Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Chłopięca wojna. Pamiętnik z Powstania Warszawskiego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 lipca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,00

Chłopięca wojna. Pamiętnik z Powstania Warszawskiego - ebook

Wspomnienia Bohdana Hryniewicza to książka wyjątkowa. Uzdolnienia, wykształcenie techniczne i fenomenalna pamięć autora, jak również niezwykle staranny research przeprowadzony podczas pracy nad książką pozwoliły mu odtworzyć wydarzenia czasów wojny – ze szczególnym uwzględnieniem Powstania Warszawskiego – niezwykle rzetelnie. Autor, co nie jest typowe dla pamiętnikarzy PW, pochodzi z Wilna, a do Warszawy przeprowadził się dopiero w 1943 roku. W Powstaniu był jednym z najmłodszych łączników, a jego dowódca wnioskował o nadanie mu odznaczenia Virtuti Militari (ostatecznie Hryniewicz otrzymał, także jako jeden z najmłodszych, Krzyż Grunwaldu). W czasie Powstania walczył m.in. na Starym Mieście. Relacja z Powstania jest żywa, dynamiczna, a zarazem zawiera mnóstwo szczegółowych i starannie sprawdzonych informacji.

Dodatkowego smaczku dodają książce fragmenty poświęcone wileńskiemu dzieciństwu autora, w pobliżu dużego garnizonu wojskowego, w otoczeniu członków rodziny – weteranów wojny 1920 roku, oficerów, którzy ukształtowali jego postawę patriotyczną. Równie interesujący jest wątek kolejnych okupacji Wilna, opisujący wojenną rzeczywistość tego miasta (to jedyna znana mi książka, która łączy powstania wileńskiej okupacji i Powstania Warszawskiego).

Dodatkowym atutem książki są wspomnienia autora dotyczące okresu po Powstaniu, pobytu w obozie przejściowym, a następnie niełatwego życia pod okupacją niemiecką, w miejscu przymusowego zesłania po wypuszczeniu z obozu, a potem – pod okupacją sowiecką. Ogromne wrażenie na czytelniku wywiera także historia ucieczki z Polski przez sowiecką strefę okupacyjną do Niemiec, a stamtąd – do Anglii. To wątki, które większość książek wspomnieniowych traktuje w najlepszym razie bardzo skrótowo; tu zostały rozbudowane z ogromną korzyścią dla całości.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-15503-9
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od Tłumacza

Praca nad przekładem wspomnień Bohdana Hryniewicza była zadaniem wyjątkowym. Na ogół tłumacz przekłada dzieło literackie z języka obcego na własny, starając się je oswoić, osadzić w kontekście własnej kultury, a tym samym przybliżyć czytelnikowi. W tym wypadku było odwrotnie: książka została napisana po angielsku, choć jej autor jest Polakiem, a przekład na język polski stał się swego rodzaju powrotem do świata jego młodości. Moim zadaniem jako tłumaczki było więc osadzenie tekstu na powrót w jego pierwotnych ramach: przywołanie świata oddalonego jedynie przez upływ czasu – odnalezienie języka, którym posłużyłby się autor, gdyby miał opowiedzieć swoją historię własnymi słowami. Podjęłam się tego zadania z ogromną przyjemnością, ponieważ Chłopięca wojna to książka niezwykła.

O Powstaniu Warszawskim pisze się na szczęście coraz więcej, od lat trwają też starania, aby ocalić wspomnienia bohaterów tamtych dni. Od 2004 roku wolontariusze pracujący dla Muzeum Powstania Warszawskiego nagrywają rozmowy z powstańcami, utrwalane w wersji elektronicznej i udostępniane potem w ramach witryny Archiwum Historii Mówionej (znalazł się w nim także wywiad z Bohdanem Hryniewiczem). Wśród licznych wspomnień Chłopięca wojna wyróżnia się ogromną dbałością o szczegóły. Autor, obdarzony świetną pamięcią i spostrzegawczością (jako ośmioletni chłopiec, obserwując wjazd czołgów sowieckich do Wilna, rozpoznał widziane wcześniej jedynie na zdjęciach zawieszenie Christiego!), zadbał też o staranną weryfikację podawanych w książce faktów, o czym niejednokrotnie mogłam się przekonać podczas pracy nad przekładem.

