Naszyjnik ze szmaragdów - Julia James - ebook

Naszyjnik ze szmaragdów ebook

James Julia

3,8

Opis

Rachel Vaile posiada Naszyjnik ze szmaragdów, który od pokoleń należał do rodziny milionera Vita Farneste. Wie, że Vito za wszelką cenę pragnie go odzyskać. Zmuszona okolicznościami proponuje mu nietypową transakcję: odda klejnot, jeśli tylko Vito ją poślubi...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 135

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (80 ocen)
31
16
16
16
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DanutaNoga99

Całkiem niezła

tłumaczenie poniżej krytyki
00

Popularność




Julia James

Naszyjnik ze szmaragdów

Tłumaczyła Monika Łesyszak

Droga Czytelniczko!

W tym miesiącu obchodzimy Dzień Zakochanych. Na pewno chętniej więc sięgniesz po powieść o miłości. W lutym zaczynamy cykl zatytułowany „Miłość i pieniądze''. Pierwsza książka w tej miniserii to „Naszyjnik ze szmaragdów''. A oto wszystkie propozycje w serii Światowe Życie:Kobieta z Rio de Janeiro– opowieść o bogatym biznesmenie, który musi odnaleźć swoją dziewczynę sprzed lat…Naszyjnik ze szmaragdów– historia miłosna z tajemnicą…NiespodziankaiPowrót na Maltę(Światowe Życie Duo) – dwie barwne opowieści o ludziach, którym los zgotował sporo niespodzianek… Życzę miłej lektury

Małgorzata Pogoda

Harleąuin.Każda chwila może być niezwykła.

Czekamy na listy! Nasz adres:

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises Sp. z o.o. 00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21

Julia James

Naszyjnik ze szmaragdów

HARLEQUIN"

Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

Tytuł oryginału: His Wedding Ring of Revenge

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2005 Harlequin Presents, 2005

Redaktor serii: Małgorzata Pogoda

Opracowanie redakcyjne: Małgorzata Pogoda

Korekta: Zofia Firek

© 2005 by Julia James

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Światowe Życie są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: COMPTEXT®, Warszawa Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 978-83-238-4422-8 Indeks 389994

ŚWIATOWE ŻYCIE – 56

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Strumyki wody szemrały cichutko pośród granitowych głazów, tworzących fontannę przed okazałym budynkiem. Nagły poryw wiatru ochłodził twarz Rachel wilgotną mgiełką. Potrzebowała ochłody. Ściśle mówiąc, chłodnego podejścia do sprawy i trzeźwego umysłu, pełnej koncentracji dla osiągnięcia zamierzonego celu. Gdyby zaczęła rozważać swoją decyzję, gdyby dopuściła do głosu uczucia, nie odważyłaby się zrealizować szaleńczego zamysłu. Kolejny podmuch wiatru przyniósł nowy obłoczek mgły z następnej, przemyślnie zaprojektowanej kaskady. Już tylko kilka kroków dzieliło ją od najokazalszego z biurowców koncernu Farneste Industriale – jednego z najpotężniej-szych przedsiębiorstw w Europie. Siedzibę firmy zlokalizowano wśród zieleni, na obrzeżach Chiswick, najstarszej willowej dzielnicy Londynu, niedaleko lotniska Heathrow i autostrady.

Rachel kroczyła w butach na wysokich obcasach, swobodnym krokiem, lekko kołysząc biodrami. Tylko ona jedna wiedziała, jak wiele kosztowało wypracowanie tej swobody. Przygotowania do wizyty zajęły jej ponad dwie godziny.

Nałożyła na twarz dyskretny makijaż, pomalowała paznokcie, starannie upięła jasne włosy. Obcisła spódniczka w kolorze lawendy opinała smukłe biodra. Dopasowany żakiet z satynowymi lamów-kami podkreślał szczupłą talię. Ponad dwa tygodnie szukała pantofelków i torebki w identycznym odcieniu. Odwiedziła wszystkie butiki od Chelsea poprzez Bond Street aż do Kensington, żeby elegancko wyglądać.

Człowiek, którego odwiedzała, nawet nie spojrzałby na osobę pozbawioną klasy. Już raz zbłaźniła się przed nim w żałosny, upokarzający sposób. Przysięgła sobie, że tym razem zaprezentuje doskonały styl, dotrzyma kroku najwspanialszym kobietom, które go otaczają. Efekt nie budził najmniejszych zastrzeżeń. Matka powiedziałaby, że wygląda szykownie. Co nie oznaczało, że wzbudzi zainteresowanie. Nie znała gustów przyszłego rozmówcy. Ani też nie zamierzała go olśnić. Przynajmniej tak sobie wmawiała. Jakiekolwiek emocje osłabiłyby jej wolę i przeszkodziłyby osiągnąć zamierzony cel. Mimo wszystko przez cały czas czuła przykry ucisk w okolicy serca. Weszła do środka. Kiedy usłyszała za plecami szmer zasuwanych automatycznych drzwi, poczuła się jak w pułapce. Chociaż nie powinna. Nie przyszła po prośbie, tylko po to, żeby złożyć propozycję transakcji, korzystnej dla obydwu stron. Zdecydowanym krokiem przemierzyła olbrzymi hol, wyłożony marmurową posadzką. Podeszła do półkolistego kontuaru recepcji. Obok niego umieszczono kolejny wodotrysk w formie kamiennego bloku. Spływająca po nim gładka ściana wody przyjemnie odświeżała powietrze. Elegancko ubrana recepcjonistka posłała jej uprzejme, pytające spojrzenie. Rachel zacisnęła palce na pasku torebki.

– Chciałabym zobaczyć się z panem Farneste – powiedziała starannie modulowanym, pozornie spokojnym głosem.

– Pani godność? – Urzędniczka sięgnęła po kalendarz spotkań.

– Rachel Vaile.

Kobieta zmarszczyła brwi.

– Przykro mi, to raczej niemożliwe.

– Proszę zadzwonić i zaanonsować moją wizytę. Pan Farneste z pewnością mnie przyjmie – odparła Rachel, pozornie niewzruszona.

Zachowanie spokoju kosztowało ją wiele wysiłku. Udawała, że nie widzi niepewnego spojrzenia tamtej.

Wyobrażasz sobie, panienko, że jedna z kochanek szefa szuka okazji do spotkania, myślała z kwaśnym uśmiechem. Zastanawiasz się tylko, aktualna czy była? Albo też już otrzymałaś instrukcję, żeby mnie nie wpuszczać pod żadnym pozorem.

Dokładnie znała obowiązującą procedurę, wiedziała, jak trudno dostać się przed oblicze prezesa wielkiego koncernu. Przygryzła wargi, gdy recepcjonistka sięgnęła po słuchawkę. Czekała na wynik rozmowy jak na wyrok.

– Pani Walters, w recepcji czeka panna Rachel Vaile. Nie znalazłam jej nazwiska w książce… Tak, rozumiem, dziękuję.

Wyraz twarzy urzędniczki wyraźnie mówił, jaką odpowiedź otrzymała. Zanim odłożyła słuchawkę, Rachel wyrwała ją z jej rąk.

– Proszę przekazać szefowi, że posiadam coś, co sobie wyjątkowo ceni – oznajmiła zdecydowanym tonem. – Zamierzam mu to zaoferować. Za trzy minuty wyjdę z budynku. Propozycja będzie już nieaktualna. Dziękuję, do widzenia. – Wręczyła słuchawkę zdumionej kobiecie za kontuarem. – Tam poczekam. – Wskazała ruchem głowy kilka foteli obitych białą skórą po drugiej stronie holu. Spojrzała znacząco na zegarek, potem odeszła zdecydowanym krokiem. Usiadła przy stoliku, wybrała jedno spośród starannie ułożonych czasopism i zaczęła czytać.

Minęły dokładnie dwie minuty i pięćdziesiąt sekund. Zadzwonił telefon. Rachel nie przerwała czytania. Trzydzieści sekund później recepcjonistka stanęła na wprost niej. Na jej twarzy malowało się bezgraniczne zdumienie.

– Pani Walters prosi do biura.

Rachel wjechała windą na górę. Pokryte warstewką polerowanego brązu ściany kabiny nadawały jej odbiciu mroczny koloryt. Na piętrze powitała ją zadbana kobieta w średnim wieku.

– Tędy, proszę – powiedziała z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

Rachel skinęła głową. Podążyła za panią Walters długim korytarzem, wyłożonym kremowym dywanem. Po drodze mijały monumentalne, abstrakcyjne rzeźby, jakby zaprojektowane w tym celu, żeby wystraszyć intruzów. Rachel z trudem przełamywała onieśmielenie. Nie przyszła przecież przeszkadzać w pracy tylko załatwić interes. Ani mniej, ani więcej. Przeszły obok kolejnej recepcji na piętrze, a następnie przez sekretariat w kierunku dwóch par drzwi z drewna orzecha włoskiego. Pani Walters delikatnie zapukała do jednych z nich. Otworzyła je i zaanonsowała przybycie panny Vaile. Rachel z kamienną twarzą weszła do środka.

Vito Farneste wyglądał równie wspaniale, jak siedem lat temu. Czas nie zatarł jego urody. Regularne rysy twarzy z prostym nosem, ostro zarysowanym podbródkiem i wysokimi, jakby wyrzeźbionymi kośćmi policzkowymi przypominały oblicze klasycznej rzeźby. Miał błyszczące, smoliste włosy, przepastne, okolone długimi rzęsami oczy, i wspaniałe, zmysłowe usta. Rachel nie znajdowała dla niego bardziej stosownego określenia niż „piękny”. Jak pokusa, jak zły anioł grzechu. Siedział w swobodnej pozycji, wygodnie rozparty na krześle. Oliwkowa skóra dłoni kontrastowała zarówno z czernią hebanowego biurka, jak i ze śnieżnobiałym mankietem koszuli. Druga ręka o długich, smukłych palcach spoczywała na poręczy fotela. Na widok nowo przybyłej nie wykonał żadnego ruchu. W posągowej twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień. Kiedy pani Walters zamknęła za sobą drzwi, obrzucił Rachel lekceważącym spojrzeniem spod rzęs. Milczał, lecz w jej uszach wciąż brzmiały słowa, którymi powitał ją przy pierwszym spotkaniu jedenaście lat temu.

Miała wtedy czternaście lat. Była wysokim, chudym, niezręcznym podlotkiem o banalnych rysach twarzy. Planowała wyjechać na dwa tygodnie wakacji do przyjaciółki. W ostatniej chwili Jenny zachorowała na zakaźną chorobę. Jej rodzice odwołali zaproszenie. Szkoła powiadomiła matkę, która przysłała Rachel bilet do Włoch. Nie chciała jechać. Wiedziała, że nie będzie mile widziana; zawdzięczała zaproszenie tylko zbiegowi okoliczności. Od kiedy Enrico Farneste zabrał matkę Rachel do swojej ojczyzny, otwarcie unikała kontaktów z córką. Przyjeżdżała do Londynu raz w roku na jeden tydzień wakacji. Z niecierpliwością liczyła dni do wyjazdu, po czym z ulgą wracała do mężczyzny swojego życia. Poza nim dla Arlene Graham nie liczyło się nic i nikt. Enrico umieścił ją w willi na klifowym Wybrzeżu Liguryjskim niedaleko głównej siedziby swojego przedsiębiorstwa.

Mimo wcześniejszych oporów piękno okolicy wprawiło młodziutką dziewczynę w absolutny zachwyt. Nigdy wcześniej nie zwiedzała krajów śródziemnomorskich. Kierowca zawiózł ją z lotniska prosto do rezydencji. Zastała tam jedynie gosposię, która mówiła tylko po włosku. Na podjeździe zauważyła smukłe, czerwone auto. Zostawiła bagaże w pokoju i zaraz wskoczyła do basenu, umieszczonego na najniższym tarasie ogrodu. Kąpiel w ciepłej, lazurowej wodzie sprawiła jej wielką przyjemność. Po pokonaniu dwunastu długości basenu przystanęła, żeby wyrównać oddech. Przetarła oczy, rozejrzała się i spostrzegła, że nie jest sama.

Wysoki, smukły młodzieniec w wieku około dziewiętnastu czy dwudziestu lat stał na tarasie. Wyglądał na Włocha. Po kilku sekundach ruszył w dół po schodach. Poruszał się z taką gracją, że Rachel zaparło dech z zachwytu. Nosił doskonale skrojone kremowe spodnie i koszulę bez kołnierzyka z podwiniętymi rękawami w tym samym kolorze. Na ramiona zarzucił jasny pulower. W ciemnych okularach wyglądał jak gwiazdor z plakatu. Rachel w życiu nie widziała piękniejszej twarzy. Przystanął dwa metry od brzegu basenu. Rachel stała jak skamieniała z oczami utkwionymi w nieziemskie zjawisko. Nie widziała jego oczu, lecz przysięgłaby, że patrzy na nią z mieszaniną lekceważenia i niechęci. Wyczuwała w nim pewność siebie, jaką daje nie tylko uroda, lecz również duże pieniądze i wysoka pozycja społeczna. Z pewnością każda kobieta zrobiłaby wszystko, żeby zwrócił na nią uwagę.

Tymczasem olśniewający młodzieniec nie odrywał od niej wzroku. Była skrępowana, że widzi ją w samym kostiumie. Przypomniała sobie wszystkie ostrzeżenia gospodyni na temat swobodnych obyczajów młodych Włochów. Jej uwiedzenie raczej nie groziło. Nie zyskała jeszcze kobiecych kształtów. Za to regularne uprawianie sportu zbyt mocno rozwinęło mięśnie ramion. Własne rysy twarzy uważała za pospolite. On najprawdopodobniej też. Świadczyła o tym jego znudzona mina. Tacy jak on spotykają się wyłącznie z pięknymi i bogatymi kobietami z pierwszych stron gazet, pomyślała. Gdyby nie przypadkowe spotkanie, nawet nie zauważyłby istnienia chudej nastolatki. Wyglądało na to, że nieznajomy jest tu u siebie, a ją uznał za intruza. Patrzył na nią bez słowa, jakby czekał, aż się przedstawi, co jeszcze potęgowało jej zażenowanie. Pewnie myślał, że jakaś niegrzeczna dziewczynka wkradła się przez płot na cudzą posiadłość, żeby popływać w basenie pod nieobecność gospodarzy. Należało wyjaśnić nieporozumienie. Uniosła rękę w geście pozdrowienia.

– Cześć, pewnie nie wiesz, kim jestem – wykrztusiła.

Uświadomiła sobie, że używa ojczystego języka, którego rozmówca wcale nie musi znać.

– Wiem aż za dobrze – odparł. Mówił doskonale po angielsku. – Bękartem kochanki mojego ojca.

Ledwie słyszalny, miękki akcent nie złagodził w najmniejszym stopniu wydźwięku obelgi.

ROZDZIAŁ DRUGI

Jedenaście lat później Vito Farneste patrzył na nią z taką samą obojętną pogardą i przemawiał równie opryskliwym tonem:

– A więc w końcu zdecydowałaś się spieniężyć ostatnie aktywa?

Rachel dostrzegła na dnie przepastnych oczu błysk triumfu. Taki sam jak wtedy, gdy przy pierwszym spotkaniu jednym zdaniem wdeptał ją w błoto. Po raz drugi ujrzała podobne, złociste iskierki siedem lat temu w jeszcze bardziej upokarzających okolicznościach. Powtórzyła sobie po raz setny, że nie wolno jej ulegać emocjom. Wiedziała doskonale, że przeciwnik tylko czeka na chwilę załamania. Dotychczas bez najmniejszego wysiłku niszczył ją każdym słowem i uczynkiem.

Jako nastolatka była kompletnie bezbronna nie tylko wobec jego urody, ale i bezprzykładnej arogancji. Nie znaczyła dla niego nic ani jej dusza, ani uczucia, ani nawet ciało. Przed laty na krótką chwilę uległa naiwnym złudzeniom. Brutalne przebudzenie ze złotego snu uświadomiło jej, że na zawsze pozostanie w jego oczach bękartem kobiety lekkich obyczajów. Przysięgła sobie, że Vito

Farneste nigdy więcej jej nie zrani. Jeżeli chce otrzymać to, na czym mu zależy, musi spełnić jej żądania. Nie miała innego wyjścia, jak tylko trzymać nerwy na wodzy i twardo obstawać przy swoim. Wyprostowała plecy i przybrała obojętny wyraz twarzy.

– Dostaniesz to, czego chcesz, pod pewnym warunkiem – oświadczyła zdecydowanym tonem.

Vito siedział nieruchomo, z kamienną twarzą. Niewiele brakowało, a wstałby z krzesła i z całej siły potrząsnął bezczelną szantażystką, która po siedmiu latach wychynęła z mroków przeszłości. Bez słowa czekał na ofertę. Jego oczy rejestrowały każdy szczegół fryzury, sylwetki i ubioru. Ocenił, że na samo ubranie wraz z dodatkami wydała co najmniej tysiąc funtów. Jak je zdobyła? Natychmiast sam udzielił sobie odpowiedzi: od mężczyzny, jak jej matka. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Ta myśl sprawiła mu niemalże fizyczny ból.

Rachel bez wątpienia umiała o siebie zadbać. Z ogromnym wyczuciem eksponowała własne atuty. I bez tego potrafiłaby złamać serce każdego mężczyzny. Wydoroślała i wypiękniała. Zyskała kobiece kształty i zachowała smukłą sylwetkę. Wyraziste oczy nabrały niezwykłego blasku. Dosłownie pożerał ją wzrokiem. Nie zapomniał przez lata tych słodkich ust, kaskady jasnych włosów, ogromnych oczu i cudownej figury. Powróciły bolesne wspomnienia. Odpędził je z największym trudem. Przedmiot negocjacji wymagał trzeźwego spojrzenia. Musiał pozostać obojętny na urok Rachel Vaile. Świadomie zrobił znudzoną minę. Obserwował piękną i niebezpieczną przeciwniczkę spod wpółprzymkniętych powiek.

– Jaką cenę proponujesz? – zapytał lekceważącym tonem.

– Nie mówiłam o pieniądzach, ale o warunkach.

Jeżeli przeżywała jakiekolwiek emocje, ukrywała je na tyle starannie, że Vito niczego nie dostrzegł. Oburzała go bezczelność tej kobiety. Przez trzy lata bezskutecznie próbował odzyskać swoją własność. Zaangażował najlepszych prawników. Wszyscy bezradnie rozkładali ręce. Ostatni odebrał mu wszelkie złudzenia:

– Pan Farneste obsypywał kochankę kosztownymi prezentami. Biżuterią również – tłumaczył.

– Nie sposób udowodnić, że akurat tego jednego naszyjnika nie otrzymała w podarunku.

– Co za porównanie! Przeciek ta wywłoka ukradła klejnoty, należące od wieków do naszej rodziny! – wykrzyknął Vito. – Ojciec nie dawał jej nic wartościowego, same tandetne błyskotki. Nie zapisał jej nawet willi!

– Może właśnie w taki sposób ją wynagrodził - odrzekł prawnik z wahaniem.

– Oddając utrzymance słynne szmaragdy rodu Farneste, prezent ślubny własnej żony?! – wycedził Vito przez zaciśnięte zęby i zmierzył nieszczęśnika lodowatym spojrzeniem.

– Pamiątkowa wartość klejnotu nie ma dla sądu żadnego znaczenia.

Rachel wciąż miała przed oczami bezcenny naszyjnik. Dziewięć miesięcy wcześniej matka zabrała ją do banku. Usiadły przy stoliku w wydzielonym pomieszczeniu. Urzędnik położył przed nimi małą paczuszkę oraz stosowny dokument, a następnie zamknął za sobą drzwi. Arlene rozwinęła pakunek, wyjęła z niego niewielką kasetkę, otworzyła ją, następnie uniosła drugie dno. Rachel wstrzymała oddech. Sznur szlachetnych kamieni rozbłysnął w świetle zielonym ogniem. Arlene wyjęła szmaragdy ze skrzyneczki i przesuwała je między palcami.

– Niesamowite – westchnęła Rachel, poruszona blaskiem kamieni.

– I moje – oświadczyła matka z triumfem. – Rodowe klejnoty rodziny Farneste. Kiedyś je odziedziczysz.

Rachel dostrzegła w jej oczach głęboki cień smutku.

Przedsiębiorstwo Farneste Industriale istniało od trzech pokoleń, lecz korzenie znanej kupieckiej rodziny sięgały epoki renesansu. Zwano ich wtedy książętami handlu. Na przestrzeni dziejów po okresach świetności następowały czasy zastoju i niepowodzeń. Ostatnimi czasy dzięki talentom Enrica Farneste firma prosperowała doskonale. Po jego śmierci jedyny syn zajął fotel prezesa. Jego zadanie polegało już tylko na utrzymaniu czołowej pozycji przedsiębiorstwa na światowych rynkach. Tylko jedna myśl zatruwała mu życie: wspomnienie o Arlene Graham i skradzionych klejnotach. Nalegały do jego przodków od osiemnastego wieku. Romans ojca odbierał Vito-wi spokój przez długie lata. A teraz córka jego kochanki powróciła, żeby sprzedać mu jego własność!

– Jakieś to warunki stawiasz? Pewnie chodzi o rezygnację z procesu o kradzież – zakpił bezlitośnie.

Rachel napięła wszystkie mięśnie przed ostatecznym atakiem.

– Żarty na bok, Vito! – przerwała. – Gdyby istniały jakiekolwiek podstawy do oskarżenia, dawno byśmy siedziały w więzieniu – stwierdziła zdecydowanym tonem i wpatrzyła się w jego twarz.

Z niepokojem czekała na reakcję mężczyzny. Nie dostrzegła żadnej, nawet gniewu na wspomnienie daremnych starań. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby mógł, użyłby wszystkich dostępnych środków, żeby im zaszkodzić, tak jak to już raz zrobił. Niewiele brakowało, a zrujnowałby jej życie. Zawsze dążył do celu, nie zważając na innych. I zawsze dostawał to, czego chciał. Kiedy była młoda, niedoświadczona, omotał ją i wykorzystał. Teraz dorosła. Patrzyła w mroczne jak otchłań oczy sprawcy swego nieszczęścia z mściwą satysfakcją. Nic już dla niej nie znaczył. Podobnie jak ona dla niego. Inna, mocno spóźniona miłość wypełniała teraz serce Rachel. Właśnie z jej powodu stanęła ponownie twarzą w twarz z człowiekiem, który ją skrzywdził. Jednak świadomość, że widział w niej tylko głupią, godną pogardy gąskę nadal sprawiała jej ból. Ponad wszystko pragnęła wyrzucić z pamięci koszmar tamtych dni. Ostatnim wysiłkiem woli przepędziła posępne myśli i skoncentrowała się na sprawie. Powiedziała sobie, że tym razem to ona trzyma w ręku wszystkie atuty. Jeżeli Vito nie przyjmie jej warunków, nie otrzyma szmaragdów. Nie zależało jej na pieniądzach. Chciała czegoś więcej.

Vito zmrużył oczy. Patrzył na nią wyczekująco. Rachel odnosiła wrażenie, że zagląda w głąb jej duszy. Wytrzymała natarczywe spojrzenie.

– Słucham twojej propozycji – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Rachel wzięła głęboki oddech.

– Odzyskasz naszyjnik, jeżeli mnie poślubisz – odrzekła twardo.

Zapadła cisza. Trwała kilka długich sekund. Vito siedział w jednej pozycji jak skamieniały, z nieruchomym wzrokiem. Potem odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się długo, głośno, na całe gardło. Ten śmiech sprawiał jej ból, smagał jak bicz. Patrzyła na szeroko rozciągnięte usta, na odchyloną do tyłu głowę i cierpiała męki. Nagle zamilkł i obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem.

– O czymś takim możesz najwyżej pomarzyć – prychnął.