Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Klaudiusz i Messalina - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
45,00

Klaudiusz i Messalina - ebook

To kontynuacja sławnej powieści historycznej Roberta Gravesa „Ja, Klaudiusz”. Tytułowy bohater miał już 51 lat, gdy po zamordowaniu Kaliguli w 41 roku n.e. niespodziewanie został wyniesiony do godności cesarza Rzymu. Ułomności fizyczne - to, że się jąkał, utykał na nogę, ślinił i miał tiki nerwowe - sprawiły, iż przetrwał liczne spiski i morderstwa, które przerzedziły ród cesarski. Jego żoną była Messalina, kobieta obdarzona nienasyconym temperamentem seksualnym i skłonnością do intryg. Klaudiusz długo tolerował jej wybryki, ale nadszedł czas, gdy musiał położyć im kres... Graves bardzo sugestywnie ukazał walkę o władzę, wpływy i bogactwa oraz towarzyszące jej namiętności.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16768-1
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tytuł ory­gi­nału: _Clau­dius the God_

Pro­jekt okładki i stron tytu­ło­wych: Alek­san­der Ole­sie­juk
Redak­tor pro­wa­dzący: Joanna Mar­kie­wicz
Redak­cja mery­to­ryczna: Tade­usz Woź­niak
Korekta: Elż­bieta Adam­ska

Copy­ri­ght © by The Tru­stees of the Robert Gra­ves Copy­ri­ght Trust
Copy­ri­ght © by Dres­sler Dublin sp. z o.o., Oża­rów Mazo­wiecki 2022

Wydawca
BEL­LONA
ul. Han­kie­wi­cza 2
02-103 War­szawa
www.bel­lona.pl
www.face­book.com/Wydaw­nic­two.Bel­lona

Księ­gar­nia inter­ne­towa: www.swiatk­siazki.pl

Dys­try­bu­cja
Dres­sler Dublin Sp. z o.o.
05-850 Oża­rów Mazo­wiecki, ul. Poznań­ska 91
e-mail: dys­try­bu­cja@dres­sler.com.pl
www.dres­sler.com.pl

Wer­sję elek­tro­niczną przy­go­to­wano w sys­te­mie _Zecer_OD AUTORA

OD AUTORA

Sys­tem mone­tarny wystę­pu­jący w tej książce przed­sta­wia się nastę­pu­jąco. Pod­sta­wową jed­nostką mone­tarną jest „sztuka złota”, czyli aureus. Warta jest sto sester­ców lub dwa­dzie­ścia pięć srebr­nych dena­rów („sztuk sre­bra”). W przy­bli­że­niu jest to rów­no­war­tość dzie­się­ciu zło­tych. Jed­nostką dłu­go­ści jest mila rzym­ska, równa 1478,5 metra. Daty w książce dla uła­twie­nia podano według kalen­da­rza gre­go­riań­skiego. Zacho­wano rów­nież współ­cze­sne nazwy miast oraz więk­szo­ści ter­mi­nów woj­sko­wych. Kalen­darz grecki, któ­rym posłu­guje się Klau­diusz, oparty jest na zasa­dzie licze­nia od pierw­szej olim­piady w roku 776 p.n.e. Podobną zasadę zasto­so­wano odno­śnie do naj­bar­dziej popu­lar­nych imion. I tak, pisze się Liwiusz zamiast Titus Livius, Cym­be­lin zamiast Cuno­be­li­nus, Marek Anto­niusz zamiast Mar­cus Anto­nius.

Klau­diusz pisał po grecku, zgod­nie z duchem jego cza­sów, sta­ran­nie wyja­śniał zatem łaciń­skie dow­cipy oraz zamiesz­czał swoje tłu­ma­cze­nie frag­mentu dzieła Enniu­sza.

Kilku recen­zen­tów książki „Ja, Klau­diusz”, która poprze­dza Klau­diusza i Mes­sa­linę, suge­ruje, że pisząc tę książkę, korzy­sta­łem jedy­nie z „Rocz­ni­ków” Tacyta oraz „Żywo­tów ceza­rów” Swe­to­niu­sza, a uzy­skany mate­riał posze­rzy­łem o wytwory swo­jej buj­nej wyobraźni. Nie jest to prawda w wypadku „Ja, Klau­diusz”, a zupeł­nie ina­czej jest w wypadku kolej­nej książki. Źró­dłami do napi­sa­nia „Klau­diusza i Mes­sa­liny” były prace nastę­pu­ją­cych sta­ro­żyt­nych pisa­rzy: Tacyta, Kasju­sza Diona, Swe­to­niu­sza, Pli­niu­sza, War­rona, Wale­riu­sza Mak­syma, Oro­zju­sza, Fron­tyna, Stra­bona, Cezara, Kolu­melli, Plu­tar­cha, Fla­wiu­sza, Dio­dora, Focju­sza, Ksy­li­fina, Zona­raza, Seneki, Petro­niu­sza, Juwe­nala, Filona, Cel­susa, auto­rów „Dzie­jów Apo­stol­skich” i apo­kry­ficz­nych ewan­ge­lii Niko­dema i św. Jakuba, a także listy i mowy Klau­diusza.

Kilka zda­rzeń opi­sa­nych w tej książce, mimo że nie popar­tych żad­nymi fak­tami histo­rycz­nymi, jed­nak, mam nadzieję, nie wydaje się nie­praw­do­po­dobne. Żadna z opi­sa­nych postaci nie jest fik­cyjna. Naj­więk­sze trud­no­ści spra­wiło mi opi­sa­nie zwy­cię­stwa Klau­diu­sza nad Karak­ta­kiem z powodu ską­pych infor­ma­cji na ten temat. By względ­nie wier­nie przed­sta­wić obraz bry­tyj­skiego dru­idy­zmu, dodat­kowo korzy­sta­łem z wyni­ków prac arche­olo­gicz­nych, ze sta­rej lite­ra­tury cel­tyc­kiej oraz z wia­do­mo­ści o mega­li­tycz­nej kul­tu­rze na Nowych Hebry­dach, gdzie do dziś dolmeny i men­hiry odgry­wają znaczną obrzę­dową rolę. W kry­tyce wcze­snego chrze­ści­jań­stwa sta­ra­łem się nie wymy­ślać nowych zarzu­tów, lecz jedy­nie powta­rzać te z cza­sów antycz­nych. Sam Klau­diusz nie­przy­chyl­nie odno­sił się do chrze­ści­jań­stwa, a swoje sądy o reli­giach bli­skow­schod­nich czer­pał ze słów Heroda Agrypy, króla żydow­skiego, który ska­zał na śmierć św. Jakuba i uwię­ził św. Pio­tra, a który był przy­ja­cie­lem Klau­diu­sza.

Ponow­nie dzię­kuję Lau­rze Riding za sta­ranne przy­go­to­wa­nie maszy­no­pisu oraz za cenne wska­zówki; T.E. Shaw za sczy­ta­nie „szczo­tek”; Joce­lyn Toyn­bee, wykła­dowcy histo­rii sta­ro­żyt­nej w Newn­ham Col­lege w Cam­bridge, za ser­deczną pomoc. Kie­ruję także słowa podzię­ko­wa­nia do Arnalda Momi­gliano, autora mono­gra­fii o Klau­diu­szu.ROZDZIAŁ I

ROZ­DZIAŁ I

41 r. n.e.

