Barwy pożądania - Hart Megan - ebook + książka

Barwy pożądania ebook

Hart Megan

3,5

Opis

…Weźmiesz najpiękniejszy papier i najlepszy atrament.

Opiszesz ze szczegółami swoje najbardziej erotyczne doświadczenie. Może być prawdziwe, może być wymyślone, ale masz je napisać bez błędów, najstaranniejszym charakterem pisma, bez żadnych kleksów ani literówek.

Opis dostarczysz do czwartku.

 

Pod spodem widniał ten sam numer skrytki pocztowej co poprzednio.

Zamrugałam, czytając list ponownie, i poczułam, że rumieniec wypełza mi na policzki. Trzymałam kartkę ze świadomością, że nie powinnam jej przeczytać, nie była przeznaczona dla mnie. (…)

Starannie złożyłam list, tak delikatnie, jakbym poprawiała kołdrę na kochanku. Pytanie, kto wysyła te listy, przyćmiła bardziej intrygująca zagadka - dlaczego to robi.

Wstałam od stołu, żeby nalać sobie wody z kranu. Choć przełknęłam ją w kilku szybkich łykach, tak jak wytrawni pijacy whisky, nic nie pomogła na gorący rumieniec, który pokrył szyję i policzki. Odwróciłam się tyłem do lady i oparłam się o nią. List wciąż leżał na moim stole.

Nie oskarżał, zapraszał.

Zaczęłam się zastanawiać, które ze swoich licznych doznań seksualnych uważam za najbardziej erotyczne. Na pewno nie pierwszy raz, kiedy…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 433

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (175 ocen)
50
40
47
30
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Alishia22

Całkiem niezła

Nie jest źle ale mało się dzieje nudno troche
00
Agnieszka369

Nie oderwiesz się od lektury

To prawda. Trudno oderwać się od tej książki. Dużo poruszonych wątków trudnych relacji między ludźmi. Szczerze polecam.
00
Tamtamo

Nie oderwiesz się od lektury

Intrygująca, inna, dobrze napisana, wciągająca.
00
malachowskala

Z braku laku…

średnia....
00

Popularność




Megan Hart

Barwy pożądania

Moim zaufanym partnerom – sami wiecie, o kim mowa.

Mojej rodzinie – za wsparcie i miłość.

Czytelnikom – bez Was nie odniosłabym sukcesu. Dziękuję.

Nie piszę książek bez muzyki. Dziękuję artystom i muzykom, bez których nie dałabym rady siedzieć całymi dniami przy komputerze, tworząc światy oraz ludzi, którzy je zapełniają. Drodzy Czytelnicy, bardzo proszę, wspierajcie twórców, korzystając z legalnych źródeł.

Don McLean, Empty Chairs; Joaquin Phoenix i Reese Witherspoon, It Ain’t Me, Babe; Joshua Radin, Closer; Justin King, Same Mistakes; Lifehouse, Whatever It Takes; Meredith Brooks, What Would Happen; Rufus Wainwright, Hallelujah; Sara Bareilles, Gravity; Schuyler Fisk, Lying to You; She Wants Revenge, These Things; Tim Curry, S.O.S

Rozdział pierwszy

Czasem człowiek ogląda się za siebie.

On wychodził, ja wchodziłam. Minęliśmy się, jak setki ludzi mijają się każdego dnia, i w tej krótkiej chwili zarejestrowałam grzywę ciemnych potarganych włosów oraz błysk ciemnych oczu. Dostrzegłam też bojówki w kolorze khaki i czarny T-shirt z długimi rękawami, a na koniec to, że jest wysoki i ma szerokie barki. Po paru sekundach byłam już świadoma jego istnienia. Okręciłam się na pięcie i odprowadzałam go spojrzeniem, dopóki nie zamknęły się za mną drzwi Nakrapianej Ropuchy.

– Mam poczekać?

– Co takiego? – Spojrzałam na Kirę, która zdążyła już wejść do sklepu. – Na co?

– Aż wrócisz z pogoni za tym facetem, przez którego niemal doznałaś kontuzji szyi. – Rozbawiona machnęła ręką w jego kierunku.

Zniknął już jednak, nie widziałam go nawet przez szybę.

Znałam Kirę od dziesiątej klasy, kiedy to zbliżyłyśmy się do siebie ze względu na uczucie do Todda Browninga, chłopaka ze starszej klasy. Wtedy sporo nas łączyło, między innymi okropne fryzury, beznadziejny gust i skłonność do nadużywania czarnego eyelinera. W szkole byłyśmy przyjaciółkami, teraz jednak nie byłam pewna, czy mogłabym użyć tego słowa.

– Zamknij się. – Ruszyłam w głąb sklepu. – Ledwie go zauważyłam.

– Skoro tak twierdzisz. – Kira zawędrowała do półki z tandetą, której nie wzięłabym za darmo. Uniosła pluszową żabę z sercem w łapach. A na sercu był migotliwy napis MAMA. – Może to?

– Bardzo gustowne, ale nie, dziękuję, i nie każ mi mówić, dlaczego. Chociaż trochę mnie kusi, żeby kupić jej coś w tym rodzaju. – Odwróciłam się do półki z porcelanowymi klaunami.

– Chryste, nie tknęłabym tego nawet kijem. Kup koniecznie. – Kira parsknęła śmiechem.

Mnie też to rozbawiło. Próbowałam znaleźć odpowiedni prezent urodzinowy dla żony ojca. Baba za żadne skarby nie chciała zdradzić swojego wieku i co roku obchodziła dwudzieste dziewiąte urodziny. Mówiła o tym z porozumiewawczym uśmieszkiem, no i, rzecz jasna, absolutnie nie wzbraniała się przed drogimi podarunkami. Niestety jak do tej pory nic, co dostała ode mnie, nie wywarło na niej wrażenia, uparłam się jednak, że wreszcie wręczę jej idealny prezent.

– Gdyby nie były takie drogie, pewnie bym kupiła. Przecież zbiera te różne porcelanowe duperele z Limoges. Francuskie, rozumiesz. Jest więc nadzieja, że spodoba się jej taki klaun. – Dotknęłam parasola balansującej na linie paskudy.

Kira parę razy spotkała Stellę, ale nie przypadły sobie do gustu.

– Jasne – odparła. – Idę przejrzeć czasopisma.

Nie przestając szukać, wymamrotałam coś pod nosem. Miriam Levy, właścicielka Nakrapianej Ropuchy, sprowadzała rozmaite ozdobne przedmioty, ale nie dlatego tu trafiłam. Po prezent dla Stelli mogłam pójść dokądkolwiek. Pewnie zachwyciłby ją bon podarunkowy do Neimana Marcusa, nawet gdyby kręciła nosem na skromną kwotę. Nie przyszłam do sklepu Miriam po porcelanowe klauny ani nawet nie dlatego, że znajdował się nieopodal Riverview Manor, gdzie mieszkałam.

Nie. Przyszłam do sklepu Miriam po papier.

Pergamin, ręcznie wycinane kartki okolicznościowe, zeszyty, notatniki z papieru doskonałej jakości, cienkiego niczym bibułka, papeterie, na których należało pisać wiecznym piórem, i grube solidne kartoniki, które mogły znieść każdą torturę. Papier we wszystkich kolorach i rozmiarach, każdy jedyny w swoim rodzaju, unikatowy, idealny do pisania listów z wyznaniami miłości albo zawiadomieniem o zerwaniu, a także kondolencji i poezji.

I ani jednej ryzy zwykłego białego papieru do drukarki. Miriam nigdy by nie zamówiła czegoś aż tak pospolitego.

Mam lekkiego świra na punkcie artykułów papierniczych. Zbieram papier, pióra, kartoniki. Wpuśćcie mnie do sklepu z artykułami biurowymi, a spędzę tam mnóstwo czasu i wydam więcej niż typowa kobieta na buty. Uwielbiam zapach dobrego atramentu na kosztownym papierze, kocham trzymać w palcach ciężkie czerpane arkusze. Przede wszystkim jednak ubóstwiam białą, pustą kartkę, która dopiero czeka na zapisanie. Zanim stalówka dotknie papieru, wszystko może się zdarzyć.

Najbardziej w Nakrapianej Ropusze podoba mi się to, że Miriam sprzedaje papier na sztuki, opakowania i ryzy. Moja kolekcja składa się między innymi z czerpanego kremowego papieru ze znakami wodnymi, ręcznie wyrabianych arkuszy z miazgi kwiatowej, ozdobnych kartoników z wycinankami. Mam ciężkie i lekkie wieczne pióra w każdym kolorze. Większość z nich była niedroga, ale coś – może kolor atramentu albo oprawki – wywarło na mnie wrażenie. Od lat zbieram papiery i pióra w antykwariatach, na wyprzedażach i sklepach ze starzyzną. Odkrywszy Nakrapianą Ropuchę, poczułam się tak, jakbym odnalazła mój prywatny raj.

To, co kupuję, zawsze zamierzam wykorzystać na coś ważnego, coś wartościowego. Piórem, które idealnie leży w dłoni, chcę pisać listy miłosne, przewiązywać je karmazynową wstążką i pieczętować lakiem. Kupuję i kocham papier, jednak rzadko na nim piszę. Nawet anonimowe listy miłosne wymagają odbiorcy, a ja nie jestem zakochana.

Zresztą kto w dzisiejszych czasach pisze na papierze? Komórki, SMS-y i internet sprawiły, że sztuka epistolograficzna niemal odeszła do lamusa. A jednak to w ręcznie napisanym liście tkwi potężna siła. Taki list to coś osobistego, potencjalnie głębokiego, coś więcej niż nabazgrana w pośpiechu lista zakupów albo parafka na pocztówce z nadrukowanym tekstem. To coś, czego zapewne nigdy nie napiszę, pomyślałam, dotykając jedwabistej krawędzi wytłaczanej papeterii w stylu epoki wiktoriańskiej.

– Cześć, Paige, co słychać?

Ari, wnuk Miriam, przełożył paczki na podłogę, na moment zniknął z pola widzenia i znowu się objawił, wyskakując zza lady niczym klaun z pudełka.

– Skarbie, następna partia dla ciebie. – Miriam wyłoniła się zza oddzielającej zaplecze kotary i zerknęła na wnuka. – Zajmij się tym od razu, a nie po dwóch godzinach, jak ostatnio.

Ari przewrócił oczami, ale wziął od niej kopertę i ucałował babcię w policzek.

– Dobrze, bunia.

– Grzeczny chłopiec. – Miriam oderwała od wnuka czułe spojrzenie i popatrzyła na mnie. – Paige, czym mogę ci służyć?

Jak zawsze była nienagannie umalowana i uczesana. Innymi słowy, stuprocentowa dama. Ma co najmniej siedemdziesiąt lat i klasę, której tak bardzo brakuje wielu kobietom, niezależnie od wieku.

– Szukam prezentu dla żony ojca.

– Hm... – Lekko przechyliła głowę. – Na pewno znajdziesz coś idealnego, ale jeśli potrzebujesz pomocy, daj znać.

– Dziękuję. – Wpadałam tu często, więc dobrze wiedziała, jak bardzo lubię myszkować po sklepie.

Po dwudziestu minutach, które spędziłam na oglądaniu i głaskaniu nowej dostawy papieru oraz kosztownych piór – niestety, nie na moją kieszeń – Kira znalazła mnie na tyłach sklepu.

– No dobra, Indiana Jones, czego szukasz? Zaginionej arki? – burknęła.

– Będę wiedziała, kiedy to zobaczę.

Gdy spiorunowałam ją wzrokiem, przewróciła oczami, po czym zaproponowała:

– Chodźmy do centrum handlowego. Wiesz, że Stella ma w nosie twój prezent.

– Ale ja nie mam go w nosie. – Nie potrafiłam wyjaśnić, jakie to dla mnie ważne. Wcale nie chciałam zaimponować Stelli, przecież wiedziałam, że nigdy mi się to nie uda, zależało mi jednak na tym, by jej nie rozczarować. Nie chciałam, by zyskała dowody, że nie myliła się co do mnie. Tylko tego pragnęłam – żeby nie miała racji.

– Wiesz, że czasem jesteś koszmarnie uparta?

– To się nazywa determinacja – mruknęłam, po raz ostatni spoglądając na półkę przed sobą.

– Nieprawda. To się nazywa ośli upór, choć tak bardzo próbujesz temu zaprzeczyć. Poczekam na zewnątrz.

Nawet nie podniosłam wzroku. Kira z natury była niecierpliwa, dlatego nieraz trudno było wytrzymać z nią w sklepie, ale za długo odkładałam kupno prezentu dla Stelli. Od przeprowadzki z rodzinnego Lebanon do Harrisburga rzadko widywałam Kirę. Szczerze mówiąc, przedtem też rzadko się widywałyśmy. Kiedy zadzwoniła, żeby spytać, czy chcę się spotkać, nie byłam w stanie wymyślić żadnej przekonującej wymówki.

Uznałam, że z przyjemnością wypali papierosa albo nawet dwa, czekając na mnie, więc ponownie skupiłam się na poszukiwaniach. Musiałam znaleźć odpowiedni prezent.

Po latach odkryłam, że sam prezent niekoniecznie musiał wzbudzić aprobatę Stelli. Chodziło o coś mniej konkretnego niż cena. Ojciec dawał jej wszystko, czego sobie zażyczyła, a jeśli nie dostała czegoś od niego, kupowała to sobie sama. Innymi słowy, nie sposób było podarować jej coś, co mogłoby się jej przydać. Gretchen i Steve, dzieci ojca z pierwszego małżeństwa, szły na łatwiznę i wykorzystywały własne dzieci do tworzenia prezentów w rodzaju namalowanej urodzinowej kartki. Dwaj synowie Stelli wciąż byli zbyt mali, żeby się przejmować urodzinami matki. Mojemu przyrodniemu rodzeństwu uchodziło płazem chodzenie na skróty, ode mnie jednak oczekiwano więcej.

Z drugiej strony, gdy stawia się nam wysokie wymagania, to wcale nie jest to pozbawione pewnych korzyści.

Rozglądałam się uważnie, zastanawiając się, co idealnie pasowałoby do Stelli. Wcale nie twierdzę, że żona ojca jest złym człowiekiem. Co prawda nigdy nie dokładała starań, abym poczuła się przynależna do rodziny, jak Gretchen i Steven, i na pewno nie byłam dla niej równie ważna jak jej synowie Jeremy i Tyler, jednak w przeciwieństwie do mnie moje przyrodnie rodzeństwo albo mieszkało, albo nadal mieszka z naszym ojcem.

Nagle zobaczyłam idealny prezent. Zdjęłam pudełko z półki i je otworzyłam. W środku były błękitne kartoniki zawinięte w ciemnoniebieską bibułkę. W prawym dolnym rogu każdego kartonika lśniło stylizowane S otoczone wianuszkiem subtelnie połyskujących gwiazdek. Na kopertach widniał identyczny gwiaździsty motyw, a papier przetykany był srebrnymi nitkami, które błyszczały w świetle. W komplecie znajdowało się również wieczne pióro. Wyjęłam je. Było bardzo lekkie, a przez maleńki frędzelek na końcu wyglądało banalnie, by nie powiedzieć, że tandetnie, ale przecież nie kupowałam go dla siebie. Doszłam do wniosku, że idealnie nadaje się do wymanikiurowanych palców, które będą wypisywały bileciki z podziękowaniami, a zamiast kropek nad literką „i” rysowały serduszka.

Miałam idealny prezent dla Stelli.

– A więc coś znalazłaś. – Miriam wyjęła pudełko z moich rąk i ostrożnie odlepiła cenę. – Doskonały wybór. Na pewno jej się spodoba.

– Mam nadzieję. – Naprawdę tak sądziłam, ale nie chciałam zapeszyć.

– Zawsze wiesz, czego potrzeba innym, prawda? – Uśmiechając się przyjaźnie, wsunęła pudełeczko do ładnej torebki. Dodała też ozdobną kokardę.

– No, nie jestem pewna. – Też się uśmiechnęłam, ale był to nikły uśmiech.

– Owszem – oznajmiła stanowczo. – Dobrze pamiętam klientów, zwracam na nich uwagę. Wielu przychodzi tutaj po coś, czego nie znajduje. Ty zawsze znajdujesz.

– Co jeszcze nie znaczy, że znajduję to, co trzeba – oświadczyłam, płacąc nowiutkimi banknotami, prosto z bankomatu.

– Czyżby? – Miriam popatrzyła na mnie wymownie.

Nie odpowiedziałam. Skąd ludzie mają wiedzieć, czy robią to, co należy? Prawda wychodzi na jaw dopiero wtedy, gdy jest już za późno na jakiekolwiek zmiany.

Miriam mówiła zaś dalej:

– Wiesz, Paige, czasem wydaje się nam, że dobrze wiemy, czego chcą albo czego potrzebują inni. Tyle, że potem... – westchnęła, wyciągając spod lady ładną papeterię z wieczkiem z przezroczystego plastiku – ...odkrywamy, że się myliliśmy. Odłożyłam to dla jednego ze stałych klientów, byłam pewna, że znam jego oczekiwania, a jednak wcale nie przypadło mu do gustu.

– Szkoda. Ale jestem pewna, że komuś się spodoba.

Wcale się nie dziwiłam, że facet nie chciał tej papeterii. Była za bardzo kobieca, bo na papierze wytłoczono kwiatki o złotych konturach.

– Może tobie? – Miriam spojrzała na mnie uważnie.

Odłożyłam kwiecisty papier i wepchnęłam dłonie w tylne kieszenie, rozglądając się przy tym po sklepie, a na koniec odparłam:

– To nie w moim stylu.

Miriam zaśmiała się i schowała pudełko. Pomalowała paznokcie na szkarłatny kolor, w tym samym odcieniu co szminka. Nosiłam w sobie cichą, za to gorącą nadzieję na to, że w wieku Miriam będę miała przynajmniej połowę jej klasy. Cholera, już teraz chciałam być w pięćdziesięciu procentach tak stylowa jak ona.

– Może więc znajdziesz coś dla siebie? Mam kilka nowych notatników oprawionych w zamsz, z kartkami o złoconych brzegach, przewiązanych wstążką. – Kusicielka Miriam wskazała witrynę. – Chodź, zobaczysz.

– Boże, w ogóle nie masz serca – marudziłam żartobliwie. – Przecież wiesz, że wystarczy mi tylko pokazać... Och. Och...

– Ładne, prawda?

– Tak. – Tyle że nie patrzyłam na notatniki, ale na czerwone lakierowane pudełko z pokrywką, w której wstążki zastąpiły haczyki. Polerowane drewno zdobiła fioletowo-niebieska ważka. – Co to? – Pogłaskałam gładkie wieczko i otworzyłam pudełko. W środku, na czarnym atłasie, spoczywało niewielkie gliniane naczynie, a obok pojemniczek z czerwonym atramentem i komplet pędzelków o drewnianych uchwytach.

– Chiński zestaw do kaligrafii. – Miriam obeszła ladę, żeby popatrzeć razem ze mną. – Ten jest wyjątkowy, zawiera nie tylko pędzelki i atrament, ale również papier i zestaw wiecznych piór.

Gdy uniosła dół pudełka, zobaczyłam stosik przewiązanego karmazynową wstążką papieru i komplet piór o mosiężnych stalówkach w woreczku z czerwonego atłasu.

– Wspaniały. – Schowałam za siebie ręce, chociaż marzyłam o tym, żeby dotknąć tych piór, atramentu i papieru.

– Właśnie tego potrzebujesz, prawda? – Miriam wróciła za ladę i przysiadła na taborecie. – Wprost idealne dla ciebie.

– Tak... – Sprawdziłam cenę i stanowczym ruchem zamknęłam wieczko. – Ale nie dzisiaj.

– Nie? Dlaczego dobrze wiesz, czego potrzebują inni, ale nie ty sama? Straszna szkoda, Paige. Powinnaś je kupić.

Cudowny komplet wart był tyle, ile wynosił mój comiesięczny rachunek za telefon. Pokręciłam głową, po czym spojrzałam na Miriam i spytałam:

– Dlaczego jesteś przekonana, że wiem, czego potrzeba innym? To dosyć śmiały wniosek.

Rozerwała torebeczkę miętówek i włożyła jedną do ust. Ssała ją chwilę, a następnie odparła:

– Jesteś dobrą klientką. Widziałam wiele razy, jak kupujesz prezenty, także jakieś drobiazgi dla siebie. Pochlebiam sobie, że znam się na ludziach i wiem, czego potrzebują. Niby dlaczego trzymam takie paskudztwa na półkach? Bo ludzie chcą je kupować.

Powiodłam wzrokiem za jej spojrzeniem i ujrzałam jeszcze więcej półek z porcelanowymi klaunami.

– To, że czegoś chcesz, wcale jeszcze nie znaczy, że powinnaś to mieć – oznajmiłam.

– Ujęłabym to inaczej, Paige. To, że czegoś chcesz, wcale jeszcze nie znaczy, że powinnaś sobie tego odmawiać – pogodnie skontrowała Miriam. – Kup to pudełko. Zasłużyłaś na nie.

– Ale nie wiem, co pisać na tej papeterii!

– Listy do ukochanego.

– Nie mam ukochanego. – Znów pokręciłam głową. – Wybacz, Miriam, nic z tego. Może kiedy indziej.

– Dobrze, dobrze. – Westchnęła ciężko, patrząc na mnie wymownie. – Odmów sobie przyjemności, odmów sobie czegoś ładnego. Myślisz, że właśnie tego ci trzeba?

– Myślę, że muszę zapłacić rachunki, zanim będzie mnie stać na luksusy – odpowiedziałam przytomnie. – Tak właśnie myślę.

– No tak... Jesteś rozważna, praktyczna, niezbyt romantyczna. Cała ty.

– I wszystko to wywnioskowałaś z papeterii, którą tu kupiłam? – Oparłam ręce na biodrach. – Daj spokój.

Miriam wzruszyła ramionami. Bez trudu mogłam sobie wyobrazić, jaka była w młodości. Uparta, pełna gracji, piękna...

– Wywnioskowałam to z papeterii, której tu nie kupiłaś. – Znów popatrzyła na mnie znacząco. – Kiedy będziesz staruszką, staniesz się równie mądra jak ja.

– Mam nadzieję. – No cóż, rozbawiła mnie.

– A ja mam nadzieję, że wrócisz i kupisz ten zestaw. Jest ci pisany, Paige.

– Na pewno o tym pomyślę. Dobrze? Umowa stoi?

– Jeśli kupisz ten zestaw, gwarantuję ci, że znajdziesz kogoś, do kogo warto będzie coś na nim napisać – oświadczyła Miriam.

Rozdział drugi

Zaczniemy?

Oto Twoja pierwsza lista.

Jak najdokładniej wypełnij każde polecenie. Tu nie ma miejsca na błędy. Porażka oznacza, że cię odprawię.

Nagrodą będzie moja uwaga i przewodnictwo.

Stworzysz listę złożoną z dziesięciu punktów – pięciu Twoich wad, pięciu mocnych stron.

Dostarcz ją jak najszybciej na podany niżej adres.

Kwadratową kopertę zrobiono z bardzo drogiego papieru. Nie była zaklejona, podobnie jak koperty z zaproszeniami. Wyjęłam ze środka ciężką kartkę w kolorze écru i obracałam w palcach. Na moje wyczucie był to papier z włókien lnianych, też bardzo kosztowny. Szorstkawy brzeg świadczył o tym, że papier wycięto ręcznie z większego arkusza. Był zbyt lekki jak na karton, ale zbyt gruby, żeby zmieścić się do drukarki komputerowej.

Powąchałam kopertę. W gładkim, a zarazem trochę porowatym papierze zachował się ledwie wyczuwalny, jakby podchodzący piżmem zapach. Nie rozpoznałam go, ale zmieszany z wonią kosztownego atramentu i papieru sprawił, że zakręciło mi się w głowie.

Dotknęłam czarnych, okrągłych liter. Charakter pisma nic mi nie mówił, a pod listem brakowało podpisu. Każde słowo i litera zostały nakreślone z wielką precyzją, bez niedbałych pętelek, ptaszków czy zawijasów, tak typowych dla pisma większości ludzi. Te wydawały się wyćwiczone i konkretne, a także całkowicie anonimowe.

Jako adres zwrotny podano skrytkę pocztową w jednym z miejscowych urzędów pocztowych, nic więcej, tylko tyle. Odkąd pięć miesięcy temu przeprowadziłam się do Riverview Manor, otrzymałam kilka ulotek reklamowych, prośby o datki zaadresowane do dwóch poprzednich lokatorek oraz całe mnóstwo rachunków, za to żadnej osobistej korespondencji. Znowu zaczęłam obracać w palcach kartkę, przysłuchując się delikatnemu szelestowi papieru. Na kopercie nie widniało żadne nazwisko ani adres, tylko numer napisany tą samą ręką co list. Spojrzałam uważniej i dostrzegłam to, czego wcześniej w pośpiechu nie zauważyłam.

Dostrzegłam trzy cyfry składające się na liczbę sto czternaście.

No i wszystko się wyjaśniło. Ten list nie był przeznaczony dla mnie. Atrament trochę się rozmazał i pierwsza jedynka trochę się upodobniła do czwórki. Dlatego ktoś omyłkowo wsunął list do skrzynki numer czterysta czternaście, mojej skrzynki.

Przynajmniej nie było to kolejne zaproszenie na ślub albo na wieczór panieński od „przyjaciółek”, których nie widziałam od lat. Nie uśmiechało mi się kupowanie komuś drogich prezentów tylko dlatego, że w zamierzchłych czasach chodziłyśmy razem na matematykę.

– Co to? – Kira stanęła za mną w oparach papierosowego dymu i oparła brodę na moim ramieniu.

Nie wiem, dlaczego nie chciałam jej pokazać listu, ale złożyłam kartkę i wsunęłam do koperty. Szybko odnalazłam skrzynkę numer sto czternaście i wepchnęłam list przez otwór. Potem zajrzałam do środka przez szklaną szybkę i zobaczyłam, że smutna i samotna koperta leży w metalowej kasetce.

– Nic – odparłam. – To nie do mnie.

– Ruszaj się, małpo, idziemy na górę. Zorganizujemy trójkącik z Josem, Jackiem i Jimem. – Uniosła torbę z pobrzękującymi butelkami.

Każda kobieta powinna mieć zdzirowatą przyjaciółkę, dzięki której ma o sobie lepsze zdanie. Nieważne, ile wypijesz na przyjęciu, z iloma facetami zaczniesz się obściskiwać ani w jak krótkiej spódnicy paradujesz, zdzirowata przyjaciółka zawsze będzie bardziej zdzirowata od ciebie.

Kira i ja latami na przemian odgrywałyśmy tę rolę. Nie jestem z tego dumna, ale nie zamierzam się wypierać.

– Jeszcze nawet nie ma ósmej – zauważyłam. – Wieczór w klubie zaczyna się rozkręcać koło jedenastej.

– Właśnie dlatego wpadłam do monopolowego. – Rozejrzała się po holu i uniosła brwi. – No, no. Nieźle.

Też się rozejrzałam, zresztą jak zawsze, chociaż byłam w stanie odtworzyć z pamięci niemal każdą płytkę na podłodze.

– Dzięki – powiedziałam. – Chodź, złapiemy windę.

Moje mieszkanie musiało na niej wywrzeć podobne wrażenie, ale nic nie powiedziała, tylko natychmiast zaczęła po nim krążyć. Wysuwała szuflady, przetrząsnęła apteczkę, a kiedy nadeszła pora na kanapki, które kupiłyśmy na kolację, urządziła show, zastawiając mój zniszczony kuchenny stół normalnymi talerzami, a nie takimi z papieru. Mimo to ani słowem się nie zająknęła, że mieszkanie jej się podoba.

Było niemal tak jak dawniej. Chichotałyśmy nad kanapkami, jednocześnie oglądając reality show w telewizji. Nie zapomniałam, jak dziwaczne poczucie humoru ma Kira, jednak od dawna nie zdarzyło mi się ryczeć ze śmiechu tak, że bolał mnie brzuch. Nagle zaczęłam się cieszyć, że ją zaprosiłam. Miło przebywać z kimś, kto zna wszystkie twoje wady, ale i tak cię lubi, a przynajmniej nie czuje do ciebie niechęci z ich powodu.

Kira wspomniała o nowym chłopaku, Tonym Jakmutam, nazwisko nic mi nie mówiło. Nie raczyła o nim napisać w SMS-ach i okazjonalnych mejlach, teraz jednak wyraźnie zależało jej, żebym o niego spytała.

– Długo ze sobą chodzicie?

Dolałam sobie cuervo i spojrzałam na kieliszek, zastanawiając się, czy na pewno chcę to pić. Kiedyś wlewałam w siebie alkohol bez strachu przed konsekwencjami, ale ostatnio niewiele piłam. Popchnęłam ku niej kieliszek, a Kira uporała się z tequilą jednym haustem.

– Odkąd się wyniosłaś z miasta – odparła. – Dość długo.

Moim zdaniem to nie jakiś tam szmat czasu, ale dla Kiry wszystko powyżej trzech miesięcy stanowiło rekord.

– No to bardzo fajnie.

– Może być. – Zmarszczyła nos. – Jest niezły w łóżku, no i kupuje mi rozmaite pierdoły. Ma pracę i odjazdowy wóz. To nie byle frajer.

– Same zalety. – Moje oczekiwania były nieco wyższe, przynajmniej od niedawna, ale uśmiechnęłam się do Kiry i zabrałam się do sprzątania po kolacji.

– Na to wygląda. – Wstała, żeby mi pomóc. – To porządny facet.

Co oznaczało, że naprawdę jej na nim zależy. Popatrzyłam na nią uważnie, myśląc o tym, że czasy się zmieniają, podobnie jak ludzie.

Kiedy nadeszła pora, żeby się zbierać, Kira udała, że zaraz puści pawia, jęcząc przy tym:

– Jezu, nie wkładaj tego... błe.

Spojrzałam na swoje dżinsy biodrówki z lekko rozszerzanymi nogawkami. Do kompletu miałam na sobie wysokie buty i podkoszulek, żeby pokazać ramiona. Godziny męczarni na siłowni nareszcie zaczęły przynosić rezultaty.

– Co jest nie tak z moim strojem? – spytałam.

Kira otworzyła na oścież drzwi garderoby, weszła do środka i zaczęła szperać.

– Nie masz nic... lepszego?

Chciałam ją poinformować, że liceum skończyło się już dawno temu, ale patrząc na jej krótką dżinsową spódniczkę i obcisłą, odsłaniającą brzuch bluzkę, uznałam, że aluzja i tak do niej nie dotrze, więc tylko wzruszyłam ramionami.

– Wiedziałam, że masz bardziej seksowne ciuchy! – Wyłoniła się z garderoby z naręczem koszul i spódniczek, które kiedyś faktycznie kupiłam, ale nie wkładałam od niepamiętnych czasów. To, co rzuciła na łóżko, stanowiło równowartość moich miesięcznych zarobków.

Wzięłam do ręki jedwabistą bluzkę bez rękawów w odcieniu lawendy i czarną elastyczną spódnicę. Przyłożyłam je do siebie, jednocześnie przeglądając się w lustrze. Potem cisnęłam jedno i drugie z powrotem na łóżko.

– Nie, dzięki – powiedziałam. – Pójdę w tym, co mam na sobie. Jest mi wygodnie.

– Daj spokój, Paige. – Kira z dezaprobatą pokręciła głową.

– Mam dać spokój? – Znowu na siebie spojrzałam. Dżinsy ładnie opinały mi biodra i pupę, a T-shirt podkreślał płaski brzuch. Wydawało mi się, że naprawdę nieźle wyglądam. – Z czym?

– No wiesz. – Stanęła obok mnie. – Musisz pokazać trochę ciała.

Popatrzyłam na nią. Nawet w butach na obcasie byłam o dobrych dziesięć centymetrów niższa. Kira miała rude gęste włosy, które opadały na plecy. Żadna tam farbowana lisica, ten rudy kolor był naturalny. Nigdy się nie opalała, więc ciemny eyeliner wokół oczu wydawał się smolistoczarny, a szminka wręcz obscenicznie czerwona. Potem znów spojrzałam na swoje odbicie, najpierw na prawy profil, potem na lewy. Mam naturalne jasne włosy i niebieskie, niemal granatowe oczy. Jestem bardzo podobna do ojca i pewnie tylko dlatego nigdy się mnie nie wypierał.

– Chyba dobrze wyglądam – oświadczyłam, ale w moim głosie pobrzmiewała lekka zawiść.

Pieniądze wydawałam na klasyczne skromne stroje znanych marek, kupowane po sezonie albo na wyprzedażach. Przez kilka ostatnich lat kompletowałam obecną garderobę. Ubrania do pracy, a także na imprezy, wyglądały na drogie i spokojnie mogły uchodzić za stroje z klasą. Do nich dopasowywałam buty, nawet takie, na jakie nie zawsze było mnie stać. Nie zamierzałam iść w ślady Clarice Starling i mimo dobrej torebki zdradzić swoje pochodzenie tandetnym obuwiem.

Jeszcze raz popatrzyłam na mój lustrzany wizerunek, myśląc jednocześnie o szeleście atłasu na skórze. Gdybym poszła bez stanika, rozpychające się pod tkaniną piersi przyciągałyby męski wzrok.

Znowu podniosłam bluzkę bez rękawów i przyłożyłam ją do siebie, wygładzając materiał na brzuchu. Kira objęła mnie, obrzucając pełnym aprobaty spojrzeniem.

– No dawaj. – Trąciła mnie biodrem. – Przecież chcesz.

Naprawdę chciałam. Chciałam wyjść i nawalić się jak stodoła, tańczyć, palić papierosy i ocierać się o co najmniej kilku facetów. Chciałam czuć gorące męskie ciało przy swoim i widzieć pożądanie w oczach nieznajomego. Przede wszystkim jednak nie chciałam myśleć o tym, że muszę wszystkim dowieść, jak bardzo się co do mnie mylili.

Włożyłam bluzkę przez głowę i po chwili wahania rozpięłam stanik. Atłasowy top opadł do bioder, a piersi zakołysały się pod tkaniną. Sutki natychmiast stwardniały, a ja mimowolnie zadrżałam.

– A teraz cię umaluję – oznajmiła Kira.

Przyniosła ogromną torbę i zaczęła wyciągać słoiczki, tubki, pędzelki oraz brokat. Uwielbiam brokat, ale nie używałam go od wielu lat. W moim nowym życiu nie było dla niego miejsca.

– Sama się tym zajmę – powiedziałam. Oczywiście przemilczałam powód. W życiu bym nie tknęła kosmetyków, których używała Kira. Cholera wie, jakie zarazki mogłyby na mnie przeskoczyć.

Odegnałam ją gestem, poszłam do łazienki i wyciągnęłam spod umywalki pudło z kosmetykami. Patrzyłam na szminki w jagodowych kolorach i cienie do powiek w barwach tęczy, na mnóstwo zużytych do połowy czarnych ołówków i kilka butelek płynnych eyelinerów. Potrząsnęłam jednym, przekonana, że po takim czasie na pewno wysechł, ale okazało się, że rozprowadza się bez problemu.

Namalowałam sobie na twarzy maskę. Wyglądała zupełnie jak ja, tylko bardziej kolorowo, śmielej, odważniej. Kiedyś chodziłam z taką twarzą na co dzień, nie miałam innej.

Potem wcisnęłam się w obcisłą czarną spódnicę. Nie włożyłam rajstop, choć byłam świadoma, że trochę zmarznę w drodze z parkingu do klubu. Wiedziałam jednak, że rozgrzeję się na parkiecie. Po chwili wyciągnęłam z garderoby niesamowite buty.

Kira właśnie wystukiwała SMS-a, jednak na widok moich butów szeroko otworzyła oczy i wykrzyknęła:

– O rany, Steve Madden!

– Pierwsza para, którą sobie kupiłam.

Pogłaskałam lakierowaną czarną skórę i dziesięciocentymetrowe obcasy. Większość mężczyzn nie widziała różnicy między butami z dyskontu a tymi od Steve’a Maddena, za to kiedy już miałam je na nogach, oglądali się za mną czasami nawet więcej niż raz.

Wsunęłam stopy w buty i wstałam, balansując, żeby znaleźć środek ciężkości. Mama nauczyła mnie sztuki paradowania na tak wysokich obcasach. Jako dziecko lubiłam grzebać w jej garderobie i chodzić po domu w wyszperanych butach.

Wygładziłam jedwabisty materiał na brzuchu i na biodrach, po czym po raz ostatni zerknęłam w lustro i spytałam dziarsko:

– Gotowa?

– Tak – odparła nadąsana Kira. – Tyle że teraz ty wyglądasz genialnie, a ja do dupy.

– Wyglądasz supersexy – zapewniłam, bo w końcu od czego są przyjaciółki.

Wydawała się przekonana, jak sądzę głównie zresztą dlatego, że bardzo chciała w to wierzyć.

– Jazda, idziemy się schlać! – zakomenderowała.

Znów go ujrzałam, tamtego bruneta. Tym razem to on wchodził, a ja wychodziłam. Ponownie minęliśmy się jak dwa statki, z których jeden majestatycznie pruł przed siebie, a drugi wpadł na górę lodową. Nie mogłam się obrazić, że jego spojrzenie prześliznęło się po mnie bez najmniejszego zainteresowania, gdy pochylając głowę, z ożywieniem rozmawiał przez komórkę. Wyraźnie był czymś zaabsorbowany. Tak usilnie udawałam brak zainteresowania jego osobą, że wpadłam na futrynę i nabiłam sobie siniaka.

– Brawo. – Kira uśmiechnęła się szyderczo. Nawet się nie zorientowała, że to ten facet. – Dobrze wiedzieć, że masz mocną głowę.

W milczeniu roztarłam obolały bark. Gdy się mijaliśmy, rękaw jego koszuli musnął moje nagie ramię i w tej krótkiej chwili włosy na karku stanęły mi dęba, zaś w brzuchu poczułam niepokojący ucisk.

Mieszkał w tym samym budynku co ja.

Rozdział trzeci

Nie powinnam być zaskoczona, w końcu widywałam mnóstwo lokatorów z Riverview Manor choćby w sklepie Miriam czy w Porannej Mokce, kawiarence na rogu. Wpadałam też na nich na poczcie, na parkingu i w spożywczym. W końcu Harrisburg to niewielkie miasto.

Mimo to nie mogłam przestać myśleć o ciemnych oczach i gęstych ciemnych włosach, o koszuli, która dotknęła mojej nagiej skóry. Niech to szlag... Nie dało się ukryć, że byłam napalona, ale co się dziwić, skoro minęły całe wieki, odkąd uprawiałam seks z kimś innym niż ja sama.

Miałyśmy spory wybór lokali w śródmieściu, ale ja uparłam się iść do Apteki. Pojechałyśmy taksówką, bo nie prowadzę po drinkach, a spacer, który byłby bardzo przyjemny w dresie w niedzielne popołudnie, z całą pewnością okazałby się zbyt długi jak na nocną porę, do tego na obcasach i po pijaku.

Nawet jak na piątkowy wieczór w Aptece panował nieznośny ścisk. Przepchałyśmy się przez tłum w kierunku baru, Kira prowadziła. Nagle stanęła jak wryta, a ja wpadłam prosto na nią, a ktoś z tyłu na mnie. Tenże ktoś złapał mnie za pośladki, ale kiedy odwróciłam się, by sprawdzić, kto to taki i mu przyłożyć, ujrzałam za sobą cały ocean potencjalnych winowajców.

– Cześć, Jack – odezwała się Kira, a ja odwróciłam głowę.

Szlag by trafił. Jack był miłością Kiry, kiedy w ostatniej klasie przeniósł się do naszego liceum z innej szkoły. Miesiącami główkowała, co zrobić, żeby zaprosił ją na studniówkę, i marzyła o tym, żeby wskoczyć mu do łóżka. O ile mi wiadomo, nic z tego nie wyszło, ale Kira i tak porysowała samochód jednej z jego dziewczyn.

Nie miała pojęcia, że kilka lat temu Jack i ja przez dwa miesiące pieprzyliśmy się jak króliki. Teraz ledwie o tym pamiętaliśmy, w każdym razie ja na pewno, a on najpewniej, ale Kira nie byłaby zachwycona, więc postanowiłam ją odciągnąć, zanim zrobi się nieprzyjemnie. Poza tym Jack nie był sam, tylko z kobietą, która popijała piwo i patrzyła na nas z uśmiechem.

Szarpnęłam Kirę za łokieć.

– Au! – syknęła, gdy tłum zamknął się za nami i już nie widziałyśmy Jacka. – Dlaczego to zrobiłaś?

– Daj spokój, nie pchaj się w kłopoty – poradziłam. – Miałyśmy się napić.

– Wcale nie chcę sprowadzać kłopotów. – Zmarszczyła brwi, zarzuciła rudą grzywą. Miała gdzieś, że pacnęła włosami w twarz jakiegoś faceta, który się wkurzył.

Nie da się ukryć, że nie tak chciałam zacząć ten wieczór.

– Będą inni – dodałam.

Kira pociągnęła nosem, skrzyżowała ręce na piersi, wreszcie odparła:

– Och, nie wątpię.

W Aptece zawsze panowała dominacja samców, na jedną dziewczynę przypadało co najmniej trzech facetów. Wszyscy byli napaleni i szukali partnerki. Oczywiście gdy ochoczo wyciągali portfele i poili nas alkoholem, nie powodowała nimi rycerskość. Chodziło im tylko o to, żeby kogoś przelecieć.

– Popatrz, popatrz – odezwała się nagle Kira. – Wspominałaś o kłopotach?

Miała rację, szykowały się kłopoty, i to przez duże K.

Wyprostowałam się, uniosłam głowę i powiedziałam:

– Witaj, Austin. – Dawno temu Austin i ja pieprzyliśmy się jak para wygłodniałych dzikich zwierząt. Mogłabym się założyć, że nadal miał blizny, w każdym razie ja je miałam.

– Cześć, Paige. – Nie wydawał się szczególnie zdumiony moim widokiem.

Nosił dłuższe włosy, ale uśmiech się nie zmienił. To był ten sam uśmiech, który sprawiał, że dziewczyny natychmiast rozkładały nogi. Austin miał na sobie koszulę w niebieskie paski i spłowiałe wystrzępione dżinsy, które świetnie opinały tyłek. Pomyślałam, że takie spodnie powinny być uznawane przez prawo za nielegalne dla facetów tak zbudowanych jak Austin. Jego kumpel, którego nie znałam, wyglądał znacznie gorzej, chociaż włożył niemal identyczną koszulę, tyle że w brązowe paski.

Kira wbiła mi paznokcie w łokieć. Zabolało, więc wyrwałam rękę z jej uścisku.

– Co słychać? – zapytałam Austina.

– W porządku. – Jego wzrok powędrował do Kiry i z powrotem do mnie. – Dawno cię nie widziałem.

– Nie jeździłam do domu – odparłam.

Teraz domem było dla mnie mieszkanie na Front Street, nie przyczepa albo wynajęty domek w Lebanon.

– Tak, wiem. Hej, Kira, jak widzisz, udało mi się wyrwać.

Zamarłam i spiorunowałam Kirę wzrokiem, ale tylko patrzyła na mnie tępo.

– No co? – burknęła.

Byłam pewna, że poinformowała go o naszym wypadzie, oboje mieli to wypisane na twarzach. Zastanawiałam się, jak udało się jej go przekonać. Korciło mnie, żeby wyjść, a nie zrobiłam tego tylko dlatego, że Austin patrzył na mnie, a nie na nią.

Kira też to dostrzegła i spojrzała na mnie ze złością. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby zaaranżowała to spotkanie wyłącznie po to, żeby zobaczyć, jak ja i Austin skaczemy sobie do oczu. Ale się nie doczeka, postanowiłam w duchu. Było, minęło, koniec pieśni. Odprężyła się trochę, kiedy przyjaciel Austina uśmiechnął się do niej. Wcale nie był brzydki. Owszem, nie aż tak atrakcyjny jak Austin, ale w końcu większość facetów nie dorastała mu do pięt.

– Czego się napijesz? – Austin już wyciągał portfel.

Nie miałam zamiaru rezygnować z darmowego drinka, choćby i od niego.

– Margarity – odparłam.

– A ja mam ochotę na coś mocnego i dużego. Co ocieka śmietanką. – Kira pochyliła się ku Austinowi, żeby na pewno ją usłyszał.

Gdy jej usta dotknęły jego ucha, Austin odchylił się lekko. Kira nawet tego nie zauważyła, ja jednak i owszem. Przedstawił nas swojemu przyjacielowi, który miał na imię Ethan. Tenże Ethan zdołał oderwać wzrok od cycków Kiry na całe dwie sekundy, żeby bez najmniejszego zainteresowania skinąć mi głową. A niby czego się spodziewałam? Że powie: „Ach, więc to jest ta Paige?”. Z tym że „ta” należałoby jakoś zaakcentować, a na papierze trzeba by użyć wielkich liter: TA.

– Czym się teraz zajmujesz? – spytał Austin, podczas gdy Kira i Ethan mierzyli się wzrokiem.

– Pracuję w Kelly Printing. – Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, właśnie robiłam licencjat. Poszłam do college’u, kiedy jeszcze byliśmy razem i dorabialiśmy opieką nad dziećmi bogaczy. Postanowiłam nie pytać, co on robi, ani w pracy, ani tu, w Harrisburgu. Nie chciałam, by pomyślał, że mnie to interesuje.

– Co u twojej mamy? – Oparł rękę na barze. – Nadal pracuje w Hershey? Od dawna nie byłem w sklepie.

Moja mama jest właścicielką maleńkiego sklepiku z kanapkami, który odziedziczyła po ojcu. Pracowałam tam niemal przez całe życie. Najpierw byłam dzieciakiem na posyłki, a potem zajęłam się robieniem kanapek i obsługą kasy. Teraz zdarzało mi się pomagać tylko przy okazji sporych zamówień albo przyjęć.

– Nadal ma sklep – odparłam. – Pracowała w Hershey, ale ją zwolnili.

Austin pokiwał głową, po czym oznajmił:

– A ja teraz pracuję w firmie McClaron i Synowie.

Nie miałam pojęcia, kim jest McClaron ani tym bardziej jego synowie, ale fakt, że pracował dla nich, a nie dla swojego taty, zdumiał mnie na tyle, że zapytałam:

– A co z twoim ojcem?

Austin wzruszył ramionami, potem się skrzywił. To, że się zawahał, dostrzegłam tylko dlatego, że miałam okazję dobrze go poznać.

– Przyszła pora, żebym wreszcie odszedł od niego z pracy – powiedział wreszcie.

– Ale dalej robisz to samo co zawsze, tak? Budownictwo? – wtrąciła się Kira.

– Tak, i różne inne rzeczy – odparł, nie wdając się w szczegóły.

To było interesujące. Austin pracował w firmie ojca jak ja w sklepie mamy – latem, po szkole, odkąd potrafił utrzymać w rękach młotek. Wszyscy zakładali, że przejmie firmę, gdy ojciec przejdzie na emeryturę, a nim tak się stanie, Austin zostanie współudziałowcem. Myślałam, że już nim jest.

– A ty? – Kira popijała drinka, nie spuszczając wzroku z Ethana.

Jak na kogoś, kto ma faceta, była zdecydowanie zbyt zainteresowana, ale przecież była jedną z tych kobiet... No wiecie, z tych zdzir.

– Jestem mechanikiem – oświadczył. – Pracuję w Hershey.

– Niezła praca! – Kira wepchnęła się między Austina i Ethana.

– Rzeczywiście – zgodził się Ethan.

Jego spojrzenie wędrowało po całym ciele Kiry, jednak ani razu nie padło na jej twarz. Tak naprawdę było to bardzo proste. Oni chcieli nas uwieść, a my chciałyśmy być uwodzone, przynajmniej przez kilka godzin. Dobrze wiem, co sobie o nas myśleli. Dwie dziewczyny w obcisłych strojach, które wypijają drinka za drinkiem i nie protestują, kiedy tłum wpycha je prosto w ramiona facetów.

W barach nie istnieje pojęcie przestrzeni osobistej. Muzyka uniemożliwia rozmowę, chyba że człowiek pochyli się i zacznie krzyczeć drugiemu do ucha. Napór ludzi oznacza, że trzeba walczyć o miejsce, a po kilku drinkach dzielenie się nim nie jest takie znowu straszne.

Kiedy dłoń Austina wylądowała na moim tyłku, nawet nie mrugnęłam okiem. Była ciepła i ciężka, o silnych palcach, które bardzo pasowały do solidnych bicepsów. Ładnie pachniał wodą Drakkar Noir. Wbrew sobie i nie bacząc na to, co się między nami wydarzyło, tęskniłam za nim.

– Chcesz zatańczyć? – powiedział mi prosto do ucha.

Nasze ciała zawsze były dopasowane, czy to podczas tańca, czy pieprzenia, a ja byłam zainteresowana i tym, i tym. Zostawiliśmy Ethana i Kirę, a Austin wziął mnie za rękę i zaciągnął na piętro, gdzie jedna piosenka przechodziła w następną bez chwili przerwy, a wszystkie brzmiały identycznie. Znaleźliśmy miejsce na środku parkietu i zaczęliśmy tańczyć.

Byłam nieco wstawiona, więc miałam ochotę trochę się pokleić, ale muzyka do tego nie pasowała. Chciałam wolnych tańców, a Austin chciał się ocierać. Poszliśmy na kompromis, lekko poruszając biodrami, dzięki czemu nasze krocza się zetknęły, ale kiedy próbował mnie obrócić i zabawić się od tyłu, odepchnęłam go z uśmiechem.

– Nie odpowiadasz na moje wiadomości – powiedział.

Dzięki głośnej muzyce mogłam udawać, że nic nie słyszę, więc znów się uśmiechnęłam i pokręciłam głową. Chwycił mnie za ramię, wysoko, gdzie najłatwiej zostawić siniaki, i zacisnął palce, po czym przysunął usta do mojego ucha.

– Naprawdę za tobą tęskniłem – wyszeptał.

Odchyliłam się lekko, ale złapał mnie za nadgarstek i w tej samej chwili rozbłysły wszystkie światła niczym supernowa na parkiecie. Austin naprawdę dobrze wyglądał, ja też nie przypominałam potwora Frankensteina. Odgarnął mi włosy z czoła, uśmiechnął się, a wtedy światła zgasły i muzyka zaczęła ostro dudnić, zupełnie jak moje serce.

Kiedy mnie pocałował, czułam się inaczej niż kiedyś. Rozchylił usta i pieścił mój język swoim, a jego dłoń zacisnęła się na moich włosach. Nie pociągnął ich jednak, choć zamarłam w oczekiwaniu.

Po chwili oderwał się ode mnie i znów przysunął wargi do mojego ucha.

– Nadal smakujesz tak samo – skonstatował.

Na szczęście przypomniały mi się powody, dla których zakończyłam nasz związek. Na nieszczęście przypomniałam sobie również powody, dla których w ogóle się ze sobą zadawaliśmy. Kiedy Austin pogłaskał palcem moje nagie ramię po wewnętrznej, wrażliwszej stronie, poczułam, jak tętno mi przyśpiesza. Czas niczego nie zmienił.

Może to nic złego?

– Pojedźmy do mnie – powiedział.

– Za daleko. – Kiedyś bez żadnego wahania przejechałabym ten spory przecież dystans tylko po to, żeby iść z Austinem do łóżka. To nie odległość była najważniejsza, tylko upływ czasu.

– Paige. – Teraz uśmiechał się jak rekin. – Przeprowadziłem się do Lemoyne.

Innymi słowy, mieszkał po drugiej stronie rzeki. Góra kwadrans stąd, jeśli jechało się powoli albo tkwiło w korkach. Zachwiałam się na niebotycznych butach, ale Austin mnie podtrzymał. Tłum tańczył wokół nas, my jednak staliśmy zupełnie nieruchomo. Popatrzyłam w jego błękitne oczy, które w blasku stroboskopów wydawały się jeszcze bardziej niebieskie.

– Po co to zrobiłeś, do cholery? – zapytałam spokojnie.

– Nowa praca. Już zapomniałaś?

Próbowałam sobie przypomnieć, czy wspomniał, gdzie się mieści firma McClaron i Synowie. Doszłam do wniosku, że powinien był mi powiedzieć, i wpadłam w złość, a ten irracjonalny gniew jeszcze bardziej mnie zirytował. Wyrwałam rękę z uścisku Austina.

– Muszę porozmawiać z Kirą – burknęłam.

– U niej wszystko w porządku. Jest z Ethanem.

Chciałam spiorunować go wzrokiem, ale akurat w wypadku Austina nigdy mi się to nie udawało. On robił to tysiące razy, jednak chociaż dużo ćwiczyłam i dopracowywałam lodowate i buchające pogardą spojrzenie, spływało to po nim jak woda po kaczce. Przygryzłam wargę, jednocześnie unosząc głowę.

– Jeśli ten cały Ethan w czymkolwiek cię przypomina, lepiej się upewnię, że faktycznie wszystko gra.

– Paige. – Znów chwycił mnie za przegub i przyciągnął do siebie. – Jeśli ona przypomina ciebie, to da sobie z nim radę.

Nocą, kiedy nasz związek dobiegł końca, kochaliśmy się przy ścianie naszego paskudnego mieszkania na Cumberland Street w Lebanon. Czerwono-niebieskie światła policyjnego auta rzucały przez okno wzory na ścianę i sufit. Austin zerwał mi majtki i gdzieś je cisnął, po czym przygwoździł mnie do ściany, przytrzymując mnie za tyłek. Przez kilka tygodni nosiłam ślady tego naszego ostatniego spotkania tam, gdyż plecy natrafiły na gwóźdź po obrazku. Wtedy nie zauważyłam ani bólu, ani krwi. Nigdy nie udało mi się znaleźć majtek.

Wszystko się skończyło, ale nie bezpowrotnie. Prawda jest taka, że po kilku drinkach zwyczajnie nie potrafiłam się oprzeć Austinowi ani gdy byłam pijana, ani gdy drinki jeszcze nie zaszumiały mi w głowie. Może właśnie dlatego wyniosłam się tak daleko?

– Nie, do cholery – powiedziała Kira, kiedy znalazłam ją na dole i wyłuszczyłam sprawę. Pokręciła głową i spojrzała nad moim ramieniem, zapewne na Austina. – Mówiłaś, żebym nigdy przenigdy nie pozwoliła ci znów go przelecieć!

Zmusiłam się, żeby patrzeć jej w oczy, a nie na Austina, i rzekłam z ciężkim westchnieniem:

– Wiem... Ale to było przedtem.

– Przed czym? – Skrzywiła się.

– Przed tym, kiedy doszłaś do wniosku, że fajnie będzie go tu ściągnąć. Ostatni raz gadałam z nim wiele miesięcy temu, zanim się wyprowadziłam, a teraz przyszedł do tego samego klubu.

– I wygląda całkiem do rzeczy. – Kira wciąż mówiła z pogardą, jednak jej spojrzenie krążyło między mną a Austinem. – Wiesz, Paige, znam go równie długo jak ty. Gdy przeprowadził się tu, spytał mnie, gdzie są fajne miejsca. Powiedziałam, że wpadniemy do Apteki. Skąd mogłam wiedzieć, że od razu ci się zechce wychodzić z nim? Mówiłaś, że między wami koniec.

– Bo koniec! – Gdy zerknęłam przez ramię i podchwyciłam spojrzenie Austina, znów zrobiło mi się gorąco.

– Akurat.

– Dam ci mój klucz. – Obejrzałam się raz jeszcze. Tym razem Austin był pogrążony w rozmowie z Ethanem.

– Nie chcę, cholera. Ściągnę Tony’ego, żeby mnie stąd zabrał. – Kira pokręciła głową i lekko się zachwiała.

Wyciągnęłam rękę, a ona za nią chwyciła, żeby odzyskać równowagę.

– Przyjedzie po ciebie? – spytałam.

– Tak, kurwa, jeśli mu każę. – Poprawiła włosy.

– Poczekam, aż się zjawi – zaproponowałam.

– Nie rób mi żadnych przysług. – Objęła mnie ramieniem. – Paige, nie zapominaj, co się wydarzyło.

Jakbym mogła zapomnieć.

– Nic mi nie będzie – powiedziałam pewnym głosem.

– Znowu myślisz cipą – ciągnęła, zupełnie jakby sama nigdy tego nie robiła. – Płakałaś przez niego.

– Tak. – Kiedy Austin na mnie spojrzał, nie odwróciłam wzroku. – Więcej nie będę.

– Zawsze przez niego płaczesz – zauważyła Kira. – Ale idź, wszystko jedno. Rozumiem. Austin ma czarodziejskiego fiuta.

Doskonale pamiętałam, ile razy zostawiła mnie samą w barze i znikała z jakimś nowo poznanym typem, dlatego nie dałam się wpędzić w poczucie winy.

– Poczekam, aż Tony się zjawi. – Tyle mogłam dla niej zrobić.

Czym innym było zjawienie się w mieszkaniu Austina, czym innym jazda tam. Nie chciałam wsiadać z nim do auta, bo pił, a poza tym nie zamierzałam utkwić u niego, nie mając pojęcia, jak wrócić do domu.

Uśmiechnął się szeroko, gdy do niego podeszłam, ale nie pozwoliłam się pocałować.

– Muszę poczekać, aż ktoś zjawi się po Kirę – powiedziałam. – Spotkamy się na miejscu.

Austin przytulił mnie do siebie i dotknął ustami szyi, tak jak lubiłam.

– Pojedź ze mną – poprosił.

– Nie. – Odepchnęłam go lekko. Gdybym była bardziej pijana, na pewno bym się poddała. Gdybym była trzeźwiejsza, niewątpliwie już bym wróciła do domu, oczywiście sama. Byłam jednak w stanie pośrednim, to znaczy znów pragnęłam Austina, a zarazem wiedziałam doskonale, że rano pożądanie wyparowuje. – Spotkamy się na miejscu – powtórzyłam stanowczo. – Podaj mi adres.

Może mimo wszystko coś się zmieniło.

Austin pocałował mnie znowu, bardziej natarczywie, i tym razem się nie opierałam. Doskonale wiedział, gdzie położyć ręce, jak poruszać językiem i dotykać mnie podbrzuszem, aby oddech wiązł mi w gardle.

– Tylko nie zwlekaj zbyt długo. – Cofnął się. Nie chwiał się ani nie bełkotał. Odwróciłam się i już zamierzałam odejść, gdy nagle chwycił mnie za przegub. – Nie wystawisz mnie, prawda? Jak ostatnio?

Ostatnio nie było ze mną Kiry, więc mi nie przypomniała, że przysięgłam już nigdy więcej nie iść z Austinem do łóżka. Nie to, żeby akurat teraz mogła mnie powstrzymać. Wtedy zadzwoniłam do niego po drugiej w nocy i powiedziałam, że chcę wpaść, ale po odłożeniu słuchawki zdrowy rozsądek zwyciężył. To było wiele miesięcy temu, jeszcze przed przeprowadzką.

– Nadal się gniewasz?

– Nie byłem zły, tylko rozczarowany. Wykręć mi ten sam numer, a się wścieknę. – Uśmiechnął się i schylił głowę, żeby mnie pocałować, ale tylko musnął moje usta. – I rozczaruję.

Błękitne oczy wpatrywały się we mnie i przez jakieś pół minuty nic innego się nie liczyło. Czułam, że Kira stanęła obok mnie, ale nie odwróciłam się, aby na nią spojrzeć.

– Nie wykręcę – odparłam, patrząc na Austina.

Na pożegnanie znów mnie pocałował, i to tak, że aż przeszył mnie dreszcz. Kira czekała na mnie przy wyjściu. Nie zwracała uwagi na tłum i tkwiła w miejscu, zamiast się odsunąć, dopóki nie wyciągnęłam jej z klubu na chodnik.

– Na pewno dasz sobie radę? – Zimne powietrze szybko mnie otrzeźwiło, ale nie zrezygnowałam z randki z Austinem, przynajmniej na razie.

– Dam. – Skinęła głową.

Wyglądała na mocno wkurzoną. Na ulicy było mnóstwo gliniarzy, za to brakowało taksówek. Rozglądałam się zaledwie przez kilka sekund, ale kiedy znów odwróciłam się do Kiry, ujrzałam wściekłość na jej twarzy.

– Ty dupku! – wrzasnęła, po czym zrobiła kilka kroków przed siebie, zahaczyła obcasem o szparę w płycie chodnikowej i się zachwiała. Chodziło jej o Jacka. Do mnie by wrzasnęła: „Ty cipo!”.

Westchnęłam w duchu i poszłam za nią. Jack był w towarzystwie tej samej kobiety co wcześniej i robił, co się dało, żeby zignorować Kirę. Widziałam, jak posłał swojej dziewczynie zbolałe spojrzenie, na co wzruszyła ramionami i poszli dalej.

– Dupku jeden! Nie odwracaj się do mnie plecami!

– Kira, przestań. – Wcale się nie zdziwiłam, że ją olał. Trochę mniej podobało mi się to, że mnie również, chociaż wiedziałam, że tak będzie najlepiej. – Nie jest tego wart.

– Pieprz się, Jack! – Kira najwyraźniej postanowiła nie odpuszczać.

Znów się skrzywił, wyciągnął z kieszeni spodni czapkę i ją włożył, nie patrząc na Kirę. Przeszłyśmy zaledwie kilka kroków po chodniku, kiedy nagle Kira z całej siły rzuciła się na jego plecy.

Zachwiał się, gdy na niego wpadła, młócąc rękami i nogami. Udało się jej rąbnąć go raz czy dwa, ale na widok pijackiego przedstawienia natychmiast zebrał się tłumek gapiów. Kira wywrzaskiwała rozmaite obelgi, zresztą wyjątkowo głupie albo niezrozumiałe.

Jack popatrzył na mnie ze złością, co mnie wkurzyło. Przecież nie powiedziałam Kirze, że się pieprzyliśmy. Jej pretensje to był jego problem i nie miały ze mną nic wspólnego. Jack odepchnął Kirę i jednocześnie chwycił ją za ramię, żeby nie upadła, a ona nadal bezskutecznie usiłowała go tłuc.

– Przestań. – Lekko nią potrząsnął, po czym puścił.

Znów się na niego rzuciła i tym razem zdołała ściągnąć mu czapkę. Ruszyłam przed siebie, żałując, że nie zabrałam się z Austinem i nie zostawiłam Kiry, żeby sama urządzała te szopki. Naprawdę przykro było na to patrzeć.

– Mam nadzieję, że ktoś ci wyrwie ten twój kolczyk z kutasa i będziesz szczał trzema dziurami! – darła się.

– Kira, przestań. – Złapałam ją za rękę.

Pozwoliła się prowadzić, ale nadal wywrzaskiwała obelgi pod adresem Jacka. Kiedy przedostałyśmy się na parking, tłum zdążył się przerzedzić, więc szanse na złapanie taksówki wzrosły. Potarłam nagie ramiona i zadrżałam, za to Kirę rozgrzewał gniew. Podskakiwała na chodniku, wymachując rękami i mamrocząc przekleństwa pod nosem.

– Nie jest tego wart – powtórzyłam. – Jezu, co ci odbiło?

– To dupek – oznajmiła ponuro.

Rozsmarował się jej makijaż, włosy potargały. Pomyślałam, że powinna jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Psiakrew, też chciałam znaleźć się w łóżku, i to nie sama, a jednak stałam tutaj i robiłam za opiekunkę Kiry, podczas gdy ona urządzała karczemne awantury facetowi, w którym zadurzyła się milion lat temu i z którym nawet nie chodziła.

Kiedy nazwała go dupkiem, nie protestowałam, chociaż byłam innego zdania.

– Jesteś pijana – powiedziałam z ciężkim westchnieniem. – Zadzwoń do Tony’ego i jedź do domu.

Najpierw pociągnęła nosem, potem zawołała oskarżycielsko:

– Masz to w dupie! – Skrzyżowała ręce na piersi. – I tak będziesz się pieprzyć z Austinem. Nic cię nie obchodzi, że mam złamane serce.

Parsknęłam śmiechem i od razu zrozumiałam, że popełniłam błąd. Kira też tak sądziła, bo zmarszczyła brwi.

– Wcale nie masz złamanego serca – powiedziałam pośpiesznie. – Przecież nawet z nim nie chodziłaś. Poza tym już nie nosi tam kolczyka.

Spiorunowała mnie wzrokiem i nagle przyszło mi do głowy, że jest znacznie mniej pijana, niż myślałam.

– Pieprzyłaś się z Jackiem? – zapytała.

– Lata temu.

– Pieprzyłaś się z Jackiem? – Kira zacisnęła pięści... i nagle się przygarbiła. – Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką!

– Kira, to było wieki temu, a ty nie byłaś...

– Nieważne! – przerwała mi. Niestety, miała rację. – Wiedziałaś, co do niego czułam! Kochałam go!

Ja go nie kochałam, przynajmniej o tym mogłam ją zapewnić.

– Przepraszam – szepnęłam.

Kira wyciągnęła telefon z torebki, odwróciła się do mnie plecami i zaczęła wciskać guziki. Właściwie powinnam dziękować opatrzności, że nie próbowała mi przyłożyć jak Jackowi, myślałam jednak tylko o tym, że jest zimno i chce mi się jeść.

– Twoje przeprosiny są gówno warte – oznajmiła Kira, nadal stojąc tyłem do mnie. – To ja. Przyjedź po mnie. Tak, wiem, która godzina. Będę czekała pod knajpą U Toma na Drugiej Ulicy. W Harrisburgu, tłumoku. – Przerwała połączenie i ruszyła chodnikiem, nawet nie odwracając się za siebie.

– Kira!

W odpowiedzi pokazała mi środkowy palec. Nie mogłam za nią biegać, nie na dziesięciocentymetrowych obcasach, ale i tak dzielnie pokuśtykałam w jej kierunku.

– Kira, czekaj!

– Podobno jesteś moją przyjaciółką – powiedziała cicho, co było gorsze niż wyzwiska czy ciosy. – Boże, Paige. To, że możesz, nie znaczy, że powinnaś, wiesz? Nie jesteśmy już w szkole.

– Co ty powiesz? – Zatrzymałam się. – A wyzywanie gościa na ulicy, kiedy jest w towarzystwie dziewczyny, to nie jest szkolne zachowanie?

– To co innego.

– Pod jakim względem?

– Wiedziałaś, co czułam do Jacka! – wrzasnęła na cały głos.

Przyciągnęłybyśmy pewnie większą uwagę, gdyby to nie był piątkowy wieczór, tuż po zamknięciu barów. Dla postronnych obserwatorów byłyśmy dwiema zdzirami, które kłócą się o faceta. W szkole pewnie wydarłabym się na nią, może nawet wyrwałybyśmy sobie parę kłaków. Tyle że, jak już ustaliłyśmy, czasy szkolne miałyśmy za sobą.

Ugryzłam się w język, żeby nie wrzeszczeć, ale mój głos i tak zabrzmiał zbyt ostro:

– Powiedziałam, że przepraszam. Nie byłaś z nim, nawet z nim nie chodziłaś. A wtedy ze sobą nie rozmawiałyśmy.

Na chwilę umilkła, trzepocząc rzęsami. Jej usta poruszały się, jakby chciała powiedzieć coś naprawdę okropnego.

– Nieważne – odparła w końcu. – Nie powinnaś była.

Nie wspomniałam o facetach, którzy mi się podobali, a z którymi Kira się rżnęła, próbowała się rżnąć albo tylko kłamała, że się rżnęła, i to wyłącznie po to, żeby mnie wkurzyć. Patrzyłam na nią w milczeniu, aż w końcu pierwsza opuściła wzrok i wzruszyła ramionami.

Jeśli człowiek ma szczęście, ludzie, z którymi zawiera przyjaźń w wieku szesnastu lat, zostają z nim na resztę życia. Jeśli jest bystry, wie, kiedy należy machnąć na nich ręką. Nie szłam dalej za Kirą, tylko patrzyłam, jak wlecze się do knajpy U Toma, gdzie pijani i głodni ludzie domagali się jajecznicy, nie dawali kelnerkom napiwków i kradli sztućce. Pozwoliłam jej odejść, chociaż wiedziałam, że jest narąbana i ktoś powinien ją odwieźć do domu, a wcale nie byłam pewna, czy ten ktoś, do kogo zadzwoniła, w ogóle się zjawi.

Tak. Prawdziwa przyjaciółka ze mnie.

Tytuł oryginału:

Switch

Pierwsze wydanie:

Spice Books 2010

Opracowanie graficzne okładki:

Kuba Magierowski

Redaktor serii:

Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne:

Władysław Ordęga

Korekta:

Sylwia Kozak-Śmiech

© 2010 by Megan Hart

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2013

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B. V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-238-9481-0

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.