Duchy z przeszłości - Maureen Child - ebook

Duchy z przeszłości ebook

Maureen Child

4,0

Opis

Kara Sloan jest od roku zakochana w szefie, który jej nie zauważa. Postanawia więc odejść z pracy. Kiedy zbliża się moment rozstania, Cooper Lonergan niespodziewanie ją uwodzi. Zmiana dotychczasowego układu przynosi nieoczekiwane konsekwencje...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 144

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (102 oceny)
39
33
25
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agaaau
(edytowany)

Całkiem niezła

Cz 2/3
00

Popularność




Maureen Child

Duchy z przeszłości

Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

Droga Czytelniczko!

Witam serdecznie w czerwcu. To jeden z najpiękniejszych miesięcy w roku. O tej porze przyroda i słońce sprawiają, że częściej myślimy o miłości. Pomogą w tym najnowsze tytuły w serii Gorący Romans. A oto pełna oferta:

Tancerka i milioner– kolejna część miniserii „Dynastia Elliottów”. Tym razem poznamy historię Cullena i jego dziewczyny…

Duchy z przeszłości– następna część miniserii „Lato pełne sekretów”. Opowieść o drugim z braci Lonerganów.

Tydzień na HawajachiMiłość i czary(Gorący Romans Duo) – dwie opowieści o miłości i zemście.

Życzę przyjemnej lektury

Małgorzata Pogoda

Harlequin.Każda chwila może być niezwykła.

Czekamy na listy Nasz adres:

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21

Tytuł oryginału: Strictly Lonergan's Business Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2006 Redaktor serii: Małgorzata Pogoda Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla Korekta: Maria Kaniewska

© 2006 by Maureen Child

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Gorący Romans są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 978-83-238-5003-8

Indeks 356948

GORĄCY ROMANS – 783

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

rozdział pierwszy

– To proste – powiedziała do siebie Kara Sloan, spoglądając na swoje odbicie w samochodowym lusterku. – Kiedy otworzy drzwi, powiesz: odchodzę.

Jasne.

Ale gdyby to było takie łatwe, zrobiłaby to już sześć miesięcy temu albo przed rokiem, kiedy zdała sobie sprawę, że zakochała się w swoim pracodawcy.

Problem w tym, że przy Cooperze Lonerganie przestawała myśleć, a władzę przejmowały emocje. Wystarczało jedno spojrzenie ciemnobrązowych oczu, a miękły pod nią kolana.

Nadal nie mogła zrozumieć, jak do tego doszło. Absolutnie tego nie planowała. Była jego asystentką od pięciu lat. Przez pierwsze cztery nic się nie wydarzyło, wszystko doskonale się układało. Łączyła ich przyjaźń i dobre stosunki służbowe. Aż tu niespodziewanie rok temu uświadomiła sobie, że jest w nim zakochana. Od tej chwili czuła się podle i była nieszczęśliwa.

Nie mogła być zła na Coopera, że nie zauważył zmiany w jej uczuciach. Zresztą dlaczego miałby zauważyć? Dla niego była jedynie wygodnym i oczywistym elementem otoczenia jak stojąca w salonie czarna skórzana sofa.

Sama była sobie winna. Bez jego wiedzy zmieniła zasady. Kochała go, a on ją tylko lubił.

Sytuacja była beznadziejna.

– Dlatego musisz odejść – powiedziała stanowczo, patrząc w swoje duże zielone oczy w lusterku wypożyczonego auta. – Zmierz się z problemem, stań przed Lonerga-nem i po prostu mu to powiedz.

Wciągnęła ciężko powietrze i westchnęła. Potrafię to zrobić i zrobię!

Mamrocząc pod nosem, wysiadała z samochodu, zatrzasnęła drzwiczki i ruszyła w kierunku dużego domu w stylu wiktoriańskim, z żółtą fasadą, który Cooper wynajął na lato. Budynek wydał jej się przytulny i gościnny, jakby na nią czekał. Niespodziewanie zrobiło jej się przykro, że za dwa tygodnie będzie musiała wrócić do Nowego Jorku. Tu, w tym miejscu, było coś fascynującego.

Dom usytuowany był w znacznej odległości od ulicy, pośrodku rozległego, wypielęgnowanego trawnika. Otaczały go stare, cieniste drzewa. W szybach odbijały się promienie porannego słońca. Wzdłuż werandy stały gliniane donice pełne kwiatów, mieniących się w ciepłym świetle feerią barw. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy i delikatna woń oddalonego o kilka kilometrów oceanu. Kara zawsze uważała się za mieszczucha. Była szczęśliwa na Manhattanie. Uwielbiała tamtejszy pośpiech i uliczny tłok, symfonię klaksonów stojących w korkach aut, obelżywe okrzyki taksówkarzy, którzy każdy przejechany kilometr traktowali jak osobiste zwycięstwo.

Musiała jednak przyznać, że to miejsce było urokliwe. Cisza, spokój, przepych soczystych kolorów.

Nie ma sensu się przyzwyczajać, pomyślała.

Zachwiała się na wysokich szpilkach, które zapadały się w żwirową nawierzchnię podjazdu. I to miało być odpowiednie obuwie… Od roku przebywanie w towarzystwie Coopera kompletnie ją rozstrajało. Gdyby miała odrobinę rozsądku, włożyłaby na podróż dżinsy i tenisówki. Ale nie, ona wolała pięknie wyglądać, gdy się spotkają. Żeby przynajmniej choć raz dostrzegł jej starania.

Zgrzytając zębami, przyznała, że pisarz nie zauważyłby, nawet gdyby stanęła przed nim naga. Właśnie dlatego powinna natychmiast rzucić tę pracę. Co nie było jednak takie proste. Okropnie jest być zakochanym w mężczyźnie, który widzi w tobie tylko kompetentną asystentkę.

– Sama się tak urządziłam – westchnęła, obchodząc samochód. Nacisnęła autopilota i bagażnik otworzył się wolno jak wieko trumny w starych filmach o Drakuli.

Dobrze im się razem pracowało. Często się śmiali. Kara odczuwała ogromną satysfakcję. Była tak dobra w tym, co robiła, że Cooper nie potrafił się już bez niej obejść. Niestety wszystko popsuła, nie trzymając się zasad.

Sama nie wiedziała, kiedy przestała patrzeć na Coopera jak na pracodawcę i zaczęła mieć na jego temat fantazje dozwolone od osiemnastego roku życia. Pisarz mylił się co do niej i jej profesjonalizmu. Bez trudu pokonał jej mur obronny i nieświadomie rozkochał ją w sobie, nawet tego nie zauważając.

Tym bardziej powinna odejść. Uciec od niego, zanim będzie za późno. Jak to ujęła zeszłego wieczoru jej przyjaciółka Gina: „Zwiewaj od niego, gdzie pieprz rośnie, póki jeszcze masz siłę”.

Gina zabrała Karę na drinka, żeby udzielić przyjaciółce wsparcia i dodać odwagi.

– Doskonale wiesz, że ten facet nigdy się nie zmieni – przekonywała.

– Masz rację – przyznała Kara, wkłuwając wykałaczkę w pływającą w kieliszku martini oliwkę, jakby była kosmitą dążącym do przejęcia władzy nad ziemianami. – Dla niego wszystko jest w najlepszym porządku. Wspaniale!

– Do tego zmierzam. – Gina zamrugała powiekami i gestem dłoni przywołała barmana. – Od kiedy jest w Kalifornii? Od trzech dni?

– Tak.

– I już dzwonił do ciebie ze sto razy.

To prawda. Zawsze miała włączony telefon komórkowy, żeby Cooper w każdej chwili mógł się z nią skontaktować. Co też wykorzystywał, wydzwaniając z zadziwiającą regularnością. Ostatni telefon odebrała dwadzieścia minut temu.

– Pracuję dla niego.

– Jasne, tylko że on przekracza wszelkie granice – stwierdziła Gina, nachylając się nad barem. Jej jasne włosy opadły na blat. – Ostatnio dzwonił zapytać, jak zrobić kawę. Ma trzydzieści kilka lat i nie potrafi zaparzyć sobie filiżanki kawy bez twojej pomocy?

– Dokładnie trzydzieści jeden i oczywiście potrafi – zaśmiała się Kara. – Jest po prostu nieznośny.

Gina wcale nie czuła się rozbawiona. Kręcąc głową z dezaprobatą, wyprostowała się.

– Możesz mieć pretensje tylko do siebie. Doprowadziłaś do tego, że jesteś mu niezbędna.

– Uważasz, że to źle? – Kara sięgnęła po drinka, szukając w kieliszku nowej oliwki.

– Lonergan postrzega cię jako doskonale zaprogramowanego robota. – Gina przełknęła łyk appletini i zakręciła kieliszkiem w powietrzu. – On nie widzi w tobie kobiety i nigdy nie zauważy.

– To przykre, co mówisz.

– Ale prawdziwe.

– Być może.

– I co z tym zamierzasz zrobić? Trzymać się go, aż się zestarzejesz i zadasz sobie pytanie, co się stało z twoim życiem? Dlaczego nie odejdziesz teraz, póki jeszcze możesz?

To pytanie za tysiąc punktów, pomyślała Kara, wyciągając z bagażnika rzeczy. Gina miała rację. Do licha! Od roku znała tę gorzką prawdę, ale łudziła się. Nie było dla niej przyszłości z Cooperem. Bynajmniej nie czekało jej nic więcej poza tym, co miała teraz. A to jej nie wystarczało.

Rześki powiew chłodnego wiatru znad oceanu wprawił w taniec leżące na trawniku liście i potargał ciemnobrązowe włosy Kary, które zasłoniły jej oczy. Odgarnęła je do tyłu, westchnęła głęboko, wzięła dwie walizki, siatkę ze świeżymi bajglami, słoiczkiem wyśmienitej kawy, bez której Lonergan nie potrafił pisać, oraz pięć opakowań ciasteczek z pianką. Miał upodobania nastolatka. Uśmiechnęła się pod nosem. To było urocze. Zawsze musiał mieć pod ręką ulubione łakocie. Nie, przeciwnie, to jest irytujące, poprawiła się natychmiast w myślach.

Obiecała sobie, że z marszu wręczy Cooperowi wymówienie z dwutygodniowym terminem wypowiedzenia. Oczywiście znajdzie mu tymczasowe zastępstwo na okres wakacji, które pisarz spędza tu w Kalifornii. Potem, kiedy wróci na Manhattan, sam poszuka sobie kogoś na stałe.

A ona im szybciej wyjedzie do Nowego Jorku i zacznie odzyskiwać swoje życie, tym lepiej.

Zdeterminowana ruszyła podjazdem do frontowego wejścia wielkiego domu. Chwiejąc się na szpilkach, powtarzała sobie w myślach: To tylko praca. Znajdziesz lepszą. Nie potrzebujesz Coopera. Gdy była już prawie przekonana co do słuszności swojej decyzji, niespodziewanie otworzyły się drzwi i na ganek wyszedł Lonergan.

Wysoki i szczupły, ubrany w swój charakterystyczny nowojorski strój, czyli czarną koszulę i czarne spodnie. Miał ostre rysy i nieco kanciastą twarz. Czarne włosy opadające na ramiona tworzyły wokół twarzy coś na kształt ciemnej aureoli. W jego ciemnych oczach odbijały się promienie słońca. Kiedy się uśmiechnął, Kara poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. Jego widok wywarł na niej większe wrażenie, niż się spodziewała. Wszystko przez ten cudowny uśmiech, który nieczęsto gościł na jego ustach. Jednak kiedy się pojawiał… przyprawiał ją o zawrót głowy.

Do licha!

– Kara! – zawołał entuzjastycznie, schodząc ze schodów długimi krokami. Zatrzymała się, spiorunowana siłą obezwładniających ją uczuć. Cooper przycisnął ją na powitanie mocno do siebie, rozpalając jak stuwatową żarówkę, po czym nagle wypuścił z ramion. O mało nie straciła równowagi.

– Dobrze, że już jesteś.

W sercu zaświtała jej nikła nadzieja.

– Tęskniłeś za mną?

– Nawet nie wiesz jak! Zrobiłem sobie rano kawę z cynamonem i smakowała jak bagnista breja.

No tak. Złudzenia prysły. Witaj, prozo życia, pomyślała. Oczywiście, że za nią nie tęsknił. Brakowało mu komfortu, który mu zapewniała. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?

– Powiedz, że przywiozłaś prawdziwą kawę i moje ulubione ciasteczka.

Westchnęła głęboko, akceptując prawdę.

– Tak, mój wyrośnięty nad wiek czterolatku. Mam i jedno, i drugie.

– Wspaniale – wykrzyknął, ignorując zarówno jej drwiny, jak i ją samą. Wziął od niej jedną walizkę i ruszył do domu. – A odebrałaś rzeczy z pralni?

– Są w bagażniku.

– A bajgle? Pamiętałaś?

Pokiwała głową i przyspieszyła kroku, doganiając go. Wystarczyło kilka sekund, a już wpadła w stary schemat. Co się stało z deklaracjami? Tak szybko straciła siłę woli? Dlaczego nie spojrzała w te jego czekoladowe oczy i nie oświadczyła, że odchodzi? Wciągnęła głęboko powietrze i o mało nie jęknęła.

Tak wspaniale, smakowicie pachniał.

– Oczywiście – mruknęła zdegustowana jego i własnym zachowaniem. – Czy przez ostatnie pięć lat kiedykolwiek o czymkolwiek zapomniałam?

– Nigdy – potwierdził, mrugając do niej okiem. Pod Karą zmiękły kolana, mimo że coraz bardziej umacniała się w swoim postanowieniu. – To dlatego nie potrafię bez ciebie żyć.

Słowa wypowiedziane tak łatwo i lekko. Nic dla niego nie znaczyły. Dla niej, gdyby były szczere, byłyby spełnieniem pragnień.

Cooper otworzył drzwi i przepuścił ją pierwszą. Weszła, stukając głośno obcasami o wiekową drewnianą posadzkę. Odrzuciła długie ciemnobrązowe włosy na ramiona i rozejrzała się ciekawie po domu.

Biegnąc za jej wzrokiem, po raz pierwszy od przyjazdu zauważył szczegóły wystroju wnętrza. Był tu od trzech dni, ale większość czasu spędził w sypialni, pracując.

Lub raczej starając się pracować. W rzeczywistości rozegrał tysiąc partii Solitera, co oczywiście nie pomoże mu w dotrzymaniu zbliżającego się nieuchronnie terminu oddania książki.

– Piękny dom – zauważyła Kara, przyglądając się wspaniałemu mosiężnemu żyrandolowi wiszącemu w salonie.

Cooper rozejrzał się wokół. Nic szczególnego. Tapicerowane fotele w wyblakłym różanym kolorze, pleciony dywan zakrywający większość drewnianej zniszczonej podłogi, jas-nożółte ściany rozświetlające i rozweselające pomieszczenie. Widać było, że agencja nieruchomości, od której wynajął ten dom, dbała o utrzymanie budynku w dobrym stanie.

– Ludzie mówią, że to miejsce jest nawiedzone.

Kara odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego z zaciekawieniem, otwierając szeroko zielone oczy.

– Tak?

– Kiedy byłem dzieckiem, spędzałem w Coleville z dziadkiem i kuzynami każde wakacje.

Niespodziewanie naszły go wspomnienia i poczuł dławienie w gardle od kłębiących się emocji. Odepchnął je od siebie, celowo zamykając się przed miotającymi się w sercu uczuciami.

– Przyjeżdżaliśmy tu w nocy na rowerach, obserwowaliśmy dom i opowiadaliśmy sobie straszne historie, czekając na pojawienie się ducha. Oczywiście niczego nie zobaczyliśmy – uśmiechnął się, wzruszając ramionami.

– Może teraz przez te kilka dni coś zauważyłeś?

– Nic a nic.

– Szkoda – oświadczyła zawiedziona.

Coopera rozbawiło wyczuwalne w jej głosie rozczaro-wanie. Niezależnie od wszystkiego zawsze mógł liczyć na to, że Kara zainteresuje się dokładnie tym samym co on. Jako autorowi powieści grozy, spodobał mu się bardzo pomysł wynajęcia na lato nawiedzonego domu, który tak bardzo go fascynował i niepokoił, gdy był dzieckiem. Powinien jednak wiedzieć, że jedyne duchy, których mógł się tu spodziewać, były zjawami z jego przeszłości. Instynktownie odrzucił tę myśl. Nie zamierzał wracać do tamtych wydarzeń.

– Tylko kilka kilometrów dzieli to miejsce od posiadłości dziadka, dlatego uznałem, że będzie mi tu wygodnie.

– No właśnie. A jak on się czuje?

– O dziwo, doskonale, ale to dłuższa historia.

– Ale lekarz twierdził, że jest umierający?

– Mówiłem ci, to zawiła sprawa – mruknął, nie chcąc wdawać się teraz w szczegóły. – Najpierw wytłumacz się, dlaczego przyjechałaś dopiero dzisiaj. Miałaś być wczoraj.

– Przecież już mówiłam. Trzy dni zabrało mi pozamykanie wszystkich spraw i załatwienie opieki do twojego mieszkania.

– Dobrze, że się wszystkim zajęłaś, ale to były dla mnie bardzo długie trzy dni. Jesteś najlepszą asystentką pod słońcem. Dostałaś ostatnio podwyżkę?

– Nie – burknęła z wyrzutem.

– Dopisz to do listy – rozkazał, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. – Najważniejsze, że już jesteś.

Kara uśmiechnęła się i Cooper dodał:

– Przy tobie nareszcie będę mógł zacząć pracować. Od wyjazdu z domu nie jadłem porządnego posiłku.

Uśmiech zniknął z jej twarzy jak za dotknięciem różdżki.

– Sklep spożywczy w Coleville nie dostarcza zakupów do domu, będziesz więc musiała pojechać do miasteczka, żeby zrobić zapasy. – Wyjął jej z rąk walizkę i oddalił się w kierunku schodów. – Zaniosę twój bagaż. Zamieszkasz w pokoju z pięknym widokiem na pola. Moja sypialnia jest po przeciwnej stronie korytarza. Łazienką będziemy się musieli podzielić, ale myślę, że sobie z tym poradzimy. Zrobisz harmonogram i…

– Cooper!

Przerwał, spojrzał na nią i posłał jej jeden ze swoich rzadkich, szczerych uśmiechów.

– Naprawdę się cieszę, że przyjechałaś. Nie ma sprawy. Wiem, co chcesz powiedzieć.

– Czyżby?

– Oczywiście. Czujesz to samo i cieszysz się, że wszystko wróciło do normy.

rozdział drugi

Kilka godzin później Kara wróciła do domu z zakupów, wstawiła kurczaka do piekarnika i nawet zdążyła zamówić faks, który mieli przywieźć następnego dnia rano.

Cooper pracował na górze, a ona, krzątając się po kuchni, zastanawiała się, co się stało z jej doskonałym planem. Przysiadła na zniszczonym blacie kuchennym i skrzyżowała ręce na piersi. Miała na sobie ulubione, znoszone, wypłowiałe dżinsy, błękitny podkoszulek i tenisówki.

– Jesteś beznadziejna – skarciła się głośno. – Zachowujesz się jak tresowany piesek. Nie masz kręgosłupa. Przynosisz wstyd swojemu zawodowi.

Późnym przedpołudniem przez przysłonięte firankami okna wślizgnęły się do wnętrza domu jasne promienie słońca, tworząc na okrągłym stole i błyszczącej drewnianej podłodze koronkowe wzory. Powiał lekki wiatr, wprawiając cienie w leniwy taniec.

Kara przeszła przez kuchnię, wysunęła zza stołu krzesło i usiadła. Oparła się łokciami o blat i wyjrzała przez szparę pomiędzy firankami na trawnik ciągnący się aż do zieleniącego się w oddali dzikiego pola. Westchnęła głośno z niechęcią. Czuła odrazę nie tyle do Coopera, ile do siebie.

„Wszystko wróciło do normy” – zadźwięczało jej w głowie. Ze złością podniosła się i uderzyła pięściami w stół, wywołując głuchy łomot przypominający bicie serca. To nie jego wina, że dobrze się czuje w dotychczasowym układzie. Wiedziałaś, że tak będzie. Dlaczego w takim razie nie dałaś mu wymówienia? – warknęła.

Odpowiedź na to pytanie doskonale znała. Wystarczyło, że ujrzała Coopera, a natychmiast straciła głowę. Logicznie myślący, rozsądny umysł opanowywały emocje, wiodąc ją w krainę fantazji.

W wyobraźni miała wszystko idealnie zaplanowane. Nawet dialogi. Musi podjąć jeszcze jedną próbę. Wejdzie do jego pokoju, wpadające przez okna promienie słońca oślepią ją, a wtedy…

…Cooper podniesie na nią oczy. Ich spojrzenia spotkają się. I przez jedną krótką, zapierającą dech w piersiach chwilę oboje zatracą się w niespodziewanie rozkwitłej między nimi wszechogarniającej miłości.

On podejdzie do niej, ujmie jej twarz w dłonie i powie:

– Byłem głupcem, że tak długo nie potrafiłem cię dostrzec. Wybaczysz mi?

Ona uśmiechnie się, weźmie go za ręce i wyszepcze:

– Nie muszę ci niczego wybaczać. Wystarczy, że nareszcie jesteśmy razem. Kocham cię.

– Ja też cię kocham – odpowie Cooper, po czym namiętnie ją pocałuje.

No tak, burknęła, wynurzając się z krainy marzeń jak tonący nurek na powierzchnię wody, by zaczerpnąć haust powietrza. Chyba jestem kompletną idiotką.

Niewątpliwie. Beznadziejną marzycielką, zakochaną w mężczyźnie, który mnie nie zauważa i nie dostrzeże, aż będzie za późno.

Niespodziewanie kuchnię przeszyło głębokie westchnienie.

Kara podskoczyła na krześle, rozejrzała się wokół, szukając na próżno źródła dźwięku. Nikogo nie było. Spięta, wyprostowała się, w oczekiwaniu, że odgłos się powtórzy. Wokół panowała grobowa cisza. Siedziała sama w wypełnionej promieniami słońca kuchni. Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz.

Duch?

Cooper wspominał, że dom jest nawiedzony, ale niczego dziwnego dotąd nie zauważył.

– To wyobraźnia – wyszeptała, wstając cicho i powoli. Zaśmiała się lekko, udając przed samą sobą, że nie drży jej głos. Z trudem przełknęła ślinę i obejmując się rękoma, roztarła dłońmi ramiona, jakby chciała rozproszyć ogarniające ją uczucie zdenerwowania.

W końcu uznała, że przesłyszenia są wynikiem nadmiernego fantazjowania, i zabrała się za gotowanie obiadu.