Dwa lata mijają od chwili, kiedy ukoń­czy­łem swą długą opo­wieść o tym, w jaki spo­sób ja, Tybe­riusz Klau­diusz Dru­zus Neron Ger­ma­nik, kuter­noga, jąkała, rodzinny głu­pek, któ­rego żaden z moich krwi i wła­dzy żąd­nych krew­nych nie zadał sobie trudu ska­zać na śmierć, otruć, zmu­sić do samo­bój­stwa, zamo­rzyć gło­dem – jed­nym sło­wem: pozbyć się prak­ty­ko­wa­nym w naszej rodzi­nie zwy­cza­jem; w jaki spo­sób, powta­rzam, prze­ży­łem ich wszyst­kich, nawet mego sza­lo­nego bra­tanka Kali­gulę, i pew­nego dnia, cał­kiem nie­spo­dzia­nie, zosta­łem przez optio¹ i cen­tu­rio­nów pre­to­ria­nów obwo­łany cesa­rzem.

Na tym dra­ma­tycz­nym momen­cie zakoń­czy­łem swoją opo­wieść; , przy­znaję, w spo­sób, jak na histo­ryka, wielce nie­sto­sowny. Histo­rio­gra­fia bowiem nie uznaje efek­tow­nej maniery prze­ry­wa­nia dzieła w momen­cie naj­więk­szego napię­cia. Wedle prze­pi­sów powi­nie­nem był uwzględ­nić przy­naj­mniej jesz­cze jedno sta­dium w roz­woju zda­rzeń. Powi­nie­nem był opo­wie­dzieć o sta­no­wi­sku, jakie zajęła reszta armii wobec samo­woli pre­to­ria­nów; o tym, co myślał i czuł senat, gdy mu przy­szło przy­jąć władcę tak nie­świetne roku­ją­cego nadzieje; o tym, czy doszło do roz­lewu krwi i jakie były dal­sze losy pre­to­ria­nów: Kasju­sza Che­rei, Akwili, Tygrysa, męża mej bra­ta­nicy, Wini­cju­sza, i pozo­sta­łych zabój­ców Kali­guli. Zamiast tego zwie­rzy­łem się w zakoń­cze­niu z myśli, które prze­bie­gały mi przez głowę, gdy sie­dzą­cego nie­wy­god­nie na ramio­nach dwóch pre­to­ria­nów, przy­stro­jo­nego zło­tym wień­cem Kali­guli, krzywo wsa­dzo­nym na głowę, obno­szono mnie trium­fal­nie naokoło dzie­dzińca.

Jeżeli nie kon­ty­nu­owa­łem dzieła, to dla­tego, iż uwa­ża­łem je raczej za rodzaj apo­lo­gii niż pracę ści­śle histo­ryczną. Chcia­łem w jakiś spo­sób uspra­wie­dli­wić swoją zgodę na przy­ję­cie wła­dzy cesar­skiej. Praw­do­po­dob­nie bowiem przy­po­mi­na­cie sobie, że zarówno mój dzia­dek, jak i ojciec byli repu­bli­ka­nami z krwi i kości i że w spadku po nich prze­ją­łem repu­bli­kań­skie prze­ko­na­nia. Rządy Tybe­riu­sza i Kali­guli utwier­dziły mnie jesz­cze w nie­chęci do monar­chii. Ceza­rem obwo­łano mnie w pięć­dzie­sią­tym roku życia; w tym wieku trudno już zmie­nić poli­tyczną barwę. Cho­dziło mi więc o to, żeby prze­ko­nać czy­tel­nika, jak obca mi była wszelka żądza wła­dzy i że tylko nie­uchronna koniecz­ność kazała mi ulec kapry­sowi żoł­nie­rzy. Odma­wia­jąc wydał­bym wyrok śmierci nie tylko na sie­bie, ale i na Mes­sa­linę, którą gorąco kocha­łem, i na swe nie­na­ro­dzone jesz­cze dzie­cię. (Cie­kawa rzecz, skąd biorą się tak silne uczu­cia do nie­na­ro­dzonego jesz­cze dziecka). Nie chcia­łem, żeby potom­ność widziała we mnie chy­trego opor­tu­ni­stę, który robi z sie­bie pół­główka i przy­cza­iw­szy się czeka cier­pli­wie, kiedy go zaleci od strony pałacu wiatr spi­sku prze­ciw cesa­rzowi, aby w pomyśl­nym momen­cie zgło­sić się śmiało po suk­ce­sję. Podej­mu­jąc obec­nie dal­szy ciąg auto­bio­gra­fii, pra­gnę przede wszyst­kim wytłu­ma­czyć, dla­czego linia mego postę­po­wa­nia w ciągu trzy­na­sto­let­nich rzą­dów wyka­zuje tyle zała­mań. Mam nadzieję, że uda mi się uspra­wie­dli­wić pozorny brak kon­se­kwen­cji w mych poczy­na­niach z róż­nych okre­sów pano­wa­nia, gdy wykażę ich zależ­ność od prze­ko­nań, któ­rym ni­gdy, przy­się­gam, dobro­wol­nie się nie sprze­nie­wie­rzy­łem. A jeśli nie potra­fię uspra­wie­dli­wić swych czy­nów, to może przy­naj­mniej wykażę, w jak nie­zwy­kle trud­nej znaj­do­wa­łem się sytu­acji, pozo­sta­wia­jąc czy­tel­ni­kom roz­strzy­gnię­cie, jak powi­nie­nem był postę­po­wać.

