Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szparagi z sosem holenderskim, rosół warzywny z knedlami z kaszy manny, pieczona czerwona papryka, czekoladowe eklerki - każde danie, które trafiało na stół Adolfa Hitlera, musiało stanowić ucztę dla oka i dla podniebienia. Jednak, co ważniejsze, musiało być dokładnie sprawdzone.
Obsesyjna obawa przed zjedzeniem trucizny kazała dyktatorowi Trzeciej Rzeszy zwerbować czternaście testerek, których zadaniem było próbowanie każdego posiłku, zanim zostanie mu podany. "Smak zła" to fabularyzowana opowieść o życiu jednej z nich. Gretchen von Bismarck, piękna młoda Niemka z arystokratycznej rodziny, obdarzona niezwykłym zmysłem smaku i węchu, marzy o zostaniu szefem kuchni. Zostaje zwerbowana do wewnętrznego kręgu Hitlera i staje się jedną z degustatorek serwowanych mu potraw. Dowiadujemy się, jak wyglądało ich życie i praca, której nieustannie towarzyszyła obawa, że kolejny kęs będzie ostatnim?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 382
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Niniejsza opowieść to fikcja, lecz oparta na faktach. Czytelnik rozpozna nazwiska wielu postaci historycznych; inne zrodziły się w naszej wyobraźni.
Dla Adolfa Hitlera pracowało czternaście kobiet, które próbowały jego jedzenia, ale Gretchen von Bismarck nie była jedną z nich. Spośród prawdziwych kobiet, które wykonywały tę niebezpieczną pracę, wojnę przeżyła tylko jedna.
Fikcyjne postaci i wydarzenia naszej opowieści staraliśmy się umieścić w kontekście historycznym drugiej wojny światowej, odwzorowanym możliwie jak najdokładniej, z uwzględnieniem osi czasu.
Prace następujących autorów dostarczyły nam informacji i cytatów użytych w narracji:
Antony Beevor, Druga wojna światowa;
Robert E. Conot, Justice at Nuremberg;
James P.O. Donnell, Katakumba. Ostatnie dni w bunkrze Hitlera;
Joachim C. Fest, Pytania bez odpowiedzi: Rozmowy z Albertem Speerem;
Jörg Friedrich, Pożoga: bombardowania Niemiec w latach 1940–1945;
Stephen P. Halbrook, Szwajcaria i naziści. Jak alpejska republika przetrwała w cieniu III Rzeszy;
Jost Hermand, A Hitler Youth in Poland;
Adolf Hitler, Mein Kampf;
Martin Kitchen, Speer. Architekt śmierci;
Jean-Denis G.G. Lepage, Hitler Youth, 1922–1945: An Illustrated History;
Christa Schroeder, Byłam sekretarką Hitlera;
Albert Speer, Wspomnienia;
Norman Stone, Hitler;
Hugh Trevor-Roper, Ostatnie dni Hitlera.
I oczywiście internet.
– Fuj! – Gretchen z niesmakiem odwróciła się od blaszanej puszki z mąką.
– O co chodzi, Liebchen? – spytała kucharka, wycierając ręce w fartuch i krzątając się po kuchni. – Masz strasznie skwaszoną minę.
– W mące są robaki – odparła Gretchen, odsuwając się od pojemnika na blacie.
– Nie, to niemożliwe – odparła przerażona kucharka. – To niemożliwe. Kupiłam ją dwa dni temu. Pokaż.
Zajrzała do porcelanowego pojemnika.
– Nic nie widzę.
– Są tam… Czułam zapach ich odchodów.
Gretchen patrzyła, jak kucharka wkłada ręce do puszki i miesza mąkę, a chwilę później pospiesznie je wyciąga.
– Brr, aż się od nich roi! Są na dnie, ale ile!
Podeszła do kosza na śmieci i zawartość puszki zniknęła w chmurze białego proszku.
– Co powie twój ojciec? Ciągle powtarza, jakie jedzenie jest drogie, do tego całe to gadanie o wojnie.
Odwróciła się z powrotem do Gretchen, otrzepując ręce z mąki, by zaraz włożyć je pod kran. Wytarła dłonie w fartuch i sięgnęła na półkę po czystą puszkę. Stała obok grubej, liczącej 720 stron, książki zatytułowanej Mein Kampf.
– Dlaczego twój ojciec upiera się, by trzymać w kuchni tę księgę Herr Hitlera? – spytała kucharka.
Gretchen wzruszyła ramionami.
– Tatuś mówi, że każde gospodarstwo domowe w Niemczech musi mieć swój egzemplarz.
Nie dodała jednak, że słyszała, jak ojciec mówił do matki, że nie będzie trzymał Mein Kampf w swojej bibliotece, ponieważ „to mogłoby zanieczyścić całą niemiecką literaturę”.
– Skąd wiedziałaś, że tam były robaki, dziecko?
– Poznałam po zapachu.
Kucharka przez chwilę wpatrywała się w Gretchen, po czym potrząsnęła głową.
Nie po raz pierwszy zwróciła uwagę na niesamowity węch dziewczyny. Już w wieku dziesięciu lat Gretchen potrafiła natychmiast stwierdzić, że w pieczeni brakuje jakiegoś zioła albo też, że mleko zaraz skwaśnieje. Także zmysł smaku miała niezwykle wyczulony.
– Muszę iść po świeżą mąkę. A tak bardzo chciałam, żeby wszystko było idealne na kolację z tym miłym Herr Speerem.
Słysząc nazwisko Speera, Gretchen poczuła, jak krew napływa jej do policzków: potajemnie podkochiwała się w przystojnym architekcie. Cieszyła się, że kucharka – odchodząc do spiżarni po kolejny worek mąki – nie mogła dostrzec jej rumieńców.
Gretchen rozejrzała się po kuchni. Było to jej ulubione miejsce w rodzinnej posiadłości wiejskiej w Poczdamie – ciepłe, przytulne i wypełnione kuszącymi aromatami. Pod jedną ze ścian dominowało ogromne palenisko, na którym w chłodne dni powoli obracano pieczenie na rożnie. Szereg miedzianych garnków, chochli, łyżek i innych akcesoriów kuchennych wisiał na żelaznym kole zawieszonym nad długim, dębowym stołem.
Po drugiej stronie pokoju stał stary piec opalany drewnem, który rozpalano do pieczenia chleba. Ścianę ozdabiała mozaika przedstawiająca grupę myśliwych osaczających dzika. Gretchen słyszała, że wciąż można spotkać dzikie świnie, ale nigdy żadnej nie widziała mimo samotnych wieczornych spacerów po terenie posiadłości ojca. Główny ogrodnik mówił, że o tej porze wychodziły na poszukiwanie żołędzi, które spadały ze stuletniego dębu.
Pomiędzy paleniskiem a piecem znajdowała się ściana szafek i półek wypełnionych porcelaną, szkłem, przyborami kuchennymi i sztućcami, starannie posortowanymi i uporządkowanymi. Na ścianie szczytowej było ogromne okno, wychodzące na rozległą łąkę, która opadała ku rzece Haweli, płynącej około kilometra dalej.
– No, mamy to. Przesiałam cały worek, jest świeża i czysta – powiedziała kucharka, stawiając przed Gretchen świeżo wyszorowany pojemnik. – Pospieszmy się. Piec ma już odpowiednią temperaturę.
Ugniatając ciasto, Gretchen pomyślała o tym, jak bardzo będzie tęsknić za tym miejscem. Za kilka dni zamierzali wrócić do mieszkania w Berlinie, gdzie miała rozpocząć nowy semestr w szkole, a jej ojciec, Carl von Bismarck, wznowić pracę jako główny asystent architekta Alberta Speera.
Z rozmowy przy stole Gretchen zrozumiała, że Herr Speer otrzymał od Führera zlecenie na budowę szeregu wspaniałych budynków i promenad, które przekształcą miasto w „cud świata”. Gretchen była dumna, że Speer wybrał jej ojca, jednego z najwybitniejszych architektów w kraju, na swojego głównego doradcę.
Gdy chleb znalazł się w piecu, Gretchen usiadła i wyglądała przez okno, chłonąc zapachy. Jeśli na świecie istniało coś, co pachniało lepiej niż piekący się chleb, to jeszcze tego nie odkryła. Za oknem rosa na źdźbłach trawy iskrzyła się w porannym wrześniowym słońcu. Gretchen pomyślała, że mogłaby później pójść nad wodę i nakarmić kaczki. Kucharka powiedziała jej, że po drugiej stronie rzeki znajduje się baza wojskowa i że w ostatnich dniach w okolicy panował wzmożony ruch, a na drogach można było zobaczyć kolumny czołgów. Gretchen nigdy nie widziała czołgu. Może dzisiaj zobaczy.
– Gotowe.
Odgłos wyciągania z pieca bochenków wyrwał Gretchen z zadumy.
– Idź po świeże masło i miód ze spiżarni. Jak tylko nieco ostygnie, możesz zanieść trochę mamie i tacie.
Wchodząc z tacą do okazałego salonu, Gretchen od razu zrozumiała, że coś jest nie w porządku. Ojciec i matka siedzieli pochyleni nad głośnikiem radia. W ich ciałach wyczuwała ogromne napięcie.
Postawiła tacę na stole i podbiegła do nich.
– Co się…
– Ciii… – nakazała matka, a jednocześnie ojciec zamachał ręką, by się uciszyła.
Gretchen podeszła bliżej.
Zgodnie z najnowszymi doniesieniami nasze siły napotkały niewielki opór i szybko postępują do przodu – mówił spiker radiowy tonem, któremu daleko było do właściwej spikerom radiowym neutralności. Powtarzamy, dziś rano siły Wehrmachtu przekroczyły granicę Polski, aby pomóc naszym niemieckim rodakom w Prusach, na Górnym Śląsku, w Poznaniu i Gdańsku, i uwolnić ich od tyranii, której podlegali od niesławnego traktatu wersalskiego. Nasze bohaterskie siły posuwają się na wszystkich frontach i poniosły minimalne straty. Ministerstwo Wojny spodziewa się, że kampania zakończy się za kilka dni. Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało oświadczenie, w którym zapewniło świat, że jedynym interesem Niemiec jest ochrona praw swojego narodu i że jedyne, czego pragniemy, to trwały pokój. Heil Hitler!
Ojciec wyłączył radio i zwrócił się do Gretchen. Jeszcze nigdy nie widziała go tak poważnego.
– Idź się spakować, dziecko. Dziś wieczorem wracamy do Berlina.
– Ale tato, Herr Speer przychodzi na kolację.
– Dzwonił do nas, Gretchen. Jest teraz bardzo zajęty – odparł ojciec i zmienionym głosem dodał: – Nie wiem, kiedy znów zaszczyci ten dom.
Albert Speer, ciemnowłosy, ubrany w szary mundur polowy, przystojny jak gwiazdor filmowy, ślęczał nad stertą rysunków architektonicznych. Miał zbudować największy gmach świata – centrum władzy Hitlera. Sama aula miała pomieścić 180 000 stojących ludzi. Wszystko po to, by sławić Führera.
Speer wstąpił do Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników w 1931 roku i zyskał sympatię Hitlera, projektując teren zjazdów NSDAP w Norymberdze. Uśmiechnął się sam do siebie, wspominając, jak bardzo Hitler był zadowolony, jadąc przez teren przy ogłuszającym ryku tłumów, który można było usłyszeć aż na lotnisku. Aby przejazd wypadł efektownie, Speer stworzył katedrę światła za pomocą 130 reflektorów przeciwlotniczych skierowanych w niebo. Hitler, cały metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, stał w niebieskim daimlerze-benzu obok kierowcy, z lewą ręką opartą na przedniej szybie. Prawe ramię trzymał uniesione w geście pozdrowienia tłumu.
Przypomniał sobie, jak Göring się wściekł, gdy Speer przywłaszczył sobie jego reflektory, ale Hitler nie przejął się sprzeciwami naczelnego dowódcy Luftwaffe.
Speer, obecnie 34-latek, czuł się bezpieczny jako protegowany i powiernik Hitlera, mógł zatem sobie pozwolić na odrobinę samozadowolenia. Zwrócił się do sekretarki, Annemarie Kempf, która czekała z ołówkiem nad swoim notatnikiem.
– Zadzwoń do von Bismarcka. Powiedz mu, że żałuję, że nie mogę dziś z nim zjeść kolacji. Spotkamy się jutro w moim biurze.
Poczuł żal, że nie może przyjąć zaproszenia na kolację asystenta. Kucharka von Bismarcka była jedną z najbardziej utalentowanych w Berlinie, a jego piękna, złotowłosa córka o oczach w kolorze chińskiej porcelany była uroczą towarzyszką.
Speer zauważył, jak spuszczała te piękne oczy za każdym razem, gdy na nią patrzył; ale była jeszcze dzieckiem, a on był wierny Margarete od dnia ich zaręczyn, gdy oboje mieli po dziewiętnaście lat. Ileż czasu potrzebowała jego matka, by zaakceptować ich małżeństwo! Zanim zostali zaproszeni do rodzinnego domu w Mannheim, minęło siedem lat.
Jednak coś w niej było – Gretchen von Bismarck, tak się nazywała. Coś go w tej dziewczynie fascynowało. Sposób, w jaki delektowała się każdym kęsem, który wąchała, zanim włożyła do ust – rozkoszowała się swoim jedzeniem.
„Gretchen, o tak – Hitler by ją pokochał”, pomyślał; dziecko z plakatu dla nowych Niemiec, emanujące zdrowiem i witalnością.
Szybko odrzucił obraz dziewczyny, by w pełni skoncentrować się na pracy. Przywołał w pamięci swoje ostatnie spotkanie z Hitlerem. Było to w domu Führera na Obersalzbergu, gdzie mieszkał ze swoją ukrywaną przed światem kochanką Evą Braun. Przeglądali rysunki Kancelarii Rzeszy, kiedy Hitler zwierzył mu się ze szczegółów inwazji na Polskę noszącej kryptonim Fall Weiss (Wariant biały).
Ależ w tym momencie był dumny z Niemiec i ze swojego przywódcy. Jedyną chmurą, która rzucała cień na przyszłość, była nieunikniona wojna z Anglią i świadomość, że może ona oznaczać, iż fundusze na jego projekt architektoniczny zostaną przeznaczone na wsparcie wojennych wysiłków Niemiec.
Jakże żałosny wydawał się premier brytyjski, gdy rok wcześniej wracał z wizyty u Hitlera w Monachium i machał kartką, krzycząc: „Pokój dla naszych czasów!”.
Nie będzie pokoju, dopóki Niemcy nie zajmą należnego im miejsca jako przywódcy Europy i wszystkich białych ras.
Na biurku zabrzęczał telefon, przerywając tok jego myśli. Sekretarka odebrała.
– Herr Speer, to pana żona.
Wziął słuchawkę i nie czekając, aż Margarete się odezwie, powiedział:
– Słyszałaś wiadomości?
– Masz na myśli nasze wieści?
– Nie, wiadomości o Polsce. Wyzwoliliśmy Polskę. O niczym innym nie mówią w radiu. Nie jesteś podekscytowana?
– Albert. Ja też mam pewne wieści. Wiesz, że czułam się… no wiesz, czułam się inaczej niż zwykle. Poszłam dziś do doktora Hofstettera i… siedzisz?
– Pracuję, kochanie. Wiesz, że w pracy zawsze stoję.
– Cóż, będziesz tatą! Jestem w ciąży. Nareszcie!
Słowa żony powoli docierały do Speera.
– Kochanie, jesteś tam? Jestem pewna, że to chłopiec, a jeśli tak, to nazwiemy go po tobie.
Speer oddał słuchawkę sekretarce i opadł na krzesło. Ukrył twarz w dłoniach, żeby nie widziała, jak płacze.
Gretchen nie dane było długo pozostać w rodzinnym apartamencie na ostatnim piętrze przy berlińskiej ulicy Petersburger Strasse. W trosce o bezpieczeństwo córki rodzice postanowili odesłać ją na pensję do Szwajcarii, w nadziei, że pozostanie tam do końca wojny. Według nazistowskich wiadomości telewizyjnych ojczyzna miała zatriumfować przed kolejnymi żniwami.
Berlin był pierwszym niemieckim miastem, w którym w 1935 roku nadawano programy telewizyjne. Odbiorniki były drogie, więc w całym mieście utworzono świetlice, w których obywatele mogli za darmo oglądać telewizję. Von Bismarckowie poczuli, że inwestycja się opłaca, więc stali się dumnymi właścicielami pierwszego telewizora w swoim budynku.
Początkowo Gretchen urzekły codzienne programy kulinarne, lecz z czasem zaczęła czuć się nieswojo z powodu rasistowskich wtrąceń wygłaszanych przez prowadzącą. Jej nawiązania do żydowskich kulinariów i szydercze uwagi o judaistycznym zakazie spożywania wieprzowiny sprawiły, że młoda dziewczyna zaczęła się zastanawiać, skąd bierze się ta niechęć do Żydów.
Ojciec niechętnie rozmawiał na ten temat, a po spojrzeniach, jakie wymieniał z matką, Gretchen wnioskowała, że nie podobają im się jej pytania.
Kiedy ponownie poruszyła ten temat, matka natychmiast skierowała rozmowę na zbliżający się wyjazd Gretchen do Szwajcarii.
– Czy spakowałaś już walizkę? I pamiętaj, kochanie, o zabraniu poduszki. Wiesz, jak jest z twoimi alergiami o tej porze roku… Zamierzasz wziąć ze sobą swojego misia?
– Mamo, mam szesnaście lat. Mogę głosować w wyborach lokalnych.
– Pomyślałam tylko, że miś będzie ci przypominał o domu – odparła, sięgając po chusteczkę. – Chciałabym, żebyś wzięła aparat taty, żeby zrobić kilka zdjęć na miejscu.
Carl von Bismarck spojrzał na żonę groźnie, ale nic nie powiedział. Widząc to, kobieta dodała pospiesznie:
– Tylko uważaj. Był bardzo drogi.
Na dworzec jechali w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach. Ojciec zastanawiał się, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy swoją córkę; matka przyciskała torebkę do piersi, a przed oczami miała obrazy małej Gretchen. Sama Gretchen była jednocześnie przerażona i podekscytowana – smutna, że opuszcza rodzinną posiadłość, jedyny dom, jaki kiedykolwiek znała, lecz także podekscytowana perspektywą dorosłego życia w innym kraju.
Rodzice wybrali małą, cieszącą się powszechnym uznaniem szkołę dla dziewcząt w pobliżu Berna, poleconą przez prawnika rodziny, którego córka do tej szkoły uczęszczała. Pomyśleli, że Gretchen będzie się czuła bardziej komfortowo w niemieckojęzycznym kantonie, ponieważ uczniowie byli wychowywani w podobny sposób jak ona. Słyszeli historie o liceum w Lozannie, skąd dziewczęta wracały do domu w ciąży, no, ale czego dobrego można się spodziewać po wpływie Francuzów.
Herr von Bismarck zatrzymał samochód przy wejściu na stację. Po obu stronach drzwi stali dwaj żołnierze w hełmach z karabinami Mauser-Werke Gewehr 98, których, jak pamiętał, jego ojciec używał podczas pierwszej wojny światowej. Otworzył drzwi, aby żona i córka mogły wysiąść, a następnie poszedł do bagażnika po walizkę.
– Masz bilet w bezpiecznym miejscu?
– Tak, mamo.
– Na dworcu w Bernie powita cię jedna z nauczycielek. Nazywa się Hanna Seigert. Będzie miała plakietkę Lyceum Bern. Napisz, jak tylko dotrzesz na miejsce.
– Tak, mamo.
– Podróż trwa dziewięć godzin – powiedział ojciec, kładąc ręce na ramionach Gretchen, jakby na znak błogosławieństwa. – Mama spakowała ci jedzenie, więc nie musisz iść do wagonu restauracyjnego. Masz pojedynczą kuszetkę. Zaśniesz bez trudu. Miarowy stukot kół pociągu ukołysze cię do snu.
Przytulił Gretchen, mając nadzieję, że córka będzie bezpieczna w najstarszej demokracji na świecie. Matka wzięła dziewczynę za rękę i wcisnęła jej w dłoń dwa banknoty po sto marek. Nieprzyzwyczajona do okazywania uczuć, cofnęła się, wpatrując się w córkę, z obiema rękami przyciśniętymi do ust, by powstrzymać się od płaczu.
Ani dziewczyna, ani jej rodzice nie wiedzieli, że pożegnanie obserwowało dwóch agentów Gestapo. Stali w czarnych skórzanych płaszczach, opierając się o ścianę, i wydawali się nadzwyczaj zainteresowani rozgrywającą się przed nimi sceną. Skinęli do siebie głowami i jeden podążył za Gretchen na peron, z którego odjeżdżał pociąg do Berna, podczas gdy drugi obserwował, jak von Bismarckowie wracają do samochodu, i zanotował jego numer rejestracyjny.
Z prywatnego biura Alberta Speera przy Lindenallee na zachodnim krańcu Berlina, niedaleko Adolf Hitler Platz, do skromnego domu w Berlin-Schlachtensee jechało się dwadzieścia minut. O tak późnej godzinie na drodze nie było prawie żadnego ruchu i, mimo zmęczenia, architekt cieszył się chwilą samotności, która pozwalała mu zebrać myśli. Po powrocie do domu będzie mógł odpocząć z Margarete – miłością swojego życia – a ona będzie mogła mu opowiedzieć, jak jej minął dzień oraz o wizycie u lekarza.
Obawiał się, że ich nienarodzone dziecko może być podatne na ataki zawrotów głowy, takie same jak te, na które sam cierpiał jako dziecko i które czasami powodowały u niego omdlenia. Zastanawiał się, czy przypadłość, którą lekarz rodzinny określił jako „osłabienie nerwów naczyniowych”, jest dziedziczna.
Jednakże ilekroć nachodziły go takie ponure myśli, przypominał sobie triumf swoich ambicji jako architekta. Był teraz człowiekiem wybranym przez Hitlera, jednym z najpotężniejszych ludzi w Rzeszy i budowniczym nowego ładu.
Jadąc przez zaciemnione miasto, wrócił myślami do pierwszego spotkania z Führerem. Data wryła się głęboko w jego serce: 27 lipca 1932 roku. Rok wcześniej, oczarowany przemówieniami Hitlera, wstąpił do Partii Narodowosocjalistycznej.
Speer przypomniał sobie tę grudniową noc 1930 roku, kiedy poszedł do piwiarni w Hasenheide, aby po raz pierwszy usłyszeć przemówienie Hitlera. Wychodził zahipnotyzowany i zdeterminowany, by odpowiedzieć na wezwanie Führera do działania i pomóc w budowie nowych Niemiec w myśl hasła Ein Volk, ein Reich, ein Führer (Jeden naród, jedna Rzesza, jeden przywódca). Przymknął oko na późniejszą przemoc na ulicach i usprawiedliwił Noc kryształową, określając ją jako aberrację. Nie sposób stworzyć Trzeciej Rzeszy bez niewielkiego rozlewu krwi.
Był wówczas nic nieznaczącym członkiem partii i jako taki wiózł na lotnisko Berlin-Staaken posłańca, który miał pilnie dostarczyć Hitlerowi raport. Führer zdenerwował się, ponieważ jego samochód nie przyjechał. Maszerował tam i z powrotem w hali lotniskowej, uderzając pejczem w cholewy wysokich butów i pstrykając palcami. Speer zdążył się już dowiedzieć, że pstrykanie palcami było znakiem, że Führer zaraz wpadnie w szał.
Jakże dumni byliby jego ojciec i dziadek – obaj wybitni architekci – gdyby dożyli chwili, kiedy został ulubieńcem przywódcy, który przywróci dumę Niemcom. – A moje budowle – powiedział do siebie – będą dla świata świadectwem wielkości Niemiec.
Nie zdążył jeszcze zapomnieć, jaki był głodny jako mały chłopiec dorastający w Mannheim po Wielkiej Wojnie, w czasach szalejącej inflacji 1923 roku. Był tak bardzo głodny, że pożarł całą torbę zepsutego jedzenia dla psów. Ale te dni już dawno minęły, a przyszłość była tak jasna i świetlista jak nagi miecz.
Dwa lata temu Hitler zarekwirował Akademię Sztuk przy Pariser Platz na biura dla mnie oraz dziesięciu moich współpracowników architektów i mianował mnie Generalnym Inspektorem Budownictwa, wspominał z uśmiechem. Mój przywódca wybrał ten budynek, ponieważ mógł spacerować po ministerialnych ogrodach z dala od ludzkich spojrzeń.
Podczas ostatniego spotkania Hitler poprosił Speera o zaprojektowanie klatki schodowej do nowej kancelarii, „tak wspaniałej jak ta w Operze Paryskiej”. Hitler wyznał również, że jednym z jego ulubionych budynków jest Opera Wiedeńska, w istocie jeden z najwspanialszych gmachów opery na świecie.
Tym, co dało mu do myślenia, była opowieść Führera o tym, jaki los spotkał jej architekta. Kiedy ukończono budowę, w 1848 roku, projekt Opery Wiedeńskiej Eduarda Van der Nülla stał się przedmiotem tak ostrej krytyki, że Nüll był przekonany, iż jego budynek to porażka. Dzień przed otwarciem opery, podczas którego wykonano Don Giovanniego Mozarta, Nüll strzelił sobie w głowę.
Speer miał też pełną świadomość losu, jaki spotkał znanego komika kabaretowego, Wernera Finka. Fink pozwolił sobie na zbyt wiele, szydząc z projektów budowlanych Hitlera. Został zabrany do obozu koncentracyjnego w Esterwegen, zanim Speer zdążył kupić bilety na jego występy. Słyszał, że Fink drwił z informatorów Gestapo na widowni, sugerując im, aby zapisywali każde jego słowo. Zwrócił się do mężczyzny siedzącego w pierwszym rzędzie, ironizując: „Czy mówię za szybko? Nadążasz czy to raczej ja mam nadążać za tobą?”.
Albert Speer, choć był niezwykle dumny z bycia architektem Hitlera, doskonale wiedział, że musi uważać na to, co mówi. I strzec się, gdy dostrzeże pstrykanie palcami.
Gretchen postawiła walizkę na peronie i rozejrzała się za kobietą trzymającą tabliczkę. Pomachała, gdy zobaczyła Hannę Seigert, zadziwiająco wysoką kobietę po czterdziestce, ubraną w szerokie spodnie i jasnoniebieski bliźniak, z perłami na szyi.
Trzymała w ręku kwadratową, białą tekturkę z imieniem Gretchen napisanym dużymi literami. Obok niej stał mężczyzna o głowę niższy, z krótko przystrzyżonymi włosami, w spodniach khaki i zapiętej pod szyję białej koszuli z krótkimi rękawami. Na nogach miał niewypolerowane oficerki.
– Witamy w Bernie, Fräulein. Jorg weźmie twoją walizkę. Ufam, że miałaś przyjemną podróż.
– Dziękuję, Frau Seigert – odparła Gretchen, podając walizkę mężczyźnie. Gdy wziął jej bagaż, zauważyła, że ma tatuaż biegnący od wewnętrznej strony lewego nadgarstka do łokcia: skrzyżowane karabiny nad słowami napisanymi pismem gotyckim, których nie potrafiła odczytać.
– Do szkoły jedzie się pół godziny, w tym czasie będziemy mogły się trochę poznać. Jestem pewna, że będziesz miała pytania – powiedziała kobieta, idąc w kierunku samochodu – czarnego jak smoła landau z białymi oponami, który wyglądał, jakby właśnie zjechał z planu amerykańskiego filmu gangsterskiego.
Jorg przytrzymał drzwi, a Hanna Seigert wsunęła się do tyłu i poklepała siedzenie, wskazując Gretchen miejsce. Jorg otworzył bagażnik i schował walizkę, po czym usiadł za kierownicą. „Dziwne, że nie nosi czapki”, pomyślała dziewczyna. Szoferzy von Bismarcka zawsze nosili czapki.
– Więc Gretchen, jesteś w Szwajcarii po raz pierwszy?
– Tak, Frau Seigert, jestem bardzo podekscytowana. Moi rodzice zabrali mnie pewnego lata do Biarritz. To jedyne miejsce, w którym byłam dotychczas poza granicami Niemiec.
Zauważyła, że gdy wypowiedziała słowo „Niemcy”, głowa Jorga odskoczyła do tyłu. Ich spojrzenia spotkały się we wstecznym lusterku. Patrzył na nią z taką nienawiścią, że musiała odwrócić wzrok.
– Jorg! – warknęła Frau Seigert. – Przegapiłeś zjazd. Skoncentruj się, proszę, na prowadzeniu pojazdu.
– Najmocniej przepraszam – wymamrotał kierowca i wrzucił wsteczny bieg.
– Opowiem ci teraz, gdzie będziesz mieszkała. Będziesz dzielić pokój z dziewczyną w twoim wieku, pochodzącą z Zurychu. Pomyśleliśmy, że poczujesz się lepiej z młodą damą, która mówi w twoim języku. Jej ojciec jest właścicielem bardzo modnej kliniki medycznej.
Gretchen skinęła głową, by dać do zrozumienia, że ta informacja zrobiła na niej takie wrażenie, jak na Frau Seigert.
Kiedy zerknęła w lusterko, ponownie spotkała gniewne spojrzenie Jorga.
– Jak ona ma na imię?
– Shona. Fräulein Shona Rosenberg.
„Brzmi żydowsko”, pomyślała Gretchen. Nigdy wcześniej nie spotkała Żyda.
– Będziesz oczywiście uczyć się francuskiego – kontynuowała Frau Seigert – a także tego wszystkiego, co młoda kobieta w dzisiejszych czasach powinna wiedzieć: dekorowania stołu, układania kompozycji kwiatowych, sztuki serwowania popołudniowej herbaty. Etykiety ogólnej, a także, naturalnie, jak prowadzić gospodarstwo domowe.
– A co z gotowaniem? – spytała Gretchen.
– Gotowaniem? Jedyne, co musisz umieć robić w kuchni, to wydawać polecenia kucharzowi. Przygotowujemy nasze młode damy do życia, które będziesz wiodła, gdy dobrze wyjdziesz za mąż, moja droga.
– Co to za budynek? – spytała Gretchen, podziwiając kamienne wieże, przypominające kapelusze czarownic.
– To Muzeum Historyczne w Bernie. Zostało zbudowane w 1894 roku, ale wygląda na dużo starsze, prawda? Architekt André Lambert kochał stare zamki. Może chciałbyś zobaczyć stare miasto?
Zanim Gretchen zdążyła odpowiedzieć, nauczycielka pochyliła się do przodu i poleciła Jorgowi, by przejechał na drugą stronę turkusowej rzeki Aare. Samochód toczył się po wiekowych, brukowanych uliczkach starego, otoczonego murami miasta.
– Zatrzymaj się, abyśmy mogły dobrze przyjrzeć się Zytglogge – poleciła Frau Seigert.
Jorg zatrzymał samochód i z posępną miną zaczął gryźć paznokieć.
– To Zytglogge, Gretchen. Wieża zegarowa została zbudowana w XIII wieku jako wieża strażnicza przy zachodniej bramie miasta. Widzisz dwie tarcze zegara. Dolny to zegar astrologiczny ze znakami zodiaku.
– Jest przepiękna.
Gretchen żałowała, że nie ma pod ręką aparatu ojca, ale leżał w walizce, starannie zapakowany i owinięty w sweter.
– Przejedziemy obok Bärengraben, Jorg, a potem wrócimy do szkoły – powiedziała Frau Seigert. Zwracając się do Gretchen, dodała: – Bärengraben znaczy niedźwiedzia nora. Niedźwiedź jest symbolem Berna. Widać go na naszym herbie.
Podczas gdy nauczycielka ględziła o historii miasta, Gretchen podziwiała mijane krajobrazy, zastanawiając się, dlaczego Jorg tak gwałtownie zareagował, gdy wspomniała, że pochodzi z Niemiec i jakie znaczenie miał tatuaż na jego przedramieniu, którego nie ukrywał.
Ubrana w strój do tenisa, Shona Rosenberg siedziała po turecku na łóżku, czytając czasopismo i uśmiechając się ponuro do siebie.
– Co czytasz, Shoshy? – spytała Gretchen, czesząc włosy przed lustrem.
Dziewczyny nadały sobie nawzajem przydomki. Shona była Shoshy, a ona została Gretty.
Shona spojrzała na okładkę.
– To szwajcarski magazyn satyryczny o nazwie „Nebelspalter”. Bajki polityczne i takie tam. Wyśmiewają się z nazistów. Bardzo wywrotowe.
– Pokaż.
Gretchen uklękła na łóżku obok Shony, która pokazała jej rysunek satyryczny. Przedstawiał nazistę i komunistycznego oficera, przytulających się do siebie, ociekających krwią i ryczących ze śmiechu. Podpis brzmiał: „Nowi przyjaciele”.
– Skąd to masz?
– Jorg mi go pożyczył.
– Jorg? Kierowca?
– Tak. Czasami wymykam się do szopy w ogrodzie i z nim palę.
– Jeśli kiedykolwiek zostaniesz złapana, Frau Seigert cię wyrzuci.
– Nie obchodzi mnie to. Nienawidzę tego miejsca.
– Ten tatuaż, który Jorg ma na ramieniu… wiesz, co znaczy?
– Kiedyś mi o tym opowiedział. Skrzyżowane karabiny oznaczają, że jest strzelcem wyborowym. Ekspert od strzelania. Jak większość Szwajcarów. To ich narodowa rozrywka. A napis w Switzerdeutsch oznacza: „Każdy z nas bierze siedmiu Niemców”. Jeśli Niemcy dokonają inwazji, wszyscy ludzie staną się snajperami w górach.
– Musi nas nienawidzić.
Gretchen przypomniała sobie wyraz oczu Jorga na sam dźwięk słowa „Niemcy”.
– On nienawidzi nazistów. Poza tym wie, że jestem Żydówką i co się dzieje z Żydami w Niemczech.
– Co masz na myśli?
– Obozy. Żydów wysyła się do obozów koncentracyjnych. Pociągi są pełne.
– To straszne.
– Jorg mi powiedział. Widział pociągi. Myślę, że on sam jest Żydem.
– Skąd wiesz?
– Widziałam to. Nie ma napletka.
Gretchen parsknęła i zakryła dłonią usta, by stłumić chichot.
– Masz na myśli, że zrobiłaś to z nim?
– Nie, weszłam do szopy, kiedy sikał. I dobrze się temu przyjrzałam – roześmiała się Shona. – Zrobił się czerwony jak burak. Myślę, że się polał, próbując go schować.
– Sama nigdy nie widziałam nagiego mężczyzny – powiedziała Gretchen.
– Uwierz mi, niewiele straciłaś. Chodź, spóźnimy się na zajęcia.
Albert Speer, rozparty w swoim ulubionym fotelu, nalał sobie drugi kieliszek rieslinga. Mimo zmęczenia był w radosnym nastroju. Właśnie wrócił z trzygodzinnej wycieczki po zdobytym Paryżu, który podziwiał z samochodu samego Führera.
– Jaki jest Paryż? – spytała Margarete, tuląc dziecko, które drzemało podczas wieczornego karmienia piersią.
– To najpiękniejsze miasto na świecie – odparł Speer. – Führer powiedział mi, że chce, by Berlin stał się jeszcze piękniejszy. Jego słowa brzmiały dokładnie: „Paryż już na zawsze pozostanie w jego cieniu”. Tak właśnie się stanie, jeśli tylko zrealizuję moją wizję.
Margarete się nie odzywała.
– Wiesz, od czego chciał zacząć zwiedzanie Paryża? – ciągnął Speer, nie zauważając milczenia żony. – Od opery! Nie fortyfikacji czy uzbrojenia, które Francuzi pozostawili, opuszczając miasto, ale opery… Wiesz, zeszłego lata, podczas mobilizacji, nakazał przesłanie swojemu adiutantowi wszystkich akt poboru. Jeśli dotyczyły artystów, darł je. Nie wysyła artystów na śmierć na wojnie. Wiedziałaś, że jego szofer Breker jest rzeźbiarzem?
Margarete westchnęła, lecz nadal milczała.
– Co się stało, kochanie? Od mojego powrotu nie powiedziałaś ani słowa.
– Dlaczego nie zdejmiesz munduru, Albercie? Jesteś teraz w domu. Stałeś się taki sam jak oni.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nigdy cię nie widuję. Dziecko nigdy cię nie widzi. Zaharowujesz się.
– Mam zadanie do wykonania dla narodu niemieckiego.
– Czasami myślę, że masz romans. Jak Göring, który uwodzi młode aktorki malowanymi paznokciami i kieszeniami pełnymi szmaragdów. I jeszcze bawi się kolejkami – dorosły mężczyzna. Do tego ta morfina, którą w siebie pcha…
– Wiesz, że został ranny podczas puczu piwiarnianego w 1923 roku. Jest bohaterem wojennym. Potrzebuje jej, by uśmierzyć ból… Czasami żałuję, że nie mam czasu na romans – zaśmiał się Speer. – Mój jedyny romans jest z tobą, kochanie… Czy mówiłem ci o ostatnim pomyśle Göringa?
Margarete pokręciła głową.
– Wiesz, że musimy produkować pociągi, żeby zaopatrywać nasze wojska. Żeby oszczędzić stal na inne potrzeby wojenne, na uzbrojenie, czołgi i im podobne, wyobraź sobie, że Göring zasugerował mi, abyśmy budowali pociągi z betonu. Beton!
– Wiesz, że wszyscy ci zazdroszczą, prawda? Jesteś ulubieńcem Führera. Wyjrzyj przez okno. Cały czas tam stoją.
Speer wstał z krzesła, postawił kieliszek na stole i podszedł do okna. Odsunął zasłonę i wyjrzał na ulicę. W cieniu bramy stało dwóch mężczyzn.
– Gestapo – powiedział. – Prawdopodobnie Himmler przydzielił ich, by mnie chronili.
– Ochraniają cię, Albercie, czy szpiegują? Nie ufam żadnemu z nich, zwłaszcza temu kulawemu palaczowi książek Herr Goebbelsowi. I Bormannowi, który zawsze podlizuje się Hitlerowi. Wydaje się kimś bez znaczenia, ale jest pozbawiony skrupułów, jak wąż. To kłamliwy psychopata. Przed niczym się nie cofnie, by zadowolić Führera.
– Margarete! Uważaj, co mówisz. Ściany mają uszy.
– To ty, kochanie, musisz uważać – dla mnie i swojego syna.
– Führer mnie słucha, moja droga. Jestem jego powiernikiem. Traktuje mnie jak syna. Dlatego zaledwie wczoraj – i mówię ci to w największej tajemnicy – powiedział mi o swoich planach inwazji na Szwajcarię. Ten nędzny, mały kraj czekolady i zegarów z kukułką jest całkowicie otoczony przez Niemcy i naszych sojuszników. Dwadzieścia jeden dywizji dwunastej armii generała porucznika Lista powinno zdobyć go bez problemu. Będzie jak z Austrią, kolejny bezkrwawy Anschluss… Swoją drogą, to znakomity riesling. Powinniśmy zamówić go więcej.
– Cała klasa buczała pod nosem – opowiadała Shoshy. – Fraülein Myer uznała, że to oświetlenie dziwnie działa, i pobiegła wezwać woźnego. Kiedy przyszedł, wszyscy byli cicho. Patrzył na nią jak na wariatkę.
Gretchen zwijała się ze śmiechu, wyobrażając sobie, jak dozorca zawstydził sztywną Fraülein Myer.
Radosną atmosferę przerwał dźwięk dzwonka alarmowego na korytarzu. Z radiowęzła dobiegł kobiecy głos.
– Proszę, by wszystkie dziewczęta bezzwłocznie stawiły się w dużej sali, gdzie pani dyrektor wyda ważne oświadczenie. Żadnego ociągania się, drogie panie.
Korytarz natychmiast zapełnił się dziewczętami zmierzającymi do schodów prowadzących na parter. Duża sala była aulą z podwyższoną sceną, na której odbywały się występy muzyczne, coroczne przedstawienia szkolne i ceremonie ukończenia szkoły. Fakt, że wszyscy zostali tam wezwani, wywołał wśród dziewcząt poruszenie.
Weszły do sali uroczystym krokiem i zajęły swoje zwyczajowe miejsca – najmłodsze z przodu, najstarsze z tyłu. Frau Seigert czekała przy stole na scenie, z każdej strony siedziało po trzech innych nauczycieli. Po prawej stronie miała sztalugę, na której wisiała mapa Europy. Obok stała nauczycielka ze wskaźnikiem.
Shona szturchnęła Gretchen i wskazała głową na lewo od sceny. Ubrany w szarą, bojową kurtkę z czerwonymi naszywkami na wyłogach, Jorg stał na baczność, patrząc prosto przed siebie.
Frau Seigert stuknęła w mikrofon, aby się upewnić, że działa. Piskliwe wycie sprzężonego głośnika zagłuszyło jej pierwsze słowa. Odsunęła mikrofon o kilka centymetrów i zaczęła od nowa.
– Moje drogie młode damy. Jak wiecie, Europa jest zaangażowana w wojnę. Rok temu Niemcy najechały Polskę. W rezultacie Wielka Brytania i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom. Frau Baumgartner wskaże poszczególne kraje na mapie, abyście zrozumiały geografię… W kwietniu Niemcy najechały Danię i Norwegię… Norwegię, Frau Battig, nie Szwecję. W zeszłym miesiącu Niemcy zajęły Luksemburg, Holandię i Belgię. Potem była Francja. Niemcy zajmują teraz północną Francję i całe wybrzeże Atlantyku. Szwajcaria na mocy prawa międzynarodowego zachowała neutralność w tym konflikcie. Ale my, jako naród, jesteśmy otoczeni przez kraje, które albo znalazły się pod okupacją niemiecką, albo są sojusznikami niemieckiej Osi, mam tu na myśli Włochy.
W sali zapanowało ogólne poruszenie, gdy młoda publiczność przetwarzała informacje.
– Traktuję was wszystkie jak dorosłe, dlatego mówię wam dokładnie, co się wydarzyło i co będziemy robić, aby zapewnić wam bezpieczeństwo. Nie chcę, żeby po szkole krążyły jakieś fałszywe plotki. Z naszego ministerstwa w Bernie dostałam informację, że wojska niemieckie gromadzą się na granicy Jury Szwabskiej, która, jak widzicie, znajduje się na północny zachód od nas…
Na sali panowało coraz większe wzburzenie, rozbrzmiewała mieszanina westchnień i cichych szlochów.
– Dziewczęta, zachowajcie spokój. Odwagi! Pamiętajcie szkolne motto: Nil desperandum auspice Deo – nie rozpaczaj i pokładaj ufność w Bogu. Dzisiaj po południu przećwiczymy procedury ewakuacyjne. Dzwon alarmowy wezwie was na dziedziniec, a starsze dyżurne przeprowadzą was przez cały proces. Jeśli macie jakieś pytania, przyjdźcie do mnie lub do przełożonej.
W tylnym rzędzie w górę wystrzeliła ręka.
– A co z naszymi rodzicami, Frau Seigert?
– Skontaktowano się z waszymi rodzicami i poczynione zostaną przygotowania, aby zapewnić wam bezpieczny powrót do domu. To znaczy tym z was, które chcą wrócić do domu. Teraz zajmijcie się swoimi zwykłymi sprawami i czekajcie na dzwonek. Możecie się rozejść. Aha, Fraülein Shona Rosenberg proszona jest o natychmiastowe udanie się do mojego gabinetu.
Shona i Gretchen wymieniły spojrzenia. Shona szeroko otworzyła oczy i wzruszyła ramionami, by pokazać, że nie wie, dlaczego została wezwana przez dyrektorkę.
***
Czekając na Shonę, Gretchen wyjęła aparat ojca i założyła film.
W końcu współlokatorka wróciła, zalewając się łzami.
– Co się stało, Shoshy?
– Sprzątaczka znalazła w szufladzie paczkę papierosów i zamierzają mnie wyrzucić!
– Wyrzucić? Myślałam, że sama chcesz odejść.
– Tak, ale ojciec mnie zabije. To będzie trzecia szkoła, z której mnie wyrzucono. Nie wiem, co robić.
– Ja wiem. Powiem Frau Seigert, że to moje papierosy. I tak zostanę odesłana do domu.
– Zrobiłabyś to dla mnie?
– Dla Ciebie tak, Shoshy. Ale najpierw muszę zrobić kilka zdjęć. Obiecałam mamie. Potem pójdę i porozmawiam z Frau Seigert.
– Och Gretty, jesteś moją najlepszą przyjaciółką!
– Nie wiem, co się stanie, ale musimy pozostać w kontakcie. Będziemy do siebie pisać, a kiedy będzie po wszystkim, możecie przyjechać i odwiedzić mnie w Poczdamie, wymienimy się adresami.
– Siostry – powiedziała Shona, splatając razem palce wskazujące.
– Siostry – powtórzyła Gretchen, naśladując gest.
Dziewczyny przytuliły się do siebie, a do oczu Shony napłynęły łzy.
– Pójdę od razu zrobić te zdjęcia – stwierdziła Gretchen. – Jeśli ktoś będzie pytał, powiedz mu, że poszłam pobiegać.
Przebrała się w szorty i buty do gimnastyki i przerzuciła przez ramię pasek leiki. Zeszła schodami na parter i tylnymi drzwiami wyszła do ogrodu warzywnego. Zdjęła osłonę z obiektywu i wyregułowała ostrość. Zrobiła zdjęcia tylnej fasady budynku, a następnie padoku za stajnią.
Przespacerowała się wokół stawu, na którym o zmierzchu lądowały kaczki, i szła dalej w kierunku lasu. Na chwilę zatrzymała się i skierowała aparat w stronę mostu nad dopływem rzeki Aare, a potem na górę Bantiger na północy. Następnie na łukowy, kamienny most nad rzeką w wiosce Bärengraben, położonej najbliżej szkoły.
W oddali usłyszała dźwięk szkolnego dzwonka. Zaczęła biec, przyciskając aparat do boku. Usłyszała za sobą kroki: ktoś za nią biegł. Nie oglądając się za siebie, przyspieszyła, ale ktokolwiek ją ścigał, był coraz bliżej. Kiedy wbiegła na teren szkoły, Gretchen nagle się zatrzymała i odwróciła, dysząc. W jej stronę biegł Jorg. Złapał ją za ramię.
– Pójdziesz ze mną.
Jego oczy płonęły gniewem.
– To boli. Dokąd mnie zabierasz?
Jorg nie odpowiedział i ciągnął ją ze sobą do szkoły.
– Nic nie zrobiłam. Wiem, że nie wolno nam opuszczać terenu bez pozwolenia, ale ja właśnie…
– Bądź cicho. Będziesz się tłumaczyć Frau Seigert.
Gretchen potulnie pozwoliła się zaprowadzić do gabinetu dyrektorki, w myślach układając wymówki, które usprawiedliwiłyby samowolne opuszczenie terenu szkoły. Jorg zapukał do drzwi biura i nie czekając na odpowiedź, wszedł, popychając Gretchen przed sobą.
Frau Seigert podniosła wzrok i zdjęła okulary.
– O co chodzi, Jorg?
– Złapałem tę młodą kobietę poza terenem szkoły, Frau Seigert. Robiła zdjęcia.
– Zdjęcia?
– Tak, zdjęcia mostów i dróg. Zdjęcia, które mogliby wykorzystać Niemcy. Myślę, że jest niemieckim szpiegiem.
– Chciałam tylko pokazać rodzicom, jak tu jest – zaprotestowała Gretchen.
– Daj mi aparat – poleciła Frau Seigert.
Gretchen zdjęła pasek z ramienia i podała aparat przełożonej.
– Leica. To nie jest aparat dla dziecka. Skąd go masz?
– Należy do mojego ojca. Pożyczył mi go na wyjazd.
Frau Seigert odsunęła zatrzask, aby otworzyć tylną część aparatu. Następnie wyjęła kasetę z obudowy. Rozwinęła rolkę filmu, żeby go prześwietlić, i wrzuciła do kosza na śmieci. Następnie zamknęła aparat i oddała go Gretchen.
– Dziękuję, Jorg. Możesz już iść.
Gdy mężczyzna wychodził z gabinetu, Gretchen rzuciła mu gniewne spojrzenie.
– Gretchen, usiądź.
Frau Seigert otworzyła leżącą przed nią teczkę.
– Przypadkiem właśnie przeglądałam twoje dokumenty i ten ostatni incydent pomógł mi zadecydować, jak powinnam postąpić.
– Chciałam tylko pokazać rodzicom zdjęcia szkoły.
– Milcz!… Kilkoro nauczycieli powiedziało mi, że albo spóźniasz się na zajęcia, albo całkiem je opuszczasz. Masz coś na swoje usprawiedliwienie?
– Nie, proszę pani – odparła Gretchen, wpatrując się w swoje stopy.
– Wygląda na to, że bardziej interesuje cię to, co się dzieje w kuchni niż nauka, która została dla ciebie przewidziana. Widywano cię, jak całymi godzinami rozmawiałaś z szefem kuchni.
– Chciałam nauczyć się jego technik.
– Zgadzam się, szwajcarscy szefowie kuchni są znani na całym świecie. Ale jesteś tutaj, aby nauczyć się tego, co dla ciebie przygotowałyśmy.
Wstała zza biurka i spojrzała przez okno na boisko do hokeja na trawie.
– Na naszej granicy stoją oddziały niemieckie, Fräulein von Bismarck. Muszę myśleć o bezpieczeństwie moich podopiecznych. To jest moja główna troska. Nie mogę w mojej szkole mieć żadnych dywersantów. Rozumiesz?
Gretchen nie wiedziała, kto to jest „dywersant”, ale była zbyt onieśmielona postawą przełożonej, by o to zapytać.
– Jeszcze przed dzisiejszym pogwałceniem regulaminu szkolnego poinformowałam twojego ojca, że nie jesteś materiałem na uczennicę Lyceum Bern. Zbyt wiele razy złamałaś nasze zasady. Dzisiaj telefonicznie zawiadomiłam pana von Bismarcka, że pozwolę ci zostać z nami na ostatnie dwa tygodnie semestru letniego. Jednakże wobec dzisiejszego zajścia myślę, że najlepiej będzie, jeśli opuścisz nas już teraz.
Gretchen wiedziała, że nie ma nic do stracenia.
– Frau Seigert, papierosy znalezione w moim pokoju były moje, nie Shony.
Spuściła oczy, by udać skruchę.
– A jakiej były marki?
– Ja… nie patrzyłam na paczkę.
– Więc kupiłaś papierosy bez patrzenia na paczkę. A gdzie są twoje zapałki?
– Zużyłam.
– A ile papierosów zostało w paczce?
– Może trzy, nie pamiętam.
Frau Seigert otworzyła górną szufladę w biurku i wyjęła nieotwartą paczkę papierosów.
– To właśnie znaleziono w szufladzie twojej współlokatorki. Fräulein, to bardzo szlachetne z twojej strony, że próbujesz kryć przyjaciółkę, ale zasady to zasady. W związku z tym ponownie zadzwonię do twojego ojca, aby omówić kwestię twojego natychmiastowego powrotu do Berlina.
Frau Seigert czekała na dole schodów, kiedy Gretchen schodziła z walizką. Ze łzami w oczach pożegnała się z Shoną Rosenberg i dziewczęta objęły się, przysięgając sobie wieczną przyjaźń.
– Masz mój adres – powiedziała Shoshy. – Będziemy w kontakcie i pewnego dnia znów się zobaczymy. Obiecujesz?
– Obiecuję.
Frau Seigert tupnęła nogą, nie mogąc się doczekać, aż będzie mogła pożegnać niesforną uczennicę.
– Mam nadzieję, że to będzie dla ciebie lekcja, młoda damo. Oto twój bilet na pociąg. Rodzice zostali poinformowani o godzinie twojego przyjazdu. Teraz Jorg zawiezie cię na stację. Żegnaj, Gretchen. I powodzenia.
Jorg wyłonił się z cienia i wyrwał dziewczynie walizkę.
Kiedy znaleźli się poza zasięgiem słuchu Frau Seigert, powiedział:
– Sprytne posunięcie.
Podróż pociągiem z Berna do Berlina trwa zwykle osiem godzin. Ale to nie były zwyczajne czasy. Przy granicy z Niemcami pociąg Gretchen został przetoczony na bocznicę i był tam przetrzymywany przez sześć godzin, aby umożliwić przejazd składom wojskowym.
Kiedy w końcu dotarła do Berlina, była wyczerpana – przez całą drogę nie zmrużyła oka. Na peronie roiło się od umundurowanych żołnierzy i ich ekwipunku. Gretchen stanęła na walizce i spoglądała ponad ich głowami, wypatrując rodziców.
W końcu zobaczyła przepychającą się przez tłum matkę, władczo machającą do szofera Fritza, by szedł za nią.
Kiedy Greta von Bismarck ujrzała córkę, stanęła kilka kroków od niej i oparła ręce na biodrach.
– Ładnie się nam odpłacasz! Ten twój wyczyn, Gretchen, kosztował twojego ojca spore pieniądze.
– Gdzie on jest?
– Leży w łóżku złożony podagrą. Bez wątpienia spowodowaną bezmyślnym zachowaniem córki…. Fritz, weź walizkę.
Gdy w milczeniu jechali do poczdamskiej posiadłości, Gretchen oglądała przez okno wszystkie znajome miejsca.
Kiedy dotarli do domu, zapadał już zmrok. Kucharka czekała przy drzwiach wejściowych. W oknach nie paliły się światła.
– Jesteś głodna? – zapytała kucharka, gdy Gretchen objęła ją na powitanie.
– Kąpiel i łóżko dla tej młodej kobiety – powiedziała Greta. – Proszę przygotować jej kąpiel.
Gretchen z westchnieniem ulgi zamknęła drzwi sypialni. Miło było znów być w swoim pokoju, z pluszakami ułożonymi wzdłuż poduszek i szczotką do włosów, srebrną niczym lusterko, stojącą na komodzie obok rzędu lakierów do paznokci. Stanęła przy oknie, patrząc na ciemniejące niebo. Dojrzała w oddali stary dąb, którego żołędziami karmiły się dzikie świnie włóczące się po lesie. Dobrze było znów być w domu.
Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi.
– Proszę.
Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł ojciec, podpierając się laską.
– Gretchen.
Podbiegła do niego i zarzuciła mu ramiona na szyję, wtulając twarz w jego pierś. Nigdy nie widziała go równie słabego.
– Och, tato, tak mi przykro.
– Ciiii… Przynieś mi krzesło i pozwól usiąść.
Odsunęła krzesło od biurka i przysunęła bliżej łóżka. Ojciec opadł na nie, ciężko dysząc. Gretchen przycupnęła na brzegu łóżka. Jak staro wyglądał, jaki był zmęczony i smutny.
– Tak więc… o co chodzi z papierosami, młoda damo? Chyba nie powiesz mi, że palisz? Może jeszcze się dowiem, że zrobiłaś sobie tatuaż?
– Nie, nic takiego, tato. Moja współlokatorka Shoshy…
– Shoshy?
– Shoshy, moja przyjaciółka, tak ją nazywam. Naprawdę na imię ma Shona. Pisałam ci o niej. Ta Żydówka z Zurychu, której ojciec ma przychodnię lekarską. W szufladzie miała paczkę papierosów i… sprzątaczka ją znalazła. W liceum wyrzuca się dziewczęta za palenie. W każdym razie Shoshy miałaby straszne kłopoty, więc powiedziałam dyrektorce, że papierosy są moje.
– Rozumiem – powiedział Graf von Bismarck. – A więc próbowałaś pomóc przyjaciółce.
– Tak, przepraszam, że cię zawiodłam.
– Chodź tu i usiądź przy mnie… To, co zrobiłaś, było głupie, ale było też poświęceniem i nie mogę cię za to winić. Co się stało z tą przyjaciółką, z Shoshy?
– No cóż, Frau Seigert nie uwierzyła, że to były moje papierosy, więc Shoshy też została wyrzucona.
– Ach. Czyli twoje fałszywe zeznania na nic się nie zdały. W takim razie opowiedz o historii z aparatem.
– O tym też ci wspomniała?
– Tak.
– Fotografowałam szkołę i teren, tak jak prosiła mama, i zostałam przyłapana. Oskarżyli mnie o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Frau Seigert wyciągnęła rolkę filmu i ją prześwietliła. Ale oddała mi aparat.
Graf von Bismarck skinął głową.
– A teraz jesteś w domu i musimy zdecydować, co dalej.
– Tato, nie wysyłaj mnie do innej takiej szkoły, proszę. Chcę być szefem kuchni. Chcę się nauczyć gotować. Tak naprawdę nauczyć. Chcę pracować w kuchni znanego szefa kuchni. Wiesz, jak bardzo mi na tym zależy.
Carl von Bismarck westchnął.
– Cóż, jeśli gotowanie to jest właśnie to, co kochasz najbardziej… porozmawiam z twoją matką.
Rozmowę zakończyło pukanie do drzwi.
– Gretchen! – zawołała kucharka – kąpiel gotowa.
– Wykąp się, moja droga. Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Musisz się wyspać. Porozmawiamy o tym innym razem. Dobranoc, kochanie.
Następnego ranka, kiedy Carl von Bismarck zgłosił się do pracy, zapytał Frau Kempf, czy mógłby porozmawiać ze swoim pracodawcą. Ledwie usadowił się za deską kreślarską, gdy u jego boku pojawił się Speer.
Von Bismarck wstał z krzesła.
– Czy moglibyśmy zamienić słowo na osobności? – zapytał.
– Oczywiście, mój drogi kolego. Chodźmy do mojego biura.
Usadowiwszy się w fotelach biurowych w stylu Bauhaus, które von Bismarck zawsze uważał za wyjątkowo niewygodne, Speer rozpoczął rozmowę.
– A jak pańska córka radzi sobie w tej szwajcarskiej szkole?
– Właściwie, Herr Speer, Gretchen właśnie wróciła do nas do Poczdamu. Szkoła odesłała dziewczęta do domu ze względu na gromadzenie się naszych wojsk na granicy.
– Naprawdę? To chyba dość pochopne działanie, bo mogę pana zapewnić, że nie będzie inwazji na Szwajcarię.
– Jest pan o tym przekonany?
– Słyszałem to bezpośrednio od kapitana Otto-Wilhelma Kurta von Menges z Oberkommando des Heeres, który opracował operację Tannenbaum.
– Operację Tannenbaum?
– Tak, projekt inwazji na Szwajcarię. Nasi szpiedzy donoszą, że armia szwajcarska wycofała się w góry. Zbudowali kilometry bunkrów i zaminowali wszystkie kluczowe mosty i tunele. Potrzebujemy tych tuneli. To nasza droga do Włoch, a gdyby je wysadzili, odbudowa zajęłaby nam miesiące. Nie warto było ryzykować.
– W takim razie co się teraz stanie ze Szwajcarią?
– Niemcy zawrą umowę o neutralności. Aby uniknąć najazdu, pozwolą nam wykorzystać przełęcze i tunele do przeładunku materiałów i ludzi między ojczyzną a Włochami. Zrozumieli, że to będzie znacznie korzystniejsze finansowo – i my też to pojęliśmy.
– Rozumiem – powiedział von Bismarck. – Wojna to tak naprawdę ekonomia doprowadzona do szaleńczej ekstremy, nieprawdaż?
– W ostatecznym rozrachunku tak.
Między mężczyznami zapadła cisza, zanim von Bismarck znów się odezwał.
– Moja córka wyraziła chęć zostania szefem kuchni.
– Szefem kuchni? Nie chce zostać architektem?
– Niestety nie. Chce uczyć się u najlepszych. Niewiele o tym wiem. Greta i ja nie jadamy często na mieście. Kogo by pan polecił?
– Cóż, mam wrażenie, że najlepszych szefów kuchni mają duże hotele. W Norymberdze jest Deutscher Hof, a we Frankfurcie hotel Diplomat…
– Czy w Berlinie nic nie ma?
– Jest Adlon.
– Tak, oczywiście, że też sam o nim nie pomyślałem.
– Proszę wziąć papier listowy, Frau Kempf.
Albert Speer przechadzał się po swoim gabinecie, podczas gdy jego wieloletnia sekretarka siedziała z notatnikiem i ołówkiem w dłoni.
– Do Reichsleitera Bormanna…
Samo wspomnienie nazwiska mężczyzny sprawiło, że poczuł skręt żołądka.
– Jak pan dobrze wie – dyktował Speer – Führer wydał dekret nakazujący przyspieszenie wznoszenia budynków, które zaprojektowałem dla Berlina, a ponadto niezwłoczne przystąpienie do rozbudowy Hanoweru, Augsburga, Bremy i Weimaru.
Przerwał, zastanawiając się, czy jego ton zdradzał niechęć, jaką żywił do tego mężczyzny. Mężczyzny, który potrafił zaprosić kochankę do domu rodzinnego, nie zważając na obecność żony. Zastanawiał się, jak ta biedna kobieta może go znosić.
– Koszt samych budynków wznoszonych w tych miastach na potrzeby partii – kontynuował – szacuję na dwadzieścia dwa do dwudziestu pięciu miliardów marek. Biorąc pod uwagę kwotę inwestycji, podczas gdy wszystkie środki Niemiec powinny – o czym jestem przekonany – być zaangażowane w działania wojenne, zapytałem naszego przywódcę, czy nie byłoby rozsądne, abym skoncentrował się na budynkach dla Berlina i Norymbergi, których wzniesieniem jest on najbardziej zainteresowany. Zgodził się. Aby uszanować jego wolę, postanowiłem zrezygnować ze wszystkich piastowanych przeze mnie stanowisk partyjnych, aby w pełni skoncentrować się na zadaniu. Z niecierpliwością oczekuję na pańskie oficjalne potwierdzenie rozpatrzenia mojej prośby, którą popiera Führer… Podpis jak zwykle, Heil Hitler, ale proszę zostawić moje partyjne tytuły, Frau Kempf. Dziękuję.
Speer przeczesał włosy palcami. Bolała go głowa i niepokoiły go wiadomości, które usłyszał podczas śniadania w sieci radiowej Reichs-Rundfunk-Gesellschaft. RAF zbombardował Berlin, bez wątpienia w odwecie za planowaną przez Göringa operację Orzeł, kampanię bombową Luftwaffe przeciwko Wielkiej Brytanii. Na szczęście tym razem szkody były niewielkie, jednak przyszłe naloty bombowe Brytyjczyków mogłyby poważnie zakłócić harmonogram budowy.
W miesiącach letnich RAF zrzucał na niemieckie tereny wiejskie maleńkie urządzenia zapalające – drewniane i płócienne paski pokryte fosforem – próbując spalić plony, a także na góry Harz oraz lasy Schwarzwaldu i Turyngii. Nie udało się, lecz Speer był przekonany, że następnym razem spróbują innych technik bombardowania, a także wycelują w miasta.
W Berlinie działy się też inne niepokojące rzeczy. Tego ranka w drodze do biura widział tłumy ludzi na peronie dworca kolejowego Nikolassee. Rozpoznał w nich berlińskich Żydów oczekujących na ewakuację.
Poczuł niepokój, obserwując przesuwającą się masę ludzi z walizkami i tobołkami. Próbował wyrzucić obraz z pamięci, ale on powracał. Führer musi mieć swoje powody, cel uświęca środki, musimy to zaakceptować. Ucieknę w pracę, powiedział do siebie.
Pukanie do drzwi przerwało mu dalsze rozmyślania.
– Proszę.
Do gabinetu weszła Annemarie Kempf trzymająca w ręku list, który jej podyktował, przyczepiony do podkładki.
– Jest gotowy, czeka na pana podpis, Herr Speer. Czy mam go oznaczyć jako „Pilny”?
– Tak sądzę – powiedział z westchnieniem. – Frau Kempf, codziennie rano jeździ pani pociągiem na stację Nikolassee. Widziała pani transport Żydów?
Sekretarka położyła przed nim podkładkę i wręczyła mu długopis.
– Staram się nie rozglądać – odpowiedziała.
Speer złożył na liście swój podpis.
– Czy może pani przynieść rysunki, nad którymi pracowałem z Herr von Bismarckiem, i poprosić go, żeby przyszedł?
– Herr von Bismarcka nie ma teraz w biurze – odparła sekretarka. – Pojechał z córką na rozmowę o pracę.
Adlon u zbiegu Unter den Linden z Pariser Platz był najmodniejszym hotelem Berlina. Wybudowany w 1907 roku przez Lorenza Adlona, zajmował cały kwartał. Hotel nosił nazwisko odnoszącego sukcesy handlarza win i właściciela kawiarni, który zdołał przekonać cesarza Wilhelma II, że Berlin potrzebuje luksusowego hotelu na miarę Ritza w Paryżu i Londynie. Dzięki wstawiennictwu cesarza Adlonowi udało się kupić Palais Redem, który stał w wybranej przez niego lokalizacji. Sam pałac nakazał zburzyć.
Budowa hotelu kosztowała dwadzieścia milionów złotych marek. W chwili otwarcia był to najnowocześniejszy hotel w Europie. Jego stonowana fasada ukrywała elegancką ekstrawagancję wnętrza. Ogromne kwadratowe kolumny z marmuru dominowały nad obszernym lobby, do którego przylegał ogród zimowy z fontanną w kształcie japońskiego słonia i dziedzińcem z palmami. W budynku była bieżąca woda, ciepła i zimna.
Hotel Adlon stał się miejscem, w którym Gretchen von Bismarck będzie pobierała nauki po pospiesznym opuszczeniu liceum w Bernie. Nie wiedząc, co zrobić z krnąbrną córką, rodzice, z ciężkim sercem, w końcu ulegli jej prośbom i zgodzili się, by szkoliła się na kucharkę. Podczas rozmów na osobności von Bismarckowie uzgodnili, że dadzą córce możliwość przyuczenia się do zawodu w jakiejś wiejskiej gospodzie w Schwarzwaldzie, z dala od wielkich miast i przemysłowego Zagłębia Ruhry, które coraz częściej stawało się celem brytyjskich nalotów bombowych.
Gretchen jednak upatrzyła sobie kuchnię hotelu Adlon w dniu dwunastych urodzin, kiedy rodzice zabrali ją tam na herbatę. Chociaż nadal łagodnie karcili ją z powodu wydalenia z liceum w Bernie, w głębi serca czuła, że w końcu się opamiętają i nie odmówią jedynemu dziecku spełnienia jego najskrytszych marzeń. Von Bismarckowie zaakceptowali w końcu fakt, że ich uparta córka nie da się odwieść od obranej przez siebie drogi. Użyli wszystkich swoich wpływów, aby zapewnić Gretchen bezpieczeństwo, wiedząc, że będzie musiała mieszkać w ich berlińskim mieszkaniu przy Friedrichstrasse, zaledwie trzy przecznice od hotelu, w mieście, które już zostało zbombardowane.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki