Słynni playboye PRL - Iwona Kienzler - ebook

Słynni playboye PRL ebook

Kienzler Iwona

3,2

Opis

Szarobury, nijaki PRL miał też swoje drugie, zabawowe oblicze, którego emanacją byli chociażby mężczyźni powszechnie uważani nie tylko za łamaczy serc niewieścich, ale wręcz za playboyów, czyli wiecznych chłopców, oddających się z upodobaniem zabawie, drogim rozrywkom i zmieniających kobiety jak rękawiczki.

W galerii peerelowskich playboyów znalazło się pięciu polityków, w tym dwóch prezesów Radiokomitetu, a więc urzędników w randze ministra, trzech ludzi kultury i jeden kierowca rajdowy. Co ciekawe, wszyscy oni, z wyjątkiem jednego, bynajmniej nie uważali się za uwodzicieli, twierdząc, że łatkę playboya przypięto im niesłusznie. Przyjrzyjmy się, jacy byli naprawdę owi playboye minionej epoki, o których plotki, często wyssane z palca, bulwersowały do żywego opinię publiczną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 305

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (9 ocen)
2
2
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Play­boyów PRL można porów­nać do dzi­siej­szych cele­bry­tów – z jedną pod­sta­wową róż­nicą. Dzi­siaj wystar­czy wystą­pić w reality show lub serialu i już można cie­szyć się popu­lar­no­ścią oraz regu­lar­nie gościć na łamach tablo­idów. Za cza­sów PRL osoby znane coś sobą repre­zen­to­wały – nale­żały do świata filmu, teatru, poli­tyki czy muzyki. Na szcze­gólne powo­dze­nie mogli liczyć poli­tycy, gdyż wła­dza od naj­daw­niej­szych cza­sów jest jed­nym z moc­niej­szych afro­dy­zja­ków i przy­ciąga kobiety niczym magnes opiłki żelaza.

Kim wła­ści­wie jest play­boy? Ter­min ten wywo­dzi się z języka angiel­skiego i sta­nowi zbitkę dwóch słów play – „zabawa” oraz boy – „chło­piec”, a więc w wol­nym tłu­ma­cze­niu play­boy ozna­cza po pro­stu chłopca lubią­cego zabawę. No wła­śnie – chłopca, a nie męż­czy­znę. Wszak męskość to doro­słość: męż­czy­zna musi wziąć na sie­bie brze­mię odpo­wie­dzial­no­ści, a wiecz­nie szczę­śliwy, bez­tro­ski chło­piec nie ma takiego obo­wiązku. Reguły świata doro­słych prze­cież go nie doty­czą, może się więc bawić, a naj­waż­niej­szym ele­men­tem owej zabawy są żywe laleczki, piękne kobiety, które bez wyrzu­tów sumie­nia porzuca, kiedy tylko mu się znu­dzą. Tak też defi­niują play­boya współ­cze­sne słow­niki. Wielki słow­nik wyra­zów obcych PWN pro­po­nuje nastę­pu­jącą defi­ni­cję: „męż­czy­zna uwo­dzący kobiety, odda­jący się z upodo­ba­niem zaba­wie i dro­gim roz­ryw­kom”.

Z kolei socjo­lo­dzy i bada­cze kul­tury uznają czę­sto model play­boya za prze­jaw tra­dy­cyj­nego para­dyg­matu męsko­ści, pod­kre­śla­ją­cego nie tylko asy­me­trię i spe­cja­li­za­cję ról płcio­wych, ale przede wszyst­kim domi­na­cję męż­czyzn w kul­tu­rze, poli­tyce, życiu spo­łecz­nym oraz rodzin­nym. Nawet obec­nie, w dobie aktyw­no­ści ruchów femi­ni­stycz­nych i gejow­skich, mocno osa­dzony w naszej kul­tu­rze wize­ru­nek play­boya stoi na straży kon­ser­wa­tyw­nego typu rela­cji mię­dzy płciami. Play­boy z krwi i kości gar­dzi insty­tu­cją mał­żeń­stwa, żąda przy­zna­nia męż­czyź­nie (i tylko jemu) prawa do wol­nych związ­ków i nie­zo­bo­wią­zu­ją­cego seksu, a co za tym idzie – sta­tusu wiecz­nego kawa­lera. Typo­wym play­boyem jest cho­ciażby stwo­rzony przez Iana Fle­minga James Bond, agent Jej Kró­lew­skiej Mości, który od ponad pół wieku kró­luje na ekra­nach kin, a w jego rolę wcie­lają się zabój­czo przy­stojni akto­rzy.

Jak się oka­zuje, także my mie­li­śmy swo­ich naro­do­wych play­boyów, a naj­słyn­niejsi z nich żyli wła­śnie w dobie PRL. Z gale­rii peere­low­skich uwo­dzi­cieli wybra­łam dzie­wię­ciu naj­bar­dziej, oczy­wi­ście według mnie, inte­re­su­ją­cych panów. Każdy z nich cie­szył się powo­dze­niem u kobiet. Korzy­stali z tego bar­dzo chęt­nie, choć zale­d­wie dwóch z nich mogło poszczy­cić się urodą amanta na miarę wspo­mnia­nego wcze­śniej agenta 007. Jed­nak nie dzięki opi­nii play­boya zyskali roz­głos, było wręcz na odwrót: to sława spra­wiła, iż stali się wytraw­nymi uwo­dzi­cie­lami. Wśród męż­czyzn opi­sa­nych w niniej­szej publi­ka­cji zna­la­zło się pię­ciu poli­ty­ków, w tym dwóch pre­ze­sów Radio­ko­mi­tetu, trzech ludzi kul­tury lecz jeden kie­rowca raj­dowy. Ten ostatni, Andrzej Jaro­sze­wicz, był też synem pro­mi­nent­nego poli­tyka, pre­miera peere­low­skiego, ale nie to, a jego suk­cesy w raj­dach i opi­nia „nie­grzecz­nego chłopca” zapew­niły mu zain­te­re­so­wa­nie kobiet. Co cie­kawe, żaden z nich, z wyjąt­kiem Wło­dzi­mie­rza Sokor­skiego, nie uwa­żał się za play­boya. Ba, nie­któ­rzy twier­dzili wręcz, że to kobiety ich wybie­rały, a oni po pro­stu łaska­wie dawali się uwieść lub, jak Adam Hanusz­kie­wicz, mówili, że wła­ści­wie ni­gdy nie byli kawa­le­rami, a że u ich boku co jakiś czas poja­wiała się inna żona…

Niniej­sza publi­ka­cja opo­wiada o życiu tych, któ­rzy w dobie PRL cie­szyli się mia­nem naj­więk­szych uwo­dzi­cieli. Gdyby ist­niały wów­czas tablo­idy czy też por­tale plot­kar­skie, boha­te­ro­wie tej książki zapewne poja­wia­liby się tam codzien­nie. Także w owych cza­sach opi­nia publiczna inte­re­so­wała się ich życiem. Pod­stawą czer­pa­nia wia­do­mo­ści na ich temat była plotka, która ma to do sie­bie, iż wyla­tuje wró­blem, a wraca wołem. Stąd też nie bra­kuje mitów krą­żą­cych na ich temat, które, o dziwo, są wciąż żywe i powta­rzane bez­kry­tycz­nie. Pisząc o peere­low­skich play­boy­ach, chcia­łam przed­sta­wić ich takimi, jacy byli naprawdę i jak wyglą­dali w oczach kocha­ją­cych ich kobiet. A czę­sto byli zupeł­nie zwy­czaj­nymi ludźmi, marzą­cymi o rodzi­nie i szczę­ściu w zaci­szu domo­wego ogni­ska, nie­ra­dzą­cymi sobie z łatką uwo­dzi­ciela, którą im przy­pięto.

Bole­sław Bie­rut

Patrząc na zdję­cia boha­tera niniej­szej opo­wie­ści, trudno oprzeć się wra­że­niu, że nie miał urody amanta fil­mo­wego. Wręcz prze­ciw­nie, pora­żał nija­ko­ścią. Pozory jed­nak mylą. Bole­sław Bie­rut, bo to o nim mowa, wśród towa­rzy­szy par­tyj­nych miał opi­nię uwo­dzi­ciela, a Wło­dzi­mierz Sokor­ski nazy­wał go nawet „Bol­kiem jebaką”, co Bie­rut uzna­wał za wielki kom­ple­ment. Cóż, słyn­nego Casa­novę też trudno byłoby zali­czyć do przy­stoj­nia­ków, a jed­nak prze­bie­rał w kobie­tach jak w ulę­gał­kach. Podob­nie było w przy­padku pierw­szego przy­wódcy Pol­ski Ludo­wej, acz­kol­wiek, co trzeba uczci­wie przy­znać, towa­rzysz Bie­rut nie wyko­rzy­sty­wał swo­jej pozy­cji w celach sek­su­al­nych, jak czy­nił to cho­ciażby Beria czy Mus­so­lini, ni­gdy też nie zgwał­cił kobiety. Wręcz prze­ciw­nie, w krę­gach par­tyj­nych sły­nął z wyjąt­kowo dobrych manier i szar­manc­ko­ści wobec przed­sta­wi­cie­lek płci pięk­nej. Inny dzia­łacz komu­ni­styczny, Jan Kwiat­kow­ski, tak wspo­mi­nał swego par­tyj­nego kolegę: „Ele­gancki, powie­dział­bym nawet – szar­mancki, zwłasz­cza wobec kobiet, pamię­tał zawsze, by panią domu przy powi­ta­niu poca­ło­wać w rękę, czę­sto przy­no­sił jakiś kwia­tek w poda­runku, a dla dzieci cukierki lub inne upo­minki […]. Lubi­łem, gdy cze­ka­jąc na umó­wione spo­tka­nie, roz­ma­wiał z gospo­da­rzami lub ich żonami. Inte­re­so­wał się ich życiem i uspo­sa­biał do sie­bie przy­chyl­nie oto­cze­nie”1. Pozy­tywne świa­dec­two wysta­wiają mu także panie, z któ­rymi dane mu było się spo­tkać, jak cho­ciażby Julia Minc, żona Hila­rego Minca, ówcze­snego wice­pre­zesa Rady Mini­strów, w wywia­dzie udzie­lo­nym Tere­sie Torań­skiej. Uwa­żała ona komu­ni­stycz­nego dygni­ta­rza za „przy­jem­nego, ele­ganc­kiego męż­czy­znę, szar­manc­kiego wobec kobiet”2. Wspo­mi­nała też o pew­nej kło­po­tli­wej sytu­acji, z któ­rej wyba­wił ją wła­śnie Bie­rut. Otóż na jed­nym z ofi­cjal­nych przy­jęć pani Minc poja­wiła się w nie­od­po­wied­niej do oka­zji let­niej sukience. Jej mąż nie krył obu­rze­nia, bez­ce­re­mo­nial­nie, acz­kol­wiek dys­kret­nie besz­ta­jąc mał­żonkę. A tym­cza­sem „Bie­rut to usły­szał, wziął mnie pod rękę, prze­szedł ze mną całą salę, mówiąc: »Macie naj­pięk­niej­szą suk­nię ze wszyst­kich«”3. Rów­nież Wanda Papiew­ska, sio­stra Jana Hem­pla – men­tora Bole­sława z cza­sów jego mło­do­ści – zwra­cała uwagę na jego maniery: „Posia­dał zdu­mie­wa­jącą, jak na swój wiek i warunki, w któ­rych go wycho­wy­wano, kul­turę zewnętrzną i takt: ni­gdy nie klął, nie uży­wał ordy­nar­nych wyra­żeń”4. Być może to wła­śnie ta iście przed­wo­jenna szar­manc­kość jed­nała mu serca kobiet.

Co cie­kawe, choć towa­rzysz Bie­rut miał tylko jedną żonę, w róż­nych okre­sach jego życia aż cztery kobiety uwa­żały się za jego mał­żonki. Tak więc, choć for­mal­nie poli­ga­mii nie prak­ty­ko­wał, fak­tycz­nie pierw­szy wło­darz Pol­ski Ludo­wej upra­wiał wie­lo­żeń­stwo niczym pra­wo­wierny muzuł­ma­nin – choć może bar­dziej uza­sad­nione byłoby w tym przy­padku porów­na­nie do euro­pej­skich monar­chów, któ­rzy obok poślu­bio­nej przed Bogiem mał­żonki mieli też ofi­cjalne fawo­ryty.

Bole­sława Bie­ruta ota­cza aura tajem­ni­czo­ści – wiemy o nim zaska­ku­jąco mało. Może to dzi­wić, zwłasz­cza że swego czasu w naszym kraju nie było budynku publicz­nego, w któ­rym nie wisiałby przy­naj­mniej jeden jego por­tret. Co wię­cej, Bie­rut był w zasa­dzie jedy­nym powo­jen­nym przy­wódcą, wokół któ­rego udało się stwo­rzyć coś na kształt kultu jed­nostki, podob­nego do tego, któ­rym ota­czano Sta­lina. Wąt­pli­wo­ści doty­czą mię­dzy innymi jego miej­sca uro­dze­nia, nazwi­ska, pocho­dze­nia Nie­któ­rzy twier­dzą nawet, że Bie­rut wcale nie był Bie­rutem, tylko „matrioszką”, czyli jego radziec­kim sobo­wtó­rem, a jed­no­cze­śnie świet­nie prze­szko­lo­nym agen­tem sowiec­kim, na któ­rego wymie­niono pota­jem­nie pol­skiego komu­ni­stę. Taką „matrioszką” był cho­ciażby Hans Kloss, znany z serialu Stawka więk­sza niż życie – jego losy oparte są na życio­ry­sie auten­tycz­nego sowiec­kiego agenta, ofi­cera NKWD. Ponoć prawdę znał gene­rał Karol Świer­czew­ski, który przed śmier­cią zdą­żył tę rewe­la­cyjną wia­do­mość prze­ka­zać Pio­trowi Jaro­sze­wi­czowi. Nawia­sem mówiąc, to wła­śnie owa wie­dza, a nie akcja bandy UPA, miała być przy­czyną śmierci „czło­wieka, który się kulom nie kła­niał”. Według zwo­len­ni­ków tej teo­rii wta­jem­ni­cze­nie w tę kwe­stię przy­czy­niło się też do tajem­ni­czej śmierci Jaro­sze­wi­cza w 1992 roku, gdyż były pre­mier pla­no­wał jej ujaw­nie­nie na łamach przy­go­to­wa­nego do druku pamięt­nika.

Kolejna wąt­pli­wość doty­czy miej­sca uro­dze­nia Bie­ruta. Ofi­cjal­nie pierw­szy pre­zy­dent powo­jen­nej Pol­ski uro­dził się w Rurach Jezu­ic­kich, nie­wiel­kiej wio­sce pod Lubli­nem, ale zgod­nie z zapi­sem w księ­dze metry­kal­nej para­fii św. Pawła w Lubli­nie miej­scem uro­dze­nia Bie­ruta była inna pod­lu­bel­ska miej­sco­wość – Rury Bry­gid­kow­skie, nato­miast syn Bie­ruta, Jan Chy­liń­ski5, pisze, że jego ojciec uro­dził się „na przed­mie­ściu Lublina w Rurach Bry­gid­kow­skich, nazy­wa­nych także potocz­nie Rurami Jezu­ic­kimi”6. Obec­nie wsie te sta­no­wią część Lublina. Pewna za to jest data naro­dzin Bie­ruta – 18 kwiet­nia 1892 roku, a także imiona jego rodzi­ców – Woj­ciech i Marianna Salo­mea z domu Wol­ska. Kon­tro­wer­sje wzbu­dza także nazwi­sko Woj­ciecha, który według nie­któ­rych źró­deł nie nazy­wał się Bie­rut, ale Bier­nacki. Nie­kiedy spo­tkać się można rów­nież z infor­ma­cją, iż Woj­ciech był Żydem, a jego praw­dziwe nazwi­sko brzmiało Roten­schwanz, ale uznaje się to za mało praw­do­po­dobne. Uży­wane w póź­niej­szym okre­sie nazwi­sko Bie­rut miało być zlep­kiem praw­dziwego nazwi­ska dzia­ła­cza z jego pseu­do­ni­mem uży­wa­nym w sowiec­kim wywia­dzie – Rut­kow­ski. Więk­szość histo­ry­ków prze­czy jed­nak tej tezie, uzna­jąc, że praw­dziwe nazwi­sko dzia­ła­cza brzmiało rze­czy­wi­ście Bie­rut i pod takim wła­śnie nazwi­skiem póź­niej­szy I sekre­tarz KC PZPR figu­ruje w księ­gach para­fial­nych.

Komu­ni­styczni bio­gra­fo­wie robili, co mogli, by udo­wod­nić, że dzia­łacz komu­ni­styczny ma typowo robot­ni­czy rodo­wód i, co waż­niej­sze, że komu­ni­stą był nie­mal od uro­dze­nia. W bio­gra­fii Bie­ruta z 1952 roku autor­stwa Józefa Kowal­czyka czy­tamy, że uro­dził się „w pamięt­nym roku powszech­nego strajku w Łodzi”7, nato­miast po prze­pro­wadzce rodziny do Lublina „rósł i doj­rze­wał w wil­got­nej sute­re­nie i już od naj­młod­szych lat dozna­wał wszyst­kich gory­czy losu pro­le­ta­riac­kiego dziecka”8, co nie jest do końca zgodne prawdą. Rodzice Bie­ruta w 1891 roku przy­byli na leżącą w Kon­gre­sówce Lubelsz­czy­znę wprost z Gali­cji, a dokład­nie – z Kępy Kali­szań­skiej, miej­sco­wo­ści znaj­du­ją­cej się w daw­nym powie­cie alek­san­dryj­skim, licząc na odmianę losu, który wcze­śniej nie szczę­dził im cio­sów. Marianna Salo­mea uro­dziła ponoć kil­ka­na­ścioro dzieci, któ­rych więk­szość umie­rała tuż po przyj­ściu na świat. Prze­żyło jedy­nie dwóch synów i trzy córki. Gospo­da­ro­wali na kilku hek­ta­rach ziemi, a kiedy po dzie­się­ciu latach cięż­kiej pracy zaczęło im się ukła­dać, zale­d­wie rok po uro­dze­niu Bole­sława musieli wraz z krową, koniem i drob­nym dobyt­kiem prze­nieść się do Lublina, gdyż ich gospo­dar­stwo znisz­czyła kata­stro­falna powódź. Przy­szły pre­zy­dent nie miał więc siel­skiego dzie­ciń­stwa i od wcze­snych lat musiał poma­gać rodzi­com w utrzy­ma­niu domu, a jed­nym z jego głów­nych obo­wiąz­ków było pasie­nie krów. W Lubli­nie Bie­ru­to­wie miesz­kali rze­czy­wi­ście w sute­re­nie, trudno byłoby ją jed­nak uznać za wil­gotną. Józef Dominko, przy­ja­ciel Bole­sława z lat dzie­cię­cych, wspo­mi­nał, że pań­stwo Bie­ru­to­wie wraz z dziećmi zaj­mo­wali duży pokój z kuch­nią w par­te­ro­wym, muro­wa­nym domu, sto­ją­cym w ogro­dzie owo­cowo-warzyw­nym, a „całe oto­cze­nie tchnęło zaci­szem wiej­skim i sta­no­wiło kon­trast z buj­nym życiem robot­ni­czym, prze­le­wa­ją­cym się zale­d­wie o kil­ka­set metrów”9. Kiedy Bie­ru­tom skra­dziono konia, główne źró­dło utrzy­ma­nia rodziny, zna­czącą rolę w domo­wym budże­cie odgry­wać zaczęły dochody z han­dlu warzy­wami i owo­cami, w czym swój udział miał Bolek, który wraz z przy­ja­cie­lem Józe­fem sprze­da­wał śliwki z sadu. Punkt han­dlowy znaj­do­wał się na skar­pie naprze­ciwko kościoła. Wła­ści­wie można przy­jąć, iż chło­piec, jak na przy­szłego komu­ni­stę przy­stało, już wów­czas pod­jął walkę z „przed­sta­wi­cie­lem drob­nego han­dlu i kra­mar­stwa”10, jakim był jego ojciec, choć przy­brała ona dość oso­bliwą formę, ponie­waż sprze­da­wany przez chłop­ców towar „w dużych ilo­ściach zni­kał w kie­sze­niach kole­gów i żołąd­kach samych sprze­daw­ców (o co póź­niej awan­tu­ro­wał się ojciec Bolka)”11. Woj­ciech Bie­rut musiał mieć przy­naj­mniej ele­men­tarne wykształ­ce­nie, skoro za jego sprawą mały Bole­sław bar­dzo wcze­śnie poznał trudną sztukę czy­ta­nia. Ponoć wyka­zy­wał tak wiel­kie zami­ło­wa­nie do nauki, że rodzi­com marzyło się, by skoń­czył semi­na­rium duchowne i został księ­dzem, acz­kol­wiek Chy­liń­ski twier­dzi, że jego dziad­ko­wie mieli co do Bole­sława zupeł­nie inne plany: „Matka pra­gnęła, aby zwią­zał swe życie z kościo­łem i został orga­ni­stą. Ojciec widział go jako ofi­cera w przy­szłej suwe­ren­nej pol­skiej monar­chii”12. Przy­szłość miała poka­zać, że ich uzdol­niony syn wybie­rze zupeł­nie inną drogę.

Chy­liń­ski wspo­mina, że naj­star­szy brat Bole­sława, Andrzej, star­szy od niego o całe dwa­dzie­ścia dwa lata, ode­grał szcze­gólną rolę w jego życiu: „Miał znacz­nie więk­szy wpływ na wycho­wa­nie, kształ­to­wa­nie cha­rak­teru i zain­te­re­so­wań młod­szego brata niż kto­kol­wiek inny w rodzi­nie, a szcze­gól­nie ojciec – zawsze surowy, zapra­co­wany i nie­zwy­kle wyma­ga­jący”13.

Według bio­gra­fów pra­cu­ją­cych nad życio­ry­sem Bie­ruta, Bole­sław od naj­młod­szych lat prze­ja­wiał zain­te­re­so­wa­nia rewo­lu­cyjne, o czym miał świad­czyć fakt, iż w 1905 roku zaini­cjo­wał strajk mło­dzieży szkol­nej, doma­ga­jąc się wpro­wa­dze­nia do szkół języka pol­skiego. Miał on cisnąć kała­ma­rzem w por­tret cara wiszący w kla­sie, dając w ten spo­sób sygnał do roz­po­czę­cia akcji straj­ko­wej. W następ­stwie został usu­nięty ze szkoły. Jest to tylko legenda, któ­rej Bie­rut zaprze­czył w 1955 roku pod­czas sesji nauko­wej poświę­co­nej rewo­lu­cji. Ta wer­sja wyda­rzeń tra­fiła jed­nak na podatny grunt i do dziś można ją zna­leźć w więk­szo­ści bio­gra­fii pre­zy­denta. Wydaje się, że Bie­rut musiał jed­nak uczest­ni­czyć w strajku, skoro usu­nięto go ze szkoły. Jego syn po latach tak pisał na temat tych wyda­rzeń: „Bole­sław brał nie­wąt­pli­wie aktywny udział w orga­ni­za­cji strajku, skoro zna­lazł się wśród zale­d­wie kilku uczniów kar­nie usu­niętych ze szkoły. Trudno jed­nak widzieć w nim aktyw­nego uczest­nika dzia­łań rewo­lu­cyj­nych. Taka ocena może doty­czyć tylko jego star­szego brata, Andrzeja, kil­ka­krot­nie aresz­to­wa­nego i prze­trzy­my­wa­nego na Zamku w Lubli­nie za orga­ni­zo­wa­nie straj­ków i pocho­dów”14.

Młody Bole­sław został zmu­szony do pracy na wła­sne utrzy­ma­nie i chwy­tał się róż­nych zajęć: był pomoc­ni­kiem mura­rza, chłop­cem na posyłki, a osta­tecz­nie zatrud­nił się w dru­karni, co oka­zało się strza­łem w dzie­siątkę. Inte­li­gentny mło­dzie­niec szybko nauczył się zecerki, a wkrótce zapi­sał się na kursy han­dlowe, na któ­rych także radził sobie bar­dzo dobrze. W 1908 roku wstą­pił do związku zawo­do­wego dru­ka­rzy.

Choć ofi­cjalni bio­gra­fo­wie Bie­ruta uwa­żali, że już wów­czas zaczął wyraź­nie cią­żyć ku ruchowi komu­ni­stycz­nemu, nie jest to jed­nak oczy­wi­ste. Od 1910 roku przy­szły dzia­łacz komu­ni­styczny znaj­do­wał się pod wpły­wem wol­no­my­śli­ciela i filo­zofa w mło­do­ści zwią­za­nego z ruchem wol­no­mu­lar­skim, Jana Hem­pla, dzien­ni­ka­rza kie­ru­ją­cego wów­czas „Kurie­rem Lubel­skim”. Był on wiel­kim zwo­len­ni­kiem spół­dziel­czo­ści, w któ­rej widział uwol­nie­nie robot­ni­ków od wyzy­sku kapi­ta­li­stów, a także mesja­ni­stą: wyzna­wał pogląd, że wyjąt­kowe cechy narodu pol­skiego spra­wią, że nie­jako samo­czyn­nie odzy­ska on wol­ność. Szcze­gól­nym kul­tem Hem­pel ota­czał dawne wie­rze­nia Sło­wian, nato­miast chrze­ści­jań­stwo uzna­wał za reli­gię nie­wol­ni­ków. Mało tego, za punkt honoru uznał przy­wró­ce­nie naj­star­szych pogań­skich oby­cza­jów i rytu­ałów; z tego powodu co roku w Wigi­lię zbie­rała się u niego grupka mło­dzieży, z któ­rymi odpra­wiał pra­sło­wiań­skie obrzędy. W Zako­pa­nem zało­żył Towa­rzy­stwo Teo­zo­ficzne, któ­rego człon­ko­wie, wzo­rem sło­wiań­skich przod­ków, codzien­nie o świ­cie modlili się do słońca. Ponoć to wła­śnie pod wpły­wem Hem­pla Bie­rut zerwał z Kościo­łem, ale by­naj­mniej nie stał się ate­istą. Wręcz prze­ciw­nie, wzo­rem swego men­tora oscy­lo­wał w stronę misty­cy­zmu. Według jego ówcze­snego przy­ja­ciela Józefa Dominko Bie­rut, podob­nie jak inni mło­dzi ludzie zwią­zani z Hem­plem, w pew­nym sen­sie wie­rzył w Boga, ale poj­mo­wał go jako swo­isty rozum, logikę świata. Wów­czas też, zda­niem Dominki, w gło­wie mło­dego Bole­sława zro­dził się bunt prze­ciwko nie­spra­wie­dli­wo­ści spo­łecz­nej: „Prze­cież w obli­czu naszego i zresztą nie­chrze­ści­jań­skiego Boga ludzie są równi: po cóż więc krzywda, wyzysk, nie­spra­wie­dli­wość?”15.

Choć ofi­cjal­nie na tere­nie Kró­le­stwa Kon­gre­so­wego obo­wią­zy­wał zakaz zrze­sza­nia się, można było for­mo­wać sto­wa­rzy­sze­nia, któ­rych przy­by­wało na potęgę. Co cie­kawe, były to głów­nie sto­wa­rzy­sze­nia abs­ty­nenc­kie – i takim wła­śnie sto­wa­rzy­sze­niem była „Przy­jaźń” zało­żona przez Jana Hem­pla, do któ­rej wstą­pił zafa­scy­no­wany nim Bie­rut. Za sprawą swego men­tora mło­dzie­niec zain­te­re­so­wał się dzia­łal­no­ścią spół­dziel­czą, a w 1912 roku został człon­kiem PPS Lewicy. Ponoć pano­wie pla­no­wali wspólny wyjazd do Bra­zy­lii, do Parany, gdzie wcze­śniej Hem­pel uczył dzieci tam­tej­szej Polo­nii, by pra­co­wać tam nad odbu­dową wol­nej od zabor­ców Pol­ski. Osta­tecz­nie z tych pla­nów nic nie wyszło, ale Bie­rut rze­czy­wi­ście miał oka­zję budo­wać Pol­skę – choć należy wąt­pić, by efekt koń­cowy zado­wo­lił jego ówcze­snego „ducho­wego ojca”.

We wcze­snej mło­do­ści Bie­ruta próżno szu­kać w jego naj­bliż­szym oto­cze­niu jakiejś kobiety. Ponoć przy­szły przy­wódca PRL był wyjąt­kowo nie­śmiały, i to nie tylko w sto­sunku do przed­sta­wi­cie­lek płci prze­ciw­nej, o czym wspo­mina cho­ciażby Wanda Papiew­ska: „był bar­dzo skromny, a nawet nie­śmiały. Znana była jego skłon­ność do rumie­nie­nia się. Mówiono, że jest wsty­dliwy jak dziew­czynka”16. Z tej przy­pa­dło­ści wyle­czyła go zapewne Janina Górzyń­ska, którą poznał nie­długo po tym, jak wstą­pił do par­tii. Być może to wła­śnie Janina prze­ła­mała pierw­sze lody. Była star­sza od Bole­sława o dwa lata i trudno posą­dzać ją o nie­śmia­łość. Pra­co­wała w przed­szkolu zało­żo­nym przez Zofię Sta­ni­szew­ską, która wraz ze swoim mężem admi­ni­stro­wała mająt­kiem Stu­dzianki nie­opo­dal Lublina. Bie­rut zawi­tał tam razem ze swym men­to­rem, by prze­pro­wa­dzić prace mier­ni­cze – Hem­pel bowiem w 1913 roku pod­jął pracę mier­ni­czego u geo­me­try Stel­ma­sie­wi­cza w Lubli­nie i wkrótce potem zatrud­nił Bie­ruta jako swego asy­stenta. Fachu nauczył się jesz­cze pod­czas swego pobytu w Bra­zy­lii. Była to posada bar­dzo dobrze płatna, ale wyma­ga­jąca nie­ustan­nych wyjaz­dów – i wła­śnie pod­czas jed­nego z nich Bie­rut poznał Janinę Górzyń­ską. Ładna, acz­kol­wiek skromna przed­szko­lanka wpa­dła mu w oko i wkrótce parę połą­czyło uczu­cie, a przy­naj­mniej obo­pólna fascy­na­cja. Zbun­to­wany prze­ciwko Kościo­łowi mistyk, jakim wów­czas był Bole­sław, nie miał naj­mniej­szego zamiaru zawie­rać mał­żeń­stwa przed Bogiem, dla­tego para przez wiele lat żyła w nie­for­mal­nym związku.

Według syna Bie­ruta znacz­nie więk­szy wpływ na przy­szłego dzia­ła­cza wywarła pra­co­daw­czyni jego póź­niej­szej żony, Zofia Sta­ni­szew­ska: „Pani Zofia bar­dzo polu­biła Bole­sława i – nie mając wła­snych dzieci – trak­to­wała go jak syna, nie szczę­dząc czasu na jego kształ­ce­nie. Miała roz­le­głe wia­do­mo­ści z dzie­dziny sztuki i lite­ra­tury, malo­wała i była roz­mi­ło­wana w poezji. Wydaje mi się, że bar­dzo impo­no­wała mojemu ojcu swoim spo­so­bem bycia, nie­na­gan­nymi manie­rami, wysoką kul­turą i wie­dzą. Stała się w pew­nym sen­sie dla niego wzo­rem. To ona wła­śnie zaszcze­piła mu wieczny »głód« czy­ta­nia, wykształ­ciła smak i wzbu­dziła zain­te­re­so­wa­nie poezją”17. Ponoć nawet Bie­rut pró­bo­wał swo­ich sił w poezji, ale, na szczę­ście dla lite­ra­tury pol­skiej, sto­sun­kowo szybko porzu­cił te zain­te­re­so­wa­nia, uzna­jąc (skąd­inąd słusz­nie), że nie ma do tego talentu.

W 1918 roku Bie­rut for­mal­nie został komu­ni­stą, cho­ciaż on sam miał nie­wiele do powie­dze­nia w tej spra­wie, a bar­dziej niż poli­tyka inte­re­so­wała go wów­czas praca w spół­dziel­czo­ści. Tak się jed­nak zło­żyło, że par­tia, któ­rej był człon­kiem, czyli PPS Lewica, połą­czyła się z Socjal­de­mo­kra­cją Kró­le­stwa Pol­skiego i Litwy, two­rząc Komu­ni­styczną Par­tię Robot­ni­czą Pol­ski.

Trzy lata póź­niej Bie­rut zde­cy­do­wał się na lega­li­za­cję swego związku z Janiną, a jedyną moż­liwą formą zawar­cia mał­żeń­stwa był ślub kościelny. Przy­szły przy­wódca komu­ni­styczny nie zamie­rzał by­naj­mniej wra­cać z tego powodu na łono Kościoła, ale para tra­fiła na wyjąt­kowo tole­ran­cyj­nego kapłana, który zgo­dził się udzie­lić im sakra­mentu bez koniecz­nej w takich przy­pad­kach spo­wie­dzi. Zresztą był to dość dziwny ślub: pań­stwo mło­dzi nie mieli nawet stro­jów ślub­nych, a cere­mo­nia odbyła się pod­czas poran­nej mszy, po któ­rej zje­dli wspólne śnia­da­nie i wyje­chali na wycieczkę za mia­sto. Wkrótce Janina miała się prze­ko­nać, że życie z Bie­rutem będzie dale­kie od tra­dy­cyj­nego poży­cia mał­żeń­skiego, o czym świad­czył już tak inny od zwy­kłej cere­mo­nii ślub. Nie będzie też usłane różami…

Na początku wszystko ukła­dało się pomyśl­nie. W 1923 roku para docze­kała się córki Kry­styny, a nie­długo potem cała rodzina prze­nio­sła się do Sosnowca, gdzie Bole­sław sta­nął na czele miej­sco­wej spół­dzielni spo­żyw­ców. Wów­czas też po raz pierw­szy zain­te­re­so­wała się nim poli­cja – za nie­pra­wo­myślne, zda­niem ówcze­snych władz, poglądy Bie­rut w 1923 roku tra­fił nawet do aresztu. W paź­dzier­niku wyszedł na wol­ność, by już wkrótce ponow­nie tra­fić za kratki, tym razem na mie­siąc. Wów­czas miał już skry­sta­li­zo­wane poglądy i uwa­żał się za komu­ni­stę. Wobec nasi­lo­nej akcji poli­cyj­nej skie­ro­wa­nej prze­ciwko komu­ni­stom w Zagłę­biu Dąbrow­skim Bie­rut wyje­chał do War­szawy, gdzie pra­co­wał w apa­ra­cie par­tyj­nym KPRP. Ponie­waż czo­ło­wych dzia­ła­czy aresz­to­wano, dość szybko udało się mu wspiąć wysoko w hie­rar­chii par­tyj­nej: od maja do sierp­nia 1925 roku był człon­kiem Tym­cza­so­wego Sekre­ta­riatu KC, a póź­niej – kie­row­ni­kiem Wydziału Spół­dziel­czego Komi­tetu Cen­tral-nego.

W 1925 roku przy­szło na świat dru­gie dziecko pań­stwa Bie­ru­tów, syn Jan, ale jego ojcu nie dane było długo się nim cie­szyć – już w maju tego samego roku Bole­sław został skie­ro­wany do Moskwy, gdzie miał się uczyć na kur­sach par­tyj­nych, na któ­rych obok języka rosyj­skiego wykła­dano ponoć także zasady kon­spi­ra­cji wywia­dow­czej. Nawia­sem mówiąc, syn Bie­ruta obec­nie bar­dzo w to powąt­piewa: uważa, że jego ojciec zupeł­nie nie nada­wał się na agenta, cho­ciażby dla­tego, że ni­gdy nie nauczył się pro­wa­dzić samo­chodu.

W tym miej­scu należy zauwa­żyć, iż dla ówcze­snych komu­ni­stów wyjazd do ZSRR miał nie­malże takie zna­cze­nie, jak, nie przy­mie­rza­jąc, piel­grzymka do Mekki dla muzuł­ma­nów. Jak słusz­nie zauwa­żył Marek Lipiń­ski w swoim opra­co­wa­niu Bole­sław Nie­ja­sny. Opo­wieść o Bole­sławie Bie­ru­cie, For­re­ście Gum­pie pol­skiego komu­ni­zmu: „Zwią­zek Radziecki nie był wów­czas dla komu­ni­sty zwy­kłym, jesz­cze jed­nym kra­jem na mapie świata. Był rajem na ziemi albo przy­naj­mniej czymś naj­bliż­szym raju. Dla komu­ni­sty Zwią­zek Radziecki był czymś wię­cej niż Waty­kan dla kato­lika. Waty­kan to tylko Sto­lica Apo­stol­ska, a nie Kró­le­stwo Boże”18. Krótko mówiąc, wyjazd do bol­sze­wic­kiej Rosji ozna­czał ni mniej, ni wię­cej, tylko wnie­bo­wstą­pie­nie.

Do Pol­ski, która w opi­nii wielu w niczym raju nie przy­po­mi­nała, Bie­rut wró­cił w 1926 roku, krótko po prze­wro­cie majo­wym, który wyniósł do wła­dzy obóz pił­sud­czy­kow­ski. Zajął się dzia­łal­no­ścią wydaw­ni­czą w Komu­ni­stycz­nej Par­tii Pol­ski. Kiedy w stycz­niu następ­nego roku wybrał się do War­szawy, by odwie­dzić miesz­ka­jącą tam żonę i dzieci, wpadł w ręce poli­cji i tra­fił do wię­zie­nia w Będzi­nie, skąd wyszedł dzięki wpła­ce­niu przez par­tię kau­cji w wyso­ko­ści tysiąca zło­tych. Zresztą w oczach wła­dzy był wów­czas dzia­ła­czem o nie­wiel­kim zna­cze­niu, luźno zwią­za­nym z KPP, dla­tego bez spe­cjal­nych trud­no­ści jesz­cze przed roz­prawą uciekł przez Gdańsk do Moskwy. Tam uczest­ni­czył w zjeź­dzie KPP, odby­wa­ją­cym się pod Moskwą, jak rów­nież pod pseu­do­ni­mem Wagner uczył się w Mię­dzy­na­ro­do­wej Szkole Leni­now­skiej.

Wśród słu­cha­czy tej pla­cówki zna­la­zła się młoda pol­ska dzia­łaczka komu­ni­styczna Mał­go­rzata For­nal­ska. Cho­ciaż w więk­szo­ści opra­co­wań For­nal­ska wymie­niana jest w jed­nym rzę­dzie z Wandą Wasi­lew­ską, trzeba zazna­czyć, że choć była zde­kla­ro­waną komu­nistką, bar­dzo się od niej róż­niła. W prze­ci­wień­stwie do Wasi­lew­skiej, która przy­jęła oby­wa­tel­stwo radziec­kie i mówiła o sobie „byw­sza Polka”, For­nal­ska ni­gdy nie wyrze­kła się pol­sko­ści, co wię­cej, w swoim mnie­ma­niu słu­żyła wyłącz­nie ojczyź­nie. Sym­pa­tię do komu­ni­zmu miała nie­jako w genach, jej rodzi­cami byli bowiem dzia­ła­cze komu­ni­styczni Antoni i Mar­cjanna For­nal­scy. Już w 1918 roku Mał­go­rzata wstą­piła do Socjal­de­mo­kra­cji Kró­le­stwa Pol­skiego i Litwy, a w okre­sie od lipca do grud­nia tego roku słu­żyła w Cary­cyń­skim Bata­lio­nie Komu­ni­stycz­nym. W 1920 roku komu­ni­ści radzieccy skie­ro­wali ją do pracy par­tyj­nej na tere­nie Pol­ski, gdzie rok póź­niej wstą­piła w sze­regi Komu­ni­stycz­nej Par­tii Pol­ski. W sierp­niu razem ze swoim bra­tem Alek­san­drem dzia­łała w Tym­cza­so­wym Komi­te­cie Rewo­lu­cyj­nym Pol­ski. Choć komu­ni­ści wszem wobec gło­sili, że nie mają ojczy­zny, Mał­go­rzata czuła się Polką – co wię­cej, uwa­żała się za patriotkę i szcze­rze wie­rzyła, że jej rodzinny kraj powi­nien wkro­czyć na drogę pro­wa­dzącą do komu­ni­zmu.

Wła­dze Pol­ski miały naj­wi­docz­niej zupeł­nie inne zda­nie na ten temat, bowiem For­nal­ska kil­ka­krot­nie była wię­ziona wła­śnie za dzia­łal­ność komu­ni­styczną. W wię­zie­niu naba­wiła się gruź­licy, a prze­cią­ga­jąca się kura­cja spo­wo­do­wała, że naukę w moskiew­skiej szkole roz­po­częła z opóź­nie­niem. Braki poma­gał jej nad­ra­biać star­szy o kilka lat rodak, także stu­diu­jący w Mię­dzy­na­ro­do­wej Szkole Leni­now­skiej, ukry­wa­jący się pod pseu­do­ni­mem Wagner – Bole­sław Bie­rut. Star­szy kolega zapewne ujął młodą dzia­łaczkę swo­imi manie­rami i sza­cun­kiem do kobiet, jaki wyniósł z rodzin­nego domu. Ona naj­praw­do­po­dob­niej wzbu­dziła jego zachwyt nie tylko urodą i mło­do­ścią, ale też zaan­ga­żo­wa­niem ide­owym. W końcu naro­dziło się mię­dzy nimi uczu­cie, które z cza­sem prze­kształ­ciło się w romans. Jak wów­czas wyglą­dał nasz boha­ter, możemy prze­ko­nać się, czy­ta­jąc mate­riały śled­cze spo­rzą­dzone przez poli­cję pol­ską, które zacho­wały się w Archi­wum Akt Nowych: był szczu­pły, nie­wy­soki (wg pro­to­ko­łów śled­czych miał od 165 do 169 cm wzro­stu), o gęstych ciem­no­blond wło­sach ukła­da­ją­cych się w fale. Z pro­to­ko­łów wynika, że bra­ko­wało mu trzech zębów, miał złote plomby. Trzeba przy­znać, że nie jest to opis amanta fil­mo­wego, a jed­nak Mał­go­rzata, opo­wia­da­jąc o nim swo­jej matce, przed­sta­wiła go jako nie­zwy­kłego czło­wieka.

Bie­rut ni­gdy nie ukry­wał przed kochanką, że w Pol­sce zosta­wił żonę z dwójką dzieci, ale dla For­nal­skiej nie sta­no­wiło to żad­nego pro­blemu. Poko­chała Bole­sława z dobro­dziej­stwem inwen­ta­rza i godziła się na wszystko, byleby tylko móc z nim być. Swo­jej matce tak tłu­ma­czyła się z życio­wego wyboru: „On mnie kocha i ja go kocham, ale na naszej dro­dze są wiel­kie trud­no­ści. Nie możemy zawrzeć mał­żeń­stwa – on ma rodzinę i obo­wiązki wzglę­dem rodziny. Nie myśl, mateczko, że to ja roz­bi­łam tę rodzinę”19.

Trudno w tej sytu­acji mówić o roz­pa­dzie mał­żeń­stwa pań­stwa Bie­ru­tów, ponie­waż nie miał on naj­mniej­szego zamiaru roz­wo­dzić się z żoną. Co wię­cej, w 1932 roku spro­wa­dził do Moskwy Janinę wraz z dziećmi, co nie było łatwe. Mię­dzy II RP a Związ­kiem Radziec­kim pano­wały napięte sto­sunki. Oczy­wi­ście pol­scy komu­ni­ści jeź­dzili bar­dzo czę­sto do Rosji bol­sze­wic­kiej, ale korzy­stali ze sfał­szo­wa­nych doku­men­tów, zazwy­czaj wysta­wio­nych na oby­wa­teli innych kra­jów, nie­jed­no­krot­nie musieli podró­żo­wać drogą okrężną, wyjeż­dża­jąc z Pol­ski naj­pierw do innego kraju gra­ni­czą­cego z ZSRR, skąd dopiero docie­rali do celu. Histo­rycy podej­rze­wają więc, że wyjazd Janiny został zor­ga­ni­zo­wany przez Komin­tern. Radzieccy dzia­ła­cze nie mieli żad­nego inte­resu w spro­wa­dze­niu do Rosji rodziny pol­skiego komu­ni­sty, Bie­rut musiał więc oso­bi­ście zaan­ga­żo­wać się w tę sprawę. Ale dla­czego mu na tym zale­żało, skoro miał już w Moskwie kochankę?

Po przy­jeź­dzie Janiny z dziećmi sytu­acja bar­dzo się skom­pli­ko­wała, bowiem przez pewien czas Mał­go­rzata zmu­szona była dzie­lić z nimi miesz­ka­nie. Bie­rut nie ukry­wał przed mał­żonką, co łączy go z For­nal­ską, zresztą byłoby to trudne, gdyż Mał­go­rzata była wów­czas w zaawan­so­wa­nej ciąży. Jakimś cudem dwie towa­rzyszki życia przy­szłego pre­zy­denta nie tylko nie sko­czyły sobie do oczu, ale zapa­łały do sie­bie nie­kła­maną sym­pa­tią. Nawia­sem mówiąc, taka „poli­ga­mia” była czę­stym zja­wi­skiem w rodzi­nach ówcze­snych dzia­ła­czy komu­ni­stycz­nych, zwłasz­cza radziec­kich – Bie­rut nie był wyjąt­kiem. Także jego dzieci musiały się godzić na ten oso­bliwy stan rze­czy: „Wio­sną 1932 roku – wspo­mi­nał po latach jego syn Jan Chy­liń­ski – spo­tka­łem się z ojcem ponow­nie – tym razem dłu­żej. Razem z matką i sio­strą przy­je­cha­li­śmy do niego do Moskwy […]. Póź­niej dopiero zorien­to­wa­łem się, w jak kło­po­tli­wej sytu­acji zna­leźli się moi rodzice. Ojciec był już od pew­nego czasu zwią­zany z inną kobietą – Mał­go­rzatą For­nal­ską – którą poznał na stu­diach. Gdy przy­je­cha­li­śmy, była ona w zaawan­so­wa­nej ciąży. W cza­sie naszego pobytu uro­dziła córkę, Oleńkę. Mia­łem więc drugą sio­strę, a ojciec okropny pro­blem ze zna­le­zie­niem dla nas miesz­ka­nia. Sam zaj­mo­wał razem z Mał­go­rzatą maleńki pokoik w hotelu Lux”20. Co cie­kawe, Chy­liń­ski sta­rał się nawet zro­zu­mieć i uspra­wie­dli­wić postę­po­wa­nie Bie­ruta: „Moi rodzice żyli wła­ści­wie w cią­głym roz­łą­cze­niu – zbyt dłu­gie roz­sta­nia nisz­czą mał­żeń­stwo, a szcze­gól­nie wtedy, gdy męż­czy­zna nie jest skłonny do prze­lot­nych związ­ków (a taki wła­śnie był mój ojciec). Mał­go­rzata For­nal­ska – »Jasia«, jak ją nazy­wali przy­ja­ciele, nie miała w sobie nic z »wampa«. Posia­dała jed­nak oso­bi­sty urok i cie­pło, które zyski­wały powszechną do niej sym­pa­tię. Moja matka polu­biła ją rów­nież. Obie kobiety utrzy­my­wały przy­ja­zny kon­takt, trwa­jący aż do tra­gicz­nej śmierci »Jasi« na Pawiaku”21. Jed­nym sło­wem – idylla w trój­ką­cie.

Mał­go­rzata wie­działa, że nie będzie mogła poświę­cić się wycho­wa­niu dziecka i posta­no­wiła zrzu­cić to na barki swo­jej matki. Jesz­cze będąc w ciąży, pisała do niej: „Jestem szczę­śliwa, że będę miała dziecko. Ale i on, i ja jeste­śmy człon­kami par­tii i mamy przede wszyst­kim obo­wiązki wzglę­dem par­tii – jej musimy poświe­cić wszyst­kie nasze siły. Nasze sprawy oso­bi­ste są w tej chwili mało ważne. Cie­bie, mateczko, przy­szłam pro­sić o pomoc: czy zgo­dzisz się wycho­wy­wać to moje dziecko?”22.

Córka Mał­go­rzaty i Bole­sława, Alek­san­dra, uro­dziła się 15 czerwca 1932 roku. Jej ojciec żar­to­bli­wie mawiał, że jego młod­sza córka przy­szła na świat „jako pro­cent od kapi­tału. Wła­ści­wie od »Kapi­tału« Karola Marksa”23. Led­wie skoń­czyła trzy mie­siące, Bie­rut wyje­chał z Moskwy, by objąć w Łodzi sta­no­wi­sko sekre­ta­rza okrę­go­wego i pod­jąć próbę odtwo­rze­nia mocno prze­trze­bio­nej aresz­to­wa­niami komórki par­tyj­nej. Misja zakoń­czyła się nie­po­wo­dze­niem, a Bie­rut 18 grud­nia 1933 roku został aresz­to­wany. Tym razem sta­nął przed sądem, który ska­zał go na sie­dem lat wię­zie­nia. Choć dzia­łacz tra­fił do sto­sun­kowo cięż­kiego zakładu kar­nego w Rawi­czu, wyrok oka­zał się ist­nym darem losu, bowiem pobyt za krat­kami pozwo­lił Bie­rutowi unik­nąć czystki sta­li­now­skiej, któ­rej ofiarą padło 7–8 milio­nów osób, w tym nie­mal wszy­scy człon­ko­wie KPP. Na fali tych prze­śla­do­wań życie stra­cił też nie­gdy­siej­szy men­tor Bole­sława Jan Hem­pel. Bie­rut opu­ścił wię­zie­nie na mocy amne­stii z 11 grud­nia 1938 roku, by zamiesz­kać ze swoją „legalną” żoną Janiną. Udało mu się też zna­leźć pracę w Spół­dzielni Spo­żyw­ców, gdzie pra­co­wał aż do wybu­chu wojny. Ponie­waż ze względu na wiek (w 1939 roku Bie­rut miał już 47 lat) nie pod­le­gał mobi­li­za­cji, wyje­chał do Lublina, skąd po zaję­ciu mia­sta przez woj­ska nie­miec­kie uciekł do Kowla, a następ­nie do Kijowa, gdzie miesz­kał aż do 1941 roku. Komu­ni­styczni bio­gra­fo­wie dopi­sali mu kolejny chwa­lebny, acz­kol­wiek nie­praw­dziwy epi­zod w bio­gra­fii: w tym okre­sie póź­niej­szy pre­zy­dent kie­ro­wał rze­komo mię­dzy­na­ro­dową grupą uchodź­ców pod opieką Komin­ternu. To wła­śnie jako ich for­malny opie­kun miał wyjeż­dżać do Moskwy, gdzie spo­ty­kał się z dzia­łaczami radziec­kimi oraz z Wandą Wasi­lew­ską. W rze­czy­wi­sto­ści Bie­rut przy­jeż­dżał do Moskwy nie na spo­tka­nia z dzia­łaczami, ale jedy­nie po to, by odszu­kać kochankę i córkę.

For­nal­ska opu­ściła swoje dziecko, kiedy Oleńka ukoń­czyła rok, by poświę­cić się dzia­łal­no­ści komu­ni­stycz­nej. Alek­san­dra została oddana pod opiekę babci, Mar­cjanny For­nal­skiej i wraz z nią zamiesz­kała w Moskwie, w hotelu Mię­dzy­na­ro­dówki Komu­ni­stycz­nej. Bab­cia opo­wia­dała dziecku, że jej rodzice wyje­chali w dele­ga­cję. Matkę Oleńka zoba­czyła dopiero w swoje ósme uro­dziny i bar­dzo była jej wido­kiem roz­cza­ro­wana. Spo­dzie­wała się zoba­czyć młodą i piękną kobietę, a tym­cza­sem Mał­go­rzata wydała się jej stara i brzydka. Dziew­czynce nie podo­bał się zwłasz­cza jej nos – długi i spi­cza­sty, przy­wo­łu­jący na myśl nos baj­ko­wego kłamcy – Pino­kia. W mię­dzy­cza­sie los obszedł się dość okrut­nie z rodziną For­nal­skich: trzej bra­cia i ciotka Mał­go­rzata, sio­stra Mar­cjanny, zostali aresz­to­wani w ramach wspo­mnia­nej już czystki sta­li­now­skiej. Bra­cia zapła­cili naj­wyż­szą cenę za swoje prze­ko­na­nia, ciotka nato­miast miała wię­cej szczę­ścia, została bowiem zesłana na Kołymę, skąd uwol­niono ją w 1945 roku dzięki inter­wen­cji Bie­ruta. Repre­sje dotknęły też Oleńkę i opie­ku­jącą się nią Mar­cjannę: „Mnie z bab­cią wyrzu­cono z hotelu Lux, prze­pro­wa­dzi­ły­śmy się do przy­bu­dówki nie­opo­dal. Zamiesz­ka­ły­śmy w maleń­kim poko­iku z inną kobietą i jej sio­strze­nicą, któ­rej matkę rów­nież aresz­to­wano. Cof­nięto nam zapo­mogę z Mię­dzy­na­ro­do­wej Orga­ni­za­cji Pomocy Robot­ni­kom. Mia­ły­śmy bar­dzo ciężki okres w życiu”24. O dziwo, nikomu w rodzi­nie nawet nie przy­szłoby do głowy, żeby obar­czać winą za te tra­giczne wyda­rze­nia towa­rzy­sza Sta­lina. Wręcz prze­ciw­nie, obo­wią­zy­wała wer­sja, iż męż­czyźni padli ofiarą tra­gicznej pomyłki.

W 1939 roku do ZSRR przy­je­chał także Bie­rut, który zatrzy­mał się w Czer­wo­nym Chu­to­rze pod Kijo­wem i od razu przy­stą­pił do poszu­ki­wań Mał­go­rzaty i jej dziecka. Kiedy dowie­dział się, że prze­by­wają w Moskwie, posta­no­wił je nie­le­gal­nie odwie­dzić. Ponie­waż nie udało mu się kupić biletu na pociąg, posta­no­wił podró­żo­wać mię­dzy wago­nami. Musiał być bar­dzo zde­ter­mi­no­wany, gdyż jak wspo­mi­nała po latach Alek­san­dra: „Przy­je­chał do Moskwy bez doku­men­tów, bez zezwo­le­nia, bez pie­nię­dzy, bez biletu kole­jo­wego i bez palta. A był to gru­dzień 1939 roku, kiedy w Moskwie pano­wały czter­dzie­sto­kil­ku­stop­niowe mrozy. I nie zna­lazł nas, gdyż zamiesz­ka­ły­śmy gdzieś indziej. Nie zna­lazł też nikogo z naszych krew­nych i bli­skich, któ­rych zabrał rok 1937. Musiał więc wra­cać, a powrót był rów­nie trudny jak droga do nas”25. Z Mał­go­rzatą udało mu się spo­tkać dopiero we wrze­śniu 1940 roku, w cza­sie dru­giego pobytu w sto­licy ZSRR, kiedy jego kochanka przy­je­chała tam na urlop. Oka­zało się, że wcze­śniej miesz­kała w Bia­łym­stoku, gdzie udało się jej zdo­być posadę nauczy­cielki. Zamie­rzała tam wró­cić i zabrać ze sobą Alek­san­drę, jak rów­nież matkę, która wciąż opie­ko­wała się dziew­czynką. W Bia­łym­stoku chciał osiąść także Bie­rut, uprzed­nio ścią­gnąw­szy tam swoją pra­wo­witą mał­żonkę z dziećmi. Na dro­dze do szczę­ścia, jakim dla Bole­sława musiało być życie w trój­ką­cie, sta­nęła jed­nak wła­dza radziecka, nie udzie­la­jąc mu pozwo­le­nia na wyjazd. Jed­nak na urlop w 1941 roku wyje­chał wła­śnie do Bia­łe­go­stoku. Nie wia­domo, czy parę na­dal coś łączyło, gdyż, jeśli wie­rzyć rela­cji Gomułki, „nie prze­by­wali razem ze sobą, zamiesz­kali oddziel­nie i chyba też nie utrzy­my­wali mię­dzy sobą kon­tak­tów”26. Ponoć Bie­rut zwią­zał się wów­czas z pewną Niemką noszącą pol­skie imię Wanda, która wsła­wiła się denun­cjo­wa­niem osób pocho­dze­nia żydow­skiego. Jed­nak jest to tylko hipo­teza i nic o owej kobie­cie nie wia­domo.

Kiedy woj­ska nie­miec­kie zaata­ko­wały ZSRR, Bie­rut prze­by­wał w Miń­sku i pozo­stał tam, gdy mia­sto zna­la­zło się w rękach hitle­row­ców. Spę­dził tam kolejne dwa lata, które w opi­nii histo­ry­ków sta­no­wią naj­bar­dziej tajem­ni­czy okres w jego życiu. Z całą pew­no­ścią wiemy, że pra­co­wał w Wydziale Apro­wi­za­cji Zarządu Mia­sta i nawet awan­so­wał na sta­no­wi­sko zastępcy kie­row­nika, stąd wysu­wane przez nie­któ­rych bada­czy przy­pusz­cze­nia o jego kola­bo­ra­cji, które zresztą podzie­lał także Wła­dy­sław Gomułka. Po latach tak pisał o tym okre­sie życia Bie­ruta: „w oczach miesz­kań­ców rze­czy­wi­ście ucho­dził za osob­nika współ­pra­cu­ją­cego z oku­pan­tem, wysłu­gu­ją­cego się Niem­com. […] Po wyzwo­le­niu Pol­ski, kiedy w pra­sie radziec­kiej uka­zały się foto­gra­fie Bie­ruta jako prze­wod­ni­czą­cego Kra­jo­wej Rady Naro­do­wej, miesz­kańcy Miń­ska zgła­szali się do władz radziec­kich i skła­dali oświad­cze­nia, że w foto­gra­fii tej roz­po­znają osob­nika, który wcze­śniej współpra­co­wał z Niem­cami”27. Według nie­któ­rych źró­deł Bie­rut rze­czy­wi­ście współ­pra­co­wał z Niem­cami, ale jako sowiecki agent, w co z kolei wątpi jego syn Jan. Jed­nak rela­cje ludzi zna­ją­cych go w tym okre­sie budzą takie podej­rze­nia. Jedną z osób, które zetknęły się wów­czas z Bie­rutem, był kurier AK Koso­wicz, który tak opi­sał gabi­net przy­szłego pre­zy­denta Pol­ski: „Zna­la­złem się w obszer­nym gabi­ne­cie o przy­zwo­itych, jak na znisz­czony Mińsk, meblach: biurko, fotele, sto­lik, ściany zdo­bił jeden tylko obraz – wielki por­tret… Hitlera”28. Jan Chy­liń­ski uważa, że Bole­sław po pro­stu wyko­rzy­sty­wał swoje sta­no­wi­sko do pomocy potrze­bu­ją­cym: wyda­wał nie­le­gal­nie dodat­kowe przy­działy, odszu­ki­wał osoby w potrze­bie, przede wszyst­kim rodziny pole­głych lub wzię­tych do nie­woli żoł­nie­rzy.

W owym cza­sie w jego życiu poja­wiła się kolejna kobieta. Była nią młod­sza od niego o pięt­na­ście lat Ana­sta­zja Kole­sni­kowa, for­mal­nie żona kom­po­zy­tora Iza­aka Lubana, który krótko po wybu­chu wojny uciekł z Miń­ska do Moskwy, porzu­ca­jąc mał­żonkę i dzieci. Bie­rut uwił sobie w jej trzy­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu cał­kiem wygodne gniazdko. W zamian za przy­gar­nię­cie pod swój dach i, jak należy przy­pusz­czać, uży­cze­nie mu swych wdzię­ków, Ana­sta­zja otrzy­mała od niego istotną pomoc, bowiem Bie­rut zała­twił jej dzie­ciom aryj­skie doku­menty. Nie było to łatwe: córce i synowi Kole­sni­ko­wej trzeba było bowiem „zna­leźć” aryj­skiego ojca, naj­le­piej Bia­ło­ru­sina. Rolę tę wziął na sie­bie przy­ja­ciel Ana­sta­zji z lat szkol­nych Miko­łaj Klaus. Bole­sła­wowi zostało tylko wpi­sa­nie go do urzę­do­wych doku­men­tów. Syn przy­szłego pre­zy­denta tak po latach opi­sał cha­rak­ter zna­jo­mo­ści łączą­cej Bie­ruta z Kole­sni­kową: „Ojciec i Ana­sta­zja stali się sobie bar­dzo bli­scy. Nie wyklu­czam, że łączyły ich rów­nież intymne sto­sunki […]. On miał wów­czas pięć­dzie­siąt lat, ona trzy­dzie­ści pięć. Oboje wie­dzieli, że pobyt ojca w Miń­sku nie może trwać długo i ewen­tu­alne ich wspólne życie nie ma żad­nych trwa­łych per­spek­tyw”29.

Tym­cza­sem jego była kochanka, Mał­go­rzata For­nal­ska, wró­ciła na tereny oku­po­wa­nej Pol­ski na wio­snę 1942 roku, by jako człon­kini KC PPR współ­two­rzyć i współ­re­da­go­wać par­tyjny organ pra­sowy – „Try­bunę Wol­no­ści”. Poza tym prze­jęła obo­wiązki po tra­gicz­nie zmar­łym radio­te­le­gra­fi­ście Janie Tur­lej­skim. Jej córka po latach wspo­mi­nała, że For­nal­ska, żegna­jąc się z nią, mówiła: „Pamię­taj, że jeśli zginę, to za Pol­skę”30. Mał­go­rzata, wró­ciw­szy do kraju, wezwała do sie­bie Bie­ruta, zresztą ona ręczyła za niego, a do For­nal­skiej Moskwa miała cał­ko­wite zaufa­nie. Ten chciał natych­miast wyru­szyć w drogę, ale powstrzy­mała go przed tym Ana­sta­zja, bła­ga­jąc, by zacze­kał, aż ona ukryje się z dziećmi. Ist­niało poważne ryzyko, że hitle­rowcy po jego znik­nię­ciu uznają, iż zbiegł do par­ty­zantki, a ponie­waż Kole­sni­kowa i jej dzieci ucho­dziły w Miń­sku za rodzinę Bie­ruta, gro­ziło im roz­strze­la­nie. Na szczę­ście kobie­cie wraz z dziećmi udało się zna­leźć schro­nie­nie w oddziale par­ty­zan­tów dzia­ła­ją­cym w oko­licy Miń­ska, a następ­nie prze­rzu­cono ją do Moskwy, gdzie spę­dziła całą wojnę. Po jej zakoń­cze­niu wró­ciła do Miń­ska, a Bie­rut dys­kret­nie wspo­ma­gał ją finan­sowo. Ostatni list do niej napi­sał tuż przed śmier­cią, pod­czas feral­nego pobytu w Moskwie w 1956 roku: „Nie­stety nie mogę się z Wami zoba­czyć. Był­bym bar­dzo zado­wo­lony, gdy­bym mógł bar­dziej szcze­gó­łowo dowie­dzieć się, jak Wy żyje­cie i gdzie pra­cu­je­cie. Będę ocze­ki­wał Waszego listu, jeśli może­cie go jutro napi­sać. Po list zgłosi się ten sam towa­rzysz, który wrę­czy Wam niniej­szy list. Domy­śla­jąc się, że potrze­bu­je­cie pomocy, prze­sy­łam Wam nie­wielką sumę pie­nię­dzy – wszystko, co w danym momen­cie posia­dam”31. Ana­sta­zja naj­wy­raź­niej uwa­żała się za żonę pol­skiego dzia­ła­cza, skoro w 1974 roku odwa­żyła się napi­sać do ówcze­snego pierw­szego sekre­ta­rza KC PZPR Edwarda Gierka pismo z prośbą o przy­zna­nie eme­ry­tury. W liście przed­sta­wiła się jako „przy­ja­ciel, żona i pomoc­nica jego wiel­kiego rodaka, wybit­nego dzia­ła­cza par­tyj­nego Bole­sława Bie­ruta”32. Gie­rek, choć znał Janinę Górzyń­ską, jedyną żonę Bie­ruta, i by­naj­mniej nie podej­rze­wał zmar­łego o biga­mię, naj­wi­docz­niej uznał, że coś musi być na rze­czy, skoro oso­bi­ście inter­we­nio­wał w Moskwie i Ana­sta­zja otrzy­mała sto­sowne wspar­cie finan­sowe w postaci godzi­wej eme­ry­tury. Co cie­kawe, ist­nieje hipo­teza, że Bie­rut docze­kał się z nią dziecka. Przy­pusz­cze­nie to sfor­mu­ło­wano na pod­sta­wie rela­cji jego anta­go­ni­sty Gomułki, który otwar­cie stwier­dził: „Swoim zwy­cza­jem żył tam [tzn. w Miń­sku – I.K.] z jakąś babą, któ­rej zmaj­stro­wał bachora. Zosta­wił ją, bo zie­mia paliła mu się pod nogami”33.

Słowa For­nal­skiej pod­czas poże­gna­nia z córką oka­zały się pro­ro­cze i dziew­czynce nie dane już było zoba­czyć matki. Dwa lata póź­niej Mał­go­rzata wpa­dła w ręce gestapo i została uwię­ziona na Pawiaku. 26 lipca 1944 roku roz­strze­lano ją w ruinach war­szaw­skiego getta.

Jeżeli wie­rzyć rela­cji księ­dza Jana Ziei, kape­lana Sza­rych Sze­re­gów, Mał­go­rzata w wię­zie­niu nawró­ciła się pod wpły­wem jed­nej ze współ­więź­nia­rek, byłej dzia­łaczki PPS. Kobieta ta miała wię­cej szczę­ścia od For­nal­skiej, gdyż udało jej się prze­żyć. Już po woj­nie opo­wie­działa księ­dzu Ziei o swo­ich wojen­nych losach oraz o spo­tka­niu z kochanką Bie­ruta, a kapłan spi­sał pie­czo­ło­wi­cie jej rela­cję: „W tej celi wię­zien­nej, w któ­rej się zna­la­zła, było już kil­ka­na­ście kobiet. Mię­dzy nimi Mał­go­rzata For­nal­ska. Więk­szość kobiet nie­raz wspól­nie się modliła. Mał­go­rzata trzy­mała się na ubo­czu i nie uczest­ni­czyła w tych modli­twach. Któ­re­goś dnia doszło do roz­mowy mię­dzy tą moją petentką a Mał­go­rzatą For­nal­ską. Z tej roz­mowy Mał­go­rzata ze zdu­mie­niem dowie­działa się, że w Pol­sce dzia­łały stron­nic­twa chłop­skie, doma­ga­jące się podziału wiel­kiej wła­sno­ści ziem­skiej mię­dzy chło­pów pra­cu­ją­cych na roli, i że dzia­łała też i działa Pol­ska Par­tia Socja­li­styczna wśród robot­ni­ków fabrycz­nych.

– To nas w Rosji oszu­ki­wali! – zawo­łała Mał­go­rzata. – Mówili nam, że w Pol­sce to same »pany« i dopiero my wnie­siemy tam socja­lizm”34. Choć For­nal­ska począt­kowo, jak na komu­nistkę z krwi i kości przy­stało, trzy­mała się na ubo­czu, z cza­sem stop­niowo zaczy­nała włą­czać się do modlitw współ­więź­nia­rek, by wresz­cie przed śmier­cią pojed­nać się z Bogiem. Jed­nej z nich powie­rzyła też deli­katną misję, zwra­ca­jąc się do niej ze sło­wami: „Mnie na pewno Niemcy zli­kwi­dują. A pani może się ura­tuje. Mam prośbę do pani. Ja mam dwoje dzieci35. Gdy pani znaj­dzie się na wol­no­ści, pro­szę odszu­kać moje dzieci i powie­dzieć im, że ja, ich matka, przed swą śmier­cią, pro­szę je, by przy­jęły chrzest w Kościele kato­lic­kim, bo ja ich dotąd nie dopro­wa­dzi­łam do chrztu”36.

Zapewne o For­nal­skiej nie uczono by w szkole, a ona sta­łaby się jedną z wielu dzia­ła­czek komu­ni­stycz­nych, które oddały życie za Pol­skę (oczy­wi­ście Ludową), gdyby nie romans z Bie­ru­tem, w który wplą­tała się pod­czas stu­diów w Mię­dzy­na­ro­do­wej Szkole Leni­now­skiej w Moskwie. Jej kocha­nek, kiedy tylko został pre­zy­den­tem, nie omiesz­kał uczcić pamięć Mał­go­rzaty, co wię­cej, uczy­nił z niej nie­jako męczen­niczkę komu­ni­zmu i w 1948 roku nadał jej pośmiert­nie wyso­kie odzna­cze­nie: Krzyż Grun­waldu I klasy.

Bie­rut nie­zbyt długo, o ile w ogóle, roz­pa­czał po stra­cie kochanki. Jesz­cze cza­sie gdy For­nal­ska prze­by­wała w wię­zie­niu, a on miesz­kał w War­sza­wie z żoną, poznał kolejną kobietę swego życia – Wandę Gór­ską, młod­szą od niego o 11 lat. Ich zna­jo­mość zaczęła się dość oso­bli­wie: Bie­rut wezwał Wandę do swego miesz­ka­nia w War­sza­wie, korzy­sta­jąc z pośred­nic­twa swo­jej córki Kry­styny. Ponoć towa­rzysz Tomasz chciał z nią o czymś pil­nie poroz­ma­wiać. Kobieta po latach wspo­mi­nała, iż była bar­dzo prze­jęta spo­tka­niem i tak onie­śmie­lona, że nie miała odwagi się­gnąć po cia­sto i kawę, któ­rymi ją poczę­sto­wano. Gór­ska była z zawodu nauczy­cielką i wywo­dziła się z sza­cow­nej miesz­czań­skiej rodziny, a jej ojciec miał dom w pod­war­szaw­skiej Rado­ści. Nie­któ­rzy histo­rycy uwa­żają ją za agentkę NKWD. Dowo­dem tego miał być fakt, iż Wanda była wcze­śniej zwią­zana z innym komu­ni­stycz­nym dzia­ła­czem, Paw­łem Fin­de­rem, o czym wspo­mina cho­ciażby Wła­dy­sław Gomułka: „Wanda Gór­ska była nie tylko łącz­niczką Fin­dera, lecz także jego bli­ską przy­ja­ciółką. Zamiesz­ki­wał u niej na Żoli­bo­rzu nie­mal od pierw­szych dni po przy­by­ciu do War­szawy. W 1943 roku zamiesz­kali wspól­nie w Weso­łej. Zda­rzało się, że Fin­der zapra­szał mnie do sie­bie na spo­tka­nia, które odby­wały się w obec­no­ści Wandy Gór­skiej, co naru­szało zasady kon­spi­ra­cji”37. Kobieta, wią­żąc się z Fin­de­rem, wiele ryzy­ko­wała, zwłasz­cza miesz­ka­jąc z nim pod jed­nym dachem. Fin­der był nie tylko komu­ni­stą, ale też Żydem, i aby się o tym prze­ko­nać, nie­po­trzebna była żadna kon­trola. Męż­czy­zna miał bowiem wręcz wzor­cowe semic­kie rysy twa­rzy, z czego dosko­nale zda­wał sobie sprawę i ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa ni­gdy nie jeź­dził tram­wa­jem. Nawia­sem mówiąc, Gór­ska nie była jedyną kobietą w życiu dzia­ła­cza – Fin­der, podob­nie jak Bie­rut, był już żonaty. Jego mał­żonką była inna komu­nistka, Ger­truda Paw­lak. Zarówno jego mał­żeń­stwo, jak i poza­mał­żeń­ski zwią­zek z Gór­ską zakoń­czyły się wraz z jego aresz­to­wa­niem. Zło­śliwy los zetknął go z kolejną kobietą Bie­ruta, Mał­go­rzatą For­nal­ską, którą znał od dawna i z którą współ­pra­co­wał, ale tym razem spo­tkali się w tra­gicz­nych oko­licz­no­ściach: 26 lipca 1944 roku został razem z nią roz­strze­lany w ruinach war­szaw­skiego getta.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Za: S. Koper, Wszyst­kie kobiety Bie­ruta, na: Week­end rp.pl [online], dostępne w Inter­ne­cie: http://www.rp.pl/arty­kul/928729.html?p=6 [wróć]

Za: Pol­ski Sta­lin, na: wp.pl [online], dostępne w Inter­ne­cie: http://wia­do­mo­sci.wp.pl/gid,16598507,gpage,9,img,16600384,kat,1342,title,Pol­ski-Sta­lin,gale­ria.html?ticaid=11410d&_ticrsn=3 [wróć]

Za: ibid. [wróć]

Za: P. Lipiń­ski, Bole­sław Nie­ja­sny. Opo­wieść o Bole­sławie Bie­ru­cie, For­re­ście Gum­pie pol­skiego komu­ni­zmu, War­szawa 2001, s. 11. [wróć]

Jan Chy­liń­ski uro­dził się oczy­wi­ście jako Jan Bie­rut. Na wyraźne pole­ce­nie ojca w cza­sie stu­diów przy­brał nazwi­sko jed­nego ze swo­ich wujów. [wróć]

Za: ibid., s. 27. [wróć]

Za: ibid., s. 12. [wróć]

Za: ibid. [wróć]

Za: ibid. [wróć]

Za: ibid. [wróć]

Za: ibid. [wróć]

J. Chy­liń­ski, Jaki był Bole­sław Bie­rut. Wspo­mnie­nia syna, War­szawa 1991, s. 28. [wróć]

Ibid. [wróć]

Ibid, s. 29 [wróć]

Za: P. Lipiń­ski, Bole­sław Nie­ja­sny…, op. cit., s. 15. [wróć]

Za: ibid., s. 11. [wróć]

J. Chy­liń­ski, Jaki był Bole­sław Bie­rut…, op. cit., s. 28. [wróć]

P. Lipiń­ski, Bole­sław Nie­ja­sny…, op. cit., s. 22. [wróć]

Za: Pierw­sze damy komu­ni­zmu, na: Onet.pl [online], dostępne w Inter­ne­cie: http://wia­do­mo­sci.onet.pl/prasa/pierw­sze-damy-komu­ni­zmu/8yn9t [wróć]

J. Chy­liń­ski, Jaki był Bole­sław Bie­rut…, op. cit., s. 48. [wróć]

Ibid. [wróć]

Za: P. Lipiń­ski, Bole­sław Nie­ja­sny…, op. cit., s. 25–26. [wróć]

Za: A. Gumow­ska, Córka Bie­ruta: Pro­cent od „Kapi­tału”, na: New­sweek.pl [online], dostępne w Inter­ne­cie: http://pol­ska.new­sweek.pl/corka-bie­ruta—pro­cent-od–kapi­talu-,99566,1,1.html [wróć]

Za: P. Lipiń­ski, Bole­sław Nie­ja­sny…, op. cit., s. 35. [wróć]

J. Chy­liń­ski, Jaki był Bole­sław Bie­rut…, op. cit., s. 65. [wróć]

Za: ibid. [wróć]

Za: P. Lipiń­ski, Bole­sław Nie­ja­sny…, op. cit., s. 42. [wróć]

Za: Pol­ski Sta­lin, op. cit. [wróć]

J. Chy­liń­ski, Jaki był Bole­sław Bie­rut…, op. cit., s. 70. [wróć]

Za: A. Gumow­ska, Córka Bie­ruta…, op. cit. [wróć]

Za: S. Koper, Wszyst­kie kobiety…, op. cit.[wróć]

Za: ibid. [wróć]

Za: Pol­ski Sta­lin, op. cit. [wróć]

Za: S. Koper, Wszyst­kie kobiety…, op. cit. [wróć]

Jest to oczy­wi­ście nie­prawda, praw­do­po­dob­nie infor­ma­torka księ­dza źle zro­zu­miała słowa Mał­go­rzaty, For­nal­ska miała tylko jedno dziecko – córkę Alek­san­drę. [wróć]

Za: ibid. [wróć]

Za: ibid. [wróć]