Powróćmy więc do chwili, w któ­rej prze­rwa­łem swoje opo­wia­da­nie. Wpierw jed­nak pozwól­cie mi pod­kre­ślić, że sprawy wzię­łyby znacz­nie gor­szy dla Rzymu obrót, gdyby wła­śnie w tym cza­sie nie bawił w sto­licy król żydow­ski Herod Agrypa. On jeden w kry­tycz­nej chwili po zamor­do­wa­niu Kali­guli nie stra­cił głowy i oca­lił życie tłu­mom zebra­nym w teatrze pala­tyń­skim. Gdyby nie on, ger­mań­ska straż przy­boczna spra­wi­łaby wśród widzów nie­by­wałą masa­krę. Dziwne może się wydać moim czy­tel­ni­kom, że aż do ostat­niej strony tej histo­rii nie spo­tkali się z naj­mniej­szą wzmianką doty­czącą zdu­mie­wa­ją­cych losów Heroda Agrypy, choć drogi naszego życia tyle razy się krzy­żo­wały. Wyni­kło to stąd, że przy­gody Heroda two­rzyły same przez się całość; chcąc je potrak­to­wać tak, jak na to zasłu­gi­wały, musiał­bym ich boha­tera uczy­nić pierw­szo­pla­nową posta­cią mojej opo­wie­ści, któ­rej punkt cięż­ko­ści miał prze­cież leżeć gdzie indziej, a któ­rej i tak już gro­ziło nie­ustanne prze­ła­do­wa­nie mate­ria­łem wąt­pli­wej war­to­ści. Dla­tego też rad jestem, że pomi­ną­łem dotych­czas Heroda. Ponie­waż w wypad­kach, na które teraz przy­cho­dzi kolej, ode­grał on poważną rolę, mogę, nie oba­wia­jąc się nie­wska­za­nej dygre­sji, opo­wie­dzieć histo­rię jego życia aż do śmierci Kali­guli i cią­gnąć ją rów­no­le­gle ze swoją wła­sną aż do chwili śmierci samego Heroda. W ten spo­sób nie nad­we­rężę dra­ma­tycz­nej jed­no­ści, co nastą­pi­łoby, gdy­bym histo­rię Heroda roz­bił mię­dzy oby­dwa tomy. Nie chcę przez to jed­nak powie­dzieć, że należę do histo­ry­ków dra­ma­ty­zu­ją­cych swe dzieła. Jak mogli­ście zauwa­żyć, jestem raczej ostrożny w sto­so­wa­niu jakichś okre­ślo­nych form lite­rac­kich. Fak­tem jed­nak jest, że nie można pisać o Hero­dzie, nie zapra­wia­jąc opo­wia­da­nia pewną dozą teatral­no­ści. Życie jego bowiem przy­po­mi­nało teatralną sztukę; on sam grał w niej główną rolę, a reszta zespołu dziel­nie mu sekun­do­wała. Nie była to jed­nak tra­ge­dia w czy­stym stylu kla­sycz­nym; ten cha­rak­ter posia­dało tylko zakoń­cze­nie z kon­wen­cjo­nalną karą bogów za kon­wen­cjo­nalny grzech pychy. Poza tym zbyt wiele było w sztuce ele­men­tów nie­hel­leń­skich. Tak na przy­kład bóg, który wymie­rzył karę, nie nale­żał do wytwor­nego towa­rzy­stwa olim­pij­czy­ków. Prze­ciw­nie, był to chyba naj­dzi­wacz­niej­szy z bogów, jacy znaj­dują się na obsza­rze moich roz­le­głych domi­niów i poza ich gra­ni­cami; bóg, któ­rego wize­ru­nek ni­gdzie nie ist­nieje, któ­rego imie­nia nie wolno wyma­wiać poboż­nym wyznaw­com (cho­ciaż ku czci jego obrze­zują naple­tek i doko­nują wielu innych dziw­nych i bar­ba­rzyń­skich obrząd­ków). Bóg ten podobno prze­bywa samotny w Jero­zo­li­mie, w antycz­nej cedro­wej skrzyni obi­tej bor­su­czymi, na nie­bie­sko far­bo­wa­nymi skó­rami; nie chce mieć nic do czy­nie­nia z innymi bóstwami tego świata i nawet nie przyj­muje do wia­do­mo­ści ich ist­nie­nia. Zresztą histo­ria Heroda obok ele­men­tów tra­gicz­nych zawiera zbyt wiele far­so­wych, aby mogła się stać tema­tem dla dra­ma­turga zło­tego wieku Hel­lady. Wyobraź­cie sobie tylko dostoj­nego Sofo­klesa, który w gór­no­lot­nym, poetyc­kim stylu ma mówić o dłu­gach Heroda.

Obec­nie, jak już nad­mie­ni­łem, chcę szcze­gó­łowo opo­wie­dzieć wszystko, co pomi­ną­łem poprzed­nio, i wydaje mi się, że będzie naj­le­piej, jeśli skoń­czę naj­pierw starą histo­rię, a dopiero potem przejdę do nowej.

Tak więc w tym miej­scu roz­po­czyna się wresz­cie

HISTO­RIA HERODA AGRYPPY

Przede wszyst­kim trzeba pamię­tać, że Herod Agrypa nie był ani krew­nym, ani powi­no­wa­tym wiel­kiego Marka Wip­sa­niu­sza Agrypy, Augu­stow­skiego legata, który oże­nił się z jedyną córką cezara, Julią, i został w ten spo­sób dziad­kiem mojego bra­tanka Gaju­sza Kali­guli i mej bra­ta­nicy Agry­pi­nilli. Nie był też wyzwo­leń­cem Agrypy, jak mogli­by­ście przy­pusz­czać ze względu na to, że w Rzy­mie wyzwo­leni nie­wol­nicy mają zwy­czaj w dowód wdzięcz­no­ści przyj­mo­wać imiona swo­ich poprzed­nich panów. Nie, nic podob­nego. Został on tak nazwany przez swego dziadka Heroda Wiel­kiego, króla żydow­skiego, na cześć wspo­mnia­nego Agrypy, który wła­śnie w tym cza­sie umarł. Prze­cież Herod Wielki, ten nie­prze­ciętny i groźny sta­rzec, tron swój zawdzię­czał w rów­nym stop­niu sto­sun­kom z Agrypą, jak popar­ciu Augu­sta, który widział w nim poży­tecz­nego sprzy­mie­rzeńca na Bli­skim Wscho­dzie.

Rodzina Heroda wywo­dziła się z Edom, górzy­stej kra­iny leżą­cej mię­dzy Ara­bią a połu­dniową Judeą, i nie była pocho­dze­nia żydow­skiego. Herod Wielki, uro­dzony z matki Arabki, otrzy­mał od Juliu­sza Cezara zarząd Gali­lei w tym cza­sie, kiedy ojciec jego dostał zarząd Judei. Miał wtedy zale­d­wie pięt­na­ście lat. Od razu popadł w cięż­kie tara­paty, gdyż tępiąc w swoim okręgu ban­dy­tyzm, ska­zał na śmierć bez sądu kilku oby­wa­teli żydow­skich, za co pozwano go przed naj­wyż­szy sąd żydow­ski, san­he­dryn. Na wezwa­nie to zare­ago­wał w spo­sób wysoce pro­wo­ka­cyjny, zja­wia­jąc się przed sędziami w pur­pu­ro­wym płasz­czu, oto­czony zbroj­nymi żoł­nie­rzami. Osta­tecz­nie jed­nak, nie cze­ka­jąc na wyrok, pota­jem­nie opu­ścił Jero­zo­limę. Rzym­ski namiest­nik Syrii, do któ­rego się zwró­cił z prośbą o popar­cie, oddał mu zarząd nad innym okrę­giem w tej samej pro­win­cji, nie­da­leko Libanu. Nie chcąc się dłu­żej roz­pi­sy­wać, powiem krótko, że Herod Wielki, któ­rego ojciec tym­cza­sem umarł otruty, został mocą wspól­nej ustawy mego dziadka Anto­niu­sza i stry­jecz­nego dziadka Augu­sta (wów­czas zwa­nego Okta­wia­nem) kró­lem żydow­skim. Przez trzy­dzie­ści lat z wielką suro­wo­ścią i chwałą spra­wo­wał rządy nad kra­jami, któ­rych gra­nice szczo­dro­bli­wość Augu­sta wciąż roz­sze­rzała. Pojął aż dzie­sięć żon, w tym dwie wła­sne sio­strze­nice, i po wielu nie­uda­nych zama­chach samo­bój­czych umarł wresz­cie na naj­strasz­liw­szą i naj­ohyd­niej­szą może cho­robę, jaką zna medy­cyna. Zwie się ona cho­robą Heroda. Innej jej nazwy nie znam, jak rów­nież ni­gdy nie sły­sza­łem, żeby ktoś przed­tem na nią zapadł. Cha­rak­te­ry­styczne objawy to wil­czy głód, wymioty, gni­cie żołądka, robaki toczące czło­nek i nie­ustanna bie­gunka. Przy­pa­dło­ści te stały się dla Heroda przy­czyną nie­wy­po­wie­dzia­nych katu­szy i dopro­wa­dziły do zupeł­nego szału tego już z samej natury nie­po­ha­mo­wa­nego czło­wieka. Żydzi widzieli w nich karę bożą za dwa kazi­rod­cze mał­żeń­stwa. W pierw­szej żonie Mariamme, która pocho­dziła ze słyn­nej żydow­skiej rodziny Macha­be­uszów, Herod był nie­przy­tom­nie zako­chany. Pew­nego razu, wybie­ra­jąc się do syryj­skiej Laody­cei na spo­tka­nie z mym dziad­kiem Anto­niu­szem, wydał swemu szam­be­la­nowi poufny roz­kaz, aby, w razie gdyby padł ofiarą intryg swo­ich wro­gów, Mariamme została bez­zwłocz­nie zabita. Nie chciał bowiem dopu­ścić, by stała się łupem Anto­niu­sza. Podob­nie postą­pił, wyjeż­dża­jąc na Rodos, gdzie miał się spo­tkać z Augu­stem. Wszak oby­dwaj moi dziad­ko­wie sły­nęli jako wielcy kobie­cia­rze. Kiedy Mariamme dowie­działa się o tym roz­kazie, poczuła słuszny żal do męża i powie­działa w obec­no­ści matki i sio­stry Heroda kilka słów, któ­rych było roz­sąd­niej nie wypo­wie­dzieć. Oby­dwie kobiety, zazdro­sne o wpływ, jaki miała na ich syna i brata, powtó­rzyły mu słowa Mariamme zaraz po przy­jeź­dzie, doda­jąc, że z zemsty dopu­ściła się ona cudzo­łó­stwa z tym samym szam­be­la­nem, który otrzy­mał ów warun­kowy roz­kaz jej zgła­dze­nia. Herod kazał stra­cić oboje. Ogar­nęła go jed­nak póź­niej straszna roz­pacz i wyrzuty sumie­nia, a wresz­cie dostał gorączki i cudem udało się go oca­lić. Kiedy wró­cił do zdro­wia, stał się tak ponury i podejrz­liwy, że przy naj­błah­szej poszlace ska­zy­wał na śmierć swo­ich naj­lep­szych przy­ja­ciół i naj­bliż­szych krew­nych. Jedną z jego ofiar był naj­star­szy syn Mariamne: oskar­żony o spi­sko­wa­nie prze­ciw ojcu, został wraz z bra­tem zgła­dzony. Auto­rem oskar­że­nia był ich przy­rodni brat, któ­rego Herod póź­niej też kazał stra­cić. Przy tej to wła­śnie spo­sob­no­ści August zro­bił ową dow­cipną uwagę: „Zaiste, wołał­bym być świ­nią Heroda niż jego synem”. I rze­czy­wi­ście, świ­nie Heroda mogły spo­koj­nie docze­kać sędzi­wego wieku, gdyż prze­pisy reli­gijne zaka­zy­wały Żydom spo­ży­wać wie­przo­winę. Wła­śnie ów nie­szczę­śliwy książę, naj­star­szy syn Mariamne, był ojcem mego przy­ja­ciela Heroda Agrypy, któ­rego Herod Wielki, uczy­niw­szy sie­rotą, wysłał bez­zwłocz­nie jako czte­ro­let­niego chłopca na dwór Augu­sta.

Herod i ja byli­śmy rówie­śni­kami, a dzięki temu, że mie­li­śmy wspól­nego przy­ja­ciela – Postuma, do któ­rego Herod poczuł spe­cjalną sym­pa­tię – prze­by­wa­li­śmy zawsze razem. Herod był ład­nym chłop­cem i nale­żał do ulu­bień­ców Augu­sta, który zaglą­dał cza­sami na boisko szkolne, aby zaba­wić się z chłop­cami w cią­gnie­nie liny, ska­kankę lub woj­sko. Z Heroda urwis był nie lada. August miał ulu­bio­nego psa z gatunku wiel­kich puszy­sto­wło­sych bry­ta­nów hodo­wa­nych w Adra­nas koło Etny. Pies ten słu­chał tylko cezara, chyba że mu August wyraź­nie powie­dział: „Dopóki cię nie zawo­łam, masz być posłuszny temu a temu czło­wie­kowi”. Bydlę, rade nie­rade, speł­niało roz­kaz, lecz trzeba było zoba­czyć ten nie­szczę­śliwy wzrok, jakim patrzyło za odcho­dzą­cym panem. Hero­dowi udało się w jakiś spo­sób przy­wa­bić psa, a korzy­sta­jąc z tego, że zwie­rzę­ciu chciało się wła­śnie pić, dał mu miskę tęgiego wina. Pies urżnął się jak stary żoł­nierz, któ­rego zwol­niono z woj­ska. Wtedy Herod zawie­sił mu na szyi dzwo­nek, ogon poma­lo­wał na żółto, a łapy i pysk na czer­wono; do nóg przy­wią­zał świń­skie pęche­rze, do grzbietu gęsie skrzy­dła i tak przy­stro­jo­nego puścił na pała­cowy dzie­dzi­niec. W pew­nym momen­cie August przy­po­mniał sobie swego ulu­bieńca. „Tyfon! Tyfon! – zaczął wołać. – Gdzie jesteś?”. Patrzy, aż tu jakiś dzi­waczny potwór zata­cza się od strony bramy. Był to jeden z naj­ko­micz­niej­szych momen­tów tak zwa­nego Zło­tego Wieku. Ponie­waż jed­nak zda­rzyło się to pod­czas świąt Saturna, August wziął żart za dobrą monetę. Herod miał obła­ska­wio­nego węża, któ­rego nauczył chwy­tać myszy. Nosił go zazwy­czaj pod ubra­niem i pod­czas lek­cji, kiedy nauczy­ciel obró­cił się do tablicy, wypusz­czał ku wiel­kiej ucie­sze kole­gów. W ogóle Herod tak absor­bo­wał uwagę klasy, że wresz­cie ode­brano go ze szkoły. Miał się uczyć razem ze mną pod kie­run­kiem Ate­no­dora, mego bia­ło­bro­dego opie­kuna z Tarsu. Począt­kowo usi­ło­wał pła­tać figle i Ate­no­do­rowi, ale skoro spo­strzegł, że ten trak­tuje jego wybryki z pobłaż­li­wym uśmie­chem, a ja, będąc bar­dzo przy­wią­zany do mego nauczy­ciela, nie zachę­cam do nich, ustat­ko­wał się wkrótce. Herod posia­dał bystry umysł, nie­zwy­kłą pamięć i szcze­gólne zdol­no­ści do języ­ków.

– Mam takie prze­czu­cie, Hero­dzie – powie­dział mu kie­dyś Ate­no­dor – że przyj­dzie dzień, w któ­rym zosta­niesz powo­łany do obję­cia naj­wyż­szej god­no­ści w swym ojczy­stym kraju. Powi­nie­neś każdą godzinę mło­do­ści obró­cić na przy­go­to­wa­nie się do tego zada­nia. Przy two­ich zdol­no­ściach możesz stać się rów­nie potęż­nym monar­chą jak twój dzia­dek Herod.

– Bar­dzo to piękne, Ate­no­do­rze – odrzekł Herod – ale cóż, kiedy ja mam tak liczną i tak prze­wrotną rodzinę. Nawet nie wyobra­żasz sobie, co to za banda oprysz­ków. Możesz rok podró­żo­wać po świe­cie i nie spo­tkasz gor­szych dra­bów. Od czasu śmierci mojego dziadka, to jest od ośmiu lat, nie popra­wili się, o ile mi wia­domo, ani tro­chę. Gdy­bym musiał powró­cić do kraju, nie wiem, czy prze­żył­bym pół roku. To samo mówił mój biedny ojciec, kiedy bawił w Rzy­mie, wycho­wu­jąc się w domu Azy­niu­sza Pol­liona. I to samo powta­rzał mój stryj Alek­san­der, który cho­wał się razem z nim; obaj mieli rację. Stryj, który obec­nie panuje w Judei, jest nie­odrod­nym potom­kiem sta­rego Heroda. Lecz gdy tam­ten wyka­zy­wał w swo­ich występ­kach pewną wiel­kość, ten jest tylko nik­czemny. A moi stry­jo­wie, Filip i Anty­pas, to para chy­trych lisów.

– Jedy­nie cnota oprze się wielu zdroż­no­ściom – odrzekł Ate­no­dor. – Pamię­taj, że Żydzi są bar­dziej fana­tycz­nie przy­wią­zani do cnoty niż jaki­kol­wiek inny naród. Jeżeli oka­żesz się cno­tliwy, staną za tobą jak jeden mąż.

– Cnota żydow­ska jest inna niż grecko-rzym­ska, którą gło­sisz. Ale ser­deczne dzięki za prze­po­wied­nię. Możesz liczyć na mnie, jeśli zostanę kró­lem. Lecz dopóki nie zasiądę na tro­nie, nie mogę być bar­dziej cno­tliwy niż reszta mojej rodziny.

Chcie­li­by­ście pewno, żebym wam jesz­cze powie­dział coś o cha­rak­te­rze Heroda. Na pod­sta­wie doświad­cze­nia twier­dzę, że ludzie prze­waż­nie nie są ani cno­tliwi, ani źli. Tro­chę tacy, tro­chę tacy – na ogół mier­ność bez zna­cze­nia. Nie­wielu tylko posiada zde­cy­do­wa­nie krań­cowy cha­rak­ter. Ci zosta­wiają po sobie nie­za­tarty ślad w dzie­jach. Podzie­lił­bym ich na cztery grupy. Do pierw­szej zali­czył­bym czarne cha­rak­tery o kamien­nych ser­cach. Ten typ dosko­nale repre­zen­tuje Makron, pre­fekt pre­to­ria­nów za Tybe­riu­sza i Kali­guli. Następ­nie idą cno­tliwi ludzie, rów­nież o kamien­nych ser­cach; za przy­kład posłu­żyć może postrach mojego dzie­ciń­stwa, Katon Cen­zor. Do trze­ciej grupy należą ludzie cno­tliwi o zło­tych ser­cach, jak stary Ate­no­dor i mój biedny zamor­do­wany brat Ger­ma­nik. Ostat­nią grupę sta­no­wią bar­dzo rzadko spo­ty­kane okazy nic­po­niów o zło­tych ser­cach. Naj­do­sko­nal­szym przed­sta­wi­cie­lem tego typu był wła­śnie Herod Agrypa. Te nic­po­nie o zło­tych ser­cach, te „anty­ka­tony”, oka­zują się w chwi­lach potrzeby naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi. Czło­wiek niczego dobrego się po nich nie spo­dziewa. Nie posia­dają, jak sami przy­znają, żad­nych zasad i dbają tylko o wła­sną korzyść. Lecz kiedy zna­la­zł­szy się w roz­pacz­li­wym poło­że­niu, pój­dziesz do takiego nic­po­nia i powiesz mu: „Na litość boską, zrób dla mnie to a to”, zrobi to bez naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści. I nie poczyta tego za przy­ja­ciel­ską przy­sługę. Powie, że wyświad­czył ci tę przy­sługę tylko dla­tego, że doga­dzało to jego wła­snym krę­tac­kim pla­nom. Nawet nie wolno mu wobec tego dzię­ko­wać. Anty­ka­tony lubią upra­wiać gry hazar­dowe i sza­stać pie­niędzmi; lecz osta­tecz­nie lepiej być kosterą i roz­rzut­ni­kiem niż żebra­kiem. Prze­by­wają usta­wicz­nie w towa­rzy­stwie pija­ków, mor­der­ców, filu­tów i oszu­stów, lecz rzadko upi­jają się sami, a jeśli zaaran­żują jakieś skry­to­bój­stwo, to można być pew­nym, że zabi­tego nikt nie będzie bar­dzo żało­wał. Ofiarą ich oszustw padają raczej bogaci oszu­ści niż nie­winna bie­dota; nie biorą też ni­gdy kobiety wbrew jej woli. Herod upie­rał się zawsze przy tym, że jest uro­dzo­nym szelmą.

– Mylisz się – twier­dzi­łem ku jego iry­ta­cji. – Jesteś z gruntu uczci­wym czło­wie­kiem, który tylko udaje szelmę.

Na mie­siąc czy dwa przed śmier­cią Kali­guli roz­ma­wia­li­śmy znowu na ten temat.

– Czy chcesz, żebym ci powie­dział, kim jesteś? – zapy­tał.

– Zby­teczne – odrze­kłem. – Jestem ofi­cjal­nym bła­znem pała­co­wym.

– Są bła­zny, które usi­łują robić wra­że­nie mądrych ludzi, i mądrzy ludzie usi­łujący robić wra­że­nie bła­znów, ale po raz pierw­szy widzę bła­zna, który utrzy­muje, że jest bła­znem. Co do mnie, drogi przy­ja­cielu, przyj­dzie dzień, kiedy zoba­czysz, jaki ze mnie będzie cno­tliwy Żyd.

Po wygna­niu Postuma Herod zaprzy­jaź­nił się z synem Tybe­riu­sza, Kasto­rem. Obaj mło­dzieńcy zasły­nęli wkrótce jako naj­więksi awan­tur­nicy i hulaki w całym Rzy­mie. Pra­wie nie prze­sta­wali pić, a więk­szą część nocy spę­dzali, jeśli wie­rzyć famie, na wła­że­niu i wyła­że­niu przez okna i bój­kach z nocną strażą tudzież z zazdro­snymi mężami i ojcami czci­god­nych rodzin. Herod po dziadku, który odumarł go w siód­mym roku życia, odzie­dzi­czył pokaźny mają­tek. Zale­d­wie jed­nak dostał pie­nią­dze do rąk, prze­pu­ścił je i musiał zacią­gać pożyczki. Naj­pierw poży­czał od swo­ich ary­sto­kra­tycz­nych przy­ja­ciół – mię­dzy innymi i ode mnie – a czy­nił to niby tak przy­pad­kowo, że trudno było póź­niej doma­gać się zwrotu. Kiedy już wyczer­pał kre­dyt w tych kołach, zaczął poży­czać od boga­tych patry­cju­szy, któ­rzy radzi byli, że mogą się przy­słu­żyć zaży­łemu przy­ja­cie­lowi cesar­skiego jedy­naka. Po pew­nym cza­sie jed­nak i ci zaczęli się nie­po­koić o zwrot swo­ich pie­nię­dzy; wtedy Herod zwró­cił się do wyzwo­leń­ców cesar­skich kie­ru­ją­cych finan­sami pań­stwa, któ­rzy, prze­ku­pieni, oka­zali goto­wość udzie­le­nia mu pożyczki ze skarbu. Herod zawsze umiał wytrząść jak z rękawa jakąś histo­rię o bajecz­nych wido­kach, które go cze­kają w naj­bliż­szej przy­szło­ści: raz miał przy­rze­czone takie czy inne pań­stwo na Wscho­dzie, kiedy indziej znów jakiś stary sena­tor miał mu na łożu śmierci zapi­sać kro­cie sester­ców. Wresz­cie wszyst­kie tak pomy­słowo odkry­wane źró­dła zaczęły wysy­chać. W tym wła­śnie cza­sie – Herod miał wtedy trzy­dzie­ści trzy lata – umarł Kastor, jak się póź­niej oka­zało, otruty przez swoją żonę, a moją sio­strę Liwillę, i Herod musiał czmy­chać z Rzymu przed wie­rzy­cie­lami. Byłby się może oso­bi­ście zwró­cił o pomoc do Tybe­riu­sza, ale ten oświad­czył publicz­nie, że nie życzy sobie widzieć żad­nego z przy­ja­ciół zmar­łego syna; widok taki bowiem mógłby „odno­wić ojcow­ską boleść”. W rze­czy­wi­sto­ści Tybe­riusz podej­rze­wał przy­ja­ciół Kastora o nale­że­nie do spi­sku na jego życie. Spi­sek ten ist­niał oczy­wi­ście tylko w fan­ta­zji Sejana, który też wmó­wił ceza­rowi, że ini­cja­to­rem sprzy­się­że­nia był Kastor.

Herod uciekł więc do Edom, ziemi swych przod­ków, i zamiesz­kał w jakiejś zruj­no­wa­nej twier­dzy na pustyni. Była to jego pierw­sza od cza­sów dzie­ciń­stwa byt­ność na Wscho­dzie. W tym cza­sie stryj jego Anty­pas był wiel­ko­rządcą, czyli jak brzmiał wła­ściwy tytuł, tetrar­chą Gali­lei i Gilead. Pań­stwo Heroda Wiel­kiego zostało bowiem podzie­lone pomię­dzy jego trzech pozo­sta­łych przy życiu synów, a mia­no­wi­cie: Anty­pasa, Arche­la­osa, któ­rzy otrzy­mali Judeę z Sama­rią, i Filipa, tetrar­chę Basanu, kraju leżą­cego za Jor­da­nem, na wschód od Gali­lei. Wkrótce do twier­dzy na pustyni przy­była żona Heroda, ubó­stwia­jąca męża ponad wszystko księżna Cypros, i Herod zaczął nale­gać, aby zwró­ciła się o pomoc do Anty­pasa, który był nie tylko jego stry­jem, lecz rów­no­cze­śnie szwa­grem, oże­nił się bowiem z sio­strą Heroda, Hero­diadą, roz­wie­dzioną z poprzed­nim mężem, rów­nież wła­snym stry­jem. Anty­pas cał­ko­wi­cie ule­gał Hero­dia­dzie i chcąc coś od niego uzy­skać, trzeba było przede wszyst­kim zwró­cić się do niej. Ale na to wła­śnie Cypros nie chciała się zgo­dzić. Nie­dawno pod­czas pobytu Hero­diady w Rzy­mie oby­dwie nie­wia­sty posprze­czały się ze sobą i Cypros przy­się­gła, że wię­cej sło­wem nie ode­zwie się do stry­jenki. Zakli­nała się więc teraz, że woli pędzić życie na pustyni, wśród bar­ba­rzyń­skiego, lecz gościn­nego ludu, niż upo­ko­rzyć się przed Hero­diadą. Herod zaczął wtedy gro­zić, że popełni samo­bój­stwo, rzu­ca­jąc się z for­tecz­nej wieży w prze­paść. Oso­bi­ście jestem naj­głę­biej prze­ko­nany, że na całym świe­cie nie ma czło­wieka, któ­remu samo­bój­cze zamiary byłyby bar­dziej obce niż Hero­dowi, Cypros jed­nak w końcu uwie­rzyła w szcze­rość pogró­żek, napi­sała do Hero­diady list i przy­znała się, że pod­czas ostat­niej sprzeczki nie miała słusz­no­ści.

Hero­diada, któ­rej dumę mile pogła­skała skru­cha prze­ciw­niczki, skło­niła męża, żeby zapro­sił bra­tanka wraz z żoną do Gali­lei, gdzie Herod został urzęd­ni­kiem w Tybe­ria­dzie, sto­łecz­nym mie­ście wznie­sio­nym przez Anty­pasa ku czci Tybe­riu­sza. Wkrótce jed­nak pokłó­cił się ze stry­jem, czło­wie­kiem dba­łym o wła­sne wygody, a ską­pym, który, wyzna­czyw­szy bra­tan­kowi skromny urząd i szczu­płą pen­syjkę, w przy­kry spo­sób wypo­mi­nał wciąż swoje dobro­dziej­stwa. Pew­nego razu w Tyrze, dokąd wyje­chali razem na wywczasy, Anty­pas zapro­sił Heroda z Cypros na bie­siadę. Pod­czas dys­ku­sji, która wywią­zała się przy stole na temat prawa rzym­skiego, Herod pozwo­lił sobie być odmien­nego zda­nia niż stryj.

– Dzi­wię ci się, mój bra­tanku – obu­rzył się Anty­pas – że śmiesz spie­rać się ze mną, któ­remu zawdzię­czasz, że masz co do ust wło­żyć!

– To oczy­wi­ście jest argu­ment, jakiego można się po tobie spo­dzie­wać, stryju Anty­pa­sie – odparł Herod.

– Co chcesz przez to powie­dzieć? – spy­tał roz­gnie­wany tetrar­cha.

– Tylko to, że jesteś ogra­ni­czo­nym gbu­rem, rów­nie źle wycho­wa­nym, jak nie­ma­ją­cym poję­cia o zasa­dach prawa panu­ją­cego w cesar­stwie, i rów­nie nie­ma­ją­cym poję­cia o pra­wie, jak wstręt­nym sknerą.

– Upi­łeś się chyba! – wykrztu­sił pur­pu­rowy z gniewu Anty­pas.

– Tym gatun­kiem wina, które ty poda­jesz, na pewno się nie upi­łem. Zbyt dbam o wła­sne nerki. Skąd, u licha, wydo­sta­łeś taką lurę? Musia­łeś sobie dobrze nała­mać głowę, zanim wyna­la­złeś coś podob­nego. Czy to wino nie pocho­dzi przy­pad­kiem z tego okrętu, który dość dawno temu zato­nął w por­cie i dopiero wczo­raj został wydo­byty? A może kaza­łeś popłu­kać wodą opróż­nione amfory, zago­to­wać te pomyje z wiel­błą­dzim łaj­nem i roz­lać do swych pięk­nych zło­tych czar?

Po tej roz­mo­wie nie pozo­sta­wało oczy­wi­ście Hero­dowi nic innego, jak pognać z Cypros i dziećmi do portu i wsko­czyć na pierw­szy odcho­dzący sta­tek. Sta­tek pły­nął przy­pad­kiem na pół­noc, do Antio­chii, gdzie namiest­nik rzym­ski Flak­kus ze względu na moją matkę Anto­nię przy­jął Heroda bar­dzo uprzej­mie. Ze zdzi­wie­niem bowiem pew­nie się dowie­cie, że matka moja, ta cno­tliwa matrona, która we wła­snym domu nie pobła­żała żad­nym zbyt­kom ani wybry­kom, miała szcze­gólną sła­bość do tego nie­po­praw­nego urwisa. Miała jakby pewien rodzaj per­wer­syj­nego podziwu dla jego awan­tur­ni­czego życia, a Herod czę­sto przy­cho­dził zasię­gać jej rady i ze szczerą skru­chą spo­wia­dał się z popeł­nio­nych sza­leństw. Matka robiła zawsze zgor­szoną minę, lecz w grun­cie rze­czy chęt­nie słu­chała tych spo­wie­dzi i pochle­biał jej sza­cu­nek oka­zy­wany przez Heroda. Choć ni­gdy nie sta­rał się nacią­gać jej na pożyczki, ona sama poży­czała mu od czasu do czasu pokaź­niej­sze sumy pod warun­kiem, że będzie żył sta­tecz­nie. Trzeba przy­znać, że część tych dłu­gów nawet zwró­cił. Były to wła­ści­wie moje pie­nią­dze, o czym Herod wie­dział, i za każ­dym razem przy­cho­dził mi ser­decz­nie podzię­ko­wać, jak­bym to ja mu dawał. Kie­dyś zwró­ciłem matce uwagę, że może jest zbyt szczo­dro­bliwa dla Heroda. Odparła z gnie­wem, że jeśli pie­nią­dze mają iść na marne, to niech je raczej z wytwor­nym gestem prze­pu­ści Herod, niż­bym ja miał je prze­gry­wać w kości do swych podej­rza­nych przy­ja­ciół w trze­cio­rzęd­nych knaj­pach. Była to alu­zja do wiel­kiej sumy, którą rze­komo prze­gra­łem, w rze­czywistości zaś poży­czy­łem w tajem­nicy Ger­ma­ni­kowi, kiedy potrze­bo­wał pie­nię­dzy na uśmie­rze­nie buntu w armii nad­reń­skiej. Pew­nego razu, roz­ma­wia­jąc z Hero­dem, wyra­zi­łem zdzi­wie­nie, że tak cier­pli­wie słu­cha dłu­gich wywo­dów mojej matki na temat rzym­skich cnót.

– Mam wielki sza­cu­nek dla two­jej matki, Klau­diu­szu – odparł. – I pamię­taj, że w głębi duszy jestem wciąż jesz­cze nie­ucy­wi­li­zo­wa­nym Edo­mitą. Wielki zatem to dla mnie zaszczyt słu­chać nauk rzym­skiej matrony, któ­rej żywot jest rów­nie nie­na­ganny, jak pocho­dze­nie zna­ko­mite. A poza tym mało kto w Rzy­mie mówi tak czy­stą łaciną jak ona. Jeżeli cho­dzi o wła­ściwy szyk zdań pod­rzęd­nych i nale­żyty dobór przy­miot­ni­ków, to z jed­nego kaza­nia two­jej matki odno­szę więk­szą korzyść niż z wysłu­cha­nia całego kursu wykła­dów zawo­do­wego gra­ma­tyka.

Namiest­nik Syrii Flak­kus słu­żył swego czasu pod moim ojcem, znał przeto matkę, która towa­rzy­szyła mężowi we wszyst­kich kam­pa­niach, i miał dla niej wielki sza­cu­nek. Po śmierci ojca oświad­czył się nawet o jej rękę, lecz matka odparła, że cho­ciaż ma i zawsze mieć będzie dla niego wiele sym­pa­tii i uważa go za swego naj­lep­szego przy­ja­ciela, nie wyj­dzie powtór­nie za mąż, chce bowiem pozo­stać wierną pamięci swego wiel­kiego mał­żonka. Poza tym Flak­kus, tłu­ma­czyła, jest od niej znacz­nie młod­szy i ich mał­żeń­stwo wywo­ła­łoby nie­miłe plotki. Flak­kus musiał więc ze swych zamia­rów zre­zy­gno­wać. Kore­spon­do­wali jed­nak ze sobą przez dłu­gie lata, aż do śmierci Flak­kusa, który umarł cztery lata przed śmier­cią matki. Herod, wie­dząc o tym sto­sunku, czę­sto z uzna­niem pod­no­sił szla­chet­ność, pięk­ność i dobroć Anto­nii i w ten spo­sób pozy­skał sobie przy­chyl­ność syryj­skiego namiest­nika, który zresztą sam nie mógł ucho­dzić za wzór cnót. Sławny był w Rzy­mie jego zakład z Tybe­riu­szem o to, kto wię­cej wypije. Flak­kus pił dwie noce i dzień pomię­dzy, nie omi­ja­jąc żad­nej kolejki. Wresz­cie o świ­cie dru­giego dnia ze wzglę­dów kur­tu­azji uchy­lił się od ostat­niego kubka i w ten spo­sób pozwo­lił cesa­rzowi wygrać zakład. Tybe­riusz jed­nak, jak opo­wia­dają świad­ko­wie tych zawo­dów, był już zupeł­nie wyczer­pany, pod­czas gdy Flak­kus mógł pić jesz­cze przy­naj­mniej przez parę godzin. Nic dziw­nego, że teraz dobrze się czuł w towa­rzy­stwie Heroda. Nie­szczę­śliwy traf chciał jed­nak, że w Syrii bawił młod­szy brat Heroda, Ary­sto­bul, a sto­sunki mię­dzy braćmi nie były zgoła przy­ja­ciel­skie. Herod obie­cał kie­dyś Ary­sto­bulowi udział w pew­nej impre­zie han­dlo­wej z Indiami i otrzy­mał od niego na ten cel odpo­wied­nią sumę pie­nię­dzy. Po pew­nym cza­sie zawia­do­mił brata, że kapi­tał jego nie­stety prze­padł, gdyż okręty wio­zące towar zato­nęły. Oka­zało się tym­cza­sem, że okręty nie tylko nie zato­nęły, lecz w ogóle nie wypły­wały z portu. Ary­sto­bul oskar­żył teraz Heroda przed Flak­kusem o oszu­stwo. Namiest­nik o niczym nie chciał sły­szeć. Jego zda­niem, oświad­czył, Ary­sto­bul na pewno się myli, posą­dza­jąc brata o nie­uczci­wość, a on, Flak­kus, nie życzy sobie nie tylko wystę­po­wać w tej spra­wie jako sędzia, lecz w ogóle nada­wać jej urzę­do­wego biegu. Ary­sto­bul dał za wygraną, posta­no­wił jed­nak mieć brata na oku; spo­strzegł bowiem, że Herod gwał­tow­nie potrze­buje pie­nię­dzy, i podej­rze­wał, że spró­buje je zdo­być w jakiś mniej lub bar­dziej nie­uczciwy spo­sób. Wtedy zamie­rzał uciec się do szan­tażu i zmu­sić Heroda do zwrotu wyłu­dzo­nej sumy.

W jakiś rok póź­niej Flak­ku­sowi wypa­dło roz­strzy­gnąć spór gra­niczny pomię­dzy Damasz­kiem i Sydo­nem. Wie­dziano powszech­nie, że w tego rodzaju spra­wach namiest­nik polega na zda­niu Heroda, który posia­dał nie tylko dosko­nałą zna­jo­mość wielu języ­ków, ale i odzie­dzi­czoną po dziadku umie­jęt­ność orien­to­wa­nia się w gma­twa­ni­nie sprzecz­nych zeznań, jakie zazwy­czaj skła­dają przed sądem miesz­kańcy Wschodu. Toteż dama­sceń­czycy wysłali po kry­jomu do Heroda depu­ta­cję, która zapro­po­no­wała mu pokaźną sumę pie­nię­dzy w zamian za uzy­ska­nie u Flak­kusa pomyśl­nego dla Damaszku wyroku. Dowie­dział się o tym Ary­sto­bul i kiedy spór roz­strzy­gnięto na korzyść popie­ra­nych przez Heroda dama­sceń­czy­ków, udał się do brata i oświad­czyw­szy mu, że wie o całej spra­wie, zażą­dał zwrotu sumy wpła­co­nej ongiś jako udział han­dlowy. Herod wpadł w taką wście­kłość, że Ary­sto­bul led­wie umknął z życiem. Widząc, że groźbą szan­tażu nie wymusi od brata ani gro­sza, poszedł do Flak­kusa, opo­wie­dział całą histo­rię i dodał, że lada dzień mają nadejść dla Heroda worki złota z Damaszku. Flak­kus prze­jął cenną prze­syłkę u bram mia­sta i posłał po Heroda. W tych warun­kach Herod nie mógł zaprze­czyć, że pie­nią­dze były istot­nie prze­zna­czone dla niego jako wyna­gro­dze­nie za pomoc w spo­rze o gra­nicę. Nie tra­cąc jed­nak rezonu, pro­sił Flak­kusa, aby łaska­wie nie uwa­żał tej sumy za łapówkę. Opi­nia, jaką wypo­wie­dział w sądzie, była zgodna z prawdą: słusz­ność mieli za sobą dama­sceń­czycy. Dodał też, że rów­nież sydoń­czycy wysłali do niego depu­ta­cję; oświad­czył im jed­nak, że nie mają racji, nic więc nie może im pomóc.

– Praw­do­po­dob­nie Sydon ofia­ro­wał ci mniej niż Dama­szek – zaśmiał się urą­gli­wie Flak­kus.

– Bądź łaskaw nie znie­wa­żać mnie – odparł Herod z miną skrzyw­dzo­nej cnoty.

– Pro­te­stuję prze­ciwko kup­cze­niu spra­wie­dli­wo­ścią w sądzie rzym­skim! – krzyk­nął wzbu­rzony do głębi Flak­kus.

– Sam sądzi­łeś tę sprawę, dostojny namiest­niku.

– A ty mnie wystrych­ną­łeś na dudka w moim wła­snym try­bu­nale! – pie­nił się Flak­kus. – Mię­dzy nami wszystko skoń­czone. Ruszaj do stu dia­błów, i to naj­krót­szą drogą!

– Oba­wiam się, że będzie to droga taena­ryj­ska. Nie mam bowiem nawet obola, żeby opła­cić Cha­rona. – (Taena­rum jest naj­bar­dziej na połu­dnie wysu­nię­tym cyplem Pelo­po­nezu. Można się stam­tąd dostać do pod­ziemi drogą na prze­łaj, omi­ja­jąc Styks. Tam­tędy to wła­śnie wycią­gnął Her­ku­les na zie­mię Cer­bera. Sprytni tubylcy, grze­biąc swo­ich zmar­łych, nie wkła­dają im do ust tra­dy­cyj­nej monety; wie­dzą bowiem, że nie będą musieli opła­cać prze­wozu). – Zupeł­nie nie­po­trzeb­nie gnie­wasz się na mnie, Flak­ku­sie – cią­gnął dalej Herod. – Wiesz chyba dobrze, jak się sprawa istot­nie przed­sta­wia. Na myśl mi nie przy­szło, że źle postę­puję. Pocho­dzę ze Wschodu i choć pra­wie trzy­dzie­ści lat spę­dzi­łem w Rzy­mie, trudno mi zro­zu­mieć wasze szla­chetne rzym­skie skru­puły, gdy cho­dzi o tego rodzaju sprawę. Dla mnie przed­sta­wia się ona cał­kiem pro­sto: dama­sceń­czycy zaan­ga­żo­wali mnie w cha­rak­te­rze adwo­kata, a adwo­kaci biorą w Rzy­mie ogromne hono­ra­ria i nie prze­strze­gają tak sumien­nie prawdy, jak ja w tym wypadku. Wyświe­tliw­szy nale­ży­cie sprawę, tym samym dobrze wywią­za­łem się z zada­nia, jakim mnie obar­czyli dama­sceń­czycy. Cóż więc może komu szko­dzić, jeśli przyjmę ofia­ro­wane mi dobro­wol­nie pie­nią­dze? By­naj­mniej też nie opo­wia­da­łem o tym, jako­bym miał wpływ na cie­bie. O tej moż­li­wo­ści wspo­mi­nali sami dama­sceń­czycy; pochle­biło mi to i zdu­miało zara­zem. A jak czę­sto pod­kre­ślała Anto­nia, ta nie­zwy­kle mądra i piękna kobieta…

Lecz na próżno Herod powo­ły­wał się na moją matkę. Flak­kus dał mu dwa­dzie­ścia cztery godziny na opusz­cze­nie mia­sta, zapo­wia­da­jąc, że jeśli po tym ter­mi­nie Herod nie będzie już w dro­dze ku gra­nicy syryj­skiej, pocią­gnie go do odpo­wie­dzial­no­ści kar­nej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: