Żal po stracie. Sztuka akceptacji - Ewa Woydyłło - ebook

Żal po stracie. Sztuka akceptacji ebook

Ewa Woydyłło

4,0

Opis

Nowe — poszerzone o rozdział pomagający nam zrozumieć doświadczenie wojny — wydanie poradnika Ewy Woydyłło

Umiera ktoś bliski. Rozpada się nasz związek. Dowiadujemy się o chorobie. Tuż za naszą granicą wybucha konflikt zbrojny. Te i inne sytuacje mają wspólny mianownik: rozsypuje się nasz dotychczasowy świat.

Ceniona psycholożka pokazuje, jak radzić sobie z emocjami po traumie. Woydyłło przekonuje, że akceptacja utraty to nie kapitulacja, a pomagając innym, pomagamy sobie.

Autorka odwołuje się do własnej biografii, osobistych doświadczeń utraty i skutecznych sposobów, które pomogły jej wyjść z trudności.

Żal po stracie. Sztuka akceptacji” pozwala odnaleźć się w nowej sytuacji oraz odzyskać spokój i poczucie bezpieczeństwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 182

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (5 ocen)
3
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opie­ka re­dak­cyj­na: LU­CY­NA KO­WA­LIK, KA­TA­RZY­NA KRZY­ŻAN-PE­REK
Re­dak­cja: MA­RIA ROLA, ANNA RUD­NIC­KA
Ko­rek­ta: WOJ­CIECH ADAM­SKI, BAR­BA­RA GÓR­SKA, MA­RIA WO­LA­ŃCZYK, MA­ŁGO­RZA­TA WÓJ­CIK
Pro­jekt okład­ki: UR­SZU­LA GI­REŃ
Re­dak­tor tech­nicz­ny: RO­BERT GĘBUŚ
© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2020
Wy­da­nie dru­gie, po­sze­rzo­ne
ISBN 978-83-08-07792-4
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płat­na li­nia te­le­fo­nicz­na: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Ksi­ęgar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Lek­cja utra­ty, lek­cja naj­dłu­ższa

Je­że­li ten, kto od­sze­dł, jed­nak na­dal jest, bo po­zo­sta­wił śla­dy, o któ­rych tylu lu­dzi opo­wia­da, to od­sze­dł czy nie od­sze­dł?

Jesz­cze za­nim świa­do­mo­ść otwo­rzy się na sie­bie samą i na świat, już uczest­ni­czy­my w lek­cji utra­ty. Wszy­scy, ka­żdy. Na przy­kład, gdy na­gle usta­je ko­ły­sa­nie – ta­kie roz­kosz­ne, nar­ko­tycz­nie bło­gie, nie­sko­ńcze­nie mi­ęk­kie, cie­płe i bez­gra­nicz­nie bez­piecz­ne. I oto na­gle – nic. Ko­ły­sa­nie usta­ło. Gdzie po­dzia­ło się TO nie­na­zwa­nie bło­gie – mi­ęk­kie i cie­płe, otu­la­jące, bez­piecz­ne? Co się te­raz ze mną sta­nie? Gdzie za­czy­nam się ja, gdzie się ko­ńczę? Może za­raz mnie już nie będzie? Tra­cę sie­bie... Jak to prze­trwać? Czy prze­trwam? Za­le­d­wie prze­czu­cie, jesz­cze nie świa­do­mo­ść, ale to ona uczy nas pła­kać.

Za­nim do resz­ty znu­ży nas prze­ra­że­nie, pła­cze­my. Po swo­je­mu, jesz­cze bez słów, wo­ła­my „Wróć!”. I to, cze­go nie po­zwa­la­my so­bie ode­brać, prze­wa­żnie po­wra­ca, do­słow­nie na na­sze za­wo­ła­nie. Zo­sta­je nam od­da­ne, od­zy­sku­je­my to, o co wo­ła­my, cze­go nie chce­my utra­cić. Po­wra­ca­ją czu­łe ob­jęcia, ko­ły­sa­nie, cie­le­sna piesz­czo­ta, bez­pie­cze­ństwo. Pierw­sza lek­cja od­ro­bio­na: wo­łaj, krzycz, płacz jak naj­gło­śniej, a od­zy­skasz. Od­zy­ska­my może tyl­ko na chwi­lę, ale w ten spo­sób po­wo­li do­wia­du­je­my się, że na tym po­le­ga ży­cie, i tak jest do­brze. Tra­ci­my, od­zy­sku­je­my, znów tra­ci­my, uczy­my się wy­trzy­my­wać naj­pierw krót­kie roz­łąki, po­tem co­raz dłu­ższe. I jesz­cze dłu­ższe. Aż kie­dyś na­sze wo­ła­nie i nie­zgo­da na roz­łąkę nie zdo­ła­ją przy­wo­łać Utra­co­ne­go. Sta­nie­my w ob­li­czu stra­ty Nie­od­wra­cal­nej. Nie do od­zy­ska­nia. Nie do od­wró­ce­nia. To będzie dru­ga lek­cja. Mu­si­my ją od­ro­bić, aby się do­wie­dzieć, że to też mo­żna prze­żyć.

Ra­zem z tymi ćwi­cze­nia­mi od­zy­ski­wa­nia lub nie­odzy­ski­wa­nia strat obu­dzi się i za­do­mo­wi w du­szy oraz w cie­le skom­pli­ko­wa­na świa­do­mo­ść, że na świe­cie jest wie­le rze­czy, któ­re nie ist­nie­ją wy­łącz­nie dla nas ani z na­sze­go po­wo­du. Że oprócz Ja ist­nie­ją inne byty, ja­cyś Oni, a wśród nich ten On i ta Ona, bez któ­rych nie chce­my ist­nieć. Do­wie­my się też i wie­lo­krot­nie upew­ni­my, że Oni mogą pew­ne­go dnia od­da­lić się, zo­sta­wić nas i już nie po­wró­cić. A mimo to będzie­my ist­nieć.

We Fran­cji mówi się par­tir c’est mo­urir un peu – od­da­lić się, ode­jść, to tro­chę umrzeć. Czy nie jest też od­wrot­nie? Umrzeć to tro­chę ode­jść, od­je­chać, od­da­lić się. Tyle razy sły­sza­łam lub czy­ta­łam w zwie­rze­niach osie­ro­co­nych osób, osób w ża­ło­bie: „My­ślę, że gdzieś wy­je­chał”, „Wy­obra­żam so­bie, że wy­bra­ła się gdzieś da­le­ko, tak jak kie­dyś, tyl­ko na dłu­żej”. Nie­któ­rzy do­da­ją: „W wy­obra­źni na­dal z nim / z nią roz­ma­wiam. Te­raz, mimo osa­mot­nie­nia, czu­ję, że je­ste­śmy bli­żsi so­bie niż kie­dy­kol­wiek za ży­cia, tak jak­by na­resz­cie znik­nęły mi­ędzy nami wszel­kie ba­rie­ry. Wy­da­je mi się, a może wca­le mi się nie wy­da­je, tyl­ko na­praw­dę sły­szę, jak mówi, co mam zro­bić, jak po­stąpić. Opie­ku­je się mną na­praw­dę, czu­ję to cały czas”.

Mnie sa­mej zda­rzy­ła się nie­daw­no do­syć dziw­na rzecz. Opra­co­wy­wa­łam do dru­ku wy­bór au­dy­cji ra­dio­wych mo­je­go męża, Wik­to­ra Osia­ty­ńskie­go. Przez kil­ka ty­go­dni re­da­go­wa­łam w kom­pu­te­rze spi­sa­ne przez ko­goś au­dy­cje. W cza­sie tej pra­cy to­wa­rzy­szy­ło mi ha­lu­cy­no­gen­ne wra­że­nie, że nie czy­tam dia­lo­gów, tyl­ko sły­szę je tak, jak­by mój mąż roz­ma­wiał ze swo­imi go­śćmi gdzieś obok, bli­sko, tyl­ko że poza za­si­ęgiem wzro­ku, tak jak na­praw­dę było – przez ra­dio. W tym oso­bli­wym tran­sie, gdy mia­łam ja­kieś re­dak­tor­skie wa­ha­nia, przy­si­ęgła­bym, że wy­ra­źnie sły­sza­łam, jak pod­su­wa mi „swo­ją” wer­sję tek­stu. Za­pi­sy­wa­łam. Od­czy­ty­wa­łam na głos. Brzmia­ła bez­błęd­nie. Na­praw­dę tak, jak­by zre­da­go­wał ją sam au­tor au­dy­cji. Ta­kie me­ta­fi­zycz­ne prze­ży­cie.

Moc pa­mi­ęci i wy­obra­źni jest po­tężna. Lu­dzie w ża­ło­bie od­bie­ra­ją sy­gna­ły nie­mal rze­czy­wi­stej obec­no­ści od tych, któ­rych utra­ci­li. Roz­szy­fro­wu­ją zna­ki za­klęte w przy­pad­ko­wym stuk­ni­ęciu za­trza­ski­wa­nych prze­ci­ągiem drzwi lub spa­da­jących ob­ra­zów za­wie­szo­nych na zbyt sła­bych gwo­ździach. Albo – jak Jan Ko­cha­now­ski – po­sy­ła­ją ku nie­bio­som bła­ga­nia o ta­kie sy­gna­ły. Oto jed­no z jego po­etyc­kich wes­tchnień ża­łob­nych, na­pi­sa­nych po przed­wcze­snej śmier­ci có­recz­ki Or­szul­ki:

Gdzie­śkol­wiek jest, je­śliś jest, li­tuj mej ża­ło­ści,

A nie mo­żesz li w onej daw­nej swej ca­ło­ści,

Po­ciesz mię, jako mo­żesz, a staw się przede mną

Lubo snem, lubo cie­niem, lub marą nik­czem­ną[1].

Jan Ko­cha­now­ski, Tren X

Obec­no­ść? Nie­obec­no­ść? Co jest praw­dą? Je­że­li ten, kto od­sze­dł, jed­nak na­dal jest, bo po­zo­sta­wia śla­dy, o któ­rych tylu lu­dzi opo­wia­da, to od­sze­dł czy nie od­sze­dł?

W ga­ze­tach pu­ste miej­sca obok ne­kro­lo­gów cza­sem za­pe­łnia się sen­ten­cja­mi w ro­dza­ju: „Nasi bli­scy są z nami, do­pó­ki o nich pa­mi­ęta­my” lub „Naj­trwal­szym po­mni­kiem jest po­mnik pa­mi­ęci”, albo „Być może dla świa­ta je­steś tyl­ko czło­wie­kiem, ale dla nie­któ­rych lu­dzi je­steś ca­łym świa­tem...”, czy też „Nie wszy­stek umrę...”[2] (to z Ho­ra­ce­go). Cza­sem ja­kaś fi­lo­zo­ficz­nie uspo­so­bio­na re­dak­tor­ka za­mie­ści cy­tat z Mi­ko­ła­ja Go­go­la: „Gdy­by nie było śmier­ci, ży­cie nie wy­da­wa­ło­by nam się ta­kie pi­ęk­ne”[3].

Wpi­sy te to ści­ągaw­ki do ćwi­czeń z ludz­kiej ża­ło­by. Za­czy­na­ją się w pierw­szych chwi­lach ży­cia i trwa­ją nie­prze­rwa­nie do sa­me­go ko­ńca. Naj­pierw od­kry­wa­my prze­ra­że­nie, ja­kim na­pa­wa pau­za w ko­ły­sa­niu. Po­tem – jed­no po dru­gim – przy­cho­dzą od­kry­cia ko­lej­nych strat. Prze­wa­żnie po­ka­zu­ją nam mi­ło­sier­nie, że mo­żna utra­cić co­kol­wiek, ka­żdą rzecz, wszyst­ko, ale na chwi­lę, po któ­rej utra­co­ne znów się po­ja­wia. Ka­żde­go wie­czo­ru świa­tło zni­ka, za­pa­da noc. Ogar­nia nas strach, czy świa­tło jesz­cze kie­dyś roz­bły­śnie. Co rano roz­bły­ska. Jaka ulga! I tak stop­nio­wo co­raz ła­twiej go­dzi­my się ze zmierz­cha­mi, od­cho­dze­niem dnia, zni­ka­niem sło­ńca za ho­ry­zon­tem. Mama wy­cho­dzi z po­ko­ju – z miej­sca strach, roz­pacz, płacz – po chwi­li mama po­wra­ca. Po­wta­rza się to tak wie­le razy, że strach już się nie od­zy­wa, na­wet gdy mama wy­dłu­ża chwi­le nie­obec­no­ści. Aż uwie­rzy­my, że po­wró­ci za­wsze, że wy­star­czy za­wo­łać, za­pła­kać. Do cza­su. Pew­ne­go dnia ża­den płacz już jej nie przy­wo­ła.

To trze­cia lek­cja w szko­le ży­cia. Uczy nas oswa­ja­nia strat i po­zna­wa­nia gorz­kie­go sma­ku sie­roc­twa. A przy oka­zji jesz­cze tego, że stra­ta stra­cie nie­rów­na. Gdy jest wiel­ka, żal też jest wiel­ki. Gdy mała, żal bywa ta­kim so­bie ża­li­kiem. Stra­ta nie chwi­lo­wa, tyl­ko wiecz­na, okry­wa ża­ło­bą. Stra­ta prze­jścio­wa – nie­cier­pli­wi. Do­pie­ro co sły­sza­łam o dziew­czyn­ce, któ­rą co­dzien­nie od­wo­ził do szko­ły dzia­dek. Pod ko­niec wa­ka­cji jed­nak do­wie­dzia­ła się, że od wrze­śnia ja­kaś miła pani Te­re­ska będzie od­wo­zić ją do szko­ły, bo dzia­dek już nie może. Wy­ręczy też mamę, żeby ta mo­gła na czas zdążyć do pra­cy. Dziew­czyn­ce świat ru­nął na gło­wę. Wszy­scy do­ro­śli w ro­dzi­nie prze­ra­zi­li się jej gwa­łtow­ną re­ak­cją. „Nie będę cho­dzić do szko­ły z żad­ną pa­nią Te­re­ską! W ogó­le już ni­g­dy nie będę cho­dzić do szko­ły!”, krzy­cza­ła.

Tra­ge­dia. Wiel­ka stra­ta. Od cze­go to za­le­ży? Czy mo­żna było ina­czej za­wia­do­mić dziew­czyn­kę o no­wym pla­nie? Za­pew­ne tak. Ale rów­nież nie bez zna­cze­nia jest to, co się sta­nie te­raz. Kto i jak po­mo­że dziew­czyn­ce prze­jść przez tę stra­tę? Mo­żna ró­żnie. Mo­żna tak, że do ko­ńca ży­cia będzie źle zno­sić zmia­ny. Że będzie jej trud­no ko­mu­kol­wiek za­ufać, za­wie­rzyć, mieć ja­kąkol­wiek pew­no­ść sta­ło­ści. A mo­żna ina­czej, tak by tra­ge­dia zmie­ni­ła się w ocze­ki­wa­nie i za­cie­ka­wie­nie, może na­wet w obiet­ni­cę. I wte­dy pani Te­re­ska gład­ko sta­ła­by się prze­wo­źni­kiem, dzia­dek zaś mó­głby do­sko­na­le we­jść w nową rolę, na przy­kład part­ne­ra do war­ca­bów po nie­dziel­nych obia­dach albo in­struk­to­ra przy bu­do­wie karm­ni­ka dla pta­ków. O ile znam małe dziew­czyn­ki, sądzę, że ta­kie roz­wi­ąza­nie ka­żdej by się bar­dzo spodo­ba­ło.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

Źró­dła cy­ta­tów

[1] Jan Ko­cha­now­ski, Tren X, w: te­goż, Dzie­ła pol­skie, oprac. Ju­lian Krzy­ża­now­ski, wyd. 5, War­sza­wa 1967, t. 2, s. 70.
[2] Ho­ra­cy, *** (Exe­gi mo­nu­men­tum... – z Pie­śni III, 30), przeł. Lu­cjan Ry­del, w: Lu­cjan Ry­del, Po­ezye, Kra­ków 1909, s. 269.
[3] Ni­ko­łaj Go­gol, Z li­stów, w: te­goż, Afo­ry­zmy, przeł. Zbi­gniew Pod­gó­rzec, War­sza­wa 1980, s. 49.