UKraina zbrodni - Lech Stanisław Kempczyński - ebook

UKraina zbrodni ebook

Lech Stanisław Kempczyński

4,2

Opis

Bez niepodległej Ukrainy nie będzie niepodległej Polski – ten dogmat towarzyszył polskiej polityce zagranicznej przez całe ostatnie stulecie. Mirażowi zgodnej polsko – ukraińskiej współpracy najpierw uległ Józef Piłsudski, potem przez dziesięciolecia ślepo wierzył w niego Jerzy Giedroyć. Dziś od polskich polityków słyszymy, że nie czas na rozliczenia, że zagrożonej ukraińskiej niepodległości musimy bronić bezdyskusyjnie.

Może najwyższy czas zadać pytanie „dlaczego?”. Może warto porzucić polityczną poprawność i prześledzić, jak na stale wyciągniętą przez Polaków dłoń odpowiadali Ukraińcy? Może czas zacząć głośno mówić, nie tylko o wołyńskim ludobójstwie, ale też o terrorystycznych zamachach w II RP, olbrzymim wkładzie banderowców w Holokaust czy bestialstwie ukraińskich ochotników w Waffen SS, pacyfikujących Powstanie Warszawskie?

Bardzo dobrze udokumentowany źródłowo tekst Lecha S. Kempczyńskie gonie jest, wbrew pozorom, książką antyukraińską. To ważny apel o budowanie wzajemnych stosunków w oparciu o historyczną prawdę i ciekawy, bardzo oryginalny głos w dyskusji o polskiej racji stanu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 929

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (5 ocen)
4
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ozzyoswin

Nie polecam

straszne gówno
00

Popularność




Recenzenci Prof. dr hab. Czesław Partacz Dr hab. Andrzej Zapałowski

Redaktor prowadzący Zofia Gawryś

Korekta Grażyna Ćwietkow-Góralna Sylwia Kompanowska

Skład i łamanie Witold Kuśmierczyk

Projekt graficzny okładki Mariusz Kula

Copyright © by Lech S. Kempczyński, 2017

Dystrybucja Bellona SA

Zapraszamy na stronę Wydawnictwawww.bellona.pl

Dołącz do nas na Facebookuwww.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona

Księgarnia internetowawww.swiatksiazki.pl

Nie trzeba kłaniać się Okolicznościom, a Prawdom kazać, by za drzwiami stały.

Serdecznie dziękuję recenzentom, prof. dr. hab. Czesławowi Partaczowi

Prolog

Książka uKraina zbrodni autorstwa Lecha Kempczyńskiego[1], wieloletniego pasjonata najnowszej historii Polski, w trzynastu sensownie i logicznie powiązanych rozdziałach omawia stosunki polsko-ukraińskie z lat 1918–1947. Wśród ciągle jeszcze nielicznych opracowań dotyczących tej tematyki. Autor podejmuje próbę jej całościowego wyjaśnienia. Nie pomija tak bolesnych kwestii, jak ludobójstwo wołyńsko-małopolskie. Przypomina także sporadycznie omawiane w Polsce straty materialne i intelektualne, jakie poniósł nasz kraj na rzecz Ukrainy sowieckiej po 17 września 1939 roku.

W książce tej Autor prezentuje nieporuszane zbyt często w literaturze polskiej i obcej zagadnienia istotnej roli Ukrainy i Ukraińców w budowaniu i umacnianiu Związku Sowieckiego, udziału Ukraińców w Holokauście i tłumieniu Powstania Warszawskiego, co zapewne wywoła falę oburzenia historyków piszących według wypracowanych przez lewaków kanonów „poprawności politycznej”. Autor omawia także nieznaną szerszemu czytelnikowi genezę i rozwój ukraińskiego nazizmu. Tak, nazizmu, a nie faszyzmu! Autor podsumowuje stan relacji polsko-ukraińskich oraz negatywną rolę w ich kształtowaniu odegraną przez paryską „Kulturę” i Jerzego Giedroycia z jednej strony, a celowo zakłamujących historię badaczy i polityków z Ukrainy – apologetów ukraińskiego integralnego nacjonalizmu (nazizmu) – z drugiej. Taka kompozycja opracowania pomoże czytelnikowi zrozumieć trudną i celowo pogmatwaną ze względów politycznych tematykę, skłaniając go jednocześnie do refleksji na ten temat, który jest ciągle w Polsce marginalizowany. Jest sprawą zastanawiającą, że w Polsce, gdzie istnieje tyle wydziałów i instytutów historycznych na uniwersytetach i akademiach, historią najnowszą muszą zajmować się za własne pieniądze pasjonaci i amatorzy. Państwo pod wpływem nacisków politycznych z wielu stron i ambasad państw, nie tylko ościennych, nie wypracowało polityki historycznej niezbędnej do prawidłowego i perspektywicznego rozwoju. Politykę historyczną zgodną z interesem i mentalnością imperialną wypracowała natomiast Rosja, Niemcy, a nawet postsowiecko-nacjonalistyczna Ukraina. Sytuacja przypomina lata II wojny światowej, kiedy to mimo masowych i okrutnych mordów ukraińskich na Polakach zamieszkałych na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej Komenda Główna AK nie udzieliła żadnej pomocy zbrojnej ginącej ludności. Interweniujący w KG AK w Warszawie dowódca Obszaru III-Lwów, gen. brygady Kazimierz Sawicki „Prut”, po złożeniu relacji we Lwowie usłyszał od prof. Franciszka Bujaka: „Warszawa nas nie rozumie. Nie mają tam dla nas serca. Wiedziałem, że coś złego się święci odnośnie spraw Małopolski Wschodniej”[2]. Jak widzimy, stanowisko Warszawy jest niezmienne wobec spraw kresowych od co najmniej siedemdziesięciu czterech lat, i to niezależnie od faktu, która z partii jest u władzy. Czy jest to swoiste fatum, czy pospolite polskie niezgulstwo.

Książka ta jest opracowaniem historycznym o charakterze popularnonaukowym. Jej głównym celem jest upowszechnianie wiedzy wydobytej z licznych źródeł naukowych oraz popularnonaukowych, wydanych w języku polskim, ukraińskim i innych. Autor posiłkuje się w udowadnianiu stawianych tez 900 pozycjami literatury przedmiotu. Znajdują się wśród nich zarówno publikacje, artykuły oraz dokumenty archiwalne, jak i prasa lwowska, wielkopolska i inna z lat międzywojennych. Autor wykorzystuje również relacje i wspomnienia uczestników wydarzeń, przybliżając w ten sposób dzieje i ludzi tamtego czasu i obszaru.

Książką o tematyce kresowej, opisującą tragiczne relacje polsko-ukraińskie, powinni być szczególnie zainteresowani żyjący jeszcze przedstawiciele środowisk kresowych oraz członkowie ich rodzin, tym bardziej że Autor obnaża wiele celowo nawarstwionych przez dziesięciolecia fałszywych mitów na temat ukraińskiego integralnego nacjonalizmu. Ale opracowanie to nie jest adresowane wyłącznie do kresowian i ich potomków, lecz także do wszystkich tych, którzy kochają dzieje ojczyste i chcą poznać o nich prawdę, choć coraz trudniej o nie w dzisiejszym zakłamanym świecie.

Szczególnie cenną wartością książki jest jej cel: spopularyzowanie dziejów Kresów Południowo-Wschodnich II RP, przez lata celowo pomijanych po to, by naród zapomniał o wielkości Rzeczypospolitej, a władza nie narażała się imperialnemu Związkowi Sowieckiemu. Jest on obcy zawodowym historykom, często konformistom, którzy dyskutują ze sobą w wąskich gronach. Rezultaty tych dyskusji nie zawsze trafiały do szerokiego grona zainteresowanych.

Bardzo duży zakres omawianych zagadnień wymagał naturalnie w przypadku niektórych wątków ich uproszczenia, ale bez uszczerbku dla istoty przekazu.

Prof. zw. dr hab. Czesław Partacz

1 L.S. Kempczyński jest absolwentem warszawskiej SGGW, doktorem nauk rolniczych.

2 Relacja generała Sawickiego, Studium Polski Podziemnej, Londyn, sygn. 4705/1, s. XV.

Wstęp

Wyparcie to długotrwały proces wymagający ciągłego nakładu energii, polegający na usunięciu ze świadomości myśli, uczuć i wspomnień. Mechanizm wypierania wynika zazwyczaj z braku umiejętności zmierzenia się z prawdą. Jedynym możliwym sposobem na rozwiązanie powstałego problemu jest otwarte mówienie o nim, a nie jego unikanie.

W przypadku Ukrainy wyparcie do perfekcji doprowadzili „wypieracze” ukraińscy i ich polscy sympatycy, działający w imię opacznie pojmowanego interesu polskiego. Zapomnieli, że Ukraińcy jako pierwsi zbrojnie zaatakowali Polskę, zanim jeszcze formalnie powstała, i jako ostatni, z przyczyn ideologicznych i politycznych, mordowali jej obywateli długo jeszcze po zakończenu wojny. Ukraińcy zaś wytrwale usiłują zamazać i wymazać z europejskiej zbiorowej pamięci historycznej swoje zbrodnicze działania w latach 1918–1947 przeciwko polskim obywatelom, mieszkańcom polskich Kresów Południowo-Wschodnich.

Ukraińcy nacjonaliści i chłopska czerń na tych terenach mordowali, gwałcili i ograbiali Polaków, Żydów, Czechów, Rosjan, Niemców, Ormian i Ukraińców nieakceptujących tych zbrodni. Ukraińcy mordowali jako terroryści z UWO i OUN, jako bojówkarze UPA oraz jako kolaboranci z 14 Dywizji Grenadierów Waffen SS (1 ukraińska), potocznie nazywanej 14 Dywizją Waffen-SS „Galizien”, wachmani i policjanci z Ukrainische Hilfspolizei w służbie III Rzeszy, a także jako funkcjonariusze Czeka i NKWD w służbie Związku Sowieckiego. Służyli wreszcie stalinowskim i hitlerowskim oprawcom w sowieckich łagrach i niemieckich obozach koncentracyjnych i zagłady.

Korzystając z milczącej zgody większości polityków polskich i obojętności społeczeństwa polskiego, Ukraińcy konsekwentnie ignorują te i inne fakty, bo nie pasują do przyjętych przez nich tez.

Mimo podejmowania przez nich różnych zabiegów ciąg ukraińskich zbrodni, trwający na polskich Kresach Południowo-Wschodnich prawie 30 lat, sprawia, że były to najdłuższe, zorganizowane i ideologicznie umocowane, zbrodnicze działania jednego narodu skierowane przeciwko innym narodowościom w Europie w XX wieku.