Chłopięca wojna to jednak książka nie tylko o Powstaniu. Wydanie anglojęzyczne zostało okrojone i zawiera głównie wspomnienia z czasów wojny. Polski wydawca zdecydował się – co mnie ogromnie cieszy – przedstawić polskiemu czytelnikowi wersję rozszerzoną. Poznajemy więc barwny świat przedwojennego Wilna i historię rodziny o niezwykłych tradycjach patriotycznych: mały Bohdan i jego brat rosną w otoczeniu oficerów – kombatantów wojny 1920 roku. Czytamy o życiu codziennym w Wilnie pod kolejnymi okupacjami, widzianym oczami dorastającego chłopca, by wreszcie przenieść się wraz z nim do zajętej przez Niemców Warszawy. Ten rozdział życia autora zamyka klęska Powstania 1944 roku, po której następują pobyt w obozie przejściowym, przymusowe wysiedlenie i tułaczka po Polsce. Nadchodzi koniec wojny, a z nim – reżim komunistyczny. Niepokorny, ponad wiek dojrzały chłopak, który w Powstaniu był jednym z najmłodszych łączników, żołnierz AK odznaczony Krzyżem Walecznych, szybko popada w konflikt z nową władzą. Opis ucieczki na Zachód przez sowiecką strefę okupacyjną nasuwa nieodparte skojarzenia z sensacyjnymi powieściami Alistaira MacLeana.

W trakcie pracy nad tłumaczeniem książki stanęłam przed pewnym dylematem. Otóż zawiera ona fragmenty, skierowane do czytelnika amerykańskiego, nieobeznanego z historią Polski, tradycją i specyfiką życia w naszym kraju. Pojawiło się więc pytanie – czy je usuwać? Czy jednak zostawić? Ostatecznie zdecydowaliśmy się wraz z autorem na to drugie rozwiązanie. Przyświecała nam świadomość, że sprawy, o których traktuje książka, z roku na rok stają się nieuchronnie coraz bardziej odległe, a dla młodszego pokolenia czytelników – coraz mniej zrozumiałe. Mam nadzieję, że dzięki tym fragmentom, wskazówkom i objaśnieniom Chłopięca wojna stanie się atrakcyjną lekturą także dla młodzieży – jako bezcenna lekcja historii.

Jestem ogromnie wdzięczna autorowi za wsparcie, jakiego udzielił mi podczas pracy nad przekładem. Cieszę się też bardzo, że miałam okazję spotkać się z nim osobiście, i jestem pod wrażeniem jego skromności, życzliwości oraz ogromnej wiedzy. Chciałabym także podziękować wydawnictwu za decyzję o publikacji książki w wersji nieokrojonej, zgodnej z pierwotnym zamysłem autora. Dziękuję też mojemu mężowi za pomoc merytoryczną, przede wszystkim w dziedzinie historii drugiej wojny światowej, jak i uzbrojenia z tego okresu.Od Autora

Pisząc dedykację dla mojego starszego brata Andrzeja – i wszystkich dziewcząt i chłopców, którzy zginęli w ciągu 63 dni Powstania Warszawskiego – automatycznie napisałem: oddali życie za Polskę. Nie ulega wątpliwości, że w to właśnie wierzyli. Wierzyłem w to i ja. Ale czy tak było naprawdę? Co osiągnęli, składając w ofierze młode, niezwykle obiecujące życie? Nigdy się tego nie dowiemy. Pytanie to jest i pozostaje przedmiotem debaty od lat.

Z jednej strony mamy całkowite zniszczenie Warszawy, śmierć ponad 200 tysięcy istot ludzkich, utratę przez naród polski jego najcenniejszej wartości – ludzi. Nie sposób oszacować skutków utraty najlepszej i najzdolniejszej młodzieży. Dziś wiemy, że Powstanie było skazane na niepowodzenie od pierwszego dnia. Stalin z zimną krwią zatrzymał Armię Czerwoną, nie pozwalając jej wyzwolić Warszawy ani okazać jej wsparcia, dając Niemcom wolną rękę. Alianci odwrócili głowy; oni także Polsce nie pomogli.

Po drugiej wojnie światowej się o tym nie mówiło. Historia bitwy o Warszawę, największej i najdłuższej bitwy miejskiej drugiej wojny światowej, toczonej przez słabo uzbrojone, spontanicznie utworzone wojsko przeciwko najbardziej doświadczonej i najlepiej wyposażonej armii w historii, pozostawała praktycznie nieznana aż do upadku komunizmu. Była po prostu niewygodną prawdą.

Niemcy, co oczywiste, nie chcieli eksponować swoich zbrodni wojennych: faktu, że zabijali bez rozróżnienia walczących żołnierzy i bezbronnych cywilów – mężczyzn, kobiety i dzieci; bestialskich mordów rannych i pielęgniarek; gwałtów; bezsensownego zniszczenia ewakuowanego już miasta, w którym, gdy 80% istniejących budynków zostało zniszczonych i spalonych, wysadzano w powietrze za pomocą dynamitu ocalałe konstrukcje wszystkich budynków o jakimkolwiek znaczeniu historycznym.

Rosjanie mogli zdobyć Warszawę niewielkim kosztem w ciągu kilku pierwszych tygodni Powstania. Zamiast tego pozwolili Niemcom wyniszczyć tę część polskiej ludności, co do której było wiadomo, że będzie zawsze sprzeciwiać się reżimowi komunistycznemu. Nie pozwolili także aliantom na dokonanie tęsknie wypatrywanych w Warszawie zrzutów dla powstańców.

Alianci – szczególnie Stany Zjednoczone za prezydentury Roosevelta – nie chcieli ujawnić, że sprzedali Polskę, jak i całą resztę Europy Środkowej, Stalinowi podczas konferencji w Jałcie.

Z drugiej strony wiele osób jest przekonanych, że narodziny Solidarności, które poprzedziły upadek komunizmu, nie byłyby możliwe bez Powstania. Wierzę (a może rozpaczliwie chcę wierzyć?), że ci młodzi ludzie, idąc do walki z takim zapałem, nie zginęli na marne. Że pokolenie, które wydało Solidarność, inspirowało się ich poświęceniem, tak jak oni poświęceniem ich przodków podczas wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, nieudanych powstań 1863 i 1831 roku czy też polskim udziałem w wojnach napoleońskich.

* * *

W listopadzie 2009 roku, podczas obchodów Dnia Niepodległości w Ambasadzie Polskiej w Waszyngtonie, ambasador Polski wręczył mi Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Zasługi w imieniu prezydenta Polski. W mowie, wygłoszonej z tej okazji, mówiłem (a raczej próbowałem mówić, ponieważ emocje zdecydowanie wzięły górę), że chińskie przekleństwo: „Obyś żył w ciekawych czasach” ma zastosowanie także do mnie. Chciałem podzielić się ze słuchaczami historią trzech najważniejszych dla mnie dni w tych „ciekawych czasach”: najsmutniejszy z nich był 19 września 1939 roku, gdy obudził mnie warkot sowieckich czołgów, wjeżdżających do Wilna; najbardziej radosnym dniem był 1 sierpnia 1944 roku, gdy biało-czerwona flaga załopotała ponownie na dachu najwyższego budynku w Warszawie; i moje największe rozczarowanie 3 października 1944 roku, gdy mój dowódca nie pozwolił mi udać się do obozu dla jeńców wojennych wraz z resztą żołnierzy mojego batalionu.

* * *

Przez wiele lat moje dzieci i inne osoby nalegały, abym spisał swoje wspomnienia. Rzeczywiście żyłem w „ciekawych czasach”, czasach ogromnych zmian w Polsce. Jestem wystarczająco stary, by pamiętać życie w przedwojennej Polsce, narodzonej na nowo w roku 1918. Pamiętam także rozmowy i historie z życia przed pierwszą wojną światową – opowieści o czasach i życiu, który na zawsze przeszedł do historii. Przeżyłem drugą wojnę światową, wejście Rosjan do Polski po 17 dniach od inwazji niemieckiej na Polskę w 1939 roku; krótkotrwałą aneksję Wilna przez Litwinów; powrót Rosjan; przybycie Niemców w czerwcu 1941 roku; okupację niemiecką i Powstanie Warszawskie roku 1944; ponowne wejście Rosjan i koniec drugiej wojny światowej w 1945 roku; przejęcie kraju przez komunistów i utworzenie PRL; wreszcie – upadek komunizmu i narodziny Trzeciej Rzeczpospolitej. Dożyłem powstania wolnej, niepodległej i demokratycznej Polski.

Chciałbym podkreślić, że moje doświadczenia z czasu drugiej wojny światowej, szczególnie zaś Powstania Warszawskiego, nie są w żaden sposób niezwykłe ani unikatowe. Wielu chłopców i dziewcząt w moim wieku, zarówno ode mnie starszych, jak i młodszych, walczyło aktywnie i działało w podziemiu. Liczby mówią same za siebie. Po kapitulacji Powstania około 15 tysięcy mężczyzn, 2500 kobiet i 1100 nastolatków wysłano do niemieckich obozów dla jeńców wojennych. W jednym z nich – Stalagu 334 Lamsdorf – znalazło się 5800 mężczyzn i chłopców oraz tysiąc kobiet, w tym dziewczęta w wieku od 14 do 17 lat. 18 października 1944 roku Niemcy przeprowadzili specjalny apel nieletnich jeńców wojennych. Spośród około 550 młodocianych 8 jeńców miało od 11 do 13 lat, 57 – od 13 do 14 lat, 115 – 15 lat; było też 175 szesnastolatków. W tej grupie znalazła się dwójka odznaczonych orderem Virtuti Militari – najwyższym polskim odznaczeniem wojskowym, osiemnastu otrzymało Krzyż Walecznych, a 206 – awanse.

* * *

Dziękuję mojej córce, Elisabeth (Lisie), i mojemu kuzynowi, Andrzejowi Korabowi, którzy zredagowali część moich wspomnień. Chcę też wyrazić wdzięczność za wsparcie i otuchę, jaką dawały mi wszystkie moje dzieci: Andrew, Sarah, Lisa i Gregory.

Chcę też podziękować mojej żonie, Anne, której miłość i przyjaźń jest dla mnie ogromną wartością. Jej siła i wsparcie były wprost bezcenne w czasie, gdy brnąłem przez trudny proces przeżywania na nowo niektórych wspomnień podczas pisania.

Dedykuję tę książkę pamięci dwóch najważniejszych kobiet mojego życia: mojej matce, Janinie (1906–2001), która zawsze budziła mój podziw i inspirowała mnie swoją siłą, męstwem i zimną krwią w obliczu przeciwności losu; umiejętnością podążania do przodu i nieuginania się pod ciężarem osobistej straty; miłością, którą zawsze dawała Andrzejowi i mnie; oraz Lindzie Kelly Hryniewicz (1937–2001), zawsze kochanej i nigdy niezapomnianej, towarzyszce życia przez 42 lata, matce naszych dzieci. A także nowemu pokoleniu: moim wnukom Janinie (Ninie), Sophii-Lindzie, Alexandrowi, Bryce’owi i Neve w nadziei, że nigdy nie będą musieli żyć w „ciekawych czasach”.1 Lato 1939 roku 19 czerwca – wrzesień 1939 roku

Obudził mnie metaliczny stukot gąsienic o bruk. Był wczesny ranek, szary półmrok wypełniał pokój, który dzieliłem z Andrzejem, starszym bratem. Wyskoczyłem z łóżka w koszuli nocnej i usiadłem na parapecie, obejmując rękami kolana, a brat dołączył do mnie po chwili. Dźwięk narastał, w tle było słychać odgłos strzałów. Wyglądając przez okno na pierwszym piętrze na ulicę Arsenalską, w odległości mniej więcej sześćdziesięciu metrów zobaczyłem kolumnę czołgów na tle drzew parku Cielętnik, jadącą w stronę placu Katedralnego. Były dużo większe od polskich, które znałem. Od czasu do czasu widziałem obłoczek błękitnoszarego dymu, któremu towarzyszył huk wystrzału – ale to nie były strzały, tylko kichanie gaźników. Na wieżyczkach widniały czerwone gwiazdy, z każdą chwilą bliższe, większe i coraz groźniejsze. Przyszli Sowieci, tak jak zeszłej nocy powiedział nam ojciec.

Znajdowałem się w Wilnie, w Polsce. Był 19 września 1939 roku – minęło właśnie dziewiętnaście dni od ataku Niemiec na Polskę i wybuchu drugiej wojny światowej i dwa dni od najazdu armii sowieckiej na nasze wschodnie granice. Miałem osiem i pół roku i czułem, jak narasta we mnie podniecenie.

Lato 1939 roku zaczęło się jak każde inne. Mój brat i ja skończyliśmy właśnie trzecią i czwartą klasę szkoły podstawowej w Wilnie – Andrzej miał prawie wyłącznie oceny celujące, ja z trudnością przeszedłem do następnej klasy. Starszy ode mnie o rok i dwa miesiące brat był poważnym i pilnym uczniem. Ja byłem znany z piekielnych pomysłów i niechęci do nauki.

Każdego lata wyjeżdżaliśmy na wieś z naszą guwernantką, panną Krysią. Działka znajdowała się w Kolonii Wileńskiej, miejscowości letniskowej oddalonej od Wilna o pięć kilometrów. Rano dojeżdżaliśmy do szkoły pociągiem razem z ojcem, który pracował w Biurze Wojskowym Kolei Państwowych, po południu wracaliśmy już sami. Kolonia znajdowała się w połowie drogi pomiędzy Wilnem i Nową Wilejką, małym miasteczkiem, w którym znajdował się ogromny garnizon wojskowy 85. Pułku Strzelców Wileńskich (był to dawny pułk mojego ojca), 13. Pułku Ułanów Wileńskich i pułku artylerii konnej. Ze względu na położenie w pobliżu granicy z Rosją w Wilnie rozmieszczono znaczne siły wojskowe. Znajdowały się tu Dowództwo Obszaru Warownego Wilno z dywizją piechoty i brygadą kawalerii. W mieście stacjonowało kilka pułków, w tym batalion pancerny, w którym służył mój ulubiony wuj, porucznik Karol Smolak, dowodzący szwadronem samochodów pancernych. Naszymi sąsiadami w Kolonii były rodziny oficerów, służących w pobliskich pułkach.

Szkoła skończyła się w ostatni piątek czerwca. Panna Krysia, jak co roku, dostała miesiąc wolnego – zastąpiły ją nasza pokojówka i kucharka, Pola. Nasza matka została w Wilnie, gdzie prowadziła gabinet kosmetyczny. Dojeżdżała do nas na soboty i niedziele. Każdego lata spotykaliśmy starych przyjaciół: w sąsiednim domu mieszkali Ryszard i Zdziś (synowie majora Kulczyńskiego, dowódcy kompanii strzelców wileńskich, z którym ojciec służył razem w czasie wojny polsko-bolszewickiej), dalej – trzej synowie kapitana Misiewicza, a ostatni w naszej paczce to nieco od nas młodszy Staś Ślusarski, syn miejscowego rolnika, który podczas wojny polsko-bolszewickiej był wachmistrzem.

Lato upływało spokojnie – jak zwykle bawiliśmy się w zmodyfikowaną wersję wojny Indian i kowbojów (w naszym przypadku była to wojna polsko-bolszewicka) i psociliśmy, ile wlezie. Gdy w pobliżu rozpoczęły się manewry pułków z pobliskiego garnizonu, nie posiadaliśmy się z radości! Biegaliśmy za „czerwonymi”, to znów za „niebieskimi”, zdradzając jednych na rzecz drugich za konną przejażdżkę, miskę zupy z polowej kuchni i inne przyjemności.

Nie mogliśmy się doczekać 24 czerwca, dnia świętego Jana, który był dla nas ważny z dwóch powodów. Po pierwsze, były to imieniny mamy; po drugie, co ważniejsze, był to dzień, gdy mogliśmy zacząć pływać. Temperatura nie miała znaczenia: do 24 czerwca obowiązywał nas zakaz pływania.

