Neron - Aleksander Krawczuk - ebook + książka

Neron ebook

Aleksander Krawczuk

4,3
37,20 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nowa edycja cieszącej się dużą poczytnością (kilka wydań, przekłady na języki obce) książki profesora Aleksandra Krawczuka o owianym złą sławą cesarzu Neronie oraz o Imperium Rzymskim za jego panowania. Publikacja łączy walory napisanej przystępnym stylem opowieści oraz popularnonaukowej biografii, wiernie wykorzystującej źródłowy materiał historyczny – wszystkie pojawiające się w niej postaci naprawdę istniały, wszystkie opisywane wydarzenia rzeczywiście miały miejsce.

Nero Claudius Caesar Augustus Germanicus, znany powszechnie jako Neron, żył w latach 37–68 n.e., a od roku 54 aż do samobójczej śmierci władał największą potęgą starożytności – Imperium Rzymskim, rozciągającym się wtedy od ziem dzisiejszej Anglii i Portugalii po Syrię i Egipt. Jak doszło do objęcia panowania przez siedemnastoletniego młodzieńca? Jak wielki wpływ na jego wychowanie i rządy miał jego nauczyciel i doradca, „niemoralny moralista”, wybitny filozof Seneka? W jakich okolicznościach i dlaczego wybuchły wówczas bunty przeciwko rzymskiej hegemonii w odległych prowincjach Imperium – w Brytanii i w Judei? Czy Neron rzeczywiście kazał zamordować własną matkę i podpalić Rzym? Był zwyrodniałym mordercą czy cynicznym politykiem? Błaznem na tronie czy całkiem dobrym poetą i aktorem? Uważny czytelnik książki profesora Aleksandra Krawczuka będzie miał możliwość udzielenia sobie odpowiedzi na te i wiele innych pytań dotyczących życia i czasów jednego z najbardziej znanych  władców starożytnego Rzymu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 368

Oceny
4,3 (10 ocen)
6
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

Aleksander Krawczuk

 

 

NERON

 

 

 

Czytelnik

Motto

 

 

 

 

 

Jako nestor historyków polskich serdecznie pozdrawiam Czytelników. Dedykując Im po pół wieku nowe wydanie Nerona, zachęcam do refleksji nad przemijalnością form ustrojowych, żądzą władzy i niewyciąganiem wniosków z nauki historii.

Veritas semper certa est.

Kto prawdy szuka, czyta Krawczuka.

Autor

Druzylla i Feliks

Choć ona była królową, on zaś – nie tak dawno jeszcze – niewolnikiem, zastanawiano się poważnie, które z nich więcej zyskuje na tym małżeństwie.

Oto Druzylla: lat piętnaście, uroda olśniewająca, ród prawdziwie królewski. Jest bowiem prawnuczką Heroda Wielkiego, króla Judei, siostrą króla Agryppy II, od roku zaś żoną Azysa, króla Emesy. I to żoną szczerze kochaną! Azys, aby móc ją poślubić, przeszedł na judaizm i poddał się wszystkim wymogom Zakonu.

Niespodziewanie Druzylla zrywa świetne małżeństwo – choć według prawa żydowskiego czynić jej tego nie wolno, bo wszczynanie kroków rozwodowych jest przywilejem wyłącznie mężczyzn. Porzuca Azysa i poślubia człowieka znacznie od siebie starszego, dwukrotnie już żonatego, prześladowcę Żydów, wyzwoleńca!

Cóż skłoniło Druzyllę do wzgardzenia królewskim diademem, godnością starego rodu, powagą Zakonu?

Lubujący się w rzeczach niezwykłych i tajemniczych opowiadali, że Feliks ujrzał Druzyllę po raz pierwszy w teatrze. Była już wówczas żoną Azysa. Zachwycony jej urodą, zaczął natychmiast ubiegać się o rękę królowej. Oczywiście nie było to łatwe. Pomógł mu jednak pewien astrolog z Cypru. Może przekonał Druzyllę, że gwiazdy już od wieków przeznaczyły ją Feliksowi? A może użył czarów i lubczyku, wzbudzając w dziewczynie uczucie tak gwałtowne, że zapomniała o wszystkim i bezwolnie poszła za głosem namiętności?

Ludzie trzeźwi i znający sprawy tego świata uśmiechali się pobłażliwie, kiedy słuchali pięknej opowieści o cypryjskim magu, o gwiazdach i lubczyku, o wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia. Nie zaprzeczali, że Feliks mógł istotnie zobaczyć Druzyllę po raz pierwszy właśnie w teatrze. Było też wysoce prawdopodobne, że później posłużył się pośrednictwem sławnego mistrza wiedzy tajemnej, bo ten miał łatwy dostęp wszędzie, a niewiasty tak chętnie radzą się wróżbitów! Ale właśnie ludzie trzeźwi skłonni byli uznać krok Druzylli, pozornie lekkomyślny, za posunięcie nader roztropne. Choć i Feliks, ich zdaniem, dobrze wybrał.

Powody, dla których rozważni chwalili związek obojga, godne są poznania.

Druzylla była królową Emesy? To brzmi dumnie. Czym jednak w istocie jest owo wspaniałe władztwo? Mała mieścina w Syrii, nad górnym Orontesem. Dolina jest wprawdzie uprawna, lecz zaraz na wschód od niej rozciąga się pustynia niezmierzona i groźna, zamieszkana tylko przez arabskich koczowników. Nie brak ich zresztą i w samej Emesie. Daleka stąd droga do bogatych, tętniących życiem miast Syrii, Fenicji, Palestyny – do Antiochii i Berytu, Cezarei i Jerozolimy! Król Emesy włada tylko z woli Rzymian, którym po prostu nie opłaca się wprowadzać własnej administracji i załóg wojskowych do krainy tak ubogiej i odległej. Niech sam się martwi, jak utrzymać pokój na granicy i odpierać koczowników! Dlatego król musi zabiegać o łaskę namiestników i dowódców rzymskich w Syrii i Judei. A więc, jeśli zetrzeć pozłótkę słów i tytułów, okazuje się, że Druzylla była w istocie rzeczy nie królową, lecz żoną sługi sług rzymskiego cesarza. Druzylla jest siostrą króla Agryppy? Jeszcze przed kilkunastu miesiącami był to król tak samo potężny jak władca Emesy, bo panował nad jednym tylko miasteczkiem syryjskim, Chalkis. Ostatnio, dzięki cesarskiej łaskawości, otrzymał – niby to w zamian za Chalkis – trzy krainy na pograniczu Syrii i Palestyny: Basan, Galaad, Trachon. Ma również zwierzchność nad świątynią jerozolimską. Wszystko to z tej przyczyny, że zna dobrze panującego obecnie cesarza Klaudiusza.

Jednakże łaski Rzymian nigdy nie można być pewnym. Co będzie, jeśli na dworze cesarskim dojdzie do głosu wroga Agryppie koteria? Może wówczas stracić wszystko. To zresztą dla Druzylli jest bez znaczenia, bo i tak w żadnej sytuacji nie wolno jej liczyć na życzliwość swego królewskiego brata. Nie jest żadną tajemnicą, że ma u jego boku śmiertelnego wroga – rodzoną siostrę swoją i Agryppy, Berenikę. Powód nienawiści jest czysto kobiecy. Berenika jest o całe dziesięć lat starsza od Druzylli i chyba mniej urodziwa; jest za to występna i pozbawiona wszelkich skrupułów. Była już dwukrotnie zamężna, lecz naprawdę kocha tylko jednego człowieka, i to miłością zdrożną – swego brata Agryppę. Trudno nawet rzec, by się z tym kryła.

Tak więc Druzylla jest teraz żoną rzymskiego wyzwoleńca. To prawda. Marek Antoniusz Feliks był niewolnikiem. Świadczy o tym właśnie jego piękne imię i nazwisko – takie samo jak sławnego wodza i triumwira sprzed dwóch pokoleń; tego, który był kochankiem Kleopatry i zginął, pokonany, śmiercią samobójczą przed laty przeszło osiemdziesięciu. Otóż Feliks – bo tak po prostu zwał się, będąc niewolnikiem – należał do córki triumwira, Antonii. Ta pod koniec swego życia, a może dopiero w testamencie, obdarzyła wolnością zarówno Feliksa, jak i jego brata Pallasa. Obu zaliczała do swych najbardziej zaufanych domowników. Było rzymskim zwyczajem, że wyzwoleniec bierze imię i rodowe nazwisko pana, dotychczasowe zaś imię własne pozostawia sobie jako przydomek; w ten sposób okazuje, że jako człowiek wolny urodził się dopiero dzięki dobrodziejstwu patrona i jest jakby członkiem jego rodziny. Ponieważ Feliks i Pallas należeli do kobiety, po wyzwoleniu wzięli imię i nazwisko jej ojca. Taką to drogą obaj bracia stali się Markami Antoniuszami. Antonia zmarła w maju roku 37, w okolicznościach bardzo tajemniczych. Prawda, była już staruszką, miała lat siedemdziesiąt trzy, można by więc sądzić, że to śmierć naturalna. Jednakże pewne fakty przemawiały za czym innym.

W tym czasie, od trzech miesięcy, cesarzem był wnuk Antonii, Gajusz Cezar, zwany Kaligulą. Całe Imperium powitało entuzjastycznie wstąpienie na tron tego dwudziestopięcioletniego młodzieńca. Zdawał się być zwiastunem jasnego dnia po koszmarnej nocy rządów Tyberiusza.

 

TYBERIUSZ

(cesarz w latach 14–37)

 

Trzeba przyznać, że z początku nowy władca wielce umiejętnie podtrzymywał i nawet umacniał ową przychylność szerokich mas. Rehabilitował ofiary łamania praworządności za panowania Tyberiusza, żywych i zmarłych. Publicznie spalił na Forum wszystkie protokoły i donosy, dotyczące spraw i procesów z lat ubiegłych; złożył przy tym przysięgę, że nie zna treści owych materiałów. Pokazało się później, że spalono tylko jakieś szpargały, właściwe dokumenty Kaligula przechowywał starannie. Polecił publikować rachunki państwowe, za Tyberiusza ściśle tajne. Nie dopuszczał do siebie donosicieli. Zezwolił na posiadanie i czytanie tych dzieł historycznych, które – ze względu na krytykę cesarzy i ustroju – poprzednio usuwano z bibliotek i niszczono. Zapowiedział:

– Najbardziej zależy mi na tym, aby przekazać potomności całą prawdę!

Wśród ogólnej radości tylko Antonia zachowała powściągliwość, choć cesarz okazywał swej babce cześć najwyższą. Na jego to przecież wniosek senat przyznał dostojnej pani wielkie honory, wśród nich również i tytuł „Augusta”. Ale Antonia znała Kaligulę lepiej niż ktokolwiek; wnuk, po tragicznej śmierci swego ojca, Germanika, a potem i matki, wychowywał się przez wiele lat właśnie w jej domu. Przed czujnym okiem Antonii nie ukryły się tkwiące w chłopcu zarodki zwyrodnialstwa. Ona jedna zdawała sobie sprawę, ile jest chytrości, ale i błazeństwa, w pięknych gestach liberalizmu nowego władcy. Co więcej, Antonia miała odwagę karcić cesarza tak samo surowo i otwarcie jak niegdyś, kiedy był małym, niegrzecznym chłopcem. Tego Kaligula nie mógł jej darować.

Różnie mówiono o bezpośrednich przyczynach śmierci Antonii. Jedni utrzymywali, że zmarła skutkiem zgryzoty, brutalnie potraktowana przez wnuka, inni, że popełniła samobójstwo, a jeszcze inni, że staruszkę otruto. Faktem było, że cesarz nawet nie wziął udziału w pogrzebie babki. Z okien jadalni pałacu spokojnie przyglądał się, jak gdzieś daleko podnosi się dym stosu pogrzebowego.

Przez całe cztery lata rządów Kaliguli wyzwoleńcy Antonii musieli dbać przede wszystkim o to, aby nie narazić się nikomu. Bo sielanka swobody i praworządności skończyła się rychło. W stolicy znowu zaroiło się od donosicieli. Znowu na porządku dziennym były prowokacje, aresztowania, procesy polityczne, konfiskaty majątków. Dawni domownicy Antonii trzymali się blisko jedynego jeszcze żyjącego syna swej pani; był nim stryj Kaliguli, Klaudiusz. Mieszkał on zresztą zawsze razem z matką, dlatego jej ludzie zżyli się z nim serdecznie już od lat.

Co prawda, Klaudiusz nie mógł w tym czasie nieść pomocy nikomu. Sam potrzebował opieki i poparcia. Kaligula znęcał się nad nim perfidnie. Nie szczędził stryjowi upokorzeń, nieraz groził mu śmiercią. Pomysłów cesarzowi nie brakło. Na przykład powołał Klaudiusza do kolegium kapłańskiego, kazał mu jednak wpłacić za ten zaszczyt osiemdziesiąt milionów sesterców do skarbu państwa. Nieszczęśnik nie mógł odmówić przyjęcia godności, ale z drugiej strony nie miał tylu pieniędzy. Stał się nędzarzem i dłużnikiem fiskusa.

Od śmierci ratowało Klaudiusza to tylko, że uchodził za dziwaka niezaradnego i zupełnie nieszkodliwego. Interesował się historią. Pisał o wojnach domowych i początkach cesarstwa, o Kartaginie i tajemniczym ludzie Etrusków. Te naukowe prace były najlepszą osłoną dla pięćdziesięcioletniego już mężczyzny. Prowadził spokojne, oddane studiom życie na dworze targanym zbrodniczymi intrygami, zgoła nie przejmując się tym, że jest pośmiewiskiem byle niewolnika.

Pod koniec stycznia roku 41 Kaligulę zamordowali oficerowie jego straży przybocznej. Na Palatynie odbywały się wówczas coroczne widowiska dla uczczenia pamięci cesarza Augusta. W ostatnim ich dniu, 24 stycznia, Kaligula od rana przyglądał się przedstawieniom. Wyszedł z teatru około godziny pierwszej, aby wykąpać się i posilić w pałacu. Przodem szedł Klaudiusz wraz z dwoma dostojnymi senatorami: Waleriuszem Azjatykiem i Markiem Winicjuszem. Ta trójka skierowała się z dziedzińca pałacowego wprost do głównego gmachu, cesarz natomiast w towarzystwie jednego tylko senatora niespodziewanie zboczył ku krytemu przejściu. Stała tam grupa chłopców przybyłych aż z Azji; mieli oni wystąpić później w teatrze. Kaligula wdał się w rozmowę z nimi. W tym momencie trybun pretorianów Cherea zadał mu z tyłu cios mieczem. Rana nie była śmiertelna, bo ostrze ześliznęło się z obojczyka. Kaligula jęknął i przebiegł kilkanaście kroków. Drogę zastąpił mu trybun Sabinus, wbijając miecz prosto w pierś. Na leżącego cesarza rzuciło się kilkudziesięciu spiskowców. Zadano mu około trzydziestu ran.

Gdyby Klaudiusz nie wszedł do pałacu, podzieliłby los bratanka. Było bowiem zamiarem spiskowców wymordować całą rodzinę panującego. Ówczesną żonę Kaliguli schwytano w chwilę potem, rozpaczającą nad skrwawionym trupem. Jeden z oficerów wbił jej miecz w szyję, maleńką zaś córeczkę rozbił o ścianę.

Lecz większość pretorianów zgoła nie pragnęła powrotu republiki, do czego zdawali się zmierzać niektórzy ich oficerowie oraz senatorowie. Żołnierze, pozbawieni dowódców i niewiedzący, co czynić, krążyli po całym pałacu. Nagle jeden z nich – a było już ciemno – zauważył czyjeś nogi, wystające zza kotary werandy. Rozchylił zasłonę i ujrzał Klaudiusza. Krzyknął:

– Witaj, cesarzu!

Dziewięciu tysiącom pretorianów nikt w stolicy nie ośmielił się sprzeciwić. Klaudiusz, historyk i dziwak, został cesarzem.

Przez wszystkie lata swego panowania był przedmiotem licznych szyderstw. Istotnie, pewne cechy zewnętrzne – lekko trzęsąca się głowa, utykanie na jedną nogę, wymowa niezbyt wyraźna – nie dodawały Klaudiuszowi powagi. Wyśmiewano też różne jego słabostki. Jeść lubił dobrze, często i obficie; opowiadano, że kiedy pewnego razu, prezydując posiedzeniu sądu, poczuł zapach potraw przygotowywanych gdzieś w pobliżu, natychmiast opuścił trybunał i nieproszony udał się na ową ucztę. Biesiadował zwykle w licznym gronie i chciał, aby wszyscy czuli się swobodnie, jak u siebie w domu; dlatego też – powiadali złośliwcy – zamierzał specjalnym edyktem zezwolić swym gościom na puszczanie wiatrów według woli, bo dowiedział się, że ktoś rozchorował się, trwożnie je wstrzymując. Grą w kości pasjonował się do tego stopnia, że uprawiał ją nawet niesiony w lektyce; poświęcił też temu przedmiotowi uczone dziełko.

Stawiano Klaudiuszowi, jako władcy i człowiekowi, również i poważniejsze zarzuty. Kto jednak bezstronnie obserwował bieg zasadniczych spraw państwowych, musiał przyznać, że od czasów Augusta Imperium nigdy jeszcze nie było zarządzane tak sprawnie i rozumnie jak właśnie za Klaudiusza, który miał duże talenty organizatorskie, a swoje obowiązki traktował poważnie. Znajomość zaś historii okazała się teraz wielce przydatna – jak jest przydatna każdemu, kto ma zamiar poświęcić się działalności politycznej i społecznej.

Klaudiusz był przywiązany do pamięci swej matki Antonii. Cenił ludzi, z którymi zżył się w jej domu w czasach, kiedy był człowiekiem małym i ledwie tolerowanym. Tymi ludźmi byli wyzwoleńcy. Dźwignął ich wszystkich wysoko w górę.

Mieli stały i łatwy dostęp do cesarza, bo przecież byli domownikami, członkami Klaudiuszowej „familii”. Nie piastowali wprawdzie normalnych, honorowych urzędów państwowych, sprawowali jednak rzeczywistą kontrolę nad wszystkimi nićmi zarządu państwem, bo te zbiegały się w cesarskim pałacu. Władca nie mógł osobiście nadzorować całości spraw ogromnego Imperium. Dawał tylko ogólne dyrektywy. Materiały przedkładali mu wyzwoleńcy, oni też przekazywali zarządzenia w dół. Cesarz wciągał ich do współpracy z całą świadomością, bo wyzwoleńcy byli lojalniejsi i bardziej od niego zależni niż wielcy arystokraci, senatorowie, dostojnicy. Pracowali też wydajniej i rzetelniej niż owi wielcy panowie, którzy i tak zepchnęliby całą robotę na swoich z kolei wyzwoleńców lub nawet niewolników.

Było kilkunastu najzaufańszych domowników Klaudiusza: Polibiusz i Narcyz, Pozydes i Kallist, Harpokras, Pallas i Feliks. Ci podzielili się agendami administracji. W ich ręku znalazło się kierownictwo kancelarii (a ileż to wpływało do niej co dzień sprawozdań, petycji, wniosków, ile wychodziło odpowiedzi i zarządzeń!), kontrola rachunkowości dworu i państwa, nadzór nad wymiarem sprawiedliwości.

Rzecz prosta, owe „rządy” wyzwoleńców miano cesarzowi bardzo za złe, bo wprawdzie i poprzedni władcy korzystali z usług swej domowej służby w sprawach państwowych, ale nie w tak szerokim zakresie i nie tak konsekwentnie. Obecne biadania arystokratów, że niedawni niewolnicy decydują o najważniejszych kwestiach, były zrozumiałe, nie to jednak stanowiło prawdziwą groźbę. Niepokoić mogło co innego: rywalizacja wyzwoleńców między sobą o wpływy i bogactwa. Był to poniekąd rodzaj wzajemnej kontroli, jakimże jednak kosztem! Intrygi wciąż wstrząsały dworem i splątywały się z prawie każdą poważniejszą sprawą państwową.

Feliks wykorzystał jedną z takich rozgrywek, aby – jako jedyny spośród wszystkich wyzwoleńców – uzyskać ważny urząd państwowy; urząd, który miał mu też przynieść rękę pięknej Druzylli – choć tego, oczywiście, nie mógł wówczas przewidzieć.

Był to rok 52, a więc jedenasty już rok panowania Klaudiusza. Przed obliczem cesarza postawiono kilkunastu dostojników żydowskich, zakutych w kajdany. Znajdowali się wśród nich zarówno obecny arcykapłan Ananiasz, jak i poprzedni, Jonatan. Więźniów przysłał do Rzymu namiestnik sąsiedniej prowincji, Syrii, Ummidiusz Kwadratus. Jako wyższy rangą sprawował on nadzór i nad Judeą, choć w zasadzie tą krainą zarządzał osobny urzędnik, noszący tytuł prokuratora. Jednakże ówczesny prokurator Judei, Kumanus, nie umiał poradzić sobie z groźnymi zaburzeniami, które wybuchły z winy Żydów lub Samarytan – rozstrzygnąć tego nie było sposobu. Na prośbę Samarytan Ummidiusz Kwadratus podjął się rozpatrzenia sprawy. Przyjechał do Judei, badał rzecz na miejscu, dwukrotnie wydał wyrok – za każdym razem inny. Tymczasem zaczęły mnożyć się doniesienia, że Żydzi przygotowują powstanie. Kwadratus udał się do Jerozolimy. Stwierdził, że bezpośredniego niebezpieczeństwa nie ma, wolał jednak już nie mieszać się do spraw Judei. Obawiał się, że ostateczny wyrok może okazać się iskrą, która wywoła pożar. Lepiej zrzucić z siebie wszelką odpowiedzialność! Niech decyduje cesarz! Uwięził dostojników żydowskich i wysłał ich do Rzymu wraz z Kumanusem oraz Celerem, dowódcą wojsk stacjonujących w Judei; kazał też wyjechać do stolicy Imperium delegacji Samarytan.

Stojąc przed cesarskim majestatem, Żydzi przedstawiali przebieg wydarzeń następująco:

Samarytanie zdradziecko napadli na spokojnych pielgrzymów galilejskich, udających się na święta do Jerozolimy. Zginęło kilku Galilejczyków. Zwróciliśmy się do prokuratora Kumanusa z prośbą o ukaranie winnych. Ale on dał się przekupić Samarytanom i odprawił naszą delegację z niczym. Wiadomość o tym wywołała ogromne wzburzenie wśród tłumów zgromadzonych w Jerozolimie dla obchodu świąt. Tysiące młodych, pałając żądzą pomsty, natychmiast ruszyło na północ, do Samarii. Na nic się zdały nasze prośby i rozkazy! Zjawili się w Samarii również i fanatycy, których my nazywamy Żarliwymi. Jest to rodzaj tajnej sekty religijnej, nad którą my nie mamy żadnej władzy; co więcej, jest nam ona wroga. Przywódcy Żarliwych, Eleazar i Aleksander, dotąd ukrywali się w górach Galilei. Teraz razem z młodzieżą spalili kilka wiosek samarytańskich i wymordowali ich mieszkańców. To prawda, działy się tam rzeczy straszne. Ale Kumanus przy pomocy Celera szybko przywiódł do Samarii rzymskie kohorty. Wielu Żydów zginęło, wielu poszło do niewoli. Tak więc rachunek krwi został z obu stron wyrównany. Zdołaliśmy wówczas wpłynąć na młodzież, aby złożyła broń i nie ściągała jeszcze większych nieszczęść na cały kraj. Temu, co się już stało, winien jest przede wszystkim Kumanus. Gdyby bowiem od razu rozpatrzył jak należy sprawę owej zbójeckiej napaści na pielgrzymów, nasi na pewno nie dopuściliby się samowolnej pomsty. Zresztą i poprzednio prokurator krzywdził nas wielce. Kiedy pewnego razu na dziedzińcach świątyni zebrały się ogromne masy wiernych, aby w spokoju obchodzić święto, jeden z rzymskich żołnierzy rozebrał się i obrócił tyłem. Wywołało to powszechne oburzenie. Kumanus jednak i Celer, zamiast ukarać winnego, ściągnęli do twierdzy koło świątyni nowe oddziały wojska. Na widok zbrojnych wielotysięczne tłumy rzuciły się do ucieczki, wszyscy bowiem byli przekonani, że zaraz dojdzie do masakry. Iluż to wówczas ludzi zginęło, wzajem się tratując w ciasnych przejściach i uliczkach!

Mimo tych wywodów sprawa Żydów przed sądem cesarskim wyglądała źle. Spodziewano się powszechnie, że uwięzieni dostojnicy zapłacą życiem za owe rozruchy. Bo przecież sami musieli przyznać, że w ich kraju doszło do gorszącego występku: lud ośmielił się podnieść rękę na rzymską władzę! Kto był głównym winowajcą, nie interesowało tu nikogo. Rzeczywistego przebiegu wypadków i tak nie da się odtworzyć. Obowiązkiem poddanych jest cierpieć w pokorze i spokojnie czekać na sprawiedliwość. Obciążał Żydów i ten oczywisty fakt, że to właśnie oni, a nie Samarytanie i nie Kumanus, byli w kajdanach. A więc namiestnik Syrii, który pierwszy rozpatrywał sprawę i najlepiej znał sytuację w Judei, opowiedział się przeciwko Żydom. I wreszcie: było publiczną tajemnicą, że wielu wyzwoleńców cesarza sprzyja właśnie Kumanusowi i Samarytanom.

Wobec takich przewidywań cesarski wyrok był prawdziwym zaskoczeniem. Klaudiusz orzekał:

Istotnymi sprawcami ostatnich zaburzeń w Judei są Samarytanie. Dlatego obecnych w Rzymie członków ich delegacji należy natychmiast aresztować. Winni oni ponieść karę śmierci.

Prokurator Kumanus zawiódł zaufanie. Ponosi częściową odpowiedzialność za wypadki w Samarii. Będzie zesłany na wygnanie. Dowódca Celer dopuścił się poważnych wykroczeń. Winien jest śmierci wielu tysięcy ludzi. Dlatego ma być przykładnie ukarany: będzie włóczony po ulicach Jerozolimy, a następnie ścięty.

Wkrótce po tym wyroku ogłoszono oficjalnie:

Nowym prokuratorem Judei mianuje się Marka Antoniusza Feliksa. Ze względu na wyjątkową sytuację w tym kraju pod jego rozkazy oddaje się również wszystkie jednostki wojsk rzymskich stacjonujące w Judei, choć prokuratorzy z zasady mają tylko władzę cywilną.

Cesarz nie mógł przewidzieć, że w rok po objęciu urzędowania Feliks otrzyma jeszcze coś więcej, co również nigdy nie trafiało się cesarskim prokuratorom: rękę pięknej królowej, Druzylli. Ona natomiast, poślubiając prokuratora-wyzwoleńca, wiedziała, że bierze za męża prawdziwego władcę Judei. Cóż teraz znaczy Berenika i jej małostkowa nienawiść?

Pallas

W winiarniach i łaźniach Rzymu, pod arkadami cyrków i u balwierzy – słowem wszędzie, gdzie rozprawiano o polityce i najnowszych plotkach, sprawa sądu nad Żydami wywoływała przez pewien czas wiele ożywionych sporów. Skąd ów niespodziewany obrót rzeczy? Ci, których stawiono w kajdanach, są teraz wolni i triumfują. Ci, co mieli tylko świadczyć, odeszli do cel śmierci. A jak surowe kary dotknęły prokuratora i dowódcę! Któż to wywarł tak silny wpływ na decyzje cesarza?

Na jedno zgadzali się wszyscy: jakąś rolę w tym musiał odegrać król Agryppa. Właśnie bawi w Rzymie, a wiadomo, że w potrzebie chętnie pomaga swym współwyznawcom; bo choć myśli po grecku, więzów religijnych z żydostwem nie zrywa. Jego słowo wiele znaczy u Klaudiusza. Jednakże król Chalkis nie zdołałby przeciwważyć zdania cesarskich wyzwoleńców, gdyby ci działali zgodnie. A więc z pewnością nastąpił wśród nich jakiś rozłam. To zresztą nic dziwnego, bo wyzwoleńcy bez przerwy toczą wzajem prawdziwe wojny podjazdowe. Ciekawe jest tylko, jak przedstawia się aktualny układ sił, kto walczy przeciw komu. Kluczem do rozwiązania zagadki stała się nominacja Feliksa.

Z tą chwilą tajemnica wyroku była już jasna. Jeśli zyskuje Feliks, to za tym wszystkim stoi również jego brat Pallas. Jeśli zaś Pallas, to i ktoś jeszcze możniejszy w ostatnich latach – żona cesarza. Nie uchodzi ona za życzliwą Żydom, to prawda. Dlaczego więc uwolniono ich od winy? Z pewnością po prostu w tym celu, aby uspokoić ludność Judei i ułatwić rządy nowemu prokuratorowi.

Czy słuszny był pogląd, że Pallas i żona cesarza współdziałają tak ściśle? Dla ludzi dobrze znających dwór nie ulegało to żadnej wątpliwości. Ich zdaniem swoje znaczenie wyzwoleniec zawdzięczał nie tylko oficjalnie piastowanemu stanowisku. Co prawda, i ono było bardzo ważne, a nade wszystko ogromnie intratne, Pallas bowiem był u boku cesarza a rationibus – „od rachunkowości”. Tytuł skromny, w praktyce jednak dawał wyzwoleńcowi kontrolę finansów zarówno całego Imperium, jak i prywatnego majątku władcy. To wszakże samo przez się jeszcze by nie stanowiło wystarczającej podstawy potęgi Pallasa, jeszcze by nie usprawiedliwiało jego pychy, nad którą zdumiewali się ludzie nawet wiele, wiele lat później. Dowodów tej pychy złożył za życia dużo, a postarał się też, aby blask swojej wielkości ukazać przyszłym pokoleniom.

W jakieś pół wieku po opisanych wypadkach natknął się na pomnik Pallasowej zarozumiałości sławny wówczas arystokrata i polityk, a zarazem dobry pisarz, Pliniusz Młodszy.

Pewnego razu niesiono go w lektyce – tak podróżowali wszyscy znamienici – drogą wiodącą z Rzymu do pobliskiego miasteczka Tibur. W tej pięknej miejscowości podgórskiej Pliniusz posiadał wspaniałą willę, jedną z wielu. Poczynając od granicy Rzymu, po obu stronach drogi wznosiły się rzędem wspaniałe grobowce. Tak samo zresztą było przy wszystkich innych drogach wychodzących z miasta, bo w owych czasach nie zakładano osobnych cmentarzy. Ci, którzy odbyli już wędrówkę życia, towarzyszyli spieszącym gdzieś podróżnym. Grobowce były okazałe, kamienne i marmurowe, zdobione rzeźbami i malowidłami, niekiedy otoczone ogródkami. Napisy na płytach dokładnie informowały, kto spoczywa wewnątrz i czego za życia dokonał; wyczytać tam też można było wyrazy bólu rodziny, moralne przestrogi niby to z ust zmarłego, a nawet żarty. O miejsce swego wiecznego spoczynku każdy Rzymianin dbał zawczasu i bardzo pilnie. Jeśli nie miał grobowca rodzinnego, budował go jeszcze za swego życia lub zlecał to w testamencie spadkobiercom. Ludzie ubodzy, zwłaszcza niewolnicy, których nie stać było na własny grób, zapisywali się do specjalnych stowarzyszeń, kolegiów; drobne składki zapewniały członkom pogrzeb i pomieszczenie we wspólnym grobowcu. Natomiast nowobogaccy, a zwłaszcza wyzwoleńcy, wysilali się, aby wspaniałością swych grobowych budowli zaimponować potomnym. To parweniuszowskie pysznienie się majątkiem nawet po śmierci było przedmiotem częstych szyderstw ze strony ówczesnych satyryków. Pliniusz, spoglądając na świetne pomniki zgasłych wielkości, musiał przypominać sobie pewną scenę z dowcipnej powieści sprzed pół wieku, a więc z czasów Pallasa. Autorem powieści był Petroniusz. Otóż jedna z występujących tam postaci, wyzwoleniec-milioner Trymalchion, tak mówi do swego przyjaciela:

„Cóż tam, najdroższy przyjacielu, czy budujesz mój pomnik, jak ci to poleciłem? Bardzo cię proszę, byś u stóp mego posągu umieścił suczkę i wieńce, i łagiewki z maściami, i wszystkie walki [gladiatora] Petraitesa, bym dzięki tobie mógł żyć po śmierci; nadto, niech ma długości sto stóp, a głębokości stóp dwieście, bo chcę mieć wkoło popiołów swoich wszelkiego rodzaju owoce i obszerną winnicę. Jest to bowiem opacznie, dbać o zdobność domu, póki się żyje, a nie dbać o ten dom, gdzie dłużej mieszkać się będzie. I przeto pragnę przede wszystkim, by zaznaczono: «Pomnik ten nie przechodzi na spadkobiercę». Zresztą nie omieszkam zawarować sobie testamentem, by mnie po śmierci nie krzywdzono. Przeznaczę bowiem jednego ze swych wyzwoleńców do strzeżenia mego grobu, by lud nie załatwiał potrzeby na moim pomniku. Proszę cię też, byś przedstawił na pomniku statki płynące pełnymi żaglami i mnie siedzącego na trybunie w białej todze z purpurowym brzegiem, z pięcioma złotymi pierścieniami, sypiącego pieniędzmi z woreczka; bo wiesz, że wydałem zabawę publiczną, dwa denary na głowę. Można umieścić też, jeśli uznasz, stoły z jadłem i cały lud, jak sobie dogadza. Po mojej prawicy ustaw posąg mej Fortunaty z gołębicą w ręce, i niech prowadzi suczkę uwiązaną do przepaski, i mego chłopaczka, i duże amfory zatkane gipsem, by wino nie wyciekło. I możesz wyrzeźbić jedną urnę rozbitą i płaczącego nad nią niewolnika. We środku zegar słoneczny, by każdy, kto spojrzy na godzinę, musiał chcąc nie chcąc przeczytać tam me imię. Co do napisu, to rozważ dokładnie, czy dostatecznym wyda ci się następujący: «Gajusz Pompejusz Trymalchion Mecenatianus tu leży. Przyznano mu sewirat w jego nieobecności; mógł mieć dostęp do wszystkich dekuryj rzymskich, ale nie chciał. Był oddany, dzielny i wierny. Wyrósł z małego. Zostawił trzydzieści milionów sesterców, nigdy nie słuchał filozofów. Bądź zdrów. – I ty także»”1.

Czy Petroniusz, wyszydzając nowobogacką pychę Trymalchiona, godził w Pallasa, którego znał osobiście, jako współczesny mu i bliski dworowi? To bardzo możliwe. A w każdym razie napis na grobie cesarskiego wyzwoleńca był co najmniej równie pompatyczny i ociekający zarozumiałością, jak ten, który zaprojektował dla siebie Trymalchion. Odkrył ów napis Pliniusz, kiedy w drodze do Tibur z nudów zajął się oglądaniem grobów. Niespodziewanie, jeszcze przed pierwszym kamieniem milowym, kazał swoim ludziom przystanąć. Dokładnie odczytał, a nawet polecił przepisać tablicę, która głosiła, że tu spoczywają prochy Marka Antoniusza Pallasa, a rationibus cesarza Klaudiusza, oraz wyliczała jego zasługi i godności. Takie prezentowanie zmarłego było regułą na napisach grobowych, nie to więc zastanowiło Pliniusza. Zdumiało go zdanie końcowe, godne Trymalchionowej próżności:

„Senat przyznał mu, z powodu wierności i oddania dla patronów, odznaczenia pretorskie i pięć milionów sesterców; on jednak zadowolił się samym zaszczytem”.

Wzmianka o tej dziwnej uchwale senatu mocno zaintrygowała Pliniusza. Zadał sobie trud jej odszukania w archiwum państwowym. A kiedy tylko zapoznał się z pełną treścią dokumentu, zawrzał oburzeniem. Wystarczy przytoczyć urywki z listu, który zaraz po tym napisał do jednego ze swych przyjaciół:

„Uchwała jest tak pełna pochlebstw i wręcz wylewna, że ów pyszny napis grobowy wydaje się skromny i pokorny. Mam uważać jej autorów za ludzi dowcipnych, czy też nieszczęsnych? Nazwałbym ich żartownisiami, gdyby dowcipkowanie godziło się z powagą senatu. Uznałbym za godnych litości – któż jednak jest aż tak nieszczęsny, by dał się tak poniżyć? Cóż to więc było? Żądza kariery? Lecz cóż to za szaleniec, który pragnie robić karierę, hańbiąc siebie i społeczność! I to w takim państwie, w którym ten był pożytek z najświetniejszej godności: można było pierwszemu chwalić Pallasa.

