Cudze jabłka - Agnieszka Krakowiak-Kondracka - ebook + audiobook + książka

Cudze jabłka ebook i audiobook

Agnieszka Krakowiak-Kondracka

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nowa powieść Agnieszki Krakowiak-Kondrackiej autorki bardzo ciepło przyjętego Jajka z niespodzianką, scenarzystki serialu Na dobre i na złe.

Opisując losy Ady samotnie wychowującej małą Julkę, Agnieszka Krakowiak-Kondracka dała się poznać jako wnikliwa portrecistka rzeczywistości, która jednak codzienne perypetie, rodzinne problemy i otaczający nas świat potrafi pokazać przez szkiełko różowych okularów – z humorem, optymizmem i… pazurem. Taka też jest jej nowa powieść Cudze jabłka.

Ewa i Marek, żyli dostatnio, nie brakowało im na prywatną szkołę dla córki Poli, zagraniczne wypady w środku roku, ogrodnika, sprzątaczkę. Mieli dwa samochody, dom i basen w ogrodzie. Nigdy nie mieli poczucia, że trwonią pieniądze. A jednak…  Gdy długo przygotowywany nowy interes Marka wziął w łeb i zer na koncie zaczęło ubywać, musieli zmienić swoje spojrzenie na życie i… zakasać rękawy.

Na jaką pracę może dziś liczyć niedoszła pani psycholog i prywatny przedsiębiorca po bankructwie firmy? Czy uda im się ocalić związek? Czy potrafią jeszcze patrzeć na siebie bez wyrzutu, jak przed laty, gdy pieniądze nie miały znaczenia?

Cudze jabłka to mądra, wzruszająca i jednocześnie zabawna książka o sile miłości i szczęściu, które nie są przecież zarezerwowane dla bogaczy…

Debiutancka powieść autorki Jajko z niespodzianką została uznana przez jury plebiscytu portalu Granice.pl za „Najlepszą Książkę na Wiosnę 2014” i zakwalifikowała się do półfinału konkursu „Pióro i Pazur”, którego wyniki poznamy podczas gali festiwalu Literatury Kobiecej 17 października 2015 roku. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 276

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 42 min

Lektor: Agnieszka Krakowiak-Kondracka

Oceny
4,5 (33 oceny)
20
9
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewaperyt

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna bardzo polecam
00
Hellina

Dobrze spędzony czas

Bardxo mi się spodobała. Polecam na jesienne wieczory.
00

Popularność




© Copyright by Agnieszka Krakowiak-Kondracka © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2015 PRODUCENT SERII: Dorota Wierzbicka PROJEKT GRAFICZNY OKŁADKI: Urszula Gireń ILUSTRACJE: © Pinopic / istockphoto. com (wnętrze) © profimedia / Corbis / Olix Writinge (kobieta) REDAKCJA: Weronika Kosińska KOREKTA: Ewa Kochanowicz, Aneta TkaczykWydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl e-mail: [email protected] fax: (+48-12) 430 00 96 tel.: (+48-12) 619 27 70 ISBN: 978-83-08-05788-9 Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.

WSTĘP

Huknęło, jakby urwał się sufit. Po chwili usłyszała kolejne brzdęki, łomoty i grzechotania. Właśnie tak legło w gruzach moje bezpieczne życie, pomyślała Ewa na pograniczu snu i jawy. Życie, w którym jeszcze pół roku temu była zadowoloną panią domu, rezydującą na modnym warszawskim Powiślu, w apartamencie z widokiem na Wisłę. A teraz pani Dragon marzła pod kołdrą w letniskowym domku po rodzicach. Wszystko tak szybko się rozpadło… Zanim otworzyła oczy, wymacała w łóżku obok siebie zimne miejsce. Marek znowu się nie położył. Nie było kogo złapać za rękę. Aha, więc jest całkiem sama w ciemnej sypialni i budzą ją dziwne odgłosy. Duchy? Nieeeee. Przestała w nie wierzyć, odkąd po tragicznej śmierci rodziców nie doczekała się wizyty ani mamy, ani taty. Więc ten łomot to jednak coś realnego. Zdecydowała się unieść powieki, swędzące od notorycznego braku snu. Koszt godzenia ról matki i żony z jej nowym, sekretnym życiem. Trudno, musi sprawdzić, co się stało. Choćby ze względu na dziecko. Polę kochała nad życie. Powoli omiotła pokój spojrzeniem. Obite zielonym welurem, nowe wezgłowie łóżka, za nie zapłaciła tapicerowi napiwkami z całego miesiąca swojej harówy w hotelu, dębowy sekretarzyk, w nim w małych szufladkach kiedyś trzymała biżuterię, teraz spieniężoną w lombardzie. Oderwała głowę od poduszki, żeby rozejrzeć się po pokoju. W sypialni wszystko było mniej więcej na swoim miejscu. Więc co to był za łomot? Zerwało dach? Nie zapowiadali trąb powietrznych. Otuliła się kołdrą, było rzeczywiście chłodno. Spojrzała w górę. Obelkowany strop nadal tam był. Więc to nie wina wiatru hulającego po domu ani tego, że wyłączała na noc ogrzewanie, żeby trochę oszczędzić. Coś innego spowodowało ten łoskot. Opcja z włamywaczem odpadała, bo nie miałby czego u nich kraść. Katastrofa budowlana? Mogło do tego w końcu dojść. Panowie z ekipy remontowej poczynali sobie coraz śmielej. Ewa wsłuchała się w odgłosy nocy. Cisza. Chwilowo nic więcej się nie wali. Wyjrzała przez okno. Krzaki jaśminu zasłaniały trochę widok na podwórko, ale stary orzech i wiata ogrodowa były na swoim miejscu. Narzuciła na siebie wychłodzony szlafrok, zapaliła lampkę i wyruszyła, żeby jednak sprawdzić, co gruchnęło. Przeszła przez niewielki korytarzyk, na którego ścianie wisiały ich wspólne fotografie ze szczęśliwych lat. Uchyliła drzwi sypialni córki. Pola spała na brzuchu z rozrzuconymi po bokach rękoma, jakby pływała motylkiem. Jej blond włosy rozsypały się po całej poduszce. Nawet nie drgnęła, kiedy Ewa poprawiła na niej kołdrę. Jedenastoletnie dziewczynki mają mocny sen. Zwłaszcza kiedy trzeba je budzić do szkoły. Ale na to za wcześnie.

Przez okno przesączało się jedynie światło księżyca, które odbijało się w srebrnych i złotych trofeach pływackich ustawionych na półce. Zerknęła na fosforyzujące wskazówki na cyferblacie z kucykiem pony. Na figurki koników z kreskówki wydała kiedyś majątek. O ile rozsądniej teraz by gospodarowała pieniędzmi… Wszystko się zmieniło. No tak… Czwarta. Westchnęła, przymykając drzwi do pokoju Poli. Gdyby nie ten łomot, miałaby jeszcze dwie godziny snu. Gdzie Marek? Cicho zeszła po schodach. Otworzyła drzwi gabinetu. Przy dębowym biurku nie było nikogo, ale ekran stojącego na nim komputera jarzył się wybuchami fajerwerków, oznaczającymi ułożoną z sukcesem partię madżonga. Więc przed chwilą tu był. Jak co noc. Przesiadywał przy komputerze całe godziny, układając karty i tłumacząc, że to wspaniałe ćwiczenie dla mózgu. Nie miała siły codziennie robić mu o to awantur i tłumaczyć, że to przejaw uzależnienia albo depresji. Albo jednego i drugiego. W końcu zawsze mógł się złośliwie odgryźć, że przecież nie zrobiła dyplomu z psychologii. Pewnie odbiłaby piłeczkę, że może jednak miałaby tę magisterkę, gdyby nie traciła z nim czasu i nie zaszła w ciążę. Że lepszy byłby z niej psycholog niż z niego biznesmen. Potem doszliby do kolejnych raniących wniosków… Niech już lepiej rozkłada te swoje karty, skoro i tak nie może spać. I niech wreszcie gdzieś się odnajdzie!

— Marek… jesteś tu? Marek… — powtórzyła już bliska paniki.

— W kuchni — usłyszała dziwnie zachrypnięty głos męża, z którym dzieliła życie od blisko czternastu lat. Pchnęła drzwi kuchni i stanęła jak wryta. Struga, która dosięgała jej bosych stóp, była lekko spieniona i miała charakterystyczny jasnoczerwony kolor. Rany boskie! Krew!

Jednym ruchem zerwała płócienną zasłonę razem z drewnianym karniszem. Z prowizorycznym opatrunkiem rzuciła się, by ratować męża. Marek opierał się o dębowy kredens. Skoro ma siłę stać, jeszcze nie jest za późno, pomyślała, próbując rozedrzeć zasłonę.

— Ewa, wystarczy chyba ścierka, uważaj na szkło — odezwał się mąż spokojnym tonem. Człowiek, którego podejrzewała o próbę targnięcia się na swoje życie, był cały i zdrowy. Jej wysoki, jasnowłosy wiking, pierwszy chłopak. Jedyny. Żył! To było najważniejsze. Rozejrzała się. Adrenalina opadała jak piana na mleku. Jedyne, co trzeba było tu ratować, to kuchnia. Serce domu wyglądało niczym plac Trzech Krzyży po przejściu narodowców w Święto Niepodległości. Ruina i zniszczenie. Ale wreszcie odkryła, co tak gruchnęło. Na samym środku podłogi leżały drzwi lodówki. Ostatnio drzwiczki wskutek własnego ciężaru wyrwały zawiasy z plastikowej osłony. Przy każdym otwarciu Ewa podtrzymywała je od spodu, żeby nie stracić zapasów z bocznej ścianki. Na nową lodówkę nie było ich teraz stać, dlatego już wcześniej kilka razy prosiła Marka, żeby coś z tym zrobił. Mężczyźni przecież mają swoje sposoby na przedłużenie życia różnych sprzętów domowych. Dzisiaj, o czwartej nad ranem, wiedziała już, że mu się nie powiodło. Zaokrąglone po bokach, designerskie drzwi lodówki leżały na podłodze jak część rozbitego statku kosmicznego. Wśród plam rozlanego mleka, stłuczonych jajek, plastrów sera i szkieł butelki nieszczęsnego soku malinowego, który nadal pienił się jak krew.

Marek przeciągnął szczotką po podłodze, rozmazując czerwoną plamę malin. Spojrzał na nią. Wściekły wyraz jej oczu najwyraźniej wzbudził w nim jakąś skruchę i chęć wyjaśnień.

— Próbowałem to wzmocnić. — Pochylił się i usiłował rozwiązać zahaczony o drzwiczki sznurek do bielizny. Skąd, do diabła, wziął się tu jeszcze ten poplątany sznurek? — Zastanawiała się Ewa. I nagle zrozumiała.

— Obwiązałeś lodówkę sznurkiem? — Zapytała z nadzieją, że zaprzeczy. Przecież jej mąż, który miał za sobą studia politechniczne, karierę biznesową i patentował nowy rodzaj puszek, nie mógłby zrobić czegoś tak głupiego.

— Cały wieczór wytrzymało. — Mężczyzna, na którego zaradność i zdrowy rozsądek jeszcze niedawno mogła się całkowicie zdać, spojrzał na nią niepewnym wzrokiem. Mężczyzna, który parł przez życie jak rakieta. Teraz wydawał się zagubiony i znacznie starszy, niż wskazywałby na to jego PESEL trzydziestoparolatka. Tak bardzo się zmienił przez ten rok. Chciała wykrzyczeć mu w twarz to, co o nim w tym momencie pomyślała. Że jest kompletnym kretynem! Że ostatnio ciągle się poddaje i czeka, żeby to ona wszystko za niego zrobiła, że to naprawdę koniec!

I gdy już szykowała najbardziej jadowitą z tyrad, jej mąż wsparł się z westchnieniem na plastikowym trzonku miotły, którą nawet nie potrafił się dobrze posługiwać.

— Przepraszam, że cię obudziłem. — Jego spojrzenie spoczęło na jej smętnej flanelowej koszuli nocnej. Tylko w takiej było jej ciepło w nocy. Schylił się, żeby pozbierać skorupki jaj. Podnosił je z wysiłkiem, bo ostatnio bolał go kręgosłup. A ona uświadomiła sobie, że jeszcze rok temu, gdyby ktoś jej powiedział, że mąż będzie obwiązywał lodówkę, żeby nie spadały z niej drzwi, to wybuchnęłaby śmiechem. Nie robiłaby z tego wielkiego halo. I że w sumie to rzeczywiście naprawdę jest bardzo, bardzo śmieszne i ani trochę tragiczne. Że przecież w żadnym pozwie rozwodowym na świecie nikt rozsądny nie napisałby: „Ostateczne rozstanie nastąpiło w wyniku straty sześciu jaj, soku malinowego i mleka”. A poza tym wcale nie chce żadnych rozstań z tego czy innego powodu, bo nadal kocha tego mężczyznę.

I kiedy Marek bezskutecznie próbował wytrząsnąć do kosza przylepione do dłoni skorupki jajek, zachichotała. Najpierw wyrwało jej się tylko maleńkie parsknięcie. Ale kiedy Marek spojrzał na nią z oburzeniem, nie mogła się dłużej opanować. Roześmiała się perliście i głośno. Nie mogła przestać. Po chwili śmiała się jak wariatka. Marek dłuższą chwilę przyglądał się jej, marszcząc brwi, i nagle zobaczyła nikły grymas na jego ustach. Pierwszy uśmiech od miesięcy. Zrobił szczelinę na ponuro zaciśniętych wargach, które od dawna jej nie całowały. Po chwili oboje zanosili się śmiechem.

— Oszaleliście!?… — Pola stała w drzwiach kuchni kompletnie oszołomiona i patrzyła na rodziców, którzy wyglądali, jakby o czwartej rano, w kuchni przypominającej wysypisko śmieci, naprawdę znaleźli powód do radości.

— Tata przywiązał drzwi lodówki, żeby nie opadały — wyjaśniła córce, próbując opanować chichot.

— Jesteście porąbani. — Pola zaśmiała się cichutko, a potem coraz głośniej. I podtrzymała ojca, który inaczej wywinąłby orła na plamie po mleku. A Ewa, ogarniając wzrokiem swoją rozbawioną rodzinę, pomyślała po raz pierwszy od dawna, że jest jeszcze dla nich szansa. Bo skoro potrafią jeszcze wspólnie się śmiać, to mimo wszystko, co ich ostatnio spotkało, mimo wielu tajemnic i niewyjaśnionych spraw, kiedyś będzie jeszcze pięknie. I choć nie chciała wracać myślą do wydarzeń, które doprowadziły do tego obłędu, musiała zadać sobie to pytanie: Kiedy właściwie zaczął się rodzinny rollercoaster? Ten zjazd — jak na razie tylko w dół… Ale może jest jeszcze szansa na odbicie się od dna?