Matka urodziła się 23 czerwca; patronem kolejnego dnia był święty Jan, dlatego też nadano jej imię Janina, które jest żeńską wersją Jana. Obyczaje związane z nocą świętojańską, czyli wigilią świętego Jana, wywodzą się jeszcze z czasów pogańskich. Dawniej święto przypadało na kilka dni przed 24 czerwca, podczas letniego przesilenia, w najdłuższy dzień w roku. Słowiańscy poganie oddawali wówczas cześć ogniowi, wodzie, słońcu, księżycowi, płodności i miłości, figlując po lasach i uganiając się za sobą nawzajem. Kościół rzymskokatolicki zawłaszczył to święto, nadając mu zbożny charakter, jako dzień świętego Jana Chrzciciela. Imieniny mamy zawsze obchodziliśmy w domu na wsi. Była to wesoła uroczystość z mnóstwem gości. Tego lata czekałem niecierpliwie na przyjazd cioci Marysi i jej męża, porucznika Karola Smolaka, który zawsze miał do mnie słabość. Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu ciocia przyjechała sama, tłumacząc, że wuja wezwały pilne obowiązki.

Doczekaliśmy wreszcie wymarzonej pierwszej kąpieli w Wilejce, która wpada do Wilii w samym centrum Wilna. W odległości piętnastu minut spacerem od naszego wiejskiego domu znajdowała się tama na Wilejce, a przy niej zbiornik, zasilający młyn wodny. Tama była zbudowana z drewna, miała wysokość około trzech i pół mera, a woda spływała poniżej do przelewu. Przelew był omszony i rozkosznie śliski. Woda spadająca ze szczytu tamy tworzyła nad nim tunel, do którego wchodziliśmy z boku, a potem przesuwaliśmy się po trochu na siedząco do środka, dopóki woda nie uderzyła nas w plecy. Siła nurtu była tak ogromna, że sfruwaliśmy w dół przelewem i z ogromnym pluskiem lądowaliśmy w wodzie. Bawiliśmy się przy tym doskonale, powtarzając tę operację w nieskończoność, a przy okazji wydzierając w spodenkach kąpielowych ogromne dziury na pośladkach.

Naszym najbardziej imponującym zbiorowym osiągnięciem tego lata było wyprodukowanie prochu strzelniczego. Wuj Karol w żartach podał mi recepturę: trzy części siarki, trzy części węgla drzewnego i cztery części saletry; każdą z tych substancji z osobna należało sproszkować, następnie delikatnie wymieszać; zmoczyć i zmieszać bardziej energicznie; rozsmarować cienko i wysuszyć na słońcu, a następnie pokruszyć dłonią i delikatnie rozetrzeć na proszek. O węgiel drzewny było całkiem łatwo – trudniej było zdobyć dwa pozostałe składniki. Staś, nasz totumfacki, miał kupić brakujące substancje. Daliśmy mu pieniądze i wysłaliśmy go do sklepu z następującymi historyjkami. Pierwsza brzmiała: „W łóżku zalęgły się pluskwy i matka chce je wykadzić, potrzebujemy więc 250 g siarki”; druga: „Zarżnęliśmy świnię i tatuś potrzebuje 250 g saletry”. Mając wszystkie niezbędne materiały, przystąpiliśmy do produkcji pierwszej próbnej partii. „Pożyczyliśmy sobie” mosiężny tłuczek i moździerz z kuchni Misiewiczów i przystąpiliśmy do pracy zgodnie z recepturą. Gdy mikstura wyschła wreszcie w słońcu, delikatnie rozdrobniliśmy ją, otrzymując prawdziwy proch strzelniczy. Nadszedł czas na jej wypróbowanie; zdecydowaliśmy, że zaczniemy od niewielkiej petardy. Użyliśmy małego metalowego pudełeczka na szpilki, wywierciliśmy w nim niewielką dziurkę z boku, a do środka włożyliśmy małą racę, która miała pełnić funkcję spłonki. Napełniliśmy pudełko naszym prochem strzelniczym i porządnie je zadrutowaliśmy. Eksplozja miała nastąpić za szopą pana Ślusarskiego. Położyłem nasze dzieło na cegle w taki sposób, że tylko lont wystawał zza rogu. Jako że pomysł i receptura były moje, dostąpiłem zaszczytu jego podpalenia. Ogromnie podekscytowany, używając niezwykle długiej zapałki, zapaliłem lont. Wybuch, któremu towarzyszyła spora chmura czarnoniebieskiego dymu, zadowolił nas całkowicie. Gdy już przestało nam dzwonić w uszach, nasza radość szybko się skończyła – wyskoczył do nas wściekły pan Ślusarski, choć byliśmy przekonani, że nie ma go w pobliżu. Upewnił się, że żadnemu z nas nic się nie stało, a następnie skonfiskował resztę prochu. Obiecał też, że nie powie nic naszym rodzicom – kazał nam jednak przysiąc uroczyście, że na tym zakończą się nasze eksperymenty.

1 sierpnia panna Krysia wróciła z urlopu, a Pola wyjechała. Co roku jeździła w sierpniu do niewielkiego gospodarstwa siostry i szwagra w pobliżu Trok i wracała zmęczona bardziej niż w chwili wyjazdu, ponieważ pomagała gospodarzom przy żniwach. Pola była u nas od czasu moich narodzin i ogromnie przywiązała się przez ten czas do mojej matki i całej rodziny. Poprzedni pracodawcy wyrzucili ją, gdy okazało się, że jest w ciąży, czego z kolei matka nie była świadoma, przyjmując ją do nas. Pola urodziła chłopca, który niestety zmarł w wieku niemowlęcym. W rezultacie całą swoją miłość przelała na mnie; łączyła nas ogromnie silna więź.

W miarę jak mijał sierpień, zauważaliśmy pewne zmiany w porównaniu z poprzednimi latami. Ojciec, który zwykle starał się latem spędzać jak najwięcej czasu na wsi, przyjeżdżał do nas teraz nader rzadko. Matka, choć każdego roku zamykała w sierpniu swój zakład i wyjeżdżała do wód, tym razem zrezygnowała z podróży. Wuj Karol nie odwiedził nas ani razu. Dużo rzadziej widywaliśmy też ojców naszych kolegów i innych sąsiadów – oficerów pobliskich pułków.

Mniej więcej w trzecim tygodniu sierpnia wróciliśmy do mieszkania w Wilnie. To także stanowiło odmianę – zwykle zostawaliśmy na wsi do połowy września i dojeżdżaliśmy codziennie do szkoły razem z ojcem. Wszyscy dorośli wydawali się ogromnie czymś zajęci; słyszeliśmy, jak mówią o wojnie z Niemcami. Osobiście nie miałem nic przeciwko temu, byłem przekonany, że Wojsko Polskie w mgnieniu oka wygra każdą wojnę. Czy nie mieliśmy najlepszej armii na świecie? Czy nie pokonaliśmy bolszewików w dwudziestym roku? Czy nie odzyskaliśmy utraconych ziem od Niemców po wojnie światowej? Czy polska kawaleria nie była niezrównana? Widywałem żołnierzy, maszerujących podczas świąt państwowych pod naszym balkonem. Bywałem w koszarach, jeździłem czołgami i samochodami pancernymi, oglądałem pokazy kawalerii i manewry wojskowe, odwiedzałem poligony, stałem w ogonku z menażką za żołnierzami, by dostać trochę zupy z kuchni polowej. Znałem oficerów – wuja Karola, majora Kulczyńskiego... wiedziałem, że są najlepsi!

Kilka dni później z żalem pożegnaliśmy pannę Krysię, która musiała wrócić do rodziny. Matka zatrudniła kucharkę, która miała nam tymczasem gotować i sprzątać, ale brat i ja nie chcieliśmy kolejnej guwernantki. Ojciec spędzał coraz więcej czasu w biurze, niekiedy zostawał tam także na noc, wpadał do domu tylko po to, żeby szybko coś zjeść i się przebrać. Wydawał się bardzo czymś zajęty, odległy i niedostępny jak nigdy dotąd.

Matka tymczasem stwierdziła, że potrzebne nam maski gazowe. Uzyskała wzory z Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej i przystąpiła do klejenia kauczukowych arkuszy za pomocą plastra. Otwory na oczy były zasłonięte kawałkami sztywnego celofanu, a kupione inhalatory wypełniono aktywnym węglem drzewnym. Przymierzanie masek było dość zabawne, z pewnością jednak nie można było ich uznać za wygodne. Po kilku minutach od założenia maski ociekaliśmy potem, kauczuk przyklejał się do skóry, a celofan zachodził mgłą, można było jednak oddychać bez problemu. Kolejnym projektem matki, przy którym pomagaliśmy, było naklejanie skrzyżowanych papierowych pasków na okna, aby uniknąć pokaleczenia przez odłamki szkła po wypchnięciu szyb przez wybuchające bomby.

W ostatnich dniach sierpnia radio grało wciąż wojskowe marsze, które rozbrzmiewały w głośnikach na ulicach. Chór wojskowy śpiewał: „Marszałek Śmigły-Rydz, nasz drogi, dzielny Wódz, Gdy każe, pójdziem z nim najeźdźców tłuc. Nikt nam nie ruszy nic, nikt nam nie zrobi nic, Bo z nami Śmigły, Śmigły, Śmigły-Rydz!”. W mieście pełno było plakatów z olśniewającą podobizną Marszałka w nienagannym mundurze, na tle samolotów, dział, czołgów i maszerującej piechoty. Każdy plakat opatrzony był nagłówkiem: „Gwałt zadawany siłą musi być siłą odparty”, a niżej znajdował się napis: „W wypadku wojny każdy mężczyzna bez względu na wiek i każda kobieta będą żołnierzami”. Byłem przekonany, że to ostatnie dotyczy także mnie: byłem „mężczyzną”, mój wiek nie miał znaczenia. Wiedziałem przecież, że młodzi chłopcy, a nawet dziewczyny, „Orlęta Lwowskie”, walczyli, by obronić swoje miasto przed Ukraińcami i bolszewikami w 1918 i 1919 roku. Jeden z nich, zaledwie trzynastoletni, został najmłodszym kawalerem orderu Virtuti Militari, najwyższego polskiego odznaczenia za męstwo na polu walki. Najmłodszy z Orląt miał przecież lat dziewięć. „No cóż – myślałem sobie – za kilka miesięcy i ja skończę dziewięć lat.”

30 sierpnia około południa na mieście pojawiły się duże, żółte plakaty. Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej, Ignacy Mościcki, zarządził ogólną mobilizację Wojska Polskiego. Duże grupy mężczyzn gromadziły się, by czytać rozkazy; zapanowało ogólne poruszenie. Widzieliśmy długie kolumny żołnierzy, wychodzących z koszar i maszerujących w kierunku dworca kolejowego wśród wiwatów tłumu. Tej nocy wuj Karol przyjechał pożegnać się z nami; na dole czekał na niego samochód ze sztabu. Wyglądał wspaniale w czarnych, lśniących, oficerskich butach i czarnym skórzanym płaszczu wojsk pancernych, narzuconym na nienagannie skrojony mundur. Miał też skórzany pas sam browne, przy którym zwisał duży, ciężki vis 9 mm w trójkątnej kaburze ze skóry, z plecionym skórzanym sznurem, zawieszonym na szyi. Przyczepiony z lewej strony pasa skórzany mapnik, lornetka i maska gazowa w metalowej puszce dopełniały ekwipunek. Pod pasem miał zatknięte skórzane, brązowe rękawice, a na głowie nosił czarny beret wojsk pancernych z polskim orzełkiem i dwiema srebrnymi gwiazdkami, oznaczającymi stopień porucznika. Za wujem stał ordynans, trzymając jego hełm i prowadząc na smyczy Reksa. Był to kiedyś nasz pies, mieszaniec owczarka alzackiego i doga angielskiego. Nasza stara, biała suka rasy szpic nie życzyła sobie jednak przebywać z nim w jednym mieszkaniu i nieustannie go atakowała, dlatego wuj Karol zabrał go do siebie. Teraz, gdy wuj Karol i Reks szli na wojnę, byłem pewny, że zwyciężymy. Ostatniego dnia sierpnia na dworzec ruszyły kolejne oddziały. Ojciec wpadł na chwilę do mieszkania, by odbyć poufną rozmowę z mamą; potem wyszedł i mieliśmy nie zobaczyć go przez dłuższy czas.

Nadszedł ranek 1 września 1939 roku. Obudził mnie dźwięk radia, grającego w salonie, gdzie matka siedziała, słuchając, na kanapie. Popatrzyła na nas, a potem powiedziała bardzo cicho:

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: