rady Pięciuset, a więc zajmował jedno z najwyższych stanowisk w państwie, został aresztowany i skazany na deportację do Gujany. Chociaż w następnych latach będzie odgrywał jeszcze pewną rolę, jego wielka kariera dobiegła końca. Niemal w tym samym czasie, bo 17 września, zmarł w Wetzlar na suchoty gen. Hoche. Moreau, chociaż skompromitowany nieco zwłoką w przekazaniu papierów Klinglina, stał się w tym momencie niekwestionowanym duchowym przywódcą armii, które biły się w Belgii, Holandii i nad Renem.

Ney nie należał jeszcze wtedy do czołowych generałów. Walczył w szeregach Armii Sambry i Mozy pod rozkazami Jourdana i Hoche’a, nie był więc początkowo związany z Moreau. Zbliżył się jednak doń po zgonie Hoche’a, nie tyle szukając protektora, ile z przekonania, że prawdziwy republikanin, za jakiego się uważał, winien jest bezwzględne posłuszeństwo przełożonemu.

Tu trzeba powiedzieć, że Bonaparte, który od początku kampanii włoskiej był świadomy rywalizacji między „panami” a „obywatelami”, starał się przeciągnąć na swą stronę przynajmniej część wojsk walczących nad Renem. W styczniu 1797 roku, po długich zabiegach, uzyskał od Dyrektoriatu to, że podesłano mu dywizję gen. Bernadotte, zabraną Moreau. Dywizja ta wzięła udział dopiero w końcowej fazie kampanii i – mimo wszystko – zachowała pewien dystans w stosunku do Armii Italii.

Po raz drugi Bonaparte próbował pozyskać „nadreńczyków”, kiedy po pokoju w Campo Formio wrócił do Francji i objął dowództwo nad armią przeznaczoną do inwazji Wysp Brytyjskich. Do armii tej, będącej dopiero w trakcie organizacji, przydzielono też Neya, który kilka miesięcy spędził nad kanałem La Manche. Do inwazji jednak nie doszło i pułki te, włączone do Armii Wschodu, odpłynęły z Napoleonem do Egiptu. W owym korpusie ekspedycyjnym, który miał teraz walczyć nad Nilem, znalazło się wielu generałów z Armii Północy, Sambry i Mozy oraz Renu i Mozeli. Byli to m.in. Kléber, Reynier, Desaix i Davout. Ney natomiast został we wrześniu 1798 roku odesłany do Armii Moguncji, a potem Armii Dolnego Renu.

W lutym 1799 roku Ney odznaczył się pod Mannheimem. Ponieważ świetnie mówił po niemiecku, przedostał się w chłopskiej sukmanie do miasta, obejrzał umocnienia, zliczył załogę i pomyślnie wrócił do swoich. Z rozpoznania wynikało, że Mannheim broni zaledwie 300 zawodowych żołnierzy. Ney wystąpił więc w roli parlamentariusza, przepłynął z jednym tylko trębaczem Ren i jeszcze z łodzi zaczął pertraktacje. Jego argumenty były tak przekonywające, wiedział tyle o uzbrojeniu i garnizonie miasta, a równocześnie był tak dobrym psychologiem, że po kilku godzinach negocjacji komendant Mannheim zdecydował się złożyć broń. Zachwycony tym sukcesem Bernadotte posłał raport do Paryża, w którym postulował, aby przyznano Neyowi stopień generała dywizji. Nominacja została podpisana 28 marca. Ney zaniepokojony, że będzie musiał dowodzić własną dywizją, jak zawsze starał się uniknąć awansu. Władze w stolicy były jednak nieugięte, groziły wręcz usunięciem z armii, jeśli obywatel generał nie przyjmie nominacji.

4 maja Ney objął komendę nad kawalerią Armii Helwecji i Dunaju, a w miesiąc potem wyznaczono go dowódcą awangardy tej armii. 27 maja, broniąc Winterthur z 3 tysiącami ludzi przeciwko 15 tysiącom Austriaków, został ranny w kolano i miał pod sobą ubitego konia. Ledwie opatrzył go chirurg i pozwolił wrócić do szeregu, kiedy generał otrzymał nową ranę w rękę. Trzeba było na pewien czas opuścić służbę. Ney wrócił do Francji i z oszczędności kilku lat kupił niewielką posiadłość La Petite Malgrange koło Nancy. Zawsze marzył o wiejskiej rezydencji, która wydawała mu się najlepszym dowodem społecznego awansu.

Po miesięcznej kuracji 18 1ipca po raz pierwszy stanął na czele dywizji piechoty, znowu pod rozkazami Massény, ale już 19 sierpnia przeniesiony został do Armii Renu. Przez kilka tygodni pełnił nawet obowiązki jej dowódcy po odwołaniu przez Dyrektoriat bardzo miernego gen. Mullera. 26 października postawiono go znowu na czele awangardy pod ogólną komendą gen. Lecourbe’a. Bił się wtedy pod Heilbronn, Lauffen, Wissloch, Hochheim i Ludwigsburgiem.

Walki te prowadzono ze zmiennym szczęściem. Sytuacja militarna Francji była fatalna. Austriacy wspierani przez rosyjski korpus Aleksandra Suworowa odnosili zwycięstwa w Italii, którą wojska francuskie musiały niemal całkowicie opuścić. Sprzymierzeni, pokonawszy alpejską przełęcz Św. Gotharda, wkroczyli do Szwajcarii i zamierzali uderzyć bezpośrednio na Francję w rejonie Jury i Franche-Comté. Austriackie dowództwo popełniło jednak błąd, odłączając korpus arcyksięcia Karola od rosyjskiej awangardy Korsakowa. Wykorzystał to natychmiast Masséna, odnosząc 25 i 26 września świetne zwycięstwo pod Zurychem, gdzie zagarnął 5 tysięcy jeńców. W dzień później dotkliwej porażki doznał sam Suworow. Na wieść o tym car Paweł, uznając, że Austriacy nie są lojalnymi sojusznikami, odwołał cały korpus ekspedycyjny do Rosji.

Tymczasem 9 października 1799 roku w zatoce Saint-Raphaël na Lazurowym Wybrzeżu wylądował Napoleon Bonaparte, który porzucił Armię Wschodu i wrócił z Egiptu do Francji z oczywistym zamiarem dokonania zamachu stanu. Tłumaczył to fatalną sytuacją militarną Republiki, chociaż na dobrą sprawę po zwycięstwie Massény pod Zurychem nie było już bezpośredniego zagrożenia ze strony sprzymierzonych. Po przybyciu do Paryża Napoleon zaczął przygotowania do przewrotu, korzystając głównie z pomocy dawnych towarzyszy broni z Armii Italii. Moreau, który wtedy był obecny w stolicy, nie przeszedł wprawdzie w pełni na jego stronę, ale dał się przekonać do idei obalenia Dyrektoriatu i ostatecznie dowodził nawet oddziałem wojska, który opanował Pałac Luksemburski.

Wieść o przewrocie przyjęta została z satysfakcją przez żołnierzy armii walczących nad Renem. Chyba żaden z nich nie żałował „paryskich adwokatów”, których rządy kojarzyły się z korupcją, defraudacją i protegowaniem karierowiczów. To wtedy po raz pierwszy Ney z sympatią i pewnym podziwem wypowiadał się o Bonapartem, chociaż w dalszym ciągu czuł się związany z Moreau i jego uważał za przywódcę. Skoro jednak Moreau poparł zamach stanu i wziął w nim udział, musi to oznaczać, że przewrót jest korzystny dla Republiki.

Uporawszy się z najpilniejszymi sprawami dotyczącymi organizacji państwa i przywracania pokoju wewnętrznego, wczesną wiosną 1800 roku rozpoczął Bonaparte nową kampanię przeciwko Austriakom. Podzielił wojsko na trzy części: niewielka Armia Italii pod komendą Massény miała bronić Genui i południowych granic Republiki; 100-tysięczna Armia Renu oddana została pod rozkazy Moreau, a jej zadaniem było rozbicie Austriaków na terenie Niemiec; wreszcie Armia Rezerwowa, licząca tylko 35 tysięcy ludzi, miała przejść przez Alpy i niespodziewanie zaatakować od tyłu Austriaków w Italii. Dowództwo nad nią objął Bonaparte.

W maju i czerwcu 1800 roku właśnie Armia Rezerwowa wzięła na siebie główny wysiłek bojowy. Przekroczyła Alpy Wielką Przełęczą Św. Bernarda i znalazła się na równinach Lombardii. 14 czerwca doszło do decydującej bitwy pod Marengo, w której Francuzom udało się rozbić Austriaków gen. Melasa. Następnego dnia podpisany został rozejm w Aleksandrii. Chociaż zwycięstwo wywalczono z najwyższym trudem – był nawet moment, w którym Bonaparte w oczywisty sposób przegrywał, a sytuację uratował gen. Desaix – to przecież batalię przedstawiono jako wielki sukces militarny pierwszego konsula.

Tymczasem Moreau rozpoczął ofensywę w Niemczech. Bonaparte chciał, aby przekroczył on Ren koło Szafuzy i w ten sposób obszedł lewe skrzydło Austriaków. Moreau realizował jednak własny plan i przeprawił się przez Ren między Bazyleą a Strasburgiem. 3 maja rozbił gen. Kraya pod Stockach i Engen, a w dwa dni później pod Messkirch. Nieprzyjaciel wycofał się do warownego obozu w Ulm. 27 maja Francuzi weszli do Augsburga, a 19 czerwca do Hochstaedt. Kray, który utracił połowę swej armii, rozpoczął odwrót ku Czechom. Moreau zajął jeszcze Monachium, a 15 lipca podpisał rozejm w Parsdorf. W tej zwycięskiej ofensywie Ney uczestniczył jako dowódca jednej z dywizji piechoty.

W październiku 1800 roku Moreau pojawił się na krótko w Paryżu. Bonaparte uznał, że najlepszym sposobem pozyskania rywala będzie wydanie za niego pasierbicy, Hortensji Beauharnais. Tego rodzaju metodę wprowadzania do rodziny generałów, na których mu szczególnie zależało, stosował już wcześniej. Siostry Karolinę i Paulinę wydał przecież za Joachima Murata i Victora Leclerca.

Moreau, który oczywiście nic nie wiedział o tych planach, przyjął zaproszenie od Józefiny Bonaparte – matki Hortensji – i przybył do jej rezydencji w Malmaison. W pewnej chwili, kiedy najwyraźniej nudził się, podszedł do kominka i wziął do ręki leżącą tam gazetę. Już na pierwszej stronie przeczytał tytuł artykułu, z którego wynikało, że „powszechnie mówi się o rychłym małżeństwie generała Moreau z Hortensją Beauharnais”. Nie mówiąc ani słowa, złożył gazetę i wcisnął pod stos książek. Bonaparte, który bacznie obserwował całą scenę, wyciągnął po chwili dziennik i ledwie rzuciwszy nań okiem, zawołał:

– Generale! Tu przecież piszą o panu!

Kiedy goście zaczęli żywo interesować się, o co chodzi, Napoleon przeczytał głośno artykuł. Moreau odpowiedział chłodno, że nie ma zamiaru żenić się, a zresztą małżeństwo najwyraźniej szkodzi wybitnym generałom. Przykładem może tu być Joubert, który zginął pod Novi zaledwie w kilka dni po ślubie. Odpowiedź Moreau na tego rodzaju przejrzystą propozycję sojuszu była co najmniej niegrzeczna. Tym bardziej, że zaledwie w tydzień potem generał wstąpił w związki małżeńskie z panną Alexandrine Hulot, zaprzeczając w ten sposób własnym słowom, które słyszało kilkanaście osób. Teraz było rzeczą jasną, że Moreau nigdy nie pojedna się z Bonapartem. Co więcej, dowódca Armii Renu dosyć często opowiadał znajomym, jak to „klan Bonaparte i Beauharnais chciał go usidlić”.

Istotną rolę w zaostrzeniu rywalizacji tych dwu generałów odegrała Alexandrine Moreau, pozostająca zresztą pod przemożnym wpływem matki, kobiety energicznej, ale przede wszystkim ambitnej. To żona i teściowa doszły do wniosku, że „miejsce pierwszego konsula winien zająć Moreau”, i niemal nazajutrz po ślubie przystąpiły do montowania stronnictwa przychylnego dowódcy Armii Renu.

Tymczasem przewidując, że rokowania pokojowe z Austriakami mogą być zerwane, Bonaparte przygotował plan kampanii jesiennej. Tym razem chciał, aby od początku decydującą rolę odegrała Armia Italii, której dowództwo przeznaczył dla siebie. Jej lewe skrzydło osłaniała Armia Gryzonii pod komendą Macdonalda. Ariergardę stanowiły natomiast oddziały Murata, których zadaniem było zabezpieczenie prawego skrzydła i opanowanie środkowych Włoch. Dowództwo Armii Renu w dalszym ciągu sprawował Moreau, którego pierwszy konsul nie śmiał jeszcze odwołać. Chodziło jednak o to, aby właśnie ta armia nie miała okazji do odznaczenia się na polu walki. Wystarczyły już sukcesy z ofensywy wiosennej, zwłaszcza bitwa pod Hochstaedt i zajęcie Monachium. Dlatego też plan działań wojennych nie przewidywał dla Armii Renu poważniejszych zadań.

Wydarzenia potoczyły się jednak zupełnie inaczej, niż to planował Bonaparte. Ostatecznie nie wyjechał z Paryża, a komendę nad Armią Italii objął gen. Brune. Sytuacja polityczna wskazywała na to, że należało pozostać w stolicy, gdzie przecież mogło dojść do przewrotu, o jakim myśleli zarówno jakobini, jak też rojaliści. Działania wojenne zostały wznowione 28 listopada energiczną ofensywą Austriaków w Bawarii. Młody arcyksiążę Jan, nie mający większego doświadczenia, dał się wciągnąć w pułapkę, jaką zastawił nań Moreau na płaskowyżu Hohenlinden, o kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Monachium. Bezpośrednio przed bitwą austriacki wódz zapewniał swych oficerów, że „za dwa tygodnie wyrzuci Francuzów za Ren”. Kiedy 2 grudnia w sztabie Moreau odbywała się narada, Ney zaproponował, aby zająć pozycje w lesie Hohenlinden, gdzie francuskie armaty będą ukryte i mogą otworzyć niespodziewany ogień do przeciwnika. Wskazał też, że nieprzyjaciel będzie musiał prowadzić działa i tabory jedyną drogą w gęstym lesie, co sprawi, że kolumna ta wydłuży się na wiele kilometrów i będzie ją można łatwo zagarnąć. Moreau poparł tę koncepcję.

3 grudnia doszło pod Hohenlinden do krwawej batalii, w której szczególnie odznaczył się właśnie Ney. To jemu Moreau powierzył zadanie przełamania centrum wojsk przeciwnika. Wzięto 12 tysięcy jeńców, kilkadziesiąt dział i 200 wozów taborowych. Ofensywa arcyksięcia Jana nie tylko dobiegła końca, ale Armia Renu w ciągu dwu tygodni w uporczywym pościgu za nieprzyjacielem przekroczyła rzeki Inn, Salzach, Traun i Enns, dochodząc do Steyer o 35 mil od Wiednia. Nigdy jeszcze Francuzi, nawet w 1797 roku pod Leoben, nie byli tak blisko austriackiej stolicy. Arcyksiążę Karol, który zastąpił brata, poprosił o rozejm. Podpisano go 25 grudnia w Steyer. W tym samym czasie Armia Italii, wspierana przez Armię Gryzonii, doszła wprawdzie w okolice Wenecji, ale nie odniosła ani jednego zwycięstwa, które byłoby porównywalne z Hohenlinden. Rokowania pokojowe zostały wznowione i w lutym 1801 roku podpisano pokój w Lunéville.

Zwycięstwo Moreau pod Hohenlinden przesłoniło wcześniejszy o kilka miesięcy sukces Bonapartego pod Marengo. Członkowie Trybunatu wystąpili z petycją do pierwszego konsula, aby dzień 3 grudnia stał się świętem narodowym. Przeciwnicy Bonapartego głosili teraz, że prawdziwym pogromcą Austriaków jest właśnie Moreau. Zdawał się to potwierdzać fakt, że dopiero po tej batalii doszło do podpisania pokoju.

Wydarzenia na froncie – bitwa pod Hohenlinden i zawarty po tym zwycięstwie rozejm w Steyer – zbiegły się w czasie z zamachem na Bonapartego dokonanym 24 grudnia 1800 roku przez rojalistów na paryskiej ulicy Saint-Nicaise. W wyniku eksplozji silnego ładunku wybuchowego, tzw. machiny piekielnej, zginęło 22 ludzi. Pierwszy konsul natychmiast wykorzystał to, by rozprawić się z opozycją, zarówno z jakobinami, jak rojalistami. Zlikwidował 60 stołecznych dzienników na ogólną liczbę 73, wprowadził specjalne trybunały wojskowe. Podczas gdy Moreau zbierał gratulacje z okazji zwycięstwa pod Hohenlinden, on umacniał osobistą władzę. Równocześnie jednak ludzie prześladowani przez Bonapartego zaczęli z nadzieją spoglądać na Moreau jako na generała, który znany ze swych republikańskich przekonań, potrafiłby przeszkodzić w ustanowieniu dyktatury.

Pozycja Moreau w owym czasie była bardzo silna. Cieszył się on ogromnym autorytetem w armii, a wielu oficerów otwarcie stwierdzało, że woleliby podać się do dymisji niż służyć pod innym wodzem. Oznaczało to, że opowiadają się przeciwko pierwszemu konsulowi i gotowi są poprzeć zamach stanu, gdyby na coś takiego zdecydował się dowódca Armii Renu. Nie ulegało wątpliwości, że już wkrótce musi dojść do decydującego pojedynku między Moreau a Bonapartem. Nie było po prostu miejsca dla nich obu.

Pierwszy konsul nie lekceważył wcale tego niebezpieczeństwa. Przede wszystkim starał się pomniejszyć znaczenie zwycięstwa pod Hohenlinden i w oficjalnych publikacjach kazał lansować tezę, że wygrana w wojnie z Austrią to sukces wszystkich czterech armii francuskich, jakie brały udział w tej kampanii. Oznaczało to zrównanie w zasługach Armii Renu z taką np. Armią Batawii, która dowodzona przez Augereau nie rozegrała ani jednej bitwy. Bonaparte tendencyjnie popierał Armię Rezerwową (późniejszą Armię Italii), którą sam dowodził wiosną 1800 roku. Czynił to m.in. kosztem Armii Gryzonii, która otrzymała rozkaz pokonania alpejskiej przełęczy Splügen (2217 m) i przeszła przez nią w skrajnie trudnych warunkach zimowych w połowie grudnia. W porównaniu z tym przemarsz Armii Rezerwowej pod koniec maja przez Wielką Przełęcz Św. Bernarda mógł wydawać się niemal turystyczną wycieczką.

Zdając sobie sprawę, że Armia Renu stanowi zagrożenie dla jego osobistej władzy, Bonaparte rozwiązał ją 28 marca 1801 roku, zaraz po podpisaniu traktatu pokojowego w Lunéville. Żołnierze, którzy uczestniczyli w bitwie pod

Hohenlinden, a potem w pościgu za cofającymi się Austriakami, nie mieli nawet tej satysfakcji, by pozwolono ich przedstawicielom defilować ulicami Paryża. Kiedy 14 1ipca obchodzono rocznicę zdobycia Bastylii, pierwszy konsul rozkazał obnosić sztandary zdobyte pod Marengo, ale nie dopuścił, by pojawiły się chorągwie wzięte pod Hohenlinden. Bonaparte odmówił awansowania pewnych oficerów, za którymi wstawiał się Moreau. Dotyczyło to chociażby gen. Victora Lahorie, który w 1812 roku będzie jednym z uczestników nieudanego zamachu stanu Maleta. Wielu oficerów i generałów usunięto z wojska, nie dziękując im ani słowem za długoletnią ofiarną służbę. Taki los spotkał m.in. generałów: Claude’a Lecourbe’a, Frederica Walthera, Charlesa Decaena i Josepha Souhama. Niejeden z tych oficerów przez całe lata pozostawał w niełasce, a nawet trafiał do więzienia, jeśli zbyt ostentacyjnie okazywał sympatię i przywiązanie do Moreau. Niektórzy po pewnym czasie wrócili wprawdzie do armii, ale w 1802 roku posłani zostali na San Domingo lub Gwadelupę, gdzie część z nich, jak chociażby Antoine Richepance, zmarła na żółtą febrę. Jest rzeczą charakterystyczną, że Bonaparte przeznaczył do tłumienia powstania Murzynów właśnie te półbrygady, które wchodziły w skład dawnej Armii Renu. Dotyczyło to też polskiej Legii Naddunajskiej, w której niechęć wobec pierwszego konsula po traktacie z Lunéville była szczególnie wyraźna. Tacy polscy oficerowie, jak Karol Kniaziewicz, Józef Drzewiecki czy Stanisław Fiszer, demonstracyjnie składali dymisje i wracali do Polski.

Trzeba powiedzieć, że zawinił tu sam Moreau, który nie przeciwstawiał się tego rodzaju działaniom. W marcu 1801 roku przybył do Paryża. Bonaparte przyjął go w Pałacu Tuileries na prywatnej audiencji i ofiarował parę pistoletów, na rękojeściach których były wypisane diamentami nazwy zwycięskich bitew. Równocześnie jednak nie zgodził się na wydanie bankietu na cześć rywala i obiad taki doszedł do skutku tylko dlatego, że złożyli się nań oficerowie. W dwa miesiące później, 5 maja Moreau musiał zdać komendę nad wojskiem i od tego momentu nigdy już nie dowodził Francuzami. 23 września, tak jak wielu innych generałów z Armii Renu, został oficjalnie przeniesiony w stan spoczynku, co prawda z wysoką pensją, która umożliwiała mu dostatnie życie. Zainstalował się w podparyskim Grosbois, odkupionym od Barrasa, mieszkał też w pałacyku przy rue d’Anjou-Saint-Honoré, gdzie coraz częściej spotykali się wszelkiego rodzaju opozycjoniści.

Michel Ney, tak jak inni generałowie, musiał chwilowo pożegnać się ze służbą i zamieszkał w La Petite Malgrange. Przychylną opinię o nim wydał jednak gen. Victor Leclerc, szwagier Bonapartego, który dowodził dywizją piechoty w Armii Renu wiosną 1800 roku. Przedstawił go jako niezwykle odważnego, a zarazem posłusznego przełożonym, „pozbawionego politycznych ambicji”. Pierwszy konsul od razu wyczuł w nim doskonałego wykonawcę rozkazów „bez pytania, co znaczą”. Wezwał więc Neya do Paryża w maju 1801 roku i odbył z nim długą rozmowę. Generał był po raz pierwszy w stolicy i zachowywał się jak prowincjusz. Bonaparte wywarł na nim wielkie wrażenie i było to widoczne. „Takiego mi właśnie potrzeba” – powiedział Napoleon Józefinie, kiedy wieczorem pytała o „tego młodego generała”.

Rozdział 2MARSZAŁKOWSKA BUŁAWA

Nie ulega wątpliwości, że Ney wiele zawdzięczał Józefinie. To ona pierwsza zwróciła nań uwagę, co prawda wcale nie z racji bojowych zasług Michela. Właśnie w początkach konsulatu zajmowała się kojarzeniem małżeństw młodych dziewcząt z pensji Madame Campan, do której uczęszczała także jej córka, Hortensja Beauharnais.

Madame Campan odgrywała pewną rolę na dworze w Wersalu. Cieszyła się zaufaniem Marii Antoniny i była powiernicą jej sekretów. 10 sierpnia 1792 roku znajdowała się w Pałacu Tuileries podczas pamiętnego szturmu, w czasie którego sankiuloci wymordowali blisko tysiąc żołnierzy gwardii szwajcarskiej. Zginęłaby z pewnością w tej rzezi, gdyby nie pewien marsylczyk o atletycznej budowie, który zasłonił przerażoną własnym ciałem, a następnie wyniósł w bezpieczne miejsce. „Nie bój się mała, Naród postanowił ułaskawić cię!” – powiedział na pożegnanie. Siostra Madame Campan, Marie Augié, była pokojówką królowej. Wprawdzie i ona ocalała podczas szturmu Tuileries, ale w rok później popełniła samobójstwo na wieść o zgilotynowaniu Marii Antoniny. Kiedy po upadku jakobinów czasy były już nieco spokojniejsze, Madame Campan wpadła na pomysł założenia pensji dla dziewcząt z dobrych domów. Ponieważ nie było wtedy żeńskich klasztorów, gdzie takie panny mogłyby zdobywać podstawy edukacji, pensja pani Campan od razu zyskała powszechne uznanie i stała się najlepszą tego typu instytucją. Panowały tam maniery, jakie jeszcze niedawno obowiązywały na dworze Ludwika XVI.

Na pensji wychowywała się także siostrzenica Madame Campan, Aglaé Augié. To ona właśnie była serdeczną przyjaciółką Hortensji Beauharnais.

Józefina, uznając, że ma do spłacenia dług wdzięczności wobec pani przełożonej, postanowiła dopomóc jej w korzystnym wydaniu za mąż sympatycznej Aglaé. Jej wybór padł na Michela Neya, generała z Armii Renu. Jego nazwisko już parokrotnie słyszała z ust Bonapartego, kiedy ten mówił o rywalizacji z Moreau. Postanowiono ściągnąć Neya do Malmaison, wiejskiej posiadłości Józefiny, gdzie łatwiej niż w Paryżu można było kojarzyć młode pary.

Do pierwszego spotkania Neya z Aglaé doszło wiosną 1802 roku. Oboje nie byli z siebie zadowoleni. Ney, którego doświadczenia z kobietami były skromne, wydał się młodej pannie człowiekiem sztywnym, niemal gburem. W porównaniu z wdziękiem Aglaé, wychowanej według etykiety dworu wersalskiego, jego wojskowe maniery były czymś niemal skandalicznym. Aglaé była zawiedziona, nie podobał się jej ten kandydat na małżonka. Józefina musiała przekonywać ją przez kilka godzin, że jest to wyjątkowo dzielny generał, niemal bohater narodowy. Aglaé zgodziła się na następne spotkanie, podczas którego Ney dokładał wszelkich starań, aby zyskać jej względy. Ponieważ jego sytuacja materialna nie była najlepsza – nie dorobił się jeszcze żadnego majątku – Józefina musiała po cichu obiecać ojcu Aglaé, że wpłynie na pierwszego konsula, aby Michel otrzymał odpowiednie zaopatrzenie. Ślub odbył się 5 sierpnia 1802 roku w kaplicy zamku Grignon pod Paryżem, posiadłości pana Augié. Ceremonii cywilnych dopełnił mer pobliskiego miasteczka Thiverval. Obecni byli m.in. Hortensja Beauharnais, gen. Jean Savary, malarz Isabey oraz bankier Gamot, małżonek Antoinette, starszej siostry Aglaé.

W tym samym niemal czasie Ney zawarł jednak intymną znajomość z Idą Saint-Elme, którą nazywał często „kobietą swego życia”. Rzeczywiście, ich losy będą przeplatać się aż do tragicznej śmierci marszałka. Ta niezwykła dziewczyna ujrzała światło dzienne w roku 1778, była więc młodsza od Michela o niespełna dziewięć lat. Twierdziła, że jej ojciec należał do znanej rosyjskiej rodziny arystokratycznej Tołstojów, najprawdopodobniej do jej bocznej linii. Podczas podróży po Europie poznał w Amsterdamie Sophie Van Aylde Jonghe z zamożnej rodziny holenderskiej i poślubił ją, przy czym warunkiem zgody rodziców panny młodej na małżeństwo było przyjęcie przez Tołstoja nazwiska żony. Owocem tego związku była Ida, która urodziła się jednak w Toskanii. Ojciec odumarł dziewczynę we wczesnym dzieciństwie, a ona, zgodnie z życzeniem dziadków, nosiła nazwisko matki.

Kiedy miała czternaście lat, wydano ją za mąż za bogatego Holendra. Był to rok 1792, a więc początek wojen rewolucyjnych. Holender ów, którego nazwiska nie znamy, a który w pamiętnikach Idy (Mémoires d’une contemporaine, Paris 1827) przedstawiany jest tylko jako Van M., był entuzjastą Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Najprawdopodobniej należał do stronnictwa patriotów, którzy właśnie wtedy próbowali dokonać przewrotu i obalić władcę Holandii. Kiedy ich przedsięwzięcie zakończyło się niepowodzeniem, większość spiskowców schroniła się we Francji. Van M. przydzielony został do sztabu Armii Północy, najwidoczniej na wypadek, gdyby Dumouriez wkroczył do Belgii i Holandii.

Ida, dziewczyna żywego temperamentu, ciekawa świata i lubiąca niezwykłe sytuacje, postanowiła w męskim przebraniu towarzyszyć mężowi. Było to dla niej tym łatwiejsze, że świetnie jeździła konno, znała się na fechtunku, a mimo młodego wieku umiała skutecznie obronić się przed niewczesną natarczywością intruzów. „Potrafiłam wsadzić palec w oko, kiedy taka była potrzeba” – pisała potem w pamiętnikach.

Wtedy właśnie armia księcia brunszwickiego maszerowała na Paryż. Ida uznała, że koniecznie musi zobaczyć klęskę Prusaków, bo nie miała żadnych wątpliwości, iż Francuzi odniosą zwycięstwo. Znalazła się więc na polu bitwy pod Valmy, przez kilka godzin stała w ogniu armatnim, i podobnie jak w przypadku Neya, batalia ta była pierwszą w jej życiu. W następnych latach wielokrotnie towarzyszyła armii i – jak można sądzić z jej wspomnień, sama brała udział w walce. Takich kobiet w owym czasie było wiele, a jedna z nich, Angelique Duchemin, otrzymała nawet krzyż Legii Honorowej. Wieczorem, w dniu zwycięstwa pod Valmy, Ida opuściła małżonka – znacznie starszego od niej – i połączyła się z oficerem inżynierów kapitanem Armandem Marescotem. Ów Marescot to bardzo ciekawa, a zarazem tragiczna postać. Wyjątkowo zdolny, już w 1794 roku mianowany został generałem brygady, a wkrótce dywizji. Kierował oblężeniami wielu miast, m.in. także Maastricht. Po przewrocie 18 Brumaire’a popierany przez Bonapartego, otrzymał w styczniu 1800 roku stanowisko generalnego inspektora wojsk inżynieryjnych. To on właśnie, jako dowódca saperów Armii Rezerwowej, organizował jej słynny przemarsz przez alpejską Wielką Przełęcz Św. Bernarda, a potem zmusił do kapitulacji fort Bard, którego austriacka załoga przez wiele dni blokowała Francuzów. Przewodniczący Komitetu Fortyfikacji, był odpowiedzialny za modernizację twierdz we Francji i krajach podbitych. Zajmował się umacnianiem wielu miast nadmorskich od Rochefort nad Atlantykiem po Antwerpię. W 1808 roku, w początkach wojny w Hiszpanii, posłany został aż do Kadyksu z zadaniem obejrzenia na miejscu umocnień tego portu. Zaskoczyło go tam antyfrancuskie powstanie, ale zdążył połączyć się w Andújarze z 2 korpusem obserwacyjnym Girondy gen. Duponta. Brał udział w nieszczęsnych rokowaniach z gen. Castañosem, zakończonych kapitulacją pod Baylen. Odesłany przez Hiszpanów do Marsylii, został aresztowany natychmiast po wylądowaniu, zdegradowany i osadzony w paryskim więzieniu 1’Abbaye. Napoleon na niego – podobnie jak na Duponta – zrzucił odpowiedzialność za Baylen. Przez wiele lat nie mógł darować mu tej kapitulacji i przetrzymywał w więzieniu do roku 1812, a potem wygnał na głuchą prowincję pod Tours. Do czynnej służby powrócił Marescot dopiero za Pierwszej Restauracji, kiedy to Dupont został ministrem wojny. Był jednak człowiekiem honoru i nie prześladował swych dawnych towarzyszy broni, związanych z Bonapartem. Podczas Stu Dni pojednał się z Napoleonem, który mianował go członkiem Komitetu Fortyfikacyjnego i inspektorem wojsk inżynieryjnych w pasmach górskich Argonów i Wogezów. Po powrocie Burbonów wystąpił z armii.

W roku 1796 Ida Saint-Elme została przyjaciółką gen. Moreau, dowódcy Armii Renu i Mozeli. Generał kochał ją do tego stopnia, że uważał za swoją żonę i często tak ją przedstawiał. Związek ten trwał przez pięć lat i został zerwany z racji małżeństwa generała z panną Hulot. Przypomnijmy, że także Moreau – podobnie jak Marescot – był postacią tragiczną i że w 1813 roku, już jako doradca cara Aleksandra, został śmiertelnie ranny pod Dreznem. Francuski pocisk armatni urwał mu obie nogi. Zwłoki Moreau przewiezione zostały do Petersburga i pochowane w tamtejszym katolickim kościele św. Katarzyny, tuż obok trumny Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Ida Saint-Elme zainteresowała się Neyem, kiedy zaczęto o nim mówić w Armii Sambry i Mozy. Ponieważ sama pozostawała u boku Moreau w sąsiedniej Armii Renu i Mozeli, nie miała jeszcze bezpośredniego kontaktu z Michelem. Intrygował ją jednak ten młody generał do tego stopnia, że posłała mu kiedyś list z gratulacjami po kolejnym zwycięstwie. W owym czasie wielu wojskowych otrzymywało takie listy od nieznanych kobiet. Była to swoista moda „na patriotyzm” i niewiasty, szczerze związane ze sprawą Rewolucji, uważały za swój obowiązek zachęcać w ten sposób oficerów i generałów do jeszcze większych poświęceń. Ney odpowiedział na to pismo, datując własny list: „na biwaku”. W ten sposób rozpoczęła się ich korespondencja, zresztą niezbyt ożywiona, bo Ida w dalszym ciągu czuła się związana z Moreau.

W początkach 1800 roku Ida znalazła się w Paryżu. Tu zyskała protekcję Lucjana Bonaparte, pełniącego wtedy obowiązki ministra spraw wewnętrznych. Postanowiła wówczas rozpocząć karierę aktorki i dzięki poparciu Lucjana rzeczywiście została przyjęta do ekskluzywnego zespołu Comédie-Française. Wystąpiła na scenie, ale – jak sama przyznaje to w swoich wspomnieniach – nie odniosła specjalnych sukcesów. Niemniej jednak aktorska profesja pozwalała zajmować liczącą się pozycję w życiu towarzyskim Paryża. Mieszkała na lewym brzegu Sekwany w pałacyku przy rue de Baylone, a jej sytuacja materialna była na tyle dobra, że mogła prowadzić w pełni niezależną egzystencję.

Ida Saint-Elme była niezbyt wysoką blondynką o krótko obciętych włosach, „lekko zadartym nosku i błękitnych oczach”. Ney wspominał po latach, jak silne zrobiła na nim wrażenie, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy stojącą w promieniach słońca we framudze okna. Powiedziała mu wtedy, że jej prawdziwe imię to Elzelina, natomiast Ida jest tylko pseudonimem używanym na deskach Comédie-Française. Ney wolał jednak nazywać ją Marianną, bo imię to było niezwykle popularne. Przypomnijmy, że kiedy w 1792 roku obalono monarchię, żyrondyści chcieli stworzyć symbol Republiki. Z ich inspiracji pojawiły się więc wizerunki „młodej kobiety z ludu”, której nadano imię Marianna. Wszyscy, którzy uważali się za prawdziwych republikanów, obdarzali tym imieniem swoje córki, tak właśnie pieszczotliwie wołali na żony i przyjaciółki. Ulegając tej modzie, podobnie postąpił Ney.

Michel widywał parokrotnie Idę jeszcze podczas służby nad Renem, najczęściej w sztabie gen. Moreau. Po raz pierwszy rozmawiał z nią sam na sam latem 1802 roku, na krótko przed ślubem z Aglaé. W kilka lat później, posługując się notatkami, ustalił, że było to 24 lipca. Od tej pory w rocznicę posyłał Idzie bukiet ze 100 czerwonych róż.

Bezpośrednio po ślubie Ney udał się z Aglaé do swej niewielkiej posiadłości la Petite Malgrange pod Nancy, w której stale przebywał jego ojciec. Idylla nie trwała długo, bo już 29 września generał otrzymał rozkaz wyjazdu do Genewy i zajęcia się sprawami Szwajcarii. Był to niewątpliwy dowód, że Bonaparte zaakceptował go jako swego człowieka.

W tym czasie Szwajcaria ogarnięta była wojną domową. Mimo zawarcia pokoju w Amiens agenci brytyjscy podburzyli ludność konserwatywnych kantonów przeciwko profrancuskiemu rządowi kierowanemu przez liberała Jeana Rodolphe’a Doldera. Dwa tysiące buntowników pod wodzą Aloisa Redinga, który już wcześniej walczył z Francją w szeregach armii austriackiej, zajęło Zurych i Berno. Legalny rząd schronił się w Lozannie i zwrócił o pomoc do Francji. Bonaparte zdecydował się interweniować, nie chcąc dopuścić, aby Szwajcaria wymknęła się z francuskiej strefy wpływów.

Michel Ney miał być zarówno dowódcą wojskowym, jak też pełnomocnikiem upoważnionym do podejmowania decyzji politycznych. Przed opuszczeniem Paryża otrzymał szczegółową instrukcję od ministra spraw zagranicznych Talleyranda. Minister zalecał mu, aby unikał pisania oficjalnych listów i wygłaszania publicznych przemówień. Generał miał zająć Szwajcarię, przywrócić tam spokój, ugruntować francuskie wpływy, a wszystkiego tego dokonać jak najmniejszym kosztem zarówno w sensie finansowym, jak też ofiar w ludziach. Szwajcaria była traktowana jak kraj przyjazny Francji, dlatego też wszelkie represje skierowane przeciwko miejscowej ludności byłyby fatalnym błędem.

Ponieważ konserwatyści zwołali w Zurychu swój parlament, Ney wezwał ich, by zrezygnowali z takich planów i rozwiązali zgromadzenie. Kiedy apel ten nie odniósł skutku, 22 października 1802 roku przekroczył granicę. Francuzi, praktycznie bez wystrzału, zajęli Zurych i Berno, a potem konserwatywne kantony Lucernę, St. Gallen, Schwyz, Uri, Unterwalden i Glarus. Ponieważ niektórzy z powstańczych przywódców zapowiadali „sycylijskie nieszpory, skoro tylko spadną śniegi”, a więc wymordowanie Francuzów, Ney rozkazał uwięzić kilkunastu z nich. Inni znaleźli schronienie w Niemczech, przede wszystkim w Konstancji. W początkach listopada powrócił spokój.

Ney mianowany został teraz dyplomatycznym przedstawicielem Francji przy rządzie Republiki Helweckiej na miejsce dotychczasowego ambasadora de Veminaca. Jednym z pierwszych zadań było sporządzenie listy tych szwajcarskich polityków o różnych poglądach, którzy mieli udać się do Paryża i pertraktować tam na temat układu z Francją. Zgodzili się niemal wszyscy, których generał wyznaczył do deputacji. Odmówił jedynie znany filozof La Harpe, dawny wychowawca rosyjskiego cara Aleksandra. Delegacja objęła 63 członków: 45 zwolenników silnego rządu centralnego i 18 stronników utrzymania luźnej federacji kantonów. 10 listopada doszło do pierwszego spotkania w Paryżu z reprezentantami władz francuskich: byłym ambasadorem w Bernie, Barthelémym, ministrem policji Fouchém oraz członkiem Rady Stanu Roedererem. 19 lutego 1803 roku Bonaparte zaakceptował ostateczny tekst Aktu Mediacyjnego, który precyzował zarówno zasady ustrojowe Szwajcarii, jak też potwierdzał, że należy ona do francuskiej strefy wpływów. Republika Helwecka utraciła Miluzę, Genewę, Bienne, Neufchâtel i kilka innych miejscowości, ale w zamian otrzymała pasmo ziem nad Renem.

Ney pozostawał w Szwajcarii do 22 listopada 1803 roku, kiedy to zastąpił go inny wojskowy, gen. Honoré Vial. Te piętnaście miesięcy spędzone w Republice Helweckiej wywarły istotny wpływ na jego psychikę, sposób myślenia, polityczne poglądy i obyczaje. Nie był już republikańskim generałem lubiącym obozowe życie i towarzystwo prostych żołnierzy. Aglaé, która przybyła doń latem 1803 roku po urodzeniu pierwszego syna Josepha-Napoleona, ułatwiła mu kontakty z zamożnym mieszczaństwem Berna i Genewy. Ney zaczynał rozumieć teraz, „co to jest polityka”, odnosił niekwestionowane sukcesy w tej dziedzinie, był nawet chwalony przez Talleyranda. Znacznie rozszerzył się jego horyzont myślowy, po raz pierwszy miał do czynienia z ważną sprawą w skali Europy, a ponieważ jej załatwienie zależało w dużym stopniu od jego postępowania, bardzo starał się, „aby wszystko było jak najlepiej”. Miał świadomość, że jest to szczególnie ważny egzamin, od którego wyniku zależy jego przyszłość. Tu dodajmy, że Bonaparte wypróbowywał także innych generałów w misjach dyplomatycznych: Jeana Lannes’a i Andoche’a Junota w Portugalii, Charles’a Gardanne’a w Persji, Horace’a Sebastianiego w Turcji, Antoine’a Andreossy’ego w Anglii.

Michel Ney, zanim wrócił do Francji, zawarł znajomość z człowiekiem, który odegrał ważną rolę w jego życiu. Był to Antoine-Henri Jomini, młody Szwajcar, urodzony w 1779 roku w Payerne, w kantonie Vaud. Pracował w banku w Bazylei i Paryżu, w 1798 roku wstąpił do armii szwajcarskiej jako porucznik. Przez pewien czas adiutant ministra wojny Kellera, w 1800 roku mianowany został szefem batalionu. Po opuszczeniu służby znalazł zatrudnienie w wytwórni sprzętu wojskowego Delponta w Paryżu. Chociaż jego kariera militarna trwała bardzo krótko, przygotował do druku Traktat o wielkich operacjach, w którym nie tylko analizował dotychczasową myśl wojskową, ale przedstawiał też własne oryginalne rozważania. Jomini wręczył Neyowi swój rękopis, poprosił o przestudiowanie i oświadczył, że chętnie wstąpiłby na francuską służbę. Generał, który do tej pory nie miał żadnego teoretycznego przygotowania i który podobnie jak jego mistrz Kléber był przede wszystkim praktykiem, przeczytał uważnie Traktat i doszedł do wniosku, że jest to praca bardzo wartościowa. Zapamiętał Jominiego, obiecał mu protekcję i rzeczywiście w rok później mianował swoim adiutantem. Jomini – jeden z największych teoretyków wojskowości XIX stulecia – pozostanie u boku Neya przez dobrych kilka lat.

Pokój w Amiens nie trwał długo. Już wiosną 1802 roku w prasie angielskiej rozpoczęła się wyjątkowo napastliwa kampania przeciwko Bonapartemu, którego pogardliwie nazywano Boney i przedstawiano w jak najgorszym świetle. Na Wyspach Brytyjskich wciąż znajdowali schronienie emigranci – rojaliści i szuani. Niektórzy z nich, sowicie zaopatrzeni w pieniądze, powracali potajemnie do Francji z zamiarem wywołania w Wandei nowego powstania albo dokonania zamachu na życie pierwszego konsula. Anglia odmówiła spełnienia większości postanowień traktatu pokojowego; m.in. nie ewakuowała Malty, która stała się jej główną bazą na Morzu Śródziemnym. Równocześnie Francuzi nie chcieli wycofać się ze Szwajcarii, uznając, że należy ona do ich strefy wpływów.

16 maja 1803 roku Anglicy zerwali pokój w Amiens, rozpoczynając blokadę francuskich portów. Wznowione zostały działania wojenne, które z czasem miały objąć znaczną część Europy i zakończyć się dopiero w roku 1815 ostateczną klęską Napoleona.

Bonaparte powrócił do pomysłu inwazji Wysp Brytyjskich, nad czym zastanawiał się już w 1798 roku. 28 czerwca przybył do Boulogne i polecił przystąpić do budowy wielkiego obozu wojskowego. Wybrał to miasto, bo stąd najbliżej było na drugą stronę kanału La Manche. Już w starożytności Juliusz Cezar tu właśnie zgromadził swoje legiony przed inwazją Anglii. Stopniowo podobne obozy powstały na wybrzeżach Belgii i Holandii. Do końca 1803 roku rozmieszczono tam blisko 100 tysięcy żołnierzy ściągniętych z głębi kraju.

O inwazji Wysp Brytyjskich myślano we Francji od dawna. Po roku 1792 opracowano niejeden projekt takiej operacji. Zajmowali się tym zarówno wysokiej klasy specjaliści: inżynierowie wojskowi, saperzy i sztabowcy, jak też zwykli awanturnicy, którzy swoje fantazyjne pomysły (m.in. użycia wielkich balonów transportowych) próbowali sprzedać Konwentowi, a potem Dyrektoriatowi.

W 1795 roku doszło do niefortunnej ekspedycji pod wodzą gen. Lazare’a Hoche’a ku wybrzeżom Irlandii. Wprawdzie wyprawa zakończyła się fiaskiem, ale powszechnie uważano, że było to wynikiem fatalnych warunków atmosferycznych – panował sztorm – a nie wadliwości samej koncepcji. Tak więc w dalszym ciągu przeważała opinia, że przeprawa przez kanał La Manche jest możliwa. W 1798 roku interesował się taką operacją desantową Bonaparte i spędził nawet kilka dni w Boulogne. Projekt chwilowo zarzucono wraz z wyprawą do Egiptu. To, że Armia Wschodu mogła przedostać się nad Nil – głównie z racji błędów popełnionych przez Nelsona, który po prostu zgubił francuskie okręty – uważano za dowód, iż mimo liczebnej przewagi Royal Navy można będzie przeprawić przez kanał La Manche kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Dla francuskich sztabowców uchodziło za rzecz pewną, że skoro tylko wojska desantowe znajdą się już na brytyjskich plażach, cała sprawa będzie przesądzona, bo Anglia nie dysponuje poważniejszą armią lądową.

Historycy do dziś spierają się, co było głównym celem Bonapartego: czy rzeczywiście chciał on przedostać się przez kanał La Manche mimo braku własnej floty wojennej, czy też zamierzał przede wszystkim stworzyć znakomitą armię przeznaczoną do przyszłych wojen na kontynencie. W tym drugim wypadku przygotowania do inwazji Wysp Brytyjskich miały być tylko pozorne i wprowadzić w błąd Austrię, Prusy i Rosję. Spór ten najprawdopodobniej nigdy nie zostanie rozstrzygnięty. W każdym razie wzdłuż wybrzeży Francji, Belgii i Holandii przez dwa lata (1803–1805) trwała wielka praca organizacyjna i szkoleniowa, w którą zaangażowanych było kilkaset tysięcy żołnierzy i oficerów.

17 stycznia 1804 roku Ney otrzymał od Bonapartego rozkaz udania się do Montreuil na wybrzeżu kanału La Manche i objęcia komendy nad rozlokowanym tam wojskiem. Miały mu od tej pory podlegać trzy dywizje piechoty generałów Duponta de 1’Etang, Loisona i Malhera oraz dywizja lekkiej jazdy gen. Tilly’ego. Z tymi oddziałami Ney będzie związany przez najbliższe lata.

Najwybitniejszym z generałów był bez wątpienia Pierre Dupont. Urodzony w 1765 roku, służbę wojskową rozpoczynał w Holandii. Należał przez jakiś czas do Armii Północy, ale nie spotykał się do tej pory z Neyem. Zwrócił na siebie uwagę podczas wydarzeń 13 Vendémiaire’a, kiedy to pod rozkazami Bonapartego tłumił w Paryżu bunt rojalistów, za co otrzymał stopień generała dywizji. Mianowany szefem sztabu Berthiera, odegrał istotną rolę w kampanii 1800 roku. Zdobył fort Bard, bił się pod Marengo i nad rzeką Mincio. Zyskał sobie wówczas przydomek „śmiałego generała”.

Louis Loison, urodzony w 1771 roku, był początkowo oficerem huzarów. I on także brał udział w tłumieniu rojalistycznego buntu 13 Vendémiaire’a. Przydzielony do Armii Helwecji, otrzymał w 1799 roku stopień generała dywizji, potem brał udział w kampanii włoskiej i bił się pod Marengo.

Jean Malher, urodzony w 1761 roku, służył przed Rewolucją w pułku Neustrie. Potem w paryskiej gwardii narodowej, a od 1792 w Armii Północy. W 1800 roku we Włoszech odznaczył się zdobyciem Aosty.

Wreszcie najstarszy z nich, Jacques Tilly, urodzony w 1749 roku. Przed Rewolucją był kapitanem w królewskim pułku piechoty Soissonnais. Przez kilka lat walczył w Normandii, tłumiąc tam powstanie szuanów. Ney znał go dobrze z Armii Sambry i Mozy, gdzie Tilly był od 1796 roku szefem sztabu.

Oddziały, jakimi komenderował Ney, składały się w połowie z doświadczonych żołnierzy, mających za sobą kilka kampanii, a przynajmniej udział w wojnie 1800 roku nad Renem lub w Italii. Połowę stanowili natomiast rekruci, których trzeba było dopiero nauczyć wojennego rzemiosła. Na szczęście zarówno podoficerowie, jak oficerowie mieli spore doświadczenie bojowe, a wielu z nich zaczynało służbę jeszcze w armii królewskiej. Żołnierze rekrutowali się praktycznie ze wszystkich departamentów. Teraz, mieszkając w obozie, przemieszani ze sobą, zatracali prowincjonalne odrębności i w coraz większym stopniu czuli się Francuzami, a nie jak poprzednio Bretończykami czy Owerniakami. Integracja tej masy żołnierskiej dokonywała się też w innym sensie. Zacierały się już różnice między tymi, którzy wywodzili się z Armii Renu i Armii Italii.

Przez dwa lata w Montreuil, podobnie jak w innych tego typu obozach, trwała wytężona praca polegająca nie tylko na typowym szkoleniu piechurów, kawalerzystów i artylerzystów, ale również przeprowadzaniu operacji wsiadania do łodzi, odbijania od brzegu przy wysokiej morskiej fali, wiosłowania w każdych warunkach pogody i wreszcie lądowania na plażach. W gruncie rzeczy było to tworzenie piechoty morskiej, chociaż nikt wtedy nie używał takiego terminu.

Ney od dawna zabiegał o „jakąś komendę” w armii przygotowującej się do inwazji Anglii. Pisał w tej sprawie parokrotnie do Bonapartego, oferując swoje usługi. Był jedynym generałem związanym kiedyś z Moreau, któremu powierzono dowództwo zgrupowania kilku dywizji. Świadczyło to, że Napoleon uważa go w pełni za swego człowieka. Komendę nad pozostałymi obozami sprawowali Bernadotte, Marmont, Davout, Soult i Lannes.