Zawichost 1205 - Artur Michał Foryt - ebook

Zawichost 1205 ebook

Artur Michał Foryt

4,2

Opis

Bitwa pod Zawichostem, stoczona w 1205 roku przez wojska książąt Leszka Białego i Konrada Mazowieckiego z Rusinami pod wodzą księcia halicko-włodzimierskiego Romana Mścisławowicza, była jednym z najważniejszych starć okresu rozbicia dzielnicowego w Polsce. Był to jeden z kluczowych epizodów rozpoczętej wiele lat wcześniej wojny o dominację nad Galicją, Wołyniem i wschodnią Małopolską. Bitwa zakończyła się zwycięstwem oddziałów polskich i śmiercią Romana na polu bitwy.

Do walki o schedę po nim włączyli się zwycięski Leszek Biały i król Węgier Andrzej II. Próbą kompromisu było założenie Królestwa Galicji, którego tron objęła para małoletnich monarchów – węgierski królewicz Koloman i Salomea, córka Leszka Białego. Chociaż ten twór szybko upadł, stał się podstawą późniejszych roszczeń Habsburgów do obszarów, z których po rozbiorach Polski utworzono austriacką prowincję Galicję i Lodomerię.

Artur Foryt przedstawia okoliczności i przebieg konfliktu polsko-ruskiego oraz wojskowość w naszej części Europy na przełomie XII i XIII wieku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 308

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (11 ocen)
3
7
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WSTĘP

WSTĘP

W nie­dzielny pora­nek 19 czerwca 1205 roku, w święto Ger­wa­zego i Pro­ta­zego, pod mało­pol­skim Zawi­cho­stem doszło do star­cia wojsk pol­skich z ruskimi. Star­cia uwa­ża­nego, słusz­nie czy niesłusz­nie, za jeden z naj­świet­niej­szych w śre­dnio­wie­czu suk­ce­sów pol­skiego oręża, a z całą pew­no­ścią obok tego pod Legnicą za naj­bar­dziej donio­sły w trud­nym okre­sie roz­bi­cia dziel­ni­co­wego. Star­cia, jawią­cego się jako jedno z naj­bar­dziej zagad­ko­wych bitew w pol­skich oraz ruskich dzie­jach, któ­rego przy­czyny i prze­bieg owiane są wciąż mgiełką tajem­nicy. Od wielu już poko­leń histo­rycy i popu­la­ry­za­to­rzy dzie­jów po obu stro­nach gra­nicy sta­rają się dociec, co było przy­czyną tego, iż dotych­cza­sowi sojusz­nicy, czyli bra­cia Leszek i Kon­rad Kazi­mie­rzo­wice z jed­nej strony oraz ich cio­teczny brat Roman Mści­sła­wo­wicz z dru­giej, rzu­cili się sobie do gar­deł. Aby jed­nak dać na to pyta­nie satys­fak­cjo­nu­jącą odpo­wiedź, któ­rej trudno by szu­kać w sprzecz­nych i mało tre­ści­wych rela­cjach kro­ni­kar­skich z epoki, nale­ża­łoby umie­ścić wojnę z 1205 roku w dużo szer­szym kon­tek­ście niż ten, któ­rego sceną i tłem były lokalne pol­sko-ruskie spory „o mie­dzę”. W tle była bowiem rywa­li­za­cja mię­dzy księ­stwami ruskimi, Pol­ską i Węgrami. Jej stawką było pano­wa­nie nad stra­te­gicz­nym obsza­rem wschod­niej San­do­miersz­czy­zny, Woły­nia i obsza­rów nad­dnie­strzań­skich; ten ostatni region już wów­czas zaczęto w kro­ni­kach i doku­men­tach nazy­wać zie­mią halicką, Halic­czy­zną czy wresz­cie Gali­cją.

Czy jed­nak wojna z 1205 roku sta­no­wiła ogniwo w dłu­gim ciągu wyda­rzeń, czy tylko była „wypad­kiem przy pracy” w budo­wa­nym od ponad dwóch dekad lokal­nym mało­pol­sko-wołyń­skim ukła­dzie sojusz­ni­czym? Oto pyta­nie, na które warto poszu­kać odpo­wie­dzi. Zda­niem autora nie spo­sób jed­nak ana­li­zo­wać tego star­cia w ode­rwa­niu od wza­jem­nych kon­tak­tów w ciągu wie­ków wschod­nich obsza­rów Pol­ski oraz połu­dniowo-zachod­nich dziel­nic daw­nej Rusi Kijow­skiej. Stąd też wypływa dąż­ność do przed­sta­wie­nia ich w spo­sób w miarę kom­plek­sowy w kon­tek­ście dłuż­szego okresu. W pol­sko-ruskich sto­sun­kach w okre­sie śre­dnio­wie­cza nie bra­ko­wało bowiem zakrę­tów i zawi­ro­wań, choć też, co nale­ża­łoby pod­kre­ślić, prze­wa­żały w nich współ­praca i dąże­nie do wza­jem­nego zro­zu­mie­nia. Trudno ina­czej pojąć pochlebne opi­nie, a nie­kiedy wręcz nawet peany, wypo­wia­dane w lato­pi­sach na cześć Bole­sława Kędzie­rza­wego czy Kon­rada Mazo­wiec­kiego; co cie­kawe, ten ostatni był w końcu współ­twórcą zwy­cię­stwa nad Rusi­nami pod Zawi­cho­stem. W pierw­szych stu­le­ciach wza­jem­nego sąsiedz­twa Ruś jedy­nie oka­zjo­nal­nie i nie­mal wyłącz­nie na swych obrze­żach bywała obsza­rem eks­pan­sji tery­to­rial­nej Pia­stów, z kolei dla Rury­ko­wi­czów zie­mie nad Wisłą i Odrą przez długi czas nie sta­no­wiły ani szcze­gól­nie atrak­cyj­nego terenu pene­tra­cji poli­tyczno-woj­sko­wej, ani sze­roko otwar­tej bramy za Zachód. W poli­tyce zagra­nicz­nej daw­nej Rusi Kijow­skiej, a póź­niej księstw dziel­nicowych powsta­łych na jej ruinach domi­no­wały w zasa­dzie (poza Nowo­gro­dem Wiel­kim) kie­runki połu­dniowy i połu­dniowo-wschodni. Odno­siło się to nie tylko do uciąż­li­wego sąsiedz­twa z koczow­ni­kami z Wiel­kiego Stepu – Cha­za­rami, Pie­czyn­gami, Połow­cami, a w końcu i Mon­go­łami/Tata­rami, ale także do oży­wio­nych rela­cji z Bizan­cjum i ze świa­tem śród­ziem­no­mor­skim – zarówno poli­tycz­nych, jak i gospo­dar­czych oraz kul­tu­ro­wych. Nie ozna­cza to oczy­wi­ście, że sto­sunki z pań­stwami zachod­nimi, zwłasz­cza z Pol­ską, były przez to mar­gi­na­li­zo­wane. W róż­nym stop­niu roz­wi­jały się one przez cały ten czas. Obok dłu­gich okre­sów względ­nego spo­koju i dobro­są­siedz­kich, a nie­kiedy nawet przy­ja­ciel­skich sto­sun­ków były jed­nak też lata spo­rów, kon­flik­tów i wojen. I cho­ciaż w począt­ko­wym okre­sie kon­tak­tów obu stron Pia­stom trzy­krot­nie udało się dotrzeć do sto­łecz­nego Kijowa (1018, 1069 i być może też 1077), a Rury­ko­wi­czom raz – choć jedy­nie praw­do­po­dob­nie – do wiel­ko­pol­skiego cen­trum pań­stwa pol­skiego (1031), to więk­szość walk toczyła się w nie­zbyt sze­ro­kim pasie po obu stro­nach gra­nicy. Sytu­acji tej sprzy­jał stan roz­bi­cia dziel­nicowego na Rusi i w Pol­sce. Przy tym wobec postę­pu­ją­cej dez­in­te­gra­cji poli­tycz­nej mówie­nie o kon­flik­cie naro­do­wym czy nawet dyna­stycz­nym nie ma racji bytu, gdyż zazwy­czaj inge­ren­cja w sprawy wewnętrzne sąsia­du­ją­cego władcy była rezul­ta­tem soju­szu z kon­ku­ru­ją­cym lub skon­flik­to­wa­nym z tymże władcą księ­ciem dziel­nicowym. Zarówno w pań­stwie Pia­stów, jak i Rury­ko­wi­czów nie bra­ko­wało bowiem ośrod­ków poli­tycz­nych dążą­cych do domi­na­cji czy przy­naj­mniej do posze­rze­nia zaple­cza tery­to­rial­nego. Zmie­niło się to jed­nak, gdy pod koniec XII stu­le­cia Pol­ska i Węgry, korzy­sta­jąc z chwi­lo­wej prze­wagi nad podzie­loną Rusią, pod­jęły dzia­ła­nia zmie­rza­jące do narzu­ce­nia księ­stwom wołyń­skim i halic­kim swo­jego zwierzch­nic­twa i domi­na­cji. Jak wia­domo bowiem, nic tak bar­dzo nie inte­gruje jak zagro­że­nie z zewnątrz, toteż wła­śnie par­cie czyn­ni­ków obcych na podzie­lony kraj dopro­wa­dziło do pierw­szych prób uni­fi­ka­cyj­nych na połu­dniowo-zachod­niej Rusi. Nasi­le­nie tych pro­ce­sów przy­pa­dło na czas „halic­kiej wojny suk­ce­syj­nej” – jak można robo­czo nazwać wspo­mnianą wyżej serię wojen o połu­dniowo-zachod­nią Ruś – oraz okres pano­wa­nia księ­cia Romana. Stał się on bowiem „ojcem zało­ży­cie­lem” Rusi halicko-wołyń­skiej, śre­dnio­wiecz­nego zalążka obec­nej Ukra­iny. Para­dok­sal­nie jed­nak kam­pa­nia 1205 roku nie była jed­nak ani począt­kiem, ani final­nym akor­dem tej wojny, choć nie da się zaprze­czyć, że wła­śnie śmierć władcy halicko-wło­dzi­mier­skiego pod Zawi­cho­stem w chwili sła­bej wciąż inte­gra­cji zjed­no­czo­nych przez niego tery­to­riów zaini­cjo­wała jej drugą, decy­du­jącą fazę. Także i z tych powo­dów star­ciu temu należy się przyj­rzeć ze szcze­gólną uwagą.

Para­dok­sem kam­pa­nii zawi­choj­skiej jest jed­nak i to, że dostępny mate­riał źró­dłowy wcale nie wska­zuje jed­no­znacz­nie na takie a nie inne jej tło. Dopusz­czalne bowiem byłoby rów­nież umiesz­cze­nie tego epi­zodu mili­tar­nego w zupeł­nie odmien­nych kon­fi­gu­ra­cjach – jako część wewnętrz­nych roz­gry­wek o wła­dzę w Pol­sce lub nawet wstrzą­sa­ją­cej Świętą Rze­szą wojny domo­wej. Cha­rak­te­ry­styczne jest bowiem to, że kro­ni­ka­rze z epoki nie mieli jed­no­li­tego poglądu na temat genezy kam­pa­nii zawi­choj­skiej. Ina­czej na rzecz patrzył fran­cu­ski kro­ni­karz w dale­kiej Szam­pa­nii, ina­czej ruscy lato­pi­sa­rze, a jesz­cze ina­czej pol­scy dzie­jo­pi­so­wie, od ano­ni­mo­wego kom­pi­la­tora Rocz­nika kapi­tuły kra­kow­skiej poczy­na­jąc, a na Janie Dłu­go­szu koń­cząc. Te róż­no­rodne podej­ścia do wyja­śnie­nia oko­licz­no­ści star­cia nie poma­gały jed­nak w dotar­ciu do prawdy. Jeżeli kon­cep­cja niniej­szej mono­gra­fii oparła się na nawią­za­niu do pierw­szej „halic­kiej wojny suk­ce­syj­nej”, to wynika to w rów­nej mie­rze z ana­lizy mate­riału źró­dło­wego i dys­ku­sji badaw­czej będą­cej jej rezul­ta­tem, co zało­żeń logicz­nych, skut­ku­ją­cych indy­wi­du­al­nym podej­ściem autor­skim.

Przed­sta­wiona w tej pracy próba rekon­struk­cji wyda­rzeń, oparta przede wszyst­kim na zesta­wie­niu pozor­nie sprzecz­nych ze sobą prze­ka­zów, pozwo­liła zapro­po­no­wać alter­na­tywny, róż­niący się od przed­sta­wia­nych dotych­czas prze­bieg kam­pa­nii 1205 roku. Nie spo­sób też było nie odnieść się w tej pró­bie do usta­leń arche­olo­gii. Duże zna­cze­nie dla rekon­struk­cji prze­biegu star­cia pod Zawi­cho­stem miały bowiem bada­nia tere­nowe, prze­pro­wa­dzane zarówno w samym Zawi­cho­ście, jak i jego naj­bliż­szej oko­licy. Wyniki tych badań, zwłasz­cza usta­le­nia doty­czące topo­gra­fii oko­lic Zawi­cho­stu na prze­ło­mie XII i XIII wieku, przy­pusz­czal­nego ukształ­to­wa­nia terenu czy poziomu urba­ni­za­cji, pozwo­liły w wielu miej­scach zwe­ry­fi­ko­wać infor­ma­cje dostar­czane przez mate­riał pisany, pozo­sta­jący do naszej dys­po­zy­cji, dopa­so­wu­jąc go do realiów rekon­stru­owa­nego okresu histo­rycz­nego. Nie zawsze jed­nak usta­le­nia te można zaak­cep­to­wać w spo­sób bez­dy­sku­syjny.

Na koniec trudno nie odnieść się do wpływu zwy­cię­stwa zawi­choj­skiego na świa­do­mość naro­dową obu stron, w tym przede wszyst­kim Pola­ków. Dość nie­for­tun­nie uży­wany jest nie­kiedy w odnie­sie­niu do tego star­cia ter­min „pierw­szy cud nad Wisłą”, poja­wia­jący się zwłasz­cza w popu­lar­nej lite­ra­tu­rze histo­rycz­nej. Pyta­nie, na ile obraz ten jest praw­dziwy i nie został oparty na ste­reo­ty­pach i uprze­dze­niach, obsa­dza­ją­cych wschod­nich Sło­wian wszel­kiej maści w roli wiecz­nych agre­so­rów wobec Pol­ski. Jest to nie­wąt­pli­wie temat na osobną roz­prawę, na co nie ma tutaj miej­sca. Mimo to nie spo­sób nie zauwa­żyć, że nawet w tym kon­tek­ście temat bitwy zawi­choj­skiej jest dość słabo eks­po­no­wany, a pamięć o zwy­cię­stwie jest przy­ćmie­wana przez wiele innych pol­skich suk­ce­sów na Wscho­dzie, także tych o wiele mniej­szym zna­cze­niu.

Reasu­mu­jąc, zarówno odtwo­rze­nie rze­czy­wi­stego prze­biegu ruskiej wyprawy na Pol­skę z 1205 roku, jak i jej przy­czyn oraz następstw pozo­staje na­dal wyzwa­niem. Niniej­sza praca usi­łuje wyjść temu naprze­ciw, jej autor nie rości sobie jed­nak prawa do osta­tecz­no­ści czy nie­omyl­no­ści zapro­po­no­wa­nych teo­rii, wnio­ski pozo­sta­wia­jąc Czy­tel­ni­kowi.

ROZ­DZIAŁ I Mię­dzy Wisłą a Sty­rem

ROZ­DZIAŁ I MIĘ­DZY WISŁĄ A STY­REM

Zie­mie, na któ­rych roz­gry­wały się opi­sy­wane w niniej­szej książce wyda­rze­nia, obej­mo­wały sze­roko poj­mo­wany teren na pół­noc od Kar­pat, przez wieki uwa­żany za jeden z naj­go­ręt­szych i naj­bar­dziej nie­sta­bil­nych poli­tycz­nie i etnicz­nie obsza­rów kon­ty­nentu euro­pej­skiego. Region ten obej­muje tereny histo­rycz­nej wschod­niej czę­ści Mało­pol­ski, czyli San­do­miersz­czy­zny i póź­niej wydzie­lo­nej z niej Lubelsz­czy­zny, oraz daw­nej Rusi halicko-wołyń­skiej, roz­wi­ja­ją­cej się wokół takich ośrod­ków gro­do­wych i wcze­sno­miej­skich, takich jak Prze­myśl, Wło­dzi­mierz Wołyń­ski, Halicz czy póź­niej powstały Lwów. Zie­mie te sta­no­wiły rów­nież obszar prze­ni­ka­nia się wpły­wów poli­tycz­nych, gospo­dar­czych, kul­tu­ro­wych i reli­gij­nych wielu państw i ludów, zasie­dla­ją­cych sąsied­nie tereny. Rosz­cze­nia do tych tere­nów wysu­wali mię­dzy innymi: Czesi, Rusini, Polacy, Węgrzy, Litwini czy Tata­rzy, a w cza­sach nowo­żyt­nych także: Ukra­ińcy, Turcy, Austriacy, Rosja­nie oraz Niemcy. Trudno zatem nie zauwa­żyć, że o pano­wa­nie nad dorze­czami gór­nej Wisły i gór­nego Bugu z jed­nej strony, a środ­ko­wego Dnie­stru i Styru z dru­giej toczyły się w ciągu wie­ków liczne walki, pro­wa­dzone czy to o poszcze­gólne mia­sta i grody, czy o całe obszary. Zwy­cię­stwo jed­nego ele­mentu ni­gdy nie ozna­czało w per­spek­ty­wie dłuż­szej sta­bi­li­za­cji.

Już u zara­nia cza­sów histo­rycz­nych obszar ten pod­le­gał inten­syw­nemu zasie­dla­niu. Ogra­ni­czony od połu­dnio­wego wschodu łukiem Kar­pat, a od połu­dnia ste­po­wymi obsza­rami czar­no­mor­skimi, teren ten przy­cią­gał w okre­sie sta­ro­żyt­nym różne ludy pół­osia­dłe czy wręcz koczow­ni­cze, trak­tu­jące go jako wygodną bazę do prze­mar­szów na linii wschód–zachód. Prze­wa­lały się przez te zie­mie szczepy, ple­miona i całe popu­la­cje ludów: ugro­fiń­skich, ger­mań­skich, mon­gol­skich i turec­kich, zanim na prze­ło­mie V i VI stu­le­cia naszej ery nie stały się one rejo­nem kon­cen­tra­cji i bazą wypa­dową Sło­wian. Łagodny kli­mat i żyzne zie­mie oraz bogata sieć rzeczna i dostęp­ność pod­sta­wo­wego budulca, jakim było drewno, spo­wo­do­wały, że ple­miona sło­wiań­skie pozo­stały już na tych obsza­rach na stałe. Nie ozna­cza to jed­nak, że nie były one zagro­żone dokucz­li­wym sąsiedz­twem. Cho­ciaż naj­groź­niejsi koczow­nicy – Huno­wie – nie sta­no­wili już więk­szego zagro­że­nia na obsza­rach poło­żo­nych na pół­noc od Morza Czar­nego, jed­nak w ślad za nimi ruszyły na Zachód inne ple­miona noma­dów, obie­ra­jąc tra­dy­cyjny dla nich szlak przez Wielki Step. Znaj­do­wali się wśród nich także Awa­ro­wie. Wydaje się, że Sło­wianie, w tym też ich wschod­nia gałąź, byli wów­czas zwią­zani nie­rów­nym soju­szem z tym koczow­ni­czym ludem pocho­dze­nia turec­kiego, mon­gol­skiego lub ugryj­skiego, który w VI wieku zajął dawne pastwi­ska Hunów na tere­nie Niziny Panoń­skiej, roz­bi­ja­jąc Gepi­dów i wypie­ra­jąc z tych obsza­rów Lon­go­bar­dów. O pano­wa­niu Awa­rów, zwa­nych póź­niej na Rusi „Obrami” (stąd nazwa „olbrzym”), pamię­tano bowiem jesz­cze na prze­ło­mie XI i XII wieku, w cza­sach reda­go­wa­nia naj­star­szego zacho­wa­nego lato­pisu ruskiego, zna­nego jako Powieść minio­nych lat. Nie były to jed­nak wspo­mnie­nia budu­jące, a prze­wa­żały w nich przy­kłady nie­rów­nego trak­to­wa­nia, a nawet gnę­bie­nia Sło­wian przez „Obrów”. Nie­wy­klu­czone, że wła­śnie wspo­mnie­nia tych cza­sów legły u pod­staw dystansu do Węgrów, w śre­dnio­wie­czu uwa­ża­nych za potom­ków i następ­ców zarówno Hunów, jak i Awa­rów.

Póź­niej, w IX i X wieku, poja­wił się u wschod­nich sło­wiań­skich rubieży kolejny turecki lud – Cha­za­ro­wie. Ci wyzna­jący juda­izm koczow­nicy, zaan­ga­żo­wani w dale­ko­siężny han­del na znacz­nych obsza­rach Europy i Azji, stwo­rzyli wokół ota­cza­ją­cych ich ple­mion luźny sys­tem zależ­no­ści try­bu­tar­nej, któ­remu pod­le­gały także ple­miona wschod­nio­sło­wiań­skie zamiesz­ku­jące dorze­cza środ­ko­wego Dnie­pru, Dnie­stru i Bugu.

O ple­mio­nach tych przy­da­łoby się powie­dzieć coś wię­cej. Na obsza­rze póź­niej­szych księstw halicko-wołyń­skich zamiesz­ki­wali Dule­bo­wie (zwani też Woły­nia­nami lub Buża­nami), mający za sąsia­dów od pół­nocy Bał­tów, a mówiąc ści­ślej: Pru­sów, Jaćwin­gów i Litwi­nów, od wschodu Dre­go­wi­czów nad gór­nym Dnie­prem, Polan nad środ­ko­wym bie­giem tej rzeki i Drew­lan nad Pry­pe­cią, a od połu­dnia, tj. na obsza­rach u ujścia do Morza Czar­nego Prutu, Dnie­stru i Bohu – Tywer­ców i Uli­czów. Nie­kiedy rów­nież umiesz­cza się w sąsiedz­twie Dule­bów także Chor­wa­tów (wschod­nich), o któ­rych zacho­wały się dwie izo­lo­wane infor­ma­cje odno­szące się do X wieku, jed­nak zda­nia co do ich loka­li­za­cji są podzie­lone i prze­waża obec­nie pogląd sytu­ujący ich sie­dziby raczej nad Donem, w sąsiedz­twie sie­dzib Polan nad­dnie­przań­skich i Sie­wie­rzan.

Warto przy tym pamię­tać, że według Powie­ści minio­nych lat nie wszyst­kie te ple­miona zali­czane były do eku­meny wschod­nio­sło­wiań­skiej. Rady­mi­cze i Wia­ty­cze pocho­dzili na przy­kład według zapisu lato­pi­sar­skiego „od Lachów”, czyli nale­żeli do grupy lechic­kiej, wcho­dzą­cej w skład zachod­niego odłamu Sło­wian. Nawet sami Dule­bo­wie, któ­rzy poja­wili się w głów­nym „spi­sie ple­mion” tegoż lato­pisu, zali­czani bywają do tej samej grupy, co zdaje się potwier­dzać także mate­riał arche­olo­giczny. Związki Dule­bów ze Sło­wiańsz­czy­zną zachod­nią wydaje się także potwier­dzać wystę­po­wa­nie w IX i X wieku ple­mion sło­wiań­skich o iden­tycz­nej lub zbli­żo­nej nazwie zarówno w Kotli­nie Cze­skiej, jak i połu­dnio­wej Pano­nii. Teo­ria wspól­nej etno­ge­nezy tych wszyst­kich grup pozo­staje jed­nak sprawą otwartą. Doty­czy to rów­nież poło­żo­nej dalej na zachód grupy ple­mion, włą­czo­nych w dru­giej poło­wie X wieku w skład two­rzo­nego pań­stwa pol­skiego: Lędzian, zamiesz­ku­ją­cych wschod­nią część Pod­kar­pa­cia – póź­niej­szą San­do­miersz­czy­znę, oraz Mazow­szan, któ­rych sie­dziby roz­cią­gały się nad środ­kową Wisłą i dol­nym Bugiem. Nato­miast obszary na połu­dnie od Kar­pat zaj­mo­wali od VI do począt­ków IX wieku Awa­ro­wie, póź­niej na krótko grupy Sło­wian panoń­skich, zwią­za­nych luźno z obsza­rem oddzia­ły­wa­nia Wiel­kich Moraw, w końcu tego stu­le­cia zaś stały się tere­nem „zaj­mo­wa­nia ojczy­zny” przez przy­by­łych ze wschodu Madzia­rów, w Euro­pie zwa­nych Węgrami.

To wła­śnie w związku z wędrówką przez połu­dniowe stepy czar­no­mor­skie Węgrów ku Nizi­nie Panoń­skiej doszło do pierw­szego kon­taktu z nimi Sło­wian. Potwier­dza to zapi­ska z Powie­ści minio­nych lat z roku 6406 ery bizan­tyj­skiej, co odpo­wiada według kalen­da­rza zachod­niego dacie rocz­nej 898: „Szli Węgrzy mino Kijowa górą, która się zowie dziś Węgier­ską i przy­szedł­szy ku Dnie­prowi, sta­nęli obo­zem: cha­dzali bowiem jak dziś Połowcy. I przy­szedł­szy od wschodu, prze­pra­wili się przez góry wiel­kie, które prze­zwano Górami Węgier­skimi, i poczęli wojo­wać z zamiesz­ka­łymi tu Wło­chami i Sło­wia­nami. Sie­dzieli bowiem tu pier­wej Sło­wia­nie, a Włosi zabrali zie­mię sło­wiań­ską. Potem zaś Węgrzy prze­gnali Wło­chów i odzie­dzi­czyli zie­mię tę i sie­dzieli ze Sło­wia­nami, pod­biw­szy ich sobie, i odtąd prze­zwała się ta zie­mia węgier­ską”1.

Opi­nię o tych wcze­snych kon­tak­tach Węgrów z połu­dnio­wym obsza­rem Sło­wiańsz­czy­zny wschod­niej zdaje się potwier­dzać także tra­dy­cja węgier­ska, odno­to­wana w naj­star­szej kro­nice tego kraju z ok. 1200 roku, tym razem prze­no­sząc je ana­chro­nicz­nie do Hali­cza i Wło­dzi­mie­rza Wołyń­skiego, choć ten ostatni jesz­cze wów­czas nie ist­niał: „[…] książę Almos (legen­darny ojciec Arpada – przyp. A.F.) i inni dostoj­nicy zwani Hetu­mo­ger [het magyar], jak rów­nież przy­wódcy kumań­scy wraz ze swo­imi rodzi­nami i służbą opu­ścili Kijów i pro­wa­dzeni przez kijow­skich Rusi­nów przy­byli aż do mia­sta Wło­dzi­mierz. A książę Wło­dzi­mierzan i jego dostoj­nicy wyszli naprze­ciw księ­ciu Almo­sowi do samych gra­nic kró­lestw z mnó­stwem cen­nych darów i poka­zali mu ponadto zie­mię wło­dzi­mier­ską od strony prze­ciw­le­głej. Książę Almos pozo­stał tam przez trzy tygo­dnie wraz z całym swoim ludem. W trze­cim zaś tygo­dniu władca Wło­dzi­mierza dał księ­ciu Almo­sowi jako zakład­ni­ków dwóch swo­ich synów, jak rów­nież synów swo­ich dostoj­ni­ków. A nadto ofia­ro­wał zarówno księ­ciu, jak i jego dostoj­ni­kom dwa tysiące grzy­wien w sre­brze i sto grzy­wien czy­stego złota, skóry, ubiory w nie­zmie­rzo­nej ilo­ści, trzy­sta koni z sio­dłami i wędzi­dłami, dwa­dzie­ścia pięć wiel­błą­dów i tysiąc wołów do dźwi­ga­nia bagaży oraz mnó­stwo innych darów. W czwar­tym tygo­dniu książę Almos przy­był wraz ze swo­imi do Hali­cza i tam dla sie­bie oraz swo­ich ludzi wybrał miej­sce na odpo­czy­nek. Na wieść o tym książę Hali­cza z całym swoim oto­cze­niem wyszedł boso na spo­tka­nie księ­cia Almosa. Ofia­ro­wał mu roz­liczne dary do jego użytku i otwarł­szy bramy Hali­cza, przy­jął go jak swo­jego. Dał na zakład­nika swo­jego jedy­nego syna wraz z innymi synami dostoj­ni­ków swo­jego kró­lestwa. Nadto poda­ro­wał zarówno księ­ciu, jak rów­nież wszyst­kim jego wojow­ni­kom dzie­sięć naj­czyst­szej rasy ara­bów, trzy­sta koni wraz z sio­dłami i wędzi­dłami, trzy tysiące grzy­wien w sre­brze oraz dwie­ście grzy­wien w zło­cie i szaty w naj­lep­szym gatunku”2. Warto zazna­czyć, że szcze­góły zapi­sane w tym źró­dle węgier­skim uznaje się dzi­siaj za zmy­ślone i mające zwią­zek z ówcze­snymi rosz­cze­niami kró­lów węgier­skich do zwierzch­nic­twa nad tą czę­ścią Rusi. Mimo to samo przej­ście ple­mion madziar­skich przez zie­mie Dule­bów nie­wąt­pli­wie miało miej­sce.

To jed­nak tak naprawdę nie Węgrzy, będący pod Kijo­wem i ewen­tu­al­nie Hali­czem tylko prze­jaz­dem, ale Cha­za­ro­wie sta­no­wili naj­więk­sze zagro­że­nie dla Sło­wian, w tym też Dule­bów. Try­but i będąca tego skut­kiem zależ­ność poli­tyczna od Cha­za­rów legły u pod­staw ten­den­cji zjed­no­cze­nio­wych, które na prze­ło­mie IX i X wieku dopro­wa­dziły do powsta­nia pod egidą nor­mandz­kich potom­ków Ruryka pań­stwa jed­no­czą­cego wszyst­kich wschod­nich Sło­wian – Rusi Kijow­skiej. Zanim jed­nak do tego doszło, obszary sze­roko rozu­mia­nego regionu w dorze­czach środ­ko­wej Wisły, Bugu i gór­nej Pry­peci stały się tere­nem pene­tra­cji i prób eks­pan­sji od strony zachod­niej. Być może już w związku z roz­bi­ciem pań­stwa Wiślan przez Wiel­kie Morawy pod koniec IX wieku doszło wów­czas do narzu­ce­nia przez nie zwierzch­nic­twa ple­mio­nom sło­wiań­skim zamiesz­ku­ją­cym ten obszar. Może to pośred­nio potwier­dzać migra­cja jed­nego z lędziań­skich moż­nych na obszary pod­le­głe wła­dzy Bizan­cjum. Cesarz Kon­stan­tyn VII Por­fi­ro­ge­neta (913–959) prze­ka­zał o nim krótką wzmiankę w napi­sa­nym dla swego syna i następcy trak­ta­cie O rzą­dze­niu pań­stwem: „Ród księ­cia Zachu­mian, pro­kon­sula i patri­kiosa Michała, syna Wysze­wica, przy­był od [ludów] nie­ochrz­czo­nych, miesz­ka­ją­cych nad rzeką Bisla (Wisła), które nazy­wane są Lit­zike, i osie­dlił się nad rzeką Zachluma”3.

Do owych Lit­zike, w innym miej­scu okre­śla­nych przez tegoż cesa­rza jako Len­dza­noi, przyj­dzie nam jesz­cze powró­cić przy oka­zji oma­wia­nia pro­blemu zamiesz­ku­ją­cych póź­niej­szą San­do­miersz­czy­znę Lędzian i ruskiego nazew­nic­twa ple­mion pol­skich, okre­śla­nych odtąd jako Lacho­wie. Nato­miast Mora­wia­nie, o ile w ogóle pod­jęli na tym obsza­rze jakąś próbę narzu­ce­nia swo­jej prze­wagi innym ludom, musieli ok. 906 roku ustą­pić wobec eks­pan­sji Węgrów, któ­rzy opa­no­wali Nizinę Panoń­ską, i jak wynika z mate­riału arche­olo­gicz­nego, pod­po­rząd­ko­wali sobie nie­które sąsied­nie ple­miona. Na obec­ność Węgrów na tere­nach na pół­noc od Kar­pat zdaje się wska­zy­wać cho­ciażby cmen­ta­rzy­sko sta­ro­ma­dziar­skie pod Prze­my­ślem, dato­wane według więk­szo­ści bada­czy na pierw­szą połowę X wieku. Loka­li­za­cja ta świad­czy naj­praw­do­po­dob­niej o ist­nie­niu sta­łego gar­ni­zonu koczow­ni­ków węgier­skich na tym tere­nie. Jak daleko jed­nak się­gała ich pene­tra­cja w tym okre­sie na obszary na pół­noc od Kar­pat, trudno już powie­dzieć wobec mil­cze­nia źró­deł pisa­nych. Wydaje się jed­nak, że Węgrzy mniej byli zain­te­re­so­wani opa­no­wy­wa­niem nowych tere­nów pod zasie­dle­nie, a bar­dziej utrzy­my­wa­niem wokół swo­ich sie­dzib stanu zagro­że­nia. Ich aktyw­ność w okre­sie ple­mien­nym i wcze­sno­pań­stwo­wym wią­zała się bowiem z najaz­dami na wyżej roz­wi­nięte kraje Europy, trwa­ją­cymi ok. sześć­dzie­się­ciu lat. Obej­mo­wały one swym zasię­giem ogromne poła­cie kon­ty­nentu. Domi­na­cja węgier­ska, jak się wydaje, dobie­gła jed­nak końca wraz z ich klę­ską w bitwie na Lecho­wym Polu w 955 roku w star­ciu z woj­skami nie­miec­kimi i cze­skimi pod wodzą póź­niej­szego cesa­rza Ottona I Wiel­kiego.

To wła­śnie Czesi prze­jęli na okres trzech dzie­się­cio­leci schedę po Węgrach na inte­re­su­ją­cych nas obsza­rach. Władcy Pragi, a mówiąc ści­ślej, jak się wydaje, Bole­sław I Okrutny (ok. 929/35–972), mieli bowiem wejść w stycz­ność z two­rzą­cym się pań­stwem ruskim, a gra­nice ich zwierzch­nic­twa mogły w rze­czy­wi­sto­ści obej­mo­wać całą połu­dniową połać obec­nej Pol­ski na pół­noc od linii Sude­tów i Kar­pat wraz ze Ślą­skiem, z dawną zie­mią Wiślan z Kra­ko­wem oraz tere­nami Lędzian, się­ga­jąc aż po rzeki Bug i Styr, w jego skład zatem wcho­dzi­łoby także tery­to­rium Gro­dów Czer­wień­skich4. Nie była to zresztą, jak się wydaje, oku­pa­cja nazbyt widoczna, choć nie­kiedy wią­zała się z obec­no­ścią cze­skich załóg woj­sko­wych, jak choćby w Niem­czy czy Kra­ko­wie. Zasta­na­wia­jące jest to, dla­czego cze­skim Prze­my­śli­dom aż tak bar­dzo zale­żało na kon­troli tere­nów poło­żo­nych tak daleko na wschód, znaj­du­ją­cych się o kilka tygo­dni drogi od Kotliny Cze­skiej i ich pra­skiej sto­licy? Aby odpo­wie­dzieć na to pyta­nie, nale­ża­łoby spoj­rzeć jesz­cze dalej w tym kie­runku i prze­ana­li­zo­wać sytu­ację na obsza­rach opa­no­wa­nych lub zdo­mi­no­wa­nych przez wspo­mnia­nych już Cha­za­rów. Tą wła­śnie drogą, od Pragi, przez Kra­ków, Wło­dzi­mierz, Kijów i dalej w kie­runku cha­zar­skich ośrod­ków wymiany pro­wa­dził ważny szlak, będący główną arte­rią han­dlową na kie­runku wschód–zachód. Opa­no­wa­nie obsza­rów na tym odcinku ozna­czało dla Prze­my­śli­dów uczest­nic­two w intrat­nych zyskach z wymiany dale­ko­sięż­nej. Tu jed­nak się mocno prze­li­czyli. W 965 roku impe­rium Cha­za­rów, mocno już wcze­śniej uszczu­plone na obsza­rze swo­ich wpły­wów eks­pan­sją pierw­szych Rury­ko­wi­czów, zostało roz­bite przez księ­cia kijow­skiego Świa­to­sława Igo­ro­wi­cza, który zdo­był i złu­pił ich sto­licę Itil. Z kolei tureccy Pie­czyn­go­wie, któ­rzy na kil­ka­dzie­siąt lat zastą­pili swo­ich pobra­tym­ców w ste­pach czar­no­mor­skich, nie gar­nęli się do udziału w han­dlu dale­ko­sięż­nym, ogra­ni­cza­jąc w zasa­dzie swoją aktyw­ność zagra­niczną do łupie­nia sąsia­dów oraz usług w cha­rak­te­rze woj­sko­wej siły najem­nej. Kon­trolę nad szla­kiem przej­mo­wali stop­niowo Rusini, a głów­nym ośrod­kiem wymiany stał się Kijów, tym waż­niej­szym, iż wła­śnie przez to mia­sto pro­wa­dziła inna droga han­dlowa „od Ware­gów do Gre­ków”, łącząca pół­nocne obszary Morza Bał­tyc­kiego z Kon­stan­ty­no­po­lem.

Tu zatem należy szu­kać jed­nej z przy­czyn pod­ję­cia przez Rusów także dzia­łań w kie­runku zachod­nim, któ­rzy nawią­zali tym samym kon­takt z mło­dym pań­stwem pol­skim. Przy­szedł na to czas w 981 roku. Jak prze­ka­zuje Powieść minio­nych lat, w tymże roku: „Poszedł Wło­dzi­mierz ku Lachom (Lęchom, Lędzia­nom – przyp. A.F.) i zajął grody ich, Prze­myśl, Czer­wień i inne grody, które są i do dziś dnia pod Rusią”5. Po latach pano­wa­nia wśród bada­czy prze­ko­na­nia, że w notatce tej cho­dziło o pierw­szy odno­to­wany kon­flikt zbrojny Rusi z Pol­ską, dzi­siaj zdaje się prze­wa­żać pogląd, iż książę Wło­dzi­mierz zaj­mo­wał wów­czas obszar znaj­du­jący się pod luźną kon­trolą cze­ską. Co wię­cej, moż­liwe jest też, że doko­ny­wał tego przy obo­jęt­no­ści lub mil­czą­cej zgo­dzie ówcze­snego władcy cze­skiego Bole­sława II Poboż­nego (972–999), który wobec trwa­ją­cego wtedy kon­fliktu z Niem­cami posta­no­wił, jak się wydaje, nie wal­czyć o te dale­kie zie­mie. Wiele wska­zuje też, że zawarł on z Wło­dzi­mierzem jakieś poro­zu­mie­nie, regu­lu­jące wza­jemne strefy wpły­wów, czego dowo­dem są cze­skie mał­żeń­stwa księ­cia kijow­skiego czy zapi­ska lato­pi­sar­ska o utrzy­my­wa­niu przez niego poko­jo­wych sto­sun­ków z pra­skimi Prze­my­śli­dami.

Były jed­nak rów­nież w rela­cjach z pań­stwami Zachodu czyn­niki nie­brane dotych­czas przez ksią­żąt pod uwagę. Jed­nym z nich było młode pań­stwo pia­stow­skie pod pano­wa­niem Mieszka I i jego syna Bole­sława I Chro­brego, dążące do zjed­no­cze­nia lub pod­po­rząd­ko­wa­nia sobie więk­szej czę­ści Sło­wiańsz­czy­zny zachod­niej. Pol­ska jesz­cze za pano­wa­nia Mieszka – praw­do­po­dob­nie stało się to na prze­ło­mie lat osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych X wieku – zajęła dawne zie­mie ple­mienne Wiślan i te spo­śród tere­nów Lędzian, które nie weszły w skład pań­stwa Rury­ko­wi­czów. Była to histo­ryczna Mało­pol­ska z ośrod­kami w Kra­ko­wie, Wiślicy, San­do­mie­rzu i Zawi­cho­ście.

Innym czyn­ni­kiem poli­tycz­nym prze­ja­wia­ją­cym aktyw­ność na styku zachod­niej i wschod­niej Sło­wiańsz­czy­zny było węgier­skie pań­stwo Arpa­dów. Po klę­sce na Lecho­wym Polu dawne pań­stwo koczow­ni­ków, które nie róż­niło się w swo­ich struk­tu­rach od ord Pie­czyn­gów czy Połow­ców, prze­cho­dziło wła­śnie inten­sywne prze­miany wewnętrzne, zmie­rza­jące w kie­runku jego inte­gra­cji, okcy­den­ta­li­za­cji i chry­stia­ni­za­cji. Wiel­kie zasługi na tym polu poło­żył już książę Gejza (972–997), dopiero jed­nak za jego syna i następcy, Ste­fana I Świę­tego, pierw­szego koro­no­wa­nego monar­chy (od 1001 roku), Węgry doko­nały w tej mie­rze prze­łomu. Gdy ok. 1003 roku Ste­fa­nowi udało się poko­nać swo­jego wuja Gyulę i zająć nale­żący do niego Sied­mio­gród, gra­nice nowo kre­owa­nego kró­le­stwa oparły się na całej dłu­go­ści swo­jej pół­noc­nej i wschod­niej gra­nicy na Kar­pa­tach. Za tymi górami były już Pol­ska, Ruś i kraje wymie­nia­ją­cych się co jakiś czas koczow­ni­czych miesz­kań­ców ste­pów czar­no­mor­skich. Przez kilka stu­leci tak już miało pozo­stać.

***

Koń­czył się w dzie­jach tego obszaru okres ple­mienny. Trzy silne pań­stwa, każde z aspi­ra­cjami do domi­no­wa­nia w regio­nie, podzie­liły się wpły­wami nad tą czę­ścią Sło­wiańsz­czy­zny. Ich gra­nice sty­kały się w Biesz­cza­dach, mniej wię­cej u źró­deł dwóch dopły­wów kró­lo­wej pol­skich rzek – Wisłoka i Wisłoki. Układ ten, pozor­nie sta­bilny, nosił jed­nak w sobie źró­dło poten­cjal­nego kon­fliktu. Tak naprawdę bowiem tylko w czę­ści połu­dnio­wej opie­rał się na gra­ni­cach natu­ral­nych i etnicz­nych, a wza­jemne prze­ni­ka­nie się lud­no­ści, wpły­wów i wzor­ców poli­tyczno-kul­tu­ro­wych stwa­rzało dodat­kowe ten­den­cje idące w kie­runku rewi­zji dotych­cza­so­wych gra­nic i prze­su­wa­nia swo­ich stref wpły­wów w jedną czy drugą stronę. Wkrótce miało poja­wić się dodat­kowe źró­dło sporu w postaci róż­nic wyzna­nio­wych, zachod­nią gra­nicą Rusi bie­gła bowiem linia podziału mię­dzy chrze­ści­jań­stwem zachod­nim i wschod­nim – kato­li­cy­zmem i pra­wo­sła­wiem. Na skutki w postaci kon­flik­tów czy, uży­wa­jąc obie­go­wego zwrotu ze współ­cze­snego języka sądo­wego, „innych czyn­no­ści” nie trzeba było długo cze­kać.

ROZ­DZIAŁ II Poli­tyka i wojna

ROZ­DZIAŁ II POLI­TYKA I WOJNA

Ruś Halicko-Wołyń­ska

Na prze­ło­mie pierw­szego i dru­giego tysiąc­le­cia wszystko już wła­ści­wie było usta­lone, strefy wpły­wów podzie­lone. Wyda­wało się, że sys­tem ma szansę na sta­bi­li­za­cję. Był to jed­nak okres pano­wa­nia w regio­nie trzech wybit­nych wład­ców, a mia­no­wi­cie: w Pol­sce Bole­sława Chro­brego, na Węgrzech Ste­fana Świę­tego i na Rusi Wło­dzi­mie­rza Wiel­kiego. Każdy z nich przy­czy­nił się w znacz­nym stop­niu do inte­gra­cji poli­tycz­nej i reli­gij­nej swo­ich państw. Pro­ces ten miał jed­nak szcze­gól­nie spek­ta­ku­larny cha­rak­ter w przy­padku Rusi Kijow­skiej rów­nież ze względu na jej poten­cjał demo­gra­ficzny, eko­no­miczny i poli­tyczny. Przy­ję­cie chrze­ści­jań­stwa od Bizan­cjum zade­cy­do­wało o wpro­wa­dze­niu kul­tury i obrządku wschod­niego na całym obsza­rze pań­stwa ruskiego od Bał­tyku po Morze Czarne.

Doty­czyło to także sto­sun­kowo świe­żych nabyt­ków Wło­dzi­mie­rza na zacho­dzie jego pań­stwa. Książę kijow­ski, chcąc sil­niej zwią­zać zie­mię Dule­bów (Woły­nian, Bużan) z pań­stwem ruskim, zbu­do­wał u ujścia rzeki Ług do Bugu gród, któ­remu nadał wła­sne imię. Miał on odtąd być znany jako Wło­dzi­mierz, w odróż­nie­niu od innego zale­skiego grodu imien­nika nazy­wany Wołyń­skim. Już w 988 roku zyskał on po raz pierw­szy sta­tus lokal­nej sie­dziby ksią­żę­cej, władca Kijowa prze­ka­zał go bowiem we wła­da­nie jed­nemu ze swych licz­nych synów – Wsie­wo­ło­dowi Wło­dzi­mierzowicowi. Od tej pory gród ten z przy­na­leżną doń zie­mią wołyń­ską tra­fiał się co jakiś czas w cha­rak­te­rze udziału junio­rom ksią­żę­cym, choć ni­gdy nie zyskał tak wiel­kiego zna­cze­nia, jak choćby Nowo­gród na pół­nocy czy Czer­ni­hów na wscho­dzie. Jed­nak ta pierw­sza wołyń­ska auto­no­mia trwała sto­sun­kowo krótko. Po śmierci Wsie­wo­łoda, która nastą­piła jesz­cze przed zgo­nem w 1015 roku jego ojca, Wło­dzi­mierz wraz z zie­mią wołyń­ską powró­cił pod bez­po­śred­nią wła­dzę Kijowa.

Książę Wło­dzi­mierz Wielki wie­rzył jed­nak, że od Zachodu będzie miał przy­sło­wiowy „święty spo­kój” i to pomimo okre­sowo poja­wia­ją­cych się kry­zy­sów w rela­cjach obu stron. Pierw­szy ruski lato­pis poda­wał: „I żył z knia­ziami sąsied­nimi w pokoju – z Bole­sła­wem lac­kim i ze Ste­fa­nem węgier­skim i z Oldrzy­chem cze­skim. I był mir mię­dzy nimi i przy­jaźń”6. Jed­nak książę kijow­ski się mylił, nie doce­nia­jąc prze­bie­gło­ści i deter­mi­na­cji księ­cia pol­skiego, dążą­cego do prze­su­nię­cia gra­nic na wschód oraz poło­że­nia ręki na kijow­skich bogac­twach. W tym celu nie wahał się nawią­zy­wać kon­tak­tów i zawie­rać soju­szy z pogań­skimi Pie­czyn­gami, zaini­cjo­wa­nych przez jego przed­sta­wi­ciela na Rusi, św. Bru­nona z Kwer­furtu.

Do pierw­szej próby sił, co cie­kawe, zwią­za­nej już wów­czas z walką o część ziem wołyń­skich, doszło w 1013 roku, jesz­cze więc za życia Wło­dzi­mie­rza, choć walki ogra­ni­czyły się zapewne do wspól­nego z koczow­ni­kami spu­sto­sze­nia ruskiego pogra­ni­cza przez woj­ska Bole­sława Chro­brego. Śmierć władcy kijow­skiego w 1015 nie zaże­gnała jed­nak kon­fliktu. Syn Wło­dzi­mie­rza, Jaro­sław, nie­chętny pol­skiemu księ­ciu za popie­ra­nie prze­zeń Świa­to­pełka, jego brata i rywala do tronu w Kijo­wie, zawarł nawet sojusz z Niem­cami i Węgrami, z któ­rymi Bole­sław pro­wa­dził spory gra­niczne. Rok 1017 mógł się przez ten sojusz stać dla Bole­sława trudny, doszło bowiem wów­czas do jed­no­cze­snego potrój­nego ataku świeżo upie­czo­nych sojusz­ni­ków na pol­skiego księ­cia. We wszyst­kich tych przy­pad­kach ogra­ni­czyło się to jed­nak do oblę­że­nia trzech pol­skich gro­dów: Niem­czy przez armię cesa­rza Hen­ryka II oraz ano­ni­mo­wych pla­có­wek przy­gra­nicz­nych przez Rusi­nów i Węgrów. Tylko to ostat­nie oblę­że­nie zakoń­czyło się suk­ce­sem. Zmysł poli­tyczny Bole­sława oraz talent jego dyplo­ma­tów spo­wo­do­wały, że po zawar­ciu na początku następ­nego roku pokoju w Budzi­szy­nie doszło do odwró­ce­nia soju­szy na korzyść księ­cia Pol­ski. Teraz to Niemcy do spółki z Węgrami zobo­wią­zały się dostar­czyć posił­ków Bole­sławowi na wielką wyprawę na Kijów w 1018 roku. Wspo­mnie­nie wspa­nia­ło­ści i bogactw ruskich miast, zwłasz­cza zaję­tego i cał­ko­wi­cie splą­dro­wa­nego przez koali­cjan­tów Kijowa, zapład­niało wyobraź­nię wład­ców i zwy­kłych wojów oraz ryce­rzy pol­skich i węgier­skich przez następne dekady, a nawet stu­le­cia.

Co jed­nak istotne, doszło także wów­czas do pierw­szego prze­su­nię­cia pol­skiej gra­nicy na wschód przez przy­łą­cze­nie tery­to­rium tzw. Gro­dów Czer­wień­skich, sta­no­wią­cych umoc­nione ruskie „pogra­ni­cze woj­skowe”. Wspo­mniany lato­pis, nie wcho­dząc zbyt­nio w szcze­góły, prze­ka­zał ten fakt przy oka­zji powrotu wojsk Bole­sława z łupami do kraju: „Bole­sław zaś uciekł z Kijowa, zabraw­szy skarby i boja­rów Jaro­sła­wo­wych, i sio­stry jego, a Ana­sta­zego z Dzie­się­cin­nej cer­kwi przy­sta­wił do skar­bów, bowiem [ten] pochleb­stwem pozy­skał jego zaufa­nie. I ludzi mnó­stwo upro­wa­dził ze sobą, i Grody Czer­wień­skie zajął dla sie­bie, i przy­szedł do swego kraju. Świa­to­pełk zaś począł wła­dać w Kijo­wie”7.

A choć przy Pol­sce wspo­mniane grody ostały się zale­d­wie przez trzy­na­ście lat, utra­cone zostały bowiem pod­czas kolej­nej wojny z Jaro­sła­wem za pano­wa­nia następcy Bole­sława – króla Mieszka II, to pamięć o prze­wa­gach wojen­nych na Wscho­dzie i pano­wa­niu na tych obsza­rach pozo­stała u Pia­stów na długo, znaj­du­jąc się nawet u pod­staw legendy, zano­to­wa­nej w Kro­nice pol­skiej Galla Ano­nima o rze­ko­mych dani­nach, które przez lata jakoby Ruś pła­ciła Pol­sce8. Rze­czy­wi­stość lat trzy­dzie­stych XI stu­le­cia zmu­szała wsze­lako do rezy­gna­cji z rosz­czeń. Kazi­mierz Odno­wi­ciel, z wiel­kim tru­dem skle­ca­jący na nowo pań­stwo roz­bite po okre­sie prze­wro­tów, najaz­dów i walk wewnętrz­nych, oparł się na soju­szu z Rusią, oku­pio­nym osta­teczną zda­wa­łoby się rezy­gna­cją z nabyt­ków tery­to­rial­nych dziada ówcze­snego księ­cia pol­skiego, wyra­ża­jącą się nawet powro­tem do ojczy­zny ruskich jeń­ców, upro­wa­dzo­nych w okre­sie wyprawy kijow­skiej 1018 roku. Pomo­gło to Kazi­mierzowi roz­pra­wić się w koali­cji z księ­ciem kijow­skim ze zbun­to­wa­nym Mazow­szem. Co cie­kawe, prze­ciwko rzą­dzą­cemu tą dziel­nicą Masła­wowi, byłemu cze­śni­kowi Mieszka II, Jaro­sław wypra­wiał się w 1041 roku Bugiem i dalej zapewne Wisłą na łodziach, korzy­sta­jąc nie­mal na pewno z baz usy­tu­owa­nych na obsza­rze Gro­dów Czer­wień­skich. Daje to poję­cie, jak duże dawały one moż­li­wo­ści stra­te­giczne i ope­ra­cyjne temu, kto je dzier­żył w swoim posia­da­niu. Sojusz przy­pie­czę­to­wany został podwój­nym związ­kiem mał­żeń­skim Pia­stów z Rury­ko­wi­czami: Kazi­mierza z sio­strą księ­cia kijow­skiego, Dobro­niegą Marią, oraz syna Jaro­sława Izja­sława z sio­strą księ­cia pol­skiego, Ger­trudą Oli­sawą.

Jed­nak w poli­tyce nic nie jest stałe ani prze­są­dzone na dłu­żej. Jaro­sław Mądry po dłu­gim i owoc­nym pano­wa­niu oddał w 1054 roku ducha Bogu. Pamię­ta­jąc jed­nak o wal­kach wewnętrz­nych z cza­sów jego rzą­dów – dodajmy, po czę­ści inspi­ro­wa­nych przez niego samego – roz­są­dził sprawę następ­stwa tronu po salo­mo­no­wemu, wydzie­la­jąc swoim synom i dal­szym krew­nym osobne dziel­nice i wpro­wa­dza­jąc nowy, senio­ralno-rota­cyjny sys­tem spra­wo­wa­nia wła­dzy zwierzch­niej w Kijo­wie. Miał on odtąd teo­re­tycz­nie stać u pod­staw orga­ni­za­cji wewnętrz­nej pań­stwa: „(Jaro­sław – przyp. A.F.) roz­po­rzą­dził synami swo­imi, mówiąc im: «Oto ja odcho­dzę ze świata tego, syno­wie moi; miej­cie ku sobie miłość, ponie­waż wy jeste­ście bra­cia jed­nego ojca i matki. A jeśli będzie­cie w miło­ści mię­dzy sobą, Bóg będzie w was, i uko­rzy prze­ciw­ni­ków waszych i podda wam. I będzie­cie w pokoju żyć. Jeśli zaś będzie­cie w nie­na­wi­ści żyć, w zwa­dach i kłótni, to zgi­nie­cie sami i zgu­bi­cie zie­mię ojców swo­ich i dzia­dów swo­ich, którą nabyli tru­dem swoim wiel­kim; lecz prze­by­waj­cie w zgo­dzie, słu­cha­jąc brat brata. A oto poru­czam sto­lec po sobie w Kijo­wie naj­star­szemu synowi mojemu i bratu waszemu Izia­sła­wowi; jego słu­chaj­cie, jako­ście słu­chali mnie, niech on wam będzie zamiast mnie; a Świa­to­sła­wowi daję Czer­ni­hów, a Wsie­wo­ło­dowi Pere­ja­sław, a Igo­rowi Wło­dzi­mierz (Wołyń­ski – przyp. A.F.), a Wia­cze­sła­wowi Smo­leńsk». I tak roz­dzie­lił im grody, naka­zu­jąc im nie prze­kra­czać dzia­łów brat­nich, i nie wyga­niać z nich; rzekł do Izia­sława: «Jeśli kto zechce skrzyw­dzić brata swo­jego, to ty poma­gaj temu, któ­rego skrzyw­dzą». I tak zale­cił synom swoim prze­by­wać w miło­ści”9.

Podział dziel­ni­cowy sam w sobie nie sta­no­wił nic nowego: już od nie­mal stu­le­cia, od schyłku rzą­dów Świa­to­sława Igo­ro­wi­cza, usta­lił się na Rusi zwy­czaj wydzie­la­nia dziel­nic młod­szym przed­sta­wi­cie­lom dyna­stii, zastę­pu­ją­cym daw­nych naczel­ni­ków czy „knia­ziów” ple­mien­nych. Wobec powięk­sza­ją­cego się tery­to­rium już wów­czas ogrom­nego pań­stwa i mno­go­ści cze­ka­ją­cych go zadań było to zresztą koniecz­no­ścią. Liczba dziel­nic, czę­sto pokry­wa­ją­cych się z daw­nymi tery­to­riami ple­mien­nymi, była zmienna, w tym pierw­szym okre­sie ich ist­nie­nia nie prze­kra­czała jed­nak kilku. A choć jesz­cze przez kil­ka­dzie­siąt lat poszcze­gólni knia­zio­wie byli czę­sto prze­no­szeni z jed­nej dziel­nicy na inną, peł­niąc bar­dziej funk­cję admi­ni­stra­to­rów niż rze­czy­wi­stych auto­no­micz­nych wład­ców, to z cza­sem jed­nak miało się to zmie­nić. Zaczęły powsta­wać zręby odręb­nych dziel­nic, dzie­dzi­czo­nych i pod­le­ga­ją­cych dal­szym podzia­łom w obrę­bie wła­snych linii rodo­wych, wywo­dzą­cych się od wspól­nego epo­nima z roz­ra­sta­ją­cej się w zawrot­nym tem­pie dyna­stii Rury­ko­wi­czów. Wystę­po­wali zatem: Rości­sła­wo­wi­cze, Jurie­wi­cze, Mści­sła­wo­wi­cze i inni, wszy­scy będący jed­nak przed­sta­wi­cie­lami tego samego rodu, wywo­dzą­cego swe początki od ware­skiego wodza Ruryka.

Zasada była pro­sta: każ­do­ra­zowy senior, czyli naj­star­szy wie­kiem przed­sta­wi­ciel dyna­stii, nie­za­leż­nie od stop­nia pokre­wień­stwa z poprzed­nim władcą, miał odtąd spra­wo­wać rządy w sto­łecz­nym Kijo­wie i jemu też mieli pod­le­gać i skła­dać zwy­cza­jowe daniny pozo­stali ksią­żęta. Metoda ta rodziła jed­nak znaczne kom­pli­ka­cje, gdyż nie brała pod uwagę woli wła­dzy i ambi­cji poszcze­gól­nych dyna­stów ani też rodzi­ciel­skich dążeń, by zapew­nić swemu potom­stwu schedę we wła­snych wło­ściach. Nie uwzględ­niała ona rów­nież wzra­sta­ją­cych wpły­wów bojar­stwa, boga­tego kupiec­twa i Cer­kwi pra­wo­sław­nej, rezer­wu­ją­cych sobie prawo do współ­de­cy­do­wa­nia, który z ksią­żąt jest na tyle „zacny”, „bogo­bojny” czy „cno­tliwy”, aby spra­wo­wać naj­wyż­szą wła­dzę. W prak­tyce ozna­czało to postę­pu­jące szybko roz­drob­nie­nie dziel­ni­cowe i począ­tek per­ma­nent­nych już walk o wła­dzę w Kijo­wie. Ruś weszła tym samym w fazę zamętu, skut­ku­ją­cego osła­bie­niem pań­stwa i spad­kiem jego pre­stiżu mię­dzy­na­ro­do­wego. Na całej tej sytu­acji sko­rzy­stali sąsie­dzi. Nie jest kwe­stią przy­padku, że wła­śnie od tego czasu datują się regu­larne najazdy turec­kich Połow­ców, któ­rzy zajęli w ste­pach miej­sce swo­ich pobra­tym­ców Pie­czyn­gów. Pro­blem poło­wiecki stał się odtąd naj­istot­niej­szym wyznacz­ni­kiem poli­tyki ruskiej aż po najazd Mon­go­łów w pierw­szej poło­wie XIII wieku.

Kon­flikt z koczow­ni­kami ze ste­pów czar­no­mor­skich nie był jed­nak jedy­nym pro­ble­mem, z któ­rym przy­szło się zma­gać ksią­żę­tom ruskim. Z bie­giem czasu nara­stał bowiem nacisk ze strony państw zachod­nich, przede wszyst­kim Pol­ski i Węgier, zaj­mu­ją­cych stra­te­giczną pozy­cję u zachod­nich kre­sów ruskiego pań­stwa. Jaro­sła­wowi Mądremu udało się tym­cza­sowo zneu­tra­li­zo­wać ewen­tu­alne wro­gie poczy­na­nia Zachodu, odda­jąc kijow­skie księż­niczki za żony wład­com nie­któ­rych państw. Była już mowa o podwój­nych zaślu­bi­nach, łączą­cych Pia­stów z Rury­ko­wi­czami. Narzę­dziem tej samej poli­tyki ocie­pla­nia rela­cji z pań­stwami zachod­nimi były rów­nież córki Jaro­sława, wydane w tych latach za mąż za kró­lów: Węgier, Nor­we­gii, a nawet dale­kiej Fran­cji.

Ten stwo­rzony doraź­nie sys­tem rodzin­nych powią­zań nie mógł jed­nak przy­nieść trwa­łych efek­tów, a przy­czy­nił się w pew­nym stop­niu do przy­wró­ce­nia „poli­tyki wschod­niej Chro­brego”, czyli prób pod­po­rząd­ko­wa­nia pol­skiemu władcy Rusi lub przy­naj­mniej jej kijow­skiego ośrodka cen­tral­nego. Po latach doszło do dwóch wypraw na Kijów syna i następcy Odno­wi­ciela – Bole­sława II, zwa­nego póź­niej Szczo­drym lub Śmia­łym. Obie co prawda miały na celu przy­wró­ce­nie na tron w nad­dnie­przań­skiej sto­licy Izja­sława – bli­skiego krew­niaka pol­skiego władcy – nie zmie­nia to jed­nak faktu, iż motyw rodzinny tego dzia­ła­nia łączył się z poli­tycz­nym. Nie jest wpraw­dzie pewne, czy doszło też przy oka­zji do ponow­nego opa­no­wa­nia przez Pol­skę spor­nego pół wieku wcze­śniej tery­to­rium Gro­dów Czer­wień­skich lub ich czę­ści. Jeśli nawet do takiej anek­sji doszło, to była ona na tyle krót­ko­trwała, iż nie pozo­sta­wiła w zapi­skach śre­dnio­wiecz­nych żad­nych śla­dów poza późną i nie­pewną infor­ma­cją Jana Dłu­go­sza, zapi­su­ją­cego pod błędną datą 1071 roku zaję­cie przez Pola­ków grodu Prze­myśl. Można ją jed­nak odnieść do pierw­szej wyprawy Bole­sława na ruską sto­licę dwa lata wcze­śniej. Zasta­na­wiają szcze­gó­ło­wość tej notatki oraz ważne z punku widze­nia histo­rycz­nego szcze­góły topo­gra­ficzne i mili­tarne. Być może była ona zresztą oparta na jakimś nie­zna­nym opi­sie z innej epoki. Z tego powodu warto ją przy­to­czyć w cało­ści: „[…] masze­ro­wał Bole­sław w kie­runku Prze­myśla i zajął nie­które warow­nie i grody znaj­du­jące się nad rzeką San, czę­ścią dobro­wol­nie, czę­ścią stra­chem lub siłą. Powia­do­miony następ­nie, że mia­sto Prze­myśl uży­czyło schro­nie­nia wielu Rusi­nom, któ­rzy tam jako w miej­sce pew­niej­sze i zabez­pie­czone silną załogą spro­wa­dzili z warowni i wsi swoje mie­nie i doby­tek, posta­na­wia ude­rzyć na nie ze wszyst­kimi woj­skami. Było to w tym cza­sie duże mia­sto, o wiel­kiej licz­bie miesz­czan i przy­by­szów, zaopa­trzone na wypa­dek wojny, oto­czone także głę­bo­kimi rowami i wyso­kimi wałami, a nadto rzeką San, która opływa mia­sto od strony pół­noc­nej. Kiedy król Bole­sław zamie­rzał pod­su­nąć woj­sko pod mia­sto, San – wez­brany wtedy bar­dziej niż zwy­kle pod wpły­wem desz­czów – jakiś czas sta­nął mu na prze­szko­dzie. Kiedy wresz­cie woda opa­dła, prze­pro­wa­dził wszyst­kie woj­ska przez rzekę, pod­czas gdy Rusini na próżno bro­nili brze­gów, i zało­żył obóz nie dalej jak tysiąc kro­ków od mia­sta. Następ­nie w zależ­no­ści od oka­zji wysy­łał żoł­nie­rzy już to z jed­nej, już to z dru­giej strony na pola wro­gów, pole­ca­jąc, by posu­wali się jak naj­da­lej od obozu i nie­spo­dzie­wa­nie ata­ko­wali wro­gów. Prze­stra­szeni tym nie­przy­ja­ciele ucie­kali zewsząd do lasów, na bagna i nie­do­stępne miej­sca i wielu nie miało nawet odwagi wyjść poza obwa­ro­wa­nia zam­ków i twierdz w celu ata­ko­wa­nia innych gro­dów. Nadto wielka ilość bydła, zboża i innych środ­ków żyw­no­ścio­wych, którą zabrano i spro­wa­dzono do obozu króla, zapew­niła obfi­tość żyw­no­ści woj­sku kró­lew­skiemu. Następ­nie przez wiele dni sta­czali potyczki oble­ga­jący i oble­gani bez żad­nego wyniku. Kiedy jed­nak pew­nego dnia Rusini wyrwali się z mia­sta z więk­szym oddzia­łem i roz­bie­gli się aż do obozu kró­lew­skiego, roz­go­rzała nie­mal praw­dziwa walka, i zwy­cię­żeni Rusini ucie­kali w tak wiel­kim popło­chu do mia­sta, że Polacy siadł­szy im na kark, wielu z nich ujęli albo pozba­wili broni. Kiedy poło­żono kres wypa­dom wro­gów, król prze­su­nął obóz bli­żej mia­sta i kazał je oto­czyć z trzech stron, z czwar­tej bowiem strony chro­nił je zamek. Następ­nie przez trzy dni bez prze­rwy oblega mia­sto i w wielu miej­scach prze­pę­dza i wypła­sza wro­gów z ich sta­no­wisk poci­skami i strza­łami. Część mia­sta zwró­coną ku pła­skim polom i pozba­wioną obroń­ców zagar­nia pod swoją wła­dzę. Czwar­tego dnia, kiedy Rusini schro­nili się do zamku, zaj­muje mia­sto, żoł­nie­rzom pozwala na swo­bodną w nim gra­bież. Zosta­wiw­szy następ­nie żoł­nie­rzom czas na odpo­czy­nek, by można było opa­trzyć ran­nych pod murami zdo­by­tego mia­sta, każe je obwa­ro­wać i oto­czyć łań­cu­chem [straży]. Choć Rusini bro­nili go zacie­kle, to jed­nak nie odstą­pił od jego oblę­że­nia, choć przed­sta­wiało ono dla niego wiele trud­no­ści, ponie­waż bro­niło go świetne natu­ralne poło­że­nie i wiele wież. Całe lato spę­dził na oble­ganiu wyżej wspo­mnia­nego zamku w prze­ko­na­niu, że głód zmusi Rusi­nów do pod­da­nia się, i tak też się stało. Wielka bowiem liczba Rusi­nów, która z żonami i dziećmi porzu­ciw­szy mia­sto, ucie­kła do zamku, sła­bła z dnia na dzień z powodu nie­zno­śnego głodu, zwłasz­cza braku wody, któ­rej skromny zapas wystar­czał dla obroń­ców zamku. Zamek bowiem poło­żony na wzgó­rzu nie miał wtedy żad­nego sta­łego zaopa­trze­nia w wodę i stał się dla swo­ich smut­nym wido­wi­skiem wobec wymie­ra­nia każ­dego dnia wiel­kiej liczby ludzi. Naczel­nicy zamku i żoł­nie­rze ruscy w oba­wie, że ta zaraza ich także ogar­nie, dopro­wa­dzeni do roz­pa­czy, wysy­łają par­la­men­ta­riu­sza do króla Bole­sława i ukła­dają się, aby wolno stąd było odejść ze wszyst­kimi końmi i z całym mająt­kiem i w dniu przez nich usta­lo­nym prze­ka­zują zamek Bole­sławowi. Król zaś Bole­sław zająw­szy zamek, poleca wzmoc­nić i odbu­do­wać mury, wieże i inne czę­ści mia­sta nad­wą­tlone jego oblę­że­niem lub zbu­rzone, a ścią­gnąw­szy do mia­sta żoł­nie­rzy na leże zimowe, sam z pierw­szymi spo­śród star­szy­zny i baro­nów cof­nął się do zamku”10.

Sprawa tych ewen­tu­al­nych pol­skich nabyt­ków nad Bugiem łączy się jed­nak z innym ele­men­tem, obec­nym odtąd stale w pol­skiej poli­tyce wschod­niej, a mia­no­wi­cie stop­niem kon­so­li­da­cji księ­stwa wołyń­skiego, które wraz z nowym podzia­łem dziel­ni­co­wym zyskało trwałe tym razem miej­sce na mapie poli­tycz­nej Rusi Kijow­skiej. Z cyto­wa­nej już wzmianki lato­pi­sar­skiej, która nie oddaje jed­nak wszyst­kich aspek­tów testa­mentu Jaro­sława Mądrego, wynika, iż już przy podziale z 1054 roku książę kijow­ski wydzie­lił swo­jemu synowi Igo­rowi mia­sto Wło­dzi­mierz z okrę­giem. Nie był on wsze­lako zało­ży­cie­lem osob­nej linii wład­ców tej dziel­nicy, wolał bowiem prze­nieść się już trzy lata póź­niej do Smo­leń­ska, osie­ro­co­nego po śmierci swego brata Wia­cze­sława. Wołyń prze­jął nato­miast Rości­sław (syn wcze­śnie zmar­łego Wło­dzi­mierza, naj­star­szego potomka Jaro­sława Mądrego), praw­do­po­dob­nie wła­da­jący także połu­dniowo-zachod­nim obsza­rem nad­dnie­strzań­skim, czyli póź­niejszą zie­mią halicką. I choć po jego ustą­pie­niu ze swej dziel­nicy w 1060 roku książę już wię­cej do niej nie powró­cił, prze­niósł się bowiem do nad­mor­skiego Tmu­ta­ra­ka­nia, to i tak jego wszy­scy trzej syno­wie po latach zwią­zali się wła­śnie z kra­jem nad Dnie­strem, któ­rym Rości­sławowicze mieli rzą­dzić przez następne stu­le­cie.

***

Wydzie­le­nie póź­niej­szej ziemi halic­kiej z obszaru Woły­nia nie odbyło się bez kom­pli­ka­cji, do obsza­rów tych bowiem zgła­szali pre­ten­sje Igo­ro­wi­cze. Byli to potom­ko­wie wspo­mnia­nego już Igora Jaro­sła­wo­wi­cza, księ­cia wło­dzi­mier­sko-wołyń­skiego, rzą­dzą­cego w tym księ­stwie po podziale dzie­dzic­twa Jaro­sława Mądrego z 1054 roku. Dawid Igo­ro­wicz, prze­jąw­szy z pew­nymi trud­no­ściami wła­dzę nad Woły­niem11, musiał bowiem pogo­dzić się z zain­sta­lo­wa­niem się w połu­dnio­wej czę­ści dziel­nicy braci Rości­sła­wo­wi­czów – Ruryka, Woło­dara i Wasylka. Pod­jął on jed­nak z cza­sem próbę wydar­cia pozo­sta­łej czę­ści swo­jego dzie­dzic­twa z ich rąk. Roz­go­rzał wów­czas gwał­towny spór, chwi­lami prze­ra­dza­jąc się w zażartą wojnę domową, który obej­mo­wał swoim zasię­giem coraz to więk­sze poła­cie połu­dnio­wej Rusi, anga­żu­jąc wład­ców sąsied­nich ziem, w tym rów­nież sto­łecz­nego Kijowa. W pew­nej chwili wyda­wało się jed­nak, że zwy­cięży dąże­nie do ugody. Na ogól­no­ru­skim zjeź­dzie w Lube­czu w 1097 roku ksią­żęta posta­no­wili bowiem zawrzeć pokój: „Przy­szli Świa­to­pełk (książę kijow­ski – przyp. A.F.) i Wło­dzi­mierz, i Dawid Igo­ro­wicz, i Wasylko Rości­sław[ow]icz, i Dawid Świa­to­sław[ow]icz, i brat jego Oleg, i zebrali się w Lube­czu dla zawar­cia ugody i mówili do sie­bie, powia­da­jąc: «Po co nisz­czymy ruską zie­mię, sami ze sobą zwady wsz­czy­na­jąc, a Połowcy w ziemi naszej jątrzą waśnie i radzi są, że mię­dzy nami są wojny. Złączmy się odtąd w jedno serce i strzeżmy ruskiej ziemi; każdy niech dzierży ojco­wi­znę swoją: Świa­to­pełk – Kijów, Izia­sła­wową ojco­wi­znę, Wło­dzi­mierz – Wsie­wo­ło­dową, Dawid i Oleg, i Jaro­sław – Świa­to­sławową, i ci, któ­rym Wsie­wo­łod roz­dał grody: Dawi­dowi – Wło­dzi­mierz, Rości­sławowiczom zaś: Woło­da­rowi – Prze­myśl, Wasyl­kowi – Trem­bowlę». I na to cało­wali krzyż: «Jeśli kto odtąd prze­ciw komu będzie, to prze­ciw temu będziemy wszy­scy i krzyż święty». Rze­kli wszy­scy: «Niech będzie prze­ciw temu krzyż święty i wszystka zie­mia ruska». I poże­gnaw­szy się, poszli do domu”12.

Był to ważny moment w dzie­jach Rusi. Po raz pierw­szy okre­ślono bowiem tak wyraź­nie prawo poszcze­gól­nych linii ksią­żę­cych do wła­da­nia swymi rodo­wymi dziel­ni­cami, odtąd już coraz czę­ściej trak­to­wa­nymi jako ich rodowa wła­sność. Był to też kolejny krok w kie­runku trwa­łego roz­drob­nie­nia dziel­ni­co­wego daw­nego impe­rium kijow­skiego, jesz­cze do nie­dawna uwa­ża­nego za naj­po­tęż­niej­sze pań­stwo w tej czę­ści Europy. Nie udało się nie­któ­rym wybit­nym wład­com wła­da­ją­cym sto­łecz­nym Kijo­wem, jak choćby następcy wspo­mnia­nego Świa­to­pełka – Wło­dzi­mie­rzowi Mono­ma­chowi (1113–1125) i jego synowi Mści­sła­wowi Wiel­kiemu (1125–1132), zapo­biec na długo postę­pu­ją­cemu podzia­łowi poli­tycz­nemu Rusi na coraz drob­niej­sze księ­stwa. Po śmierci tego ostat­niego nie było już przez długi czas nikogo, kto byłby w sta­nie dopro­wa­dzić do skutku dzieło ponow­nego scen­tra­li­zo­wa­nia kraju. Ruś coraz bar­dziej pogrą­żała się w anar­chii, a zna­cze­nie Kijowa jako cen­tral­nego ośrodka całego pań­stwa stop­niowo upa­dało, ustę­pu­jąc miej­sca regio­na­li­zmom13.

Warto zwró­cić w tym miej­scu uwagę na inny aspekt kro­ni­kar­skiej rela­cji ze zjazdu w Lube­czu. Jest nim motyw „cało­wa­nia krzyża”, który prze­wija się zresztą w wielu lato-pisar­skich opo­wie­ściach jako syno­nim świę­tej przy­sięgi, skła­da­nej na krzyż. Zła­ma­nie jej było uzna­wane za naj­cięż­szą zbrod­nię. Pomimo to doszło do zła­ma­nia jej nie­mal od razu wła­śnie za sprawą księ­cia wołyń­skiego Dawida Igo­ro­wi­cza, który pod­jął dzia­ła­nia wymie­rzone prze­ciwko Rości­sła­wo­wi­czom. Było to zaczy­nem wyda­rze­nia, któ­rego mimo­wol­nym boha­te­rem stał się naj­młod­szy z braci Wasylko, książę trem­bo­wel­ski. Było to nawet jak na sto­sunki panu­jące na Rusi wyda­rze­nie na tyle bez­pre­ce­den­sowe, że stało się ono kanwą napi­sa­nia osob­nej opo­wie­ści kro­ni­kar­sko-mora­li­za­tor­skiej, zna­nej jako Opo­wieść o ośle­pie­niu Wasylka trem­bo­wel­skiego, włą­czo­nej do kolej­nej redak­cji Powie­ści minio­nych lat. Nie byłoby sensu o niej nawet wspo­mi­nać, gdyby nie fakt, że łączyła się ona w bez­po­średni spo­sób z począt­kiem rywa­li­za­cji obcych potęg o pano­wa­nie nad połu­dniową Rusią, anga­żu­ją­cej nie tylko Połow­ców, ale także sąsied­nie pań­stwa – pol­skie i węgier­skie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Powieść minio­nych lat, przeł. i oprac. F. Sie­licki, Wro­cław–War­szawa–Kra­ków 1999, s. 20. [wróć]

Ano­ni­mo­wego nota­riu­sza króla Beli Gesta Hun­ga­ro­rum, przeł. A. Kul­bicka, K. Paw­łow­ski, G. Wodzi­now­ska-Takliń­ska, Kra­ków 2006, s. 63 i 65. [wróć]

Cyt. za: Testi­mo­nia naj­daw­niej­szych dzie­jów Sło­wian. Seria grecka, z. 3: Pisa­rze z VII–X wieku, wyd. A. Brzó­stow­ska, W. Swo­boda, War­szawa 1995, s. 446. [wróć]

Wynika to z póź­niej­szego fal­sy­fi­katu z 1086 roku, zwa­nego „doku­men­tem pra­skim”, opi­su­ją­cego gra­nice biskup­stwa pra­skiego z lat sie­dem­dzie­sią­tych X wieku. Por: G. Labuda, Sło­wiańsz­czy­zna sta­ro­żytna i wcze­sno­śre­dnio­wieczna. Anto­lo­gia tek­stów źró­dło­wych, Poznań 1999, s. 63–64. Tę wer­sję zdaje się potwier­dzać muzuł­mań­ski pisarz al-Masudi, który suge­ruje łącz­ność tery­to­rialną mię­dzy pań­stwem ruskim (al-Dir) a cze­skim (al-Firag); tamże, s. 60. [wróć]

Powieść minio­nych lat, s. 65. [wróć]

Powieść minio­nych lat, s. 99–100. [wróć]

Tamże, s. 112–113. [wróć]

Temat owych należ­no­ści, pobie­ra­nych rze­komo przez Bole­sława z Rusi, poja­wia się nie tylko u Galla. Rów­nież piszący kil­ka­dzie­siąt lat po nim Win­centy Kadłu­bek pod­no­sił kwe­stię innych danin, należ­nych ksią­żę­tom mało­pol­skim z uza­leż­nio­nych rze­komo księstw halicko-wołyń­skich. [wróć]

Powieść minio­nych lat, s. 126. [wróć]

Cyt. za: Jan Dłu­gosz, Rocz­niki czyli Kro­niki sław­nego Kró­le­stwa Pol­skiego, ks. 3 i 4, tłum. J. Mru­kówna, War­szawa 1969, s. 121–123. [wróć]

Doszło do tego po efe­me­rycz­nych rzą­dach nad dziel­nicą przed­sta­wi­cieli innych linii dyna­stii Rury­ko­wi­czów: Olega Świa­to­sła­wo­wi­cza (1075–1076) i Jaro­pełka Iza­sła­wo­wi­cza (1078–1086). [wróć]

Powieść minio­nych lat, s. 201–202. [wróć]

Wybie­ga­jąc zaś nieco w cza­sie do przodu, warto wspo­mnieć, że i sto­łecz­ność Kijowa miała wkrótce dobiec kresu. W 1169 roku książę wło­dzi­mier­sko-suz­dal­ski Andrzej Bogo­lub­ski zdo­był i splą­dro­wał Kijów, lecz zamiast zasiąść w nim na wiel­kok­sią­żę­cym tro­nie, prze­niósł sto­licę kraju na Ruś Zale­ską, do swo­jego grodu Wło­dzi­mie­rza Suz­dal­skiego (nad Klaźmą). To wła­śnie on, nada­jąc Kijów swoim krew­nym, wpro­wa­dził zasadę mniej lub bar­dziej odczu­wal­nej zależ­no­ści przy­szłych jego wład­ców od wiel­kich ksią­żąt panu­ją­cych we Wło­dzi­mie­rzu Suz­dal­skim. [wróć]