Pomijam już to, że niewolnikowi Pallasowi przyznaje się odznaczenia pretorskie, bo przyznają je niewolnicy. Pomijam i to, że autorzy uchwały postanawiają: należy Pallasa nie tylko zachęcić, ale nawet zmusić do noszenia złotego pierścienia senatorskiego, godziłoby bowiem w majestat senatu, gdyby ktoś w stopniu pretora używał pierścienia żelaznego. Wszystko to rzeczy drobne i można przejść nad nimi do porządku. Warto natomiast zapamiętać co innego: oto w imieniu Pallasa senat czynił dzięki cesarzowi, bo zaszczytnie wspomniał on o swym wyzwoleńcu i dał też senatowi możność okazania życzliwości ku niemu. Cóż bowiem piękniejszego dla senatu, niż wydać się miłym Pallasowi?

Czytamy dalej, że senat chciał wypłacić Pallasowi ze skarbu państwa pięć milionów sesterców. I czym bardziej Pallas wzdragał się przyjąć te pieniądze, tym usilniej senat prosił ojca nas wszystkich, cesarza, aby zmusił go do ustępstwa. Tego jeszcze brakowało! Prowadzić oficjalne rozmowy z Pallasem i błagać go, aby raczył wziąć dar senatu! Sam cesarz ma patronować i adwokatować tej pysznej skromności wyzwoleńca! Pallas wzgardził pieniędzmi. Bardziej arogancko nie mógł postąpić. Senat i to chwali – udając, że się skarży – tymi słowy: ponieważ władca najlepszy i ojciec nas wszystkich uznał za właściwe anulować na prośbę Pallasa tę część uchwały, która przyznawała Pallasowi pięć milionów sesterców, senat oświadcza, że i w tym wypadku poszedł za wolą cesarza… Wyobraź sobie tę scenę! Pallas stawia veto przeciw uchwale senatu, sam ogranicza swoje honory, odmawia przyjęcia pięciu milionów, że to niby zbyt wiele, przyjmuje jednak odznaczenia pretorskie, jakby to było mniej”2.

Tyle Pliniusz. A jakaż to była szczególna zasługa Pallasa, dla której senat powziął ową pamiętną uchwałę? Oto wyzwoleniec przedstawił projekt nowego prawa:

Kobieta wolna, która wiąże się z niewolnikiem, popełnia przestępstwo i musi ponieść karę. Jeśli uczyniła to bez zgody pana owego niewolnika, sama staje się niewolnicą, jeśli zaś za wiedzą, ma być traktowana jak wyzwolenica. To samo dotyczy dzieci z takiego związku.

Projekt Pallasa senat przyjął z aplauzem; nabrał on mocy prawnej jako specjalna uchwała, bardzo szczegółowa i przewidująca różne wypadki, jakie mogą zdarzyć się w praktyce. A więc na przykład: córka człowieka wolnego żyje z niewolnikiem za zgodą swego ojca, ale wbrew woli pana niewolnika – lub też odwrotnie: bez zgody ojca, a za wiedzą pana; kobieta wiąże się z niewolnikiem swego syna; niewolnik, z którym żyje kobieta wolna, ma kilku panów.

Oczywiście bez porównania częściej spotykało się sytuację odwrotną: wolny mężczyzna współżył z niewolnicą. To jednak uchodziło za rzecz najzupełniej normalną i w niczym nie narażało na szwank pozycji społecznej i prawnej owego mężczyzny. Co więcej, uważano powszechnie, że lepiej wziąć sobie niewolnicę, niż uwodzić panny i mężatki lub krępować się małżeństwem. W najgorszym wypadku pan niewolnicy mógł oskarżyć jej kochanka o naruszenie własności prywatnej; mógł też rościć pretensje do dziecka z tego związku.

Nie należy uważać postanowień, których inicjatorem był Pallas, za dowód pogorszenia się sytuacji niewolników. Wprost przeciwnie. Właśnie w tym okresie prawo zaczynało stawać w ich obronie. Miało to swoje konkretne przyczyny. Nie prowadzono już wielkich wojen zdobywczych, a więc dopływ niewolników się skurczył, ich ceny poszły w górę. W roku 19 wydano ustawę, która nieco ograniczała swobodę dysponowania życiem niewolników; odtąd pan mógł wyznaczać ich do walki z dzikimi zwierzętami na arenie cyrku tylko za zgodą odpowiedniego urzędu. Ustawa z roku 20 zastrzegła, że niewolnicy podejrzani o popełnienie przestępstwa mają być poddawani takiej samej procedurze sądowej, jak i ludzie wolni. Te ustawy ukazały się jeszcze za rządów Tyberiusza, natomiast sam Klaudiusz zarządził, że chory lub kaleki niewolnik porzucony przez swego pana uzyskuje wolność; a jeśliby pan zabił takiego niewolnika, będzie pociągnięty do odpowiedzialności jako morderca.

Ci niewolnicy, którzy przebywali w miastach, cieszyli się wówczas znaczną swobodą. Nadmiaru wolnych mężczyzn w Italii nie było, bo od kraju odrywały ich, i to nieraz na długie lata, służba wojskowa, interesy handlowe w prowincjach, kariera urzędnicza. W tych warunkach łatwo było niewolnikom znajdować sobie kobiety wolne, zwłaszcza z warstw uboższych. Stało się to zjawiskiem na tyle powszechnym i powodowało tak wiele rozmaitych komplikacji życiowych, że władze uznały za konieczne położyć mu tamę. Stąd właśnie owa uchwała, która odtąd obowiązywała przez pięć wieków. Wielu ojców, rzucających gromy na bezczelność niewolników i bezwstydną swobodę kobiet, powitało Pallasowy projekt z prawdziwą radością. Owe honory, którymi obsypano wnioskodawcę, miały pewne uzasadnienie w opinii publicznej. Pallas wiedział, że taka będzie reakcja w senacie i społeczeństwie i właśnie dlatego podjął się referowania sprawy. Miało to jednak pewną stronę paradoksalną, niemal zabawną: oto autor uchwały był niedawno niewolnikiem, jego zaś brat Feliks, również w przeszłości niewolnik, już był żonaty z księżniczką mauretańską, a dwa lata po wejściu uchwały w życie miał poślubić królową z Judei. Oczywiście uchwała formalnie nie dotyczyła wyzwoleńców, lecz bez kąśliwych uwag i tak się nie obeszło.

Łatwo było Pliniuszowi rozdzierać szaty nad upadkiem senatu. Łatwo mu było wołać:

– Jakżeż się cieszę, że nie żyłem w tamtych czasach!

Gdyby jednak uczestniczył w posiedzeniu, które dziękowało Pallasowi za zbawczy projekt i obmyślało dlań zaszczyty, głosowałby zapewne jak wszyscy. I niechybnie znalazłby później usprawiedliwienie dla każdego swego słowa.

Uchwała przyznająca Pallasowi odznaczenia pretorskie i owe miliony, z których łaskawie zrezygnował, zapadła 23 stycznia roku 52. A więc był to ten sam rok, w którym odbył się sąd cesarski nad Żydami; ten sam, w którym Feliks otrzymał zarząd Judei. Dobry to był rok dla obu braci wyzwoleńców; jeden został prokuratorem z nadzwyczajnymi uprawnieniami, drugi członkiem senatu w randze pretora.

Te łaski i zaszczyty spływały na nich nie bez głębszej przyczyny. To, że Pallas był wówczas tak butny i wielce wpływowy, zawdzięczał dobremu poprowadzeniu trudnej gry jeszcze przed czterema laty.

Wtedy to, jesienią roku 48, rozegrała się na dworze Klaudiusza ponura tragedia. Wyzwoleniec Narcyz otworzył cesarzowi oczy: żona, Waleria Messalina, zdradza go od lat; ostatnio jawnie święciła gody weselne z Gajuszem Syliuszem. Porażony bólem i strachem władca wrócił natychmiast z Ostii do Rzymu. Stanął w koszarach pretorianów. Tam ściągnięto wszystkich kochanków wiarołomnej i bezzwłocznie ścięto. Messalina jeszcze próbowała dotrzeć do męża i przebłagać go. Ale Narcyz czuwał. Nie dopuścił ani jej, ani też najstarszej westalki, która pragnęła uprosić cesarza, by przynajmniej wysłuchał żonę. Mimo to sam Klaudiusz wieczorem tegoż dnia polecił, aby „nieszczęsna” – użył tego właśnie określenia – stawiła się nazajutrz dla przedstawienia swej sprawy. Choć niektórzy uważali to za dowód wyjątkowej słabości cesarza, postępował on rozsądnie. Sprawa cudzołóstw Messaliny miała swój aspekt polityczny; istniały uzasadnione obawy, że przygotowywano zamach stanu w celu osadzenia na tronie właśnie jej „męża” Syliusza. Teraz, po rozgromieniu spisku i uśmierceniu winnych, pozostała tylko prywatna uraza bezczelnie zdradzanego męża. Tutaj jednak Klaudiusz mógł pozwolić sobie na wielkoduszność. Przecież Messalina była matką jego dwojga dzieci: siedmioletniego Brytannika i tylko nieco starszej Oktawii. Mimo wszelkich win i szaleństw Messaliny trudno byłoby zabierać ją dzieciom.

Narcyz przewidywał, jakie są zamiary Klaudiusza. Natychmiast po usłyszeniu tych słów wybiegł do oficera pełniącego służbę i krzyknął:

– Wykonać bezzwłocznie wyrok na Messalinie!

Dla wszelkiej pewności razem z żołnierzami pchnął jednego ze swych wyzwoleńców.

Cesarzową zastali w jej wspaniałych ogrodach, niegdyś należących do Lukullusa. Leżała na ziemi, to płacząc i rozpaczając, to czepiając się zwodnych nadziei, a nawet wybuchając gniewem. Była przy niej tylko jej matka, Domicja Lepida. Nie żyła z córką w zgodzie. Teraz jednak przyszła. Mówiła:

– Nie czekaj na kata! Twoje życie już minęło. Jedyne, co jeszcze możesz zrobić dla siebie, to godnie umrzeć!

Żołnierze wywalili bramę siłą. Trybun stanął, milcząc. Za to wyzwoleniec nie szczędził ohydnych wyzwisk. Messalina wreszcie zrozumiała, że to już koniec. Wzięła do ręki sztylet, drżącą ręką usiłowała wbić go to w pierś, to w szyję. Oficer, zniecierpliwiony, pchnął ostrze mocniej. Trysnęła krew.

Wiadomość o śmierci żony Klaudiusz przyjął pozornie z całkowitą obojętnością. To zachowanie jednych dziwiło, innych oburzało. A przecież w obliczu tej tragedii udany spokój był jedyną maską godną cesarza. W głębi serca Klaudiusz nie mógł się pogodzić z myślą, że Messalina już nie żyje – kobieta piękna, ukochana i znienawidzona, matka jego dzieci. Raz tylko, i to na króciutki moment, rozdarła się zasłona kryjąca jego najgłębszą tajemnicę – wciąż żywą pamięć Messaliny. W jakiś czas po jej śmierci, kiedy podawano do stołu, nagle zwrócił się do służby:

– Czemu pani nie przychodzi?

Może właśnie dlatego, że Messalina była wciąż obecna w jego sercu i myślach, Klaudiusz postanowił znowu się ożenić. Co prawda, czyniąc to, łamał uroczyste przyrzeczenie, które złożył swoim pretorianom zaraz po wykryciu zdrady Messaliny:

– Ponieważ moje dotychczasowe małżeństwa nie były dobre, będę żył w celibacie. Jeśli nie dotrzymam tego postanowienia, zgadzam się, abyście mnie zabili!

To jednak powiedział w afekcie. Małżeństwa istotnie nie były udane. Dwa pierwsze zakończyły się rozwodami: z Plaucją Urgulanillą z powodu jej zbyt swawolnego trybu życia i podejrzenia o współudział w jakiejś zbrodni; z Elią Petyną z przyczyny drobnych, ale uciążliwych nieporozumień. Trzecią żoną była Messalina.

Której z pięknych pań Rzymu przypadnie teraz zaszczyt wejścia do palatyńskiego domu?

Rzecz była wielkiej wagi, zwłaszcza dla wyzwoleńców. Klaudiusz miał już lat prawie sześćdziesiąt. Dobrym zdrowiem nie cieszył się nigdy. Należało myśleć o przyszłości; było jasne, że nowa cesarzowa przeżyje męża i będzie miała wiele do powiedzenia, kiedy przyjdzie obsadzać tron.

W całej sprawie Messaliny Pallas zachowywał się z pełną rezerwą. Nie zwalczał Narcyza, bo Messalina była wroga wszystkim wyzwoleńcom, ale i nie popierał, bo rywalizowali od dawna. Obecnie jednak nie miał zamiaru pozostać na uboczu.

Każdy z wyzwoleńców popierał inną kandydaturę.

Narcyz, któremu sprawne przeprowadzenie akcji przeciwko Messalinie dało wielki autorytet na dworze, w tej sprawie popełnił pewien błąd – może zresztą z nadmiaru ostrożności. Wpadł na pomysł, aby Klaudiusz pojął Elię Petynę, która przecież już raz była jego żoną! Narcyz argumentował tak:

Elia jest już dobrze znana cesarzowi; wiadomo, jak się zachowa i czego się po niej spodziewać. Co najważniejsze, Klaudiusz ma z nią córkę Antonię, najstarsze ze swych żyjących dzieci; czemuż by Elia nie miała otoczyć opieką i sierot po Messalinie?

Jednakże powtórny ożenek z tą samą kobietą wydał się czymś nader dziwacznym. Niefortunny plan rychło upadł i Narcyz patrzył ze zgryzotą, że prawdziwe szanse mają tylko kandydatki jego dwóch rywali, Kallista i Pallasa.

Kallist opowiadał się za Lollią Pauliną. Pochodziła ze świetnego rodu. Jej dziad należał do doradców cesarza Augusta. Co więcej, Lollia była już – choć bardzo krótko – cesarzową, poślubiła bowiem Kaligulę, poprzednika Klaudiusza na tronie. Prawdę mówiąc, to małżeństwo było zawarte w sposób co najmniej niezwykły. Ktoś wyraził się w obecności Kaliguli, że babka Lollii była swego czasu najpiękniejszą kobietą w Rzymie. Sama Lollia była wówczas żoną Memmiusza Regulusa, namiestnika prowincji bałkańskich, i tam z nim przebywała. Cesarz rozkazał obojgu natychmiast stawić się w Rzymie i wziąć rozwód, a potem sam ożenił się z Lollią. W czasie uroczystości ślubnych nieżyjącego ojca Lollii zastępował jej niedawny mąż. Małżeństwo było krótkotrwałe. Porzucając Lollię, cesarz specjalnym edyktem zabronił jej nowego zamążpójścia; kobieta, która była żoną cesarza, nie powinna już dzielić łoża z nikim.

Lollia miała jeszcze jedną zaletę: bajeczny majątek. Jeden ze współczesnych pisze:

„Widziałem raz Lollię Paulinę, żonę Kaliguli; nie była to jakaś wielka uroczystość, lecz tylko skromne przyjęcie zaręczynowe. Otóż Lollia była cała okryta szmaragdami i perłami. Błyszczały one, ułożone na przemian, na całej głowie i we włosach, w uszach, na szyi, na palcach. Łączną ich wartość szacowano na czterdzieści milionów. A nie był to dar władcy, lecz majątek po dziadku, zdobyty grabieżą prowincji”3.

Za Lollią wreszcie, zdaniem Kallista, przemawiało i to, że była bezdzietna; wolno więc było spodziewać się, że obdarzy sieroty uczuciem szczerym i niepodzielnym.

Gdybyż to Lollia mogła przewidzieć, jak drogo zapłaci za ambicję poślubienia drugiego władcy Rzymu!

A kogo popierał Pallas?

Agryppina

Swoją kandydatkę Pallas przedstawiał tak:

Ta piękna kobieta w sile wieku (ma lat trzydzieści dwa), pełna temperamentu i energii, godnie reprezentuje dostojeństwo wielkich tradycji. Jest prawnuczką cesarza Augusta, rodzoną siostrą poprzedniego cesarza, Kaliguli, była żoną jednego z najświetniejszych arystokratów, Gnejusza Domicjusza. Prawda, że jest bratanicą samego Klaudiusza; dla celów matrymonialnych to pokrewieństwo może wydać się zbyt bliskie. Ale chodzi właśnie o to, aby kobieta z panującej rodziny nie wniosła jej blasku do zwykłego domu. Jest to wskazane tym bardziej, że z małżeństwa z Domicjuszem Agryppina ma syna; jest on spadkobiercą rodu, który świetnością niewiele ustępuje cesarskiemu. Czy nie byłoby celowe jeszcze silniej związać go z dynastią?

Pallas miał całkowitą słuszność, wskazując na wielkość rodu Domicjuszów Ahenobarbów. Przed wiekiem Lucjusz Domicjusz należał do najzaciętszych przeciwników Juliusza Cezara, kiedy ten walczył z Pompejuszem; zginął w bitwie pod Farsalos. Jego syn Gnejusz przyłączył się do zabójców Cezara i był śmiertelnym wrogiem Oktawiana, późniejszego cesarza Augusta. Natomiast syn Gnejusza, noszący imię dziadka – Lucjusz, pogodził się z nowym ustrojem. W nagrodę otrzymał najwyższe godności oraz rękę córki Antoniusza, a zarazem siostrzenicy samego Augusta. Ów Lucjusz wsławił się trzema rzeczami: świetną umiejętnością powożenia końmi; wyprawieniem igrzysk gladiatorskich tak okrutnych i krwawych, że August rozkazał je przerwać; poprowadzeniem wypraw wojskowych w głąb Germanii, za Dunaj i Ren. Był pyszny, bezlitosny, lubował się w przepychu.

Zgodnie z tradycją Domicjuszów syn Lucjusza znowu otrzymał imię Gnejusz. Pod względem charakteru bardzo przypominał ojca. Pewnego razu na wąskiej drodze Appijskiej (Via Appia) umyślnie tak pognał konie, że stratowały idącego skrajem chłopca. Postępował nieobliczalnie: w pobliżu swego domu przy drodze Świętej (Via Sacra) wystawił wspaniałe łaźnie dla ludu, ale nie wiedzieć z jakiej przyczyny odmówił wypłacenia zwyczajowych nagród zwycięzcom w wyścigach rydwanów, choć te wyścigi sam urządzał. Bogactwa i znaczenie rodu zapewniały mu świetną karierę. Osiągnął najwyższe urzędy, a w roku 28, za zgodą panującego wówczas Tyberiusza, otrzymał rękę Agryppiny, przez co skoligacił się z domem cesarskim, bo Agryppina była wnuczką Tyberiuszowego brata.

Wychodząc za mąż, dziewczyna miała zaledwie dwanaście lat. Jedyne dziecko z tego małżeństwa urodziło się dopiero po latach dziewięciu, w połowie grudnia roku 37. Poród był ciężki, bo płód, źle ułożony w łonie matki, wychodził nie główką, lecz nogami. Był to chłopiec. Przyszedł na świat w Antium, miasteczku nadmorskim, położonym trzydzieści pięć mil na południe od Rzymu. Lubiano tę miejscowość wypoczynkową, bo dawała możność rozkoszowania się morską kąpielą i zdrowym powietrzem, a nie odrywała tak od bieżących spraw i wydarzeń w stolicy, jak widokowo piękniejsza, ale też znacznie odleglejsza Zatoka Neapolitańska. Wśród wspaniałych budynków, otaczających wieńcem zatokę Antium, był zarówno pałacyk cesarski, jak i willa Domicjuszów; Agryppina przebywała tu chętnie i często.

Syn Gnejusza Domicjusza otrzymał, rzecz prosta, imię Lucjusz. Jego ojciec nie był pozbawiony poczucia humoru, a zalety swoje i żony znał widać nieźle. Bo kiedy gratulowano mu potomka, powiedział:

– Ze mnie i z Agryppiny nie mogło się zrodzić nic dobrego!

Wydawać by się mogło, że chłopiec rozpoczyna życie pod szczęśliwą gwiazdą. Oto na tronie cesarskim zasiadał wówczas, już od ośmiu miesięcy, brat jego matki, Kaligula; a więc maleńki Lucjusz Domicjusz był siostrzeńcem władcy Imperium. Co więcej, Kaligula odnosił się do swych trzech sióstr z niezwykłą czułością.

Najstarszą z nich była właśnie Agryppina; młodsza o rok zwała się Druzylla; najmłodsza zaś Liwilla.

Jednym z pierwszych swych dekretów cesarz zarządził, że formuła wszystkich oficjalnych przysiąg ma kończyć się słowami: „nie będą mi droższe ani moje dzieci, ani ja sam niż Gajusz i jego siostry”, formuła zaś urzędowych sprawozdań i rozporządzeń: „co oby było pomyślne, dobre i szczęsne dla Gajusza Cezara i jego sióstr”.

Rychło jednak stało się oczywiste, że Kaligula jest człowiekiem umysłowo chorym (jego babka Antonia podejrzewała to od dawna). Swoje siostry, zwłaszcza Druzyllę, darzył czymś więcej niż braterskim uczuciem. Zabrał ją mężowi i kazał poślubić swemu przyjacielowi, Emiliuszowi Lepidusowi, ale naprawdę traktował jako własną żonę. Kiedy Druzylla zmarła w roku 38, Kaligula załamał się. Stronił od ludzi, nie wziął nawet udziału w pogrzebie. Siedział zamknięty w willi nad Jeziorem Albańskim i całymi dniami grał w kości. Raz wyrwał się nocą i kazał nieść spiesznymi marszami aż do Syrakuz na Sycylii; wrócił szybko, zarośnięty i zmizerowany. Nakazał publiczną żałobę: zawieszono sądy, zakazano wszelkich uroczystości, nie wolno było śmiać się, kąpać, ucztować – nawet w gronie rodzinnym – pod karą śmierci.

Uchwałą senatu zmarła otrzymała tytuł „Augusta”. Jeden jej złoty posąg stanął w sali posiedzeń, drugi zaś w świątyni bogini Wenus, gdzie urządzono osobny ołtarz. Powstało kolegium kapłańskie złożone z kobiet i mężczyzn dla odprawiania nabożeństw ku czci Boskiej. Kobiety, składając zeznania, miały odtąd przysięgać na jej imię. Jako bóstwo nosiła przydomek „Pantea” – Wszechbogini.

Senator Geminus oświadczył pod przysięgą:

– Widziałem na własne oczy, jak Boska Druzylla Augusta Pantea wstępowała do nieba i rozmawiała z innymi bóstwami. Jeśli mówię nieprawdę, niech zguba spadnie na mnie i na moje dzieci!

W nagrodę za prawdomówność i odwagę cywilną otrzymał milion sesterców.

Wówczas to właśnie w dalekiej Palestynie, w królewskim rodzie Heroda, przyszła na świat dziewczynka. Dla uczczenia pamięci boskiej siostry Kaliguli dano jej imię Druzylla; ona to za lat piętnaście miała zostać żoną Feliksa wyzwoleńca.

Żałoba wreszcie minęła i szaleniec na cesarskim tronie nieco pocieszył się, poślubiając Lollię Paulinę. O Druzylli jednak nie zapomniał. W roku 39 święcił rocznicę jej urodzin wspaniałymi igrzyskami. W pierwszym dniu odbyły się wyścigi rydwanów i walki zwierząt oraz ludzi ze zwierzętami. Legło na arenie pięćset najdzikszych bestii, sprowadzonych z pustyń Afryki i puszcz Europy. Tyleż samo zabito w dniu drugim. Ludność otrzymała poczęstunek, senatorowie zaś i ich żony bogate dary.

Agryppina i Liwilla nigdy nie cieszyły się takimi względami brata jak zmarła siostra. Dwór jednak był przekonany, że Kaligula utrzymuje i z nimi kazirodcze stosunki. Temu właśnie przypisywano, że w tymże roku 39 darował im życie, kiedy wykryto spisek, w który ponoć obie były zamieszane. Celem spisku było zamordowanie cesarza i wyniesienie na tron Emiliusza Lepidusa, oficjalnego męża zmarłej Druzylli, najwierniejszego dotąd przyjaciela Kaliguli. A więc zdradzali panującego jego najbliżsi. Wobec postępów choroby umysłowej Kaligula stawał się niebezpieczny dla wszystkich, zwłaszcza zaś dla swego otoczenia.

 

KALIGULA

(cesarz w latach 37–41)

 

Wykrycie sprzysiężenia miało miejsce w czasie pobytu cesarza i dworu w Galii Zaalpejskiej. Lepidusa uśmiercono natychmiast. Agryppinę i Liwillę obwiniono o współudział w jego zamiarach i utrzymywanie ze zdrajcą miłosnych stosunków. Najbardziej obciążona była Agryppina, toteż spotkała ją kara upokarzająca: musiała odwieźć do Rzymu urnę z prochami Lepidusa, trzymając ją cały czas na kolanach.

W oficjalnym orędziu do senatu cesarz oskarżył siostry, że dopuściły się czynów bezbożnych i rozpustnych. Kazał złożyć w świątyni Marsa Mściciela trzy miecze, symbole ukaranej wrogości trzech osób: Lepidusa i swych sióstr.

Agryppina i Liwilla poszły na wygnanie. Osadzono je na Wyspach Pontyjskich. Są to małe, prawie bezludne wysepki wulkanicznego pochodzenia, położone u zachodnich wybrzeży Italii, na wysokości Neapolu. Cesarskie siostry żyły tam w biedzie i opuszczeniu. Mogły jednak i tak uważać, że potraktowano je wyjątkowo łaskawie. Kaligula powiedział im bez osłonek:

– Mam nie tylko wyspy, ale i miecze!

Dwuletni Lucjusz został pozbawiony opieki matki, a w kilka miesięcy później stracił też ojca. Zmarł on śmiercią naturalną, skutkiem choroby zwanej wówczas puchliną wodną. Trzeba przyznać, że usiłował uratować dla syna przynajmniej trochę z fortuny domu, tak bardzo zagrożonego upadkiem Agryppiny. Właśnie dlatego w testamencie wyznaczył syna spadkobiercą tylko w jednej trzeciej, resztę zaś zapisał cesarzowi. Miał nadzieję, że ugłaszcze to zachłannego władcę i pozostawi on sierocie ową trzecią część rodzinnego majątku, co zresztą, biorąc pod uwagę ogrom bogactwa Domicjuszów, było i tak wielką fortuną.

Jednakże ojciec mylił się. Kaligula, jak przystało na szaleńca, marnotrawił miliony. Był wciąż w tarapatach finansowych i bez żadnych skrupułów zagarniał prywatne dobra pod byle pozorem. Nie oszczędził też przypadającej na Lucjusza części spadku. Wziął po prostu wszystko.

Chłopiec pozostał bez rodziców i bez majątku. Zabrała go do siebie siostra ojca, Domicja Lepida. Jak wszyscy Domicjusze miała usposobienie gwałtowne i nieokiełzane. Opieki nad bratankiem nie traktowała zbyt poważnie. Maleńki Lucjusz pętał się po domu zaniedbany i nikomu niepotrzebny. Jako „pedagogów” ciotka wyznaczyła mu dwóch niewolników; jeden z nich był fryzjerem, drugi zaś tancerzem.

Domicję Lepidę odwiedzała czasem jej córka z drugiego małżeństwa, Waleria Messalina. Była ona już żoną Klaudiusza od kilku lat, co jednak trudno było uważać za najlepszą partię dla tej młodej, pięknej dziewczyny o gorących zmysłach. Mąż był znacznie starszy, stale grzebał w starych księgach, z dóbr tego świata najwyżej cenił dobre jedzenie i wino. Był pośmiewiskiem dworu, ostatnio zaś, w wyniku owej nominacji na członka kolegium kapłańskiego, stracił cały majątek. Do tego wszystkiego Messalina była w ciąży po raz drugi. Tak więc młoda kobieta miała zbyt wiele własnych kłopotów, aby darzyć szczególną uwagą swego małego brata ciotecznego Lucjusza, uganiającego gdzieś po dziedzińcach. Gdybyż to mogła przewidzieć, jak tragicznie splotą się losy jej dzieci z losami tego opuszczonego przez wszystkich chłopca! Na razie Lucjusz i Oktawia, córeczka Klaudiusza i Messaliny, bawili się zgodnie; byli przecież w jednym wieku.

Wydarzenia stycznia roku 41 – śmierć Kaliguli i wstąpienie na tron Klaudiusza – od razu zmieniły sytuację całej rodziny.

Messalina została cesarzową, Agryppina i Liwilla powróciły z Wysp Pontyjskich. Zagarnięty przez Kaligulę majątek zwrócono wdowie po Domicjuszu i jego synowi.

Natychmiast po przybyciu do Rzymu ambitna Agryppina rozwinęła ożywioną działalność. Pragnęła powetować sobie dwa lata trwogi i upokorzeń. Przede wszystkim chciała zdobyć męża, oczywiście bogatego i znakomitego, godnego bratanicy cesarza. Za najlepszego kandydata uznała Sulpicjusza Galbę. Pochodził z dobrego rodu, był zamożny, w sile wieku, wsławił się już jako wódz i namiestnik. Co prawda był żonaty, ale Agryppina nie widziała w tym żadnej istotnej przeszkody. Kokietowała Galbę w sposób jawny i wyuzdany. Spotkała ją jednak przykra niespodzianka. Galba okazał się całkowicie nieczuły, a jego teściowa na jakimś przyjęciu towarzyskim publicznie zwymyślała rywalkę córki. Ponoć doszło do rękoczynów między dostojnymi matronami.

Powiodło się natomiast Agryppinie rozwieść Pasjena Kryspusa. Był to dwukrotny konsul, ceniony mówca, częsty gość na dworach kolejnych cesarzy. Dla Agryppiny najważniejszy był jego ogromny majątek, oceniony na dwieście milionów sesterców. Dodatkowym smaczkiem rozwodu było to, że dotychczasową żoną Pasjena była Domicja, siostra zmarłego męża Agryppiny Gnejusza oraz Domicji Lepidy. Owa Domicja była zawrotnie bogata i można by zapytać, czemu to mały Lucjusz nie wychowywał się w czasie wygnania matki właśnie u tej swojej ciotki. Przyczyna była prosta: ojciec Lucjusza i Domicja, choć rodzeństwo, nie znosili się. Prowadzili ze sobą pieniacki proces o jakieś pieniądze, jakkolwiek obojgu nie zbywało na niczym. Niechęć do swego brata Domicja, jak się zdaje, przelała na jego synka. Jakimże więc ciosem musiało być dla niej, że męża odbiera jej właśnie wdowa po bracie! Tego upokorzenia nie zapomniała nigdy.

Dlaczego Pasjenus poślubił Agryppinę? Na pewno powodowany ambicją. Pochlebiało mu, że jego żoną jest bratanica cesarza. Bo łaski władców zawsze cenił sobie wysoko. Aby okazać swój szacunek poprzedniemu cesarzowi, Kaliguli, pieszo towarzyszył jego lektyce w czasie podróży – jak zwykły niewolnik. A kiedy ów szaleniec zapytał go kiedyś, czy utrzymuje, jak on sam, stosunki z siostrą, odpowiedział pokornie, aby nie urazić majestatu, a zarazem nie minąć się z prawdą:

– Jeszcze nie!

Z tym wszystkim był to człowiek sympatyczny. Jego największą rozkoszą było odwiedzanie bukowego lasku na wzgórzu koło Tuskulum. Rosło tam drzewo rozłożyste, prastare. Pasjenus kochał je jak człowieka, ponoć obejmował czule i gładził. Bo też drzewo dawało mu najsłodsze chwile życia. Leżąc w cieniu gałęzi i wsłuchując się w cichy szmer listowia, Pasjenus spędzał tam długie godziny; popijał przy tym zimne wino. Śmiano się, że od czasu do czasu odlewa swemu przyjacielowi-drzewu nieco boskiego nektaru.

Małżeństwo Agryppiny i Pasjena było bezdzietne. A ponieważ nie miał on potomstwa i z Domicją, swymi dziedzicami uczynił po kilku latach żonę i pasierba. Był na tyle nieostrożny, że powiadomił Agryppinę o treści testamentu. To przypieczętowało los miłośnika drzew. Przezorna małżonka i zapobiegliwa matka, lękając się, aby zapis nie uległ zmianom, otruła męża. Tak przynajmniej, jednogłośnie i zdecydowanie, twierdził cały Rzym.

Właśnie z powodu sukcesu, jakim było małżeństwo z Pasjenem, Agryppina przez długie lata po powrocie musiała zachowywać się bardzo ostrożnie. Stale, każdej chwili, groziło jej i synowi śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony Messaliny.

W dwadzieścia dni po objęciu władzy przez Klaudiusza, a więc w lutym roku 41, Messalina urodziła syna. To bardzo wzmocniło jej pozycję oraz wpływ na męża, i bez tego ogromny. Przezornie i bezwzględnie odsuwała od niego wszystkie ewentualne rywalki. Prześladowała każdego, kto miał nieszczęście narazić się jej choćby nieświadomie. Nieposkromiona ambicja, podejrzliwość, zawiść, zwyrodniały głód seksualny czyniły z tej pięknej skądinąd kobiety złowieszczego potwora.

Cesarz, całkowicie pochłonięty nadludzką pracą uzdrawiania Imperium po czteroletnich rządach szaleńca, nie miał ani czasu, ani możności badania prawdziwości wszystkich wysuwanych przez nią oskarżeń. Widział w swoim życiu wiele spisków przeciwko panującym. Pamiętał, w jaki sposób zgładzono Tyberiusza. Był niemal świadkiem zamordowania Kaliguli; sam tylko przypadkowo uniknął wówczas śmierci. Żył w stałej obawie, że i przeciwko niemu knuje się sprzysiężenie. Był w ogóle strachliwy. Na każdym przyjęciu w pałacu stali uzbrojeni pretorianie. Kiedy odwiedzał chorych dostojników, nawet przyjaciół, wpierw przetrząsano pokój, łóżko, materac. Kto stawiał się na audiencję, był dokładnie przeszukiwany – bez względu na zajmowane stanowisko, wiek i płeć. Sekretarzom wchodzących dostojników odbierano nawet rylce i kałamarze. Tak więc przed Messaliną otwierało się piękne pole działania. Czemuż by cesarz nie miał ufać własnej żonie, kiedy ostrzegała go przed pewnymi osobami, nawet najbliższymi? Niedawna przeszłość pouczała, że najgroźniejsi są właśnie krewni i wysocy dostojnicy.

Jedynie wyzwoleńcy mogliby sparaliżować poczynania Messaliny. Byli jednak skłóceni. Niektórzy zresztą początkowo sprzyjali żonie władcy. Inni woleli zachować neutralność. Był to początek rządów Klaudiusza, nowi ludzie jeszcze nie umocnili się na swych stanowiskach, jeszcze nie zdawali sobie sprawy, jak wiele znaczą.

Agryppina miała poważne powody, aby czuć się zagrożoną. Oto jedną z pierwszych ofiar Messaliny stała się Liwilla. Wróciła wraz z Agryppiną z wygnania, była jednak bardzo nieostrożna: często odwiedzała cesarza, swego stryja, a wobec jego żony zachowywała się z dumną wyniosłością. Ciążyła na Liwilli również wina wielkiej urody.

Donosiciele i szpiedzy rychło dostarczyli Messalinie dobrego materiału: Liwillę łączą podejrzanie bliskie stosunki z Lucjuszem Anneuszem Seneką.

Seneka

Miał wówczas lat czterdzieści pięć. Pochodził z bogatej rodziny osiadłej w Hiszpanii, w Kordobie. Jego ojciec słynął jako doskonały znawca retoryki i dobry historyk. Sam Lucjusz Seneka wychowywał się w Rzymie. Karierę zawdzięczał przede wszystkim siostrze matki. Toteż pisał później z wdzięcznością:

„To przecież ona na swych rękach zaniosła mnie do miasta, dzięki jej czułej i macierzyńskiej opiece po długiej chorobie powróciłem do zdrowia. Ona dla zdobycia dla mnie urzędu kwestora szeroko użyła swych wpływów i choć nigdy nie chciała się zdobyć na śmiałość nawiązania rozmowy lub przyjęcie wyrazów szczególnego uszanowania, to jednak dla mojej sprawy jej czuła miłość przezwyciężyła wstydliwość. Nie przeszkodził jej w niczym odosobniony rodzaj życia, w niczym jej wiejska skromność zachowana wśród takiej okropnej bezczelności niewiast, w niczym ciche usposobienie, w niczym spokojne i do ustronia dostosowane obyczaje, aby gorliwie zabiegać o zdobycie dla mnie godności”4.

Swoje wpływy ciotka Seneki zawdzięczała temu, że za panowania Tyberiusza jej mąż przez szesnaście lat był prefektem Egiptu; zmarł w drodze powrotnej do Italii. Urząd kwestora otworzył przed Seneką perspektywy dalszej kariery, bo dał mu prawo zasiadania w senacie. Zaszczyt to był wielki, ale ileż to niósł ze sobą trudnych do przewidzenia niebezpieczeństw! Zdarzyło się raz za rządów Kaliguli, że Senece wypadło zabrać głos w senacie w obecności samego władcy. Mówił wspaniale. Tym właśnie wzbudził gniew i zawiść cesarza, który pragnął uchodzić za najświetniejszego krasomówcę swoich czasów. Nad Seneką zawisła groźba wyroku śmierci. Uratowało zbyt zdolnego senatora tylko wstawiennictwo jednej z bliskich cesarzowi kobiet. Zdołała ona przekonać Kaligulę, że Seneka cierpi na suchoty i umrze naturalną śmiercią lada dzień. Po cóż więc zajmować się tym bredzącym w gorączce Hiszpanem?

Brzmiało to wysoce prawdopodobnie. Seneka był drobny, szczupły, wymizerowany; wyglądał, jakby gonił ostatkiem sił. W młodości rzeczywiście dużo chorował. Sam tak o tym pisał do przyjaciela:

„Smuci mnie, że trapią cię częste katary i ataki gorączki; te ostatnie są następstwem przewlekłych, chronicznych katarów. Smuci mnie to tym bardziej, że sam tego doświadczyłem. Zlekceważyłem początki choroby, bo wiek jeszcze młodzieńczy mógł ścierpieć przykrości i z pogardą traktować słabowanie. Później uległem. Doszło do tego, że katar wyniszczył mnie całkowicie. Byłem wychudzony do ostateczności. Nieraz wówczas zamierzałem skończyć z życiem. Powstrzymywał mnie tylko wzgląd na starość arcydobrego ojca. Myślałem bowiem nie o tym, jak dzielnie ja mogę umrzeć, lecz o tym, że mój ojciec nie mógłby tak dzielnie mnie opłakiwać.

Powiem, co wtedy było mi pociechą. Wprzód jednak muszę stwierdzić, że właśnie to, czemu wierzyłem, miało siłę leku. Uczciwa pociecha jest środkiem uzdrowienia. A cokolwiek podnosi na duchu, pomaga też ciału. Otóż mnie uratowały moje zainteresowania. Jestem winien filozofii, że wstałem z łoża, że wyzdrowiałem. Jej zawdzięczam życie. Wiele też pomogli mi przyjaciele, którzy krzepili mnie pociechą, czuwaniem, rozmową.

Z tych to leków i ty korzystaj. Lekarz poradzi ci, jakie powinny być spacery, ile gimnastyki; zabroni pogrążyć się w gnuśności, ku której skłania się osłabiony chorobą; każe czytać na głos i w ten sposób ćwiczyć oddech, którego drogi są zagrożone; uprawiać wioślarstwo i łagodnymi wstrząsami rozruszać wnętrzności; poleci, jakiej masz diety przestrzegać, kiedy używać wina dla zachowania sił, kiedy zaś odsuwać ten napój, aby nie drażnił i nie wywoływał kaszlu. Ja natomiast to ci przepiszę, co będzie środkiem leczniczym nie tylko tej choroby, lecz i na cały czas życia: gardź śmiercią!”5.

Cóż to była za filozofia, która wywarła tak zbawienny wpływ na młodego człowieka, jego umysł i zdrowie? Seneka zetknął się z pewnym kierunkiem filozofii stoickiej. Kierunek ten nie zajmował się teorią poznania, logiką, metafizyką. Interesował się wyłącznie etyką, i to pojętą bardzo praktycznie, ze starorzymską surowością. Nawoływał do bezwzględnej prawości w postępowaniu, do kształcenia siły woli i uniezależnienia się od świata zewnętrznego. Nagrodą za ten wysiłek miało być zdobycie cnoty doskonałej, która jest jedynym i wystarczającym warunkiem pełnego szczęścia. Tylko mędrzec jest prawdziwym królem!

Takie nauki głosili filozofowie mający w czasach młodości Seneki ogromny mir w Rzymie: Attalus, Sekstius Niger, Sotion. Dwaj ostatni łączyli ze stoicyzmem pewne wskazania, wywodzące się rzekomo jeszcze od Pitagorasa. I tak Sekstius zalecał, aby co wieczór czynić przegląd swych uczynków, badając uważnie, w czym się zbłądziło, co zaś zyskało duchowo; radził też, aby wstrzymać się całkowicie od spożywania pokarmów mięsnych. Sotion, jak Pitagoras, wierzył w wędrówkę dusz.

Seneka nie był jednak fanatykiem stoicyzmu. Chętnie korzystał z nauk również innych mistrzów mądrości. Wielkim szacunkiem darzył cynika Demetriusza, bo ten w praktyce stosował głoszone poglądy. Mówił o wartości ubóstwa i żył jak nędzarz: nie miał nawet słomianej podściółki do spania. Chodził na pół nagi. Gardził życiem bez troski, które – powiadał – jest jak martwe morze. Ubolewał nad tymi, których nigdy nie spotkały przeciwności losu. Do opinii publicznej odnosił się z zupełną pogardą. Mawiał:

– Tyle mnie obchodzi gadanie głupców, co odgłosy wiatru z ich brzuchów.

Jeszcze po wielu latach sporo ze świetnych powiedzeń Demetriusza dźwięczało w uszach Seneki.

Jak to zwykle bywa z młodymi ludźmi, Seneka chłonął nauki swych mistrzów całym sercem, z żarliwością i entuzjazmem. Szedł za ich wskazaniami we wszystkim, nie uznawał kompromisów, pragnął możliwie szybko zbliżyć się do ideału mędrca, który – kiedy słuchał słów Attalusa – zdawał się jaśnieć blaskiem boskości. Dlatego to Seneka z całym rygorem stosował zalecane przez nauczycieli praktyki wstrzemięźliwości i trzymania ciała w ryzach. Prowadził tryb życia niemal ascetyczny. Jak sam wyznaje, większość tych twardych praktyk później zarzucił, kiedy rozpoczął normalne życie obywatelskie; niektóre jednak weszły mu w zwyczaj i zachowywał je zawsze. Nigdy nie jadał ostryg i grzybów, twierdząc, że są to tylko przysmaki. Nie pijał wina. Nie używał żadnych pachnideł, mówiąc:

– Najlepszy zapach ciała to żaden zapach.

Nie brał gorących kąpieli, uważając, że tylko wydelikacają ciało. Sypiał na bardzo twardych materacach.

Pod wpływem nauk Sekstiusa i Sotiona przez pewien czas nie jadał też mięsa:

„Po roku stało mi się to nie tylko łatwe, ale i przyjemne. Wydawało mi się, że umysł mam lotniejszy… A w jaki sposób zarzuciłem tę praktykę? Moja młodość przypadła na czasy panowania Tyberiusza. Zarządzono wówczas usunięcie kultów obcych. A za dowód hołdowania tym przesądom poczytywano także niespożywanie mięsa niektórych zwierząt. Na prośbę ojca powróciłem wówczas do dawnego obyczaju (jadania mięsa). On zaś prosił o to nie tyle z obawy przed oskarżeniem, ile dlatego, że nie znosił filozofów”6.

Ten twardy reżim stosowany w młodości może i uodpornił Senekę, ale z pewnością nie przysporzył mu dobrego wyglądu. W pewnym więc stopniu zawdzięczał właśnie filozofii, że później Kaligula tak łatwo dał wiarę twierdzeniu, jakoby był on nieuleczalnie chory.

Rzekomy suchotnik jakoś przetrwał rządy obłąkanego cesarza. A w odwecie za śmiertelny lęk, w jakim żył wówczas, nie szczędził nabrzmiałych nienawiścią zjadliwości, kiedy tylko, nawet wiele lat później, o Kaliguli wspominał. Pisał:

„Gajusz Cezar pomiędzy innymi występkami, których mnóstwo popełniał, lubił naśmiewać się z innych i dziwną pałał chęcią, aby każdego w jakiś sposób wyszydzić, choć sam był niewyczerpanym źródłem szyderstwa. Taka ohydna była u niego bladość policzków, zdradzająca szaleństwo, taka odstraszająca dzikość oczu ukrytych pod czołem starej kobiety, taka brzydota łysej głowy, popstrzonej tu i ówdzie włosami, i to jak gdyby wyżebranymi. Dołącz do tego kark gęsto zarosły szczeciną, chudzinę piszczeli, zakończonych stopami potwora. Nie skończyłbym wyliczać tych wszystkich obelg, jakie rzucał na swoich rodziców i dziadków, a jakie na wszystkie stany w państwie. Przypomnę te tylko, które jemu samemu wyszły na zgubę. Waleriusza Azjatyka zaliczał do swych najlepszych przyjaciół. Był to człowiek gwałtowny, który z trudnością mógł znosić bez głębokiego oburzenia nawet obelgi rzucane na kogoś obcego. Takiemu człowiekowi podczas biesiady, a raczej na zgromadzeniu publicznym Cezar głośno zaczął czynić zarzuty, że jego żona nie jest niczym nadzwyczajnym jako kobieta. […] Z Chereą, trybunem wojskowym, rzecz rozegrała się całkiem odmiennie. Był to człowiek, którego mowa nie pozostawała w żadnym stosunku do waleczności, a głos słaby i miękki mógł budzić poważne wątpliwości w każdym, kto nie znał go z czynów. Ilekroć przyszedł do Gajusza z prośbą o hasło, ten wyznaczał raz imię Priapa, raz znowu Wenery i jeden raz w taki, drugi raz w inny sposób zarzucał uzbrojonemu wojownikowi miękkość obyczajów. Czynił mu takie zarzuty, chociaż sam chodził ubrany w przeświecającą szatę, obuty w greckie sandały i obwieszony złotymi ozdobami. […] I właśnie Cherea spośród sprzysiężonych pierwszy podniósł na niego prawicę, pierwszy jednym uderzeniem miecza przeciął mu szyję […]”7.

Seneka pisał to wszystko w traktacie O niezłomności mędrca, w którym wywodził, że mędrzec nie może doznać zniewagi, jest bowiem człowiekiem prawdziwie wolnym, to jest wzniesionym ponad wszelką obrazę, uniezależnionym od przypadków zewnętrznych. Jakżeż jednak pamiętny krzywd był Seneka, jak daleki od stoickiego ideału!

Zresztą już wówczas, kiedy zbyt udaną mową w senacie naraził się na wielkie niebezpieczeństwo, winien był przypomnieć sobie, że jeden z mistrzów jego młodości, Sekstius Niger, nawoływał uporczywie:

– Człowiek mądry stroni od polityki, nie da się zwieść urokom władzy! Mój ojciec z pogardą odrzucił godność senatora, ofiarowaną mu przez samego Juliusza Cezara!

Porzucenie ascetycznego trybu życia – to była pierwsza zdrada ideału młodości, częściowo jednak usprawiedliwiona prośbami ojca, względem na zdrowie, a wreszcie i zwykłym rozsądkiem. Wejście na drogę kariery politycznej – to była zdrada druga; i w tym wypadku wiele zaważyły zachęty ojca. A zdradą trzecią było wstąpienie w związki małżeńskie.

Było zdradą dlatego, że Seneka zgadzał się z twierdzeniem, iż mędrzec nie powinien się żenić. Napisał nawet w tym duchu mały traktat O małżeństwie, w którym z lubością powtarzał sądy wypowiedziane na ten temat jeszcze przed trzema wiekami przez Teofrasta. Oto główne myśli:

Owszem, człowiek mądry mógłby pojąć kobietę piękną, dobrą, z zacnej rodziny, jeśli on sam cieszyłby się zdrowiem i posiadał duży majątek. Ale rzadko to bywa, by spełnione zostały wszystkie te warunki. A więc człowiek mądry nie powinien się żenić! Przede wszystkim: małżeństwo przeszkadza w studium filozofii, nikt bowiem nie potrafi jednocześnie służyć książce i żonie. Dalej: żona będzie się domagała kosztownych sukien, złota, biżuterii, służby, wykwintnego urządzenia domu. A najgorsze to owe gderliwe skargi po całych nocach: ta jest lepiej ubrana, tamtej wszyscy okazują więcej szacunku, ja tylko wśród znajomych pań wyglądam na żebraczkę! A czemu to tak przyglądałeś się sąsiadce? O czym rozmawiałeś z pokojówką? Kupiłeś mi coś w mieście? Trzeba stale rozpływać się nad urokiem oblicza swej pani; a jeśli przypadkiem spojrzysz na inną niewiastę, twoja będzie uważała, że to ona się nie podoba. Jeśli pozwolisz, aby kierowała całym domem, staniesz się jej sługą; jeśli zaś sam sobie coś zarezerwujesz, będzie uważała, że jej nie ufasz, znienawidzi cię, rozpoczną się kłótnie i awantury. Przypuśćmy jednak, że dostaniesz żonę dobrą i miłą, co jest arcyrzadkie: będziesz jęczał, kiedy ona będzie rodzić, będziesz trapił się każdą jej słabością.

W swym traktacie Seneka nie tylko przetłumaczył duże partie Teofrastowego pisemka, ale jeszcze okrasił je przykładami zaczerpniętymi z historii Rzymu; pokazywały one dowodnie, ile to wycierpieli zacni mężowie od złych małżonek.

Poglądy na instytucję małżeństwa Seneka miał zdrowe, lecz podeptał je, żeniąc się. Nie był to zapewne związek najszczęśliwszy. Seneka nawet nie wspomina imienia swej żony, choć miał z nią dwóch synków.

Szaleniec Kaligula zmarł, wszyscy odetchnęli z ulgą, a jednym z najbardziej uradowanych był chyba Seneka. Gdybyż to mógł przewidzieć, co przyniesie mu nowe panowanie!

Zaraz w pierwszym roku rządów Klaudiusza Seneka po raz drugi w swym życiu stanął w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, i to zupełnie niespodziewanie. Kiedy żegnał się z matką, która na krótko wyjeżdżała z Rzymu, nie przeczuwał, że po trzech dniach i on opuści stolicę – jako wygnaniec na wiele lat. I tak zresztą mógł uważać się za szczęśliwego, że ocalił głowę. Oskarżono go bowiem o poważną zbrodnię: o cudzołożenie z cesarską bratanicą, Liwillą. Proces toczył się przed senatem. Groziła kara śmierci. Tylko osobistej interwencji cesarza zawdzięczał Seneka złagodzenie wyroku. Ukarano go konfiskatą połowy majątku oraz wygnaniem na jedną z najdzikszych wówczas wysp Morza Śródziemnego, na Korsykę. Liwilla musiała wyjechać na inną wyspę. Oskarżenie, wyrok, wyjazd – wszystko to dokonało się właściwie w ciągu jednego dnia.

Czy Senekę łączyło coś bliższego z Liwillą? Jeśli nawet tak było, to sam w sobie fakt ten nie miał znaczenia. Istotne było to, że obie te osoby uważano za uczestników spisku politycznego. Mąż Liwilli, Marek Winicjusz, był jednym z przywódców sprzysiężenia przeciw Kaliguli, a bezpośrednio po zamordowaniu tego cesarza, nim jeszcze pretorianie narzucili Rzymowi wyciągniętego zza kotary Klaudiusza, właśnie Winicjusz zamierzał sam objąć władzę. Dlatego Messalinie i jej ludziom łatwo przyszło przekonać Klaudiusza, że Liwilla ma bardzo ambitne plany i zjednywa sobie przyjaciół wszelkimi sposobami.

Korsyka, na którą przybył bezpośrednio z Rzymu, wydała się Senece jednym z najbardziej ponurych i nieprzyjaznych człowiekowi krain na świecie. Mimo to starał się pocieszyć i siebie, i najbliższych. Czerpał otuchę, myśląc o wielu wygnańcach z różnych krain, którzy wszędzie, nawet w najmniej gościnnych okolicach, potrafili znaleźć sobie drugą ojczyznę.

Cóż z tego, że ta ziemia nie wydaje drzew owocowych i innych, miłych oku? To prawda, że nie płyną tu rzeki wielkie, żeglowne, nie ma też niczego, czego by pragnęły inne ludy. Urodzaj starczy zaledwie dla zabezpieczenia potrzeb mieszkańcom. Nie wydobywa się tutaj kosztownych kamieni, nie drąży złóż srebra i złota. Ale mały to duch, jeśli zachwycają go rzeczy ziemskie! Trzeba zwrócić go ku tym sprawom, które wszędzie ukazują się jednakowo piękne, wszędzie jednakowo jaśnieją!

Mimo tych chwalebnych usiłowań duch Seneki wciąż zawracał ku sprawom ziemskim i ludzkim. Napisał traktat, aby pocieszyć matkę (i przy sposobności siebie samego), ale nie mógł ukryć tęsknoty, kiedy wspomniał tam o swoim małym synku – jedynym teraz, bo pierwszego stracił na dwadzieścia dni przed wygnaniem. Cóż to za rozkoszny chłopaczek, ów Marek! Kto nań spojrzy, musi porzucić smutek. Kiedy dziecko przytuli się do piersi, ukoi każdy ból, nawet wielki i świeży. Kogóż nie rozśmieszy dokazywanie Marka? A to szczebiotanie, którego nigdy dość, kogóż nie odciągnie od trosk nurtujących serce?

Gdybyż to jeszcze wygnaniec mógł wegetować na Korsyce bezpieczny o swoje życie! A tymczasem nawet na to odludzie dochodziły wieści groźne. Każdy okręt mógł przywieźć trybuna, który przedstawi wyrok śmierci. Taki właśnie los spotkał Liwillę; kazano ją zagłodzić. W cztery lata potem zginął również jej mąż, Marek Winicjusz, otruty z poduszczenia Messaliny. A nie były to jedyne jej zbrodnie. Ich rejestr jest długi i ponury.

Zbrodnie Messaliny

W roku 42 cesarzowa spowodowała skazanie na śmierć trzeciego męża swej matki, a więc ojczyma, Appiusza Sylana. Współdziałał z nią wyzwoleniec Narcyz. Oboje, niby to zupełnie niezależnie od siebie, opowiadali Klaudiuszowi swoje złowieszcze sny: widzieli Sylana zabijającego władcę. Oczywiście, prócz owych snów znalazły się i inne zarzuty, równie urojone. Jaki był prawdziwy powód nienawiści Messaliny do Sylana, trudno dociec. Jego śmierć stała się przyczyną zerwania stosunków między matką a córką na długie lata. Domicja Lepida przyszła do Messaliny dopiero w ostatnich chwilach jej życia.

W tymże roku 42 otwarło się przed cesarzową i wyzwoleńcem wspaniałe pole do popisu. Wykryto prawdziwy, rzeczywisty spisek! Namiestnik Dalmacji Skrybonian wzniecił rewoltę w porozumieniu z kilku senatorami w Rzymie. Chcieli obalić ustrój obecny i przywrócić dawny, republikański. Byli to jednak fantaści i doktrynerzy. Kiedy żołnierze legionów dalmackich dowiedzieli się, jakie są zamierzenia wodza, opuścili go natychmiast: przeciwko cesarzowi walczyć nie będą! Część osób wmieszanych w sprzysiężenie popełniła samobójstwo, wielu podejrzanych o udział torturowano i ścięto. Skutki polityczne spisku i rewolty były bardzo poważne. Klaudiusz zraził się do stanu senatorskiego na zawsze, stał się jeszcze bardziej podejrzliwy, ufał całkowicie żonie i wyzwoleńcom.

Rozzuchwalona, wszechwładna cesarzowa uczyniła z pałacu dom rozpusty. Nikt nie śmiał donieść o tym jej mężowi. Prefekt pretorianów, który wydał się Messalinie nie dość lojalny, zginął. Głuche milczenie pokrywało jej poczynania, coraz jawniejsze i bezczelniejsze.

Przerażony Seneka szukał gorączkowo ratunku. Cóż jednak mógł uczynić na Korsyce, odcięty od świata, zagubiony wśród skał i morza? Pozostał mu tylko talent pisarski. Zdarzyło się właśnie wówczas, że zmarł brat Polibiusza, cesarskiego wyzwoleńca. Seneka znał Polibiusza, bo ten interesował się literaturą. Przełożył na język łaciński Homera, na grecki zaś Wergiliusza. Kierował działem kwerend naukowych na użytek władcy. Wygnaniec uznał za stosowne przypomnieć się temu wpływowemu człowiekowi i zarazem dać wyraz swemu oddaniu dla cesarza. Wszystko to wyłożył w obszernym liście, który zawierał kondolencje i wyrazy pocieszenia dla Polibiusza po bolesnej stracie. Były tam i takie słowa:

„Ilekroć łzy napłyną ci do oczu, tylekroć zwracaj je ku Cezarowi. Oschną na widok bóstwa największego i najjaśniejszego. Jego blask oślepi twe oczy tak, że nic już innego nie będą rozróżniać, i uwięzi je przy sobie. Winieneś myśleć o tym, na którego patrzysz dniami i nocami, od którego nigdy nie odwracasz myśli. Jego wzywaj na pomoc przeciwko ciosom losu.

Czy sam widok Cezara, sama myśl o nim nie stają się dla ciebie natychmiastową, najlepszą pociechą? Oby bogowie i boginie na długo użyczyli go ziemiom! Oby dorównał czynom boskiego Augusta, a przewyższył go latami panowania! Oby nigdy śmierć nie zawitała do jego rodziny, jak długo będzie bawił wśród śmiertelnych! Oby daleki to był dzień i dopiero za naszych wnuków, kiedy ród jego zaliczy go w poczet niebian!

Pozwól mu, Losie, uleczyć rodzaj ludzki, od dawna już chory i skażony! Pozwól mu uładzić i przywrócić na swoje miejsce to wszystko, co obalił szał poprzedniego władcy. Niech jaśnieje na wieki ta gwiazda, która zabłysła światu spadającemu w przepaść, pogrążonemu w ciemnościach!”8.

Po latach Seneka bardzo się wstydził tego pisemka. Istotnie, banalne pochlebstwa chwały nie przynoszą. Najgorsze jednak było to, że upokorzenie nic nie dało. Polibiusz, jeśli nawet przeczytał Pocieszenie, nie pomyślał o nagrodzie dla autora.

W jakieś trzy, cztery lata później przyszła z Rzymu wiadomość, która wtrąciła Senekę na samo dno lęku: Polibiusz naraził się Messalinie, popadł w niełaskę, odszedł ze świata żywych! Jakżeż trwożyć się musiał niefortunny pochlebca upadłej wielkości! Na szczęście w Rzymie nikt nie pamiętał, że na Korsyce bije serce tak oddane Polibiuszowi.

Rok 47 zapisał się w pamięci Rzymian nie tylko śmiercią wyzwoleńca; tę zresztą wielu powitało z satysfakcją, jako słuszną karę za pychę i panoszenie się. W tymże jednak roku zginął też dostojny senator, dwukrotny konsul, wielki bogacz – Waleriusz Azjatyk. Naraził się zarówno cesarzowi, jak i Messalinie. Ta zwróciła nań uwagę na skutek romansu, jaki nawiązał z Poppeą Sabiną, ponoć najpiękniejszą panią w ówczesnym rzymskim towarzystwie. Już sama uroda wystarczała, aby ściągnąć na Poppeę nienawiść Messaliny, a tymczasem Poppea ośmieliła się uwodzić aktora Mnestera, jednego z kochanków cesarzowej! Zawistna władczyni doszła do wniosku, że usuwając Azjatyka, będzie mogła równocześnie zgubić rywalkę. Ponadto pragnęła zająć jego wspaniałe ogrody, niegdyś własność Lukullusa; Azjatyk rozszerzył je i upiększył, tworząc najwspanialszy prywatny park w Rzymie.

Rychło znalazł się usłużny donosiciel. Ostrzegł cesarza przed spiskiem ze strony Azjatyka. Brzmiało to prawdopodobnie, bo przecież brał on już udział w sprzysiężeniu przeciw Kaliguli; było też wiadome, że jako pochodzący z Vienny w południowej Galii ma liczne powiązania w całej Galii i wśród armii nad Renem.

Aresztowano Azjatyka w jego willi nad Zatoką Neapolitańską i w kajdanach przewieziono do Rzymu. Przesłuchanie odbyło się w prywatnych apartamentach cesarza. Oskarżał Suilliusz; był to ten sam senator, który przed sześciu laty wystąpił z poduszczenia Messaliny z oficjalnym oskarżeniem przeciwko Senece i Liwilli. W rozprawie jako doradca cesarza wziął też udział Lucjusz Witeliusz.