Bierut i Wasilewska. Agent i dewotka - Jarosław Molenda - ebook

Bierut i Wasilewska. Agent i dewotka ebook

Jarosław Molenda

4,2

Opis

Bolesław Bierut i Wanda Wasilewska nigdy nie tworzyli pary, ale oboje łączy wiele, choćby dość burzliwe życie uczuciowe. Niezależnie od tak ważnych dla Polski wydarzeń, jakie miały wówczas miejsce, życie działaczy partyjnych nie sprowadzało się tylko do wielkiej polityki, ale obejmowało także ich sprawy prywatne, rodzinne.  Ważną rolę odgrywały ich erotyczne podboje. Sporo o nich plotkowano, ale dzisiaj nie sposób rozstrzygnąć, co z tego było prawdą, co zaś należało do legend, a co jeszcze do propagandy. Łączy ich jeszcze jedno - umiejętność pozyskania sobie protektorów, dzięki którym wspinali się po szczeblach kariery, by na koniec znaleźć się pod opiekuńczymi skrzydłami Józefa Stalina. Chociaż niewątpliwie był on "ojcem" PRL-u, ale "anestezjologiem" przy tym "połogu" był Bolesław Bierut, a główną "akuszerką" Wanda Wasilewska.

Oto opowieść o ich życiu prywatnym, które jednak nierozerwalnie związane było z działalnością polityczną, która zdominował ich życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 342

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (6 ocen)
2
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Wstęp

Bole­sław Bie­rut i Wanda Wasi­lew­ska ni­gdy nie two­rzyli pary, ale oboje łączy wiele, jak choćby dość burz­liwe życie uczu­ciowe. Nie­za­leż­nie od tak waż­nych dla Pol­ski wyda­rzeń, jakie miały wów­czas miej­sce, życie dzia­ła­czy par­tyj­nych nie spro­wa­dzało się tylko do wiel­kiej poli­tyki, ale obej­mo­wało także ich sprawy pry­watne, rodzinne. Ważną rolę odgry­wały też ich ero­tyczne pod­boje.

Sporo o nich plot­ko­wano, ale dzi­siaj nie spo­sób roz­strzy­gnąć, co z tego było prawdą, co nale­żało do legend, a co jesz­cze do pro­pa­gandy, mają­cej na celu przed­sta­wie­nie każ­dej z tych postaci jako „swo­jego chłopa” (bio­rąc bowiem pod uwagę styl ubie­ra­nia się i maniery Wandy Lwow­nej, okre­śle­nie „swój chłop” nie wydaje się być nie­wła­ściwe). Łączy ich jesz­cze jedno – umie­jęt­ność pozy­ski­wa­nia sobie pro­tek­to­rów, dzięki któ­rym wspi­nali się po szcze­blach kariery.

Bie­ruta inte­lek­tu­al­nie ukształ­to­wał jego przy­ja­ciel i men­tor – Jan Hem­pel; potem para­sol ochronny roz­to­czyła nad nim jego kochanka, Mał­go­rzata For­nal­ska. W przy­padku Wasi­lew­skiej to jej ojciec Leon toro­wał drogę na łamy prasy naj­pierw wier­szom córki, a potem uła­twiał jej wyda­nie ksią­żek dla mło­dzieży oraz druk arty­ku­łów. Rów­nież jej mężo­wie posłu­żyli jako tram­po­lina ku lite­rac­kim doko­na­niom. Ostat­nim jej poli­tycz­nym i lite­rac­kim kura­to­rem był Alek­san­der Kor­niej­czuk.

Nad cało­ścią czu­wał „gospo­darz domu”, czyli Józef Sta­lin. Cho­ciaż nie­wąt­pli­wie był on „ojcem” PRL-u, „ane­ste­zjo­lo­giem” przy tym „połogu” był Bole­sław Bie­rut, zaś główną „aku­szerką” Wanda Wasi­lew­ska. Przed­sta­wiam zatem opo­wieść o ich życiu pry­wat­nym, które jed­nak nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zane było z dzia­łal­no­ścią poli­tyczną, bo tej – jak się wydaje – poświę­cali więk­szość czasu, na dal­szy plan spy­cha­jąc nawet swój udział w wycho­wa­niu dzieci.

Na koniec pozo­stał mi nie­zwy­kle przy­jemny obo­wią­zek zło­że­nia podzię­ko­wań wszyst­kim oso­bom, które w roz­ma­ity spo­sób przy­czy­niły się do powsta­nia tej książki. W pierw­szej kolej­no­ści pra­gnę wyra­zić wdzięcz­ność tym, któ­rzy pomo­gli mi w skom­ple­to­wa­niu lite­ra­tury, czyli Dag­ma­rze Okniń­skiej z „Ksią­żek pod lupą” oraz redak­cji Buntu Mło­dych Duchem.

Podzię­ko­wa­nia kie­ruję rów­nież do mgr Doroty Gębic­kiej, kie­row­niczki Oddziału IV Infor­ma­cji Nauko­wej i Udo­stęp­nia­nia Zasobu Archi­wum Akt Nowych w War­sza­wie, dr. Andrija Ruk­kasa z Uni­wer­sy­tetu im. Tarasa Szew­czenki w Kijo­wie, mgr Jolanty Ści­bior – kura­tora zbio­rów Muzeum Lubel­skiego, dr. Bogu­sława Tra­cza z kato­wic­kiego IPN-u oraz do Pana Bole­sława Sta­wic­kiego, dzięki któ­rym mogłem wzbo­ga­cić iko­no­gra­fię książki.

Część I Towa­rzysz Jekyll i Pre­zy­dent Hyde

Część I

Towa­rzysz Jekyll i Pre­zy­dent Hyde

Roz­dział 1. Nie­do­szły mini­strant i mason

Roz­dział 1.

Nie­do­szły mini­strant i mason

Do dzi­siej­szego dnia Bole­sław Bie­rut jest jed­nym z naj­bar­dziej zna­nych pol­skich komu­ni­stów; z dru­giej zaś strony – z jego posta­cią są zwią­zane liczne nie­ja­sno­ści i tajem­nice. Nie bez powodu w KC PZPR powo­łano co naj­mniej jedną komi­sję, która kon­stru­owała jego ofi­cjalny życio­rys. Bio­gra­fia komu­ni­stycz­nego boha­tera musiała więc być co naj­mniej kło­po­tliwa. Nato­miast po tych redak­cjach zro­biła się nie­wia­ry­godna, gdyż „towa­rzysz Tomasz” był pozba­wiony jakiej­kol­wiek cha­ry­zmy, ogra­ni­cza­jąc się do śle­pego wyko­ny­wa­nia roz­ka­zów pły­ną­cych z Kremla.

Ist­nieje wiele publi­ka­cji – pol­skich i zagra­nicz­nych auto­rów – kwe­stio­nu­ją­cych kolejne fakty w życiu Bie­ruta. Jedni auto­rzy dowo­dzą, że wła­ści­wie był on czło­wie­kiem pozba­wio­nym zna­cze­nia, inni znaj­dują świad­ków, że był bar­dzo waż­nym agen­tem Moskwy. „Osza­ła­mia­jąca to kariera, jak na czło­wieka, który do roku 1944 pozo­sta­wał zupeł­nie nie­zna­nym – przy­zna­wał Karol Estre­icher. – Nie­zna­nym nawet dla krę­gów par­tyj­nych.

Gdy po raz pierw­szy wypły­nęło w lecie 1944 jego nazwi­sko jako prze­wod­ni­czą­cego Rady Kra­jo­wej w Lubli­nie – na emi­gra­cji w Lon­dy­nie nikt o nim nie wie­dział. Bie­rut nie był ni­gdy zamie­szany w spory i roz­grywki pol­skich komu­ni­stów, któ­rych ostat­nim sekre­ta­rzem był Leń­ski-Lesz­czyń­ski, stra­cony przez Sta­lina w roku 1936 czy 7.

Bie­rut unik­nął czy­stek, a potem znie­sie­nia KPP w Pol­sce, w wię­zie­niu w Rawi­czu. Nie był znany pol­skim komu­ni­stom, gdyż po ukoń­cze­niu Leni­nówki w Moskwie, zwią­zał się z Dymi­tro­wem, który był od roku 1935 głową Komin­ternu. Ale nie znamy dobrze życio­rysu Bie­ruta. Jest do dziś tajony. W chwili wybu­chu I wojny świa­to­wej (1914) Bie­rut miał lat 22, ale zdaje się, że w woj­sku rosyj­skim nie słu­żył, pozo­stał w Lubli­nie, gdzie był zece­rem w dru­karni. Póź­niej był dzia­ła­czem komu­ni­stycz­nym w Zagłę­biu, a potem jeź­dził do Czech, do Austrii i oczy­wi­ście do Pol­ski, orga­ni­zu­jąc ruch komu­ni­styczny.

Dla samego Bie­ruta, podobno, kariera jego w Pol­sce jest osza­ła­mia­jąca.

Popu­lar­no­ści nie ma. W Sej­mie po wybo­rze był słabo okla­ski­wany”1.

Wła­ści­wie wiele spraw można roz­strzy­gać jedy­nie w ten spo­sób, że wybie­rze się jedną z wielu sprzecz­nych rela­cji. Doty­czy to nie tylko Bole­sława Bie­ruta czy boha­terki dru­giej czę­ści tej książki, ale i innych lumi­na­rzy pol­skiego komu­ni­zmu, jak choćby Mie­czy­sława Moczara. Ukry­wał on swe praw­dziwe nazwi­sko, naro­do­wość i zawód ojca oraz prze­szko­le­nie w ośrodku NKWD pod Smo­leń­skiem, a póź­niej ukoń­cze­nie mię­dzy­na­ro­do­wej szkoły dywer­sji i wywiadu w Gorki. Nie paso­wało to do jego obrazu pol­skiego patrioty. Tajem­nica, a raczej sfał­szo­wana legenda ota­czała rów­nież przed­wo­jenną i wojenną prze­szłość Edwarda Gierka, który przed rokiem 1945 nie miał nic wspól­nego z ruchem komu­ni­stycz­nym. Nato­miast Jaru­zel­ski miał za złe Ame­ry­ka­nom, że powtó­rzyli przez Wolną Europę zaczerp­niętą z prasy sowiec­kiej wia­do­mość o odby­tym przez niego stażu w Aka­de­mii im. K. Woro­szy­łowa w Moskwie2.

Bole­sław Bie­rut na zdję­ciu autor­stwa Romana Burzyń­skiego z książki Bole­sław Bie­rut, Sze­ścio­letni plan odbu­dowy War­szawy, War­szawa 1950

Ale nie­wąt­pli­wie naj­wię­cej bia­łych plam zawiera życio­rys Bie­ruta. Bar­dzo powoli bada­nia histo­ry­ków wydo­by­wają na jaw wiele fał­szów i sprzecz­no­ści w dotych­cza­so­wych hagio­gra­ficz­nych życio­rysach czło­wieka, który z ramie­nia Sta­lina nie­po­dziel­nie rzą­dził Pol­ską w latach 1949–1956. Dotych­czas nie udało się jed­nak wyja­śnić wszyst­kich nie­wia­do­mych. To dla­tego do publi­ko­wa­nego tu tek­stu trzeba się odnieść – prze­stroga zupeł­nie oczy­wi­sta – jak do wszel­kich wspo­mnień, to zna­czy z zało­że­niem, że w wielu wypad­kach auto­rów mogła zawieść pamięć, że „chro­nią” oni nie­jako wła­sne osoby, że wresz­cie ich sądy o ludziach mogą być stron­ni­cze, nie­pełne itp.

Nie inge­ro­wa­łem nawet w naj­bar­dziej kon­tro­wer­syjne z tych sądów, pozo­sta­wia­jąc pogląd na nie Czy­tel­ni­kowi w opar­ciu o wia­do­mo­ści na pod­sta­wie kon­fron­ta­cji z innymi źró­dłami bądź z wła­snymi prze­ży­ciami, nie­kiedy tylko – w kwe­stiach bez­spor­nych – zamiesz­cza­jąc spro­sto­wa­nia lub komen­ta­rze.

Jedno jest pewne: na tle barw­nych dyk­ta­to­rów XX wieku, takich jak Fidel Castro czy Josip Broz Tito, o Sta­li­nie nie wspo­mi­na­jąc, pol­scy komu­ni­styczni przy­wódcy wypa­dają dosyć blado. Doty­czy to rów­nież mario­net­ko­wego pre­zy­denta PRL-u, który jest mode­lo­wym przy­kła­dem, jak za pomocą sku­tecz­nego PR-u można z mier­noty zro­bić zna­czą­cego poli­tyka, choć na pewno nie można mu odmó­wić pra­co­wi­to­ści.

Nawet gdy już został pre­zy­den­tem, Bie­rut zaczy­nał urzę­do­wa­nie wcze­śnie, koń­cząc je czę­sto późną nocą. Taki styl życia wyni­kał być może z faktu, że domi­nują w nim lata tułaczki, kon­spi­ra­cji i wię­zie­nia, prze­ży­cia wojenne i rów­nie wyczer­pu­jąca, jak i cza­so­chłonna dzia­łal­ność poli­tyczna na polu „utrwa­la­nia wła­dzy ludo­wej”.

Nie zacho­wały się, nie­stety, oso­bi­ste zapi­ski, jakie pozo­sta­wił Bie­rut. Nie były to wspo­mnie­nia ani dzien­nik – raczej rodzaj rap­tu­la­rza, w któ­rym ich autor noto­wał pro­blemy dnia. Zapi­ski, skąpe w sło­wach i w pełni zro­zu­miałe jedy­nie z komen­ta­rzem bez­po­śred­niego świadka, jego sekre­tarki Wandy Gór­skiej, zostały wykra­dzione przez NKWD. W pew­nym momen­cie przy­je­chała z Moskwy córka Bie­ruta, która popro­siła Gór­ską o wypo­ży­cze­nie notat­nika ojca na jedną noc. Otrzy­maw­szy go, natych­miast wyje­chała.

„W War­sza­wie nikt się tym notat­ni­kiem nie inte­re­so­wał, nie zro­biono nawet, o ile mi wia­domo, żad­nego odpisu” – przy­zna­wał Wła­dy­sław Bień­kow­ski, który dowie­dziaw­szy się o notat­niku po wykra­dze­niu go od jed­nego z przy­ja­ciół Gór­skiej, prze­czy­tał go3.

„Bie­rut żało­wał, że nie oddał swego pamięt­nika w pewne ręce i zapewne dla par­tii zosta­nie nie­znany – pisał po latach Wło­dzi­mierz Sokor­ski. – Prze­mó­wie­nia, uchwały były i są mar­twą literą. Może sta­no­wią mate­riał dla urzęd­ni­ków róż­nych insty­tu­tów, lecz nie dla dzia­ła­czy. Czło­wiek ujaw­nia się w pouf­nych roz­mo­wach, które potem nie dają się powtó­rzyć. Z grze­ba­nia w doku­men­tach poznaje się prawdę, któ­rej nie było albo która jest pozorna”4.

Dzie­ciń­stwo Bie­ruta nie było usłane różami. Spę­dził je na przed­mie­ściach Lublina, dokąd jego rodzice prze­nie­śli się, gdy Bolek liczył zale­d­wie roczek. „Moi dziad­ko­wie przy­byli do Lublina w 1891 r. z Kępy Kali­szań­skiej, poło­żo­nej w powie­cie puław­skim (wów­czas nowo­alek­san­dryj­skim) w zabo­rze rosyj­skim – wspo­mi­nał syn Bie­ruta. – Przez 10 lat gospo­da­ro­wali tam na kilku hek­ta­rach pod­mo­kłej, ale wła­snej ziemi nad Wisłą. Kata­stro­falna powódź i wywo­łana nią zmiana koryta rzeki cał­ko­wi­cie znisz­czyły ich gospo­dar­stwo. Z oca­lałą krową, koniem i drob­nym dobyt­kiem wyru­szyli do Lublina w poszu­ki­wa­niu pracy. Wraz z nimi piątka ich dzieci: dwóch synów i trzy córki”5.

Zamiesz­kali w sute­re­nie budynku na ulicy Sie­ro­cej. „Nastrój w ich pomiesz­cze­niu wyda­wał mi się bar­dzo bli­ski mojemu rodzin­nemu – wspo­mi­nał Józef Dominko. – Zaj­mo­wali na wpół sute­renę na przed­mie­ściu Czwar­tek. Domek był oto­czony ogro­dem warzyw­nym, połą­czo­nym z gospo­darką sadow­ni­czą. Ze wszyst­kich kątów miesz­ka­nia docho­dziła mnie woń bura­ków, mar­chwi, cebuli i innych warzyw”6.

Bole­sław miał liczne rodzeń­stwo, lecz cięż­kie warunki prze­żyła zale­d­wie połowa: Andrzej, star­szy pra­wie o trzy­na­ście lat od Bole­sława, następ­nie Michał, Julia, Józefa i Anto­nina. – „Ojciec był wyso­kim, zgar­bio­nym, spra­co­wa­nym czło­wie­kiem, prze­waż­nie mil­czą­cym – pisał przy­wo­ły­wany przed chwilą przy­ja­ciel Bolka od lat szkol­nych. – Matka nato­miast była drobną kobietą, czę­ściej zabie­ra­jącą głos. Rodzeń­stwo Bolka, dużo star­sze od niego, po zawar­ciu mał­żeństw roz­bie­gło się po świe­cie”7.

W licz­nej rodzi­nie zruj­no­wa­nego chłopa zawsze było sporo roboty; dla­tego Bolek pasał oca­lałą z powo­dzi krowę i nosił wodę z odle­głej o pół kilo­me­tra studni. Nie­ba­wem nabrał w nosze­niu wody takiej wprawy, że za drobną opłatą zaczął w nią zaopa­try­wać rów­nież sąsia­dów8.

Co cie­kawe, można dojść do wnio­sku, że w życio­ry­sie Bole­sława szcze­gólną rolę ode­grały wła­śnie… wia­dra z wodą. W zbie­ra­nych rela­cjach, zwłasz­cza tych, które spi­sy­wano jesz­cze za jego życia, histo­rycy z Zakładu Histo­rii Par­tii odno­to­wali pewne, zda­wa­łoby się banalne, a jed­nak ura­sta­jące do nie­zwy­kłej rangi wyda­rze­nia.

Nie­jaka Janina Sałek wspo­mi­nała, że ile­kroć jej matka nio­sła wodę, mło­do­ciany wów­czas towa­rzysz Bie­rut „zawsze wyry­wał jej wia­dra z rąk i sam bie­gał do studni (mimo że mie­ściła się ona na dru­giej pose­sji, dość daleko), wyrę­cza­jąc starą, scho­ro­waną kobietę”9. W podob­nym tonie wypo­wia­dała się Wła­dy­sława Gło­dow­ska, która pod­kre­ślała, że cho­ciaż Bie­rut był wycień­czony i bar­dzo źle wyglą­dał po zwol­nie­niu z wię­zie­nia, to: „Pozo­stał jed­nak duchowo mocny i pogodny, pełen wiary w jutro, zawsze tak samo tro­skliwy o innych, dobry towa­rzysz, przy­ja­ciel i kolega. Ni­gdy w tym czło­wieku nie dostrze­gało się pychy ani zaro­zu­mia­ło­ści. Był skromny, pełen pro­stoty i bez­po­śred­niego sto­sunku do czło­wieka. Kie­dyś zaszedł na moją maleńką, 300-metrową działkę, [na którą] wodę do pod­le­wa­nia trzeba było nosić z dosyć daleka. Po poga­wędce i prze­glą­dzie działki zwraca się do mnie ze swym miłym, szcze­rym uśmie­chem: ja wam przy­niosę kilka kone­wek wody. Byłam tym zasko­czona; nim zdo­ła­łam odpo­wie­dzieć, obok sto­jąca konewka była już w jego ręku”10.

Ta chęć nie­sie­nia pomocy jest cha­rak­te­ry­stycz­nym rysem jego oso­bo­wo­ści rów­nież w póź­niej­szych latach. Tak oto wspo­mina go nie­do­szła teściowa, Mar­cjanna For­nal­ska: „Ja widzia­łam towa­rzy­sza Jana dwa razy, i to krótko, więc teraz byłam bar­dzo onie­śmie­lona. Sta­ra­łam się, by nie czuć się wobec niego skrę­po­wana, co mi się nie bar­dzo uda­wało, ale towa­rzysz z całą ser­decz­no­ścią zabrał mój tłu­mo­czek; prędko zna­leź­li­śmy się na przy­stanku tram­wa­jo­wym i w tram­waju, a w mniej niż pół godziny już wcho­dzi­li­śmy do oka­za­łego domu”11.

Osoby zna­jące Bie­ruta w tym okre­sie mówiły o jego pra­co­wi­to­ści, wie­lo­stron­no­ści zain­te­re­so­wań i nie­zwy­kłym talen­cie orga­ni­za­cyj­nym. „Jako jeden z kie­row­ni­ków spół­dziel­czo­ści lubel­skiej nie wsty­dził się «czar­nej pracy» (objaw wtedy nie­czę­sto spo­ty­kany), brał się za każdą robotę” – infor­mo­wała jedna z tych osób. – „Gdy było mało ludzi do wyko­na­nia pil­nej pracy, sam dźwi­gał worki. Nie «grał» zwierzch­nika i dygni­ta­rza, ale był sta­now­czy i wyma­ga­jący”12.

Pod­czas pobytu w Dąbro­wicy pod Lubli­nem, gdzie ukry­wał się przed oku­pan­tem austriac­kim, pra­co­wał na równi ze swo­imi gospo­da­rzami – sie­jąc, kopiąc, kosząc i młó­cąc. Po pracy dużo czy­tał na pod­da­szu, które słu­żyło mu za sypial­nię i pra­cow­nię. – Naj­lep­szy odpo­czy­nek to „zamiana pracy umy­sło­wej na fizyczną i odwrot­nie” – mawiał ponoć. – „Podzi­wia­li­śmy jego wyjąt­kową pra­co­wi­tość fizyczną i umy­słową” – wspo­mi­nali jego gospo­da­rze. – „Dawa­li­śmy nie­jed­no­krot­nie temu wyraz, pro­po­nu­jąc mu odpo­czy­nek”13.

Uro­dziny Bie­ruta wśród dzia­twy, „Radio i świat” 1951, nr 16

Gdy już w wieku lat sze­ściu posiadł dzięki ojcu zna­jo­mość alfa­betu, szybko zaczął nauczać tej umie­jęt­no­ści dzieci sąsia­dów, któ­rych był ulu­bień­cem. Rów­nież w póź­niej­szych latach podobno nie tylko wyka­zy­wał się dużymi zdol­no­ściami prze­ka­zy­wa­nia wie­dzy innym, lecz poza tym po pro­stu lubił mło­dzież. „W zetknię­ciu z mło­dzieżą zawsze ujaw­niał dużo ser­decz­no­ści i cie­pła” – twier­dziły osoby, które go znały14.

Sam jed­nak na początku nie mógł uczęsz­czać do szkoły. Po pierw­sze, rodziny nie było na to stać, a po dru­gie nie znał… języka rosyj­skiego, gdyż Bie­ru­to­wie pocho­dzili z Gali­cji, nale­żą­cej do zaboru austriac­kiego. W sze­regi uczniów szkoły, zwa­nej kate­dralną, ponie­waż mie­ściła się w sta­rych murach poklasz­tor­nych przy Kate­drze Lubel­skiej, został przy­jęty dopiero, gdy zaczął posłu­gi­wać się rosyj­skim, ale i tak „powta­rzał pierw­szą klasę z powodu braku zna­jo­mo­ści języka rosyj­skiego” – potwier­dza jego syn15.

Była to jedyna szkoła pię­cio­kla­sowa o peł­nym pro­gra­mie nauki szkoły powszech­nej, acz­kol­wiek w jed­nej izbie uczyły się jed­no­cze­śnie trzy klasy16. Kła­dziono tam duży nacisk na wycho­wa­nie reli­gijne. Chło­piec wyka­zy­wał zain­te­re­so­wa­nie w tym kie­runku, a rodzice zamie­rzali nawet wysłać go póź­niej do semi­na­rium duchow­nego. Gdyby Bolek został księ­dzem, sta­no­wi­łoby to dla rodziny awans spo­łeczny i mate­rialne zabez­pie­cze­nie w myśl przy­sło­wia: „Kto ma księ­dza w rodzie, tego bieda nie ubo­dzie”17.

Gdy był w pią­tej, ostat­niej kla­sie, w listo­pa­dzie 1905 roku na fali ogól­no­kra­jo­wych pro­te­stów rów­nież jego szkoła stała się widow­nią strajku uczniów, doma­ga­ją­cych się szkol­nic­twa z pol­skim języ­kiem wykła­do­wym. „O wybu­chu strajku wie­dzia­łem o jeden dzień wcze­śniej – wspo­mi­nał Bie­rut po latach. – Usta­lono, że moja klasa pierw­sza opu­ści szkołę i pój­dzie na mia­sto. Dałem do tego hasło, rzu­ca­jąc kała­marz w wiszący na ścia­nie por­tret cara. Mój czyn prze­ciął mi karierę szkolną. Po dwóch tygo­dniach strajku wró­ci­łem do szkoły, gdzie dowie­dzia­łem się, że za znie­wa­że­nie por­tretu cara zosta­łem wraz z ini­cja­to­rami strajku usu­nięty ze szkoły”18.

To wła­śnie do tego epi­zodu z życia Bie­ruta nawią­zują słowa „rzu­cał uczeń por­tret cara” z pio­senki Jana Pie­trzaka Żeby Pol­ska była Pol­ską. Jed­nak ofi­cjalni bio­gra­fo­wie nieco prze­ja­skra­wiali jego rolę, bo sam Bie­rut przy­zna­wał wiele lat póź­niej: „Ktoś powie­dział: Strajk! Wycho­dzić! Myśmy nie tylko wycho­dzili, ale wybie­ga­jąc ze szkoły, wypę­dza­li­śmy wszyst­kich innych. Gdy nauczy­ciel jed­nej z klas zamknął drzwi na klucz, to wybi­li­śmy szyby i wywa­ży­li­śmy drzwi, uwal­nia­jąc kole­gów. […] Posta­no­wi­li­śmy zro­bić dzie­cięcą demon­stra­cję. Wła­ści­wie nie my – samo to się jakoś zro­biło. Poszli­śmy przez Kali­nowsz­czy­znę i gdy doszli­śmy na Ruską, do nas przy­łą­czyli się starsi, a gdy byli­śmy na moście na Lubar­tow­skiej, była to już tysięczna demon­stra­cja”19.

Po wyda­le­niu ze szkoły imał się róż­nych zajęć, nosząc wodę, wapno i cegły, mię­dzy innymi przy budo­wie hotelu „Polo­nia”. Jed­no­cze­śnie dokształ­cał się w szkole rze­mieśl­ni­czej. Po pew­nym cza­sie otrzy­mał posadę roz­no­si­ciela gazet. Do jego obo­wiąz­ków nale­żało codzienne dostar­cza­nie pisma dwu­stu pre­nu­me­ra­to­rom, co wyma­gało poko­ny­wa­nia w sumie tysięcy scho­dów w dzie­siąt­kach kamie­nic.

Kolega z lat szkol­nych wspo­mi­nał, że kiedy wra­cał z mło­dym Bol­kiem ze szkoły, ojciec Bie­ruta dawał im śliwki do sprze­da­wa­nia. Sie­dzieli z koszem na skar­pie naprze­ciw kościoła.

„«Towar» w dużych ilo­ściach zni­kał w kie­sze­niach kole­gów i żołąd­kach samych sprze­daw­ców (o co póź­niej awan­tu­ro­wał się ojciec Bolka) – mówił w roz­mo­wie z par­tyj­nym histo­ry­kiem Józef Szy­dłow­ski. – Przy­szli spół­dzielcy wal­czyli «eko­no­micz­nie» z tatą – przed­sta­wi­cie­lem pry­wat­nego han­dlu i kra­mar­stwa”20.

Po woj­nie sprze­da­wa­nie warzyw nie paso­wało do legendy. Zresztą o pocho­dze­niu Bole­sława Bie­ruta roz­po­wszech­niane są roz­ma­ite plotki. Poda­wana była w wąt­pli­wość praw­dzi­wość jego nazwi­ska, a nawet miej­sce uro­dze­nia. Mło­dość przy­szłego pre­zy­denta przy­pa­dała na lata I wojny świa­to­wej. Pewne zda­rze­nia, a także osoby, z któ­rymi się zetknął czy zaprzy­jaź­nił w tym cza­sie, miały duży wpływ na jego oso­bo­wość, zami­ło­wa­nia i póź­niej­sze poglądy.

W lecie 1910 roku Bole­sław Bie­rut zetknął się z Janem Hem­plem. Ta zna­jo­mość wywarła znaczny wpływ na kształ­to­wa­nie się oso­bo­wo­ści mło­dego zecera. Hem­pel był nie tylko star­szy, ale musiał impo­no­wać Bie­rutowi wie­dzą i barw­no­ścią życio­rysu. Japo­nia, Indie, Bra­zy­lia, Wło­chy, Paryż – te nazwy miesz­kań­cowi lubel­skiej sute­reny jawiły się niczym świat wła­ści­wie nie­re­alny. Misty­cyzm i wol­no­my­śli­ciel­stwo Hem­pla były rów­nież czymś nie­co­dzien­nym w – powiedzmy szcze­rze – dość zaścian­ko­wym Lubli­nie21.

Za namową Ste­fana Żerom­skiego, z któ­rym Hem­pel zetknął się w Paryżu, Bole­sław przy­był do Lublina. Autor wyda­nych dzie­sięć lat wcze­śniej Ludzi bez­dom­nych prze­by­wał czę­sto w Nałę­czo­wie, dzięki czemu utrzy­my­wał kon­takty i współ­pra­co­wał z redak­cją „Kuriera Lubel­skiego”; nakło­nił więc Hem­pla, aby objął on funk­cję redak­tora naczel­nego tego pisma.

„Ude­rzył mnie swoją ory­gi­nal­no­ścią. Wró­cił nie­dawno z Ame­ryki Połu­dnio­wej, był jakiś czas w Paryżu, prze­by­wał w Japo­nii i w Chi­nach, prze­mie­rzył całe Stany Zjed­no­czone. Był to więc czło­wiek nie­zwy­kle obyty, zna­jący języki, […] bar­dzo cie­kawy, ory­gi­nalny, twór­czy” – kom­ple­men­to­wał Hem­pla Sta­ni­sław Szwalbe, słu­chacz jego „aka­de­mii”22.

Rze­czy­wi­ście, Hem­pel w latach 1902–1904 odbył wiele podróży – naj­pierw po Euro­pie, a następ­nie udał się do Man­dżu­rii, Japo­nii, Chin, Indii i Cej­lonu, aby przez Morze Czer­wone i Europę dotrzeć do Bra­zy­lii, gdzie w sta­nie Parana osiadł na kilka lat wśród pol­skich osad­ni­ków. Doświad­cze­nia te wyko­rzy­sty­wał póź­niej wśród człon­ków kółka, któ­rzy inte­re­so­wali się zagad­nie­niami spo­łecz­nymi, etycz­nymi i reli­gij­nymi, dys­ku­to­wali, wyda­wali nawet jakieś pisemko, odbi­jane na hek­to­gra­fie. – „Jan roz­bu­dzał w nich zain­te­re­so­wa­nie świa­tem, opo­wia­da­jąc o swo­ich podró­żach, a przy tym o krzyw­dzie i wyzy­sku ludzi i całych naro­dów, na które napa­trzył się w swo­ich wędrów­kach” – wspo­mi­nała jego sio­stra, Wanda Papiew­ska23.

Nie można zaprze­czyć, że Hem­pel był bar­dzo barwną posta­cią, którą komu­ni­ści po latach zre­du­ko­wali do jego dzia­łal­no­ści w okre­sie bol­sze­wic­kim. W tam­tym cza­sie uwa­żał on, że wyjąt­kowe cechy narodu pol­skiego spo­wo­dują odzy­ska­nie prze­zeń wol­no­ści. Szcze­gó­łowo ana­li­zo­wał na przy­kład Króla Ducha Juliu­sza Sło­wac­kiego. Szcze­gól­nym kul­tem ota­czał dzieje daw­nych Sło­wian, gdy ci przy­wę­dro­wali z Azji jako Ario­wie. Uwa­żał ich pogań­stwo za wielką reli­gię, a chrze­ści­jań­stwo za wiarę nie­wol­ni­ków24.

Około roku 1910 – albo 1912, jak wynika z innej rela­cji – przy­ja­ciele Hem­pla urzą­dzili sta­ro­sło­wiań­ską wigi­lię. Powty­kali pod tale­rzyki żyt­nie kłosy. Na środku stołu uło­żyli z nich swa­stykę25. Przy­szło dwa­dzie­ścia osób. Dekla­mo­wali Na wielki idą bój, śpie­wali Mazura kaj­da­niar­skiego. Bie­rut wraz z kolegą ode­grał III część Dzia­dów26. Cie­kawe, że sen­ty­ment do tego utworu pozo­sta­nie mu na długo. Pod wpły­wem Hem­pla zerwał młody Bolek z wiarą chrze­ści­jań­ską, praw­do­po­dob­nie więc wszedł w kon­flikt z wła­sną rodziną27.

W rezul­ta­cie zamiesz­kał u Hem­pla, który od tego momentu zastę­po­wał mu ojca i zda­niem Sta­ni­sława Toł­wiń­skiego „[…] uwa­żał za naj­zdol­niej­szego ze swo­ich uczniów i nie­mal wycho­wanka. Wró­żył mu nie­prze­ciętną przy­szłość i chyba się nie mylił. [Hem­pel był] nie­zwy­kle sumienny i odpo­wie­dzialny, a jed­no­cze­śnie spo­kojny i opa­no­wany, bar­dzo pra­co­wity”28.

Gdy Hem­pel na dłu­żej wyje­chał z Lublina, Bie­ru­tem i jego kole­gami zajęła się Wanda Papiew­ska. W pierw­szym samo­dziel­nym miesz­ka­niu przy­szłego pre­zy­denta Pol­ski luk­su­sów nie było: cienki sien­nik i zwy­kły koc musiały wystar­czyć za posła­nie. W oczy każ­dego gościa nato­miast rzu­cało się mnó­stwo ksią­żek, które leżały na stole, ale naj­czę­ściej pię­trzyły się na pod­ło­dze pod ścia­nami. „Łóżko, pro­sty stół, parę drew­nia­nych tabo­re­tów – oto całe ume­blo­wa­nie – kon­sta­to­wała w swo­ich wspo­mnie­niach sio­stra Jana Hem­pla. – Ale w tym spar­tań­skim miesz­ka­niu było bogac­two ksią­żek”29.

To zasługą tej uro­dzo­nej spo­łecz­niczki było prze­ję­cie lubel­skiego oddziału Sto­wa­rzy­sze­nia Abs­ty­nen­tów „Przy­szłość”. Z mar­twej dotych­czas orga­ni­za­cji uczy­niono żywy ośro­dek spo­tkań, dys­ku­sji, dzia­łal­no­ści kul­tu­ralno-oświa­to­wej. Było to o tyle ważne, że poli­cja rosyj­ska bacz­nie obser­wo­wała wszel­kie prze­jawy aktyw­no­ści. Żeby móc się zbie­rać, dys­ku­to­wać, trzeba było mieć legalną orga­ni­za­cję. Sto­wa­rzy­sze­nie Abs­ty­nen­tów świet­nie się do tego nada­wało30.

„Były to myśli nowe, ory­gi­nalne, które mło­dzież chci­wie chło­nęła – przy­zna­wała sio­stra Hem­pla – a ponie­waż Jan był nasta­wiony zde­cy­do­wa­nie anty­ka­pi­ta­li­stycz­nie, więc i pod wzglę­dem kla­so­wym prze­ko­na­nia jego cał­ko­wi­cie im odpo­wia­dały. Wśród tej mło­dzieży byli: Bole­sław Bie­rut, Józef Dominko (oby­dwaj wtedy zece­rzy), Tade­usz Dymow­ski, Jan Juś­kie­wicz, Emil Brzo­zow­ski i paru jesz­cze innych mło­dych robot­ni­ków”31.

Mię­dzy nimi zawią­zała się bar­dzo ser­deczna przy­jaźń, a przy­szły prze­wod­ni­czący KRN, pre­zy­dent Rze­czy­po­spo­li­tej i I sekre­tarz KC PZPR nie­wąt­pli­wie wiele sko­rzy­stał od swego nauczy­ciela32. Zda­niem Wandy Papiew­skiej, mistrz i uczeń uzu­peł­niali się dosko­nale i cho­ciaż bar­dzo się róż­nili psy­chicz­nie, wza­jem­nie dodat­nio na sie­bie oddzia­ły­wali. „Myślę, że to tam, w tym spar­tań­skim pokoju Jana, przy jego czuj­nej, przy­ja­ciel­skiej pomocy, Bole­sław Bie­rut uzu­peł­niał swoje wykształ­ce­nie” – pisała33.

Jak z kolei zauwa­żała Wła­dy­sława Gło­dow­ska „[…] miesz­ka­nie to pro­mie­nio­wało nauką, wie­dzą i pogodą ducha. W tym uni­wer­sy­te­cie Jana towa­rzysz Bie­rut pra­co­wał bez wytchnie­nia, wszyst­kie wolne chwile i noce spę­dzał przy książce, ucząc się i stu­diu­jąc. Latem w nie­dzielę odby­wały się wspólne wycieczki pie­sze poza mia­sto, brze­giem Wisły. Na tych to wyciecz­kach odby­wały się dys­ku­sje o róż­nej tema­tyce”34.

Kim był ten o 15 lat star­szy od Bie­ruta syn agro­noma? Zaj­mo­wał się publi­cy­styką, był filo­zo­fem, który w cza­sach mło­do­ści dość aktyw­nie uczest­ni­czył w życiu śro­do­wi­ska wol­no­mu­lar­skiego. Żadne źró­dła nie dostar­czają dowo­dów na to, że sam Bie­rut był maso­nem. By­naj­mniej nie cho­dziło o to, że nie chciał, ale po pro­stu nie speł­niał warun­ków, żeby zostać wol­no­mu­la­rzem. Przede wszyst­kim był za młody, nie miał żad­nego wykształ­ce­nia for­mal­nego, a rezul­taty samo­kształ­ce­nia, choć nie­złe, nie były jed­nak impo­nu­jące. Bie­rut był nikim, a wła­dze wol­no­mu­lar­stwa miały wyso­kie wyma­ga­nia, jeśli cho­dzi o nowych człon­ków35.

Nie zamie­rzało ono być orga­ni­za­cją masową – dążyło do tego, aby wpły­wać na życie spo­łeczne i poli­tyczne poprzez ludzi odgry­wa­ją­cych istotną rolę w orga­ni­za­cjach i insty­tu­cjach publicz­nych. „Gdy Bie­rut został pre­zy­den­tem, cie­ka­wym posu­nię­ciem było ścią­gnię­cie do Bel­we­deru Hen­ryka Koło­dziej­skiego, któ­rego przy­na­leż­ność do maso­ne­rii była publiczną tajem­nicą. Ponie­waż Bie­rut otarł się o to śro­do­wi­sko, ni­gdy nie miał o nim opacz­nych wyobra­żeń” – twier­dzi jego bio­graf Andrzej Gar­licki36.

Rów­nież pod wpły­wem Hem­pla przy­szły pre­zy­dent Pol­ski wstą­pił w 1912 roku do Pol­skiej Par­tii Socja­li­stycz­nej-Lewicy, choć ide­olo­gia socja­li­styczna jego nauczy­cie­lowi była na­dal obca. Hem­pel w swej auto­bio­gra­fii przy­zna­wał, że widzi sie­bie bar­dziej jako anar­chi­stę niż socja­li­stę37.

„Pozna­łem go jako apa­rat­czyka, zagna­nego chłopca na posyłki, po pro­stu ze zwią­za­nymi rękami i nogami – przed­sta­wiał syl­wetkę Hem­pla Cze­sła­wowi Miło­szowi Alek­san­der Wat. – W tym cza­sie, o któ­rym mówię, Hem­pel już był całą gębą zaan­ga­żo­wany w komu­ni­zmie. Oże­nił się z robot­nicą, pro­stą robot­nicą, był na kur­sach w Rosji i stał się już wtedy funk­cjo­na­riu­szem płat­nym. Była taka kate­go­ria, bar­dzo źle ich pła­cili, byli wła­ści­wie w nędzy, ale to już byli urzęd­nicy, to już byli apa­rat­czycy. Hem­pel był pierw­szym apa­rat­czy­kiem, jakiego w ogóle w życiu zna­łem. I wła­ści­wie pozna­łem go jako apa­rat­czyka. To był bar­dzo szla­chetny, dobry czło­wiek, o bar­dzo szla­chetnych inten­cjach, ale pozna­łem go jako zahu­ka­nego, prze­ra­żo­nego tym, co powie­dzą jego wła­dze38.

W tym okre­sie Jan paro­krot­nie wyjeż­dżał do Związku Radziec­kiego. Wia­domo, że odbył dłuż­szą wycieczkę po Kry­mie razem z Bole­sła­wem Bie­ru­tem. Obaj chyba ule­gli fascy­na­cji Związ­kiem Radziec­kim, któ­rej źró­dło łatwiej dostrzec po lek­tu­rze listu Hen­ryka:

„Po naszym zastoju śmier­tel­nym, po tej mar­two­cie, która u nas panuje we wszyst­kich dzie­dzi­nach, tutaj wpada się w wir nowych zagad­nień, w wir gorącz­ko­wej pracy twór­czej. […] W Moskwie wszyst­kie naj­więk­sze sklepy – nie­kiedy olbrzy­mie, wie­lo­pię­trowe gma­chy – to spół­dziel­nie. Han­del pry­watny gnieź­dzi się po małych skle­pi­kach. Sklepy spo­żyw­cze zaopa­trzone świet­nie, odzie­żowe znacz­nie gorzej z powodu cią­gle odczu­wa­nego braku towa­rów, choć wszyst­kie fabryki idą całą siłą pary. Nie­zli­czone mnó­stwo bar­dzo żywych klu­bów robot­ni­czych, które miesz­czą się we wspa­nia­łych pała­cach daw­nej bur­żu­azji. Na uli­cach ruch olbrzymi, tram­waje i auto­busy prze­peł­nione, mnó­stwo teatrów i kin, codzien­nie peł­nych… Ludzie żyją prze­świad­cze­niem, że czasy cięż­kie już minęły, że teraz wszystko z mie­siąca na mie­siąc idzie ku lep­szemu”39.

W tym cza­sie Bole­sław porzu­cił zecerkę i razem ze swoim guru zaczął zara­biać na życie jako mier­ni­czy. „Stu­dia odby­wał w naj­dziw­niej­szych warun­kach – jako zecer w dru­karni, jako geo­me­tra, prze­mie­rza­jąc z Janem Hem­plem pola Lubelsz­czy­zny i dys­ku­tu­jąc zawzię­cie o etyce Rama­jany, w warun­kach kon­spi­ra­cyj­nych, w wię­zie­niach i za gra­nicą – a zawsze sta­no­wiły one pasję i wielką, ludzką przy­godę jego życia. Takimi, w każ­dym bądź razie, jawiły mi się z jego wspo­mnień te stu­dia” – kon­sta­to­wała jego córka, Alek­san­dra Jasiń­ska-Kania40.

Jesie­nią 1913 roku Bie­rut prze­niósł się do War­szawy. Po co? Trudno powie­dzieć. Być może, jak twier­dził jeden z jego ofi­cjal­nych bio­gra­fów, cho­dziło o naukę, a może – i to wydaje się bar­dziej praw­do­po­dobne – o cie­ka­wość wiel­kiego mia­sta. Nota­bene, w War­sza­wie rów­nież miesz­kał z Janem Hem­plem, wynaj­mu­jąc kwa­terę u Micha­ło­stwa Pan­kie­wi­czów na Mariensz­ta­cie41.

„Bie­rut i Hem­pel bar­dzo się przy­jaź­nili – opo­wia­dał Sta­ni­sław Szwalbe. – W Lubli­nie sty­kali się ze sobą podwój­nie: zarówno w redak­cji «Kuriera Lubel­skiego», [gdzie] Hem­pel pisy­wał, a Bie­rut był pra­cow­ni­kiem dru­kar­skim, jak i na tere­nie LSS, do któ­rej obaj tra­fili poprzez panią Papiew­ską, sio­strę Hem­pla, któ­rej mąż, kie­ru­jący oddzia­łem eko­no­micz­nym magi­stratu Lublina, miał ze spół­dziel­nią wiele do czy­nie­nia. Oni byli wtedy nie­roz­łączni do tego stop­nia, że przez jakiś czas pra­co­wali razem w cha­rak­te­rze geo­me­trów, zaj­mo­wali się mie­rze­niem ziemi. Póź­niej razem prze­nie­śli się do War­szawy i nawet jakiś czas miesz­kali razem”42.

Jed­nak z nadej­ściem wio­sny Bie­rut wró­cił do Lublina i pod­jął pracę jako geo­me­tra. Tak zastał go wybuch wojny, który dla niego, jako austriac­kiego pod­da­nego, ozna­czał groźbę inter­no­wa­nia. Ukry­wał się u zna­jo­mych w samym mie­ście i oko­li­cach, aż przy­ja­ciele zna­leźli mu doku­menty na nazwi­sko Jerzy Bole­sław Bie­lak. „Pod tym nazwi­skiem dzia­łał Bole­sław Bie­rut, któ­rego ojciec przy­je­chał do Lublina z zaboru austriac­kiego, wobec czego synowi jako pod­da­nemu austriac­kiemu gro­ziło pod­czas oku­pa­cji austriac­kiej powo­ła­nie do woj­ska” – wspo­mi­nał Sta­ni­sław Szwalbe43.

Ponadto przy­ja­ciele sfał­szo­wali doku­menty i na komi­sję lekar­ską do kon­su­latu austriac­kiego w War­sza­wie zgło­sił się ich kulawy kolega. W ten spo­sób od razu uzy­skał zwol­nie­nie ze służby woj­sko­wej. Pozo­stał w Lubli­nie. W tym cza­sie powró­cił Jan Hem­pel, który wal­czył w Legio­nach, a następ­nie odmó­wił zło­że­nia przy­sięgi na wier­ność cesa­rzowi.

Z powodu braku wia­ry­god­nych źró­deł trudno dzi­siaj oce­nić rela­cje, jakie wtedy ist­niały mię­dzy Hem­plem a Bie­ru­tem. Po latach ofi­cjalne źró­dła wspo­mi­nały okres tej współ­pracy tak, jakby wszystko inspi­ro­wał i prze­pro­wa­dzał Bie­rut, Hem­pla poka­zu­jąc na dru­gim pla­nie. Wydaje się, że jest to duże prze­kła­ma­nie. Zwią­zek tych dwóch ludzi może za to ujaw­niać pewną cechę Bie­ruta, dzięki któ­rej robił w życiu karierę: potra­fił zna­leźć sobie patrona i per­fek­cyj­nie korzy­stać z jego moż­li­wo­ści. Teraz okre­śli­li­by­śmy to jako umie­jęt­ność „pod­cze­pie­nia się”44.

Pod­czas zjazdu Związku Robot­ni­czych Spół­dzielni Spo­żyw­ców, który odbył się w dniach 26–27 czerwca 1921 roku, jej Rada Nad­zor­cza zde­cy­do­wała się pozbyć Bie­ruta z Komi­tetu Naczel­nego, w wyniku czego zna­lazł się bez pracy i bez wpły­wów. Nie prze­stał się jed­nak inte­re­so­wać spół­dziel­czo­ścią. Gdy została zare­je­stro­wana War­szaw­ska Spół­dzielnia Miesz­ka­niowa, któ­rej współ­za­ło­ży­cie­lem był Jan Hem­pel, Bie­rut zna­lazł się w jej zarzą­dzie. Jed­nak ini­cja­tywa ta nie roz­wi­jała się zgod­nie z ocze­ki­wa­niami. Bra­ko­wało pie­nię­dzy.

Jesie­nią 1921 roku Bie­rut razem z Hem­plem prze­pro­wa­dził się na ulicę Nowy Zjazd. „Prze­dziwne to było miesz­ka­nie – przy­zna­wała sio­stra Jana Hem­pla – naj­prost­sze, naj­ko­niecz­niej­sze «meble»: sosnowe półki, pełne ksią­żek, żela­zne łóżko, na środku na krzy­ża­kach deski gładko heblo­wane – to stół do pracy. […] Pamię­tam – byłam tam kie­dyś w zimie. W pokoju pano­wał przej­mu­jący chłód. Jan miał ręce czer­wone, na sobie jakąś marną kożu­szynę. Roz­grze­wał się, cho­dząc i po doroż­kar­sku zabi­ja­jąc ręce”45.

Cie­kawe, że wtedy Bie­rut był już mło­dym „żon­ko­siem”. Dla­czego opu­ścił oblu­bie­nicę? Zacznijmy od początku.

Roz­dział 2. Mąż swo­jej żony

Roz­dział 2.

Mąż swo­jej żony

Nieba­ga­telny wpływ na życie Bie­ruta będą miały pomiary par­ce­la­cyjne w Stu­dzian­kach, dokąd Hem­pel został wezwany, aby przy­go­to­wać podział majątku, któ­rym zarzą­dzali Zofia i Euge­niusz Sta­ni­szew­scy. Oka­zało się, że żona admi­ni­stra­tora ma idée fixe na punk­cie wyku­pie­nia wło­ści i podzie­le­nia ich mię­dzy robot­ni­ków. Zanim przy­stą­piła do tego pro­jektu, zało­żyła przed­szkole dla dzieci wiej­skich i fol­warcz­nych, w któ­rym zatrud­niła przed­szko­lankę Janinę Górzyń­ską. Z pla­nów stwo­rze­nia owej kolo­nii nic nie wyszło, ponie­waż wła­ści­ciel czym prę­dzej sprze­dał mają­tek, ale przy­jaźń z admi­ni­stra­to­rami i Górzyń­ską pozo­stała, bo cała grupa musiała wtedy szu­kać miesz­ka­nia w Lubli­nie46.

Po wybu­chu I wojny świa­to­wej i wkro­cze­niu latem 1915 r. wojsk austriac­kich, przez kilka tygo­dni – jak już o tym była mowa – Bie­rut ukry­wał się pod nazwi­skiem Jerzego Bole­sława Bie­laka, korzy­sta­jąc z gościny rodzi­ców Górzyń­skiej przy ul. 3 Maja w Lubli­nie. Pierw­szy raz za gra­nicę wyje­chał dopiero w sierp­niu 1919 roku. To wtedy udał się do Pragi na zjazd spół­dziel­czo­ści cze­cho­sło­wac­kiej, oczy­wi­ście razem z Hem­plem, jako dele­gat Związku Robot­ni­czych Sto­wa­rzy­szeń Spo­żyw­czych47.

W maju 1920 roku na I Zjeź­dzie ZRSS Bie­rut został wybrany do ich Komi­tetu Naczel­nego. Przed mło­dym samo­ukiem z Lublina otwie­rała się inte­re­su­jąca kariera w ruchu spół­dziel­czym, ale już w następ­nym roku został zawie­szony w czyn­no­ściach członka Komi­tetu. W jego bio­gra­fiach pisano, że przy­czyną tego była dzia­łal­ność rewo­lu­cyjna – ale jaka? Zarzuty nie mogły być jed­nak zbyt poważne, skoro II Zjazd uchy­lił decy­zję Rady Nad­zor­czej.

Waż­niej­sze, że w lipcu 1921 roku oże­nił się z poznaną przed ośmiu laty w Stu­dzien­kach Janiną Górzyń­ską. Cie­kawe, że w jed­nej ze swo­ich auto­bio­gra­fii Bole­sław Bie­rut twier­dził, iż stało się to „w trzy­dzie­stym roku mojego życia”, czyli w 1922 roku48. Uro­czy­stość odbyła się w Lubli­nie, dokąd Bie­rut na pewien czas się prze­niósł.

„Ślub odbył się w kate­drze i był bar­dzo ory­gi­nalny – wspo­mi­nała po latach żona Bie­ruta. – Ksiądz zgo­dził się, że nie obo­wią­zy­wała nas spo­wiedź. Ślub odby­wał się na mszy. Nie mie­li­śmy stro­jów ślub­nych, a ubrani byli­śmy nor­mal­nie. Po nim przy­je­cha­li­śmy do domu, zje­dli­śmy śnia­da­nie i wybra­li­śmy się na wycieczkę”49.

Nowo­żeńcy zamiesz­kali u Sta­ni­szew­skich w Lubli­nie. Po pew­nym cza­sie Bie­rut roz­po­czął pracę u kuzyna Hem­pla w War­sza­wie w pry­wat­nej fir­mie han­dlo­wej i zamiesz­kał z żoną przy ul. Gro­chow­skiej. Kiedy w 1922 roku uro­dziła się im córka Kry­styna, rodzina zna­la­zła się w trud­nej sytu­acji miesz­ka­nio­wej. Z pomocą przy­szedł wów­czas Sta­ni­sław Szwalbe, który odstą­pił Bie­rutowi swoje miesz­ka­nie na Żoli­bo­rzu, sam bowiem miesz­kał w Mila­nówku50.

Dzieci Bole­sława Bie­ruta i Janiny Górzyń­skiej: Jan i Kry­styna – ze zbio­rów Muzeum Lubel­skiego

Żona Janina tak pisze o jego życiu rodzin­nym w tym cza­sie: „[…] gdy stał się nie­le­gal­ni­kiem, zamiesz­ki­wa­nie z rodziną było nie­moż­liwe. Był zresztą tak bar­dzo pochło­nięty spra­wami ogól­nymi, że sprawy oso­bi­ste scho­dziły na drugi plan, i choć bar­dzo kochał dzieci, warunki nie pozwa­lały na bliż­sze kon­takty, bo nie­raz odda­leni byli tysią­cem kilo­me­trów. Jed­nak te rzadko spę­dzane chwile w rodzin­nym gro­nie dawały tyle rado­ści i prze­żyć, co nie jest udzia­łem nor­mal­nych rodzin”51.

W paź­dzier­niku 1923 roku został zatrzy­many i oddany pod nad­zór Poli­cji Pań­stwo­wej. Było to pierw­sze z serii kilku kolej­nych aresz­to­wań. „W celu zmal­tre­to­wa­nia nas – pisał jeden z aresz­to­wa­nych – defen­sywa pole­ciła wozić nas, oczy­wi­ście pod eskortą, po wszyst­kich wię­zie­niach. Zwie­dzi­li­śmy w ten spo­sób wię­zie­nia w Sosnowcu, Będzi­nie, Łodzi, Czę­sto­cho­wie, w Pozna­niu i w kilku innych mia­stach. W każ­dym wię­zie­niu prze­by­wa­li­śmy po 48 godzin, aby stało się zadość prze­pi­som usta­wo­wym, nie­po­zwa­la­ją­cym na dłuż­sze ponad dwie doby prze­trzy­my­wa­nie w aresz­cie bez zezwo­le­nia władz sądo­wych”52.

W 1924 roku, powia­do­miony przez żonę, że poli­cja poszu­kuje go z naka­zem aresz­to­wa­nia, nie wró­cił do Sosnowca, lecz zamiesz­kał w Woło­minku bez mel­dunku. Można poku­sić się o komen­tarz, że na prze­ło­mie lat 20. i 30. życie naj­bliż­szych Bie­ruta przy­po­mi­nało życie rodziny mary­na­rza. Bra­ko­wało sta­bi­li­za­cji, co potwier­dza jego syn:

„Wspo­mnie­nia o ojcu z okresu mojego dzie­ciń­stwa są frag­men­ta­ryczne – przy­zna­wał po latach. – Kiedy się uro­dzi­łem [29 stycz­nia 1925 roku], ojciec mój był już aktyw­nym dzia­ła­czem Komu­ni­stycz­nej Par­tii Pol­ski. Dwa lata póź­niej – po cało­noc­nej rewi­zji w naszym miesz­ka­niu i poszu­ki­wa­niu dowo­dów jego przy­na­leż­no­ści do KPP – mimo nie­zna­le­zie­nia ich, ojciec został aresz­to­wany. Po czte­rech mie­sią­cach prze­trzy­my­wa­nia w wię­zie­niu w Będzi­nie zwol­niono go z braku prze­ko­ny­wa­ją­cych mate­ria­łów obcią­ża­ją­cych. Nie było to pierw­sze aresz­to­wa­nie. Tylko w latach 1923 i 1924 aresz­to­wano go pię­cio­krot­nie, nie przed­sta­wia­jąc żad­nego aktu oskar­że­nia”53.

„Cza­sem była amne­stia, cza­sem dosta­wał urlop wię­zienny i znowu wra­cał do wię­zie­nia. Prze­stał się wła­ści­wie kon­tak­to­wać z rodziną. Żonę jego zaan­ga­żo­wa­li­śmy jako przed­szko­lankę w War­szaw­skiej Spół­dzielni Miesz­ka­nio­wej, a dzieci cho­dziły do szkół pro­wa­dzo­nych w tych osie­dlach. […] Co jakiś czas nie­le­gal­nie przy­jeż­dżał do Pol­ski, ale nie kon­tak­to­wał się z rodziną, bo nie chciał jej nara­żać” – snuł przy­pusz­cze­nia Sta­ni­sław Szwalbe54.

Żona z córką powró­ciły do War­szawy. Gościny udzie­lił im Sta­ni­sław Toł­wiń­ski. Wkrótce rodzina się powięk­szyła, bo przy­szedł na świat syn Jan.

„Mie­li­śmy dużo swo­body – wspo­mi­nała Janina Górzyń­ska – ponie­waż była tam willa, dzieci mogły prze­by­wać cały dzień na powie­trzu. Mie­li­śmy tam dwa pokoje z kuch­nią, a nawet zago­spo­da­ro­wa­li­śmy kawa­łek ogródka. […] jesie­nią, nie­stety, musie­li­śmy opu­ścić ten lokal. Męża wysłano do Moskwy, skąd wró­cił w 1926 roku”55.

W końcu 1927 roku par­tia skie­ro­wała Bole­sława Bie­ruta do Mię­dzy­na­ro­do­wej Szkoły Leni­now­skiej, w któ­rej stu­dio­wał do połowy 1928 roku. Jak zauważa Jerzy Eisler, w ruchu komu­ni­stycz­nym nie wyma­gano matury od osób legi­ty­mu­ją­cych się „wła­ści­wym pocho­dze­niem kla­so­wym”, lecz ukoń­cze­nia kur­sów i szko­leń na roz­ma­itych aka­de­miach poli­tycz­nych, przy­zna­jąc im sta­tus absol­wen­tów szkół wyż­szych56.

Jak pisał syn Bie­ruta, zbli­żał się jed­nak dzień pro­cesu sądo­wego prze­ciwko dzia­ła­czom spół­dzielni robot­ni­czej w Będzi­nie, na który jego ojciec miał obo­wią­zek się sta­wić. Według opi­nii zaj­mu­ją­cego się jego sprawą adwo­kata, Emila Bre­itera, przy zaostrzo­nych wów­czas wytycz­nych, doty­czą­cych pro­wa­dze­nia przez sądy postę­po­wań prze­ciwko dzia­ła­czom lewi­co­wym – Bie­rut nie unik­nąłby wyroku ska­zu­ją­cego. Dla­tego Komi­tet Cen­tralny KPP zde­cy­do­wał, że powi­nien on opu­ścić Pol­skę. Tak się też stało – wkrótce wyje­chał do Sopotu, gdzie mógł korzy­stać z prawa azylu57.

Ze względu na swoją nie­le­galną dzia­łal­ność młody dzia­łacz komu­ni­styczny nie zaznał zbyt wielu spo­koj­nych chwil rodzin­nego szczę­ścia przy domo­wym ogni­sku. Aby przy­naj­mniej czę­ściowo usta­bi­li­zo­wać warunki życia rodziny, przed wyjaz­dem prze­ka­zał żonie udział w War­szaw­skiej Spół­dzielni Miesz­ka­nio­wej. Lokal skła­dał się z dwóch poko­ików i bar­dzo obszer­nej kuchni, zapla­no­wa­nej tak, aby matka przy­rzą­dza­jąca posiłki miała pod opieką dzieci. Pokoje nato­miast były raczej sypial­niami58.

Jed­nak pobyt w wię­zie­niu, a potem zagra­niczne wojaże roz­luź­niły jego kon­takty z Janiną59. W swo­jej nie­ofi­cjal­nej „auto­bio­gra­fii”, liczą­cej 18 stron maszy­no­pisu i znaj­du­ją­cej się w Rosyj­skim Pań­stwo­wym Archi­wum Histo­rii Spo­łeczno-Poli­tycz­nej Bie­rut przy­zna­wał: „W końcu 1930 r. nasza przy­jaźń przy­brała bar­dziej intymny cha­rak­ter, ale w początku 1931 r. wyje­cha­łem i wró­ci­łem dopiero jesie­nią tego roku”60. Począt­kowo dzieci nie zda­wały sobie sprawy z roz­woju wyda­rzeń.

„Póź­niej dopiero zorien­to­wa­łem się, w jak kło­po­tli­wej sytu­acji zna­leźli się moi rodzice – przy­zna­wał w swo­ich wspo­mnie­niach ich syn. – Ojciec był już od pew­nego czasu zwią­zany z inną kobietą – Mał­go­rzatą For­nal­ską – którą poznał na stu­diach. […] Pamię­tam, że mimo tych kło­po­tów ojciec poświę­cał wtedy mnie i sio­strze Krysi sporo czasu. […] Sta­rał się także utrzy­my­wać z nami kon­takt uczu­ciowy w okre­sach roz­sta­nia, szcze­gól­nie prze­by­wa­nia w wię­zie­niu. Pisał do nas listy, ale nie były one zwy­kłe – typowe. Zawie­rały wymy­ślane przez niego zagadki oraz rebusy i prze­waż­nie nasy­cone były humo­rem. Wyraź­nie chciał, aby w naszej pamięci zacho­wał się pogodny jego obraz, jaki kształ­to­wał się w cza­sie wspól­nego z nim prze­by­wa­nia”61.

Jak widać, miłość do Mał­go­rzaty For­nal­skiej i uro­dze­nie się Oleńki nie zmie­niły sto­sunku Bie­ruta do star­szych dzieci – Krysi i Janka. Oboje razem z pierw­szą żoną spro­wa­dził do Moskwy, o czym pisze jego syn: „Wio­sną 1932 roku spo­tka­łem się z ojcem ponow­nie – tym razem na dłu­żej. Razem z matką i sio­strą przy­je­cha­li­śmy do niego do Moskwy. Podróż odby­li­śmy dość skom­pli­ko­waną drogą – z Gdań­ska przez Litwę i Łotwę. Cho­dziło o ukry­cie przed wła­dzami pol­skimi faktu prze­by­wa­nia tam Bole­sława Bie­ruta. Mia­łem wtedy sie­dem lat”62.

Co by nie mówić, Bie­rut, nie uzna­jąc miesz­czań­skiego zakła­ma­nia, w spo­sób uczciwy wyja­śnił sytu­ację, dopro­wa­dza­jąc do wza­jem­nych przy­ja­ciel­skich sto­sun­ków w nowym ukła­dzie rodzin­nym. Potwier­dza to jego żona Janina oraz córka Kry­styna, wspo­mi­na­jąc swoje kon­takty z Mał­go­rzatą For­nal­ską (którą zresztą bar­dzo polu­biła) oraz pierw­sze spo­tka­nie z Oleńką63. Trudno uwie­rzyć w tego rodzaju zapew­nie­nia. W rela­cji tej nie poja­wia się prze­cież ani zazdrość kobiety o kocha­nego męż­czy­znę, ani zra­niona kobieca duma, ani żal, ani pre­ten­sja o brak lojal­no­ści i zdradę – nie tylko prze­cież fizyczną – ani pre­ten­sja do „tej dru­giej”, która zabrała męża i roz­biła rodzinę.

W dodatku „cią­gle miesz­ka­li­śmy u innych ludzi” – narze­kała córka Kry­styna64, zda­niem póź­niej­szego sekre­ta­rza Bie­ruta Sta­ni­sława Łuka­sie­wi­cza: „cicha, skromna i dosyć przy­jemna panienka”. Nie dość, że warunki bytowe ule­gły dal­szemu pogor­sze­niu po wyjeź­dzie Bie­ruta do Pol­ski jesie­nią 1932 roku, to w dodatku – jak wspo­mina jego syn – oka­zało się, że ich „[…] przy­jazd do ZSRR nie był w pełni for­malny. W pasz­por­cie figu­ro­wały wizy wyłącz­nie do Litwy i Łotwy. Po kilku inter­wen­cjach w amba­sa­dzie matka uzy­skała dla nas prawo do powrotu i w stycz­niu 1933 roku zna­leź­li­śmy się w kraju. Moje kon­takty z ojcem stały się znów spo­ra­dyczne. Musiał się ukry­wać. Spo­ty­ka­li­śmy się cza­sem, ale zawsze poza domem – głów­nie na tere­nie Dąbrówki”65.

Nawet tymi spo­ra­dycz­nymi spo­tka­niami Bie­rut nie cie­szył się długo – dwa tygo­dnie przed Bożym Naro­dze­niem 1933 roku został aresz­to­wany i ska­zany na 7 lat wię­zie­nia. Pierw­sza żona i dzieci dono­siły mu paczki z pro­wian­tem (córka Kry­sia pisała grypsy, prze­ka­zy­wane w dostar­cza­nej mu żyw­no­ści). Żona Janina roz­po­częła sta­ra­nia o poprawę warun­ków byto­wa­nia więź­niów poli­tycz­nych w Rawi­czu, skła­da­jąc w Mini­ster­stwie Spra­wie­dli­wo­ści list pro­te­sta­cyjny w imie­niu ich rodzin66.

Była za to szy­ka­no­wana, a warunki wię­zienne i tak nie popra­wiły się. A było o co wal­czyć, gdyż jak wspo­mina Bie­rut: „Całymi tygo­dniami trzy­mano nas bez spa­ce­rów, po czte­rech w bar­dzo cia­snych, poje­dyn­czych celach. Na każ­dym kroku – kary. Szep­nię­cie słowa na tzw. spa­ce­rze gęsiego – z odstę­pami po 3–4 kroki jeden od dru­giego – karane było kar­ce­rem. Byłem pię­cio­krot­nie osa­dzany w kar­ce­rze. Zwy­kle szło się wtedy na trzy dni do spe­cjal­nego oddziału kar­nego, gdzie znaj­do­wała się mała, 1,5-metro­wej sze­ro­ko­ści celka. Cało­dzienne poży­wie­nie skła­dało się z dwóch szkla­nek cie­płej wody i czar­nego chleba. Były to dni postu”67.

Na swo­isty para­doks zakrawa jed­nak fakt, że pol­ski sędzia, ska­zu­jąc go na wie­lo­let­nie wię­zie­nie, zapewne ura­to­wał mu życie. Gdyby zasą­dził wyrok niż­szy lub – co mało praw­do­po­dobne – unie­win­nił go, Bie­rut jako „spa­lony” zostałby zapewne prze­rzu­cony do ZSRR, a tam stałby się jesz­cze jedną ofiarą Wiel­kiej Czystki. Był dzia­ła­czem KPP i pra­cow­ni­kiem apa­ratu Komin­ternu – to cał­ko­wi­cie wystar­czało, by zostać w latach trzy­dzie­stych roz­strze­la­nym68.

Wcze­śniej­sze wyj­ście z wię­zie­nia spo­wo­do­wała amne­stia z 1938 roku, na mocy któ­rej skró­cono Bie­ru­towi pobyt w wię­zie­niu o jedną trze­cią. W tym miej­scu koń­czą się bez­sporne fakty i zaczy­nają się sprzecz­no­ści w jego bio­gra­fii. Wszyst­kich dzia­ła­czy komu­ni­stycz­nych prze­by­wa­ją­cych w pol­skich wię­zie­niach uwol­niła dopiero kam­pa­nia wrze­śniowa 1939 roku. Bie­rut sta­nowi pod tym wzglę­dem dziwny wyją­tek. Wypusz­czony został na wol­ność przed ter­mi­nem.

„Kiedy w sześć lat póź­niej Sta­lin przed­sta­wił Chur­chil­lowi swego kan­dy­data na pre­zy­denta Pol­ski jako bez­par­tyj­nego filan­tropa (dzia­ła­cza MOPR-u) – pisał Jan Nowak-Jezio­rań­ski – bry­tyj­ski pre­mier zapro­te­sto­wał, powo­łu­jąc się na powrót Bie­ruta przed wojną do Moskwy w dro­dze wymiany więź­niów poli­tycz­nych mię­dzy ZSRR a Pol­ską. W roz­mo­wie na tym szcze­blu Chur­chill na pewno nie przy­ta­czałby nie­spraw­dzo­nych infor­ma­cji. Sta­lin nie zaprze­czył – wykrę­cił się wymy­ślo­nym na pocze­ka­niu kłam­stwem, że Bie­rut w 1939 roku wystą­pił ze wzglę­dów ide­olo­gicz­nych z par­tii, która w rze­czy­wi­sto­ści już od roku nie ist­niała”69.

Inną wer­sję wyda­rzeń przed­sta­wiał Edward Osóbka-Moraw­ski w roz­mo­wie z Elż­bietą Łapiń­ską: „Został wyku­piony i wypusz­czony z wię­zie­nia w zamian za innego więź­nia, któ­rego Sta­lin oddał naszym wła­dzom. W Moskwie Bie­rut zaczął pra­co­wać w Komin­ter­nie, był jego funk­cjo­na­riu­szem. Z ramie­nia Komin­ternu wyjeż­dżał do Buł­ga­rii i innych państw. No a potem, jak zoba­czył co się dzieje, jak tam giną komu­ni­ści i wodzo­wie rewo­lu­cji, to się zapewne prze­stra­szył i w Pol­sce oddał się z powro­tem w ręce wymiaru spra­wie­dli­wo­ści.

– Skąd pan o tym wie? Bie­rut panu o tym mówił? Ofi­cjalni bio­gra­fo­wie Bie­ruta mil­czą na ten temat…

– Kiedy Jerzy Kor­nacki i Helena Bogu­szew­ska pisali przed refe­ren­dum nasze życio­rysy, w tym życio­rys Bie­ruta, żyła jesz­cze Mar­cjanna For­nal­ska, jego teściowa, która przed wojną miesz­kała w Miń­sku Litew­skim. I ona Kor­nackiemu o tym opo­wie­działa, a Kor­nacki powtó­rzył mnie. Wiem, że Bie­rut nie był zado­wo­lony, iż takie tajem­nice ona ujaw­niała.

– Czy Mar­cjanna For­nal­ska mówiła, co robił Bie­rut w cza­sie wojny?

– Ja z nią nie roz­ma­wia­łem, więc nie wiem. Podobno Bie­rut prze­by­wał w tym cza­sie w Miń­sku na Bia­ło­rusi. Mówię «podobno», gdyż w tym cza­sie nie odzy­wał się. Wie pani, to dziwna sprawa. Taki dość wybitny, znany dzia­łacz, a ni­gdzie nie funk­cjo­no­wał! Gdyby sie­dział w radziec­kim wię­zie­niu, to po poro­zu­mie­niu Sta­lina z Sikor­skim, po amne­stii i utwo­rze­niu armii Andersa, wyszedłby, ujaw­nił się. Prze­cież póź­niej utwo­rzono armię Ber­linga, Zwią­zek Patrio­tów Pol­skich, a o Bie­ru­cie cicho sza”70.

Można poku­sić się o stwier­dze­nie, że wybuch II wojny świa­to­wej był mu ponie­kąd na rękę. Syn Bie­ruta, Janek, opo­wia­dał: „Miesz­ka­li­śmy wtedy w tzw. 9. kolo­nii WSM przy ul. Płoń­skiej (8 m. 46). Było to małe, dwu­po­ko­jowe miesz­ka­nie. Jeden pokój zaj­mo­wał ojciec ze mną, drugi – matka z moją sio­strą. Nasza sytu­acja mate­rialna była wów­czas nie naj­lep­sza. Ojciec pra­co­wał więc bar­dzo dużo, wyko­rzy­stu­jąc swą dobrą zna­jo­mość księ­go­wo­ści. Oprócz pracy na eta­cie buchal­tera w jed­nej ze spół­dzielń, udzie­lał kon­sul­ta­cji i poma­gał w upo­rząd­ko­wa­niu księ­go­wo­ści kilku innym – rów­nież spo­łecz­nie. Robił wiele opra­co­wań w domu, sie­dząc do późna w nocy i sta­ra­jąc się mnie nie budzić. Sam sypiał bar­dzo mało. Twier­dził, że wystar­cza mu mała ilość snu i że do tego przy­wykł”71.

Zaś Edward Osóbka-Moraw­ski, wów­czas jesz­cze pre­zes spół­dzielni, w któ­rej zatrud­niony był Bie­rut, pisał: „Kiedy we wrze­śniu 1939 roku płk Umia­stow­ski wezwał wszyst­kich męż­czyzn do opusz­cze­nia War­szawy, to oddał mi pie­czątkę, kasę i poszedł na wschód. Poszedł tam, skąd nie­le­gal­nie powró­cił”72.

Wbrew temu zatem, co poda­wali nie­któ­rzy twórcy „ofi­cjal­nych” bio­gra­fii przy­szłego „ojca narodu pol­skiego”, ten wcale nie uczest­ni­czył w obro­nie War­szawy. Ten kolejny mit sta­li­now­skich spe­ców od pro­pa­gandy demen­to­wał Sta­ni­sław Szwalbe w roz­mo­wie z Elż­bietą Łapiń­ską:

„Tak jak my wszy­scy, opu­ścił mia­sto po radio­wym apelu – męż­czyźni na prawą stronę Wisły, tam będzie woj­sko, rząd itp. Apel oka­zał się fik­cją, więc doje­cha­li­śmy tylko do Lublina, który prze­cież zna­li­śmy. I w Lubli­nie zro­bi­li­śmy naradę: co dalej?

– Kto w niej uczest­ni­czył?

– Narada odbyła się u Wandy Papiew­skiej. Wzięli w niej udział oczy­wi­ście Papiew­ska, Bie­rut, Toł­wiń­ski i ja. To było chyba w końcu wrze­śnia. Niemcy wkrótce zajęli Lublin, zresztą tego się spo­dzie­wa­li­śmy. Zasta­na­wia­li­śmy się, co mamy robić. Bie­rut pierw­szy powie­dział, że jest zna­nym komu­ni­stą, figu­ruje w reje­strach, wobec tego jedzie do ZSRR. Był taki tydzień po ugo­dzie radziecko-hitle­row­skiej, że wolno było w tym cza­sie swo­bod­nie prze­kra­czać gra­nicę w obie strony”73.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

K. Estre­icher jr, Dzien­nik wypad­ków, t. II: 1946–1960, Kra­ków 2002, s. 97 [wróć]

J. Nowak-Jezio­rań­ski, O pro­ces Bole­sława Bie­ruta i wspól­ni­ków, „Zeszyty Histo­ryczne” 1989, z. 88, s. 62–63. [wróć]

E. Łapiń­ska, Bie­rut – jaki był naprawdę, [w:] Białe plamy. 3, War­szawa 1989, s. 161. [wróć]

W. Sokor­ski, Wspo­mnie­nia, War­szawa 1990, s. 304. [wróć]

J. Chy­liń­ski, Jaki był Bole­sław Bie­rut. Wspo­mnie­nia syna, War­szawa 1999, s. 27. [wróć]

W. Waż­niew­ski, Bole­sław Bie­rut, War­szawa 1975, s. 9. [wróć]

Ibi­dem, s. 7. [wróć]

J. Kowal­czyk, Bole­sław Bie­rut. Życie i dzia­łal­ność, War­szawa 1952, s. 7–8. [wróć]

P. Lipiń­ski, Bole­sław Nie­ja­sny. Opo­wieść o Bole­sławie Bie­ru­cie, For­re­ście Gum­pie pol­skiego komu­ni­zmu, War­szawa 2001, s. 29. [wróć]

W. Gło­dow­ska, (Wspo­mnie­nia o Bie­ru­cie), CA KC PZPR, sygn. 254/287. [wróć]

M. For­nal­ska, Pamięt­nik matki, War­szawa 1970, s. 520–521. [wróć]

J. Kowal­czyk, op. cit., s. 27. [wróć]

Ibi­dem, s. 30. [wróć]

Ibi­dem, s. 51. [wróć]

J. Chy­liń­ski, op. cit., s. 29. [wróć]

C. Kozłow­ski, Namiest­nik Sta­lina, War­szawa 1993, s. 9. [wróć]

A. Pop­pek, Życie pry­watne dyk­ta­to­rów XX wieku, War­szawa 2012, s. 248–249. [wróć]

J. Kowal­czyk, op. cit., s. 12–13. [wróć]

J. Chy­liń­ski, op. cit., s. 29–30. [wróć]

P. Lipiń­ski, op. cit., s. 12. [wróć]

A. Gar­licki, Bole­sław Bie­rut, War­szawa 1994, s. 8. [wróć]

S. Szwalbe, Wspo­mnie­nia, War­szawa 1996, s. 18–19. [wróć]

W. Papiew­ska, Jan Hem­pel. Wspo­mnie­nia sio­stry, War­szawa 1958, s. 42. [wróć]

A.G. Kister, Burz­liwe życie Bole­sława Bie­ruta. Nie­za­leżny spół­dzielca, http://m.inte­ria.pl/nowa-histo­ria/news,nId,1356546; dostęp: 15.03.2014. [wróć]

Swa­styka – sym­bol, obec­nie koja­rzony pra­wie wyłącz­nie z A. Hitle­rem i nazi­zmem; w rze­czy­wi­sto­ści jego nazwa pocho­dzi z san­skrytu i ozna­cza „przy­no­szący szczę­ście”. Znak swa­styki znany był rów­nież wśród Sło­wian, także na zie­miach pol­skich [przyp. red.]. [wróć]

P. Lipiń­ski, op. cit., s. 15. [wróć]

A.G. Kister, Burz­liwe życie Bole­sława Bie­ruta. Nie­za­leżny spół­dzielca, dostęp: 15.03.2014. [wróć]

S. Toł­wiń­ski, Wspo­mnie­nia 1895–1939, War­szawa 1970, s. 116. [wróć]

W. Papiew­ska, op. cit., s. 49. [wróć]

A. Gar­licki, op. cit., s. 8. [wróć]

W. Papiew­ska, op. cit., s. 49. [wróć]

J. Hem­pel, Listy do sio­stry, Lublin 1961, s. 15. [wróć]

W. Papiew­ska, op. cit., s. 97. [wróć]

W. Gło­dow­ska, op. cit., sygn. 254/287. [wróć]

A. Gar­licki, op. cit., s. 10. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

http://rodzi­ma­wiara.org.pl/forum/15-filo­zo­fia-rodzi­mo­wier­cza/871-jan-hem­pel-poga­nin-anar­chi­sta-komu­ni­sta.html; dostęp: 01.03.2014. [wróć]

A. Wat, Mój wiek. Pamięt­nik mówiony. Część pierw­sza, War­szawa 1990, s. 31. [wróć]

Ibi­dem, s. 108–109. [wróć]

S. Henel, Godziny zwie­rzeń. Wspo­mnie­nia córek i synów o ich sław­nych i zasłu­żo­nych Rodzi­cach, War­szawa 1983, s. 389. [wróć]

W. Papiew­ska, op. cit., s. 84. [wróć]

S. Szwalbe, op. cit., s. 102–103. [wróć]

Ibi­dem, s. 18. [wróć]

A.G. Kister, Burz­liwe życie Bole­sława Bie­ruta. Nie­za­leżny spół­dzielca, dostęp: 15.03.2014. [wróć]

W. Papiew­ska, op. cit., s. 97. [wróć]

A.G. Kister, Burz­liwe życie Bole­sława Bie­ruta. Nie­za­leżny spół­dzielca, dostęp: 15.03.2014. [wróć]

A. Gar­licki, op. cit., s. 11. [wróć]

J. Eisler, Sied­miu wspa­nia­łych. Poczet pierw­szych sekre­ta­rzy KC PZPR, War­szawa 2014, s. 40. [wróć]

A. Gar­licki, op. cit., s. 11–12. [wróć]

C. Kozłow­ski, op. cit., s. 12. [wróć]

H. Recho­wicz, Bole­sław Bie­rut 1892–1956, Kra­ków 1974, s. 46–47. [wróć]

J. Kowal­czyk, op. cit., s. 48. [wróć]

J. Chy­liń­ski, op. cit., s. 44. [wróć]

S. Szwalbe, op. cit., s. 103–104. [wróć]

C. Kozłow­ski, op. cit., s. 13. [wróć]

J. Eisler, op. cit., s. 45. [wróć]

J. Chy­liń­ski, op. cit., s. 46. [wróć]

C. Kozłow­ski, op. cit., s. 14. [wróć]

H. Recho­wicz, op. cit., s. 47. [wróć]

Cyt. za: J. Eisler, op. cit., s. 44. [wróć]

J. Chy­liń­ski, op. cit., s. 48 i 204. [wróć]

Ibi­dem, s. 48. [wróć]

H. Recho­wicz, op. cit., s. 48. [wróć]

C. Kozłow­ski, op. cit., s. 15. [wróć]

J. Chy­liń­ski, op. cit., s. 48–49. [wróć]

H. Recho­wicz, op. cit., s. 52. [wróć]

J. Kowal­czyk, op. cit., s. 64. [wróć]

A. Gar­licki, op. cit., s. 19. [wróć]

J. Nowak-Jezio­rań­ski, O pro­ces…, s. 65–66. [wróć]

E. Łapiń­ska, Bie­rut – jaki…, s. 140–141. [wróć]

J. Chy­liń­ski, op. cit., s. 51–52. [wróć]

E. Łapiń­ska, Bie­rut – jaki…, s. 140. [wróć]

E. Łapiń­ska, Bie­rut – skąd przy­szedł? Jaki był?, [w:] Białe plamy. 4, War­szawa 1989, s. 9. [wróć]