Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bitwa pod Zawichostem, stoczona w 1205 roku przez wojska książąt Leszka Białego i Konrada Mazowieckiego z Rusinami pod wodzą księcia halicko-włodzimierskiego Romana Mścisławowicza, była jednym z najważniejszych starć okresu rozbicia dzielnicowego w Polsce. Był to jeden z kluczowych epizodów rozpoczętej wiele lat wcześniej wojny o dominację nad Galicją, Wołyniem i wschodnią Małopolską. Bitwa zakończyła się zwycięstwem oddziałów polskich i śmiercią Romana na polu bitwy.
Do walki o schedę po nim włączyli się zwycięski Leszek Biały i król Węgier Andrzej II. Próbą kompromisu było założenie Królestwa Galicji, którego tron objęła para małoletnich monarchów – węgierski królewicz Koloman i Salomea, córka Leszka Białego. Chociaż ten twór szybko upadł, stał się podstawą późniejszych roszczeń Habsburgów do obszarów, z których po rozbiorach Polski utworzono austriacką prowincję Galicję i Lodomerię.
Artur Foryt przedstawia okoliczności i przebieg konfliktu polsko-ruskiego oraz wojskowość w naszej części Europy na przełomie XII i XIII wieku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WSTĘP
W niedzielny poranek 19 czerwca 1205 roku, w święto Gerwazego i Protazego, pod małopolskim Zawichostem doszło do starcia wojsk polskich z ruskimi. Starcia uważanego, słusznie czy niesłusznie, za jeden z najświetniejszych w średniowieczu sukcesów polskiego oręża, a z całą pewnością obok tego pod Legnicą za najbardziej doniosły w trudnym okresie rozbicia dzielnicowego. Starcia, jawiącego się jako jedno z najbardziej zagadkowych bitew w polskich oraz ruskich dziejach, którego przyczyny i przebieg owiane są wciąż mgiełką tajemnicy. Od wielu już pokoleń historycy i popularyzatorzy dziejów po obu stronach granicy starają się dociec, co było przyczyną tego, iż dotychczasowi sojusznicy, czyli bracia Leszek i Konrad Kazimierzowice z jednej strony oraz ich cioteczny brat Roman Mścisławowicz z drugiej, rzucili się sobie do gardeł. Aby jednak dać na to pytanie satysfakcjonującą odpowiedź, której trudno by szukać w sprzecznych i mało treściwych relacjach kronikarskich z epoki, należałoby umieścić wojnę z 1205 roku w dużo szerszym kontekście niż ten, którego sceną i tłem były lokalne polsko-ruskie spory „o miedzę”. W tle była bowiem rywalizacja między księstwami ruskimi, Polską i Węgrami. Jej stawką było panowanie nad strategicznym obszarem wschodniej Sandomierszczyzny, Wołynia i obszarów naddniestrzańskich; ten ostatni region już wówczas zaczęto w kronikach i dokumentach nazywać ziemią halicką, Halicczyzną czy wreszcie Galicją.
Czy jednak wojna z 1205 roku stanowiła ogniwo w długim ciągu wydarzeń, czy tylko była „wypadkiem przy pracy” w budowanym od ponad dwóch dekad lokalnym małopolsko-wołyńskim układzie sojuszniczym? Oto pytanie, na które warto poszukać odpowiedzi. Zdaniem autora nie sposób jednak analizować tego starcia w oderwaniu od wzajemnych kontaktów w ciągu wieków wschodnich obszarów Polski oraz południowo-zachodnich dzielnic dawnej Rusi Kijowskiej. Stąd też wypływa dążność do przedstawienia ich w sposób w miarę kompleksowy w kontekście dłuższego okresu. W polsko-ruskich stosunkach w okresie średniowiecza nie brakowało bowiem zakrętów i zawirowań, choć też, co należałoby podkreślić, przeważały w nich współpraca i dążenie do wzajemnego zrozumienia. Trudno inaczej pojąć pochlebne opinie, a niekiedy wręcz nawet peany, wypowiadane w latopisach na cześć Bolesława Kędzierzawego czy Konrada Mazowieckiego; co ciekawe, ten ostatni był w końcu współtwórcą zwycięstwa nad Rusinami pod Zawichostem. W pierwszych stuleciach wzajemnego sąsiedztwa Ruś jedynie okazjonalnie i niemal wyłącznie na swych obrzeżach bywała obszarem ekspansji terytorialnej Piastów, z kolei dla Rurykowiczów ziemie nad Wisłą i Odrą przez długi czas nie stanowiły ani szczególnie atrakcyjnego terenu penetracji polityczno-wojskowej, ani szeroko otwartej bramy za Zachód. W polityce zagranicznej dawnej Rusi Kijowskiej, a później księstw dzielnicowych powstałych na jej ruinach dominowały w zasadzie (poza Nowogrodem Wielkim) kierunki południowy i południowo-wschodni. Odnosiło się to nie tylko do uciążliwego sąsiedztwa z koczownikami z Wielkiego Stepu – Chazarami, Pieczyngami, Połowcami, a w końcu i Mongołami/Tatarami, ale także do ożywionych relacji z Bizancjum i ze światem śródziemnomorskim – zarówno politycznych, jak i gospodarczych oraz kulturowych. Nie oznacza to oczywiście, że stosunki z państwami zachodnimi, zwłaszcza z Polską, były przez to marginalizowane. W różnym stopniu rozwijały się one przez cały ten czas. Obok długich okresów względnego spokoju i dobrosąsiedzkich, a niekiedy nawet przyjacielskich stosunków były jednak też lata sporów, konfliktów i wojen. I chociaż w początkowym okresie kontaktów obu stron Piastom trzykrotnie udało się dotrzeć do stołecznego Kijowa (1018, 1069 i być może też 1077), a Rurykowiczom raz – choć jedynie prawdopodobnie – do wielkopolskiego centrum państwa polskiego (1031), to większość walk toczyła się w niezbyt szerokim pasie po obu stronach granicy. Sytuacji tej sprzyjał stan rozbicia dzielnicowego na Rusi i w Polsce. Przy tym wobec postępującej dezintegracji politycznej mówienie o konflikcie narodowym czy nawet dynastycznym nie ma racji bytu, gdyż zazwyczaj ingerencja w sprawy wewnętrzne sąsiadującego władcy była rezultatem sojuszu z konkurującym lub skonfliktowanym z tymże władcą księciem dzielnicowym. Zarówno w państwie Piastów, jak i Rurykowiczów nie brakowało bowiem ośrodków politycznych dążących do dominacji czy przynajmniej do poszerzenia zaplecza terytorialnego. Zmieniło się to jednak, gdy pod koniec XII stulecia Polska i Węgry, korzystając z chwilowej przewagi nad podzieloną Rusią, podjęły działania zmierzające do narzucenia księstwom wołyńskim i halickim swojego zwierzchnictwa i dominacji. Jak wiadomo bowiem, nic tak bardzo nie integruje jak zagrożenie z zewnątrz, toteż właśnie parcie czynników obcych na podzielony kraj doprowadziło do pierwszych prób unifikacyjnych na południowo-zachodniej Rusi. Nasilenie tych procesów przypadło na czas „halickiej wojny sukcesyjnej” – jak można roboczo nazwać wspomnianą wyżej serię wojen o południowo-zachodnią Ruś – oraz okres panowania księcia Romana. Stał się on bowiem „ojcem założycielem” Rusi halicko-wołyńskiej, średniowiecznego zalążka obecnej Ukrainy. Paradoksalnie jednak kampania 1205 roku nie była jednak ani początkiem, ani finalnym akordem tej wojny, choć nie da się zaprzeczyć, że właśnie śmierć władcy halicko-włodzimierskiego pod Zawichostem w chwili słabej wciąż integracji zjednoczonych przez niego terytoriów zainicjowała jej drugą, decydującą fazę. Także i z tych powodów starciu temu należy się przyjrzeć ze szczególną uwagą.
Paradoksem kampanii zawichojskiej jest jednak i to, że dostępny materiał źródłowy wcale nie wskazuje jednoznacznie na takie a nie inne jej tło. Dopuszczalne bowiem byłoby również umieszczenie tego epizodu militarnego w zupełnie odmiennych konfiguracjach – jako część wewnętrznych rozgrywek o władzę w Polsce lub nawet wstrząsającej Świętą Rzeszą wojny domowej. Charakterystyczne jest bowiem to, że kronikarze z epoki nie mieli jednolitego poglądu na temat genezy kampanii zawichojskiej. Inaczej na rzecz patrzył francuski kronikarz w dalekiej Szampanii, inaczej ruscy latopisarze, a jeszcze inaczej polscy dziejopisowie, od anonimowego kompilatora Rocznika kapituły krakowskiej poczynając, a na Janie Długoszu kończąc. Te różnorodne podejścia do wyjaśnienia okoliczności starcia nie pomagały jednak w dotarciu do prawdy. Jeżeli koncepcja niniejszej monografii oparła się na nawiązaniu do pierwszej „halickiej wojny sukcesyjnej”, to wynika to w równej mierze z analizy materiału źródłowego i dyskusji badawczej będącej jej rezultatem, co założeń logicznych, skutkujących indywidualnym podejściem autorskim.
Przedstawiona w tej pracy próba rekonstrukcji wydarzeń, oparta przede wszystkim na zestawieniu pozornie sprzecznych ze sobą przekazów, pozwoliła zaproponować alternatywny, różniący się od przedstawianych dotychczas przebieg kampanii 1205 roku. Nie sposób też było nie odnieść się w tej próbie do ustaleń archeologii. Duże znaczenie dla rekonstrukcji przebiegu starcia pod Zawichostem miały bowiem badania terenowe, przeprowadzane zarówno w samym Zawichoście, jak i jego najbliższej okolicy. Wyniki tych badań, zwłaszcza ustalenia dotyczące topografii okolic Zawichostu na przełomie XII i XIII wieku, przypuszczalnego ukształtowania terenu czy poziomu urbanizacji, pozwoliły w wielu miejscach zweryfikować informacje dostarczane przez materiał pisany, pozostający do naszej dyspozycji, dopasowując go do realiów rekonstruowanego okresu historycznego. Nie zawsze jednak ustalenia te można zaakceptować w sposób bezdyskusyjny.
Na koniec trudno nie odnieść się do wpływu zwycięstwa zawichojskiego na świadomość narodową obu stron, w tym przede wszystkim Polaków. Dość niefortunnie używany jest niekiedy w odniesieniu do tego starcia termin „pierwszy cud nad Wisłą”, pojawiający się zwłaszcza w popularnej literaturze historycznej. Pytanie, na ile obraz ten jest prawdziwy i nie został oparty na stereotypach i uprzedzeniach, obsadzających wschodnich Słowian wszelkiej maści w roli wiecznych agresorów wobec Polski. Jest to niewątpliwie temat na osobną rozprawę, na co nie ma tutaj miejsca. Mimo to nie sposób nie zauważyć, że nawet w tym kontekście temat bitwy zawichojskiej jest dość słabo eksponowany, a pamięć o zwycięstwie jest przyćmiewana przez wiele innych polskich sukcesów na Wschodzie, także tych o wiele mniejszym znaczeniu.
Reasumując, zarówno odtworzenie rzeczywistego przebiegu ruskiej wyprawy na Polskę z 1205 roku, jak i jej przyczyn oraz następstw pozostaje nadal wyzwaniem. Niniejsza praca usiłuje wyjść temu naprzeciw, jej autor nie rości sobie jednak prawa do ostateczności czy nieomylności zaproponowanych teorii, wnioski pozostawiając Czytelnikowi.
ROZDZIAŁ I MIĘDZY WISŁĄ A STYREM
Ziemie, na których rozgrywały się opisywane w niniejszej książce wydarzenia, obejmowały szeroko pojmowany teren na północ od Karpat, przez wieki uważany za jeden z najgorętszych i najbardziej niestabilnych politycznie i etnicznie obszarów kontynentu europejskiego. Region ten obejmuje tereny historycznej wschodniej części Małopolski, czyli Sandomierszczyzny i później wydzielonej z niej Lubelszczyzny, oraz dawnej Rusi halicko-wołyńskiej, rozwijającej się wokół takich ośrodków grodowych i wczesnomiejskich, takich jak Przemyśl, Włodzimierz Wołyński, Halicz czy później powstały Lwów. Ziemie te stanowiły również obszar przenikania się wpływów politycznych, gospodarczych, kulturowych i religijnych wielu państw i ludów, zasiedlających sąsiednie tereny. Roszczenia do tych terenów wysuwali między innymi: Czesi, Rusini, Polacy, Węgrzy, Litwini czy Tatarzy, a w czasach nowożytnych także: Ukraińcy, Turcy, Austriacy, Rosjanie oraz Niemcy. Trudno zatem nie zauważyć, że o panowanie nad dorzeczami górnej Wisły i górnego Bugu z jednej strony, a środkowego Dniestru i Styru z drugiej toczyły się w ciągu wieków liczne walki, prowadzone czy to o poszczególne miasta i grody, czy o całe obszary. Zwycięstwo jednego elementu nigdy nie oznaczało w perspektywie dłuższej stabilizacji.
Już u zarania czasów historycznych obszar ten podlegał intensywnemu zasiedlaniu. Ograniczony od południowego wschodu łukiem Karpat, a od południa stepowymi obszarami czarnomorskimi, teren ten przyciągał w okresie starożytnym różne ludy półosiadłe czy wręcz koczownicze, traktujące go jako wygodną bazę do przemarszów na linii wschód–zachód. Przewalały się przez te ziemie szczepy, plemiona i całe populacje ludów: ugrofińskich, germańskich, mongolskich i tureckich, zanim na przełomie V i VI stulecia naszej ery nie stały się one rejonem koncentracji i bazą wypadową Słowian. Łagodny klimat i żyzne ziemie oraz bogata sieć rzeczna i dostępność podstawowego budulca, jakim było drewno, spowodowały, że plemiona słowiańskie pozostały już na tych obszarach na stałe. Nie oznacza to jednak, że nie były one zagrożone dokuczliwym sąsiedztwem. Chociaż najgroźniejsi koczownicy – Hunowie – nie stanowili już większego zagrożenia na obszarach położonych na północ od Morza Czarnego, jednak w ślad za nimi ruszyły na Zachód inne plemiona nomadów, obierając tradycyjny dla nich szlak przez Wielki Step. Znajdowali się wśród nich także Awarowie. Wydaje się, że Słowianie, w tym też ich wschodnia gałąź, byli wówczas związani nierównym sojuszem z tym koczowniczym ludem pochodzenia tureckiego, mongolskiego lub ugryjskiego, który w VI wieku zajął dawne pastwiska Hunów na terenie Niziny Panońskiej, rozbijając Gepidów i wypierając z tych obszarów Longobardów. O panowaniu Awarów, zwanych później na Rusi „Obrami” (stąd nazwa „olbrzym”), pamiętano bowiem jeszcze na przełomie XI i XII wieku, w czasach redagowania najstarszego zachowanego latopisu ruskiego, znanego jako Powieść minionych lat. Nie były to jednak wspomnienia budujące, a przeważały w nich przykłady nierównego traktowania, a nawet gnębienia Słowian przez „Obrów”. Niewykluczone, że właśnie wspomnienia tych czasów legły u podstaw dystansu do Węgrów, w średniowieczu uważanych za potomków i następców zarówno Hunów, jak i Awarów.
Później, w IX i X wieku, pojawił się u wschodnich słowiańskich rubieży kolejny turecki lud – Chazarowie. Ci wyznający judaizm koczownicy, zaangażowani w dalekosiężny handel na znacznych obszarach Europy i Azji, stworzyli wokół otaczających ich plemion luźny system zależności trybutarnej, któremu podlegały także plemiona wschodniosłowiańskie zamieszkujące dorzecza środkowego Dniepru, Dniestru i Bugu.
O plemionach tych przydałoby się powiedzieć coś więcej. Na obszarze późniejszych księstw halicko-wołyńskich zamieszkiwali Dulebowie (zwani też Wołynianami lub Bużanami), mający za sąsiadów od północy Bałtów, a mówiąc ściślej: Prusów, Jaćwingów i Litwinów, od wschodu Dregowiczów nad górnym Dnieprem, Polan nad środkowym biegiem tej rzeki i Drewlan nad Prypecią, a od południa, tj. na obszarach u ujścia do Morza Czarnego Prutu, Dniestru i Bohu – Tywerców i Uliczów. Niekiedy również umieszcza się w sąsiedztwie Dulebów także Chorwatów (wschodnich), o których zachowały się dwie izolowane informacje odnoszące się do X wieku, jednak zdania co do ich lokalizacji są podzielone i przeważa obecnie pogląd sytuujący ich siedziby raczej nad Donem, w sąsiedztwie siedzib Polan naddnieprzańskich i Siewierzan.
Warto przy tym pamiętać, że według Powieści minionych lat nie wszystkie te plemiona zaliczane były do ekumeny wschodniosłowiańskiej. Radymicze i Wiatycze pochodzili na przykład według zapisu latopisarskiego „od Lachów”, czyli należeli do grupy lechickiej, wchodzącej w skład zachodniego odłamu Słowian. Nawet sami Dulebowie, którzy pojawili się w głównym „spisie plemion” tegoż latopisu, zaliczani bywają do tej samej grupy, co zdaje się potwierdzać także materiał archeologiczny. Związki Dulebów ze Słowiańszczyzną zachodnią wydaje się także potwierdzać występowanie w IX i X wieku plemion słowiańskich o identycznej lub zbliżonej nazwie zarówno w Kotlinie Czeskiej, jak i południowej Panonii. Teoria wspólnej etnogenezy tych wszystkich grup pozostaje jednak sprawą otwartą. Dotyczy to również położonej dalej na zachód grupy plemion, włączonych w drugiej połowie X wieku w skład tworzonego państwa polskiego: Lędzian, zamieszkujących wschodnią część Podkarpacia – późniejszą Sandomierszczyznę, oraz Mazowszan, których siedziby rozciągały się nad środkową Wisłą i dolnym Bugiem. Natomiast obszary na południe od Karpat zajmowali od VI do początków IX wieku Awarowie, później na krótko grupy Słowian panońskich, związanych luźno z obszarem oddziaływania Wielkich Moraw, w końcu tego stulecia zaś stały się terenem „zajmowania ojczyzny” przez przybyłych ze wschodu Madziarów, w Europie zwanych Węgrami.
To właśnie w związku z wędrówką przez południowe stepy czarnomorskie Węgrów ku Nizinie Panońskiej doszło do pierwszego kontaktu z nimi Słowian. Potwierdza to zapiska z Powieści minionych lat z roku 6406 ery bizantyjskiej, co odpowiada według kalendarza zachodniego dacie rocznej 898: „Szli Węgrzy mino Kijowa górą, która się zowie dziś Węgierską i przyszedłszy ku Dnieprowi, stanęli obozem: chadzali bowiem jak dziś Połowcy. I przyszedłszy od wschodu, przeprawili się przez góry wielkie, które przezwano Górami Węgierskimi, i poczęli wojować z zamieszkałymi tu Włochami i Słowianami. Siedzieli bowiem tu pierwej Słowianie, a Włosi zabrali ziemię słowiańską. Potem zaś Węgrzy przegnali Włochów i odziedziczyli ziemię tę i siedzieli ze Słowianami, podbiwszy ich sobie, i odtąd przezwała się ta ziemia węgierską”1.
Opinię o tych wczesnych kontaktach Węgrów z południowym obszarem Słowiańszczyzny wschodniej zdaje się potwierdzać także tradycja węgierska, odnotowana w najstarszej kronice tego kraju z ok. 1200 roku, tym razem przenosząc je anachronicznie do Halicza i Włodzimierza Wołyńskiego, choć ten ostatni jeszcze wówczas nie istniał: „[…] książę Almos (legendarny ojciec Arpada – przyp. A.F.) i inni dostojnicy zwani Hetumoger [het magyar], jak również przywódcy kumańscy wraz ze swoimi rodzinami i służbą opuścili Kijów i prowadzeni przez kijowskich Rusinów przybyli aż do miasta Włodzimierz. A książę Włodzimierzan i jego dostojnicy wyszli naprzeciw księciu Almosowi do samych granic królestw z mnóstwem cennych darów i pokazali mu ponadto ziemię włodzimierską od strony przeciwległej. Książę Almos pozostał tam przez trzy tygodnie wraz z całym swoim ludem. W trzecim zaś tygodniu władca Włodzimierza dał księciu Almosowi jako zakładników dwóch swoich synów, jak również synów swoich dostojników. A nadto ofiarował zarówno księciu, jak i jego dostojnikom dwa tysiące grzywien w srebrze i sto grzywien czystego złota, skóry, ubiory w niezmierzonej ilości, trzysta koni z siodłami i wędzidłami, dwadzieścia pięć wielbłądów i tysiąc wołów do dźwigania bagaży oraz mnóstwo innych darów. W czwartym tygodniu książę Almos przybył wraz ze swoimi do Halicza i tam dla siebie oraz swoich ludzi wybrał miejsce na odpoczynek. Na wieść o tym książę Halicza z całym swoim otoczeniem wyszedł boso na spotkanie księcia Almosa. Ofiarował mu rozliczne dary do jego użytku i otwarłszy bramy Halicza, przyjął go jak swojego. Dał na zakładnika swojego jedynego syna wraz z innymi synami dostojników swojego królestwa. Nadto podarował zarówno księciu, jak również wszystkim jego wojownikom dziesięć najczystszej rasy arabów, trzysta koni wraz z siodłami i wędzidłami, trzy tysiące grzywien w srebrze oraz dwieście grzywien w złocie i szaty w najlepszym gatunku”2. Warto zaznaczyć, że szczegóły zapisane w tym źródle węgierskim uznaje się dzisiaj za zmyślone i mające związek z ówczesnymi roszczeniami królów węgierskich do zwierzchnictwa nad tą częścią Rusi. Mimo to samo przejście plemion madziarskich przez ziemie Dulebów niewątpliwie miało miejsce.
To jednak tak naprawdę nie Węgrzy, będący pod Kijowem i ewentualnie Haliczem tylko przejazdem, ale Chazarowie stanowili największe zagrożenie dla Słowian, w tym też Dulebów. Trybut i będąca tego skutkiem zależność polityczna od Chazarów legły u podstaw tendencji zjednoczeniowych, które na przełomie IX i X wieku doprowadziły do powstania pod egidą normandzkich potomków Ruryka państwa jednoczącego wszystkich wschodnich Słowian – Rusi Kijowskiej. Zanim jednak do tego doszło, obszary szeroko rozumianego regionu w dorzeczach środkowej Wisły, Bugu i górnej Prypeci stały się terenem penetracji i prób ekspansji od strony zachodniej. Być może już w związku z rozbiciem państwa Wiślan przez Wielkie Morawy pod koniec IX wieku doszło wówczas do narzucenia przez nie zwierzchnictwa plemionom słowiańskim zamieszkującym ten obszar. Może to pośrednio potwierdzać migracja jednego z lędziańskich możnych na obszary podległe władzy Bizancjum. Cesarz Konstantyn VII Porfirogeneta (913–959) przekazał o nim krótką wzmiankę w napisanym dla swego syna i następcy traktacie O rządzeniu państwem: „Ród księcia Zachumian, prokonsula i patrikiosa Michała, syna Wyszewica, przybył od [ludów] nieochrzczonych, mieszkających nad rzeką Bisla (Wisła), które nazywane są Litzike, i osiedlił się nad rzeką Zachluma”3.
Do owych Litzike, w innym miejscu określanych przez tegoż cesarza jako Lendzanoi, przyjdzie nam jeszcze powrócić przy okazji omawiania problemu zamieszkujących późniejszą Sandomierszczyznę Lędzian i ruskiego nazewnictwa plemion polskich, określanych odtąd jako Lachowie. Natomiast Morawianie, o ile w ogóle podjęli na tym obszarze jakąś próbę narzucenia swojej przewagi innym ludom, musieli ok. 906 roku ustąpić wobec ekspansji Węgrów, którzy opanowali Nizinę Panońską, i jak wynika z materiału archeologicznego, podporządkowali sobie niektóre sąsiednie plemiona. Na obecność Węgrów na terenach na północ od Karpat zdaje się wskazywać chociażby cmentarzysko staromadziarskie pod Przemyślem, datowane według większości badaczy na pierwszą połowę X wieku. Lokalizacja ta świadczy najprawdopodobniej o istnieniu stałego garnizonu koczowników węgierskich na tym terenie. Jak daleko jednak sięgała ich penetracja w tym okresie na obszary na północ od Karpat, trudno już powiedzieć wobec milczenia źródeł pisanych. Wydaje się jednak, że Węgrzy mniej byli zainteresowani opanowywaniem nowych terenów pod zasiedlenie, a bardziej utrzymywaniem wokół swoich siedzib stanu zagrożenia. Ich aktywność w okresie plemiennym i wczesnopaństwowym wiązała się bowiem z najazdami na wyżej rozwinięte kraje Europy, trwającymi ok. sześćdziesięciu lat. Obejmowały one swym zasięgiem ogromne połacie kontynentu. Dominacja węgierska, jak się wydaje, dobiegła jednak końca wraz z ich klęską w bitwie na Lechowym Polu w 955 roku w starciu z wojskami niemieckimi i czeskimi pod wodzą późniejszego cesarza Ottona I Wielkiego.
To właśnie Czesi przejęli na okres trzech dziesięcioleci schedę po Węgrach na interesujących nas obszarach. Władcy Pragi, a mówiąc ściślej, jak się wydaje, Bolesław I Okrutny (ok. 929/35–972), mieli bowiem wejść w styczność z tworzącym się państwem ruskim, a granice ich zwierzchnictwa mogły w rzeczywistości obejmować całą południową połać obecnej Polski na północ od linii Sudetów i Karpat wraz ze Śląskiem, z dawną ziemią Wiślan z Krakowem oraz terenami Lędzian, sięgając aż po rzeki Bug i Styr, w jego skład zatem wchodziłoby także terytorium Grodów Czerwieńskich4. Nie była to zresztą, jak się wydaje, okupacja nazbyt widoczna, choć niekiedy wiązała się z obecnością czeskich załóg wojskowych, jak choćby w Niemczy czy Krakowie. Zastanawiające jest to, dlaczego czeskim Przemyślidom aż tak bardzo zależało na kontroli terenów położonych tak daleko na wschód, znajdujących się o kilka tygodni drogi od Kotliny Czeskiej i ich praskiej stolicy? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należałoby spojrzeć jeszcze dalej w tym kierunku i przeanalizować sytuację na obszarach opanowanych lub zdominowanych przez wspomnianych już Chazarów. Tą właśnie drogą, od Pragi, przez Kraków, Włodzimierz, Kijów i dalej w kierunku chazarskich ośrodków wymiany prowadził ważny szlak, będący główną arterią handlową na kierunku wschód–zachód. Opanowanie obszarów na tym odcinku oznaczało dla Przemyślidów uczestnictwo w intratnych zyskach z wymiany dalekosiężnej. Tu jednak się mocno przeliczyli. W 965 roku imperium Chazarów, mocno już wcześniej uszczuplone na obszarze swoich wpływów ekspansją pierwszych Rurykowiczów, zostało rozbite przez księcia kijowskiego Światosława Igorowicza, który zdobył i złupił ich stolicę Itil. Z kolei tureccy Pieczyngowie, którzy na kilkadziesiąt lat zastąpili swoich pobratymców w stepach czarnomorskich, nie garnęli się do udziału w handlu dalekosiężnym, ograniczając w zasadzie swoją aktywność zagraniczną do łupienia sąsiadów oraz usług w charakterze wojskowej siły najemnej. Kontrolę nad szlakiem przejmowali stopniowo Rusini, a głównym ośrodkiem wymiany stał się Kijów, tym ważniejszym, iż właśnie przez to miasto prowadziła inna droga handlowa „od Waregów do Greków”, łącząca północne obszary Morza Bałtyckiego z Konstantynopolem.
Tu zatem należy szukać jednej z przyczyn podjęcia przez Rusów także działań w kierunku zachodnim, którzy nawiązali tym samym kontakt z młodym państwem polskim. Przyszedł na to czas w 981 roku. Jak przekazuje Powieść minionych lat, w tymże roku: „Poszedł Włodzimierz ku Lachom (Lęchom, Lędzianom – przyp. A.F.) i zajął grody ich, Przemyśl, Czerwień i inne grody, które są i do dziś dnia pod Rusią”5. Po latach panowania wśród badaczy przekonania, że w notatce tej chodziło o pierwszy odnotowany konflikt zbrojny Rusi z Polską, dzisiaj zdaje się przeważać pogląd, iż książę Włodzimierz zajmował wówczas obszar znajdujący się pod luźną kontrolą czeską. Co więcej, możliwe jest też, że dokonywał tego przy obojętności lub milczącej zgodzie ówczesnego władcy czeskiego Bolesława II Pobożnego (972–999), który wobec trwającego wtedy konfliktu z Niemcami postanowił, jak się wydaje, nie walczyć o te dalekie ziemie. Wiele wskazuje też, że zawarł on z Włodzimierzem jakieś porozumienie, regulujące wzajemne strefy wpływów, czego dowodem są czeskie małżeństwa księcia kijowskiego czy zapiska latopisarska o utrzymywaniu przez niego pokojowych stosunków z praskimi Przemyślidami.
Były jednak również w relacjach z państwami Zachodu czynniki niebrane dotychczas przez książąt pod uwagę. Jednym z nich było młode państwo piastowskie pod panowaniem Mieszka I i jego syna Bolesława I Chrobrego, dążące do zjednoczenia lub podporządkowania sobie większej części Słowiańszczyzny zachodniej. Polska jeszcze za panowania Mieszka – prawdopodobnie stało się to na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych X wieku – zajęła dawne ziemie plemienne Wiślan i te spośród terenów Lędzian, które nie weszły w skład państwa Rurykowiczów. Była to historyczna Małopolska z ośrodkami w Krakowie, Wiślicy, Sandomierzu i Zawichoście.
Innym czynnikiem politycznym przejawiającym aktywność na styku zachodniej i wschodniej Słowiańszczyzny było węgierskie państwo Arpadów. Po klęsce na Lechowym Polu dawne państwo koczowników, które nie różniło się w swoich strukturach od ord Pieczyngów czy Połowców, przechodziło właśnie intensywne przemiany wewnętrzne, zmierzające w kierunku jego integracji, okcydentalizacji i chrystianizacji. Wielkie zasługi na tym polu położył już książę Gejza (972–997), dopiero jednak za jego syna i następcy, Stefana I Świętego, pierwszego koronowanego monarchy (od 1001 roku), Węgry dokonały w tej mierze przełomu. Gdy ok. 1003 roku Stefanowi udało się pokonać swojego wuja Gyulę i zająć należący do niego Siedmiogród, granice nowo kreowanego królestwa oparły się na całej długości swojej północnej i wschodniej granicy na Karpatach. Za tymi górami były już Polska, Ruś i kraje wymieniających się co jakiś czas koczowniczych mieszkańców stepów czarnomorskich. Przez kilka stuleci tak już miało pozostać.
***
Kończył się w dziejach tego obszaru okres plemienny. Trzy silne państwa, każde z aspiracjami do dominowania w regionie, podzieliły się wpływami nad tą częścią Słowiańszczyzny. Ich granice stykały się w Bieszczadach, mniej więcej u źródeł dwóch dopływów królowej polskich rzek – Wisłoka i Wisłoki. Układ ten, pozornie stabilny, nosił jednak w sobie źródło potencjalnego konfliktu. Tak naprawdę bowiem tylko w części południowej opierał się na granicach naturalnych i etnicznych, a wzajemne przenikanie się ludności, wpływów i wzorców polityczno-kulturowych stwarzało dodatkowe tendencje idące w kierunku rewizji dotychczasowych granic i przesuwania swoich stref wpływów w jedną czy drugą stronę. Wkrótce miało pojawić się dodatkowe źródło sporu w postaci różnic wyznaniowych, zachodnią granicą Rusi biegła bowiem linia podziału między chrześcijaństwem zachodnim i wschodnim – katolicyzmem i prawosławiem. Na skutki w postaci konfliktów czy, używając obiegowego zwrotu ze współczesnego języka sądowego, „innych czynności” nie trzeba było długo czekać.
ROZDZIAŁ II POLITYKA I WOJNA
Na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia wszystko już właściwie było ustalone, strefy wpływów podzielone. Wydawało się, że system ma szansę na stabilizację. Był to jednak okres panowania w regionie trzech wybitnych władców, a mianowicie: w Polsce Bolesława Chrobrego, na Węgrzech Stefana Świętego i na Rusi Włodzimierza Wielkiego. Każdy z nich przyczynił się w znacznym stopniu do integracji politycznej i religijnej swoich państw. Proces ten miał jednak szczególnie spektakularny charakter w przypadku Rusi Kijowskiej również ze względu na jej potencjał demograficzny, ekonomiczny i polityczny. Przyjęcie chrześcijaństwa od Bizancjum zadecydowało o wprowadzeniu kultury i obrządku wschodniego na całym obszarze państwa ruskiego od Bałtyku po Morze Czarne.
Dotyczyło to także stosunkowo świeżych nabytków Włodzimierza na zachodzie jego państwa. Książę kijowski, chcąc silniej związać ziemię Dulebów (Wołynian, Bużan) z państwem ruskim, zbudował u ujścia rzeki Ług do Bugu gród, któremu nadał własne imię. Miał on odtąd być znany jako Włodzimierz, w odróżnieniu od innego zaleskiego grodu imiennika nazywany Wołyńskim. Już w 988 roku zyskał on po raz pierwszy status lokalnej siedziby książęcej, władca Kijowa przekazał go bowiem we władanie jednemu ze swych licznych synów – Wsiewołodowi Włodzimierzowicowi. Od tej pory gród ten z przynależną doń ziemią wołyńską trafiał się co jakiś czas w charakterze udziału juniorom książęcym, choć nigdy nie zyskał tak wielkiego znaczenia, jak choćby Nowogród na północy czy Czernihów na wschodzie. Jednak ta pierwsza wołyńska autonomia trwała stosunkowo krótko. Po śmierci Wsiewołoda, która nastąpiła jeszcze przed zgonem w 1015 roku jego ojca, Włodzimierz wraz z ziemią wołyńską powrócił pod bezpośrednią władzę Kijowa.
Książę Włodzimierz Wielki wierzył jednak, że od Zachodu będzie miał przysłowiowy „święty spokój” i to pomimo okresowo pojawiających się kryzysów w relacjach obu stron. Pierwszy ruski latopis podawał: „I żył z kniaziami sąsiednimi w pokoju – z Bolesławem lackim i ze Stefanem węgierskim i z Oldrzychem czeskim. I był mir między nimi i przyjaźń”6. Jednak książę kijowski się mylił, nie doceniając przebiegłości i determinacji księcia polskiego, dążącego do przesunięcia granic na wschód oraz położenia ręki na kijowskich bogactwach. W tym celu nie wahał się nawiązywać kontaktów i zawierać sojuszy z pogańskimi Pieczyngami, zainicjowanych przez jego przedstawiciela na Rusi, św. Brunona z Kwerfurtu.
Do pierwszej próby sił, co ciekawe, związanej już wówczas z walką o część ziem wołyńskich, doszło w 1013 roku, jeszcze więc za życia Włodzimierza, choć walki ograniczyły się zapewne do wspólnego z koczownikami spustoszenia ruskiego pogranicza przez wojska Bolesława Chrobrego. Śmierć władcy kijowskiego w 1015 nie zażegnała jednak konfliktu. Syn Włodzimierza, Jarosław, niechętny polskiemu księciu za popieranie przezeń Światopełka, jego brata i rywala do tronu w Kijowie, zawarł nawet sojusz z Niemcami i Węgrami, z którymi Bolesław prowadził spory graniczne. Rok 1017 mógł się przez ten sojusz stać dla Bolesława trudny, doszło bowiem wówczas do jednoczesnego potrójnego ataku świeżo upieczonych sojuszników na polskiego księcia. We wszystkich tych przypadkach ograniczyło się to jednak do oblężenia trzech polskich grodów: Niemczy przez armię cesarza Henryka II oraz anonimowych placówek przygranicznych przez Rusinów i Węgrów. Tylko to ostatnie oblężenie zakończyło się sukcesem. Zmysł polityczny Bolesława oraz talent jego dyplomatów spowodowały, że po zawarciu na początku następnego roku pokoju w Budziszynie doszło do odwrócenia sojuszy na korzyść księcia Polski. Teraz to Niemcy do spółki z Węgrami zobowiązały się dostarczyć posiłków Bolesławowi na wielką wyprawę na Kijów w 1018 roku. Wspomnienie wspaniałości i bogactw ruskich miast, zwłaszcza zajętego i całkowicie splądrowanego przez koalicjantów Kijowa, zapładniało wyobraźnię władców i zwykłych wojów oraz rycerzy polskich i węgierskich przez następne dekady, a nawet stulecia.
Co jednak istotne, doszło także wówczas do pierwszego przesunięcia polskiej granicy na wschód przez przyłączenie terytorium tzw. Grodów Czerwieńskich, stanowiących umocnione ruskie „pogranicze wojskowe”. Wspomniany latopis, nie wchodząc zbytnio w szczegóły, przekazał ten fakt przy okazji powrotu wojsk Bolesława z łupami do kraju: „Bolesław zaś uciekł z Kijowa, zabrawszy skarby i bojarów Jarosławowych, i siostry jego, a Anastazego z Dziesięcinnej cerkwi przystawił do skarbów, bowiem [ten] pochlebstwem pozyskał jego zaufanie. I ludzi mnóstwo uprowadził ze sobą, i Grody Czerwieńskie zajął dla siebie, i przyszedł do swego kraju. Światopełk zaś począł władać w Kijowie”7.
A choć przy Polsce wspomniane grody ostały się zaledwie przez trzynaście lat, utracone zostały bowiem podczas kolejnej wojny z Jarosławem za panowania następcy Bolesława – króla Mieszka II, to pamięć o przewagach wojennych na Wschodzie i panowaniu na tych obszarach pozostała u Piastów na długo, znajdując się nawet u podstaw legendy, zanotowanej w Kronice polskiej Galla Anonima o rzekomych daninach, które przez lata jakoby Ruś płaciła Polsce8. Rzeczywistość lat trzydziestych XI stulecia zmuszała wszelako do rezygnacji z roszczeń. Kazimierz Odnowiciel, z wielkim trudem sklecający na nowo państwo rozbite po okresie przewrotów, najazdów i walk wewnętrznych, oparł się na sojuszu z Rusią, okupionym ostateczną zdawałoby się rezygnacją z nabytków terytorialnych dziada ówczesnego księcia polskiego, wyrażającą się nawet powrotem do ojczyzny ruskich jeńców, uprowadzonych w okresie wyprawy kijowskiej 1018 roku. Pomogło to Kazimierzowi rozprawić się w koalicji z księciem kijowskim ze zbuntowanym Mazowszem. Co ciekawe, przeciwko rządzącemu tą dzielnicą Masławowi, byłemu cześnikowi Mieszka II, Jarosław wyprawiał się w 1041 roku Bugiem i dalej zapewne Wisłą na łodziach, korzystając niemal na pewno z baz usytuowanych na obszarze Grodów Czerwieńskich. Daje to pojęcie, jak duże dawały one możliwości strategiczne i operacyjne temu, kto je dzierżył w swoim posiadaniu. Sojusz przypieczętowany został podwójnym związkiem małżeńskim Piastów z Rurykowiczami: Kazimierza z siostrą księcia kijowskiego, Dobroniegą Marią, oraz syna Jarosława Izjasława z siostrą księcia polskiego, Gertrudą Olisawą.
Jednak w polityce nic nie jest stałe ani przesądzone na dłużej. Jarosław Mądry po długim i owocnym panowaniu oddał w 1054 roku ducha Bogu. Pamiętając jednak o walkach wewnętrznych z czasów jego rządów – dodajmy, po części inspirowanych przez niego samego – rozsądził sprawę następstwa tronu po salomonowemu, wydzielając swoim synom i dalszym krewnym osobne dzielnice i wprowadzając nowy, senioralno-rotacyjny system sprawowania władzy zwierzchniej w Kijowie. Miał on odtąd teoretycznie stać u podstaw organizacji wewnętrznej państwa: „(Jarosław – przyp. A.F.) rozporządził synami swoimi, mówiąc im: «Oto ja odchodzę ze świata tego, synowie moi; miejcie ku sobie miłość, ponieważ wy jesteście bracia jednego ojca i matki. A jeśli będziecie w miłości między sobą, Bóg będzie w was, i ukorzy przeciwników waszych i podda wam. I będziecie w pokoju żyć. Jeśli zaś będziecie w nienawiści żyć, w zwadach i kłótni, to zginiecie sami i zgubicie ziemię ojców swoich i dziadów swoich, którą nabyli trudem swoim wielkim; lecz przebywajcie w zgodzie, słuchając brat brata. A oto poruczam stolec po sobie w Kijowie najstarszemu synowi mojemu i bratu waszemu Iziasławowi; jego słuchajcie, jakoście słuchali mnie, niech on wam będzie zamiast mnie; a Światosławowi daję Czernihów, a Wsiewołodowi Perejasław, a Igorowi Włodzimierz (Wołyński – przyp. A.F.), a Wiaczesławowi Smoleńsk». I tak rozdzielił im grody, nakazując im nie przekraczać działów bratnich, i nie wyganiać z nich; rzekł do Iziasława: «Jeśli kto zechce skrzywdzić brata swojego, to ty pomagaj temu, którego skrzywdzą». I tak zalecił synom swoim przebywać w miłości”9.
Podział dzielnicowy sam w sobie nie stanowił nic nowego: już od niemal stulecia, od schyłku rządów Światosława Igorowicza, ustalił się na Rusi zwyczaj wydzielania dzielnic młodszym przedstawicielom dynastii, zastępującym dawnych naczelników czy „kniaziów” plemiennych. Wobec powiększającego się terytorium już wówczas ogromnego państwa i mnogości czekających go zadań było to zresztą koniecznością. Liczba dzielnic, często pokrywających się z dawnymi terytoriami plemiennymi, była zmienna, w tym pierwszym okresie ich istnienia nie przekraczała jednak kilku. A choć jeszcze przez kilkadziesiąt lat poszczególni kniaziowie byli często przenoszeni z jednej dzielnicy na inną, pełniąc bardziej funkcję administratorów niż rzeczywistych autonomicznych władców, to z czasem jednak miało się to zmienić. Zaczęły powstawać zręby odrębnych dzielnic, dziedziczonych i podlegających dalszym podziałom w obrębie własnych linii rodowych, wywodzących się od wspólnego eponima z rozrastającej się w zawrotnym tempie dynastii Rurykowiczów. Występowali zatem: Rościsławowicze, Juriewicze, Mścisławowicze i inni, wszyscy będący jednak przedstawicielami tego samego rodu, wywodzącego swe początki od wareskiego wodza Ruryka.
Zasada była prosta: każdorazowy senior, czyli najstarszy wiekiem przedstawiciel dynastii, niezależnie od stopnia pokrewieństwa z poprzednim władcą, miał odtąd sprawować rządy w stołecznym Kijowie i jemu też mieli podlegać i składać zwyczajowe daniny pozostali książęta. Metoda ta rodziła jednak znaczne komplikacje, gdyż nie brała pod uwagę woli władzy i ambicji poszczególnych dynastów ani też rodzicielskich dążeń, by zapewnić swemu potomstwu schedę we własnych włościach. Nie uwzględniała ona również wzrastających wpływów bojarstwa, bogatego kupiectwa i Cerkwi prawosławnej, rezerwujących sobie prawo do współdecydowania, który z książąt jest na tyle „zacny”, „bogobojny” czy „cnotliwy”, aby sprawować najwyższą władzę. W praktyce oznaczało to postępujące szybko rozdrobnienie dzielnicowe i początek permanentnych już walk o władzę w Kijowie. Ruś weszła tym samym w fazę zamętu, skutkującego osłabieniem państwa i spadkiem jego prestiżu międzynarodowego. Na całej tej sytuacji skorzystali sąsiedzi. Nie jest kwestią przypadku, że właśnie od tego czasu datują się regularne najazdy tureckich Połowców, którzy zajęli w stepach miejsce swoich pobratymców Pieczyngów. Problem połowiecki stał się odtąd najistotniejszym wyznacznikiem polityki ruskiej aż po najazd Mongołów w pierwszej połowie XIII wieku.
Konflikt z koczownikami ze stepów czarnomorskich nie był jednak jedynym problemem, z którym przyszło się zmagać książętom ruskim. Z biegiem czasu narastał bowiem nacisk ze strony państw zachodnich, przede wszystkim Polski i Węgier, zajmujących strategiczną pozycję u zachodnich kresów ruskiego państwa. Jarosławowi Mądremu udało się tymczasowo zneutralizować ewentualne wrogie poczynania Zachodu, oddając kijowskie księżniczki za żony władcom niektórych państw. Była już mowa o podwójnych zaślubinach, łączących Piastów z Rurykowiczami. Narzędziem tej samej polityki ocieplania relacji z państwami zachodnimi były również córki Jarosława, wydane w tych latach za mąż za królów: Węgier, Norwegii, a nawet dalekiej Francji.
Ten stworzony doraźnie system rodzinnych powiązań nie mógł jednak przynieść trwałych efektów, a przyczynił się w pewnym stopniu do przywrócenia „polityki wschodniej Chrobrego”, czyli prób podporządkowania polskiemu władcy Rusi lub przynajmniej jej kijowskiego ośrodka centralnego. Po latach doszło do dwóch wypraw na Kijów syna i następcy Odnowiciela – Bolesława II, zwanego później Szczodrym lub Śmiałym. Obie co prawda miały na celu przywrócenie na tron w naddnieprzańskiej stolicy Izjasława – bliskiego krewniaka polskiego władcy – nie zmienia to jednak faktu, iż motyw rodzinny tego działania łączył się z politycznym. Nie jest wprawdzie pewne, czy doszło też przy okazji do ponownego opanowania przez Polskę spornego pół wieku wcześniej terytorium Grodów Czerwieńskich lub ich części. Jeśli nawet do takiej aneksji doszło, to była ona na tyle krótkotrwała, iż nie pozostawiła w zapiskach średniowiecznych żadnych śladów poza późną i niepewną informacją Jana Długosza, zapisującego pod błędną datą 1071 roku zajęcie przez Polaków grodu Przemyśl. Można ją jednak odnieść do pierwszej wyprawy Bolesława na ruską stolicę dwa lata wcześniej. Zastanawiają szczegółowość tej notatki oraz ważne z punku widzenia historycznego szczegóły topograficzne i militarne. Być może była ona zresztą oparta na jakimś nieznanym opisie z innej epoki. Z tego powodu warto ją przytoczyć w całości: „[…] maszerował Bolesław w kierunku Przemyśla i zajął niektóre warownie i grody znajdujące się nad rzeką San, częścią dobrowolnie, częścią strachem lub siłą. Powiadomiony następnie, że miasto Przemyśl użyczyło schronienia wielu Rusinom, którzy tam jako w miejsce pewniejsze i zabezpieczone silną załogą sprowadzili z warowni i wsi swoje mienie i dobytek, postanawia uderzyć na nie ze wszystkimi wojskami. Było to w tym czasie duże miasto, o wielkiej liczbie mieszczan i przybyszów, zaopatrzone na wypadek wojny, otoczone także głębokimi rowami i wysokimi wałami, a nadto rzeką San, która opływa miasto od strony północnej. Kiedy król Bolesław zamierzał podsunąć wojsko pod miasto, San – wezbrany wtedy bardziej niż zwykle pod wpływem deszczów – jakiś czas stanął mu na przeszkodzie. Kiedy wreszcie woda opadła, przeprowadził wszystkie wojska przez rzekę, podczas gdy Rusini na próżno bronili brzegów, i założył obóz nie dalej jak tysiąc kroków od miasta. Następnie w zależności od okazji wysyłał żołnierzy już to z jednej, już to z drugiej strony na pola wrogów, polecając, by posuwali się jak najdalej od obozu i niespodziewanie atakowali wrogów. Przestraszeni tym nieprzyjaciele uciekali zewsząd do lasów, na bagna i niedostępne miejsca i wielu nie miało nawet odwagi wyjść poza obwarowania zamków i twierdz w celu atakowania innych grodów. Nadto wielka ilość bydła, zboża i innych środków żywnościowych, którą zabrano i sprowadzono do obozu króla, zapewniła obfitość żywności wojsku królewskiemu. Następnie przez wiele dni staczali potyczki oblegający i oblegani bez żadnego wyniku. Kiedy jednak pewnego dnia Rusini wyrwali się z miasta z większym oddziałem i rozbiegli się aż do obozu królewskiego, rozgorzała niemal prawdziwa walka, i zwyciężeni Rusini uciekali w tak wielkim popłochu do miasta, że Polacy siadłszy im na kark, wielu z nich ujęli albo pozbawili broni. Kiedy położono kres wypadom wrogów, król przesunął obóz bliżej miasta i kazał je otoczyć z trzech stron, z czwartej bowiem strony chronił je zamek. Następnie przez trzy dni bez przerwy oblega miasto i w wielu miejscach przepędza i wypłasza wrogów z ich stanowisk pociskami i strzałami. Część miasta zwróconą ku płaskim polom i pozbawioną obrońców zagarnia pod swoją władzę. Czwartego dnia, kiedy Rusini schronili się do zamku, zajmuje miasto, żołnierzom pozwala na swobodną w nim grabież. Zostawiwszy następnie żołnierzom czas na odpoczynek, by można było opatrzyć rannych pod murami zdobytego miasta, każe je obwarować i otoczyć łańcuchem [straży]. Choć Rusini bronili go zaciekle, to jednak nie odstąpił od jego oblężenia, choć przedstawiało ono dla niego wiele trudności, ponieważ broniło go świetne naturalne położenie i wiele wież. Całe lato spędził na obleganiu wyżej wspomnianego zamku w przekonaniu, że głód zmusi Rusinów do poddania się, i tak też się stało. Wielka bowiem liczba Rusinów, która z żonami i dziećmi porzuciwszy miasto, uciekła do zamku, słabła z dnia na dzień z powodu nieznośnego głodu, zwłaszcza braku wody, której skromny zapas wystarczał dla obrońców zamku. Zamek bowiem położony na wzgórzu nie miał wtedy żadnego stałego zaopatrzenia w wodę i stał się dla swoich smutnym widowiskiem wobec wymierania każdego dnia wielkiej liczby ludzi. Naczelnicy zamku i żołnierze ruscy w obawie, że ta zaraza ich także ogarnie, doprowadzeni do rozpaczy, wysyłają parlamentariusza do króla Bolesława i układają się, aby wolno stąd było odejść ze wszystkimi końmi i z całym majątkiem i w dniu przez nich ustalonym przekazują zamek Bolesławowi. Król zaś Bolesław zająwszy zamek, poleca wzmocnić i odbudować mury, wieże i inne części miasta nadwątlone jego oblężeniem lub zburzone, a ściągnąwszy do miasta żołnierzy na leże zimowe, sam z pierwszymi spośród starszyzny i baronów cofnął się do zamku”10.
Sprawa tych ewentualnych polskich nabytków nad Bugiem łączy się jednak z innym elementem, obecnym odtąd stale w polskiej polityce wschodniej, a mianowicie stopniem konsolidacji księstwa wołyńskiego, które wraz z nowym podziałem dzielnicowym zyskało trwałe tym razem miejsce na mapie politycznej Rusi Kijowskiej. Z cytowanej już wzmianki latopisarskiej, która nie oddaje jednak wszystkich aspektów testamentu Jarosława Mądrego, wynika, iż już przy podziale z 1054 roku książę kijowski wydzielił swojemu synowi Igorowi miasto Włodzimierz z okręgiem. Nie był on wszelako założycielem osobnej linii władców tej dzielnicy, wolał bowiem przenieść się już trzy lata później do Smoleńska, osieroconego po śmierci swego brata Wiaczesława. Wołyń przejął natomiast Rościsław (syn wcześnie zmarłego Włodzimierza, najstarszego potomka Jarosława Mądrego), prawdopodobnie władający także południowo-zachodnim obszarem naddniestrzańskim, czyli późniejszą ziemią halicką. I choć po jego ustąpieniu ze swej dzielnicy w 1060 roku książę już więcej do niej nie powrócił, przeniósł się bowiem do nadmorskiego Tmutarakania, to i tak jego wszyscy trzej synowie po latach związali się właśnie z krajem nad Dniestrem, którym Rościsławowicze mieli rządzić przez następne stulecie.
***
Wydzielenie późniejszej ziemi halickiej z obszaru Wołynia nie odbyło się bez komplikacji, do obszarów tych bowiem zgłaszali pretensje Igorowicze. Byli to potomkowie wspomnianego już Igora Jarosławowicza, księcia włodzimiersko-wołyńskiego, rządzącego w tym księstwie po podziale dziedzictwa Jarosława Mądrego z 1054 roku. Dawid Igorowicz, przejąwszy z pewnymi trudnościami władzę nad Wołyniem11, musiał bowiem pogodzić się z zainstalowaniem się w południowej części dzielnicy braci Rościsławowiczów – Ruryka, Wołodara i Wasylka. Podjął on jednak z czasem próbę wydarcia pozostałej części swojego dziedzictwa z ich rąk. Rozgorzał wówczas gwałtowny spór, chwilami przeradzając się w zażartą wojnę domową, który obejmował swoim zasięgiem coraz to większe połacie południowej Rusi, angażując władców sąsiednich ziem, w tym również stołecznego Kijowa. W pewnej chwili wydawało się jednak, że zwycięży dążenie do ugody. Na ogólnoruskim zjeździe w Lubeczu w 1097 roku książęta postanowili bowiem zawrzeć pokój: „Przyszli Światopełk (książę kijowski – przyp. A.F.) i Włodzimierz, i Dawid Igorowicz, i Wasylko Rościsław[ow]icz, i Dawid Światosław[ow]icz, i brat jego Oleg, i zebrali się w Lubeczu dla zawarcia ugody i mówili do siebie, powiadając: «Po co niszczymy ruską ziemię, sami ze sobą zwady wszczynając, a Połowcy w ziemi naszej jątrzą waśnie i radzi są, że między nami są wojny. Złączmy się odtąd w jedno serce i strzeżmy ruskiej ziemi; każdy niech dzierży ojcowiznę swoją: Światopełk – Kijów, Iziasławową ojcowiznę, Włodzimierz – Wsiewołodową, Dawid i Oleg, i Jarosław – Światosławową, i ci, którym Wsiewołod rozdał grody: Dawidowi – Włodzimierz, Rościsławowiczom zaś: Wołodarowi – Przemyśl, Wasylkowi – Trembowlę». I na to całowali krzyż: «Jeśli kto odtąd przeciw komu będzie, to przeciw temu będziemy wszyscy i krzyż święty». Rzekli wszyscy: «Niech będzie przeciw temu krzyż święty i wszystka ziemia ruska». I pożegnawszy się, poszli do domu”12.
Był to ważny moment w dziejach Rusi. Po raz pierwszy określono bowiem tak wyraźnie prawo poszczególnych linii książęcych do władania swymi rodowymi dzielnicami, odtąd już coraz częściej traktowanymi jako ich rodowa własność. Był to też kolejny krok w kierunku trwałego rozdrobnienia dzielnicowego dawnego imperium kijowskiego, jeszcze do niedawna uważanego za najpotężniejsze państwo w tej części Europy. Nie udało się niektórym wybitnym władcom władającym stołecznym Kijowem, jak choćby następcy wspomnianego Światopełka – Włodzimierzowi Monomachowi (1113–1125) i jego synowi Mścisławowi Wielkiemu (1125–1132), zapobiec na długo postępującemu podziałowi politycznemu Rusi na coraz drobniejsze księstwa. Po śmierci tego ostatniego nie było już przez długi czas nikogo, kto byłby w stanie doprowadzić do skutku dzieło ponownego scentralizowania kraju. Ruś coraz bardziej pogrążała się w anarchii, a znaczenie Kijowa jako centralnego ośrodka całego państwa stopniowo upadało, ustępując miejsca regionalizmom13.
Warto zwrócić w tym miejscu uwagę na inny aspekt kronikarskiej relacji ze zjazdu w Lubeczu. Jest nim motyw „całowania krzyża”, który przewija się zresztą w wielu lato-pisarskich opowieściach jako synonim świętej przysięgi, składanej na krzyż. Złamanie jej było uznawane za najcięższą zbrodnię. Pomimo to doszło do złamania jej niemal od razu właśnie za sprawą księcia wołyńskiego Dawida Igorowicza, który podjął działania wymierzone przeciwko Rościsławowiczom. Było to zaczynem wydarzenia, którego mimowolnym bohaterem stał się najmłodszy z braci Wasylko, książę trembowelski. Było to nawet jak na stosunki panujące na Rusi wydarzenie na tyle bezprecedensowe, że stało się ono kanwą napisania osobnej opowieści kronikarsko-moralizatorskiej, znanej jako Opowieść o oślepieniu Wasylka trembowelskiego, włączonej do kolejnej redakcji Powieści minionych lat. Nie byłoby sensu o niej nawet wspominać, gdyby nie fakt, że łączyła się ona w bezpośredni sposób z początkiem rywalizacji obcych potęg o panowanie nad południową Rusią, angażującej nie tylko Połowców, ale także sąsiednie państwa – polskie i węgierskie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Powieść minionych lat, przeł. i oprac. F. Sielicki, Wrocław–Warszawa–Kraków 1999, s. 20. [wróć]
Anonimowego notariusza króla Beli Gesta Hungarorum, przeł. A. Kulbicka, K. Pawłowski, G. Wodzinowska-Taklińska, Kraków 2006, s. 63 i 65. [wróć]
Cyt. za: Testimonia najdawniejszych dziejów Słowian. Seria grecka, z. 3: Pisarze z VII–X wieku, wyd. A. Brzóstowska, W. Swoboda, Warszawa 1995, s. 446. [wróć]
Wynika to z późniejszego falsyfikatu z 1086 roku, zwanego „dokumentem praskim”, opisującego granice biskupstwa praskiego z lat siedemdziesiątych X wieku. Por: G. Labuda, Słowiańszczyzna starożytna i wczesnośredniowieczna. Antologia tekstów źródłowych, Poznań 1999, s. 63–64. Tę wersję zdaje się potwierdzać muzułmański pisarz al-Masudi, który sugeruje łączność terytorialną między państwem ruskim (al-Dir) a czeskim (al-Firag); tamże, s. 60. [wróć]
Powieść minionych lat, s. 65. [wróć]
Powieść minionych lat, s. 99–100. [wróć]
Tamże, s. 112–113. [wróć]
Temat owych należności, pobieranych rzekomo przez Bolesława z Rusi, pojawia się nie tylko u Galla. Również piszący kilkadziesiąt lat po nim Wincenty Kadłubek podnosił kwestię innych danin, należnych książętom małopolskim z uzależnionych rzekomo księstw halicko-wołyńskich. [wróć]
Powieść minionych lat, s. 126. [wróć]
Cyt. za: Jan Długosz, Roczniki czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. 3 i 4, tłum. J. Mrukówna, Warszawa 1969, s. 121–123. [wróć]
Doszło do tego po efemerycznych rządach nad dzielnicą przedstawicieli innych linii dynastii Rurykowiczów: Olega Światosławowicza (1075–1076) i Jaropełka Izasławowicza (1078–1086). [wróć]
Powieść minionych lat, s. 201–202. [wróć]
Wybiegając zaś nieco w czasie do przodu, warto wspomnieć, że i stołeczność Kijowa miała wkrótce dobiec kresu. W 1169 roku książę włodzimiersko-suzdalski Andrzej Bogolubski zdobył i splądrował Kijów, lecz zamiast zasiąść w nim na wielkoksiążęcym tronie, przeniósł stolicę kraju na Ruś Zaleską, do swojego grodu Włodzimierza Suzdalskiego (nad Klaźmą). To właśnie on, nadając Kijów swoim krewnym, wprowadził zasadę mniej lub bardziej odczuwalnej zależności przyszłych jego władców od wielkich książąt panujących we Włodzimierzu Suzdalskim. [wróć]