Niniejsza książka, koncentrując się głównie na losach obywateli II RP w latach 1918–1947, stanowi próbę określenia stopnia odpowiedzialności Ukraińców wobec innych narodowości zamieszkujących od setek lat obszary etnicznie zachodniosłowiańskie, arbitralnie uznawane przez nich za ich wyłączną własność.

Jej celem jest również przypomnienie, że Wołyń i Małopolska Wschodnia stanowiły tylko apogeum długiego ciągu zbrodniczej działalności Ukraińców nie tylko tych z UPA, lecz także tych spod znaku swastyki i czerwonej gwiazdy.

Książka ta uczula także na to, że koncentrując się na jednym problemie, łatwo można stracić z oczu obraz całości, dlatego zawężenie postrzegania Ukraińców wyłącznie do Wołynia i UPA stwarza niebezpieczeństwo puszczenia w niepamięć wszystkich innych zbrodni i przewin ciążących na Ukraińcach w XX wieku po ewentualnym „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”, na co liczą i do czego uporczywie na wniosek banderowskiego Światowego Związku Ukraińców dążą.

Taki scenariusz jest bardzo prawdopodobny, ponieważ ludzie rządzący Polską nie tylko posłusznie przystają na argumenty ukraińskich nacjonalistów, lecz także wręcz propagują je u nas. W konsekwencji fakty coraz częściej przegrywają z urojeniami.

Chwilowe uwarunkowania polityczne czy upływ czasu nie mogą być argumentami w sytuacjach, kiedy stanowczo trzeba postawić na swoje racje, obalając ukraińskie mity o „spichlerzu” i obronie Europy lub Zawadce Morochowskiej jako drugich w Europie Lidicach.

Przy pisaniu tej książki autor korzystał z polskich i obcych, w tym ukraińskich, źródeł i publikacji w wersjach elektronicznych i papierowych.

Ze względu na historyczną czytelność użyto w niej nazw miejscowości zgodnych z czasem, w których zachodziły opisywane lub wzmiankowane wydarzenia. A więc użyto nazwy Stanisławów, a nie Iwano-Frankiwsk, Lwów, a nie Lwiw, oraz Tarnopol, a nie Ternopil. W cytowanych tekstach zachowano też oryginalną, często archaiczną stylistykę i gramatykę. Stosunki polsko-ukraińskie, szczególnie po roku 1939, usiłowano kształtować, ignorując niepodważalne fakty, które bardzo często były interpretowane w zależności od politycznych potrzeb i uwarunkowań. Dlatego wciąż nie brakuje prób manipulacji nimi, podejmowanych przez różne siły polityczne w różnym czasie, zarówno w Polsce, jak i na czerwonej, niebiesko-żółtej czy obecnie czerwono-czarnej (neobanderowskiej) Ukrainie. Ignorują one zazwyczaj prawdę, zapominając, że historię jako naukę interpretacyjną można opisywać na różne sposoby, ale nie można jej zmieniać.

Jest to zjawisko określane popularnym ostatnio pojęciem „postprawda”, w którym fakty są mniej ważne w kształtowaniu opinii publicznej niż odwołania do emocji i osobistych przekonań. Za jednego z autorów pojęcia „postprawda” uznawany jest amerykański pisarz Steve Tesich, który pisał na początku lat dziewięćdziesiątych o aferze Watergate[3].

Polska potrzebuje poprawnych stosunków i dobrosąsiedzkiej współpracy z Ukrainą, dlatego szczególnego znaczenia nabiera wyzerowanie z Ukraińcami wszystkich tragicznych zaszłości historycznych, z poszanowaniem podstawowej zasady pojednania – nie pamiętamy, to wcale nie znaczy, że zapominamy, ponieważ, jak powiedział amerykański filozof George Santayana: „Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie”[4].

Aby jednak pojednanie polsko-ukraińskie nie stało się „kiczem pojednania”[5], redukującym poważny dialog do pustych gestów, niezbędne jest wybaczenie. Wybaczenie, które tylko wtedy jest prawdziwe, kiedy płynie z serca, a nie z publicznej, najczęściej nieszczerej deklaracji politycznej, zazwyczaj więdnącej szybciej niż wieńce i kwiaty składane pod pomnikami. Można i należy dążyć do autentycznego pojednania narodów polskiego i ukraińskiego. Dla czytelności wzajemnych stosunków musi być ono jednak wypracowane na podstawie bilansu faktów materialnych określających poziom ich bilateralnej symetrii w poszczególnych analizowanych obszarach.

Doświadczenia ostatnich dwudziestu pięciu lat jednoznacznie wskazują, że formuła wypracowania podstaw do pojednania obu narodów musi ulec modyfikacji. Z tych doświadczeń niezbicie wynika, że nie ma już sensu powoływanie kolejnych zespołów czy komisji historyków „do spraw…”. Istnieje natomiast potrzeba zrobienia przez każdą ze stron bilansu zysków i strat w uzgodnionych obszarach i następnie ich jednoczesne publiczne porównanie. Można by wykorzystać w tym celu niektóre zasady i narzędzia tworzenia „zielonych ksiąg” i „białych ksiąg”[6]. Za główne elementy takiej analizy należy uznać obszary: demograficzny, terytorialny, materialny, nauki i kultury oraz potencjału gospodarczego.

Opracowanie tego rodzaju bilansu pozwoliłoby na usunięcie podstawowej przeszkody na drodze do rzeczywistego pojednania, jaką jest nieustanne manipulowanie przez nacjonalistów ukraińskich w kraju, a szczególnie na emigracji, historią, w której hańbiące i zbrodnicze fragmenty ze swojej przeszłości niestrudzenie fałszują i przeinaczają, konsekwentnie usiłując w ten sposób wpędzić Polaków w poczucie winy wobec nich. Upubliczniony bilans zysków i strat w stosunkach polsko-ukraińskich uwolniłby Polskę od konieczności robienia politycznych uników i prób rozmywania tragedii obywateli polskich z Kresów Południowo-Wschodnich pod pretekstem troski o tzw. polską rację stanu, uznającą okrutne mordy Polaków na Wołyniu, w Małopolsce Wschodniej i w Bieszczadach, uczestnictwo w „przemysłowym” mordowaniu milionów Żydów i grabieży polskiego majątku narodowego za epizody zprzeszłości bratniego narodu ukraińskiego walczącego o wolność.

Mimo zaistniałych w Polsce przed prawie trzydziestu laty zmian politycznych praktyki te w zastraszający sposób przypominają lekcje poprawności politycznej znane z czasów peerelowskich, czyli nihil novi sub sole w kwestii ukraińskiej.

Coraz częściej wspomniane praktyki przybierają groteskowe rozmiary, już nie standardowej postaci, ale czegoś, co zasługuje na miano „nadpoprawności politycznej”, noszącej całkiem wyraźne znamiona wasalizacji Polski wobec Ukrainy.

Ta polityczna nadpoprawność doprowadziła do tego, że w przyjętej rezolucji Rada Najwyższa Ukrainy potępiła „[…] jednostronne działania Senatu i Sejmu RP, wymierzone w pozytywne rezultaty współpracy, osiągnięte w trakcie trwającego przez ostatnie dziesięciolecia ukraińsko-polskiego konstruktywnego dialogu”. O czym 8 września 2016 roku donosiła PAP.

Histeryczna reakcja Ukraińców może wynikać z tego, że dla nich, przyzwyczajonych do lekceważącego traktowania Polski, postawa podkreślająca, że w obrębie cywilizacji zachodniej, do której aspiruje, jeszcze mentalnie sowiecka, Ukraina, niewyobrażalna jest sytuacja, w której można oficjalnie gloryfikować sprawców nieprzedawnialnej zbrodni ludobójstwa. Polskim politykom należy również nieustannie przypominać, że Polska wraz z Kresami Południowo-Wschodnimi utraciła w wyniku zbrodniczej agresji sowieckiej we wrześniu 1939 roku na rzecz Ukrainy coś więcej niż tylko pewien obszar w sensie kartograficznym. W rzeczywistości Polska wraz ze Lwowem, Stanisławowem, Tarnopolem czy Łuckiem utraciła znaczną część swej polskości, swojej tożsamości narodowej.

Jednym z elementów budowy autentycznych, zdrowych relacji między naszymi narodami powinno być stałe i konsekwentne wyrabianie w Ukraińcach poczucia wdzięczności i szacunku dla budowniczych Lwowa, Tarnopola czy Stanisławowa, zamiast pozwalania im na prymitywne preparowanie ich ukraińskości.

Trudno znaleźć wśród autorów rozkwitu Lwowa jakiegoś Ukraińca, Tarnopol w roku 1540 założył nie Ukrainiec, ale hetman wielki koronny Jan Tarnowski, a prawa miejskie nadał mu osiem lat później nie jakiś ukraiński ataman, ale polski król Zygmunt I Stary; dla świetności Stanisławowa bardziej niż Ukraińcy zasłużyli się Ormianie i Żydzi. Ukraińcy potrafili jedynie zmienić bez sensu jego nazwę.

Warto podkreślić, że w przypadku tych i innych miast nie ma potrzeby tworzenia przez gotowych służyć każdej władzy zawodowych sowiecko-nacjonalistycznych historyków bałamutnych historii o „po wiekach odzyskanych prastarych miastach piastowskich”. Jest bezsporne, że Lwów i inne miasta Kresów Południowo-Wschodnich były dłużej i zdecydowanie bardziej polskie niż Szczecin, Słupsk czy Opole.

W kontekście rozważań nad rolą zawodowych historyków w kształtowaniu świadomości narodowej Polaków nie można pominąć faktu, że wydane w 2000 roku fundamentalne dzieło Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945, poświęcone historiografii ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów i chłopów ukraińskich na bezbronnej ludności polskiej Wołynia, stworzyli historycy amatorzy, czyli Władysław i Ewa Siemaszkowie. To oni potwierdzili, że lepszy od zrutynizowanego i zakłamanego zawodowca jest zaangażowany w sprawę amator.

Szerokie propagowanie tematyki kresowej ma szczególne znaczenie wobec faktu, że program nauczania historii tego okresu w szkołach jest co najmniej bardzo ubogi. Nie najlepszą sytuację w tym zakresie pogarsza dodatkowo to, że problematyka dziejów najnowszych Polski znajduje się pod koniec cyklu nauczania. Nierzadko zdarza się, że w ogóle nie starcza czasu, aby o tym mówić, albo naucza się o tym w pośpiechu, byle cokolwiek wpisać do dziennika.

Jak wynika z raportu Centrum Badania Opinii Społecznej w efekcie tych praktyk, w czerwcu 2013 roku 47 procent polskiego społeczeństwa nie wiedziało, kto w 1943 roku był sprawcą, a kto ofiarą wydarzeń na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, często myląc je z Katyniem. Jest to o tyle zadziwiające, że taki żałosny stan wiedzy, a raczej jej brak, nie powinien obecnie wynikać z przyczyn politycznych, w których można było upatrywać różne braki w wiedzy historycznej z zakresu tzw. białych plam w okresie PRL. Zdaniem Cycerona historia jest nauczycielką życia (historiaest magistra vitae), ale historycy, w tym jej nauczyciele, już niekoniecznie. Od lat mówi się o konieczności omówienia pełnego i usystematyzowanego kursu historii ojczystej, cokolwiek ma to znaczyć. Jednak na podstawie lektury Podręcznika do historii i społeczeństwa dla szkoły podstawowej. Historia wokół nas, dla klasy szóstej, Radosława Lolo i Anny Pieńkowskiej, wydanego w 2014 roku przez WSiP, można stwierdzić, że historycy piszący dzisiaj podręczniki o 17 września 1939 roku, co prawda, usiłują zmagać się z tym problemem, ale jakoś im nie wychodzi.

Przedmiotową kwestię 17 września 1993 roku autorzy podręcznika kwitują lakoniczną informacją, że: „Po 17 września 1939 r. tereny te [Kresy Wschodnie – L.K.] zostały włączone do Związku Sowieckiego, a Polacy tam mieszkający stali się obywatelami tego państwa”. O UPA, Wołyniu, wywózkach na Syberię ze Lwowa i Stanisławowa nic się nie wspomina, zupełnie tak samo jak na lekcjach historii w czasach PRL.

Od zbrodni ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej oraz grabieży polskiej własności gospodarczej i kulturowej minęło już ponad 70 lat, ale nie zmienia to faktu, że sprawa ta, ze względu na brak rozliczenia sprawców, jest aktualna w wymiarze historycznym, moralnym i politycznym.

Upływ czasu nie może być powodem, żeby uczynki takie, jak okrutne, odrażające zbrodnie członków UPA i band chłopów ukraińskich z nią współpracujących na ich polskich sąsiadach, aktywny udział ukraińskich formacji policyjnych w Holokauście i dławieniu przez Ukraińców powstania w getcie warszawskim oraz powstania warszawskiego, poszły w zapomnienie jedynie ze względu na bieżącą koniunkturę polityczną. Nie mogą pójść w niepamięć także, obecnie trudne do oszacowania, straty materialne w majątku narodowym i prywatnym obywateli polskich po 17 września 1939 roku, po aneksji przez Ukraińską Socjalistyczną Republikę Sowiecką polskich Kresów Południowo-Wschodnich. Przy całym krytycznym stosunku do Rosji nie da się ukryć, że w odróżnieniu od Ukrainy Rosja na układzie Ribbentrop–Mołotow terytorialnie nic nie skorzystała.

Upływ czasu nie może też służyć temu, żeby przyznać rację Adolfowi Hitlerowi, który 22 sierpnia 1939 roku retorycznie zapytał: „Któż jeszcze dziś pamięta o wyniszczeniu Ormian?”. Mimo upływu stu lat Ormianie do dziś o tym pamiętają, podobnie jak Belgowie pamiętają o zbrodniach żołnierzy kajzerowskich w Saint Hadelin czy Dinant, również sto lat temu.

Coraz bardziej pokrętne ukraińskie tłumaczenia dotyczące dokonanego przez nich zaboru polskiego terytorium i mienia, często zresztą usprawiedliwiane przez niektórych Polaków, uzasadniają przypomnienie jednym i drugim starej rzymskiej zasady: Is fecit, cui prodest – Uczynił ten, komu to przynosi korzyść. Trudno także pogodzić się z często brutalnym wymazywaniem polskości z Kresów Południowo-Wschodnich przez systematyczne niszczenie jej śladów i pamiątek po niej, nie tylko w okresie sowieckiej Ukrainy, lecz także obecnie.

Nikt nie może domagać się od Kresowian i ich najbliższych, żeby pogodzili się z faktem, że zbrodnie mogą być gloryfikowane w majestacie prawa, a zbrodniarze i rabusie mogą liczyć na bezkarność i uznanie.

W Niemczech psycholodzy i socjolodzy badają wpływ powojennych wysiedleń Niemców na ich psychikę i zachowania. Dlaczego w Polsce nie prowadzi się badań nad psychiką tych, których napadnięto, zamordowano im ojców i mężów, wyrzucono z domów, wywieziono na Sybir, po wojnie nie pozwolono wrócić do własnych domów, a jeszcze kazano im podziwiać najgorszych wrogów jako wyzwolicieli? Nie są warci takich badań[7]?

Należy więc stwierdzić i bezustannie z całą stanowczością podkreślać, że tematyka polskich Kresów Południowo-Wschodnich zasługuje na jedno z najbardziej eksponowanych miejsc w świadomości i kulturze polskiej oraz w jej polityce zagranicznej i wewnętrznej, ze względu na szacunek i zwykłą przyzwoitość wobec wszystkich obywateli Rzeczypospolitej, którzy stali się ofiarami zbrodni, jakich dokonali tam Ukraińcy. Jest bezspornym elementem polskiej racji stanu, że Kresowian nikomu nie wolno skazywać na niebyt. Powinni ich chronić polscy decydenci polityczni, nie obawiając się okazywania empatii dla ofiar i nie ulegając różnorodnym ukraińskim naciskom. Żeby wyraźnie odróżnić się od poprzednich władz komunistycznych dzisiejsi politycy powinni odrzucić pogląd, że mówienie o ludobójstwie dokonanym przez Ukraińców na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej może być dla nich politycznie kłopotliwe.

Istotne powinno być także stałe podkreślanie, że ludobójstwo na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1943–1944, choć było bez wątpienia największe, ale okrutne, często masowe zbrodnie Ukraińców na Polakach i innych mieszkańcach tych obszarów rozpoczęły się już w roku 1918 i trwały do roku 1947.

Istotne jest także ciągłe i konsekwentne przypominanie Ukraińcom, że zbrodnia ludobójstwa nie ulega przedawnieniu, a ich poplecznikom, że każdy, kto unika tego określenia, w istocie chroni ukraińskich ludobójców, stając się współwinnym.

Szczególne znaczenie powinno mieć przypominanie o najohydniejszym, najbardziej odrażającym rodzaju ludobójstwa, jakiego latami dopuszczali się ukraińscy zbrodniarze, jakim było mordowanie dzieci. Zasługuje ono na specjalne określenie: pedocidium atrox – dzieciobójstwo okrutne. Nie wolno zapominać także o gehennie masowo gwałconych przez Ukraińców polskich dziewcząt i kobiet, także tych na Śląsku w 1945 roku.

Nie wolno zapominać także o dziesiątkach tysięcy Polaków zapędzonych do niewolniczej pracy w kopalniach i fabrykach sowieckiej Ukrainy.

Ofiarom zbrodni dokonanych przez Ukraińców należy się uszanowanie ich cierpienia przez publiczne ujawnienie i napiętnowanie jego sprawców. Nie wolno udawać, że nic się nie stało. Podobne prawo do pamięci mają wszystkie ofiary komunistów ukraińskich, którzy budowali i następnie gorliwie wspierali przez ponad 70 lat „imperium zła”, co współcześni obywatele i politycy Ukrainy oraz ich polscy apologeci starają się usilnie wymazać z polskiej zbiorowej pamięci historycznej. W swoich działaniach kierują się specyficznymi poglądami byłego prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego, który twierdził, że: „Dla przyszłości państwa i społeczeństwa należy dać sobie spokój z oceną przeszłości, zająć się przyszłością i przestać moralizować”[8].

Ta pokrętna retoryka zrobiła już wielką karierę na Ukrainie, przybierając postać zwrotu: „Historię zostawmy historykom, a zajmijmy się przyszłością”, używanego w każdej sytuacji, kiedy chce się ukryć coś niewygodnego.

Filozofia polityczna Aleksandra Kwaśniewskiego była wyjątkowo szkodliwa, gdyż prowadzi do licznych przeinaczeń i kłamstw dostarczanych przez historyków politykom. Jej owocem było m.in. kłamstwo katyńskie i kłamstwo o 17 września 1939 roku. Niezaprzeczalnym faktem pozostaje, że „jedynych rzetelnych” i „opartych na faktach historycznych” argumentów do tych i wielu innych kłamstw dostarczali politykom sprzedajni i gorliwi historycy, których zawsze jest pełno wokół nich. Rozumowanie Aleksandra Kwaśniewskiego i innych zwolenników pozostawienia historii historykom stoi w jawnej sprzeczności z poglądem Juliusza Mieroszewskiego. Uważał on, że: „Polityka w 70, a może nawet w 80 procentach jest dyskusją na temat historii. […] która jest »w biegu« zatrzymaną polityką. Polityka jest bowiem dalszym ciągiem historii. […] Historia góruje nad współczesnością, tak jak ojciec góruje nad swym nieletnim synem”[9]. Trywializując, można powiedzieć, że gdybyśmy byli zapatrzeni wyłącznie w przyszłość i ignorowali historię, czyli przeszłość, to ciągle wkładalibyśmy palec do gniazdka elektrycznego lub do wrzącej wody.

Z „figowego listka” zostawiania historii historykom skorzystał niedawno szef ukraińskiego MSZ Wołodymyr Ohryzko, który po wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w Kijowie w dniach 15–16 grudnia 2015 roku oświadczył w ukraińskiej gazecie „Dien”: „Wyciąganie na scenę polityczną kwestii historycznych jest nieproduktywne. W pewnych kołach politycznych temat ten jest już podnoszony i jeśli do tego dojdzie, to będzie to błąd; historię należy pozostawić historykom, a politycy powinni patrzeć w przyszłość”.

Nie można wiecznie wlec za sobą nienawiści, ale nie wolno dopuścić, żeby żal i wspomnienia pokryły się patyną zobojętnienia. Nie wolno jednak dopuścić do bagatelizowania odwiecznej prawdy, że zbrodnia nie popłaca. Najprostszym obowiązkiem Polski wobec wszystkich ofiar, wszystkich ukraińskich zbrodni jest stanowcze i bezwarunkowe wyegzekwowanie prawa do zadośćuczynienia im przez jednoznaczne i ciągłe potępianie sprawców tych cierpień, którzy muszą liczyć się z nieuchronnością kary w postaci wykluczenia ich z grona łacińskiej cywilizacji europejskiej. Jest wiele przykładów, że tym, którzy zapominają o przeszłości, może się ona przypomnieć w najmniej spodziewanej chwili, dlatego, mimo upływu ponad 100 lat, konieczna jest głęboka refleksja nad aktualnością istoty przesłania Stanisława Wyspiańskiego z Wesela, wyrażonego słowami Pana Młodego: „Myśmy wszystko zapomnieli, mego dziada piłą rżnęli. Myśmy wszystko zapomnieli”.

3 J. Majmurek, Post-prawda, czyli o świecie, w którym ciągle można wierzyć w zamach smoleński, „Newsweek” 5.12.2016.

4 G. Santayana, The Life of Reason, 1905.

5 Kicz pojednania (niem. Versöhnungskitsch) – pojęcie, jakiego użył w przypadku stosunków polsko-niemieckich niemiecki dziennikarz Klaus Bachmann w artykule Die Versöhnung muss von Polen ausgehen, „Die Tageszeitung” 4.06.1994.

6 „Zielona księga” (ang. green paper) w UE jest dokumentem przedstawiającym stan jakiegoś zagadnienia, służącym do jego konsultacji między państwami i obywatelami członkowskimi. Jako raport zawierający informacje na określony temat zazwyczaj stanowi punkt wyjścia do opracowania „Białej księgi”. „Biała księga” (ang. white paper) jest dokumentem w UE zawierającym propozycje określonych środków do realizacji zagadnienia wcześniej określonego w „Zielonej księdze”.

7 P. Szubarczyk, Czerwona apokalipsa, Kraków 2014, s. 310.

8 A. Chróścicka, Kwaśniewski jestem…, Kraków 1995, s. 135.

9 J. Mieroszewski, Rosyjski „kompleks polski” i obszar ULB, „Kultura” 1974, nr 9/324, s. 3.

Rozdział I   II Rzeczpospolita – czas tworzenia państwa i pierwszych ukraińskich zbrodni

Padł gdzieś pod Lwowem za Polskę nikt nie wie, jak się nazywał, z czyim imieniem na ustach pod gradem kul dogorywał

Nieznany obrońca Lwowa, E. Słoński, 1925

Po ponad 120 latach pozostawania w stanie niebytu państwowego 11 listopada 1918 roku zapoczątkowany został proces tworzenia z trzech różnych części jednego organizmu państwowego – II Rzeczypospolitej Polskiej.

W chwili odrodzenia Polska stanowiła właściwie zlepek trzech różnych kultur; każdy z zaborów miał inny poziom rozwoju cywilizacyjnego i gospodarczego, system szkolnictwa, system prawny, a nawet transportowy, co wynikało z różnego traktowania ziem polskich przez każdego z trzech zaborców. Każda z tych części przed rokiem 1918 rozwijała się niezależnie. Upływ czasu coraz bardziej oddalał je od siebie, pogłębiając w konsekwencji polityczne i mentalne zróżnicowanie zamieszkujących je społeczności.

*

Rzeczpospolita Polska po odzyskaniu niepodległości zajmowała obszar 388,6 tysięcy kilometrów kwadratowych, co stanowiło 52 procent obszaru I Rzeczypospolitej z roku 1772, i była szóstym pod względem wielkości państwem w Europie. Odrodzona Polska była państwem wielonarodowościowym i wielokulturowym. Według spisu ludności z 1921 roku zamieszkiwało ją nieco ponad 27 milionów ludzi różnych narodowości, tradycji, języków i religii.

Największy odsetek obywateli II Rzeczypospolitej stanowili Polacy (69,2 procent), najliczniejszą mniejszość narodową natomiast stanowili Ukraińcy, których było 14 procent. Trzecią mniejszością narodową byli Żydzi – 7,8 procent, Białorusini i Niemcy stanowili odpowiednio 3,9 i 3,8 procent obywateli Polski.

W odróżnieniu od pozostałych mniejszości Ukraińcy bardzo szybko zaczęli nadużywać polskiej tolerancji wyniesionej z wielokulturowej tradycji I Rzeczypospolitej, tworząc i rozwijając jawnie wrogi Polsce ruch nacjonalistyczny o charakterze terrorystycznym.

Polska przez pierwsze trzy lata swego niepodległego istnienia musiała na drodze dyplomatycznej, ale także zbrojnie walczyć o ostateczne ustalenie swoich granic.

Granica z Niemcami została wyznaczona w następstwie zbrojnych zrywów: powstania wielkopolskiego w 1919 roku oraz trzech powstań śląskich, które wydarzyły się, poczynając od 16 sierpnia 1919 roku do lipcowego zawieszenia broni w roku 1921. Także kształtowanie granicy południowej nie przebiegało bez komplikacji. W styczniu 1919 roku wojska czechosłowackie, łamiąc umowę z listopada 1918 roku, wkroczyły na sporny rejon Śląska Cieszyńskiego. Żołnierze czechosłowaccy dopuścili się wtedy wielu zbrodni na polskich jeńcach wojennych i polskiej ludności cywilnej Zaolzia. Do największej doszło 26 stycznia 1919 roku w Stonawie[10], gdzie zakłuli bagnetami kilkunastu wziętych do niewoli polskich żołnierzy z 12 Wadowickiego Pułku Piechoty[11].

Niechętne nastawienie Czechosłowacji do Polski dało o sobie znać również w czasie ofensywy bolszewickiej w lipcu 1920 roku. Czesi zaczęli wówczas organizować dywizje ukraińskie, wrogo nastawione do Polski, w których skład weszli ukraińscy weterani wojny polsko-ukraińskiej z lat 1918–1919. Po polskim zwycięstwie żołnierze ci pełnili służbę wartowniczą, otrzymując żołd taki sam jak żołnierze czechosłowaccy[12].

W szczególnie dramatycznych okolicznościach przebiegało wyznaczanie wschodniej granicy polskiej, która została definitywnie ustalona decyzją Rady Ambasadorów ententy[13] z 15 marca 1923 roku w sprawie „Zatwierdzenia ostatecznego przebiegu wschodniej granicy II Rzeczypospolitej, w tym uznania przynależności do niej Galicji Wschodniej”.

Zanim jednak to nastąpiło, Wojsko Polskie musiało od listopada 1918 do początku 1919 roku toczyć ciężkie walki z wojskami ukraińskimi należącymi do tzw. Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej oraz z wojskami Ukraińskiej Republiki Ludowej o Lwów, Galicję Wschodnią, nazwaną później bardziej prawidłowo Małopolską Wschodnią, i Wołyń. Żołnierze polscy po raz pierwszy nawiązali tam kontakt bojowy z oddziałami bolszewickimi. Kolejne, znacznie poważniejsze starcie z armią bolszewicką nastąpiło w roku 1920.

W tym miejscu należy zaznaczyć, że w II Rzeczypospolitej odchodzono od nazwy Galicja Wschodnia, stosowanego w czasach austro-węgierskich, na rzecz polskiego określenia – Małopolska Wschodnia.

W okresie międzywojennym w skład Małopolski wchodziły cztery województwa. Jedno z nich, województwo krakowskie, stanowiło Małopolskę Zachodnią, a trzy pozostałe: lwowskie, stanisławowskie i tarnopolskie – Małopolskę Wschodnią. Nazwa ta zaczęła się upowszechniać już w latach 1919–1920, stopniowo zastępując austriackie określenie Galicja Wschodnia (niem. Ostgalizien), aby, co zrozumiałe, podkreślać związek tych terytoriów z Polską.

Jednym z Ukraińców niezadowolonych z tego, że Ziemia Halicka uparcie nazywana jest anachronicznie Małopolską Wschodnią, był wieloletni współpracownik paryskiej „Kultury” Bohdan Osadczuk, który uważał tę nazwę za taką, „która nabrała drażliwego charakteru i którą Ukraińcy odrzucają”[14]. Niezależnie jednak od stanowiska wymienionego w książce tej dla omawianego obszaru konsekwentnie będzie używana nazwa Małopolska Wschodnia.

W Małopolsce Wschodniej szczególne miejsce zajmowało królewskie stołeczne miasto Lwów. Od zarania odrodzonej Rzeczypospolitej Lwów był jednym z najważniejszych miast nie tylko Kresów Południowo-Wschodnich, lecz także całego kraju. Przedwojenny Lwów był trzecim co do wielkości miastem II Rzeczypospolitej, po Warszawie i Łodzi, a przed Poznaniem, Krakowem i Wilnem.

Lwów, miasto dziś ukraińskie, do chwili opanowania go przez czerwonoarmistów z Frontu Ukraińskiego dowodzonych przez sowieckiego Ukraińca Siemiona Timoszenkę 22 września 1939 roku, był niekwestionowanym centrum nauki ikultury polskiej. W ciągle istniejącej świadomości polskiej wyjątkowość Lwowa polega na tym, że został on perłą najpierw Galicji, a następnie Małopolski Wschodniej za sprawą wysiłku intelektualnego i materialnego jego głównych mieszkańców – Polaków i Żydów.

Po wymordowaniu lwowskich Żydów i wypędzeniu lwowskich Polaków Lwów prawem kaduka został przekazany przez Stalina we władanie sowieckim osiedleńcom ze wschodu Ukrainy, którzy przyszli na gotowe, dokonując grabieży nie tylko lwowskich wartości materialnych, lecz także intelektualnych.

Zdaniem Grodziskiej, Lwów „W literaturze, poezji czy – najszerzej rzecz ujmując – w polskiej przestrzeni duchowej jest nieustannie obecny. Ten stan rzeczy ulegnie jednak nieuniknionej zmianie wobec odchodzenia ostatniego pokolenia urodzonego w przedwojennym Lwowie i pamiętającego jego niepowtarzalny charakter. Miasto zawsze wierne – wierne Rzeczypospolitej”[15]. Pozostaje jednak nadzieja, że mimo wszystko są i będą tacy, którym nieobojętne pozostanie przesłanie bohaterów filmu Włóczęgi z 1939 roku zawarte w piosence Henryka Warsa do słów Emanuela Schlechtera – Lwów jest jeden na świecie, znanej jako Tylko we Lwowie:

Niech inni se jadą gdzie mogą, gdzie chcą, Do Wiednia, Paryża, Londynu A ja się ze Lwowa ni ruszym za próg! Za skarby, ta skarz mnie Bóg.

Jej wykonawcami, także w najpopularniejszej audycji radiowej II Rzeczypospolitej „Lwowskiej wesołej fali”, byli Szczepcio (Kazimierz Wajda) i Tońcio (Henryk Vogelfänger).

Dobrze dla relacji polsko-ukraińskich zrobiłoby przypomnienie jej czasem Ukraińcom z komentarzem, że nie stworzył tej piosenki żaden Jewhen czy Oleh i nie wykonywał jej żaden Mykoła czy Dmytro.

Pisząc o Lwowie, nie wolno pominąć faktu, że sejm I Rzeczypospolitej uchwałą z 1658 roku nadał mu miano „Semper Fidelis Poloniae” – „Zawsze Wierny Polsce” oraz że „Kraków był od Lwowa mniejszy i powrócił do Galicji w 1846 roku jako ubogi i poturbowany krewny”[16].

Lwów dochował wierności Rzeczypospolitej, kiedy nad ranem l listopada 1918 roku Ukraińcy służący w byłych cesarsko-królewskich pułkach austro-węgierskich usiłowali go przejąć, dokonując zbrojnej rebelii. W bezpośredniej relacji pisanej w okresie wydarzeń we Lwowie w listopadzie 1918 roku Jan Gella pisze, że „[…] sprawcami tych »dni sądnych« byli nie półdzicy Tatarzy, lecz garstka na polskiej kulturze wyrosłych demagogów, tworzących na gwałt ideę państwowości zachodnio-ukraińskiej, iżby w niej naczelne miejsca i tłuste synekury pozyskać”[17].

Ukraińscy rebelianci pochodzili głównie z I Batalionu 15 Pułku Piechoty Austro-Węgier oraz z pododdziałów 19 Pułku Piechoty Landwehry[18] i innych mniejszych jednostek armii austro-węgierskiej. We Lwowie nie było wówczas żołnierzy narodowości polskiej, których dowództwo austriackie wysłało na inne, położone z dala od niego odcinki frontu. Łącznie w próbie zbrojnego opanowania Lwowa uczestniczyło około 1500 ukraińskich żołnierzy i oficerów, którymi dowodził były oficer armii austro-węgierskiej Dmytro Witowski. W 1908 roku za działalność polityczną utracił on stopień oficerski.

Dmytro Witowski pochodził z galicyjskiej wsi Miedusa, był absolwentem gimnazjum w Stanisławowie oraz wydziału prawa Uniwersytetu Lwowskiego. Witowski organizował „Sicz” oraz działał w Zarządzie Ukraińskiej Partii Radykalnej. W ramach prowadzonej działalności w 1911 roku uczestniczył w przygotowywaniu ucieczki z więzienia w Stanisławowie Myrosława Siczynskiego, ukraińskiego terrorysty, który w kwietniu 1908 roku zabił we Lwowie namiestnika Galicji, hrabiego Andrzeja Potockiego. Siczynski został skazany na karę śmierci, ale ułaskawił go cesarz Franciszek Józef I, zamieniając ją na karę 20 lat pozbawienia wolności, którą odbywał w więzieniu w Stanisławowie.

Jak podaje „Rzeczpospolita” z 11 listopada 1911 roku, „Morderca śp. Namiestnika Andrzeja Potockiego uciekł wczoraj w nocy z więzienia stanisławowskiego. Za zbrodnię swą miał w tym więzieniu szczególną swobodę, szczególne wygody, szczególne względy, szczególną życzliwość graniczącą z czcią, aż wreszcie wyszedł z tego więzienia swobodnie i wygodnie jak w bajce”.

Po ucieczce Siczynski przez Szwecję przedostał się do USA, gdzie prowadził prosowiecką działalność polityczną. Trzykrotnie odwiedzał Ukraińską SRRS, ostatni raz był we Lwowie w 1960 roku. Zmarł w USA w 1979 roku.

Problematykę „radjanofilizmu”, którego przedstawicielem był Siczynski, poruszała „Gazeta Lwowska” w roku 1932, pisząc, że jest on wśród małopolskich Ukraińców „zjawiskiem zupełnie specjalnym i odosobnionym w dziejach stosunków politycznych”. Zaznaczając jednocześnie, iż „Bezinteresownością ci ludzie nie grzeszą. Dla wielu źródłem orientacji jest »lekki zarobek«”[19].

W maju 1919 roku Dmytro Witowski zginął w katastrofie lotniczej pod Raciborzem (wówczas Ratibor) nad terytorium Niemiec. 1 listopada 2002 roku jego szczątki przeniesiono z Berlina i uroczyście pochowano na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. 25 czerwca 2013 roku rada obwodu lwowskiego podjęła uchwałę o upamiętnieniu zamachu Siczynskiego, określając go jako czyn bohaterski[20].

Ukraińcy, którzy zajęli najważniejsze gmachy we Lwowie, w tym: Ratusz, Dyrekcję Policji oraz Pocztę Główną, nie zdołali jednak opanować całego miasta, ponieważ natychmiast samorzutnie powstały oddziały polskiej samoobrony, które stawiły im zaciekły opór. Polskimi ochotnikami dowodził pochodzący z Kotoryny w powiecie żydaczowskim, w województwie stanisławowskim II RP, kapitan Zdzisław Tatar-Trześniowski.

Wobec faktu, że zdecydowaną większość mieszkańców Lwowa od wielu wieków stanowili Polacy, ukraińska rebelia od początku skazana była na porażkę. Według spisu ludności z 1910 roku Lwów liczył 206 000 mieszkańców, z czego 51 procent stanowili Polacy, 28 procent Żydzi i tylko 19 procent Ukraińcy.

Polacy na wieść o ukraińskim ataku mającym na celu opanowanie Lwowa zorganizowali jego spontaniczną obronę. Ich przeciwnikami byli żołnierze Ukraińskiej Armii Halickiej.

Mechanizm powstawania polskiej obrony Lwowa i austriackie inspiracje ukraińskiej rebelii opisuje w swojej relacji z tamtych dni kapitan rezerwy Ludwik Baar: „Otucha wstąpiła w mnie […], że Polacy nie zwątpili w siebie, że organizuje się obrona przed niecną spółką austriacko-ukraińską. W dniu 3 listopada wydobyłem z ukrycia rewolwer, wdziałem na siebie wojskowe pozostałości ubraniowe i rano wybrałem się w kierunku szkoły Sienkiewicza”[21]. W Szkole im. Henryka Sienkiewicza przy ulicy Polnej[22] 1 listopada 1918 roku została utworzona pierwsza placówka polskiej obrony Lwowa przed Ukraińcami.

Niezwykle ważną rolę w obronie Lwowa przed Ukraińcami odegrała polska młodzież – nazwana później Lwowskimi Orlętami. „Patrole złożone z chłopaczków od 12 do 17 lat przeważnie rozbrajają patrole ukraińskie, odbierają automobile i wozy z bronią i żywnością”[23].

Wspomnianymi „chłopaczkami” byli nawet uczniowie szkół podstawowych, z których najmłodszy miał zaledwie dziewięć lat, oraz gimnazjaliści i licealiści w wieku do 17 lat, a także studenci, którzy w liczbie około 1500 stanęli do walki o obronę polskiego Lwowa przed ukraińskimi rebeliantami.

Według Komunikatu IV z 5 listopada 1918 roku Naczelnej Komendy Wojsk Polskich we Lwowie: „Oddział młodzieńców uzbrojony w rewolwery przebił się przez linie nieprzyjacielskie. Oddział ten opanował ulice Pełczyńską [obecnie Wytowśkoho – L.K.] i Supińskiego [obecnie Kociubinśkoho – L.K], zmusiwszy nieprzyjacielskie oddziały do bezładnej ucieczki. Liczba jeńców wzrosła do 200, w tym jeden pułkownik”[24].

Drugim po szkole im. Sienkiewicza polskim punktem oporu przed oddziałami ukraińskimi był Dom Technika mieszczący się przy ulicy Issakowicza (obecnie Horbaczewśkoho). Budynek znajdował się w pobliżu szkoły im. Sienkiewicza.

Na szczególną pamięć i podkreślenie zasługuje fakt, że to właśnie Lwów jako pierwszy stanął do walki o Polskę, która wówczas była w początkowym stadium organizowania swojej państwowości, a duża jej część znajdowała się jeszcze pod panowaniem zaborców.

Za najmłodszego podoficera w historii II Rzeczypospolitej uznawany jest 12-letni kapral Stefcio Wesołowski, walczący we Lwowie w 1918 roku przeciw ukraińskim zamachowcom[25]. Za okazane wówczas bohaterstwo odznaczony Orderem Virtuti Militari; w czasie II wojny światowej służył na słynnym niszczycielu ORP „Błyskawica”. To właśnie sygnalista Wesołowski nadał z jego pokładu historyczny sygnał: „Szczęść Boże, ku chwale Ojczyzny!”, kiedy 30 sierpnia 1939 roku w ramach realizacji operacji „Peking” okręt wyszedł z Gdyni, obierając kurs na szkocki Edynburg.

W 1943 roku Stefan Wesołowski został zastępcą dowódcy, a następnie dowódcą na amerykańskim lotniskowcu pomocniczym USS „Ganandoc”, który w 1944 roku brał udział w inwazji na Normandię. Wesołowski zmarł 1 kwietnia 1987 w Miami Beach na Florydzie. Niestety, wielu spośród bardzo młodych obrońców Lwowa miało mniej żołnierskiego szczęścia i poległo w walce, tym bardziej że, jak wynika z zapisów wydanej w latach trzydziestych księgi pamiątkowej Obrona Lwowa: „Ukraińcy zawzięcie ścigali malców, mszcząc się doraźnie”[26].

Do legendy walk w obronie polskości Lwowa przeszedł najmłodszy, zaledwie 9-letni żołnierz Jaś Kukawski z Krakowa, który poległ 6 listopada 1918 roku; mówiono, że karabin był większy od niego.

W walkach z ukraińskimi zamachowcami polegli też niewiele od niego starsi: 12-letni uczeń szkoły powszechnej Jaś Dufrat, 13-letni Antoś Petrykiewicz, uczeń drugiej klasy lwowskiego gimnazjum, który został najmłodszym kawalerem Krzyża Srebrnego Orderu Virtuti Militari, i 14-letni Jurek Bitschan, uczeń VI klasy gimnazjum Jordana. Matka Jurka Bitschana, Aleksandra Zagórska, primo voto Bitschanowa, dowodziła oddziałem Ochotniczej Legii Kobiet, której członkinie z bronią w ręku brały udział w walkach o Lwów. W miejscu, w którym zginął Jurek Bitschan, po zwycięstwie wdzięczni lwowianie postawili krzyż, który zniszczyli sowieccy Ukraińcy po zajęciu Lwowa we wrześniu 1939 roku.

Poza nimi poległo w obronie polskiego Lwowa także wielu innych uczniów. Wśród nich znajdował się 14-letni syn lwowskiego tokarza, uczeń III klasy gimnazjum, harcerz Tadeusz Jabłoński, który poległ 17 listopada 1918 roku w ataku na Szkołę Kadecką, 16-letni szeregowy Andrzej Albrecht, który zmarł w wyniku odniesionych ran 16 listopada 1918 roku w szpitalu na Politechnice, oraz 15-letni Janusz Mieczysław Baczyński poległy 18 listopada 1918 roku w walkach toczonych o Dworzec Główny i jego okolice. 13 marca 1919 roku zmarł 16-letni uczeń szkoły realnej szeregowy Józef Baranowski[27], który 11 listopada 1918 roku podczas walk na odcinku V dostał się do ukraińskiej niewoli[28]. 14-letni Tadeusz Wiesner, aresztowany w domu rodziców po przejściowej utracie przez Polaków Kulparkowa, który walczył jako ochotnik w tej dzielnicy, 21 listopada został rozstrzelany przy Dworcu Podzamcze przez ukraińskich żołdaków. Najmłodszą ofiarą walk we Lwowie był 6-letni syn Michała Anissimo, żołnierza legionisty – Oswald. Został on zamordowany wraz z rodziną 18 listopada 1918 roku podczas ukraińskiej akcji odwetowej przeprowadzonej w ramach zbrodniczego rozkazu atamana Witowskiego o dziesiątkowaniu mieszkańców domu, z którego padły strzały do Ukraińców. Ojca i syna pochowano w jednej mogile[29].

W walkach o Lwów poległo również wielu studentów, byli wśród nich 18-letni student chemii na Politechnice Lwowskiej, Zygmunt Popowicz, który poległ 9 listopada 1918 roku podczas ataku na sejm, 20-letni syn profesora Politechniki Lwowskiej Seweryna Widta, student Wydziału Przyrodniczego UJK. Szeregowy Jerzy Widt służył w pociągu pancernym nr 3 i poległ w Starym Siole 24 listopada 1918 roku, oraz Witold Kwiatkowski, pochodzący z gostynińskiego, 23-letni student prawa Uniwersytetu Warszawskiego, który poległ pod Sygniówką 25 lutego 1919 roku.

Do lwowskiej legendy przeszedł także nieco od nich starszy legionista, 23-letni baron Andrzej Battaglia, który zmarł 5 listopada 1918 roku w wyniku postrzelenia w brzuch przez Ukraińców z 15 Pułku Piechoty Austro-Węgier podczas rozmów negocjacyjnych z nimi w nocy z 31 października na 1 listopada 1918 roku. Podporucznik kawalerii Andrzej Battaglia był pierwszym polskim żołnierzem, który poległ w obronie Lwowa.

Obrońcy Lwowa pochodzili z bardzo różnych środowisk, podczas walk na VI[30] Odcinku obrony Lwowa 14 listopada 1918 roku poległ 17-letni lwowski robotnik, szeregowy 2 Pułku Piechoty Strzelców Lwowskich, Mieczysław Baczmański, a 7 kwietnia 1919 roku poległ syn ziemianina z okolic Łodzi, 19-letni legionista, więzień Huszt, Stanisław Dworakowski.

Zaledwie 17 lat żył Adam Karol Nestarowski, uczeń 6 klasy II Gimnazjum. Syn Wilhelminy i Antoniego, wybitnego lwowskiego architekta, realizatora projektu Rudolfa Indrucha, budowniczego cmentarza Obrońców Lwowa. 17-letni Adam uciekł z domu i wspólnie z młodszym bratem Tadeuszem znaleźli się w szeregach walczących. 28 grudnia 1918 roku na Persenkówce dostał się do niewoli. Skatowany przez Ukraińców, zmarł następnego dnia w Dawidowie.

W ciszy, jak setki innych bohaterskich obrońców Lwowa, odszedł urodzony w Petersburgu 19-letni szeregowy 1 Kompanii 3 Pułku Piechoty Legionów Stanisław Bartkiewicz, który zmarł z ran w szpitalu na Politechnice 5 lutego 1919 roku[31]. Obok chłopców we Lwowie walczyło z bronią w ręku wiele polskich dziewcząt. Jedną z nich była dwukrotnie ranna w listopadzie 1918 roku 20-letnia szeregowa Teresa Brzozowska. Niestety, wiele z nich poległo, jak najsłynniejsza lwowska kurierka Felicja Bolesława Sulimirska. Ta 21-letnia lwowianka wyróżniała się „niezwykłą odwagą i męstwem, tym bardziej godnym podziwu, że zostawiła po sobie pamięć dziewczyny delikatnej, a nawet lękliwej”[32].

Nicieja pisze, że Felicja Sulimirska „21 listopada 1918 roku na ulicy Fredry, przeprowadzając dwóch oficerów, została śmiertelnie ugodzona kulą ukraińską. […] przenoszona do punktu pomocy na Senatorską [obecnie Stećki – L.K.] została ugodzona przez strzelca wyborowego jeszcze jednym pociskiem. Zmarła po 36 godzinach walki o jej życie w szpitalu Politechniki, odmawiając w ostatnich chwilach jakby litanię z nazwy miast polskich: Warszawa, Poznań, Kraków, Wilno, Lwów”[33].

Inną lwowską kurierką szczególnie związaną z Odcinkiem III[34] była 18-letnia harcerka i uczennica I Seminarium Nauczycielskiego we Lwowie, Ewa Trzcińska. Została ujęta i rozstrzelana przez patrol ukraiński 28 listopada 1918 roku.

Pomoc rannym polskim żołnierzom niosły polskie sanitariuszki, z których wiele poległo, ponieważ w czasie walk we Lwowie Ukraińcy nagminnie do nich strzelali. Zmarła, trafiona ukraińskim pociskiem w czasie transportu z Góry Stracenia do szpitala, ranna 14 listopada 1918 roku 20-letnia sanitariuszka z placówki opatrunkowej w Zakładzie Braci Albertynów, Aleksandra (Olga) Maryniakówna.

W czasie opatrywania rannego polskiego żołnierza podczas walk o Persenkówkę 6 stycznia 1919 roku poległa 24-letnia lwowianka, sanitariuszka Janina Prus-Niewiadomska. Pełniąc służbę, poległy także w walkach o Lwów: 17-letnia sanitariuszka, modniarka Stefania Kozłowska, oraz 23-letnia sanitariuszka Czerwonego Krzyża Antonina Bieganówna, urzędniczka byłego Namiestnictwa. Z powodu ran odniesionych 29 grudnia 1918 roku podczas walk pod Persenkówką zmarła z upływu krwi w szpitalu na Politechnice 18-letnia buchalterka, sanitariuszka Stefania Franiszynówna. Szeregowa Stefania Franiszynówna została pochowana na cmentarzu Obrońców Lwowa w krypcie 8 katakumb.

Kolejne przykłady bestialstwa ukraińskich zamachowców podaje Krysiak, pisząc, że „12 listopada podczas walk pod gmachem Sejmu Ukraińcy zabili jedną sanitariuszkę, ranili śmiertelnie dwie, jedna odniosła ranę lżejszą”[35]. Przypadek odrażającego postępku ukraińskich żołdaków, którzy zastrzelili anonimową polską sanitariuszkę spieszącą z pomocą rannym polskim żołnierzom w czasie walk w rejonie ulicy Kraszewskiego (obecnie Kruszelnyćko), tak opisuje porucznik rezerwy Otto Bizanz: „Nastała zupełna cisza na froncie. Postanowiliśmy wobec tego wysłać sanitariuszy z 1 parą noszy do Ogrodu Jezuickiego[36] po rannych. Sanitariuszka z czerwonym krzyżem na ramieniu nie przeszła nawet jezdni ul. Kraszewskiego, kiedy padła zabita kilkoma strzałami ze strony ukraińskiej”[37].

Z przykrością należy zauważyć, że w swoim wystąpieniu 11 listopada 2016 roku z okazji Święta Niepodległości prezydent Andrzej Duda wśród walczących o niepodległość wspomniał dzieci z Wrześni, ale pominął Orlęta Lwowskie i Przemyskie oraz w ogóle polskich żołnierzy walczących w wojnie polsko-ukraińskiej[38].

Ukraińcy ostrzeliwali również polskie szpitale, o czym ze zgorszeniem pisze w swoich wspomnieniach z obrony Lwowa kapitan rezerwy Ludwik Baar: „Ukraińcy nadal ostrzeliwali całe miasto, zwłaszcza z Wysokiego Zamku, nawet główny szpital w gmachu Politechniki przy ulicy Leona Sapiehy, chociaż doskonale wiedzieli, że tam jest szpital”[39].

Już tylko tych kilka losowo wybranych przykładów świadczy o bezmiarze okrucieństwa Ukraińców i ogromie determinacji obrońców polskiego Lwowa. Była ona tak wielka, że ochotnicy w rejonach silnie ostrzeliwanych przemieszczali się do rejonu koncentracji miejskimi kanałami, którymi z ulicy Snopkowskiej (obecnie Wasyla Stusa) do ulicy Wuleckiej (obecnie Sacharowa) przechodziło w jednej grupie nawet 56 ochotników[40]. Nieodparcie nasuwa się skojarzenie, że lwowski patent kapitana Sulimirskiego wykorzystali 26 lat później powstańcy w Warszawie.

W walkach o zachowanie polskości Lwowa w listopadzie 1918 roku oddało życie 479 jego obrońców, wśród których 12 było uczniami, a 76 studentami. Obok młodzieży do walki z Ukraińcami stanęło także dwóch liczących po 75 lat powstańców z 1863 roku.

Ostatnie Orlę Lwowskie z roku 1918 i ostatni obrońca Lwowa przed bolszewikami w roku 1920 – pułkownik Aleksander Sałacki, urodzony w Peczeniżynie w województwie stanisławowskim – zmarł w Tychach 5 kwietnia 2008 roku w wieku 104 lat. Pułkownik Sałacki, mając 14 lat, stanął do walki z Ukraińcami w obronie lwowskiej szkoły im. Henryka Sienkiewicza.

W trakcie walk o Lwów Ukraińcy, rozsierdzeni polskim oporem, dopuszczali się licznych zbrodni na polskich cywilnych mieszkańcach.

„[…] heroje ukraińscy strzelali na postrach w stronę gromadzących się garstek ludności. Kule te dawały dość znaczny procent rannych i zabitych. […] Jan Gerum, 56 lat, postrzelony w prawą nogę; Józef Horban, ranny w brzuch, zmarł w szpitalu. […] Ponadto zabita została kobieta nieznanego nazwiska w bramie przy pl. Kapitulnym [obecnie Kafedralna płoszcza – L.K.]. Trupa jej do późna w nocy nie uprzątnięto”[41].

4 listopada Ukraińcy dopuścili się masakry gości w znajdującej się przy ulicy Karola Ludwika 27 (później Legionów, obecnie aleja Swobody) kawiarni Bellevue, na miejscu zginęły cztery osoby, a kilka zostało ciężko rannych, z których następnie dwie zmarły[42].

11 listopada po południu do inżyniera Tołłoczki przechodzącego wraz z siostrą i bratem ulicą Snopkowską (obecnie Wasyla Stusa) strzelił żołnierz ukraiński i zranił go śmiertelnie w pierś[43]. 21 listopada, w czasie pamiętnego popłochu przygotowujących się do opuszczenia miasta Ukraińców, u zbiegu placu Akademickiego i ulicy Fredry została zastrzelona przez żołnierza ukraińskiego pani Sulimirska. W dniu tym zastrzelono też pannę Rychterównę[44]. Przed zajęciem Lwowa przez Polaków w swoim mieszkaniu przy ulicy Zofii (obecnie Iwana Franki) zastrzelony został przez żołnierzy ukraińskich Jakób Fruchtmann, dyrektor banku Fruchtmann[45], o czym informowały „Kurier Poznański”[46] oraz „Kurjer Lwowski”[47]. W następnych dniach ukraińskiej rebelii doszło do kolejnych mordów na Polakach, w tym na wielu polskich dzieciach. 5 listopada na placu Dąbrowskiego (obecnie Małaniuka) Ukraińcy zastrzelili 15-letniego chłopca za pokazanie się na ulicy w czapce z orzełkiem[48], a 15 listopada przed bramą domu przy ulicy Zyblikiewicza 7 (obecnie Franki), zastrzelili 14-letniego Adasia Michalewskiego bawiącego się starym, zardzewiałym rewolwerem[49]. Zbrodnia ta jest szczególnie bulwersująca, ponieważ Adaś „był chłopcem anormalnym, w każdym razie niezupełnie rozwiniętym i o narodowościowej walce, jaka się obecnie toczyła, niewiele wiedzący”[50]. Na ulicy Krupińskiej żołnierz ukraiński strzelił do gromadki bawiących się wyrostków, z których jeden, trafiony w kręgosłup, niebawem zmarł[51].

Jan Gella ubolewa, że „Żołdactwo ruskie nie uszanowało nawet świątyń polskich, do których, widząc, że na ulicy staje się niebezpiecznie, kryła się niekiedy ludność”[52].

„Stałe ostrzeliwanie przez Ukraińców polskich kolumn sanitarnych oraz szpitali z chorymi i rannymi budzi po polskiej stronie wstręt do metod wojennych i nieprzyjaciela”[53]. Liczba popełnianych zbrodni spowodowała, że „Widok ukraińskiego żołnierza, w pierwszych dniach dość obojętny, stał się niebawem synonimem największego niebezpieczeństwa. Wiedziano, że spotkanie się z żołnierzem ukraińskim jest często niebezpieczniejszym od spotkania zawodowego bandyty, gdyż uprawomocnieni ci rycerze stosowali terror, gwałt i mord jako zemstę w imieniu świętych praw narodowych i każdy taki czyn bezecny poczytywali sobie za zasługę przed władzą. Lista gwałtów i mordów ukraińskich we Lwowie w ciągu trzech straszliwych tygodni inwazji przechodzi liczbę stu, nie licząc drobnych nadużyć, rabunków w sklepach etc.”[54].

Jak podaje „Kurjer Lwowski” w artykule Po zamachu ukraińskim, opublikowanym w numerze 512 z 6 listopada 1918 roku: „3 listopada 1918 wielka strzelanina miała miejsce na pl. św. Ducha [obecnie Iwana Pidkowy – L.K.]. Strzelanina nie ustawała przez cały dzień w całem mieście. W walkach wczorajszych było dużo rannych i zabitych. Liczby niepodobna było sprawdzić. Pomoc lekarska spiesząca rannym natrafiała na nieprzezwyciężone przeszkody. W szeregu wypadków pogotowie ratunkowe nie zostało dopuszczone do miejsca i zawrócone z powrotem do stacji.

Padły ranne i zabite osoby z fal tłumu zachowującego się z nadzwyczajnym spokojem i powagą. Z Katedry po nabożeństwie rannem wyszła pewna dziewczyna, której nazwiska nie mogliśmy sprawdzić, i zaledwie uszła parę kroków, gdy żołnierz złożył się i ciężko ją zranił. Podobnych wypadków było więcej”.

Gazeta zamieszcza także nekrolog dotyczący pogrzebu „Śp. Władysława Granata, legionisty, który zginął w sobotę przed południem na ul. Leona Sapiehy [obecnie Stepana Bandery – L.K.]”, który „odbędzie się we wtorek. Śp. Granat powrócił z Warszawy we czwartek i padł przeszyty kulą, która uderzyła go w tylną część czaszki i wymierzona była z okien pierwszego piętra. Śp. Granat liczył 22 lata”.

Podchorąży Władysław Granat, urodzony w roku 1896 we Lwowie, syn Michała i Tekli z Izdebskich, uczeń Szkoły Handlowej, poległ 2 listopada 1918 roku obok koszar żandarmerii przy ulicy Leona Sapiehy[55].

Kilka dni później „Kurjer Lwowski” informował, że: „Wśród wielu, których nie ominęła kula ukraińskiego żołdaka, znajduje się i dr Jan Niemiec, dyrektor gimnazjum” [56]. Dyrektor został „dość ciężko ranny” po tym, jak ukraińscy żołnierze nakazali mu zdjąć polski napis znajdujący się na froncie gmachu szkoły. Kiedy odmówił wykonania tego polecenia, zaczęli go ostrzeliwać, strzelali także do sanitariuszy, którzy przybyli, żeby przenieść rannego do szpitala. Dwa dni później ta sama gazeta donosiła, że „W kostnicy anatomii znajdują się zwłoki kobiety, której w dniu 19 bm na pl. Krakowskim [obecnie Ośmiomysła płoszcza – L.K.] jakiś żołnierz ukraiński roztrzaskał głowę kolbą karabinu i zabił ją na miejscu”[57].

Ofiarą zwyrodniałych Ukraińców padały nierzadko całe lwowskie rodziny. W pierwszym tygodniu walk żołnierze ukraińscy zamordowali przy ulicy Grodeckiej inwalidę legionowego Michała Mozinę oraz jego żonę i ośmiomiesięczne dziecko. Ukraińcy zamordowali tę polską rodzinę z powodu służby Moziny w legionach[58]. Podobnie okrutnie 7 listopada 1918 roku zamordowali mieszkajacą przy ulicy Żółkiewskiej 88 (obecnie Chmielnićkoho) pięcioosobową rodzinę innego superarbitrowanego[59] legionisty Leopolda Miechońskiego. Gella tak przedstawia przebieg tej zbrodni: „Widok munduru legionowego tak bardzo rozwścieczył Ukraińców, że nie zważając na to, że ma przed sobą kalekę, jeden z nich wpakował mu kulę w czoło, kładąc go trupem na miejscu”[60]. Następnie Ukraińcy zastrzelili jego brata Józefa, siostrę Marię oraz oboje rodziców.

W czasie walk we Lwowie Ukraińcy często zabijali polskich cywilów, stosując metody, które dobrze później poznali warszawiacy w czasie powstania warszawskiego, polegające na strzelaniu snajperów z dachów do bezbronnych ludzi. Snajperów tych warszawiacy nazywali „gołębiarzami”. W przedwojennej gwarze warszawskiej „gołębiarzem” określano złodzieja kradnącego ubrania i bieliznę suszoną na strychach domów, który, złapany, tłumaczył się, że przyszedł obejrzeć lub nakarmić gołębie. W czasie powstania warszawskiego istniały dwa rodzaje „gołębiarzy”, umundurowani żołnierze Wehrmachtu, SS lub niemieckiej policji oraz cywile, zazwyczaj Niemcy lub Ukraińcy przebywający w Warszawie przed powstaniem[61].

Jeden z takich przypadków wspomina w swojej relacji z walk we Lwowie porucznik rezerwy Otto Bizanz, nazywając strzelającego „striłeć”. Porucznik opisuje, że „Jakiś Ukrainiec, który grasował za naszymi plecyma po strychach i dachach narożnych kamienic przy zbiegu ulic Kleinowskiej [obecnie Kamieniariw – L.K.] i Sykstuskiej [obecnie Doroszenki.[62] – L.K.], stąd tak celnie prażył do przebiegających, że na sumieniu ma kilkanaście osób cywilnych, udających się za pożywieniem, w czem kilka zabitych kobiet”[63]. Bandyckie praktyki ukraińskiego „striłcia”-gołębiarza przerwała interwencja polskich ochotników, dzięki której, jak zauważa porucznik Bizanz, „zaprzestał »bohaterskiego« mordowania bezbronnych, wygłodzonych cywilów”[64].

Szczególnie ohydnej zbrodni dokonali ukraińscy żołdacy w podlwowskim Zamarstynowie. 14 listopada 1918 roku wkroczyli do Zamarstynowa, w którym wzięli do niewoli i bestialsko zamordowali 15 Polaków. W zbrodni mieli im asystować żydowscy milicjanci. Według relacji świadków: „Śp. Drozd miał na plecach kilka kłutych ran bagnetem, ręce obie przebite bagnetem w dłoniach na wylot, trzy rany postrzałowe w brzuch, całą prawą stronę twarzy miał strzaskaną uderzeniem jakiegoś ciężkiego przedmiotu. Drugi trup był to chłopak około 17–18-letni, miał ręce w tyle związane zwykłym drutem, nie kolczastym, obsiniaczony okrutnie i widocznie bardzo zbity, był zapewne żywcem rzucony do grobu, gdyż w jamie dookoła jego głowy było wielkie miejsce wgniecione, że dusząc się, poruszał głową. Twarz była cała sina jak u ludzi umarłych z uduszenia. Trzeci trup miał oczy pokrojone bagnetem, czwarty miał całą twarz rozbitą na miazgę i obwiązaną białą chustką, inny jeszcze miał oczy wystrzelone. Wrażenie było takie, że Ukraińcy pastwili się przed śmiercią nad jeńcami”[65].

Po odbiciu Zamarstynowa przez polski oddział dowodzony przez podporucznika Wilhelma Starcka wzięto do niewoli kilku ukraińskich rebeliantów, których w odwecie za bestialski mord na Polakach podporucznik Starck rozkazał powiesić. W czasie walk o Lwów oddział Starcka wykonywał akcje specjalne lub odwetowe na Ukraińcach za popełnione mordy na polskich jeńcach i cywilach. Jedną z takich akcji specjalnych przeprowadzili 22 listopada, dławiąc opór i rozbrajając kilkudziesięciu członków Milicji Żydowskiej, którzy kilka dni wcześniej w Zamarstynowie razem z Ukraińcami mordowali polskich jeńców. Milicjanci zabarykadowali się w gmachu polskiego Teatru Skarbkowskiego mieszczącego się przy placu Gołuchowskich (obecnie plac Torhowa) i nie chcieli złożyć broni[66].

Liczne przykłady okrutnych zbrodni dokonywanych przez Ukraińców na Polakach nie robią szczególnego wrażenia na publicyście paryskiej „Kultury” Andrzeju Vincenzie, który w rozmowie z Andrzejem Szulczyńskim twierdził, że „[…] wojna polsko-ukraińska o Lwów w 1918 roku, to był zryw Ukraińców, powstanie ukraińskie […]. Na początku opór polski we Lwowie przeciwko Ukraińcom był rzeczywiście spontaniczny, ale potem szła zorganizowana pomoc z Polski i z Krakowa, i z Warszawy, a potem właśnie armia Hallera dobiła tę armię Zachodnioukraińską” [67].

Ze zdumieniem można odczytać, że – zdaniem ukrainofila Andrzeja Vincenza – czymś nagannym był polski opór przeciwko ukraińskiej próbie zbrojnego opanowania Lwowa oraz całkowicie zrozumiała polska pomoc dla jego obrońców. Poza tym ze względu na agresywną ukraińską inicjatywę w rebelii lwowskiej była to wojna ukraińsko-polska, a nie, jak uważa i głosi Vincenz, polsko-ukraińska.

Całkowicie odmienne zdanie na temat Ukraińców i ich „powstańczego zrywu” we Lwowie miał wiedeński korespondent londyńskiego „Timesa”, który przyjechał do Lwowa w dniu, kiedy Ukraińcy „byli już o 10 mil od Lwowa oddaleni i uciekali w kierunku Tarnopola”. Zdaniem angielskiego dziennikarza: „Armia rusińska była to tłuszcza składająca się na pół bolszewików, na pół najmitów, którzy za obiecaną płatę 30–50 koron dziennie i 3 morgi roli do wszystkiego byli gotowi. Można sobie wyobrazić położenie miasta, w którem rozpuszczona była taka banda”[68].

W swojej korespondencji podkreśla, że „Po rusińskiej stronie zachodziły liczne okrucieństwa. […] Przyjechał delegat francuski[69] z Jassy, który usiłował walki zakończyć, zastał jednak Rusinów nieprzejednanych i bolszewistycznie usposobionych. […] W ostatnich dniach odbyły się ciężkie walki. Ul. Krzyżanowska, przezywana ulicą śmierci, ponieważ strzelec w niemieckim mundurze wszystko, co tylko na ulicy tej się poruszało, zabijał, włącznie 2 starców, kobiety, 7-letnie dziecko, nawet psy, które się pokazały. Na samym końcu bronili się jeszcze Rusini w cytadeli, ale stracili dużo artylerii i rano 22 listopada uznali walkę za przegraną i uciekli”.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

10 Stonawa – wieś znajdująca się w powiecie Karwina w Czechach.

11 A. Sęk, Czeskie zbrodnie zagłady polskości Śląska Zaolziańskiego można wybaczyć, lecz nie wolno o nich zapomnieć, „Zaolzie. Polski Biuletyn Informacyjny” 2006, nr 1 (25).

12 J. Cisek, Sąsiedzi wobec wojny 1920, Londyn 1990, s. 188.

13 Rada Ambasadorów lub Konferencja Ambasadorów – działający w latach 1920–1935 międzynarodowy organ wykonawczy kończącego I wojnę światową traktatu wersalskiego.

14 Beo, Kronika polsko-ukraińska, Obrachunki na polu kulturalnym, „Kultura” 1952, nr 5/55, s. 125.

15 K. Grodziska, Miasto jak brylant, Księga cytatów o Lwowie , Kraków 2007, Wstęp.

16 N. Davies, Zaginione królestwa, Kraków 2010, s. 429.

17 J. Gella, Ruski miesiąc: 1/XI–22/XI 1918: ilustrowany opis walk listopadowych we Lwowie z 2 mapami, Lwów 1919, s. 3.

18 K.k. Landwehr a. Kaiserlich-Königliche Landwehr (k.k. Cesarsko-Królewska Obrona Krajowa) w latach 1869–1918 tworzyła wojska lądowe monarchii austro-węgierskiej.

19Niebezpieczna psychoza, „Gazeta Lwowska” 3.05.1932, nr 101.

20 Czornowoł I., Na szczo może nadichnuti terorist i radjanofil Miroslaw Siczinskij?, „Lvivska gazeta” 1.09.2013.

21Obrona Lwowa 1–22 listopada 1918. Relacje uczestników, t. II, Lwów 1936, s. 26.

22 Szkoła im. Henryka Sienkiewicza znajdowała się przy ul. Polnej. W okresie międzywojennym ulica została przemianowana na Lwowskich Dzieci, w czasach sowieckiej Ukrainy na Turgieniewa, a od kwietnia 2008 roku na Bohaterów UPA.

23 J. Gella, Ruski miesiąc…, s. 20.

24 Tamże, s. 59.

25 W. Leszczyński, Ludzie naszego Wybrzeża, Toronto 1981, s. 288–289.

26 W. Giełżyński, „Orlęta” i cała reszta, „Tygodnik Przegląd” 9.11.2003.

27 S.S. Nicieja, Cmentarz Obrońców Lwowa, Wrocław–Warszawa– Kraków 1990, s. 306.

28 Odcinek V obrony Lwowa znajdował się w Szkole im. Henryka Sienkiewicza.

29 P. Bojarski, Dzieci bronią Lwowa, „Gazeta Wyborcza. Ale Historia” 5.04.2013.

30 Odcinek VI obrony Lwowa znajdował się od rogatki Janowskiej po Kleparów i Zamarstynów do Nowej Rzeźni.

31 S.S. Nicieja, Cmentarz Obrońców Lwowa…, s. 199.

32 Tamże, s. 175.

33 Tamże.

34 Odcinek III obrony Lwowa obejmował sektor Góry Stracenia i podlegał bezpośrednio Naczelnej Komendzie.

35 F.S. Krysiak, Z dni grozy we Lwowie (1–22 listopada 1918 r.). Kartki z pamiętnika. Świadectwa – dowody – dokumenty, Kraków 1919, s. 84.

36 Ogród Jezuicki w latach 1779–1919, w latach 1919–1945 park im. Tadeusza Kościuszki, obecnie park im. Iwana Franki – najstarszy i jeden z centralnych parków miasta. Według oficjalnego portalu Lwowskiej Rady Miejskiej park im. Iwana Franki jest jednym z najstarszych parków miejskich w Europie i najstarszym parkiem miejskim na Ukrainie.

37Obrona Lwowa. 1-22 Listopada 1918, t. I, Relacje uczestników, Lwów 1936, s. 69.

38 T. Urzykowski, Prezydent Duda 11.11. wśród poległych nie wymienił powstańców warszawskich. Dlaczego?, „Gazeta Wyborcza” 27.12.2016.

39Obrona Lwowa. 1–22 Listopada 1918, t. II, s. 36.

40 J. Gella, Ruski miesiąc…, s. 31.

41 Tamże, s. 13–14.

42 Tamże, s. 84.

43 F.S. Krysiak, Z dni grozy we Lwowie..., s. 84.

44 J. Gella, Ruski miesiąc…, s. 99.

45 Jakób Fruchtmann, który zginął 17 XI 1918 r., był dyrektorem Akcyjnego Banku Hipotecznego we Lwowie. Bank kredytował wielkie posiadłości ziemskie i zakłady przemysłowe. Był kontynuatorem założonego w 1867 r. Galicyjskiego Akcyjnego Banku Hipotecznego we Lwowie. Akcyjny Bank Hipoteczny we Lwowie działał do 1943 r.

46Po odzyskaniu Lwowa, „Kurier Poznański” 29.11.1918.

47 „Kurjer Lwowski” 22.11.1918.

48 J. Gella, Ruski miesiąc…, s. 97.

49 Tamże, s. 85.

50 F.S. Krysiak, Z dni grozy we Lwowie…, s. 85.

51 J. Gella, Ruski miesiąc…, s. 99.

52 Tamże, s. 15.

53 Tamże, s. 74.

54 Tamże, s. 83.

55 S.S. Nicieja, Cmentarz Obrońców Lwowa…, s. 322.

56Dyr. Niemiec ranny, „Kurjer Lwowski” 23.11.1918.

57Ofiara soldateski, „Kurjer Lwowski” 25.11.1918.

58 F.S. Krysiak, Z dni grozy we Lwowie…, s. 89.

59 Superarbitrowany – określenie oznaczające zwolnienie ze służby wojskowej z powodu choroby lub odniesionych ran.

60 J. Gella, Ruski miesiąc…, s. 88.

61 R. Bielecki, W zasięgu PAST-y, Warszawa 1994, s. 124–125.

62 Petro Doroszenko (1627–1698), hetman kozacki w latach 1665–1676, zwolennik uniezależnienia się Kozaków od Rzeczypospolitej i zwolennik podporządkowania Ukrainy Naddnieprzańskiej, jako protektoratu, Imperium Osmańskiemu.

63Obrona Lwowa. 1-22 Listopada 1918, t. II, s. 71.

64 Tamże.

65 M. Staroń, „Dzieci ulicy” broniły Lwowa, Wirtualna Polska. Historia, 11.11.2015, za: L. Kania, W cieniu Orląt Lwowskich: Polskie sądy wojskowe, kontrwywiad i służby policyjne w bitwie o Lwów 1918–1919, Uniwersytet Zielonogórski 2008 oraz Obrona Lwowa. 1–22 listopada 1918, t. 1, Relacje uczestników, Lwów 1936.

66 Tamże.

67 A. Szulczyński, Zrozumieć Ukraińców (Rozmowa z profesorem Andrzejem Vincenzem), „Kultura” 1991, nr 7/526-8/527, s. 139.

68Anglik o walkach we Lwowie, „Kurier Poznański” 17.12.1918.

69 Porucznik Henri Villaime z francuskiej misji dyplomatycznej w Jassach, które w latach 1916–1918 pełniły funkcję stolicy Rumunii, uczestniczył jako przedstawiciel ententy w rozmowach pokojowych z Polakami i Ukraińcami 20 listopada 1918 r. w Izbie Handlowej we Lwowie.