Smak zła (edycja specjalna) - Tony Aspler, Gordon Pape - ebook

Smak zła (edycja specjalna) ebook

Tony Aspler, Gordon Pape

4,5

Opis

Szparagi z sosem holenderskim, rosół warzywny z knedlami z kaszy manny, pieczona czerwona papryka, czekoladowe eklerki - każde danie, które trafiało na stół Adolfa Hitlera, musiało stanowić ucztę dla oka i dla podniebienia. Jednak, co ważniejsze, musiało być dokładnie sprawdzone.

Obsesyjna obawa przed zjedzeniem trucizny kazała dyktatorowi Trzeciej Rzeszy zwerbować czternaście testerek, których zadaniem było próbowanie każdego posiłku, zanim zostanie mu podany. "Smak zła" to fabularyzowana opowieść o życiu jednej z nich. Gretchen von Bismarck, piękna młoda Niemka z arystokratycznej rodziny, obdarzona niezwykłym zmysłem smaku i węchu, marzy o zostaniu szefem kuchni. Zostaje zwerbowana do wewnętrznego kręgu Hitlera i staje się jedną z degustatorek serwowanych mu potraw. Dowiadujemy się, jak wyglądało ich życie i praca, której nieustannie towarzyszyła obawa, że kolejny kęs będzie ostatnim?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 382

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JoannaCzekanska

Dobrze spędzony czas

Taka sobie...
00

Popularność




Wprowadzenie

Niniej­sza opo­wieść to fik­cja, lecz oparta na fak­tach. Czy­tel­nik roz­po­zna nazwi­ska wielu postaci histo­rycz­nych; inne zro­dziły się w naszej wyobraźni.

Dla Adolfa Hitlera pra­co­wało czter­na­ście kobiet, które pró­bo­wały jego jedze­nia, ale Gret­chen von Bismarck nie była jedną z nich. Spo­śród praw­dzi­wych kobiet, które wyko­ny­wały tę nie­bez­pieczną pracę, wojnę prze­żyła tylko jedna.

Fik­cyjne postaci i wyda­rze­nia naszej opo­wie­ści sta­ra­li­śmy się umie­ścić w kon­tek­ście histo­rycz­nym dru­giej wojny świa­to­wej, odwzo­ro­wa­nym moż­li­wie jak naj­do­kład­niej, z uwzględ­nie­niem osi czasu.

Prace nastę­pu­ją­cych auto­rów dostar­czyły nam infor­ma­cji i cyta­tów uży­tych w nar­ra­cji:

Antony Beevor, Druga wojna świa­towa;

Robert E. Conot, Justice at Nurem­berg;

James P.O. Don­nell, Kata­kumba. Ostat­nie dni w bun­krze Hitlera;

Joachim C. Fest, Pyta­nia bez odpo­wie­dzi: Roz­mowy z Alber­tem Spe­erem;

Jörg Frie­drich, Pożoga: bom­bar­do­wa­nia Nie­miec w latach 1940–1945;

Ste­phen P. Hal­brook, Szwaj­ca­ria i nazi­ści. Jak alpej­ska repu­blika prze­trwała w cie­niu III Rze­szy;

Jost Her­mand, A Hitler Youth in Poland;

Adolf Hitler, Mein Kampf;

Mar­tin Kit­chen, Speer. Archi­tekt śmierci;

Jean-Denis G.G. Lepage, Hitler Youth, 1922–1945: An Illu­stra­ted History;

Chri­sta Schro­eder, Byłam sekre­tarką Hitlera;

Albert Speer, Wspo­mnie­nia;

Nor­man Stone, Hitler;

Hugh Tre­vor-Roper, Ostat­nie dni Hitlera.

I oczy­wi­ście inter­net.

Poczdam, 1 września 1939

– Fuj! – Gret­chen z nie­sma­kiem odwró­ciła się od bla­sza­nej puszki z mąką.

– O co cho­dzi, Lieb­chen? – spy­tała kucharka, wycie­ra­jąc ręce w far­tuch i krzą­ta­jąc się po kuchni. – Masz strasz­nie skwa­szoną minę.

– W mące są robaki – odparła Gret­chen, odsu­wa­jąc się od pojem­nika na bla­cie.

– Nie, to nie­moż­liwe – odparła prze­ra­żona kucharka. – To nie­moż­liwe. Kupi­łam ją dwa dni temu. Pokaż.

Zaj­rzała do por­ce­la­no­wego pojem­nika.

– Nic nie widzę.

– Są tam… Czu­łam zapach ich odcho­dów.

Gret­chen patrzyła, jak kucharka wkłada ręce do puszki i mie­sza mąkę, a chwilę póź­niej pospiesz­nie je wyciąga.

– Brr, aż się od nich roi! Są na dnie, ale ile!

Pode­szła do kosza na śmieci i zawar­tość puszki znik­nęła w chmu­rze bia­łego proszku.

– Co powie twój ojciec? Cią­gle powta­rza, jakie jedze­nie jest dro­gie, do tego całe to gada­nie o woj­nie.

Odwró­ciła się z powro­tem do Gret­chen, otrze­pu­jąc ręce z mąki, by zaraz wło­żyć je pod kran. Wytarła dło­nie w far­tuch i się­gnęła na półkę po czy­stą puszkę. Stała obok gru­bej, liczą­cej 720 stron, książki zaty­tu­ło­wa­nej Mein Kampf.

– Dla­czego twój ojciec upiera się, by trzy­mać w kuchni tę księgę Herr Hitlera? – spy­tała kucharka.

Gret­chen wzru­szyła ramio­nami.

– Tatuś mówi, że każde gospo­dar­stwo domowe w Niem­czech musi mieć swój egzem­plarz.

Nie dodała jed­nak, że sły­szała, jak ojciec mówił do matki, że nie będzie trzy­mał Mein Kampf w swo­jej biblio­tece, ponie­waż „to mogłoby zanie­czy­ścić całą nie­miecką lite­ra­turę”.

– Skąd wie­dzia­łaś, że tam były robaki, dziecko?

– Pozna­łam po zapa­chu.

Kucharka przez chwilę wpa­try­wała się w Gret­chen, po czym potrzą­snęła głową.

Nie po raz pierw­szy zwró­ciła uwagę na nie­sa­mo­wity węch dziew­czyny. Już w wieku dzie­się­ciu lat Gret­chen potra­fiła natych­miast stwier­dzić, że w pie­czeni bra­kuje jakie­goś zioła albo też, że mleko zaraz skwa­śnieje. Także zmysł smaku miała nie­zwy­kle wyczu­lony.

– Muszę iść po świeżą mąkę. A tak bar­dzo chcia­łam, żeby wszystko było ide­alne na kola­cję z tym miłym Herr Spe­erem.

Sły­sząc nazwi­sko Spe­era, Gret­chen poczuła, jak krew napływa jej do policz­ków: pota­jem­nie pod­ko­chi­wała się w przy­stoj­nym archi­tek­cie. Cie­szyła się, że kucharka – odcho­dząc do spi­żarni po kolejny worek mąki – nie mogła dostrzec jej rumień­ców.

Gret­chen rozej­rzała się po kuchni. Było to jej ulu­bione miej­sce w rodzin­nej posia­dło­ści wiej­skiej w Pocz­da­mie – cie­płe, przy­tulne i wypeł­nione kuszą­cymi aro­ma­tami. Pod jedną ze ścian domi­no­wało ogromne pale­ni­sko, na któ­rym w chłodne dni powoli obra­cano pie­cze­nie na roż­nie. Sze­reg mie­dzia­nych garn­ków, cho­chli, łyżek i innych akce­so­riów kuchen­nych wisiał na żela­znym kole zawie­szo­nym nad dłu­gim, dębo­wym sto­łem.

Po dru­giej stro­nie pokoju stał stary piec opa­lany drew­nem, który roz­pa­lano do pie­cze­nia chleba. Ścianę ozda­biała mozaika przed­sta­wia­jąca grupę myśli­wych osa­cza­ją­cych dzika. Gret­chen sły­szała, że wciąż można spo­tkać dzi­kie świ­nie, ale ni­gdy żad­nej nie widziała mimo samot­nych wie­czor­nych spa­ce­rów po tere­nie posia­dło­ści ojca. Główny ogrod­nik mówił, że o tej porze wycho­dziły na poszu­ki­wa­nie żołę­dzi, które spa­dały ze stu­let­niego dębu.

Pomię­dzy pale­ni­skiem a pie­cem znaj­do­wała się ściana sza­fek i pó­łek wypeł­nio­nych por­ce­laną, szkłem, przy­bo­rami kuchen­nymi i sztuć­cami, sta­ran­nie posor­to­wa­nymi i upo­rząd­ko­wa­nymi. Na ścia­nie szczy­to­wej było ogromne okno, wycho­dzące na roz­le­głą łąkę, która opa­dała ku rzece Haweli, pły­ną­cej około kilo­me­tra dalej.

– No, mamy to. Prze­sia­łam cały worek, jest świeża i czy­sta – powie­działa kucharka, sta­wia­jąc przed Gret­chen świeżo wyszo­ro­wany pojem­nik. – Pospieszmy się. Piec ma już odpo­wied­nią tem­pe­ra­turę.

Ugnia­ta­jąc cia­sto, Gret­chen pomy­ślała o tym, jak bar­dzo będzie tęsk­nić za tym miej­scem. Za kilka dni zamie­rzali wró­cić do miesz­ka­nia w Ber­li­nie, gdzie miała roz­po­cząć nowy semestr w szkole, a jej ojciec, Carl von Bismarck, wzno­wić pracę jako główny asy­stent archi­tekta Alberta Spe­era.

Z roz­mowy przy stole Gret­chen zro­zu­miała, że Herr Speer otrzy­mał od Führera zle­ce­nie na budowę sze­regu wspa­nia­łych budyn­ków i pro­me­nad, które prze­kształcą mia­sto w „cud świata”. Gret­chen była dumna, że Speer wybrał jej ojca, jed­nego z naj­wy­bit­niej­szych archi­tek­tów w kraju, na swo­jego głów­nego doradcę.

Gdy chleb zna­lazł się w piecu, Gret­chen usia­dła i wyglą­dała przez okno, chło­nąc zapa­chy. Jeśli na świe­cie ist­niało coś, co pach­niało lepiej niż pie­kący się chleb, to jesz­cze tego nie odkryła. Za oknem rosa na źdźbłach trawy iskrzyła się w poran­nym wrze­śnio­wym słońcu. Gret­chen pomy­ślała, że mogłaby póź­niej pójść nad wodę i nakar­mić kaczki. Kucharka powie­działa jej, że po dru­giej stro­nie rzeki znaj­duje się baza woj­skowa i że w ostat­nich dniach w oko­licy pano­wał wzmo­żony ruch, a na dro­gach można było zoba­czyć kolumny czoł­gów. Gret­chen ni­gdy nie widziała czołgu. Może dzi­siaj zoba­czy.

– Gotowe.

Odgłos wycią­ga­nia z pieca bochen­ków wyrwał Gret­chen z zadumy.

– Idź po świeże masło i miód ze spi­żarni. Jak tylko nieco osty­gnie, możesz zanieść tro­chę mamie i tacie.

Wcho­dząc z tacą do oka­za­łego salonu, Gret­chen od razu zro­zu­miała, że coś jest nie w porządku. Ojciec i matka sie­dzieli pochy­leni nad gło­śni­kiem radia. W ich cia­łach wyczu­wała ogromne napię­cie.

Posta­wiła tacę na stole i pod­bie­gła do nich.

– Co się…

– Ciii… – naka­zała matka, a jed­no­cze­śnie ojciec zama­chał ręką, by się uci­szyła.

Gret­chen pode­szła bli­żej.

Zgod­nie z naj­now­szymi donie­sie­niami nasze siły napo­tkały nie­wielki opór i szybko postę­pują do przodu – mówił spi­ker radiowy tonem, któ­remu daleko było do wła­ści­wej spi­kerom radio­wym neu­tral­no­ści. Powta­rzamy, dziś rano siły Wehr­machtu prze­kro­czyły gra­nicę Pol­ski, aby pomóc naszym nie­miec­kim roda­kom w Pru­sach, na Gór­nym Ślą­sku, w Pozna­niu i Gdań­sku, i uwol­nić ich od tyra­nii, któ­rej pod­le­gali od nie­sław­nego trak­tatu wer­sal­skiego. Nasze boha­ter­skie siły posu­wają się na wszyst­kich fron­tach i ponio­sły mini­malne straty. Mini­ster­stwo Wojny spo­dziewa się, że kam­pa­nia zakoń­czy się za kilka dni. Mini­ster­stwo Spraw Zagra­nicz­nych wydało oświad­cze­nie, w któ­rym zapew­niło świat, że jedy­nym inte­re­sem Nie­miec jest ochrona praw swo­jego narodu i że jedyne, czego pra­gniemy, to trwały pokój. Heil Hitler!

Ojciec wyłą­czył radio i zwró­cił się do Gret­chen. Jesz­cze ni­gdy nie widziała go tak poważ­nego.

– Idź się spa­ko­wać, dziecko. Dziś wie­czo­rem wra­camy do Ber­lina.

– Ale tato, Herr Speer przy­cho­dzi na kola­cję.

– Dzwo­nił do nas, Gret­chen. Jest teraz bar­dzo zajęty – odparł ojciec i zmie­nio­nym gło­sem dodał: – Nie wiem, kiedy znów zaszczyci ten dom.

Berlin, 1 września 1939

Albert Speer, ciem­no­włosy, ubrany w szary mun­dur polowy, przy­stojny jak gwiaz­dor fil­mowy, ślę­czał nad stertą rysun­ków archi­tek­to­nicz­nych. Miał zbu­do­wać naj­więk­szy gmach świata – cen­trum wła­dzy Hitlera. Sama aula miała pomie­ścić 180 000 sto­ją­cych ludzi. Wszystko po to, by sła­wić Führera.

Speer wstą­pił do Naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nej Nie­miec­kiej Par­tii Robot­ni­ków w 1931 roku i zyskał sym­pa­tię Hitlera, pro­jek­tu­jąc teren zjaz­dów NSDAP w Norym­ber­dze. Uśmiech­nął się sam do sie­bie, wspo­mi­na­jąc, jak bar­dzo Hitler był zado­wo­lony, jadąc przez teren przy ogłu­sza­ją­cym ryku tłu­mów, który można było usły­szeć aż na lot­ni­sku. Aby prze­jazd wypadł efek­tow­nie, Speer stwo­rzył kate­drę świa­tła za pomocą 130 reflek­to­rów prze­ciw­lot­ni­czych skie­ro­wa­nych w niebo. Hitler, cały metr sie­dem­dzie­siąt pięć wzro­stu, stał w nie­bie­skim daim­le­rze-benzu obok kie­rowcy, z lewą ręką opartą na przed­niej szy­bie. Prawe ramię trzy­mał unie­sione w geście pozdro­wie­nia tłumu.

Przy­po­mniał sobie, jak Göring się wściekł, gdy Speer przy­własz­czył sobie jego reflek­tory, ale Hitler nie prze­jął się sprze­ci­wami naczel­nego dowódcy Luft­waffe.

Speer, obec­nie 34-latek, czuł się bez­pieczny jako pro­te­go­wany i powier­nik Hitlera, mógł zatem sobie pozwo­lić na odro­binę samo­za­do­wo­le­nia. Zwró­cił się do sekre­tarki, Anne­ma­rie Kempf, która cze­kała z ołów­kiem nad swoim notat­ni­kiem.

– Zadzwoń do von Bismarcka. Powiedz mu, że żałuję, że nie mogę dziś z nim zjeść kola­cji. Spo­tkamy się jutro w moim biu­rze.

Poczuł żal, że nie może przy­jąć zapro­sze­nia na kola­cję asy­stenta. Kucharka von Bismarcka była jedną z naj­bar­dziej uta­len­to­wa­nych w Ber­li­nie, a jego piękna, zło­to­włosa córka o oczach w kolo­rze chiń­skiej por­ce­lany była uro­czą towa­rzyszką.

Speer zauwa­żył, jak spusz­czała te piękne oczy za każ­dym razem, gdy na nią patrzył; ale była jesz­cze dziec­kiem, a on był wierny Mar­ga­rete od dnia ich zarę­czyn, gdy oboje mieli po dzie­więt­na­ście lat. Ileż czasu potrze­bo­wała jego matka, by zaak­cep­to­wać ich mał­żeń­stwo! Zanim zostali zapro­szeni do rodzin­nego domu w Man­n­heim, minęło sie­dem lat.

Jed­nak coś w niej było – Gret­chen von Bismarck, tak się nazy­wała. Coś go w tej dziew­czy­nie fascy­no­wało. Spo­sób, w jaki delek­to­wała się każ­dym kęsem, który wąchała, zanim wło­żyła do ust – roz­ko­szo­wała się swoim jedze­niem.

„Gret­chen, o tak – Hitler by ją poko­chał”, pomy­ślał; dziecko z pla­katu dla nowych Nie­miec, ema­nu­jące zdro­wiem i wital­no­ścią.

Szybko odrzu­cił obraz dziew­czyny, by w pełni skon­cen­tro­wać się na pracy. Przy­wo­łał w pamięci swoje ostat­nie spo­tka­nie z Hitle­rem. Było to w domu Führera na Obe­rsal­zbergu, gdzie miesz­kał ze swoją ukry­waną przed świa­tem kochanką Evą Braun. Prze­glą­dali rysunki Kan­ce­la­rii Rze­szy, kiedy Hitler zwie­rzył mu się ze szcze­gó­łów inwa­zji na Pol­skę noszą­cej kryp­to­nim Fall Weiss (Wariant biały).

Ależ w tym momen­cie był dumny z Nie­miec i ze swo­jego przy­wódcy. Jedyną chmurą, która rzu­cała cień na przy­szłość, była nie­unik­niona wojna z Anglią i świa­do­mość, że może ona ozna­czać, iż fun­du­sze na jego pro­jekt archi­tek­to­niczny zostaną prze­zna­czone na wspar­cie wojen­nych wysił­ków Nie­miec.

Jakże żało­sny wyda­wał się pre­mier bry­tyj­ski, gdy rok wcze­śniej wra­cał z wizyty u Hitlera w Mona­chium i machał kartką, krzy­cząc: „Pokój dla naszych cza­sów!”.

Nie będzie pokoju, dopóki Niemcy nie zajmą należ­nego im miej­sca jako przy­wódcy Europy i wszyst­kich bia­łych ras.

Na biurku zabrzę­czał tele­fon, prze­ry­wa­jąc tok jego myśli. Sekre­tarka ode­brała.

– Herr Speer, to pana żona.

Wziął słu­chawkę i nie cze­ka­jąc, aż Mar­ga­rete się ode­zwie, powie­dział:

– Sły­sza­łaś wia­do­mo­ści?

– Masz na myśli nasze wie­ści?

– Nie, wia­do­mo­ści o Pol­sce. Wyzwo­li­li­śmy Pol­skę. O niczym innym nie mówią w radiu. Nie jesteś pod­eks­cy­to­wana?

– Albert. Ja też mam pewne wie­ści. Wiesz, że czu­łam się… no wiesz, czu­łam się ina­czej niż zwy­kle. Poszłam dziś do dok­tora Hofstet­tera i… sie­dzisz?

– Pra­cuję, kocha­nie. Wiesz, że w pracy zawsze stoję.

– Cóż, będziesz tatą! Jestem w ciąży. Naresz­cie!

Słowa żony powoli docie­rały do Spe­era.

– Kocha­nie, jesteś tam? Jestem pewna, że to chło­piec, a jeśli tak, to nazwiemy go po tobie.

Speer oddał słu­chawkę sekre­tarce i opadł na krze­sło. Ukrył twarz w dło­niach, żeby nie widziała, jak pła­cze.

Berlin, 15 września 1939

Gret­chen nie dane było długo pozo­stać w rodzin­nym apar­ta­men­cie na ostat­nim pię­trze przy ber­liń­skiej ulicy Peters­bur­ger Strasse. W tro­sce o bez­pie­czeń­stwo córki rodzice posta­no­wili ode­słać ją na pen­sję do Szwaj­ca­rii, w nadziei, że pozo­sta­nie tam do końca wojny. Według nazi­stow­skich wia­do­mo­ści tele­wi­zyj­nych ojczy­zna miała zatrium­fo­wać przed kolej­nymi żni­wami.

Ber­lin był pierw­szym nie­miec­kim mia­stem, w któ­rym w 1935 roku nada­wano pro­gramy tele­wi­zyjne. Odbior­niki były dro­gie, więc w całym mie­ście utwo­rzono świe­tlice, w któ­rych oby­wa­tele mogli za darmo oglą­dać tele­wi­zję. Von Bismarc­ko­wie poczuli, że inwe­sty­cja się opłaca, więc stali się dum­nymi wła­ści­cie­lami pierw­szego tele­wi­zora w swoim budynku.

Począt­kowo Gret­chen urze­kły codzienne pro­gramy kuli­narne, lecz z cza­sem zaczęła czuć się nie­swojo z powodu rasi­stow­skich wtrą­ceń wygła­sza­nych przez pro­wa­dzącą. Jej nawią­za­nia do żydow­skich kuli­na­riów i szy­der­cze uwagi o juda­istycz­nym zaka­zie spo­ży­wa­nia wie­przo­winy spra­wiły, że młoda dziew­czyna zaczęła się zasta­na­wiać, skąd bie­rze się ta nie­chęć do Żydów.

Ojciec nie­chęt­nie roz­ma­wiał na ten temat, a po spoj­rze­niach, jakie wymie­niał z matką, Gret­chen wnio­sko­wała, że nie podo­bają im się jej pyta­nia.

Kiedy ponow­nie poru­szyła ten temat, matka natych­miast skie­ro­wała roz­mowę na zbli­ża­jący się wyjazd Gret­chen do Szwaj­ca­rii.

– Czy spa­ko­wa­łaś już walizkę? I pamię­taj, kocha­nie, o zabra­niu poduszki. Wiesz, jak jest z two­imi aler­giami o tej porze roku… Zamie­rzasz wziąć ze sobą swo­jego misia?

– Mamo, mam szes­na­ście lat. Mogę gło­so­wać w wybo­rach lokal­nych.

– Pomy­śla­łam tylko, że miś będzie ci przy­po­mi­nał o domu – odparła, się­ga­jąc po chu­s­teczkę. – Chcia­ła­bym, żebyś wzięła apa­rat taty, żeby zro­bić kilka zdjęć na miej­scu.

Carl von Bismarck spoj­rzał na żonę groź­nie, ale nic nie powie­dział. Widząc to, kobieta dodała pospiesz­nie:

– Tylko uwa­żaj. Był bar­dzo drogi.

Na dwo­rzec jechali w mil­cze­niu, każde pogrą­żone we wła­snych myślach. Ojciec zasta­na­wiał się, czy kie­dy­kol­wiek jesz­cze zoba­czy swoją córkę; matka przy­ci­skała torebkę do piersi, a przed oczami miała obrazy małej Gret­chen. Sama Gret­chen była jed­no­cze­śnie prze­ra­żona i pod­eks­cy­to­wana – smutna, że opusz­cza rodzinną posia­dłość, jedyny dom, jaki kie­dy­kol­wiek znała, lecz także pod­eks­cy­to­wana per­spek­tywą doro­słego życia w innym kraju.

Rodzice wybrali małą, cie­szącą się powszech­nym uzna­niem szkołę dla dziew­cząt w pobliżu Berna, pole­coną przez praw­nika rodziny, któ­rego córka do tej szkoły uczęsz­czała. Pomy­śleli, że Gret­chen będzie się czuła bar­dziej kom­for­towo w nie­miec­ko­ję­zycz­nym kan­to­nie, ponie­waż ucznio­wie byli wycho­wy­wani w podobny spo­sób jak ona. Sły­szeli histo­rie o liceum w Lozan­nie, skąd dziew­częta wra­cały do domu w ciąży, no, ale czego dobrego można się spo­dzie­wać po wpły­wie Fran­cu­zów.

Herr von Bismarck zatrzy­mał samo­chód przy wej­ściu na sta­cję. Po obu stro­nach drzwi stali dwaj żoł­nie­rze w heł­mach z kara­bi­nami Mau­ser-Werke Gewehr 98, któ­rych, jak pamię­tał, jego ojciec uży­wał pod­czas pierw­szej wojny świa­to­wej. Otwo­rzył drzwi, aby żona i córka mogły wysiąść, a następ­nie poszedł do bagaż­nika po walizkę.

– Masz bilet w bez­piecz­nym miej­scu?

– Tak, mamo.

– Na dworcu w Ber­nie powita cię jedna z nauczy­cie­lek. Nazywa się Hanna Seigert. Będzie miała pla­kietkę Lyceum Bern. Napisz, jak tylko dotrzesz na miej­sce.

– Tak, mamo.

– Podróż trwa dzie­więć godzin – powie­dział ojciec, kła­dąc ręce na ramio­nach Gret­chen, jakby na znak bło­go­sła­wień­stwa. – Mama spa­ko­wała ci jedze­nie, więc nie musisz iść do wagonu restau­ra­cyj­nego. Masz poje­dyn­czą kuszetkę. Zaśniesz bez trudu. Mia­rowy stu­kot kół pociągu uko­ły­sze cię do snu.

Przy­tu­lił Gret­chen, mając nadzieję, że córka będzie bez­pieczna w naj­star­szej demo­kra­cji na świe­cie. Matka wzięła dziew­czynę za rękę i wci­snęła jej w dłoń dwa bank­noty po sto marek. Nie­przy­zwy­cza­jona do oka­zy­wa­nia uczuć, cof­nęła się, wpa­tru­jąc się w córkę, z obiema rękami przy­ci­śnię­tymi do ust, by powstrzy­mać się od pła­czu.

Ani dziew­czyna, ani jej rodzice nie wie­dzieli, że poże­gna­nie obser­wo­wało dwóch agen­tów Gestapo. Stali w czar­nych skó­rza­nych płasz­czach, opie­ra­jąc się o ścianę, i wyda­wali się nad­zwy­czaj zain­te­re­so­wani roz­gry­wa­jącą się przed nimi sceną. Ski­nęli do sie­bie gło­wami i jeden podą­żył za Gret­chen na peron, z któ­rego odjeż­dżał pociąg do Berna, pod­czas gdy drugi obser­wo­wał, jak von Bismarc­ko­wie wra­cają do samo­chodu, i zano­to­wał jego numer reje­stra­cyjny.

Berlin, 15 września 1939

Z pry­wat­nego biura Alberta Spe­era przy Lin­de­nal­lee na zachod­nim krańcu Ber­lina, nie­da­leko Adolf Hitler Platz, do skrom­nego domu w Ber­lin-Schlach­ten­see jechało się dwa­dzie­ścia minut. O tak póź­nej godzi­nie na dro­dze nie było pra­wie żad­nego ruchu i, mimo zmę­cze­nia, archi­tekt cie­szył się chwilą samot­no­ści, która pozwa­lała mu zebrać myśli. Po powro­cie do domu będzie mógł odpo­cząć z Mar­ga­rete – miło­ścią swo­jego życia – a ona będzie mogła mu opo­wie­dzieć, jak jej minął dzień oraz o wizy­cie u leka­rza.

Oba­wiał się, że ich nie­na­ro­dzone dziecko może być podatne na ataki zawro­tów głowy, takie same jak te, na które sam cier­piał jako dziecko i które cza­sami powo­do­wały u niego omdle­nia. Zasta­na­wiał się, czy przy­pa­dłość, którą lekarz rodzinny okre­ślił jako „osła­bie­nie ner­wów naczy­nio­wych”, jest dzie­dziczna.

Jed­nakże ile­kroć nacho­dziły go takie ponure myśli, przy­po­mi­nał sobie triumf swo­ich ambi­cji jako archi­tekta. Był teraz czło­wie­kiem wybra­nym przez Hitlera, jed­nym z naj­po­tęż­niej­szych ludzi w Rze­szy i budow­ni­czym nowego ładu.

Jadąc przez zaciem­nione mia­sto, wró­cił myślami do pierw­szego spo­tka­nia z Führerem. Data wryła się głę­boko w jego serce: 27 lipca 1932 roku. Rok wcze­śniej, ocza­ro­wany prze­mó­wie­niami Hitlera, wstą­pił do Par­tii Naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nej.

Speer przy­po­mniał sobie tę gru­dniową noc 1930 roku, kiedy poszedł do piwiarni w Hasen­he­ide, aby po raz pierw­szy usły­szeć prze­mó­wie­nie Hitlera. Wycho­dził zahip­no­ty­zo­wany i zde­ter­mi­no­wany, by odpo­wie­dzieć na wezwa­nie Führera do dzia­ła­nia i pomóc w budo­wie nowych Nie­miec w myśl hasła Ein Volk, ein Reich, ein Führer (Jeden naród, jedna Rze­sza, jeden przy­wódca). Przy­mknął oko na póź­niej­szą prze­moc na uli­cach i uspra­wie­dli­wił Noc krysz­ta­łową, okre­śla­jąc ją jako aber­ra­cję. Nie spo­sób stwo­rzyć Trze­ciej Rze­szy bez nie­wiel­kiego roz­lewu krwi.

Był wów­czas nic nie­zna­czą­cym człon­kiem par­tii i jako taki wiózł na lot­ni­sko Ber­lin-Sta­aken posłańca, który miał pil­nie dostar­czyć Hitle­rowi raport. Führer zde­ner­wo­wał się, ponie­waż jego samo­chód nie przy­je­chał. Masze­ro­wał tam i z powro­tem w hali lot­ni­skowej, ude­rza­jąc pej­czem w cho­lewy wyso­kich butów i pstry­ka­jąc pal­cami. Speer zdą­żył się już dowie­dzieć, że pstry­ka­nie pal­cami było zna­kiem, że Führer zaraz wpad­nie w szał.

Jakże dumni byliby jego ojciec i dzia­dek – obaj wybitni archi­tekci – gdyby dożyli chwili, kiedy został ulu­bień­cem przy­wódcy, który przy­wróci dumę Niem­com. – A moje budowle – powie­dział do sie­bie – będą dla świata świa­dec­twem wiel­ko­ści Nie­miec.

Nie zdą­żył jesz­cze zapo­mnieć, jaki był głodny jako mały chło­piec dora­sta­jący w Man­n­heim po Wiel­kiej Woj­nie, w cza­sach sza­le­ją­cej infla­cji 1923 roku. Był tak bar­dzo głodny, że pożarł całą torbę zepsu­tego jedze­nia dla psów. Ale te dni już dawno minęły, a przy­szłość była tak jasna i świe­tli­sta jak nagi miecz.

Dwa lata temu Hitler zare­kwi­ro­wał Aka­de­mię Sztuk przy Pari­ser Platz na biura dla mnie oraz dzie­się­ciu moich współ­pra­cow­ni­ków archi­tek­tów i mia­no­wał mnie Gene­ral­nym Inspek­to­rem Budow­nic­twa, wspo­mi­nał z uśmie­chem. Mój przy­wódca wybrał ten budy­nek, ponie­waż mógł spa­ce­ro­wać po mini­ste­rial­nych ogro­dach z dala od ludz­kich spoj­rzeń.

Pod­czas ostat­niego spo­tka­nia Hitler popro­sił Spe­era o zapro­jek­to­wa­nie klatki scho­do­wej do nowej kan­ce­la­rii, „tak wspa­nia­łej jak ta w Ope­rze Pary­skiej”. Hitler wyznał rów­nież, że jed­nym z jego ulu­bio­nych budyn­ków jest Opera Wie­deń­ska, w isto­cie jeden z naj­wspa­nial­szych gma­chów opery na świe­cie.

Tym, co dało mu do myśle­nia, była opo­wieść Führera o tym, jaki los spo­tkał jej archi­tekta. Kiedy ukoń­czono budowę, w 1848 roku, pro­jekt Opery Wie­deń­skiej Edu­arda Van der Nülla stał się przed­mio­tem tak ostrej kry­tyki, że Nüll był prze­ko­nany, iż jego budy­nek to porażka. Dzień przed otwar­ciem opery, pod­czas któ­rego wyko­nano Don Gio­van­niego Mozarta, Nüll strze­lił sobie w głowę.

Speer miał też pełną świa­do­mość losu, jaki spo­tkał zna­nego komika kaba­re­to­wego, Wer­nera Finka. Fink pozwo­lił sobie na zbyt wiele, szy­dząc z pro­jek­tów budow­la­nych Hitlera. Został zabrany do obozu kon­cen­tra­cyj­nego w Ester­we­gen, zanim Speer zdą­żył kupić bilety na jego występy. Sły­szał, że Fink drwił z infor­ma­to­rów Gestapo na widowni, suge­ru­jąc im, aby zapi­sy­wali każde jego słowo. Zwró­cił się do męż­czy­zny sie­dzą­cego w pierw­szym rzę­dzie, iro­ni­zu­jąc: „Czy mówię za szybko? Nadą­żasz czy to raczej ja mam nadą­żać za tobą?”.

Albert Speer, choć był nie­zwy­kle dumny z bycia archi­tek­tem Hitlera, dosko­nale wie­dział, że musi uwa­żać na to, co mówi. I strzec się, gdy dostrzeże pstry­ka­nie pal­cami.

Berno, 16 września 1939

Gret­chen posta­wiła walizkę na pero­nie i rozej­rzała się za kobietą trzy­ma­jącą tabliczkę. Poma­chała, gdy zoba­czyła Hannę Seigert, zadzi­wia­jąco wysoką kobietę po czter­dzie­stce, ubraną w sze­ro­kie spodnie i jasno­nie­bie­ski bliź­niak, z per­łami na szyi.

Trzy­mała w ręku kwa­dra­tową, białą tek­turkę z imie­niem Gret­chen napi­sa­nym dużymi lite­rami. Obok niej stał męż­czy­zna o głowę niż­szy, z krótko przy­strzy­żo­nymi wło­sami, w spodniach khaki i zapię­tej pod szyję bia­łej koszuli z krót­kimi ręka­wami. Na nogach miał nie­wy­po­le­ro­wane ofi­cerki.

– Witamy w Ber­nie, Fräulein. Jorg weź­mie twoją walizkę. Ufam, że mia­łaś przy­jemną podróż.

– Dzię­kuję, Frau Seigert – odparła Gret­chen, poda­jąc walizkę męż­czyź­nie. Gdy wziął jej bagaż, zauwa­żyła, że ma tatuaż bie­gnący od wewnętrz­nej strony lewego nad­garstka do łok­cia: skrzy­żo­wane kara­biny nad sło­wami napi­sa­nymi pismem gotyc­kim, któ­rych nie potra­fiła odczy­tać.

– Do szkoły jedzie się pół godziny, w tym cza­sie będziemy mogły się tro­chę poznać. Jestem pewna, że będziesz miała pyta­nia – powie­działa kobieta, idąc w kie­runku samo­chodu – czar­nego jak smoła lan­dau z bia­łymi opo­nami, który wyglą­dał, jakby wła­śnie zje­chał z planu ame­ry­kań­skiego filmu gang­ster­skiego.

Jorg przy­trzy­mał drzwi, a Hanna Seigert wsu­nęła się do tyłu i pokle­pała sie­dze­nie, wska­zu­jąc Gret­chen miej­sce. Jorg otwo­rzył bagaż­nik i scho­wał walizkę, po czym usiadł za kie­row­nicą. „Dziwne, że nie nosi czapki”, pomy­ślała dziew­czyna. Szo­fe­rzy von Bismarcka zawsze nosili czapki.

– Więc Gret­chen, jesteś w Szwaj­ca­rii po raz pierw­szy?

– Tak, Frau Seigert, jestem bar­dzo pod­eks­cy­to­wana. Moi rodzice zabrali mnie pew­nego lata do Biar­ritz. To jedyne miej­sce, w któ­rym byłam dotych­czas poza gra­ni­cami Nie­miec.

Zauwa­żyła, że gdy wypo­wie­działa słowo „Niemcy”, głowa Jorga odsko­czyła do tyłu. Ich spoj­rze­nia spo­tkały się we wstecz­nym lusterku. Patrzył na nią z taką nie­na­wi­ścią, że musiała odwró­cić wzrok.

– Jorg! – wark­nęła Frau Seigert. – Prze­ga­pi­łeś zjazd. Skon­cen­truj się, pro­szę, na pro­wa­dze­niu pojazdu.

– Naj­moc­niej prze­pra­szam – wymam­ro­tał kie­rowca i wrzu­cił wsteczny bieg.

– Opo­wiem ci teraz, gdzie będziesz miesz­kała. Będziesz dzie­lić pokój z dziew­czyną w twoim wieku, pocho­dzącą z Zury­chu. Pomy­śle­li­śmy, że poczu­jesz się lepiej z młodą damą, która mówi w twoim języku. Jej ojciec jest wła­ści­cie­lem bar­dzo mod­nej kli­niki medycz­nej.

Gret­chen ski­nęła głową, by dać do zro­zu­mie­nia, że ta infor­ma­cja zro­biła na niej takie wra­że­nie, jak na Frau Seigert.

Kiedy zer­k­nęła w lusterko, ponow­nie spo­tkała gniewne spoj­rze­nie Jorga.

– Jak ona ma na imię?

– Shona. Fräulein Shona Rosen­berg.

„Brzmi żydow­sko”, pomy­ślała Gret­chen. Ni­gdy wcze­śniej nie spo­tkała Żyda.

– Będziesz oczy­wi­ście uczyć się fran­cu­skiego – kon­ty­nu­owała Frau Seigert – a także tego wszyst­kiego, co młoda kobieta w dzi­siej­szych cza­sach powinna wie­dzieć: deko­ro­wa­nia stołu, ukła­da­nia kom­po­zy­cji kwia­to­wych, sztuki ser­wo­wa­nia popo­łu­dnio­wej her­baty. Ety­kiety ogól­nej, a także, natu­ral­nie, jak pro­wa­dzić gospo­dar­stwo domowe.

– A co z goto­wa­niem? – spy­tała Gret­chen.

– Goto­wa­niem? Jedyne, co musisz umieć robić w kuchni, to wyda­wać pole­ce­nia kucha­rzowi. Przy­go­to­wu­jemy nasze młode damy do życia, które będziesz wio­dła, gdy dobrze wyj­dziesz za mąż, moja droga.

– Co to za budy­nek? – spy­tała Gret­chen, podzi­wia­jąc kamienne wieże, przy­po­mi­na­jące kape­lu­sze cza­row­nic.

– To Muzeum Histo­ryczne w Ber­nie. Zostało zbu­do­wane w 1894 roku, ale wygląda na dużo star­sze, prawda? Archi­tekt André Lam­bert kochał stare zamki. Może chciał­byś zoba­czyć stare mia­sto?

Zanim Gret­chen zdą­żyła odpo­wie­dzieć, nauczy­cielka pochy­liła się do przodu i pole­ciła Jor­gowi, by prze­je­chał na drugą stronę tur­ku­so­wej rzeki Aare. Samo­chód toczył się po wie­ko­wych, bru­ko­wa­nych ulicz­kach sta­rego, oto­czo­nego murami mia­sta.

– Zatrzy­maj się, aby­śmy mogły dobrze przyj­rzeć się Zyt­glogge – pole­ciła Frau Seigert.

Jorg zatrzy­mał samo­chód i z posępną miną zaczął gryźć pazno­kieć.

– To Zyt­glogge, Gret­chen. Wieża zega­rowa została zbu­do­wana w XIII wieku jako wieża straż­ni­cza przy zachod­niej bra­mie mia­sta. Widzisz dwie tar­cze zegara. Dolny to zegar astro­lo­giczny ze zna­kami zodiaku.

– Jest prze­piękna.

Gret­chen żało­wała, że nie ma pod ręką apa­ratu ojca, ale leżał w walizce, sta­ran­nie zapa­ko­wany i owi­nięty w swe­ter.

– Prze­je­dziemy obok Bärengraben, Jorg, a potem wró­cimy do szkoły – powie­działa Frau Seigert. Zwra­ca­jąc się do Gret­chen, dodała: – Bärengraben zna­czy niedź­wie­dzia nora. Niedź­wiedź jest sym­bo­lem Berna. Widać go na naszym her­bie.

Pod­czas gdy nauczy­cielka glę­dziła o histo­rii mia­sta, Gret­chen podzi­wiała mijane kra­jo­brazy, zasta­na­wia­jąc się, dla­czego Jorg tak gwał­tow­nie zare­ago­wał, gdy wspo­mniała, że pocho­dzi z Nie­miec i jakie zna­cze­nie miał tatuaż na jego przed­ra­mie­niu, któ­rego nie ukry­wał.

Berno, 2 grudnia 1939

Ubrana w strój do tenisa, Shona Rosen­berg sie­działa po turecku na łóżku, czy­ta­jąc cza­so­pi­smo i uśmie­cha­jąc się ponuro do sie­bie.

– Co czy­tasz, Sho­shy? – spy­tała Gret­chen, cze­sząc włosy przed lustrem.

Dziew­czyny nadały sobie nawza­jem przy­domki. Shona była Sho­shy, a ona została Gretty.

Shona spoj­rzała na okładkę.

– To szwaj­car­ski maga­zyn saty­ryczny o nazwie „Nebel­spal­ter”. Bajki poli­tyczne i takie tam. Wyśmie­wają się z nazi­stów. Bar­dzo wywro­towe.

– Pokaż.

Gret­chen uklę­kła na łóżku obok Shony, która poka­zała jej rysu­nek saty­ryczny. Przed­sta­wiał nazi­stę i komu­ni­stycz­nego ofi­cera, przy­tu­la­ją­cych się do sie­bie, ocie­ka­ją­cych krwią i ryczą­cych ze śmie­chu. Pod­pis brzmiał: „Nowi przy­ja­ciele”.

– Skąd to masz?

– Jorg mi go poży­czył.

– Jorg? Kie­rowca?

– Tak. Cza­sami wymy­kam się do szopy w ogro­dzie i z nim palę.

– Jeśli kie­dy­kol­wiek zosta­niesz zła­pana, Frau Seigert cię wyrzuci.

– Nie obcho­dzi mnie to. Nie­na­wi­dzę tego miej­sca.

– Ten tatuaż, który Jorg ma na ramie­niu… wiesz, co zna­czy?

– Kie­dyś mi o tym opo­wie­dział. Skrzy­żo­wane kara­biny ozna­czają, że jest strzel­cem wybo­ro­wym. Eks­pert od strze­la­nia. Jak więk­szość Szwaj­ca­rów. To ich naro­dowa roz­rywka. A napis w Swit­zer­deutsch ozna­cza: „Każdy z nas bie­rze sied­miu Niem­ców”. Jeśli Niemcy doko­nają inwa­zji, wszy­scy ludzie staną się snaj­pe­rami w górach.

– Musi nas nie­na­wi­dzić.

Gret­chen przy­po­mniała sobie wyraz oczu Jorga na sam dźwięk słowa „Niemcy”.

– On nie­na­wi­dzi nazi­stów. Poza tym wie, że jestem Żydówką i co się dzieje z Żydami w Niem­czech.

– Co masz na myśli?

– Obozy. Żydów wysyła się do obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych. Pociągi są pełne.

– To straszne.

– Jorg mi powie­dział. Widział pociągi. Myślę, że on sam jest Żydem.

– Skąd wiesz?

– Widzia­łam to. Nie ma napletka.

Gret­chen par­sk­nęła i zakryła dło­nią usta, by stłu­mić chi­chot.

– Masz na myśli, że zro­bi­łaś to z nim?

– Nie, weszłam do szopy, kiedy sikał. I dobrze się temu przyj­rza­łam – roze­śmiała się Shona. – Zro­bił się czer­wony jak burak. Myślę, że się polał, pró­bu­jąc go scho­wać.

– Sama ni­gdy nie widzia­łam nagiego męż­czy­zny – powie­działa Gret­chen.

– Uwierz mi, nie­wiele stra­ci­łaś. Chodź, spóź­nimy się na zaję­cia.

Berlin, 24 czerwca 1940

Albert Speer, roz­party w swoim ulu­bio­nym fotelu, nalał sobie drugi kie­li­szek rie­slinga. Mimo zmę­cze­nia był w rado­snym nastroju. Wła­śnie wró­cił z trzy­go­dzin­nej wycieczki po zdo­by­tym Paryżu, który podzi­wiał z samo­chodu samego Führera.

– Jaki jest Paryż? – spy­tała Mar­ga­rete, tuląc dziecko, które drze­mało pod­czas wie­czor­nego kar­mie­nia pier­sią.

– To naj­pięk­niej­sze mia­sto na świe­cie – odparł Speer. – Führer powie­dział mi, że chce, by Ber­lin stał się jesz­cze pięk­niej­szy. Jego słowa brzmiały dokład­nie: „Paryż już na zawsze pozo­sta­nie w jego cie­niu”. Tak wła­śnie się sta­nie, jeśli tylko zre­ali­zuję moją wizję.

Mar­ga­rete się nie odzy­wała.

– Wiesz, od czego chciał zacząć zwie­dza­nie Paryża? – cią­gnął Speer, nie zauwa­ża­jąc mil­cze­nia żony. – Od opery! Nie for­ty­fi­ka­cji czy uzbro­je­nia, które Fran­cuzi pozo­sta­wili, opusz­cza­jąc mia­sto, ale opery… Wiesz, zeszłego lata, pod­czas mobi­li­za­cji, naka­zał prze­sła­nie swo­jemu adiu­tan­towi wszyst­kich akt poboru. Jeśli doty­czyły arty­stów, darł je. Nie wysyła arty­stów na śmierć na woj­nie. Wie­dzia­łaś, że jego szo­fer Bre­ker jest rzeź­bia­rzem?

Mar­ga­rete wes­tchnęła, lecz na­dal mil­czała.

– Co się stało, kocha­nie? Od mojego powrotu nie powie­dzia­łaś ani słowa.

– Dla­czego nie zdej­miesz mun­duru, Alber­cie? Jesteś teraz w domu. Sta­łeś się taki sam jak oni.

– Co chcesz przez to powie­dzieć?

– Ni­gdy cię nie widuję. Dziecko ni­gdy cię nie widzi. Zaha­ro­wu­jesz się.

– Mam zada­nie do wyko­na­nia dla narodu nie­miec­kiego.

– Cza­sami myślę, że masz romans. Jak Göring, który uwo­dzi młode aktorki malo­wa­nymi paznok­ciami i kie­sze­niami peł­nymi szma­rag­dów. I jesz­cze bawi się kolej­kami – doro­sły męż­czy­zna. Do tego ta mor­fina, którą w sie­bie pcha…

– Wiesz, że został ranny pod­czas puczu piwiar­nia­nego w 1923 roku. Jest boha­te­rem wojen­nym. Potrze­buje jej, by uśmie­rzyć ból… Cza­sami żałuję, że nie mam czasu na romans – zaśmiał się Speer. – Mój jedyny romans jest z tobą, kocha­nie… Czy mówi­łem ci o ostat­nim pomy­śle Göringa?

Mar­ga­rete pokrę­ciła głową.

– Wiesz, że musimy pro­du­ko­wać pociągi, żeby zaopa­try­wać nasze woj­ska. Żeby oszczę­dzić stal na inne potrzeby wojenne, na uzbro­je­nie, czołgi i im podobne, wyobraź sobie, że Göring zasu­ge­ro­wał mi, aby­śmy budo­wali pociągi z betonu. Beton!

– Wiesz, że wszy­scy ci zazdrosz­czą, prawda? Jesteś ulu­bień­cem Führera. Wyj­rzyj przez okno. Cały czas tam stoją.

Speer wstał z krze­sła, posta­wił kie­li­szek na stole i pod­szedł do okna. Odsu­nął zasłonę i wyj­rzał na ulicę. W cie­niu bramy stało dwóch męż­czyzn.

– Gestapo – powie­dział. – Praw­do­po­dob­nie Him­m­ler przy­dzie­lił ich, by mnie chro­nili.

– Ochra­niają cię, Alber­cie, czy szpie­gują? Nie ufam żad­nemu z nich, zwłasz­cza temu kula­wemu pala­czowi ksią­żek Herr Goeb­bel­sowi. I Bor­man­nowi, który zawsze pod­li­zuje się Hitle­rowi. Wydaje się kimś bez zna­cze­nia, ale jest pozba­wiony skru­pu­łów, jak wąż. To kłam­liwy psy­cho­pata. Przed niczym się nie cof­nie, by zado­wo­lić Führera.

– Mar­ga­rete! Uwa­żaj, co mówisz. Ściany mają uszy.

– To ty, kocha­nie, musisz uwa­żać – dla mnie i swo­jego syna.

– Führer mnie słu­cha, moja droga. Jestem jego powier­ni­kiem. Trak­tuje mnie jak syna. Dla­tego zale­d­wie wczo­raj – i mówię ci to w naj­więk­szej tajem­nicy – powie­dział mi o swo­ich pla­nach inwa­zji na Szwaj­ca­rię. Ten nędzny, mały kraj cze­ko­lady i zega­rów z kukułką jest cał­ko­wi­cie oto­czony przez Niemcy i naszych sojusz­ni­ków. Dwa­dzie­ścia jeden dywi­zji dwu­na­stej armii gene­rała porucz­nika Lista powinno zdo­być go bez pro­blemu. Będzie jak z Austrią, kolejny bez­kr­wawy Anschluss… Swoją drogą, to zna­ko­mity rie­sling. Powin­ni­śmy zamó­wić go wię­cej.

Berno, 25 czerwca 1940

– Cała klasa buczała pod nosem – opo­wia­dała Sho­shy. – Fraülein Myer uznała, że to oświe­tle­nie dziw­nie działa, i pobie­gła wezwać woź­nego. Kiedy przy­szedł, wszy­scy byli cicho. Patrzył na nią jak na wariatkę.

Gret­chen zwi­jała się ze śmie­chu, wyobra­ża­jąc sobie, jak dozorca zawsty­dził sztywną Fraülein Myer.

Rado­sną atmos­ferę prze­rwał dźwięk dzwonka alar­mo­wego na kory­ta­rzu. Z radio­wę­zła dobiegł kobiecy głos.

– Pro­szę, by wszyst­kie dziew­częta bez­zwłocz­nie sta­wiły się w dużej sali, gdzie pani dyrek­tor wyda ważne oświad­cze­nie. Żad­nego ocią­ga­nia się, dro­gie panie.

Kory­tarz natych­miast zapeł­nił się dziew­czę­tami zmie­rza­ją­cymi do scho­dów pro­wa­dzą­cych na par­ter. Duża sala była aulą z pod­wyż­szoną sceną, na któ­rej odby­wały się występy muzyczne, coroczne przed­sta­wie­nia szkolne i cere­mo­nie ukoń­cze­nia szkoły. Fakt, że wszy­scy zostali tam wezwani, wywo­łał wśród dziew­cząt poru­sze­nie.

Weszły do sali uro­czy­stym kro­kiem i zajęły swoje zwy­cza­jowe miej­sca – naj­młod­sze z przodu, naj­star­sze z tyłu. Frau Seigert cze­kała przy stole na sce­nie, z każ­dej strony sie­działo po trzech innych nauczy­cieli. Po pra­wej stro­nie miała szta­lugę, na któ­rej wisiała mapa Europy. Obok stała nauczy­cielka ze wskaź­ni­kiem.

Shona szturch­nęła Gret­chen i wska­zała głową na lewo od sceny. Ubrany w szarą, bojową kurtkę z czer­wo­nymi naszyw­kami na wyło­gach, Jorg stał na bacz­ność, patrząc pro­sto przed sie­bie.

Frau Seigert stuk­nęła w mikro­fon, aby się upew­nić, że działa. Piskliwe wycie sprzę­żo­nego gło­śnika zagłu­szyło jej pierw­sze słowa. Odsu­nęła mikro­fon o kilka cen­ty­me­trów i zaczęła od nowa.

– Moje dro­gie młode damy. Jak wie­cie, Europa jest zaan­ga­żo­wana w wojnę. Rok temu Niemcy naje­chały Pol­skę. W rezul­ta­cie Wielka Bry­ta­nia i Fran­cja wypo­wie­działy wojnę Niem­com. Frau Baum­gart­ner wskaże poszcze­gólne kraje na mapie, aby­ście zro­zu­miały geo­gra­fię… W kwiet­niu Niemcy naje­chały Danię i Nor­we­gię… Nor­we­gię, Frau Bat­tig, nie Szwe­cję. W zeszłym mie­siącu Niemcy zajęły Luk­sem­burg, Holan­dię i Bel­gię. Potem była Fran­cja. Niemcy zaj­mują teraz pół­nocną Fran­cję i całe wybrzeże Atlan­tyku. Szwaj­ca­ria na mocy prawa mię­dzy­na­ro­do­wego zacho­wała neu­tral­ność w tym kon­flik­cie. Ale my, jako naród, jeste­śmy oto­czeni przez kraje, które albo zna­la­zły się pod oku­pa­cją nie­miecką, albo są sojusz­ni­kami nie­miec­kiej Osi, mam tu na myśli Wło­chy.

W sali zapa­no­wało ogólne poru­sze­nie, gdy młoda publicz­ność prze­twa­rzała infor­ma­cje.

– Trak­tuję was wszyst­kie jak doro­słe, dla­tego mówię wam dokład­nie, co się wyda­rzyło i co będziemy robić, aby zapew­nić wam bez­pie­czeń­stwo. Nie chcę, żeby po szkole krą­żyły jakieś fał­szywe plotki. Z naszego mini­ster­stwa w Ber­nie dosta­łam infor­ma­cję, że woj­ska nie­miec­kie gro­ma­dzą się na gra­nicy Jury Szwab­skiej, która, jak widzi­cie, znaj­duje się na pół­nocny zachód od nas…

Na sali pano­wało coraz więk­sze wzbu­rze­nie, roz­brzmie­wała mie­sza­nina wes­tchnień i cichych szlo­chów.

– Dziew­częta, zacho­waj­cie spo­kój. Odwagi! Pamię­taj­cie szkolne motto: Nil despe­ran­dum auspice Deo – nie roz­pa­czaj i pokła­daj ufność w Bogu. Dzi­siaj po połu­dniu prze­ćwi­czymy pro­ce­dury ewa­ku­acyjne. Dzwon alar­mowy wezwie was na dzie­dzi­niec, a star­sze dyżurne prze­pro­wa­dzą was przez cały pro­ces. Jeśli macie jakieś pyta­nia, przyjdź­cie do mnie lub do prze­ło­żo­nej.

W tyl­nym rzę­dzie w górę wystrze­liła ręka.

– A co z naszymi rodzi­cami, Frau Seigert?

– Skon­tak­to­wano się z waszymi rodzi­cami i poczy­nione zostaną przy­go­to­wa­nia, aby zapew­nić wam bez­pieczny powrót do domu. To zna­czy tym z was, które chcą wró­cić do domu. Teraz zaj­mij­cie się swo­imi zwy­kłymi spra­wami i cze­kaj­cie na dzwo­nek. Może­cie się rozejść. Aha, Fraülein Shona Rosen­berg pro­szona jest o natych­mia­stowe uda­nie się do mojego gabi­netu.

Shona i Gret­chen wymie­niły spoj­rze­nia. Shona sze­roko otwo­rzyła oczy i wzru­szyła ramio­nami, by poka­zać, że nie wie, dla­czego została wezwana przez dyrek­torkę.

***

Cze­ka­jąc na Shonę, Gret­chen wyjęła apa­rat ojca i zało­żyła film.

W końcu współ­lo­ka­torka wró­ciła, zale­wa­jąc się łzami.

– Co się stało, Sho­shy?

– Sprzą­taczka zna­la­zła w szu­fla­dzie paczkę papie­ro­sów i zamie­rzają mnie wyrzu­cić!

– Wyrzu­cić? Myśla­łam, że sama chcesz odejść.

– Tak, ale ojciec mnie zabije. To będzie trze­cia szkoła, z któ­rej mnie wyrzu­cono. Nie wiem, co robić.

– Ja wiem. Powiem Frau Seigert, że to moje papie­rosy. I tak zostanę ode­słana do domu.

– Zro­bi­ła­byś to dla mnie?

– Dla Cie­bie tak, Sho­shy. Ale naj­pierw muszę zro­bić kilka zdjęć. Obie­ca­łam mamie. Potem pójdę i poroz­ma­wiam z Frau Seigert.

– Och Gretty, jesteś moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką!

– Nie wiem, co się sta­nie, ale musimy pozo­stać w kon­tak­cie. Będziemy do sie­bie pisać, a kiedy będzie po wszyst­kim, może­cie przy­je­chać i odwie­dzić mnie w Pocz­da­mie, wymie­nimy się adre­sami.

– Sio­stry – powie­działa Shona, spla­ta­jąc razem palce wska­zu­jące.

– Sio­stry – powtó­rzyła Gret­chen, naśla­du­jąc gest.

Dziew­czyny przy­tu­liły się do sie­bie, a do oczu Shony napły­nęły łzy.

– Pójdę od razu zro­bić te zdję­cia – stwier­dziła Gret­chen. – Jeśli ktoś będzie pytał, powiedz mu, że poszłam pobie­gać.

Prze­brała się w szorty i buty do gim­na­styki i prze­rzu­ciła przez ramię pasek leiki. Zeszła scho­dami na par­ter i tyl­nymi drzwiami wyszła do ogrodu warzyw­nego. Zdjęła osłonę z obiek­tywu i wyre­gu­ło­wała ostrość. Zro­biła zdję­cia tyl­nej fasady budynku, a następ­nie padoku za staj­nią.

Prze­spa­ce­ro­wała się wokół stawu, na któ­rym o zmierz­chu lądo­wały kaczki, i szła dalej w kie­runku lasu. Na chwilę zatrzy­mała się i skie­ro­wała apa­rat w stronę mostu nad dopły­wem rzeki Aare, a potem na górę Ban­ti­ger na pół­nocy. Następ­nie na łukowy, kamienny most nad rzeką w wio­sce Bärengraben, poło­żo­nej naj­bli­żej szkoły.

W oddali usły­szała dźwięk szkol­nego dzwonka. Zaczęła biec, przy­ci­ska­jąc apa­rat do boku. Usły­szała za sobą kroki: ktoś za nią biegł. Nie oglą­da­jąc się za sie­bie, przy­spie­szyła, ale kto­kol­wiek ją ści­gał, był coraz bli­żej. Kiedy wbie­gła na teren szkoły, Gret­chen nagle się zatrzy­mała i odwró­ciła, dysząc. W jej stronę biegł Jorg. Zła­pał ją za ramię.

– Pój­dziesz ze mną.

Jego oczy pło­nęły gnie­wem.

– To boli. Dokąd mnie zabie­rasz?

Jorg nie odpo­wie­dział i cią­gnął ją ze sobą do szkoły.

– Nic nie zro­bi­łam. Wiem, że nie wolno nam opusz­czać terenu bez pozwo­le­nia, ale ja wła­śnie…

– Bądź cicho. Będziesz się tłu­ma­czyć Frau Seigert.

Gret­chen potul­nie pozwo­liła się zapro­wa­dzić do gabi­netu dyrek­torki, w myślach ukła­da­jąc wymówki, które uspra­wie­dli­wi­łyby samo­wolne opusz­cze­nie terenu szkoły. Jorg zapu­kał do drzwi biura i nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, wszedł, popy­cha­jąc Gret­chen przed sobą.

Frau Seigert pod­nio­sła wzrok i zdjęła oku­lary.

– O co cho­dzi, Jorg?

– Zła­pa­łem tę młodą kobietę poza tere­nem szkoły, Frau Seigert. Robiła zdję­cia.

– Zdję­cia?

– Tak, zdję­cia mostów i dróg. Zdję­cia, które mogliby wyko­rzy­stać Niemcy. Myślę, że jest nie­miec­kim szpie­giem.

– Chcia­łam tylko poka­zać rodzi­com, jak tu jest – zapro­te­sto­wała Gret­chen.

– Daj mi apa­rat – pole­ciła Frau Seigert.

Gret­chen zdjęła pasek z ramie­nia i podała apa­rat prze­ło­żo­nej.

– Leica. To nie jest apa­rat dla dziecka. Skąd go masz?

– Należy do mojego ojca. Poży­czył mi go na wyjazd.

Frau Seigert odsu­nęła zatrzask, aby otwo­rzyć tylną część apa­ratu. Następ­nie wyjęła kasetę z obu­dowy. Roz­wi­nęła rolkę filmu, żeby go prze­świe­tlić, i wrzu­ciła do kosza na śmieci. Następ­nie zamknęła apa­rat i oddała go Gret­chen.

– Dzię­kuję, Jorg. Możesz już iść.

Gdy męż­czy­zna wycho­dził z gabi­netu, Gret­chen rzu­ciła mu gniewne spoj­rze­nie.

– Gret­chen, usiądź.

Frau Seigert otwo­rzyła leżącą przed nią teczkę.

– Przy­pad­kiem wła­śnie prze­glą­da­łam twoje doku­menty i ten ostatni incy­dent pomógł mi zade­cy­do­wać, jak powin­nam postą­pić.

– Chcia­łam tylko poka­zać rodzi­com zdję­cia szkoły.

– Milcz!… Kil­koro nauczy­cieli powie­działo mi, że albo spóź­niasz się na zaję­cia, albo cał­kiem je opusz­czasz. Masz coś na swoje uspra­wie­dli­wie­nie?

– Nie, pro­szę pani – odparła Gret­chen, wpa­tru­jąc się w swoje stopy.

– Wygląda na to, że bar­dziej inte­re­suje cię to, co się dzieje w kuchni niż nauka, która została dla cie­bie prze­wi­dziana. Widy­wano cię, jak całymi godzi­nami roz­ma­wia­łaś z sze­fem kuchni.

– Chcia­łam nauczyć się jego tech­nik.

– Zga­dzam się, szwaj­car­scy sze­fo­wie kuchni są znani na całym świe­cie. Ale jesteś tutaj, aby nauczyć się tego, co dla cie­bie przy­go­to­wa­ły­śmy.

Wstała zza biurka i spoj­rzała przez okno na boisko do hokeja na tra­wie.

– Na naszej gra­nicy stoją oddziały nie­miec­kie, Fräulein von Bismarck. Muszę myśleć o bez­pie­czeń­stwie moich pod­opiecz­nych. To jest moja główna tro­ska. Nie mogę w mojej szkole mieć żad­nych dywer­san­tów. Rozu­miesz?

Gret­chen nie wie­działa, kto to jest „dywer­sant”, ale była zbyt onie­śmie­lona postawą prze­ło­żo­nej, by o to zapy­tać.

– Jesz­cze przed dzi­siej­szym pogwał­ce­niem regu­la­minu szkol­nego poin­for­mo­wa­łam two­jego ojca, że nie jesteś mate­ria­łem na uczen­nicę Lyceum Bern. Zbyt wiele razy zła­ma­łaś nasze zasady. Dzi­siaj tele­fo­nicz­nie zawia­do­mi­łam pana von Bismarcka, że pozwolę ci zostać z nami na ostat­nie dwa tygo­dnie seme­stru let­niego. Jed­nakże wobec dzi­siej­szego zaj­ścia myślę, że naj­le­piej będzie, jeśli opu­ścisz nas już teraz.

Gret­chen wie­działa, że nie ma nic do stra­ce­nia.

– Frau Seigert, papie­rosy zna­le­zione w moim pokoju były moje, nie Shony.

Spu­ściła oczy, by udać skru­chę.

– A jakiej były marki?

– Ja… nie patrzy­łam na paczkę.

– Więc kupi­łaś papie­rosy bez patrze­nia na paczkę. A gdzie są twoje zapałki?

– Zuży­łam.

– A ile papie­ro­sów zostało w paczce?

– Może trzy, nie pamię­tam.

Frau Seigert otwo­rzyła górną szu­fladę w biurku i wyjęła nie­otwartą paczkę papie­ro­sów.

– To wła­śnie zna­le­ziono w szu­fla­dzie two­jej współ­lo­ka­torki. Fräulein, to bar­dzo szla­chetne z two­jej strony, że pró­bu­jesz kryć przy­ja­ciółkę, ale zasady to zasady. W związku z tym ponow­nie zadzwo­nię do two­jego ojca, aby omó­wić kwe­stię two­jego natych­mia­sto­wego powrotu do Ber­lina.

Berno, 26 czerwca 1940

Frau Seigert cze­kała na dole scho­dów, kiedy Gret­chen scho­dziła z walizką. Ze łzami w oczach poże­gnała się z Shoną Rosen­berg i dziew­częta objęły się, przy­się­ga­jąc sobie wieczną przy­jaźń.

– Masz mój adres – powie­działa Sho­shy. – Będziemy w kon­tak­cie i pew­nego dnia znów się zoba­czymy. Obie­cu­jesz?

– Obie­cuję.

Frau Seigert tup­nęła nogą, nie mogąc się docze­kać, aż będzie mogła poże­gnać nie­sforną uczen­nicę.

– Mam nadzieję, że to będzie dla cie­bie lek­cja, młoda damo. Oto twój bilet na pociąg. Rodzice zostali poin­for­mo­wani o godzi­nie two­jego przy­jazdu. Teraz Jorg zawie­zie cię na sta­cję. Żegnaj, Gret­chen. I powo­dze­nia.

Jorg wyło­nił się z cie­nia i wyrwał dziew­czy­nie walizkę.

Kiedy zna­leźli się poza zasię­giem słu­chu Frau Seigert, powie­dział:

– Sprytne posu­nię­cie.

Berlin, 27 czerwca 1940

Podróż pocią­giem z Berna do Ber­lina trwa zwy­kle osiem godzin. Ale to nie były zwy­czajne czasy. Przy gra­nicy z Niem­cami pociąg Gret­chen został prze­to­czony na bocz­nicę i był tam prze­trzy­my­wany przez sześć godzin, aby umoż­li­wić prze­jazd skła­dom woj­sko­wym.

Kiedy w końcu dotarła do Ber­lina, była wyczer­pana – przez całą drogę nie zmru­żyła oka. Na pero­nie roiło się od umun­du­ro­wa­nych żoł­nie­rzy i ich ekwi­punku. Gret­chen sta­nęła na walizce i spo­glą­dała ponad ich gło­wami, wypa­tru­jąc rodzi­ców.

W końcu zoba­czyła prze­py­cha­jącą się przez tłum matkę, wład­czo macha­jącą do szo­fera Fritza, by szedł za nią.

Kiedy Greta von Bismarck ujrzała córkę, sta­nęła kilka kro­ków od niej i oparła ręce na bio­drach.

– Ład­nie się nam odpła­casz! Ten twój wyczyn, Gret­chen, kosz­to­wał two­jego ojca spore pie­nią­dze.

– Gdzie on jest?

– Leży w łóżku zło­żony poda­grą. Bez wąt­pie­nia spo­wo­do­waną bez­myśl­nym zacho­wa­niem córki…. Fritz, weź walizkę.

Gdy w mil­cze­niu jechali do pocz­dam­skiej posia­dło­ści, Gret­chen oglą­dała przez okno wszyst­kie zna­jome miej­sca.

Kiedy dotarli do domu, zapa­dał już zmrok. Kucharka cze­kała przy drzwiach wej­ścio­wych. W oknach nie paliły się świa­tła.

– Jesteś głodna? – zapy­tała kucharka, gdy Gret­chen objęła ją na powi­ta­nie.

– Kąpiel i łóżko dla tej mło­dej kobiety – powie­działa Greta. – Pro­szę przy­go­to­wać jej kąpiel.

Gret­chen z wes­tchnie­niem ulgi zamknęła drzwi sypialni. Miło było znów być w swoim pokoju, z plu­sza­kami uło­żo­nymi wzdłuż podu­szek i szczotką do wło­sów, srebrną niczym lusterko, sto­jącą na komo­dzie obok rzędu lakie­rów do paznokci. Sta­nęła przy oknie, patrząc na ciem­nie­jące niebo. Doj­rzała w oddali stary dąb, któ­rego żołę­dziami kar­miły się dzi­kie świ­nie włó­czące się po lesie. Dobrze było znów być w domu.

Z zamy­śle­nia wyrwało ją puka­nie do drzwi.

– Pro­szę.

Drzwi otwo­rzyły się i do pokoju wszedł ojciec, pod­pie­ra­jąc się laską.

– Gret­chen.

Pod­bie­gła do niego i zarzu­ciła mu ramiona na szyję, wtu­la­jąc twarz w jego pierś. Ni­gdy nie widziała go rów­nie sła­bego.

– Och, tato, tak mi przy­kro.

– Ciiii… Przy­nieś mi krze­sło i pozwól usiąść.

Odsu­nęła krze­sło od biurka i przy­su­nęła bli­żej łóżka. Ojciec opadł na nie, ciężko dysząc. Gret­chen przy­cup­nęła na brzegu łóżka. Jak staro wyglą­dał, jaki był zmę­czony i smutny.

– Tak więc… o co cho­dzi z papie­ro­sami, młoda damo? Chyba nie powiesz mi, że palisz? Może jesz­cze się dowiem, że zro­bi­łaś sobie tatuaż?

– Nie, nic takiego, tato. Moja współ­lo­ka­torka Sho­shy…

– Sho­shy?

– Sho­shy, moja przy­ja­ciółka, tak ją nazy­wam. Naprawdę na imię ma Shona. Pisa­łam ci o niej. Ta Żydówka z Zury­chu, któ­rej ojciec ma przy­chod­nię lekar­ską. W szu­fla­dzie miała paczkę papie­ro­sów i… sprzą­taczka ją zna­la­zła. W liceum wyrzuca się dziew­częta za pale­nie. W każ­dym razie Sho­shy mia­łaby straszne kło­poty, więc powie­dzia­łam dyrek­torce, że papie­rosy są moje.

– Rozu­miem – powie­dział Graf von Bismarck. – A więc pró­bo­wa­łaś pomóc przy­ja­ciółce.

– Tak, prze­pra­szam, że cię zawio­dłam.

– Chodź tu i usiądź przy mnie… To, co zro­bi­łaś, było głu­pie, ale było też poświę­ce­niem i nie mogę cię za to winić. Co się stało z tą przy­ja­ciółką, z Sho­shy?

– No cóż, Frau Seigert nie uwie­rzyła, że to były moje papie­rosy, więc Sho­shy też została wyrzu­cona.

– Ach. Czyli twoje fał­szywe zezna­nia na nic się nie zdały. W takim razie opo­wiedz o histo­rii z apa­ra­tem.

– O tym też ci wspo­mniała?

– Tak.

– Foto­gra­fo­wa­łam szkołę i teren, tak jak pro­siła mama, i zosta­łam przy­ła­pana. Oskar­żyli mnie o szpie­go­stwo na rzecz Nie­miec. Frau Seigert wycią­gnęła rolkę filmu i ją prze­świe­tliła. Ale oddała mi apa­rat.

Graf von Bismarck ski­nął głową.

– A teraz jesteś w domu i musimy zde­cy­do­wać, co dalej.

– Tato, nie wysy­łaj mnie do innej takiej szkoły, pro­szę. Chcę być sze­fem kuchni. Chcę się nauczyć goto­wać. Tak naprawdę nauczyć. Chcę pra­co­wać w kuchni zna­nego szefa kuchni. Wiesz, jak bar­dzo mi na tym zależy.

Carl von Bismarck wes­tchnął.

– Cóż, jeśli goto­wa­nie to jest wła­śnie to, co kochasz naj­bar­dziej… poroz­ma­wiam z twoją matką.

Roz­mowę zakoń­czyło puka­nie do drzwi.

– Gret­chen! – zawo­łała kucharka – kąpiel gotowa.

– Wykąp się, moja droga. Wyglą­dasz na bar­dzo zmę­czoną. Musisz się wyspać. Poroz­ma­wiamy o tym innym razem. Dobra­noc, kocha­nie.

Berlin, 28 czerwca 1940

Następ­nego ranka, kiedy Carl von Bismarck zgło­sił się do pracy, zapy­tał Frau Kempf, czy mógłby poroz­ma­wiać ze swoim pra­co­dawcą. Led­wie usa­do­wił się za deską kre­ślar­ską, gdy u jego boku poja­wił się Speer.

Von Bismarck wstał z krze­sła.

– Czy mogli­by­śmy zamie­nić słowo na osob­no­ści? – zapy­tał.

– Oczy­wi­ście, mój drogi kolego. Chodźmy do mojego biura.

Usa­do­wiw­szy się w fote­lach biu­ro­wych w stylu Bau­haus, które von Bismarck zawsze uwa­żał za wyjąt­kowo nie­wy­godne, Speer roz­po­czął roz­mowę.

– A jak pań­ska córka radzi sobie w tej szwaj­car­skiej szkole?

– Wła­ści­wie, Herr Speer, Gret­chen wła­śnie wró­ciła do nas do Pocz­damu. Szkoła ode­słała dziew­częta do domu ze względu na gro­ma­dze­nie się naszych wojsk na gra­nicy.

– Naprawdę? To chyba dość pochopne dzia­ła­nie, bo mogę pana zapew­nić, że nie będzie inwa­zji na Szwaj­ca­rię.

– Jest pan o tym prze­ko­nany?

– Sły­sza­łem to bez­po­śred­nio od kapi­tana Otto-Wil­helma Kurta von Men­ges z Obe­rkom­mando des Heeres, który opra­co­wał ope­ra­cję Tan­nen­baum.

– Ope­ra­cję Tan­nen­baum?

– Tak, pro­jekt inwa­zji na Szwaj­ca­rię. Nasi szpie­dzy dono­szą, że armia szwaj­car­ska wyco­fała się w góry. Zbu­do­wali kilo­me­try bun­krów i zami­no­wali wszyst­kie klu­czowe mosty i tunele. Potrze­bu­jemy tych tuneli. To nasza droga do Włoch, a gdyby je wysa­dzili, odbu­dowa zaję­łaby nam mie­siące. Nie warto było ryzy­ko­wać.

– W takim razie co się teraz sta­nie ze Szwaj­ca­rią?

– Niemcy zawrą umowę o neu­tral­no­ści. Aby unik­nąć najazdu, pozwolą nam wyko­rzy­stać prze­łę­cze i tunele do prze­ła­dunku mate­ria­łów i ludzi mię­dzy ojczy­zną a Wło­chami. Zro­zu­mieli, że to będzie znacz­nie korzyst­niej­sze finan­sowo – i my też to poję­li­śmy.

– Rozu­miem – powie­dział von Bismarck. – Wojna to tak naprawdę eko­no­mia dopro­wa­dzona do sza­leń­czej eks­tremy, nie­praw­daż?

– W osta­tecz­nym roz­ra­chunku tak.

Mię­dzy męż­czy­znami zapa­dła cisza, zanim von Bismarck znów się ode­zwał.

– Moja córka wyra­ziła chęć zosta­nia sze­fem kuchni.

– Sze­fem kuchni? Nie chce zostać archi­tek­tem?

– Nie­stety nie. Chce uczyć się u naj­lep­szych. Nie­wiele o tym wiem. Greta i ja nie jadamy czę­sto na mie­ście. Kogo by pan pole­cił?

– Cóż, mam wra­że­nie, że naj­lep­szych sze­fów kuchni mają duże hotele. W Norym­ber­dze jest Deut­scher Hof, a we Frank­fur­cie hotel Diplo­mat…

– Czy w Ber­li­nie nic nie ma?

– Jest Adlon.

– Tak, oczy­wi­ście, że też sam o nim nie pomy­śla­łem.

Berlin, 26 listopada 1940

– Pro­szę wziąć papier listowy, Frau Kempf.

Albert Speer prze­cha­dzał się po swoim gabi­ne­cie, pod­czas gdy jego wie­lo­let­nia sekre­tarka sie­działa z notat­ni­kiem i ołów­kiem w dłoni.

– Do Reich­sle­itera Bor­manna…

Samo wspo­mnie­nie nazwi­ska męż­czy­zny spra­wiło, że poczuł skręt żołądka.

– Jak pan dobrze wie – dyk­to­wał Speer – Führer wydał dekret naka­zu­jący przy­spie­sze­nie wzno­sze­nia budyn­ków, które zapro­jek­to­wa­łem dla Ber­lina, a ponadto nie­zwłoczne przy­stą­pie­nie do roz­bu­dowy Hano­weru, Augs­burga, Bremy i Weimaru.

Prze­rwał, zasta­na­wia­jąc się, czy jego ton zdra­dzał nie­chęć, jaką żywił do tego męż­czy­zny. Męż­czy­zny, który potra­fił zapro­sić kochankę do domu rodzin­nego, nie zwa­ża­jąc na obec­ność żony. Zasta­na­wiał się, jak ta biedna kobieta może go zno­sić.

– Koszt samych budyn­ków wzno­szo­nych w tych mia­stach na potrzeby par­tii – kon­ty­nu­ował – sza­cuję na dwa­dzie­ścia dwa do dwu­dzie­stu pię­ciu miliar­dów marek. Bio­rąc pod uwagę kwotę inwe­sty­cji, pod­czas gdy wszyst­kie środki Nie­miec powinny – o czym jestem prze­ko­nany – być zaan­ga­żo­wane w dzia­ła­nia wojenne, zapy­ta­łem naszego przy­wódcę, czy nie byłoby roz­sądne, abym skon­cen­tro­wał się na budyn­kach dla Ber­lina i Norym­bergi, któ­rych wznie­sie­niem jest on naj­bar­dziej zain­te­re­so­wany. Zgo­dził się. Aby usza­no­wać jego wolę, posta­no­wi­łem zre­zy­gno­wać ze wszyst­kich pia­sto­wa­nych przeze mnie sta­no­wisk par­tyj­nych, aby w pełni skon­cen­tro­wać się na zada­niu. Z nie­cier­pli­wo­ścią ocze­kuję na pań­skie ofi­cjalne potwier­dze­nie roz­pa­trze­nia mojej prośby, którą popiera Führer… Pod­pis jak zwy­kle, Heil Hitler, ale pro­szę zosta­wić moje par­tyjne tytuły, Frau Kempf. Dzię­kuję.

Speer prze­cze­sał włosy pal­cami. Bolała go głowa i nie­po­ko­iły go wia­do­mo­ści, które usły­szał pod­czas śnia­da­nia w sieci radio­wej Reichs-Rund­funk-Gesel­l­schaft. RAF zbom­bar­do­wał Ber­lin, bez wąt­pie­nia w odwe­cie za pla­no­waną przez Göringa ope­ra­cję Orzeł, kam­pa­nię bom­bową Luft­waffe prze­ciwko Wiel­kiej Bry­ta­nii. Na szczę­ście tym razem szkody były nie­wiel­kie, jed­nak przy­szłe naloty bom­bowe Bry­tyj­czy­ków mogłyby poważ­nie zakłó­cić har­mo­no­gram budowy.

W mie­sią­cach let­nich RAF zrzu­cał na nie­miec­kie tereny wiej­skie maleń­kie urzą­dze­nia zapa­la­jące – drew­niane i płó­cienne paski pokryte fos­fo­rem – pró­bu­jąc spa­lić plony, a także na góry Harz oraz lasy Schwarz­waldu i Turyn­gii. Nie udało się, lecz Speer był prze­ko­nany, że następ­nym razem spró­bują innych tech­nik bom­bar­do­wa­nia, a także wyce­lują w mia­sta.

W Ber­li­nie działy się też inne nie­po­ko­jące rze­czy. Tego ranka w dro­dze do biura widział tłumy ludzi na pero­nie dworca kole­jo­wego Niko­las­see. Roz­po­znał w nich ber­liń­skich Żydów ocze­ku­ją­cych na ewa­ku­ację.

Poczuł nie­po­kój, obser­wu­jąc prze­su­wa­jącą się masę ludzi z waliz­kami i toboł­kami. Pró­bo­wał wyrzu­cić obraz z pamięci, ale on powra­cał. Führer musi mieć swoje powody, cel uświęca środki, musimy to zaak­cep­to­wać. Ucieknę w pracę, powie­dział do sie­bie.

Puka­nie do drzwi prze­rwało mu dal­sze roz­my­śla­nia.

– Pro­szę.

Do gabi­netu weszła Anne­ma­rie Kempf trzy­ma­jąca w ręku list, który jej podyk­to­wał, przy­cze­piony do pod­kładki.

– Jest gotowy, czeka na pana pod­pis, Herr Speer. Czy mam go ozna­czyć jako „Pilny”?

– Tak sądzę – powie­dział z wes­tchnie­niem. – Frau Kempf, codzien­nie rano jeź­dzi pani pocią­giem na sta­cję Niko­las­see. Widziała pani trans­port Żydów?

Sekre­tarka poło­żyła przed nim pod­kładkę i wrę­czyła mu dłu­go­pis.

– Sta­ram się nie roz­glą­dać – odpo­wie­działa.

Speer zło­żył na liście swój pod­pis.

– Czy może pani przy­nieść rysunki, nad któ­rymi pra­co­wa­łem z Herr von Bismarc­kiem, i popro­sić go, żeby przy­szedł?

– Herr von Bismarcka nie ma teraz w biu­rze – odparła sekre­tarka. – Poje­chał z córką na roz­mowę o pracę.

Berlin, 26 listopada 1940

Adlon u zbiegu Unter den Lin­den z Pari­ser Platz był naj­mod­niej­szym hote­lem Ber­lina. Wybu­do­wany w 1907 roku przez Lorenza Adlona, zaj­mo­wał cały kwar­tał. Hotel nosił nazwi­sko odno­szą­cego suk­cesy han­dla­rza win i wła­ści­ciela kawiarni, który zdo­łał prze­ko­nać cesa­rza Wil­helma II, że Ber­lin potrze­buje luk­su­so­wego hotelu na miarę Ritza w Paryżu i Lon­dy­nie. Dzięki wsta­wien­nic­twu cesa­rza Adlo­nowi udało się kupić Palais Redem, który stał w wybra­nej przez niego loka­li­za­cji. Sam pałac naka­zał zbu­rzyć.

Budowa hotelu kosz­to­wała dwa­dzie­ścia milio­nów zło­tych marek. W chwili otwar­cia był to naj­no­wo­cze­śniej­szy hotel w Euro­pie. Jego sto­no­wana fasada ukry­wała ele­gancką eks­tra­wa­gan­cję wnę­trza. Ogromne kwa­dra­towe kolumny z mar­muru domi­no­wały nad obszer­nym lobby, do któ­rego przy­le­gał ogród zimowy z fon­tanną w kształ­cie japoń­skiego sło­nia i dzie­dziń­cem z pal­mami. W budynku była bie­żąca woda, cie­pła i zimna.

Hotel Adlon stał się miej­scem, w któ­rym Gret­chen von Bismarck będzie pobie­rała nauki po pospiesz­nym opusz­cze­niu liceum w Ber­nie. Nie wie­dząc, co zro­bić z krnąbrną córką, rodzice, z cięż­kim ser­cem, w końcu ule­gli jej proś­bom i zgo­dzili się, by szko­liła się na kucharkę. Pod­czas roz­mów na osob­no­ści von Bismarc­ko­wie uzgod­nili, że dadzą córce moż­li­wość przy­ucze­nia się do zawodu w jakiejś wiej­skiej gospo­dzie w Schwarz­wal­dzie, z dala od wiel­kich miast i prze­my­sło­wego Zagłę­bia Ruhry, które coraz czę­ściej sta­wało się celem bry­tyj­skich nalo­tów bom­bo­wych.

Gret­chen jed­nak upa­trzyła sobie kuch­nię hotelu Adlon w dniu dwu­na­stych uro­dzin, kiedy rodzice zabrali ją tam na her­batę. Cho­ciaż na­dal łagod­nie kar­cili ją z powodu wyda­le­nia z liceum w Ber­nie, w głębi serca czuła, że w końcu się opa­mię­tają i nie odmó­wią jedy­nemu dziecku speł­nie­nia jego naj­skryt­szych marzeń. Von Bismarc­ko­wie zaak­cep­to­wali w końcu fakt, że ich uparta córka nie da się odwieść od obra­nej przez sie­bie drogi. Użyli wszyst­kich swo­ich wpły­wów, aby zapew­nić Gret­chen bez­pie­czeń­stwo, wie­dząc, że będzie musiała miesz­kać w ich ber­liń­skim miesz­ka­niu przy Frie­drich­strasse, zale­d­wie trzy prze­cznice od hotelu, w mie­ście, które już zostało zbom­bar­do­wane.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki