Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dwa powstania. Bitwa o Lwów 1918 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Dwa powstania. Bitwa o Lwów 1918 - ebook

Duchowa stolica ziem polskich w ogniu walk

Pasjonująca historia dramatycznej bitwy o wielonarodowy Lwów

Pierwszego listopada 1918 roku we Lwowie wybucha powstanie zbrojne koordynowane przez tajny Ukraiński Komitet Wojskowy. Skierowane jest bezpośrednio przeciwko upadającym władzom austriacko-węgierskim, jednak nie mniej ważnym celem staje się udaremnienie zajęcia Lwowa przez polskie władze. W obronie polskich interesów występują samorzutnie pojedyncze grupy wojskowych oraz ochotników cywilnych. Miasto staje się terenem zaciętej walki, do której stają przeciwko sobie Polacy, Ukraińcy i Żydzi – jeszcze do niedawna sąsiedzi z tej samej ulicy…

Damian Markowski z dokładnością badacza, ale i rozmachem godnym mistrza pióra kreśli dramatyczną historię walki o wielonarodowy Lwów, który po upadku monarchii austro-węgierskiej staje się krwawą areną sporów między wykluwającymi się organizmami państwowymi. Opierając się na solidnych naukowych źródłach, autor odtwarza przebieg wydarzeń dzień po dniu, pokazuje ich przyczyny oraz skutki, a także zastanawia się nad konfliktem pamięci wokół lwowskiego listopada.

W oczach „Orląt” krajobraz głównego śródmiejskiego parku pamiętanego do niedawna jako sielskie miejsce schadzek, spotkań towarzyskich i dziecięcych zabaw zmienił się na zawsze z dniem 9 listopada. Uczestnicy katastrofalnego w skutkach ataku na Sejm do końca swych dni zapamiętali stosy ciał w śmiertelnych konwulsjach, porozrzucane karabiny, morderczy ogień z okien pobliskich zabudowań. Klęska w Ogrodzie Jezuickim była dla sił polskich tym straszniejsza, że los przygotowywanej przez parę dni ofensywy rozstrzygnął się w ciągu kilkunastu minut. Wiadomość o załamaniu się ataków na Śródmieście i niezwykle krwawych stratach szybko rozniosła się po „polskim” Lwowie. W efekcie wśród społeczeństwa podniosły się głosy o konieczności poszukiwania porozumienia z wrogiem nawet za cenę dużych ustępstw. Przygotowano projekt odezwy, która miała trafić do polskich kół decyzyjnych.

(fragment książki)

dr Damian Markowski – historyk, sowietolog, pracownik Biura Upamiętniania Walk i Męczeństwa, autor publikacji Płonące Kresy. Operacja „Burza” na ziemiach wschodnich II Rzeczypospolitej (2011) oraz Anatomia strachu. Sowietyzacja obwodu lwowskiego 1944–1953. Studium zmian polityczno-gospodarczych (2018).

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-06742-0
Rozmiar pliku: 6,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dzień dwunasty

IMPAS WALK ULICZNYCH

Polskie oddziały Sektora Bema wsparte oddziałem por. Abrahama z Góry Stracenia siódmy już raz ruszyły do szturmu na koszary Ferdynanda. Atakującym udało się przedrzeć przez ul. Jachowicza i dotrzeć do głównego gmachu koszar na odległość rzutu granatem, ale tam natarcie utknęło. Żołnierze ukraińscy mogli bezpiecznie ostrzeliwać nacierających, osłonięci grubymi murami. Po krótkiej wymianie ognia z koszar wyprowadzono kontruderzenie, które znowu odrzuciło Polaków. Wkrótce wznowili oni atak od kościoła św. Anny, ale sytuacja się powtórzyła i ukraiński kontratak ponownie okazał się skuteczny. Podczas starcia Ukraińcy postrzelili polskiego żołnierza przebranego za sanitariuszkę, u którego odnaleziono granaty.

Do walk doszło także na północy w rejonie browaru miejskiego przy Kleparowskiej i Szpitalnej. Ze strony polskiej udział w boju wzięli byli jeńcy włoscy, skutecznie ostrzeliwujący żołnierzy sotni szturmowej USS chor. Minczaka. Ukraińcy musieli wezwać posiłki. Ostrzał dostawali także z gazowni miejskiej mimo formalnego wyłączenia obiektów użyteczności publicznej służących obu stronom poza terenem operacji wojskowych. Na ul. Weteranów poległ młody strzelec Karlo Pihuljak rodem z Pokucia, jak pisał Ołeksa Kuźma: „jeden z najodważniejszych ukraińskich chłopców”^().

Aktywność sił polskich na terenie Podzamcza zaniepokoiła płk. Stefaniwa, gdyż mogła skomplikować planowane działania zaczepne w celu okrążenia wojsk polskich. Było dla niego jasne, że Polacy dążą do zdobycia dworca Podzamcze, by ograniczyć armii ukraińskiej możliwość ściągania posiłków za pomocą kolei. Komendant UHK zdecydował się zatem wzmocnić ten odcinek oraz zreorganizować jego komendę. Nowym dowódcą odcinka Podzamcze został porucznik USS Noskowśkyj, młody i energiczny oficer. Oddano mu dowództwo nad załogą liczącą łącznie 280 ludzi, ale jej trzonem była grupa 60 „ususów”. Ich przeciwnik był bitny i ruchliwy. Jak pisał Kuźma: „trudno było utrzymać na dystans polskie oddziały, które nieustannie pojawiały się w najbliższej okolicy. Wyparte z jednej lub drugiej ulicy, wkrótce pojawiały się tam z powrotem, znajdując pomoc i schronienie w domach polskich mieszkańców. Trzeba było zdobywać i obsadzać prawie każdą kamienicę”^().

PRZED SZTURMEM NA SZKOŁĘ KADECKĄ

Stefaniw czekał, aż uda mu się zgromadzić wystarczające posiłki, by podjąć próby złamania skrzydeł nieprzyjaciela i oskrzydlić polskie wojska, odcinając je od pomocy z zachodu i blokując im możliwość ściągania rekrutów z polskich miejscowości pod Lwowem. 12 listopada UHK otrzymała meldunek o przybyciu koleją z Kołomyi do Starego Sioła oddziału około trzystu żołnierzy z byłych austro-węgierskich 24. pp i 36. pstrz., wspartych trzema armatami polowymi i dwoma ciężkimi moździerzami kalibru 22 cm. Komendę nad posiłkami objął czotar Bławaćkyj. Uzyskawszy tak znaczne wzmocnienie, Stefaniw postanowił w pierwszej kolejności zlikwidować polskie reduty południowe, znajdujące się w Szkole Kadeckiej i koszarach kawalerii na Wulce. Bławaćkyj dozbroił swoich podkomendnych w magazynach broni i amunicji w Starym Siole, gdzie znajdowała się amunicja przywieziona jeszcze przez Legion USS, po czym wojska ruszyły do Sołonki Wielkiej, ukraińskiej wsi położonej dwa kilometry od Sokolnik.

Oddziały ukraińskie maszerowały w dwóch kolumnach. Prawa poruszała się szosą stryjską z zamiarem nawiązania kontaktu z załogą stacji Persenkówka, lewa szła polną drogą z Sokolnik do Kulparkowa. Około godziny 13.00 grupa Bławaćkiego dotarła do Sołonki, gdzie otrzymała od UHK rozkaz zniszczenia wysuniętej polskiej placówki położonej na skrzyżowaniu szlaku kolejowego i szosy stryjskiej na zachód od Persenkówki, a następnie sformowania trzech grup uderzeniowych. Po przepędzeniu Polaków z tego miejsca (o co nie było trudno, bo placówki broniło tylko kilkunastu ludzi) przystąpiono do organizacji właściwego natarcia. Pierwsza grupa uderzeniowa miała atakować od dworca na Persenkówce na północ jako prawe skrzydło natarcia, druga – zabezpieczać lewe skrzydło, a trzecia, najsilniejsza – przy wsparciu całej posiadanej artylerii – uderzyć na główne polskie pozycje i po ich zdobyciu wedrzeć się w głąb miasta. Dowódcy baterii armat i moździerzy otrzymali polecenie skoncentrowania ognia na budynku Szkoły Kadeckiej. Zakładano, że prawe skrzydło nawiąże łączność z załogą Cytadeli przez park Stryjski, a lewe okaże się wystarczająco silne, by powstrzymać ewentualne polskie próby kontrataku z kierunku zachodniego.

Plan miał poważne mankamenty, a największym z nich był zamiar przeprowadzenia tak poważnego ataku w izolacji od własnych oddziałów walczących we Lwowie, na co zresztą zwrócił uwagę Bławaćkyj, w godzinach popołudniowych wysyłając do Stefaniwa swoje zastrzeżenia i żądając przysłania posiłków. Stefaniw ustąpił tylko częściowo: wyraził zgodę, by natarcie z zewnątrz zostało wsparte przez załogę koszar przy ul. Jabłonowskich i św. Piotra. Załoga Cytadeli otrzymała rozkaz zajęcia koszar żandarmerii na rogu ul. Kopernika i Sapiehy, by po zajęciu Szkoły Kadeckiej można było utworzyć nową linię obronną, wciskając wojska polskie w głąb zachodniej części miasta. Przed wieczorem ukraiński dowódca odebrał jednak Bławaćkiemu komendę nad operacją, przekazując ją jednemu ze swych ulubionych oficerów, czotarowi Karawanowi, dowódcy 19. Pułku Strzelców.

Sztabowcy w UHK wierzyli, że atak uda się przeprowadzić jeszcze tego samego dnia, zanim polskie dowództwo zda sobie sprawę z grożącego jego odcinkom niebezpieczeństwa. Ale operacja zaczęła się przeciągać. Oddziały maszerowały powoli, bo żołnierze byli zmęczeni długim przejazdem kolejowym z Pokucia. Grupy uderzeniowe, mimo niewielkiej odległości między sobą, sygnalizowały swoje położenie rakietami świetlnymi, doskonale widocznymi ze Lwowa, co nie mogło ujść uwadze polskich czujek. Po dotarciu do Sołonki żołnierze odmówili dalszej służby do czasu otrzymania żołdu^(). Natarcie nie doszło zatem do skutku, a drogocenny czas ukraińscy oficerowie stracili na przywoływaniu podkomendnych do porządku. Stracono czynnik zaskoczenia, choć dla strony polskiej w żadnym razie nie oznaczało to jeszcze zażegnania niebezpieczeństwa.

ZA LINIĄ BOJOWĄ

Już 3 listopada podjęto w NKWP decyzję o ogłoszeniu mobilizacji powszechnej w „polskiej” części Lwowa. Dzień później rozklejono na murach odezwy wzywające dorosłych polskich mężczyzn w wieku od siedemnastu do trzydziestu pięciu lat, zdolnych do noszenia broni, do zgłaszania się do Domu Techników i szkoły Sienkiewicza, gdzie zlokalizowano pierwsze powszechne punkty werbunkowe. Apelowano przy tym do ich sumienia, poczucia tożsamości narodowej, honoru i dumy z chwalebnej przeszłości^(). Od 5 listopada NKWP i PKN czyniły wspólne starania na rzecz ściągnięcia do wojska przebywających we Lwowie byłych oficerów i żołnierzy armii państw zaborczych, wydając rozkaz skierowany do polskich mężczyzn między siedemnastym a czterdziestym piątem rokiem życia do stawienia się do komend mobilizacyjnych^(). Sam Mączyński sceptycznie oceniał wartość bojową tego poboru, uznając nowy narybek za „marny, dający się z trudnością utrzymać w ryzach i karbach, szczególnie w stosunkach lwowskich, gdzie każdy miał dom pod nosem”^().

Rozkaz mobilizacyjny z 4 XI 1918 r.

Niewielu poborowych otrzymało kategorię „A”, predysponującą do służby liniowej, komisje poborowe szczególnie często przyznawały zaś kategorię „B” (służba wartownicza), „C” (służba pomocnicza), a czasem i „D” (niezdolność do służby z powodu inwalidztwa). Zapobiegawczo z mobilizacji wyłączono ludność ukraińską i żydowską, jako że siłą rzeczy zachodziła uzasadniona wątpliwość co do ich lojalności względem powstańczych polskich władz i wojska. Potrzeba uspokojenia sytuacji na tyłach wpłynęła na decyzję o powołaniu służb milicyjnych. Z poborowych niewysłanych na linię z powodu przyznania im kategorii „B” utworzono milicję wojskową, formację o stosunkowo dużej skuteczności, której powierzono rolę dawnych batalionów wartowniczych. W dalszej kolejności powołano milicję obywatelską. Formacje te odpowiadały za porządek na tyłach „polskiego” Lwowa i służbę wartowniczą. Pod ich strażą znajdowało się również około tysiąca jeńców i dwieście osób internowanych, uznanych za „niebezpieczne” dla ładu publicznego.

Od wcielonych poborowych odbierano uroczyście (niekiedy na linii) przysięgę wojskową o treści: „Przysięgam uroczyście, że przyjęte na siebie obowiązki żołnierza spełnię zawsze i wszędzie z całą sumiennością bez względu na trudności i przeszkody, choćby z narażeniem zdrowia i życia własnego. Nie zaniedbam niczego, ażeby przyczynić się wszelkimi siłami do utrzymania ładu i porządku, być wzorem karności i posłuchu żołnierskiego. W ogóle przysięgam nie zaniedbać nigdy niczego, aby jak najwyżej wznieść świetny zawsze sztandar bojownika za Wolność, Niepodległość i Całość Polski. Hasłem mym będzie: Bóg i Ojczyzna. Tak mi dopomóż Bóg!”^(). Mimo składania przysięgi masowe dezercje były plagą także w szeregach polskich: z grupy dwudziestu poborowych wysłanej ze szkoły Konarskiego na jeden z odcinków dotarło na miejsce zaledwie pięciu młodych żołnierzy^(). Na pewno w utrzymaniu karności nie pomogła ta okoliczność, że poborowych wysłano nocą i bez eskorty oficerskiej.

Osobne zadania porządkowe spoczywały na barkach żandarmerii. Formacja ta rozwinęła się, gdy po kilku dniach broń złożył blokowany w koszarach pododdział żandarmów austriackich. Spośród prawie pięćdziesięciu funkcjonariuszy dwudziestu kilku podających się za Polaków weszło w skład formowanej żandarmerii wojsk polskich, którą powierzono majorowi Wiktorowi Sas-Hoszowskiemu. Dopiero od tego momentu żandarmi stali na straży bezpieczeństwa i porządku na zapleczu walczących oddziałów. W miarę jak rósł ich stan liczbowy, tworzono ekspozytury żandarmerii przy głównych redutach^(). Przy komendzie żandarmerii powołano także audytoriat sędziów śledczych. U progu trzeciego tygodnia bitwy o miasto na polskich tyłach działało już około pięciuset milicjantów wojskowych i żandarmów, ale część pododdziałów żandarmerii i MW wykorzystywano do walk na linii^().

Konieczność utrzymywania coraz większych sił porządkowych na zapleczu wymuszała wciąż trudna sytuacja w okolicy węzła kolejowego, gdzie nie ustawały napady na pociągi i magazyny, organizowane przede wszystkim przez zamieszkujących w pobliżu kolejarzy. Komendant Techniczny Dworca por. Bartel słusznie konstatował, że na wzrost bandytyzmu wpływało fatalne i stale pogarszające się zaopatrzenie w żywność, przez co „ludność błąka się odsyłana od jednej instancji do drugiej. Ten stan rzeczy powoduje wzrost niezadowolenia, nie tylko wśród ubogich warstw ludności i popycha je do wymienionych na wstępie wykroczeń”^().

Do zdobywania informacji w zajętej przez armię ukraińską części miasta, ochrony tajnych danych i zwalczania szpiegów w polskich szeregach powołano wywiad i kontrwywiad wojskowy. Organizację pierwszej z tych służb powierzono kpt. Julianowi Stasiniewiczowi „Kmicie”, nad kontrwywiadem zaś czuwał dr Kwiatkowski.

Decyzja o przezbrojeniu oddziałów na zdobytą w Skniłowie broń produkcji rosyjskiej spotkała się z niechęcią żołnierzy. Co bardziej przedsiębiorczy (i mniej skłonni do podawania w raportach prawdziwej ilości zachowanej amunicji) „po cichu” pozostawiali sobie zgrabne Mannlichery, nie dowierzając rosyjskim Mosinom mimo ich odporności na brud i zacięcia.

Staraniem KBiODP wydano kolejną odezwę do polskiej ludności płci męskiej z wezwaniem do wzięcia udziału w walce. Zawarto w niej również informację o zdobyciu Przemyśla przez wojska polskie. Czytamy: „Nie żądajmy od walczących bohaterów rzeczy nadludzkich. Mamy święty obowiązek natychmiast samorzutnie zasilić ich szeregi i dać im możność bodaj krótkiego wytchnienia. Do broni, bracia, do broni! W górę serca – precz z małodusznością! Chciejmy zwyciężyć i wytrwać do chwili bliskiego już wybawienia”^().

Rozbudowa wszystkich rodzajów Obrony Lwowa objęła także Grupę Lotniczą. Lwowskie lotnictwo wzbogaciło się w dość nieoczekiwany sposób o kolejny sprawny samolot wojskowy, którym przylecieli z Kijowa austriaccy lotnicy i – nie wiedząc o wydarzeniach we Lwowie – w drodze do Wiednia urządzili sobie niefortunne dla siebie międzylądowanie na Lewandówce. Tak wydarzenie to wspominał oficer oddziału samochodowego Obrony inż. Zygmunt Kisielnicki: „Przyjechałem na Błonia Janowskie samochodem i odbierałem raport od komendanta obsady lotniska. Obok stała grupa obsady umundurowana jak najdziwaczniej, a więc stroje cywilne obok mundurów gimnazjalnych, oberwane spodnie obok ubrań żakietowych, ale każdy posiadał pas z ładownicami i karabin na ramieniu, na głowach maciejówki obok czapek sportowych, wysokie baranie papachy obok meloników. Nagle usłyszeliśmy w powietrzu warkot motoru. Zdziwienie ogólne, skąd by się tu wziął obecnie samolot? Chyba ukraiński z wrogimi wobec nas zamiarami. Wobec tego rozsypaliśmy się i padliśmy na ziemię. Tymczasem aparat zatoczył swobodnie kilka kręgów nad lotniskiem i zaczął podchodzić bez strzału do lądowania. Widząc, że załoga nie posiada wrogich zamiarów, otoczyliśmy wkrótce zwartym kręgiem maszynę. Okazało się, że była to maszyna austriacka, z której wysiadł kapitan i sierżant-pilot. Na twarzach ich w chwili opuszczania aparatu malowało się na nasz widok bezmierne zdumienie, a za chwilę trzęsących się z przerażenia warg kapitana padły słowa: Ja, was is dem eigentlich loss? Długo tłumaczyłem mu, co się stało pod argumentem bagnetu i najeżonych bagnetów skapitulował, prosił jedynie o pozwolenie zabrania swego bagażu oraz aparatu kliszowego. W czasie przenoszenia na nasz samochód jego bagażu okazało się, że wiózł on kilka kilogramów tytoniu, prawdopodobnie na dobry handel do Wiednia. Przejeżdżając przez wiadukt kolejowy Niemiec rzucił okiem na zrujnowany Dworzec i zupełną martwotę ostygłych maszyn i wówczas zdaje się dopiero uwierzył, wyrażając głośno swe myśli: Ja, es ist hier wirklich alles tod”^(). Tego dnia polskie samoloty ostrzelały oddziały ukraińskie pod Sokolnikami i zrzuciły kilka bomb na stanowiska artylerii na Wysokim Zamku, ponadto jedna z polskich maszyn zbombardowała dworzec kolejowy w Chodorowie^().

Aby wyeliminować możliwość ukraińskiego desantu kanałami na polskich tyłach, zabezpieczono drucianą siatką właz do kanałów przy ul. Greckiej. W razie jakichkolwiek ruchów w kanale ustawiony tam na stałe wartownik miał natychmiast poinformować o tym telefonicznie por. Bernarda Monda. W kanałach biegnących pod ul. Pełczyńską przeciągnięto kabel, w razie naruszenia uruchamiający elektryczny dzwonek^(). Pod wieczór siły Obrony Lwowa liczyły według stanu żywieniowego 3354 ludzi, w tym 713 oficerów, a na linii walk – 1898 żołnierzy i oficerów^(). Militaryzacja „polskiej” części miasta postępowała. Mączyński i jego współpracownicy wiedzieli jednak, że jest to warunek konieczny, by obrona trwała, aż nadejdzie odsiecz. Teren Lwowa opanowany przez siły powstańcze stał się wielkim obozem wojskowym, który od pierwszych dni walki oczekiwał jednak na odsiecz.

LWÓW WZYWA POMOCY

Dobra organizacja obrony miasta przez Naczelną Komendę Wojsk Polskich oraz zaplecza przez Polski Komitet Narodowy nie mogła przysłonić oczywistego faktu, że siły obrońców będą się musiały w końcu wykruszyć wobec stopniowego wzmacniania armii ukraińskiej przez posiłki, mobilizowane na całym zajętym przez ukraińskie władze terenie Galicji Wschodniej. „Polski” Lwów walczył dzięki ofiarności mieszkańców, członków organizacji wojskowych i ochotników, ale pozostawiony w osamotnieniu, pozbawiony pomocy z zewnątrz, mimo rozbudowania struktur obronnych na tereny podmiejskie ostatecznie musiał kiedyś upaść. Polscy dowódcy i politycy doskonale wiedzieli, że starania o pomoc są niemal równie ważne jak panowanie nad sytuacją na frontach: miejskim i podmiejskim. Na odsiecz liczyła powszechnie polska ludność, nie wyłączając ochotników śpieszących do oddziałów powstańczych. Spodziewano się, że regularne wojska z Krakowa i innych części centralnej Polski przybędą lada dzień, a może i lada godzina^().

Podjęto też własne starania o przyspieszenie odsieczy. Już 1 listopada do Krakowa wyjechał z polecenia Czesława Mączyńskiego oficer PKW Ignacy Borek-Barski. Zdołał on spotkać się z hrabią Aleksandrem Skarbkiem, któremu pokrótce nakreślił sytuację w mieście, i dotarł do generała Bolesława Roi, organizującego od 31 października wojska polskie w Galicji^(). Roja nie mógł uwierzyć, że na ulicach Lwowa Polacy stanęli do spontanicznej walki. Na żądania natychmiastowego przysłania samolotu łącznikowego, pociągu pancernego w czasie czternastu godzin i batalionu piechoty w ciągu doby odrzekł tylko: „Wracajcie do Lwowa i powiedzcie, że będę się starał pamiętać o nim”. Borek-Barski poczuł się dotknięty i zlekceważony, zorganizował zatem wraz ze Skarbkiem obywatelski zaciąg ochotników na odsiecz miastu. Dzięki ich działalności chętni do walki o Lwów wyjeżdżali na wschód z Krakowa, Nowego Sącza i Dębicy w grupkach liczących po kilku, kilkunastu ludzi, przebrani w mundury rosyjskie, formalnie podróżując jako jeńcy wracający do domu z niewoli^(). Krakowskie Biuro Odsieczy prowadziło w ograniczonej formie także propagandę na rzecz odsieczy, staraniem jego pracowników wydano m.in. odezwę „Na odsiecz Lwowa”, w której w dramatycznych słowach nawoływano do jak najszybszego wyjazdu ochotników na wschód:

„Słabną już ramiona bohaterskich obrońców Lwowa.

Ich garstka maleje, ale trzyma się nadludzkim wysiłkiem i czeka pomocy.

Niech każdy z nas pamięta, że krew tych najszlachetniejszych i o Polskę walczących spadnie na jego sumienie!

...jeśli się do odsieczy nie przyczyni.

Każda chwila jest droga! Każdy ochotnik może ocalić setki rodaków!”^().

Co prawda, już 3 listopada NKWP podała w komunikacie informację o przybyciu kuriera „z zachodu” z meldunkiem o nadciągającej odsieczy, ale można przypuszczać, że wiadomość tę, niemającą potwierdzenia w faktach, puszczono w celach propagandowych^(). Staraniom o przyspieszenie odsieczy towarzyszyły próby zdyskredytowania ukraińskich dążeń niepodległościowych i oskarżenia wroga o współpracę z Austro-Węgrami. Zręcznie wykorzystano przy tym fakt, że część ukraińskich żołnierzy z odcinka Podzamcze nosiła mundury niemieckie z magazynów znajdujących się przy pobliskiej stacji kolejowej. Żołnierze ci przechodzili z meldunkami i patrolami także na Śródmieście, a ich umundurowanie było szeroko komentowane przez polskich mieszkańców. Przeciw podobnym praktykom zaprotestował niemiecki konsul i UHK musiała wydać rozkaz zabraniający noszenia niemieckich mundurów^().

NKWP miała też nadzieję, że uda się ściągnąć do Lwowa przynajmniej niektóre pododdziały złożone z Polaków, zmierzające przez Ukrainę i Galicję Wschodnią na zachód po rozpadzie armii Austro-Węgier. Z Odessy wyruszył w transportach kolejowych 90. pp z Jarosławia, w 75 procentach złożony z Polaków. Kierując się na zachód, pułk został przepuszczony przez ukraińskie oddziały w Tarnopolu. Komenda tarnopolska uznała widocznie, że posiada zbyt nikłe siły, by się temu przeciwstawić i rozesłała meldunki, że nie jest pewne, czy polska jednostka nie zdecyduje się na dołączenie do rodaków walczących we Lwowie. UHK wydała rozkaz rozbrojenia 90. pp, ale nie było komu go wykonać – transportowany koleją oddział reprezentował siłę bojową co najmniej zbliżoną do siły armii ukraińskiej we Lwowie.

Próbę jego rozbrojenia podjęto dopiero w Chodorowie, gdzie 9 listopada pozycje obronne przed dworcem kolejowym zajęła sotnia byłego 95. pp z trzema karabinami maszynowymi. Ukraińskie straże przednie zatrzymały transport z pierwszym batalionem „polskiego” pułku, po czym rozpoczęła się nierówna walka. Zdecydowana przewaga była po stronie Polaków, którzy, kilkakrotnie liczniejsi, mieli wsparcie kilkunastu kaemów i dwóch moździerzy. Po dwóch godzinach boju i stracie ponad dwudziestu zabitych i wielu rannych ukraiński pododdział został rozgromiony. Resztki sotni wycofały się, odblokowując tor. Polacy mieli kilkunastu zabitych i rannych. Wkrótce potem do Chodorowa wjechał drugi batalion 95. pp, którego żołnierze opanowali miasto, rozbroili ukraińską milicję, ograbili magazyny i wzięli zakładników, w razie gdyby Ukraińcy chcieli stawiać opór także w innych miejscowościach. Zabrali ze sobą również kilku ukraińskich jeńców i w południe odjechali, ale nie na Lwów, a na Stryj. Trzeci baon przejechał już bez żadnych przeszkód. Ze Stryja pułk skierował się na Sambor i Przemyśl, a stamtąd już prosto do Jarosławia, gdzie został rozwiązany^(). Polskie nadzieje na użycie pułku w bitwie lwowskiej rozwiały się.

Szczęśliwie dla Polaków prośby o wsparcie można było również przesłać za pomocą przywróconych do użytku samolotów z Lewandówki. 7 listopada Bastyr i de Beaurain wystartowali z lotniska we Lwowie i bez przeszkód wylądowali w Krakowie z pismem adresowanym do PKL. Z powrotem przywieźli krzepiącą wiadomość od działającego w stolicy Galicji Zachodniej hrabiego Skarbka o treści: „Brońcie się dalej, organizujemy wydatną pomoc najdalej do tygodnia. Starajcie się zawrzeć rozejm bez przesądzania sprawy polskiej i dalszej obrony. Ochronicie rozejmem przelew krwi i powstrzymacie niszczenie Galicji Wschodniej”^(). Wiadomość ta co prawda utwierdziła NKWP w przekonaniu, że jakaś pomoc zbrojna dla walczącego miasta jest organizowana, ale nie dawała nadziei ani na rozwiązanie polityczne sporu, ani na rychłą odsiecz.

Ósmego listopada lot do Krakowa wykonał por. Stec. Na pytanie, jak długo obrońcy Lwowa są jeszcze w stanie wytrzymać, udzielono odpowiedzi, cytując Mączyńskiego: „jak długo nam amunicji starczy, co będzie trwało około dwu miesięcy, jeśli się nam uda zamiar dzisiejszy . Nie uda się on, za kilka dni Lwów opuścimy, ale po Wschodniej Galicji grasować będziemy”^(). Aby jednak w ogóle można było mówić o odsieczy dla Lwowa, siły zbrojne odradzającego się państwa polskiego musiały zapanować nad Przemyślem.

BÓJ O PRZEMYŚL

Ze względu na swoje strategiczne położenie na szlaku z zachodu na wschód Przemyśl stanowił ważny punkt na mapie Galicji Wschodniej, a o miasto, obwarowane umocnieniami twierdzy, stoczono podczas I wojny światowej zacięte i niezwykle krwawe walki. W planach UWK jego zajęcie miało pierwszoplanowe znaczenie dla kolejnych działań w ewentualnej wojnie z Polakami. Utrzymując Przemyśl pod kontrolą, oddziały ukraińskie mogły z powodzeniem blokować próby przyjścia na pomoc oddziałom powstańczym walczącym we Lwowie. Wojskom polskim natomiast opanowanie miasta pozwalało na rozwinięcie operacji w głąb Galicji Wschodniej. Nie dziwi zatem, że zarówno Ukraińcy, jak i Polacy zamierzali możliwie szybko zająć Przemyśl i go utrzymać.

Jeszcze przed wybuchem powstania we Lwowie w Przemyślu doszło do wydarzeń, które pokrzyżowały ukraińskie plany. 30 października rozpoczęła się częściowa demobilizacja jednostek przemyskiego garnizonu. Oficerowie ukraińscy zaangażowani w konspirację niepodległościową próbowali przekonać swoich rodaków, by pozostali w szeregach przynajmniej przez tydzień, ale ci nie chcieli o tym słyszeć^(). 31 października por. Mykoła Fediuszka w porozumieniu z działaczami UNR z Przemyśla rozpoczął mobilizację sił ukraińskich spośród oddziałów stacjonujących w pobliskiej Żurawicy, bez uzgodnienia tego z Witowśkim. Wykorzystując zawczasu istniejącą siatkę konspiracyjną, Fediuszka zorganizował kureń piechoty z pododdziałów zapasowych 9. Pułku Piechoty. Na dowódcę operacji zdobycia miasta wyznaczono mjr. Birećkiego. Komenda Przemyśla, złożona głównie z polskich oficerów, nie dała się jednak zaskoczyć. Na meldunek o ukraińskich rozruchach dowódca korpusu gen. Stanisław Puchalski wysłał przeciwko kureniowi formującemu się w Żurawicy dwa bataliony szturmowe z artylerią z rozkazem stłumienia buntu^().

Przerażeni tym faktem przemyscy działacze UNR udali się do generała z prośbą o zaniechanie pacyfikacji. Ten zgodził się pod warunkiem rozpuszczenia ukraińskiego oddziału. Fediuszka wykonał rozkaz, ale demobilizacja oddolnie ogarnęła także inne jednostki garnizonu, powodując masowe dezercje żołnierzy wszystkich narodowości. Birećkyj zbiegł i pojawił się ponownie w Przemyślu dopiero po kilku dniach^(). Z miasta ciągnęły we wszystkich kierunkach setki dezerterów i austriackich urzędników, udających się do domów wraz z rodzinami i dobytkiem. Fediuszka, niedoszły zdobywca Przemyśla, został dość cierpko scharakteryzowany przez jednego z podkomendnych: „wielki patriota i idealista, a także posłuszny żołnierz, co wyszło na złe, bo zbytnio słuchał tych, których nie należało”^().

Pierwszego listopada w mieście dopełnił się rozkład władzy austriackiej, a ostatni pozostali jeszcze na służbie żołnierze ck masowo dezerterowali i rzucili się rabować magazyny z prowiantem. W niektórych punktach miasta ujawniły się polskie i ukraińskie grupki zbrojne. O godzinie 13.00 na dworzec dotarł hrabia Aleksander Skarbek jako przedstawiciel PKL, po czym rozpoczęły się rozmowy polityczne z przedstawicielami społeczności ukraińskiej. Strony zgodziły się, by do czasu wiążącego politycznego rozstrzygnięcia w kwestii przynależności tych ziem porządku w Przemyślu strzegły oddziały polskie i ukraińskie, a miastem zarządzała komisja mieszana, złożona z przedstawicieli obu społeczności. Wbrew intencjom podjęte działania nie doprowadziły jednak do załagodzenia sporu. Patrole aresztowały się nawzajem i rozbrajały, pojawił się konflikt na tle obsady magazynów z bronią i żywnością (zresztą notorycznie rozkradanych tak przez ludność miejską i okoliczną, jak i samych pilnujących). Panował ogólny chaos organizacyjny, a gen. Puchalski dopiero wieczorem otrzymał rozkaz gen. Tadeusza Rozwadowskiego mianujący go komendantem wojsk polskich w Galicji i na Śląsku. Generał oficjalnie wymówił swą służbę komendzie austriackiej i zameldował o tym do Wiednia^(). W tej sytuacji strona ukraińska, słusznie się obawiając, że Polacy czekają tylko na posiłki z Galicji Zachodniej, by zająć miasto, w nocy z 2 na 3 listopada podjęła próbę ataku.

Ukraińska komenda liczyła, że przy pomocy swoich ludzi w terenie uda się ściągnąć z okolicznych wiosek około dwóch tysięcy ludzi, którzy zostaliby podzieleni na cztery odcinki operacyjne: „Nehrybka”, „Jaksmanice”, „Chałupki Medyckie” i „Prałkowce”. Ku jej rozczarowaniu rankiem 3 listopada na pozycjach wyjściowych pojawiło się zaledwie dwustu mężczyzn na odcinku „Nehrybka”, w większości kilkunastoletnich chłopców, i to bez broni. Razem z patrolami miejskimi siły ukraińskie liczyły nie więcej niż dwustu pięćdziesięciu zbrojnych. Mimo to w godzinach rannych dzięki zaskoczeniu osiągnęły one pełen sukces. Aresztowano i internowano gen. Puchalskiego, płk. Sikorskiego, około czterdziestu innych oficerów i ponad stu polskich żołnierzy; zdobyto magazyny z bronią i wielką ilością amunicji, mundury, aerodrom i park samochodowy. Nie udało się natomiast zniszczyć reszty polskich oddziałów (choć Ukraińcy wcale do tego nie dążyli), które bez przeszkód wycofały się na Zasanie, gdzie zorganizowały obronę na linii Sanu. Ukraiński atak był tak niespodziewany, że siły polskie, które znajdowały się w początkowym dopiero stadium organizacyjnym, stawiły tylko śladowy opór. Pomimo że w minionych dniach formalnie zapisało się do milicji kilkaset osób, 2 listopada gen. Puchalski nie zastał podczas inspekcji w koszarach byłego ck 45. pp „prawie nikogo”. Nie udało mu się również sformować dwóch kompanii piechoty do obrony miasta – zamiast dwustu siedemdziesięciu ludzi zmobilizowano pod broń jedynie dwudziestu ośmiu. Dość przypadkowo na miejscu znalazła się też doraźnie sformowana Legia Oficerska^(). Nie dziwi zatem, że do pokonania takich sił wystarczyły nawet nieliczne i niedoświadczone oddziały przeciwnika.

Dzięki sprawnemu zajęciu Przemyśla Ukraińcy zyskali cenny czas i warunki do zebrania poważnych sił, zdolnych do powstrzymania odsieczy dla Lwowa na linii Sanu. Samych tylko karabinów ręcznych zdobyli w przejętych magazynach siedem tysięcy sztuk, co przy wystarczającej liczbie amunicji pozwoliłoby im na uzbrojenie całej brygady, potrzebnej do długotrwałego utrzymania Przemyśla. Tak się jednak nie stało. Po raz kolejny objawił się największy z organizacyjnych mankamentów społeczności ukraińskiej w 1918 roku, jakim była niedostateczna gotowość do obrony powstających narodowych struktur państwowych. Stale brakowało ochotników. Co prawda, w ciągu kilku dni od zdobycia miasta kancelarie wojskowe odnotowały przyjęcie do dwóch tysięcy chętnych, ale rzeczywisty stan załogi nie przekraczał pięciuset uzbrojonych ludzi. Przeważająca część ochotników nadciągających ze wsi dawała się werbować jedynie po to, by po otrzymaniu munduru, wyposażenia, broni i prowiantu wrócić z tymi „łupami” do domów. Najbardziej łapczywi „zaciągali się” tak kilka razy. Co więcej, nie było człowieka zdolnego do sprawnego zorganizowania obrony. Dowodzący nią ppłk Szafranśkyj był, zdaniem Ołeksy Kuźmy, oficerem „bez energii i inicjatywy”. W dodatku dość lekkomyślnie – na prośbę strony polskiej – zgodził się 6 listopada znieść w Przemyślu stan wojenny. Jedynym pododdziałem wśród sił ukraińskich posiadającym wartość bojową była grupa pięćdziesięciu żandarmów, zresztą co chwila rzucana na odcinki, gdzie coś się działo, w charakterze swoistej „straży pożarnej”. Ukraińska załoga dysponowała trzema karabinami maszynowymi, ale miała tylko dwóch żołnierzy, którzy znali się na ich obsłudze. Zdaniem sotnika Hozy bardzo słabo prezentowali się pod względem moralnym również ukraińscy dowódcy: na stołówkę dla oficerów i podoficerów przychodziło około sześćdziesięciu ludzi, ale w razie potrzeby nie kwapili się oni do prowadzenia patroli bojowych^().

Nie wykonano najważniejszego z rozkazów, który przyszedł od Witowśkiego jeszcze przed wybuchem powstania: nie wysadzono mostów na Sanie. Poszukiwania materiałów wybuchowych trwały kilka dni, a gdy Ukraińcy wreszcie je znaleźli w forcie I „Salis Soglio” w Siedliskach, wyszło na jaw, że nie było wśród nich nikogo, kto umiałby je założyć i zdetonować. Kiedy już zgłosił się jakiś oficer gotowy to zrobić, zabrakło zapalnika^(). Z braku pomysłu, co zrobić z jeńcami, wypuszczono część z nich, w tym gen. Puchalskiego i płk. Sikorskiego, którzy oczywiście od razu po przybyciu do Jarosławia zajęli się organizacją wojsk polskich. Już 7 listopada Puchalski i Sikorski wysłali stamtąd na Zasanie dwie półkompanie piechoty, których nadejście wydatnie wzmocniło polską obronę linii Sanu^().

Podpułkownik Szafranśkyj zdecydował się zwołać naradę wojenną dopiero 10 listopada, kiedy w Przemyślu były już siły mjr. Juliana Stachiewicza i ppłk. Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego przybyłe z Krakowa i gdy na jeden z mostów wjechał polski pociąg pancerny (wycofał się ostrzelany z kaemów, gdy kilku ludzi z jego załogi zostało rannych). Było już jednak za późno na skuteczne przeciwdziałanie. 11 listopada o godzinie 10.00 Polacy przesłali ukraińskiej komendzie ultimatum zawierające następujące żądania: złożyć broń, amunicję i granaty ręczne do godziny 18.00, przekazać magazyny, obiekty użyteczności publicznej i lotnisko z parkiem maszyn i poddać się. Rozbrojona załoga ukraińska mogłaby potem bezpiecznie opuścić miasto i rozejść się do domów^().

Pismo pozostało bez odpowiedzi, wobec czego krótko po godzinie 12.00 polskie działa rozpoczęły przygotowanie artyleryjskie. W czasie ostrzału większość ukraińskiej załogi miasta uciekła. Na sygnał do ataku na most kolejowy czekała polska ariergarda – kompania przemyska licząca stu pięćdziesięciu żołnierzy, wsparta czterema karabinami maszynowymi wraz z pociągiem pancernym. Przez most drogowy nacierać miała kompania pierwszego batalionu 5. pp LP kpt. Henryka Krok-Paszkowskiego, a przez kładkę na Sanie w południowej części miasta – pododdział byłego ck 8. pp por. Bolesława Zajączkowskiego. Na wysokości Kruhla przez rzekę przeprawić się miały w bród dwa plutony jazdy, by uderzyć na tyły Ukraińców w rejonie Zamku. W odwodzie czekała na rozkaz Krakowska Legia Oficerska^().

Podpułkownik Michał Karaszewicz-Tokarzewski – żołnierz Legionów, w listopadzie 1918 r. uczestniczył w walkach o Przemyśl, a później dowodził odsieczą Lwowa.

Około godziny 14.00, gdy ruszyło natarcie, na ukraińskich pozycjach znajdowało się już niewielu obrońców. Polski atak przemieszczał się mostem kolejowym, pod osłoną pociągu pancernego omiatającego stanowiska nieprzyjaciela ogniem karabinów maszynowych. Równocześnie uaktywnili się polscy strzelcy w samym mieście, otwierając do żołnierzy ukraińskich ogień od tyłu. Szybko przyłączyli się do nich uzbrojeni kolejarze, jeszcze bardziej zwiększając dysproporcję sił. Bój o mosty, choć krótki, był zacięty, doszło nawet do walki wręcz. Ogień polskich dział był celny i uciszył ukraińskie gniazda km w kamienicach na wschodnim brzegu Sanu. Po zdobyciu mostów i dworca kolejowego Polacy zajęli się likwidacją mniejszych ośrodków oporu. Zdaniem dowódcy Legii Oficerskiej uzbrojona Milicja Żydowska wszędzie występowała po stronie oddziałów ukraińskich. Do wieczora Przemyśl został zdobyty, niewielka grupka Ukraińców broniła się jeszcze w koszarach przy ul. Cichej, w całkowitym okrążeniu. Żołnierze ci przebili się poza miasto następnego dnia. Po zwycięstwie Polacy aresztowali ukraińskich działaczy politycznych, a podczas rewizji zniszczono mieszkania kilku z nich. Doszło również do antyżydowskich ekscesów^(). Straty atakujących podczas trwających niespełna dobę walk o miasto były nieznaczne i wyniosły ośmiu poległych i około pięćdziesięciu rannych. Ukraińcy stracili kilkunastu zabitych, wielu rannych i ponad trzydziestu jeńców. Po bitwie chorego mjr. Stachiewicza zastąpił na stanowisku dowódcy garnizonu przemyskiego ppłk Michał Karaszewicz-Tokarzewski^().

Zdobycie Przemyśla otworzyło Polakom możliwość zorganizowania odsieczy dla walczącego Lwowa, co mogło być zapowiedzią przyszłego zwycięstwa w całej wojnie. Dla Ukraińców upadek tego miasta był w istocie zwiastunem klęski. Ich sytuacja stawała się z każdym dniem trudniejsza, tym bardziej że rozbite oddziały przemyskie rozproszyły się w terenie, a spośród komendy nie znalazł się nikt, kto poinformowałby UHK o przemyskiej porażce. W rezultacie płk Stefaniw dowiedział się o utracie Przemyśla dopiero 15 listopada.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: