Bliski nieznajomy - Marie Ferrarella - ebook

Bliski nieznajomy ebook

Marie Ferrarella

3,5

Opis

Gayle, mistrzyni w pływaniu, po zakończeniu kariery sportowej zostaje znaną dziennikarką telewizyjną. Odnosi sukcesy, ma licznych adoratorów, a mimo to nie wierzy, że jakiś mężczyzna może naprawdę ją pokochać. Mimo swej nieufności zgadza się na małżeństwo z Taylorem, ale nieustannie poddaje go rozlicznym próbom. Pewnego dnia Gayle ulega wypadkowi i nagle przestaje rozpoznawać męża. Taylor nie wie, czy żona rzeczywiście zapadła na amnezję, czy znowu chce go sprawdzić…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 229

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (25 ocen)
7
5
7
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marie Ferrarella

Bliski nieznajomy

Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

Harlequin.Każda chwila może być niezwykła.

Czekamy na listy Nasz adres:

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21

Tytuł oryginału: Husbands And Other Strangers Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2006 Redaktor serii: Barbara Syczewska-Olszewska Opracowanie redakcyjne: Katarzyna Żywolewska Korekta: Ewa Długosz-Jurkowska

© 2006 by Marie Rydzynski-Ferrarella

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Orchidea są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 978-83-238-2888-4

Indeks 378577

ORCHIDEA – 135

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Rozdział 1

Miał delikatne, niewiarygodnie delikatne dłonie. Przesuwały się teraz powolutku po jej ciele, muskając je, niczym ciepła letnia bryza. To były dłonie kochanka. Pieściły ją, głaskały, a ich dotyk sprawiał, że nieomal jęczała z rozkoszy.

Intuicyjnie wiedziała, była pewna, że to silne dłonie. Z łatwością mogłyby uczynić krzywdę, gdyby kierował nimi niepohamowany gniew, agresywny impuls. Tym cu-downiejsze było to, że potrafił jej dotykać w ten delikatny, aksamitny niemal sposób.

Jak gdyby oddawał jej cześć.

Jak gdyby kochał się z nią tylko dłońmi, a właściwie tylko czubkami palców.

Ale on kochał się z nią naprawdę. Naprawdę!

Nie mogła już tego znieść i z jej ust wydobyło się nieco drżące westchnienie, jakby wypełniająca ją rozkosz musiała znaleźć ujście, jakby ją rozsadzała od środka, chcąc wydostać się na zewnątrz.

I wtedy jego dłonie zaprzestały swojej delikatnej wędrówki po jej ciele. Ustąpiły miejsca wargom, jakby wiedziały, że pieszczota warg jest jeszcze delikatniejsza, jeszcze bardziej aksamitna…

Zadrżała, czując, jak przesuwają się tropem, który zaledwie chwilę temu wyznaczyły opuszki jego palców.

Przed chwilą, który wydawała się jej wiecznością.

Tylko dlaczego nie może go zobaczyć?

Dlaczego nie może zobaczyć jego twarzy, skoro każda komórka jej ciała go czuje, zna i pragnie? Niezależnie od tego, jak bardzo się starała, nie była w stanie go dostrzec, pochwycić, rozpoznać. Jego tożsamość pozostawała nieodgadniona.

Mimo szeroko otwartych oczu, mimo wysiłku, jaki czyniła, by go ujrzeć, nie widziała, wyczuwała tylko, całą sobą wyczuwała. Było tak, jakby coś w środku, coś, nad czym nie miała władzy, powstrzymywało ją przed zobaczeniem go.

Nie, nie był kimś obcym. Jakże mógł być? Wiedziała, kim jest, przynajmniej w głębi swego serca. Gdzieś w sekretnych zakamarkach umysłu zawsze wiedziała, że przybędzie. Że ją odnajdzie i rozpozna w największym tłumie, gdy przyjdzie odpowiedni czas. Niezależnie od tego, kim jest, był jej bratnią duszą, jej wybrańcem, mężczyzną, któremu była przeznaczona od samego początku. Przeznaczona do miłości aż po kres.

Więc dlaczego nie może go zobaczyć, skoro jej dusza tak dobrze go zna? Skoro zna go jej serce?

Gayle Conway wyprostowała się, wyciągnęła, usiłując odwrócić głowę, by za wszelką cenę coś dojrzeć. Cokolwiek. Ale przygniatał ją jakiś ciężar. Coś obcego, nieprzyjemnego przytrzymywało ją, nie pozwalało na jakikolwiek ruch. Była tak wyczerpana, że nie mogła oddychać. A jednak, ostatnim wysiłkiem woli, postarała się pozbyć żelaznych obręczy spinających jej ręce.

Rozkosz zastąpiło uczucie dojmującej straty, rozlewając się po jej ciele niczym atrament po jasnym materiale.

Jego już nie było.

Zniknął, ulatniając się niczym dym z wygasłego ogniska, jakby nigdy nie istniał. Ale istniał! Wiedziała, że istniał. Był tak samo realny jak ona. A teraz została sama, uwięziona w swoim osamotnieniu i tęsknocie.

Jęk, który tym razem wydobył się z jej ust, nie był jękiem rozkoszy. Wyrażał smutek z powodu bolesnej straty i niespodziewanego opuszczenia. I nagle dołączył się do niego jakiś inny dźwięk, inny głos.

Coś… ktoś…

Wołał do niej. Wydobywał ją z tej duszącej ciemności, w której była pogrążona.

Ciężar, który ją przygniatał, zelżał, po czym powoli zaczął się unosić. Poczuła na sobie czyjeś dłonie. Ale tym razem nie były to delikatne dłonie kochanka, lecz szorstkie, nerwowe, przywołujące ją nazbyt pospiesznie do jakiejś innej rzeczywistości, do której wcale nie miała ochoty powracać. Czuła, jak obce dłonie pocierają jej ramiona, nogi, przywracając im kolory i siłę. Ścierając z niej ostatnie wspomnienie tamtych dłoni.

Próbowała rozpoznać głos, wypowiadający natarczywie jej imię. Należał on jednak do kogoś, kogo nie znała. To był obcy głos.

– Gayle, proszę, obudź się. Kochanie, proszę, otwórz tylko oczy. Spójrz na mnie, proszę, Gayle!

Palce. Delikatne palce, które nie wędrowały już po jej ciale, lecz splatały się z jej palcami. Znowu jakieś słowa, mamrotane pospiesznie, gorączkowo.

Błaganie? Modlitwa?

Modlitwa. Ktoś się modlił. Bardziej wyczuwała, niż słyszała żarliwe słowa, które ktoś zdawał się wsączać wprost do jej podświadomości.

Próbowała otworzyć oczy, ale nie była w stanie. Powieki nie unosiły się, jakby zostały zaklejone na zawsze albo… zarosły.

Musi otworzyć oczy, żeby zobaczyć, kto się z nią kochał. Musi odkryć mężczyznę, który tak nagle ją zostawił.

Pomaleńku, z największym trudem zaczęła wydobywać się z głębokiej otchłani. Szczęśliwie pozbyła się ciężaru, który odbierał oddech i zagrażał jej życiu. Jeszcze chwila, jeszcze kilka coraz głębszych oddechów, i wszystko będzie dobrze. Otrząśnie się z samotności i zespoli z mężczyzną, którego namiętność aż tak rozpaliła jej zmysły. Czuła, jak jej ciało znowu się rozgrzewa. Staje się ciepłe, coraz cieplejsze, jakby dotykały go promienie słońca.

Promienie słońca.

To słońce rozgrzewa jej twarz i jej ciało. Słońce, nic ponadto.

Uświadomienie sobie tego faktu tylko wzmogło pustkę w jej duszy.

Coś mokrego stoczyło się z rzęs i spłynęło po policzkach. Gayle otworzyła oczy i zobaczyła pochylone nad sobą zatroskane, przestraszone twarze.

Skupiła się na moment, by je rozpoznać. To byli Sam i Jake. Uczucie pustki nieco się zmniejszyło, gdy poznała twarze dwóch starszych braci.

A potem zobaczyła jeszcze kogoś.

Taylor Conway niełatwo ulegał emocjom, ale w ciągu ostatnich dwudziestu minut nie był w stanie zapanować nad ogarniającym go panicznym lękiem i przerażeniem. Zawładnęły nim bez reszty, mimo że przez cały ten czas toczył rozpaczliwą walkę. Starał się sztucznym oddychaniem wtłoczyć powietrze w płuca swojej żony. Odmawiał w duchu wszystkie modlitwy, jakie zdołał sobie przypomnieć, i zawierał układy z Bogiem, którego dotychczas nie miał okazji poznać osobiście.

Gayle nie może umrzeć! Nie teraz. Nie może jej stracić w ten sposób. Nie może jej stracić w żaden sposób. Nie zgadza się na to, by ją stracić.

Nigdy wcześniej nie odczuwał prawdziwego strachu. Teraz się bał. Strach miał metaliczny, gorzki smak, gorszy od wszystkiego, co kiedykolwiek próbował. Niemal go dławił.

Tak jak morze omal nie zdławiło życia Gayle.

Ale żyła. Jej pierś opięta zielonym kostiumem kąpielowym, z trudem, bo z trudem, ale zaczęła się poruszać. Dzięki Bogu, oddycha. Taylor uświadomił sobie, że nigdy dotąd nie zdarzyło mu się wzywać imienia Bożego, ale to nie miało teraz znaczenia. Nic nie miało znaczenia, dopóki Gayle żyła.

Zakaszlała, a woda trysnęła z jej ust i nosa. Taylorowi zakręciło się w głowie, nie bardzo zdawał sobie sprawę, że ma oczy pełne łez. Dopiero teraz zaczęło do niego w pełni docierać to, co mogło się stać.

Gayle dźwignęła się z wysiłkiem. Spróbowała usiąść. Niemal się uśmiechnął. Tak, to była jego Gayle. Bojowniczka. Nie widziała powodu, by leżeć. Położył jej rękę na ramieniu.

– Nie próbuj wstawać – powiedział łamiącym się głosem.

Ale cóż to, u licha? Wyglądało na to, że się go przestraszyła.

Przyjrzał się jej szybko. Tuż pod jasną linią włosów na czole widniało rozcięcie. To by wyjaśniało, dlaczego nie wypłynęła na powierzchnię. Musiała uderzyć głową w bok łodzi, gdy zanurkowała, skoczywszy do lekko wzburzonej wody. Rana wciąż krwawiła. Krew ściekała jej z twarzy, mieszając się z wodą na pokładzie.

Teraz, gdy już była bezpieczna, Taylor poczuł, że jeszcze chwila, a cała nagromadzona pół godziny wcześniej wściekłość znajdzie sobie ujście. Ale nie mógł na nią w tej chwili krzyczeć, żądać wyjaśnień, co, u diabła, sobie myślała, wykonując taki kaskaderski numer. Nie teraz, gdy jest jeszcze taka blada i słaba.

– Sam, gdzie jest apteczka? – Odwrócił się do szwagra.

Ale Jake go uprzedził. W końcu był tu gospodarzem.

To on zaprosił ich na swoją żaglówkę.

– Tutaj. – Ukląkł przy Taylorze i otworzył ciemnoniebieskie blaszane pudełko. – Czego potrzebujesz?

– Czegoś do zatamowania krwi. Ta rana mi się nie podoba. – Taylor znalazł w zardzewiałym pudełku ostatni kawałek plastra i nakleił go na rozcięcie.

Zmarszczył brwi. Na Boga, ależ go wystraszyła. Naprawdę był przerażony. Teraz, gdy najgorsze już minęło, gdy leżała na pokładzie łodzi brata, żywa i przytomna, zdał sobie sprawę, że serce mu łomocze i cały się trzęsie. Gdyby nie kochał jej tak bardzo, dostałaby teraz za swoje. Wciąż jeszcze może to zrobić, po prostu dla zasady.

Wstrząśnięty Jake podniósł się, trzymając w ręce apteczkę. Podał ją Samowi. Ten spojrzał podejrzliwie na siostrę. Wciąż była bardzo blada.

– Czy ona… – zaczął.

– Nic mi nie jest – przerwała mu, machnąwszy ręką, jakby chciała opędzić się od natrętnej muchy.

Dlaczego mówią o niej tak, jakby była w innym wymiarze? Jest przecież tutaj. Chyba obaj bracia doskonale wiedzą, jak bardzo nie cierpi być przedmiotem zainteresowania, nienawidzi szumu wokół siebie. Przynajmniej myślała, że nie cierpi. tak, nie cierpi.

Chociaż odzyskała świadomość, miała wrażenie, że jej głowa tkwi w kokonie z waty. Zmrużyła oczy, skupiając wzrok na mężczyźnie, który wstał z klęczek.

– Sam. – zawahała się.

Mgła zasnuwająca jej mózg zaczęła powoli opadać. Sam był jej bratem. Jednym z jej braci. Zabawne, że przez chwilę tego nie pamiętała. Wyobrażała sobie, co by powiedział, dowiedziawszy się o tym. Od czasów dzieciństwa obaj bracia niemiłosiernie jej dokuczali przy każdej okazji.

Sam natychmiast znowu przyklęknął.

– O co chodzi, Gayle?

– O nic – wykrztusiła z wysiłkiem, bo gardło miała obolałe, jakby połknęła i z powrotem wykaszlała muszlę. – Po prostu chciałam wymówić twoje imię.

Bracia wymienili zaniepokojone spojrzenia. Gayle sprawiała wrażenie dziwnie przygnębionej, ale przecież nigdy przedtem nie była tak bliska utonięcia. Z całej ich trójki to właśnie ona, najmłodsza i najzwinniejsza, w wodzie czuła się od zawsze jak ryba – ich mała siostrzyczka, w której ojciec od początku pokładał wszystkie swoje nadzieje.

Gayle głęboko zaczerpnęła powietrza, co natychmiast wywołało ostry ból w płucach i gwałtowny kaszel. Wciąż jeszcze ocean dawał o sobie znać. Nie bardzo wiedząc, kogo chwyta, ścisnęła kurczowo silne ramię, które zobaczyła nad sobą.

– Spokojnie. – Te same silne ręce ją podtrzymały. Te ręce, które wcześniej bezlitośnie przycisnęły ją do ziemi, gdy rozpaczliwie usiłowała rozpoznać mężczyznę odchodzącego w dal. Mężczyznę, który się z nią kochał. – Nie próbuj jeszcze wstawać – ostrzegł ją głęboki głos. – Nie chcemy, żebyś się przewróciła i znowu rozbiła sobie głowę. Wiem, że jest twarda, ale nawet twoja głowa ma jakieś słabe punkty.

Spróbowała się uśmiechnąć, słysząc te słowa, ale nie bardzo jej się to udało.

– Jeszcze nie urwała ci głowy? – mruknął zaniepokojony Jake, wracając do steru. – Musi mieć większe obrażenia, niż myśleliśmy.

Gayle odwróciła głowę i skrzywiła się, czując ból przy tak prostym ruchu.

– Co się stało? – spytała Sama. – Co ja tu robię?

– Wyłowiłem cię – odparł Taylor. – Uparłaś się, żeby skoczyć z dziobu. – Wskazał miejsce, gdzie zanurkowała. To była głupota. Gdy zerwał się, żeby ją powstrzymać, było już za późno. – Przypuszczalnie po to, żeby mnie zdenerwować.

Kiedy patrzył, jak wślizguje się w wodę, był na nią wściekły. Ale równocześnie podziwiał ją i nic na to nie mógł poradzić. Widok jej idealnej sylwetki zawsze tak na niego działał. Jej ruchy były samą poezją.

Z początku, kiedy nie wyłaniała się na powierzchnię, był przeświadczony, że chce mu odpłacić w ten sposób za sprzeczkę z poprzedniego dnia. Wiedział, że potrafi wstrzymywać oddech pod wodą przez niewyobrażalnie długi czas. Jej ojciec, emerytowany pułkownik Lars Elliott, złoty medalista olimpijski, nauczył trójkę swoich dzieci pływać, zanim jeszcze nauczyły się chodzić. Postanowił uczynić z nich kandydatów do medali. Co więcej, żądał, by zwyciężali. I Gayle zwyciężała.

Ale gdy po trzydziestu sekundach wciąż jej nie było widać, Taylor zaczął się niepokoić. Podczas gdy Jake i Sam rozglądali się dookoła, podejrzewając, że mogła wypłynąć gdzieś dalej, wskoczył do wody, żeby jej szukać. Coś mu mówiło, że tym razem to nie był jeden z tych jej okropnych żarcików.

Mało brakowało, a nie znalazłby jej. Ostatkiem sił wydobył ją na powierzchnię. Płuca zaczynały mu już odmawiać posłuszeństwa, domagając się powietrza. Ostatecznie był tylko przeciętnym pływakiem. Samemu byłoby mu znacznie łatwiej, ale raczej zginąłby razem z Gayle, niż wypuścił z rąk jej bezwładne ciało, pozwalając, by pochłonął je ocean.

Zamrugała, wpatrując się ze zdumieniem w mężczyznę obok siebie. To, co mówił, było zupełnie bez sensu.

– Dlaczego miałabym cię denerwować? – spytała.

Taylor podniósł się i spojrzał na nią z góry. Potrząsnął głową i znów się uśmiechnął.

– Sam nieraz zadaję sobie to pytanie. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to że irytowanie mnie stało się od jakiegoś czasu twoim hobby.

Gayle zmarszczyła brwi, jakby nie miała pojęcia, o czym on mówi. Jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.

Niepewność wróciła, choć jeszcze nie potrafił sprecyzować, co dokładnie go niepokoi.

– Myślę, że dzięki temu uderzeniu w głowę stało się w końcu coś, co nie udało się żadnemu z nas. Stałaś się potulna – wyjaśnił Sam, gdy skierowała na niego lekko zdziwione spojrzenie szmaragdowych oczu.

Jake roześmiał się.

– Akurat – prychnęła, podciągając nogi, by usiąść.

– Powiedziałem, że masz leżeć – powstrzymał ją Taylor.

Dlaczego musi być zawsze tak głupio uparta? Jeśli ma wstrząśnienie mózgu, każdy ruch tylko pogorszy jej stan. Gdyby zaszła taka potrzeba, był gotów nieść ją na rękach od przystani do samego szpitala.

Ale Gayle uchyliła się przed jego ręką. Co on sobie do diabła myśli? Że kim jest?

– Dlaczego niby miałabym cię słuchać? – parsknęła.

Jake z ulgą potrząsnął głową, uśmiech rozjaśnił mu twarz.

– Wraca do siebie – stwierdził.

Taylor puścił mimo uszu tę uwagę. Nie spuszczał wzroku z żony.

– Bo jestem rozsądny. A teraz leż spokojnie, do cholery. – Spojrzał na plaster na jej czole i zobaczył małą czerwoną smużkę. – Wciąż krwawisz. – Obejrzał się na Jake'a, który stał przy sterze. – Nie mógłbyś trochę przyspieszyć? – ponaglił go.

Morze było coraz bardziej wzburzone. Sztorm nadchodził szybciej, niż się spodziewali. Silnik pracował już na pełnych obrotach.

– Staram się – odpowiedział Jake. – Ale to nie jest łódź wyścigowa.

– To postaraj się bardziej – warknął Taylor.

Choć rzadko kiedy pozwalał, żeby ktoś oprócz Gail wyprowadził go z równowagi, tragedia, której cudem uniknęli, sprawiła, że tracił cierpliwość i opanowanie.

– Ejże, przestań krzyczeć na moich braci – włączyła się Gayle. – A tak przy okazji, kim ty właściwie jesteś?

– Co? – Taylor nie wierzył własnym uszom. Cóż to znowu za zagrywka?

Jego reakcja lekko ją zaniepokoiła, choć próbowała zbagatelizować irytujące, niejasne uczucie, że powinna znać odpowiedź na swoje pytanie. Zwilżyła językiem wargi i lekko uniosła brodę.

– Pytałam, kim jesteś – powtórzyła.

– Co to ma znaczyć, kim jestem? – Taylor usiadł obok niej i popatrzył jej w oczy.

Pięknie. Nie dość, że jest nieprzyjemny i agresywny, to jeszcze głuchy.

– To, co powiedziałam. Kim jesteś? Przyjacielem Sama?

Taylor nie miał pojęcia, co to za nowa gra, ale ponieważ przed chwilą doświadczył największego strachu w życiu, i wciąż jeszcze czuł się trochę oszołomiony, postanowił wziąć w niej udział.

– Tak, jestem przyjacielem Sama. I Jake'a – dodał.

Gayle nieco zdziwiła ta odpowiedź. Była przekonana,

że zna przyjaciół braci, a już na pewno tych wspólnych. W końcu byli bardzo zżyci ze sobą. Tymczasem w żaden sposób nie mogła sobie przypomnieć tego ponurego, ciemnowłosego mężczyzny, któremu się wydawało, że Bóg dał mu prawo do rozkazywania wszystkim dokoła.

Ból głowy potęgował się, choć starała się go ignorować. Zerknęła na twarz mężczyzny, usiłując coś sobie przypomnieć.

– To dlaczego nigdy dotąd cię nie spotkałam?

Jake odwrócił się i wymienił spojrzenie z Samem. Zawisło między nimi niewypowiedziane pytanie: „O co, u diabła, chodzi Gayle tym razem?”.

Taylor ukucnął, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Z twarzy, którą tak dobrze znał. Twarzy, której każdy rys, każdy szczegół miał wyryty w pamięci i w sercu.

– Och, spotkaliśmy się nie raz, to przecież oczywiste – odparł głębokim głosem.

Gayle wpatrywała się w niego spłoszonym wzrokiem. Nic z tego nie rozumiała. Co niby było oczywiste? Że się spotkali? Szczerze wątpiła, by tak było. Pamiętałaby taką twarz, nawet gdyby zobaczyła ją tylko w przelocie: wyraziste rysy, surowe, może nawet zbyt surowe dla niewyrobionego oka; ów dziwny zbiór płaszczyzn i kątów, które czynią mężczyznę nieprawdopodobnie przystojnym.

Całość jest lepsza niż suma części, kołatało jej się po głowie.

Ale to, że był przystojny, nie dawało mu jeszcze prawa do okłamywania czy bawienia się jej kosztem, zwłaszcza że czuła się tak, jakby jej mózg miał strukturę sera szwajcarskiego.

– Nie, nie spotkaliśmy się – stwierdziła stanowczo.

Może w innych okolicznościach, gdyby nerwy nie odmawiały mu posłuszeństwa, Taylor przedłużyłby tę grę, ale nie teraz. Nie teraz, gdy przeżył piekło, ponieważ morska toń o mały włos nie stała się ich grobem. Nie, teraz stanowczo nie miał nastroju na fanaberie swojej upartej żony.

– Gayle, nie mam ochoty na takie zabawy – dotknął jej ramienia.

Otrząsnęła się. Co go upoważnia do dotykania jej? Jakby miał do tego prawo. Dlaczego jej bracia nie protestują?

Ogarnęła ją nagła słabość, po której oblała ją fala gorąca. Spociła się. Najchętniej zwinęłaby się w kłębek i odizolowała od wszystkiego. Przez chwilę bała się, że znów straci przytomność, ale się nie poddała. Zacisnęła zęby.

– To dobrze, bo ja też nie mam ochoty. – Oczy jej pociemniały, gdy wpatrywała się w tego mężczyznę, który wtargnął w jej życie. – Za chwilę głowa rozleci mi się na kawałki. – Chwyciła się za skronie, jakby w obawie, że naprawdę może to nastąpić. – A więc, powiesz mi wreszcie, jak się nazywasz, czy nie?

Tym razem nie zabrzmiało to jak żart. Sam usiadł naprzeciw siostry. Wyciągnął przed nią rękę, rozczapierzając palce.

– Gayle, ile palców widzisz? – spytał bardzo spokojnie.

– Trzy. – Chwyciła go za rękę i odsunęła ją, tracąc ostatecznie cierpliwość. – Wszyscy wiemy, że do tylu umiesz liczyć. Nie mam zamiaru bawić się z tobą w żadne wyliczanki-zgadywanki. Chcę, żeby ktoś mi powiedział, kim jest ten mężczyzna i dlaczego wszystkimi tu rządzi.

Mimo pewnego napięcia, słowa siostry wzbudziły wesołość Jake'a.

– Przyganiał kocioł garnkowi – stwierdził, rzucając wymowne spojrzenie szwagrowi. Taylor był wyraźnie u kresu cierpliwości. Obaj bracia często go podziwiali, że żyje z ich siostrą już osiemnaście miesięcy i jeszcze nie zwariował. – Nie żebym uważał cię za kocioł… – Jake zawiesił głos.

Taylor nie spuszczał wzroku z Gayle, z kobiety, którą kochał bardziej niż uroki kawalerskiego życia.

– A więc nie wiesz, kim jestem – powiedział i zabrzmiało to absurdalnie.

Po tym, co ich łączyło, prędzej spodziewałby się, że piramidy się rozpadną, niż że ona go zapomni, albo on ją. To musi być rodzaj gry, okrutny figiel, jaki chciała mu spłatać, żeby odegrać się za wczorajszą sprzeczkę i Bóg jeden wie, za co jeszcze.

– Tak – odrzekła. Ale zanim zdążył zareagować, powiedziała jeszcze coś, co wprawiło go w osłupienie, dowodziło bowiem, że jego myśli szły fałszywym tropem. – Nie mam pojęcia, kim jesteś – powtórzyła dobitnie.

Jeśli go prowokuje, to ją zabije. Gołymi rękami!

– Nie żartujesz? – Patrzył na nią, błagając w duchu, by obróciła to wszystko w żart.

– Krwawię. Po co miałabym żartować?

Dlaczego bracia jej to robią? Dlaczego ją stawiają w takiej idiotycznej sytuacji? Zaczynała się bać. Przestawała rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Przenosiła wzrok z jednego na drugiego, błagając spojrzeniem, by zaprzestali tej gry.

– Sam, Jake, co tu się dzieje? Skąd ja się wzięłam na tej łodzi?

Trzej mężczyźni popatrzyli po sobie, nie wiedząc, czy chodzi tu o perfidną mistyfikację, czy może o coś naprawdę poważnego.

Gayle uklękła, chwiejąc się lekko.

– Pytałam, co tu się dzieje. – Przeniosła wzrok z Sama na Jake'a, a potem jej oczy spoczęły na obcym mężczyźnie. Bracia kiedyś nieraz stroili sobie z niej żarty. W ten sposób rozładowywali napięcie, jak za czasów dzieciństwa, kiedy byli poddani rygorystycznemu wychowaniu ojca. Ale tym razem posunęli się trochę za daleko.

– Jake, Sam, niech mi wreszcie ktoś coś powie. Chcę wiedzieć. Kim jest ten mężczyzna?

Rozdział 2

Jake był najstarszy i miał o wiele poważniejsze podejście do życia niż jego rodzeństwo. Popatrzył uważnie na kobietę, którą z radością nazywał swoją małą siostrzyczką.

– No dobrze, Gayle, a teraz skończ już z tymi wygłupami – powiedział stanowczo. – Zakpiłaś sobie z nas i nieźle nas przeraziłaś, swojego męża również.

Do jej świadomości dotarło tylko to jedno słowo, które wprawiło ją w prawdziwy popłoch. Czy to ona postradała zmysły, czy jednak oni? Znając swoich braci, uznała, że oni. Chyba że. O nie, nie miała najmniejszej ochoty być teraz celem ich okrutnych żartów.

„Mąż”, powtórzyła w myślach i rozejrzała się ze złością, rozmyślnie omijając wzrokiem obcego mężczyznę u swego boku.

– Co za mąż?! – spytała agresywnym tonem.

– Tego już za wiele, Gayle!

Jake użył swego służbowego, policyjno-detektywistycznego tonu, maskując nim narastający niepokój. Na ogół siostra nie grała aż tak dobrze.

– Święte słowa! – odparowała, wstając. W głowie jej huczało, bała się, że za chwilę upadnie. Rozejrzała się i usiadła szybko na jednej z ławek na pokładzie. – Koniec z głupimi żartami, chłopcy. – Położyła dłoń na głowie, jak gdyby mogła w ten sposób powstrzymać ból. – Nie czuję się dobrze.

Nie odstępując ani na krok, Taylor przyjrzał się uważniej kobiecie, która przez ostatnie osiemnaście miesięcy była zmorą jego życia i całym jego światem zarazem.

Nigdy nie marzył o małżeństwie. Z rodzicami łączyły go bardzo luźne więzi, tym bardziej więc nie miał ochoty na zakładanie rodziny.

Niezależny, zaradny, szedł uparcie własną drogą, od kiedy skończył szkołę średnią. Podjął studia dopiero gdy się zorientował, że będzie mu to potrzebne w osiąganiu wytyczonego celu. Chciał restaurować, odnawiać, remontować domy, które czasy świetności dawno już miały za sobą. Nadawał im nowoczesny kształt i funkcjonalność.

Uważał się za rzemieślnika i artystę zarazem, wyczulonego na detale. Lubił pracować zarówno rękami, jak i umysłem. Ale również lubił się bawić, gdy była po temu okazja. I zawsze bez chwili namysłu szedł tam, gdzie czekał go następny projekt. Był w ciągłym ruchu. Wolny.

Do chwili, gdy poznał Gayle Elliott.

To się stało na przyjęciu wydanym przez Rico Cimmarona, zawodowego futbolistę w jego domu, który Taylor zmodernizował za niewiarygodną sumę. Uśmiechnięty Rico przedstawił go wtedy drobnej, szczupłej, nieprawdopodobnie seksownej kobiecie, z którą się aktualnie spotykał.

Patrząc wstecz, Taylor uznał, że każdy powinien mieć taki moment w życiu, gdy cały świat znika w oddali, a los wskazuje tę jedną jedyną osobę. Tak właśnie poczuł się w chwili, gdy po raz pierwszy ujrzał szmaragdowe oczy dziewczyny Rica. Szybko się zorientował, że złotowłosa blondynka ma niepojęty dar odpychania go i przyciągania zarazem. Pod koniec imprezy wiedział już, że jest zabawna, bezpośrednia, dowcipna i waleczna jak diabli, jeżeli tylko uważa, że ma rację.

Szybko zorientował się również, że jest przyzwyczajona do tego, by podobnie jak Rico, zawsze znajdować się w centrum uwagi. Na dobrą sprawę wydawali się bardzo dobraną parą.

Podobnie jak Rico, była powszechnie znana w świecie sportu. Wiedza Taylora na ten temat była co prawda powierzchowna, ale ktoś na przyjęciu go o tym poinformował. Zdobyła dziewięć złotych medali podczas trzech ostatnich letnich igrzysk olimpijskich, pierwszy w wieku szesnastu lat. Po tym, jak ogłosiła, że wycofuje się z czynnego życia sportowego, szybko została cenioną komentatorką sportową.

Okazała się stworzona do tej pracy. Wkrótce zaczęło się o nią ubiegać kilka lokalnych stacji telewizyjnych. Zdecydowała się pozostać w Bedford, ponieważ to było jej miasto rodzinne, i przyjąć ofertę telewizji, będącej filią rozgłośni w Los Angeles.

W niedługim czasie zyskała taką popularność, że miejsce jej okazjonalnych programów zajęła stała pozycja na antenie. Słynny John Alvarez, którego czasami zastępowała, musiał oddać jej część swego czasu antenowego. Nie żywił jednak do niej o to urazy. Taylor zauważył, że wszyscy mężczyźni, bez względu na wiek, wyłazili wprost ze skóry, by znaleźć się w jej otoczeniu. I głównie z tego powodu początkowo trzymał się na uboczu. No i dlatego, że była dziewczyną jego klienta.

Uświadomił sobie jednak, że to właśnie jego powściągliwość błyskawicznie ją zaintrygowała. Według jego oceny, zadziorna, pewna siebie i butna kobieta nie mogła znieść, że jakiś mężczyzna pozostaje nieczuły na jej wdzięki. Jak później wyznał Samowi, ale nie jej, Gayle bardzo szybko zdobyła nad nim władzę. Było mu niezwykle trudno ukrywać swoje uczucia.

Pierwszy okres ich znajomości porównywał do gwałtownego zderzenia dwóch szalejących żywiołów. Jak inaczej bowiem można wytłumaczyć, dlaczego nieduża kobietka nagle zajęła tak dominującą pozycję w jego życiu, skoro od wczesnej młodości mógł mieć każdą kobietę, jaką chciał, a z żadną nie zamierzał wiązać się na stałe.

Ale z Gayle było zupełnie inaczej.

Od chwili, kiedy się poznali, wywróciła do góry nogami całe jego dotychczasowe życie. A teraz niemal położyła mu kres, gdy przez parę straszliwych chwil myślał, że wody, w których zawsze poruszała się jak syrena, pochłonęły ją na zawsze.

Nerwy miał napięte jak struny. Chwycił ją za ramię, nie pozwalając, by wstała z ławki. Starała się wyrwać, ale na próżno.

Bardzo osłabła, zauważył z niepokojem. Gdyby nie to, bez trudu wyzwoliłaby się z jego uścisku. Dawna mistrzyni olimpijska nadal była bardzo silna.

– Nie pamiętasz mnie – wykrztusił, porażony jej słowami.

A jeśli to prawda? Co będzie, jeśli z jakiejś niewytłumaczalnej przyczyny rzeczywiście go zapomniała?

Gayle oddychała nierówno. Co się tutaj dzieje? I dlaczego ma wrażenie, że ktoś podziurawił jej pamięć? Nawet nie pamięta, jak znalazła się na pokładzie, ani skąd w ogóle wzięła się na łodzi Jake'a. Usiłowała sobie uświadomić ostatnią rzecz, jaką zapamiętała, ale bez skutku.

Poczuła, że jej dotychczasowe zniecierpliwienie powoli zaczyna ustępować panice.

– Nie, nie pamiętam cię. – Popatrzyła na stojącego nad nią mężczyznę. – Dlaczego miałabym kłamać?

– Bo jesteś w tym dobra – warknął Taylor. – Nie w kłamstwach, ale w uporze. I w płataniu figli. I w wyprowadzaniu innych z równowagi – dodał ze złością. Dopiero co bał się, że ją stracił na zawsze, a teraz ona udaje, że go nie zna. Miał już dość tej huśtawki. – To nie jest zabawne, Gayle.

Gniew był jej jedyną obroną. Ze śmiertelną powagą patrzyła na tego nieznajomego, który wszedł z buciorami w jej życie.

– Nie – przyznała zapalczywie – nie jest.

Zwróciła ku braciom wzrok, błagając o pomoc. Dlaczego tolerują tego typa? Dlaczego jej nie bronią? Zabawa zabawą, ale to wszystko zaczyna być okrutne.

– Gayle, przestań, już się zabawiłaś. – zaczął Sam, ale Taylor go uciszył.

– Znam jej talent do żartów, ale nawet ona nie byłaby w stanie tak zblednąć na zawołanie – powiedział z narastającym zaniepokojeniem.

Rzeczywiście Gayle stała się biała jak ściana. I było w jej oczach coś, co mówiło, że tym razem jego uparta żona nie żartuje.

Ona go rzeczywiście nie pamiętała!

Jake podszedł do nich i spojrzał szwagrowi w oczy.

– Myślisz, że może mieć zanik pamięci? – spytał.

Taylor wstał. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo Sam prychnął zdegustowany.

– Zanik pamięci – powtórzył kpiąco. – Przy zaniku pamięci nie zapominasz tylko jednej osoby. Amnezja nie jest wybiórcza.

– Ej, chłopcy, jestem tutaj. – Gayle pociągnęła Sama za spodnie. – Nie rozmawiajcie o mnie, jakbym była przedmiotem.

Była zła, ale w głębi duszy zaczynała odczuwać strach. Ogromny, dojmujący, przytłaczający strach, bo cała ta sytuacja stawała się niesamowita.

A co gorsza, rzeczywiście miała wrażenie, że jej mózg jest dziurawy.

Przycisnęła dłonie do piersi. Nie, to niemożliwe, pomyślała. Takie rzeczy się nie zdarzają. Nie jej. Okay, nie pamięta, jak się tutaj znalazła, ale to przecież tylko drobiazg. To naturalne, że można zapomnieć jakieś błahe sprawy.

A poza tym Sam ma rację. Nie zapomina się jakiejś jednej osoby, a już na pewno nie kogoś ważnego, a męża niewątpliwie należy zaliczyć do osób ważnych. Jakże mogłaby zapomnieć męża i nikogo więcej?

To musi być żart. A gdy już zmusi ich, żeby się do tego przyznali, da im niezłą nauczkę. Słono jej za to zapłacą. Sam i Jake, a zwłaszcza ten dziwny mężczyzna o poważnej, zmartwionej twarzy.

– Musimy ją zabrać do szpitala – mówił do jej braci, znowu tak, jakby była dzieckiem albo. psem.

Ale przynajmniej mówił rozsądnie. To było pierwsze jego stwierdzenie, z którym się zgadzała. Lekarz opatrzy jej ranę na czole, da jej coś na ten straszny ból głowy i powie tym palantom, żeby przestali zabawiać się jej kosztem.

– Już zawróciłem łódź – powiedział Jake.