Emily wraca do domu - Woods Sherryl - ebook

Emily wraca do domu ebook

Woods Sherryl

3,5

Opis

Emily udało się spełnić prawie wszystkie marzenia, mimo to czuje, że życie przecieka jej między palcami. Musi zatrzymać się w wyścigu do sukcesu, zrobić bilans. Wraca na jakiś czas do rodzinnego miasteczka, licząc, że senna atmosfera tego miejsca pomoże jej zebrać myśli. Miłe wspomnienia z dzieciństwa koją nerwy, ale jest ktoś, kto nieustannie burzy spokój Emily. Boone Dorset był największą miłością jej życia, mimo to porzuciła go dla kariery. Osiągnęła niezależność finansową, lecz Bonne zyskał coś, czego nie można kupić – szczęśliwą rodzinę. Emily coraz częściej żałuje powrotu do domu…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 457

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (17 ocen)
5
3
5
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sherryl Woods

EMILY WRACA DO DOMU

Tłumaczenie:

Dedykuję wszystkim, którzy odkryli magię Outer Banks w Karolinie Północnej i mają stamtąd szczęśliwe wspomnienia – w tym także mojej wyjątkowej i licznej rodzinie. Dziękuję Wam za szczęście, które mi dajecie.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Telewizor w pokoju hotelowym Emily Castle w Aspen w stanie Kolorado był nastawiony na kanał meteorologiczny. Co chwila podawano uaktualnione informacje o huraganie zmierzającym ku wybrzeżu Karoliny Północnej, czyli tam, gdzie był drugi dom Emily. Jako dziecko spędzała w Karolinie Północnej leniwe, cudowne wakacje. W nadmorskim miasteczku noszącym nazwę Sand Castle Bay, czyli Zatoka Zamku z Piasku, mieszkała jej babcia, która tam doznała pierwszego ataku serca. Jednak Emily mimo tych bolesnych wspomnień, a także wszystkich spraw, które miała na głowie, musiała się tam dostać.

Gdy zadzwoniła komórka, Emily właśnie sprawdzała w laptopie rozkład lotów. Gdy odbierała telefon, jednocześnie kliknęła na połączenia między Atlantą a Raleigh w Karolinie Północnej.

– Już wyruszam – powiedziała do swojej siostry Gabrielli. – Powinnam przylecieć do Raleigh jutro wieczorem.

– Nie ma szans – odparła Gabi. – Na całym Wschodnim Wybrzeżu wszystkie loty zostaną odwołane co najmniej na dzień lub dwa. Lepiej zaczekaj do przyszłego tygodnia i zarezerwuj bilet na poniedziałek, może nawet na wtorek. W ten sposób unikniesz tłoku i zamętu.

– Co u Samanthy? – zapytała o ich najstarszą siostrę.

– Wynajęła samochód i jest już w drodze z Nowego Jorku. Przyjedzie tu późnym wieczorem. Mam nadzieję, że zdąży przed burzą. Meteorolodzy przewidują, że w nocy huragan dotrze do wybrzeża. Już teraz wieje silny wiatr i zbliża się front burzowy.

Oczywiście Samantha wygra wyścig z burzą, pomyślała Emily i mimo woli spochmurniała. Znów odezwał się w niej duch współzawodnictwa. Z dziwnych i nie całkiem jasnych powodów zawsze rywalizowała z najstarszą siostrą. Rozumiała, że między trzema siostrami może dochodzić do rywalizacji, ale dlaczego konkurowała z Samanthą, a nie z Gabi? Gabi była energiczną, odnoszącą sukcesy bizneswoman, równie ambitną jak ona.

– Wylecę wieczorem – oznajmiła z determinacją podsycaną wieścią o planach Samanthy. – Jeśli będę musiała przyjechać z Atlanty samochodem, to tak zrobię.

Gabi, zamiast jej to odradzić, skomentowała ze śmiechem:

– Nasza siostrzyczka przewidziała, że tak powiesz. Odkąd w dzieciństwie zaczęłaś pojmować różnicę między wygraną a porażką, nie możesz ścierpieć, jeśli Samantha w czymkolwiek cię przewyższy. A więc dobrze, przyjedź tu, kiedy zdołasz. Tylko nie ryzykuj. Ta burza paskudnie się zapowiada. Jeżeli zboczy choćby odrobinę na zachód, uderzy prosto w Sand Castle Bay. Założę się, że morze znowu zaleje szosę aż do Hatteras, chyba że wyciągnięto wnioski po ostatnim sztormie i solidniej ją naprawiono.

– Jak się ma babcia? – spytała Emily.

Cora Jane Castle miała siedemdziesiąt pięć lat, lecz wciąż mogła imponować energią i siłą. Z determinacją prowadziła założoną przez nieżyjącego już męża restaurację cudownie usytuowaną na samym brzegu oceanu, chociaż nikt z rodziny nie stwarzał najmniejszych choćby złudzeń, że kiedyś przejmie ten biznes. Zdaniem Emily babcia powinna sprzedać lokal i cieszyć się spokojną starością, jednak Cora Jane każdą wzmiankę o tym traktowała jak bluźnierstwo.

– Nie przejmuje się burzą, ale jest wściekła, że tata przyjechał po nią i przywiózł do Raleigh, żeby bezpiecznie przeczekała huragan – oznajmiła Gabi. – Jest u mnie w kuchni. Gotuje i mamrocze pod nosem najgorsze przekleństwa. Nie miałam pojęcia, że w ogóle je zna. Myślę, że właśnie dlatego ojciec tylko podrzucił ją tutaj i zaraz odjechał. Wolał nie być w pobliżu, kiedy nasza babcia dostanie w ręce kuchenne noże.

– Albo może nie wiedział, co jej powiedzieć. To do niego podobne, nieprawdaż? – rzekła Emily z nutą goryczy.

Sam, ich ojciec, w najlepszych chwilach był zapiekłym mrukiem, a w najgorszych po prostu się ulatniał. Zazwyczaj potrafiła się z tym pogodzić, niekiedy jednak odzywały się zadawnione urazy.

– Ma swoją pracę. – Gabi jak zawsze natychmiast stanęła w jego obronie. – Ważną pracę. Czy wiesz, jaki wielki wpływ te badania biomedyczne prowadzone w jego firmie mogą wywrzeć na życie ludzi?

– Ciekawe, jak często mówił to mamie, kiedy wychodził z domu i zostawiał na jej głowie trzy temperamentne córeczki.

– Tak, to był jego stały refren. – Tym razem Gabi nie postawiła kontry. – No cóż, jesteśmy już dorosłe i musimy pogodzić się z tym, że nie był na tylu szkolnych zabawach, recitalach i meczach piłkarskich.

– I to mówi kobieta nie za bardzo przystosowana do życia, która stara się ze wszystkich sił iść w jego ślady – zakpiła Emily. – Wiesz doskonale, że wcale nie jesteś lepsza od niego, Gabriello. Owszem, nie jesteś naukowcem jak on, ale pracoholiczką jak najbardziej, dlatego reagujesz nerwowo, kiedy go krytykuję. – Zapadła martwa cisza. – Gabi, tylko żartowałam – powiedziała Emily przepraszającym tonem, świadoma, że posunęła się za daleko. – Naprawdę. Wiesz, jak bardzo jesteśmy dumni z twoich osiągnięć. Należysz do ścisłego kierownictwa jednej z najlepiej prosperujących firm biomedycznych w Karolinie Północnej, a może nawet w całym kraju.

– Wiem. Po prostu trafiłaś w czułe miejsce, to wszystko – rzekła Gabi i dodała energicznie: – Zawiadom mnie, kiedy przylatujesz, to odbiorę cię z lotniska.

Zanim Emily zdążyła raz jeszcze przeprosić za niepotrzebną i nietaktowną uwagę, siostra się rozłączyła. Nie trzasnęła słuchawką, jak uczyniłaby porywcza Emily, tylko cicho ją odłożyła. Lecz to było o wiele gorsze.

Boone Dorsett wysłuchał w życiu wielu ostrzeżeń o huraganach i nieraz przeżył ich uderzenia w wybrzeże, nic więc dziwnego, że przez lata wypraktykował najlepszy system zabezpieczania okien i drzwi swojego domu, jednak gdy dochodziło do kataklizmu, rezultat i tak zależał od Matki Natury.

W dzieciństwie Boone bał się gwałtownych burz, lecz tak do końca nie zdawał sobie sprawy, jak wielkie spustoszenia i nieszczęścia ze sobą niosą. Obecnie, gdy miał syna, dom i świetnie prosperującą restaurację, wiedział już doskonale, ile można stracić wskutek wichrów, niszczycielskich spiętrzonych sztormowych fal i powodzi. Przecież wiele razy oglądał zalane szosy, zwalone domy, martwych ludzi.

Na szczęście ta burza w ostatniej chwili skręciła na wschód, więc zawadziła o nich tylko obrzeżem. Owszem, spowodowała mnóstwo szkód, jednak jak dotąd nie dostrzegł takich zniszczeń, jakich był świadkiem w przeszłości. Woda częściowo zalała jego restaurację na nabrzeżu, a wiatr zerwał kilka gontów z dachu domu, lecz po dokonaniu inspekcji swojej nieruchomości uspokoił się, natomiast nie na żarty zaniepokoił go stan rodzinnego lokalu Cory Jane.

Restauracja Castle’s by the Sea odgrywała w jego życiu ważną rolę, była czymś stałym i oczywistym, podobnie jak jej właścicielka. To Cora Jane zainspirowała go, by zajął się zawodowo tą dziedziną, ale nie po to, by ślepo naśladować sukces Castle’s, lecz po to, by stworzyć własny lokal z niepowtarzalną, miłą atmosferą. Był też wdzięczny Corze Jane za to, że w przeciwieństwie do jego zaburzonej rodziny pomogła mu uwierzyć w siebie.

Najważniejszą przyczyną sukcesu restauracji Castle’s, oczywiście oprócz lokalizacji na samym brzegu oceanu, smacznego jedzenia i przyjemnej obsługi, było bezgraniczne oddanie, z jakim traktowała ją Cora Jane. Tuż po burzy kilkakrotnie dzwoniła do Boone’a, dopytując się, czy wolno mu już wrócić do Sand Castle Bay. Gdy tylko cofnięto rozkaz ewakuacji, przejechał przez most ze stałego lądu, by obejrzeć obie posiadłości.

Stojąc pośrodku wilgotnej i zawalonej śmieciami sali jadalnej Castle’s, zadzwonił do Cory Jane, by przekazać raport o szkodach, którego z niepokojem wyczekiwała.

– Jak bardzo źle to wygląda? – spytała bez żadnych wstępów. – Tylko mów prawdę, Boone, nie owijaj w bawełnę.

– Mogło być gorzej – odrzekł. – Trochę zalało podłogę, ale nie bardziej niż u mnie. Z tym łatwo…

– Wstyd mi za siebie – wpadła mu w słowo. – Ani razu nawet nie zapytałam, jak twoja restauracja przetrwała burzę. Mówisz, że tylko trochę zalało?

– Tak, to najpoważniejsza ze szkód. Moi pracownicy już zabrali się do sprzątania. Wiedzą, co robić. Jeśli chodzi o mój dom, wszystko w porządku. Z twoim też. Mnóstwo połamanych konarów na podwórku, kilka zerwanych gontów, lecz poza tym nic się nie stało.

– Dzięki Bogu. A teraz dokończ relację o Castle’s.

– Wiatr zerwał parę okiennic burzowych i stłukł szyby. Będziesz musiała wymienić kilka nasiąkniętych wodą stolików i krzeseł, zabezpieczyć wszystko przed pleśnią i pomalować, ale w sumie mogło być o wiele gorzej.

– Taras?

– Nadal stoi. Na moje oko wygląda solidnie, ale każę go sprawdzić.

– A dach?

Boone z sykiem wciągnął powietrze. Nie cierpiał przynosić złych wieści, toteż celowo tę zostawił na koniec:

– No cóż, nie będę cię okłamywać. Dach wygląda kiepsko. Kiedy wiatr dobierze się do kilku gontów, wiesz, co potem się dzieje.

– Wiem aż za dobrze – odrzekła ze stoickim spokojem. – Więc mów, jak bardzo jest źle. Całkiem tragicznie czy tak, jak to się dzieje przy kilku zerwanych dachówkach?

– Mogę ściągnąć Tommy’ego Cahilla, żeby dokładnie to sprawdził, ale byłoby lepiej, gdybyś sama nadzorowała poburzowy remont. Mam do niego zadzwonić? Jest mi winien przysługę. Przypuszczam, że się tu zjawi jeszcze dziś. Mogę też zatelefonować do twojej firmy ubezpieczeniowej i sprowadzić ekipę sprzątaczy.

– Będę ci bardzo zobowiązana, jeśli wezwiesz Tommy’ego, ale sama zadzwonię do ubezpieczalni. Nie ma też potrzeby wynajmować ekipy do sprzątania – odrzekła Cora Jane. – Przyjadę jutro z samego rana z dziewczętami. Z ich pomocą migiem doprowadzimy lokal do porządku.

Boone’owi zamarło serce. „Dziewczęta” to niewątpliwie wnuczki Cory Jane, w tym ta, która przed dziesięciu laty zerwała z nim i wyjechała, by znaleźć lepsze życie niż to, które, jak sądziła, mógłby jej zaoferować.

– Także z Emily? – Żywił nikłą nadzieję, że nie odważy się wrócić tu i spojrzeć mu w twarz. Zarazem wystawiał na próbę swoje przeświadczenie, że już dawno wyrzucił ją z pamięci i z…

– Naturalnie – potwierdziła Cora Jane, po czym spytała aż za ostrożnie: – Czy to ci przeszkadza, Boone?

– Oczywiście, że nie. Mój związek z Emily to już przeszłość. – I dodał z naciskiem: – Odległa przeszłość.

– Jesteś pewien?

– Pogodziłem się z naszym rozstaniem i ożeniłem się z inną, nieprawdaż? – odparł obronnym tonem.

– Tak wcześnie straciłeś Jenny, o wiele za wcześnie.

Cora Jane mimowolnie powiedziała to takim tonem, jakby trzeba mu było przypominać o śmierci żony, która zmarła zaledwie przed rokiem.

– Mam syna – odparł. – Mam o kogo się troszczyć. B.J. jest całym moim życiem.

– Wiem, że poświęcasz się dla tego chłopca, lecz potrzebujesz czegoś więcej – stwierdziła stanowczo. – Zasługujesz na to, by wieść pełne i szczęśliwe życie.

– Być może pewnego dnia znajdę takie szczęście, o jakim mówisz, ale nie szukam go i jestem cholernie pewien, że nie będzie to szczęście z kobietą, która uważa, że nigdy niczego nie osiągnę w mym życiu.

Zaskoczona Cora Jane najpierw westchnęła, nim oznajmiła:

– Boone, to nie było tak. Emily nigdy cię nie osądzała ani nie uważała za nieudacznika. Po prostu żyła z głową w chmurach i miała piękne marzenia. Chciała wyjechać stąd, by się sprawdzić. Przekonać się, ile zdoła osiągnąć.

– To twój pogląd. Ja widziałem to inaczej. Ale może lepiej nie rozmawiajmy o Emily. Przecież właśnie dzięki temu, że nigdy nie poruszaliśmy tego tematu, wciąż jesteśmy przyjaciółmi. Oczywiście wiem doskonale, że kochasz swoją wnuczkę i zawsze stajesz w jej obronie, jak to w rodzinie.

– Ty też jesteś dla mnie członkiem rodziny – oświadczyła z przekonaniem – Albo przynajmniej kimś równie bliskim.

– Zawsze tak się czułem, to twoja zasługa – odparł z uśmiechem. – Ale teraz pozwól, że podzwonię tu i tam i sprawdzę, co można zrobić, żeby choć wstępnie ogarnąć twój lokal, nim tu się zjawisz. Wiem, że będziesz chciała uruchomić ekspres do kawy i otworzyć restaurację, gdy tylko włączą prąd. Ale ostrzegam, że to może potrwać jeszcze parę dni. Pomyśl, czy nie lepiej, gdybyś poczekała u Gabi, aż naprawią trakcję elektryczną.

– Muszę tam przyjechać – odparła twardo. – Siedzeniem na czterech literach i zamartwianiem się niczego nie osiągnę. Przypuszczam, że możemy wykorzystać generator, który zainstalowałeś po poprzedniej burzy.

– Upewnię się, czy działa. Sprawdzę też lodówki oraz chłodnię i zobaczę, czy produkty się nie rozmroziły. Chcesz, żebym zrobił coś jeszcze, zanim przyjedziesz?

– Jeżeli Tommy rzetelnie oceni stan dachu, powiedz mu, żeby rozpoczął naprawę, dobrze?

– Masz moje słowo, że zrobi to uczciwie – zapewnił. – I odłoży wszystkie inne swoje zobowiązania, żeby zająć się twoją restauracją. Jak powiedziałem, jest mi winien przysługę.

– Zatem do zobaczenia jutro, Boone. I dziękuję, że sprawdziłeś szkody u mnie.

– Tak się robi w rodzinie. – Nauczył się tego od Cory Jane, a nie od swoich rodziców. Śpieszenie z pomocą absolutnie nie leżało w ich naturze.

Rozłączył się i pomyślał jakby wbrew swojej woli, czy kiedykolwiek przestanie żałować, że naprawdę nie wszedł do rodziny Cory Jane.

Dotarcie z przesiadkami z Kolorado do Karoliny Północnej zajęło Emily dwa frustrujące dni. Bardziej niż marnowanie czasu na lotniskach irytowała ją myśl, że kiedy w końcu wyląduje w Raleigh w bezchmurny dzień, tak różny od paskudnej aury, która panowała w całym stanie dwa dni wcześniej, Gabi powie triumfująco:

– A nie mówiłam?

Jednak gdy wyszła z hali lotniska, czekała na nią Samantha, która mocno ją uściskała na powitanie.

Chociaż prawie całą twarz starszej siostry zasłaniały olbrzymie okulary przeciwsłoneczne, a włosy z eleganckimi pasemkami były związane niedbale w koński ogon, i tak Samantha nie zdołała ukryć, że wygląda jak osoba sławna. Emily zawsze zadziwiało, że siostra nawet w spranych dżinsach i podkoszulku wygląda jak modelka z okładki ilustrowanego magazynu. Po prostu miała wygląd celebrytki, nawet jeśli nie zrobiła aż tak wielkiej aktorskiej kariery, jak zamierzała.

– Gdzie Gabi? – spytała Emily, rozglądając się wokół.

– Możesz zgadywać trzy razy.

– Babcia uparła się, że wróci do Sand Castle Bay – powiedziała bez wahania Emily.

– Brawo, od razu zgadłaś. Gdy tylko zezwolono mieszkańcom na powrót, babcia natychmiast się spakowała. Gabi przetrzymała ją jeszcze jeden dzień, a potem oznajmiła twardo, że skoro ma do czynienia z upartą oślicą, to przynajmniej ta oślica nie pojedzie sama. Wyjechały dziś o świcie, tak więc mnie przypadła rola twojego szofera.

– Czy w ogóle pamiętasz jeszcze, jak się prowadzi samochód? – sceptycznie rzuciła Emily. – Od tak dawna mieszkasz w Nowym Jorku.

Samantha tylko uniosła brwi, dając siostrze do zrozumienia, co myśli o jej poczuciu humoru. To jedna z atrakcji wynikająca z tego, że ma się w rodzinie aktorkę. Samantha potrafiła wyrazić więcej samym spojrzeniem niż większość ludzi długą przemową.

– Nie zaczynaj ze mną! – postawiła się ostro. – Przecież przyjechałam do Sand Castle Bay, prawda?

Emily wskazała głową pojazd, do którego podchodziły.

– Czy to ten sam samochód, którym przyjechałaś z Nowego Jorku? A może tamten rozbiłaś i musiałaś wynająć nowy?

– To nie jest zabawne! – Samantha rzuciła okiem na małą walizkę na kółkach ciągniętą przez siostrę. – Tylko tyle? To cały twój bagaż?

– Nauczyłam się podróżować z niewielkim bagażem. – Emily wzruszyła ramionami. – Pracowałam w Aspen, gdy usłyszałam o burzy. Nie miałam czasu wrócić do Los Angeles i zabrać więcej rzeczy.

– Masz w tej walizce jakieś łachy, w których będziesz mogła szorować podłogi? – spytała z powątpiewaniem Samantha. – Zapowiada się ciekawy widok. Emily Castle sprząta zdewastowaną knajpę w modnych szpilkach. Są od Louboutina, tak? Zawsze gustowałaś w tym, co najdroższe.

Emily oblała się rumieńcem, po czym odparła obronnym tonem:

– W mojej pracy stykam się z ludźmi, którzy przywiązują obsesyjną wagę do wyglądu i do najmodniejszych strojów. Ale bądź pewna, że potrafię ciężko pracować przy remoncie babcinej restauracji czy jej domu, jeśli będzie taka potrzeba- Westchnęła. – Ale masz rację, nie mam ciuchów do takiej roboty. Poleciałam do Kolorado na krótko, żeby spotkać się z nowym klientem, ale co za problem? Kupię szoty, T-shirty, adidasy i po kłopocie. – Zlustrowała siostrę wzrokiem. – Ale co z tobą? Zawsze wyglądasz jak z żurnala, a tu proszę, sprane dżinsy i… – Urwała, szeroko otwierając oczy. – Czy to stara koszulka piłkarska Ethana Cole’a?

– Była w pudle na strychu Gabi. – Samantha aż poczerwieniała ze złości. – Chwyciłam pierwszą z brzegu, byle w moim rozmiarze.

– To jest twój rozmiar? Co najmniej sześć numerów za duży. – Emily zaczynała się świetnie bawić. – Wyglądasz jak czternastolatka, która bez pamięci zadurzyła się w kapitanie szkolnej drużyny futbolowej. – Uśmiechnęła się szeroko. – Och, czekaj, to byłaś ty, prawda? Siedziałaś na odkrytej trybunie i wpatrywałaś się w niego z pełnym tęsknoty zachwytem.

– Czy zdajesz sobie sprawę, że jeśli dalej będziesz drążyć ten temat, nie dojedziesz żywa do Sand Castle Bay? – rzuciła cierpko Samantha. – Och, nie dotrzesz tam nawet jako truchło. Zboczę gdzieś z trasy i wyrzucę twoje zwłoki sępom na przekąskę.

– Nieładnie tak mówić do młodszej siostrzyczki – zripostowała Emily. – Zawsze przysięgałaś, że mnie kochasz, nawet kiedy ostro ci zaszłam za skórę.

– Wtedy cię kochałam – przyznała z uśmiechem Samantha. – Kto mógłby się oprzeć takiemu milutkiemu pyzatemu szkrabowi? – Wzruszyła ramionami. – Ale już tak bardzo cię nie kocham.

Przekomarzały się jeszcze jakiś czas, jadąc na wschód, aż w pewnym momencie Emily spoważniała.

– Czy wiadomo, jakie szkody burza wyrządziła w restauracji? – spytała. – Co zastanie babcia, kiedy tam wejdzie?

– Boone poinformował ją, że lokal wciąż stoi, jest tylko zalany wodą, więc trzeba go gruntownie wysprzątać, a także wyremontować albo wymienić dach.

– Boone?! – Emily na moment zamarło serce. – Boone Dorsett? O nim mówisz!? Co on ma z tym wspólnego?

– On i Cora bardzo się zaprzyjaźnili. – Samantha współczująco spojrzała na siostrę. – Nie wiedziałaś o tym?

– Skąd miałabym wiedzieć? Nikt mi o niczym nie mówi. – A przynajmniej o niczym istotnym, takim jak fakt, że zmora jej życia, Boone Dorsett, i jej babcia są przyjaciółmi.

Och, babcia zawsze miała słabość do Boone’a. Polubiła go od chwili, gdy podczas wakacji zaczął chodzić z Emily, kiedy skończyli czternaście lat. Emily zakochała się w złym chłopaku, który wciąż pakował się w kłopoty, lecz Cora Jane widziała nie groźnego łobuza, który rośnie na przestępcę, ale małego Boone’a, który zbuntował się przeciwko rodzicom. Rozumiała ten bunt, bo Dorsettowie w ogóle się nim nie interesowali, a przy tym dostrzegła w chłopcu ukryte zalety i sobie tylko znanymi sposobami wydobyła je na światło dzienne. Och, sposoby nie były wcale tajemne: empatia, mądrość, serce, tak się nazywają.

A jednak kiedy odeszłam od Boone’a, czy babcia też nie powinna zerwać z nim kontaktów choćby z samej rodzinnej solidarności? – pomyślała Emily.

Lecz już w chwili, gdy sformułowała tę myśl, pojęła, że to było niemożliwe. Absolutnie nie w stylu babci! Cora Jane za nic by nie porzuciła Boone’a, jak to uczyniła wnuczka. Chociaż nigdy nie powiedziała tego wprost, Emily wiedziała, że babcia surowo osądziła jej postępek. Przecież jej ukochana wnuczka uznała, że kariera zawodowa jest ważniejsza od mężczyzny, którego, jak wszyscy wiedzieli, darzyła prawdziwym uczuciem. Nie tylko tak uznała, ale i wprowadziła w czyn.

– O co chodzi Boone’owi? – podejrzliwie spytała Emily.

– O co mu chodzi? – powtórzyła zdumiona Samantha. – Nie sądzę, by czegokolwiek oczekiwał. Cora Jane mówi, że bardzo jej pomaga przy prowadzeniu restauracji. Tylko tyle wiem.

– Skoro Boone jest aż tak uczynny, z pewnością chce czegoś w zamian – odparła z niezłomnym przekonaniem. Wiedziała przecież, że nic robił ot tak, bo życie w ten sposób się toczy, tylko zawsze dążył do konkretnego celu. W każdym razie tak go postrzegała. Kiedyś pragnął zdobyć ją, a gdy mu oznajmiła, że potrzebuje czasu, by trochę poznać świat, pozwolił jej odejść i po niedługim czasie ożenił się z Jenny Farmer. Innymi słowy, wykreślił z harmonogramu niejaką Emily Castle, bo przestała mu pasować do życiowego planu, i wyznaczył sobie nowy cel. Ostatnia informacja, która do niej dotarła, głosiła, że urodził się im synek. To tyle w kwestii dozgonnej miłości, którą Boone tak żarliwie deklarował. Owszem, w jakimś sensie odeszła od niego, lecz to on dopuścił się zdrady, której tak naprawdę nigdy nie przebolała.

– Przypuszczalnie zależy mu na restauracji Castle’s by the Sea – rzekła cynicznie. W najbardziej ponurym okresie swego życia nieraz rozważała tę myśl, wyobrażała sobie, że Boone zabiegał o nią powodowany ukrytym motywem. Jak inaczej wyjaśnić jego błyskawiczny ślub z inną kobietą po odejściu Emily? Prawdziwa miłość z pewnością nie może być tak kapryśna. Zapewne miał nadzieję, że ten huragan ostatecznie przeważy szalę i skłoni Corę Jane do sprzedania mu restauracji, która już tylko dzięki temu, że była położona na samym wybrzeżu, zapewniała dobre zyski.

Samantha zerknęła na nią kpiąco.

– Przecież wiesz, że Boone ma już trzy świetnie prosperujące lokale, w których serwuje się owoce morza, prawda?

– Trzy? – powtórzyła zaskoczona Emily.

– A tak, aż trzy. Najpierw otworzył Boone’s Harbour nad zatoką. Teraz ma drugą w Norfolk, a trzecią w Charlotte. O ile wiem, zatrudnia zastępcę, który wynajduje lokalizacje i rozkręca nowe restauracje, ale to Boone kieruje wszystkim. Babcia mówi, że jego kolejne lokale otrzymują znakomite recenzje. Zebrała ich całą kolekcję. Dziwię się, że nigdy ci żadnej nie przysłała.

– Pewnie uznała, że mnie nie zainteresują.

Emily była dziwnie przybita nowinami dotyczącymi Boone’a. Pragnęła myśleć o nim jak najgorzej, a nawet tego potrzebowała. Drażniło ją poczucie, że nie doceniła jego ambicji, wściekała się na myśl, że być może popełniła okropny błąd, tak pochopnie go porzucając. A przecież wbrew jej naturze było użalanie się nad czymś poniewczasie. Więc skąd to przygnębienie?

Siostra przyjrzała się jej z wyraźnym zakłopotaniem.

– Sądziłam, że już dawno o nim zapomniałaś. Przecież to ty z nim zerwałaś, a nie on z tobą, prawda? Zawsze uważałam, że związał się z Jenny, by się pocieszyć po tym, jak odeszłaś od niego.

– Czy o nim zapomniałam? – Emily parsknęła z oburzeniem. – Oczywiście, że tak. Nie myślałam o nim ani razu, odkąd wyjechałam stąd przed dziesięcioma laty. – Jednak sumienie krzyczało głośno, że to wierutne kłamstwo.

– Dlaczego więc jesteś do niego tak bardzo uprzedzona?

– Po prostu nie chcę, żeby obłowił się kosztem naszej babci, to wszystko. Cora Jane jest zbyt ufna, przez co może ucierpieć.

– Cora Jane? – Samantha roześmiała się. – Chyba masz na myśli jakąś inną babcię, bo nasza jest wyjątkowo bystra i czujna w interesach, a jej sądy o ludziach są ostre jak brzytwa.

– Mówię tylko, że nie jest odporna na urok kogoś takiego jak Boone – rzuciła z irytacją Emily. – Ale już dość, zostawmy ten temat. Przyprawia mnie o ból głowy. – Rozejrzała się wokół i sposępniała. Znajdowały się na zatłoczonym parkingu taniego domu towarowego. – Dlaczego tu wjeżdżasz?

– Żeby kupić nowiutki mundurek dla panny sprzątaczki, która będzie walczyć ze szkodami po huraganie. – I dodała wesoło: – Nie zapomnimy też o japonkach i tenisówkach.

Emily spojrzała na nią skonsternowana. Owszem, miała japonki, ale kupiła je w modnym salonie obuwniczym na Rodeo Drive, gdzie nie zaopatrują się panny sprzątaczki.

– Dobrze – odparła kwaśno. – Ale ty i Gabi lepiej zapamiętajcie, że nie będę myła okien. – A po chwili wahania dorzuciła: – Ani podłóg.

Gdy szły przez tłoczny parking, Samantha objęła ją ramieniem.

– Świetnie, Kopciuszku. Zostawimy dla ciebie tłuste płyty kuchenne. Szorowanie ich to wielka frajda.

Emily spiorunowała ją wzrokiem. Zapowiadały się długie i trudne dwa tygodnie, zwłaszcza jeśli Boone będzie się jej plątał pod nogami.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Tatusiu, czy pomożemy pani Corze Jane? – zapytał B.J. z tak podekscytowaną miną, jakby szli do cyrku.

– Jeśli nam pozwoli – odpowiedział Boone ośmioletniemu synkowi.

Doskonale wiedział, że Cora Jane nigdy nie prosi o pomoc i niezbyt chętnie ją przyjmuje. Musiał wykazywać się ogromną przebiegłością, by dbać o nią i jej restaurację.

– Myślisz, że usmaży dla mnie naleśniki w kształcie Myszki Miki? – spytał B.J. – Najlepsze są te małe, z których robi uszy. – Po czym dodał z pewnym poczuciem winy: – Jej naleśniki są smaczniejsze niż Jerry’ego, ale nie mów mu tego, bo będzie mu przykro.

Boone roześmiał się, bo nie było tajemnicą, że Cora Jane i jej kucharz zajadle ze sobą rywalizują, po czym odparł:

– Wątpię, czy Cora Jane otworzy kuchnię. Woda po sztormie dopiero niedawno się cofnęła. Wiesz, jaki bałagan pozostawiła u nas. Restauracja Castle’s nie wyglądała wiele lepiej, kiedy wczoraj ją oglądałem. – Wiedział też jednak, że Cora Jane lubi zawsze panować nad sytuacją. Owszem, huragan zepchnął ją z ustalonego kursu, ale tylko na moment. Już jutro, nawet jeśli jeszcze nie uruchomi pieca, będzie przyrządzała na gazowym grillu wszystkie dania, jakie tylko zdoła. Spojrzał na synka i dodał: – Nie proś jej o naleśniki, dobrze? Najpierw musimy zorientować się w sytuacji. Mamy jej pomóc, a nie przysparzać pracy.

– Ale ona zawsze mówi, że usmażenie dla mnie tych wyjątkowych naleśników to żadna praca – z powagą odparł B.J. – Mówi, że robi to z miłości.

Boone zaśmiał się cicho. Taka już była Cora Jane, to były typowe dla niej słowa, które płynęły z głębi serca. Zawsze też zapewniała, że B.J. nie sprawia jej żadnego kłopotu, choć rodzice Boone’a uważali, że chłopiec jest wielkim utrapieniem. Wiedział, że gdyby nie Cora Jane i praca, którą mu kiedyś zaoferowała, by zajął się czymś pożytecznym i przestał co rusz wpadać w kłopoty, jego życie potoczyłoby się całkiem inaczej. Stał na skraju równi pochyłej, która wiodła w przepaść, jednak nie stoczył się, tylko został szanowanym biznesmenem, a zawdzięczał to Corze Jane. I uważał się za szczęściarza, że nie usunęła go ze swego życia, kiedy został porzucony przez Emily. A przecież z powodu bezwzględnej lojalności panującej w rodzinie Castle’ów, łatwo mogło się tak stać.

Nawet jeśli wysłuchiwanie tego, jak wychwala swoje trzy wnuczki – w tym kobietę będącą miłością jego życia – sprawiało mu ból, była to cena, którą chętnie płacił za to, że współczująca i obiektywna w ocenach Cora Jane służyła mu za moralny kompas, którego niewątpliwie potrzebował.

Gdy tylko zaparkował przed restauracją Castle’s, B.J. wyskoczył z samochodu i puścił się biegiem.

– Chwileczkę! – Zaczekał, aż synek zahamował z poślizgiem i odwrócił się ku niemu. Wtedy podszedł do chłopca, położył mu dłoń na ramieniu i napomniał: – Przecież już ci mówiłem, żebyś był bardzo ostrożny, prawda? Rozejrzyj się. Wszędzie leżą deski z wystającymi gwoździami i wala się mnóstwo odłamków szkła. Nie gnaj tak i uważaj.

B.J. odpowiedział mu szelmowskim uśmiechem, który tak bardzo przypominał Boone’owi Jenny, że przyprawiło go to o bolesny skurcz serca. Jenny była najbardziej uroczą kobietą na świecie, a jej śmierć wskutek całkowicie odpornej na antybiotyki infekcji zdruzgotała i jego, i synka.

B.J. dzięki typowej dla dzieci żywotności dość szybko doszedł do siebie po tragedii, ale Boone nie sądził, by sam kiedykolwiek przestał opłakiwać utratę żony. Zdawał sobie sprawę, że jego żal jest przesycony poczuciem winy, ponieważ nigdy nie kochał Jenny nawet w połowie tak mocno, jak ona jego. Nie potrafił, gdyż w jego sercu wciąż była Emily Castle. Jednakże bez względu na swoje uczucia uważał, że uczynił dla Jenny wszystko, co w jego mocy. Nigdy niczego jej nie brakowało. Był dobrym mężem i oddanym ojcem ich dziecka. Niemniej czasami późno w nocy nachodziły go wątpliwości, czy to wystarczało. Jego rozterkę potęgował fakt, że rodzice Jenny obwiniali go o wszystko, co możliwe – od zrujnowania życia ich córce po przyczynienie się do jej śmierci. Wiedział, że szukają jakiegokolwiek pretekstu, by odebrać mu synka. Po moim trupie! – pomyślał zawzięcie.

Zaś co do reszty, no cóż, to już miniona i zapomniana przeszłość, powiedział sobie. Odetchnął głęboko i podążył za synkiem. Uprzedzony przez Corę Jane, że wszystkie trzy wnuczki przyjechały do rodzinnego miasteczka, aby pomóc jej w sprzątaniu i usuwaniu szkód po burzy, przygotował się na pierwsze po tylu latach spotkanie z Emily.

Jednak w spustoszonej przez wodę restauracji zobaczył tylko Gabriellę. Podtrzymywała drabinę tak mocno, że zbielały jej kostki palców, i spoglądała z ogromnym niepokojem na Corę Jane, która chwiejnie stała na najwyższym szczeblu.

– Coro Jane Castle, co ty wyprawiasz? – Boone objął ją w pasie, zdjął z drabiny i postawił na podłodze.

– A co ty wyprawiasz?! – W jej brązowych oczach błysnęło oburzenie, które jeszcze wzrosło, gdy Boone mrugnął do niekryjącej ulgi Gabi.

– Ratuję cię przed złamaniem biodra – odparł surowym tonem. – Czy nie powiedziałem ci już dawno temu, że zajmę się naprawą wszystkich lamp, ilekroć będzie trzeba, albo poproszę o to Jerry’ego lub twojego majstra złotą rączkę?

– Ale Jerry’ego tu nie ma, a majstra nigdzie nie można znaleźć – zripostowała. – I odkąd to potrzebuję cię do wkręcenia kilku żarówek? – Ujęła się pod boki i usiłowała pogardliwie spojrzeć na Boone’a z góry, zważywszy jednak na różnicę wzrostu, nie wypadło to zbyt przekonująco.

– Mogłabyś przynajmniej pozwolić, żeby zrobiła to Gabi – powiedział.

Na tę uwagę stłumiła uśmiech, unikając wzroku wnuczki.

– Nasza mała Gabi ma lęk wysokości – wyjawiła teatralnym szeptem, jakby zdradzała wstydliwy sekret. – Ledwie weszła na drugi szczebel, a już była bliska omdlenia.

– To prawda – przyznała zakłopotana Gabriella. – Głupio mi z tego powodu, zwłaszcza że babcia wdrapała się na sam szczyt drabiny.

Na szczęście w tym momencie B.J. pociągnął Corę Jane za rękaw i spytał:

– To znaczy, że włączyli już prąd, czy tak?

– Tak, pół godziny temu. – Czule zmierzwiła chłopcu włosy. – Wiem, dlaczego pytasz. Liczysz na naleśniki, prawda?

– Aha. – Oczy B.J. rozbłysły. – Ale tata powiedział, żeby nie prosić o nie, bo przyjechaliśmy pomóc.

Cora Jane przewróciła oczami.

– No cóż, ponieważ twój tata, jak rozumiem, zamierza przejąć najbardziej niebezpieczne zadania, to mogę usmażyć kilka naleśników dla mojego ulubionego klienta. Pomożesz mi?

– Pewnie. Wyrobię ciasto, jak pokazała mi pani ostatnim razem. – Uradowany B.J. podreptał za nią do kuchni.

Boone spoglądał za nimi, potrząsając głową.

– Nie wiem, które z nich dwojga pierwsze przyprawi mnie o atak serca, ale najprawdopodobniej będzie to twoja babcia.

– Ona działa tak na nas wszystkich – skomentowała rozbawiona Gabi.

– Mówiła, że ty i twoje siostry przyjechałyście do domu, żeby pomóc uruchomić restaurację. – Miał nadzieję, że powiedział to beztroskim tonem, a nie z paniką, którą czuł na myśl o spotkaniu z Emily.

Gabriella rzuciła mu wymowne spojrzenie.

– Przed chwilą dzwoniła Samantha. Samolot Emily wylądował mniej więcej przed godziną. Wstąpiły po drodze do domu towarowego, żeby kupić dla niej trochę ubrań. Em była w Aspen, kiedy do niej zatelefonowałam, i stroje, które ma ze sobą, nie są odpowiednie przy szorowaniu podłóg.

– Hm, w Aspen… – mruknął Boone. – Wiele obecnie podróżuje, co?

Gabi skinęła głową.

– Tak, jest bardzo zajęta, jej kariera nabrała rozpędu, od kiedy w ilustrowanym magazynie zamieszczono zdjęcia mieszkania, które przeprojektowała dla jakiejś aktorki. Teraz pracuje nad renowacjami domów celebrytów w Beverly Hills i Malibu. W zeszłym roku odnowiła prestiżową rezydencję we Włoszech, a do Aspen pojechała obejrzeć hotel znajomego jednej z jej stałych klientek.

– To brzmi bardzo wytwornie i światowo – rzucił Boone, czując mdlące ssanie w żołądku. Czyż nie tego zawsze pragnęła Emily? Światowego życia w kręgu sławnych ludzi… Niektórzy z dawnych przyjaciół zarzucali jej, że jest płytka i powierzchowna, lecz on wiedział lepiej. Po prostu usiłowała wypełnić pustkę w duszy tym wszystkim, czego, jak sądziła, brakowało w jej zwyczajnym życiu w Karolinie Północnej.

Zastanawiał się, czy Emily wciąż uważa ten wielki świat za fascynujący i czy któryś z tych celebrytów jest dla niej bardziej przyjacielem niż klientem. Już dawno temu zrozumiał, że lepiej mieć kilka osób, na których można polegać, niż tysiąc znajomych. Ludzie, którzy wspierali go podczas choroby Jenny i po jej śmierci, nauczyli go prawdziwego znaczenia słowa „przyjaźń”.

– Pójdę zajrzeć do babci. – Gabi ruszyła do kuchni, ale zawróciła i powiedziała z powagą: – Przykro mi, Boone.

– Z jakiego powodu?

– Och, przecież wiesz. Emily cię zraniła, choć nigdy tego nie chciała. Po prostu pragnęła wyjechać, żeby się sprawdzić i przeżyć coś nowego. Myślę, że zamierzała wrócić, ale ożeniłeś się z Jenny, a potem… no cóż, sam wiesz, co się później wydarzyło.

Boone skinął głową. Doceniał współczucie Gabrielli, lecz chciał ją przekonać, że nie musi się o niego martwić.

– Gabi, szybko pogodziłem się z jej decyzją, bo to było jedyne rozsądne wyjście. W przeciwieństwie do ciebie nie sądzę, by Emily kiedykolwiek zamierzała wrócić, więc rozpocząłem nowe życie. Koniec, kropka.

Gabi zerknęła w kierunku kuchni i pokiwała głową.

– Nikt cię za to nie wini. A B.J. jest wspaniałym chłopcem.

– Tak, fantastycznym – przytaknął ochoczo. – Zapewne nie dzięki mnie. Jenny była cudowną matką, olbrzymią rolę odegrała też twoja babcia, podobnie zresztą jak w moim przypadku.

– Proszę, nie pomniejszaj swoich zasług.

Boone przyjrzał się uważnie Gabi i westchnął. Dlaczego wszystkie kobiety w tej rodzinie uważają, że jest coś wart, ale z wyjątkiem tej jednej, która przed wielu laty skradła mu serce?

Emily przygotowała się psychicznie na ponowne spotkanie z Boone’em. A przynajmniej tak sądziła.

Sam widok tego postawnego mężczyzny na szczycie drabiny, ubranego w wytarte dżinsy i sprany podkoszulek opinający szeroką klatkę piersiową i potężne bicepsy, wystarczył, by przyprawić ją o gwałtowne bicie serca. Boone nosił nasuniętą na oczy czapkę bejsbolową, wskutek czego nie widziała jego twarzy, ale przypuszczała, że wciąż ma mocną jak granit szczękę, onyksowoczarne oczy i dołki w policzkach.

Zawsze ją zadziwiało, że Boone Dorsett potrafił w jednej chwili emanować ognistym żarem niczym piec, by w następnej, jakby po przekręceniu włącznika, stać się zimnym jak biegun północny, a potem nagle błyskał szelmowskim uśmiechem chłopca przyłapanego na wykradaniu ciasteczek ze spiżarni. Jej zdaniem zawsze był pełen sprzeczności.

– Cześć, Boone! – zawołała Samantha, podczas gdy Emily tylko stała i patrzyła… och, jak patrzyła!

Odwrócił głowę tak gwałtownie, że mógłby stracić równowagę, gdyby Emily odruchowo nie przytrzymała drabiny.

– Witaj, Samantho – rzekł z powagą, a potem spuścił wzrok niżej. – I ty, Emily.

Zirytowało ją, że nie wymówił jej imienia ani trochę innym tonem niż Samanthy. Niczym nie okazał, że jest dla niego kimś ważniejszym niż jej siostra i że niegdyś nie potrafił oderwać od niej dłoni ani tych swoich zmysłowych, kuszących warg, ilekroć udało im się wymknąć i mieli chwilę tylko dla siebie. Doprawdy, czyż nie powinien tonem głosu, spojrzeniem czy gestem zdradzić choćby cienia uczucia?

To było kiedyś, napomniała się ostro. Ten mężczyzna jest żonaty, należy do innej.

– Co tu robisz? – spytała z irytacją.

– Nie widzisz? – Uniósł żarówkę.

– Nie jestem ślepa. Ale dlaczego pomagasz mojej babci, zamiast zajmować się swoim lokalem? – Wiedziała, że zachowuje się niewdzięcznie i gburowato, lecz nie potrafiła się powstrzymać.

Zmieniła się, kierowała się całkiem innymi zasadami niż kiedyś, a jednak jej uczucia do tego mężczyzny najwyraźniej nie uległy zmianie. To naprawdę skandaliczne! Boone Dorsett nadal rozpalał w niej krew jak żaden z mężczyzn, których poznała od czasu, gdy z nim zerwała. I uczynił to, nawet jej nie dotknąwszy, stojąc na szczycie drabiny. To odkrycie ją zaniepokoiło. Dotąd była pewna, że gorycz, którą odczuwała z powodu jego zdrady, skutecznie i ostatecznie zabije minione uczucia.

– Skarbie, wiem, że dawno nie było cię w miasteczku, ale tutaj ludzie pomagają sobie w kryzysowych sytuacjach – odparował. – A huragan niewątpliwie należy do tej kategorii. Nawiasem mówiąc, twoja babcia jest w kuchni i z pewnością bardzo pragnie cię zobaczyć. – Po tych słowach z jawnym lekceważeniem odwrócił się do Emily plecami i znów zajął się lampą.

Przez chwilę po prostu gapiła się na niego, a potem spojrzała na siostrę, która bawiła się znakomicie, jakby oglądała jakąś absurdalną scenę z komedii romantycznej.

– Och, zamknij się – mruknęła do Samanthy i szybkim krokiem ruszyła do kuchni.

– Przecież nic nie powiedziałam. – Jeszcze bardziej rozbawiona siostra poszła za nią. – Ale gdybyś chciała poznać moje zdanie, to przyznaję, że było to ekscytujące.

– Co ty sobie uroiłaś? – Zdumiona Emily spojrzała na nią. – Ten facet właśnie odpędził mnie, jakbym była uprzykrzonym komarem.

– Ekscytujące – powtórzyła Samantha. – I znów, na wypadek gdyby interesowała cię moja opinia, powiedziałabym, że to coś między wami bynajmniej nie wygasło.

– On jest żonaty – oschle stwierdziła Emily.

– Naprawdę nikt ci nie powiedział, że już nie jest? – Samantha uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

– Porzucił żonę na bagnach w rejonie Great Dismal Swamp? – ironicznie skomentowała Emily.

– Och, wybacz, to nie powód do żartów. – Natychmiast spoważniała. – Doszło do tragedii, Jenny zmarła. Stało się to ponad rok temu.

Emily przystanęła za drzwiami kuchni i spojrzała na siostrę. Ogarnęły ją splątane emocje, których nie potrafiła rozwikłać. Smutek z powodu śmierci Jenny, naprawdę miłej dziewczyny. Bolesne współczucie dla Boone’a i jego dziecka, dla których musiał być to straszliwy cios. A także absolutnie niestosowne uczucie ulgi, aż nazbyt szybko wypartej przez panikę. Czym innym jest odkrycie, że nadal ulega urokowi tego mężczyzny, gdy jest dla niej niedostępny, a czymś zupełnie innym uświadomienie sobie, że jednak znajduje się w jej zasięgu. Niepotrzebnie się o tym dowiedziała. Całkiem niepotrzebnie!

Bowiem ostatnie, czego potrzebowała w swoim pracowitym, wypełnionym obowiązkami zawodowymi życiu, to uczucie do Boone’a Dorsetta, mężczyzny, którego niegdyś porzuciła z całą świadomością swego czynu.

Cora Jane natychmiast skierowała wzrok na Emily, gdy ta wraz z Samanthą weszła do kuchni. I już tym pierwszym przelotnym spojrzeniem dostrzegła, że wnuczka jest wychudzona, a twarz ma wymizerowaną. Oceniła, że Emily zbyt ciężko pracuje i ma zdecydowanie za mało czasu dla siebie.

Zorientowała się też nieomylnie, że przyczyną jaskrawych rumieńców na policzkach i ognistych błysków w oczach wnuczki niewątpliwie był Boone. Cora Jane odwróciła się, by nikt nie zauważył jej pełnego satysfakcji uśmiechu, którego nie potrafiła powstrzymać. Żałowała, że nie była świadkiem ich pierwszego po tylu latach spotkania, lecz widok Emily upewnił ją, że przebiegło tak, jak miała na to nadzieję.

– Moja urocza dziewczynka. – Rozłożyła ramiona, a gdy Emily podeszła, objęła ją serdecznie. – Doprawdy, zbyt wiele czasu upłynęło, odkąd ostatnio byłaś w domu.

– Wiem i przepraszam. – Emily odwzajemniła jej uścisk. – Wciąż myślałam o przyjeździe, myślałam i myślałam, i nagle się okazało, że przeleciało już tyle czasu.

– Ale wreszcie jesteś – powiedziała wzruszona Cora Jane, obejmując spojrzeniem Samanthę i Gabi, które siedziały przy stole wraz z B.J. – Wszystkie tu jesteście. Nie macie pojęcia, jak wiele to dla mnie znaczy, że rzuciłyście wszystko i przyjechałyście.

– Oczywiście, że przyjechałyśmy – odparła Emily. – Przecież zawsze nas uczyłaś, że rodzina jest najważniejsza. A teraz powiedz, dlaczego siedzisz tu i pitrasisz? Sadząc z wyglądu sali jadalnej, powinnyśmy na czworakach szorować podłogę.

– Pani Cora Jane robi dla mnie naleśniki – pisnął B.J., ściągając na siebie uwagę Emily.

Cora Jane obserwowała, jak do Emily dotarło, kim jest ten chłopczyk. Każdy by od razu odgadł, że to syn Boone’a, gdyż był podobny do niego jak dwie krople wody. Przez moment na twarzy Emily odbiło się zaskoczenie, ale zdobyła się na uśmiech.

– A kimże ty jesteś, że zdołałeś nakłonić moją babcię do usmażenia naleśników? – spytała żartobliwie, choć głos jej drżał.

– Jestem B.J. Dorsett – odpowiedział z powagą. – Boone to mój tata. Bardzo tu pomagam, prawda, pani Coro Jane?

– Jesteś moim najlepszym pomocnikiem – potwierdziła wesoło. – I myślę, że B.J. miał dobry pomysł. Wszyscy potrzebujemy solidnego śniadania, zanim złapiemy się za bary z tym bałaganem.

– Założę się, że namówiłeś ją na naleśniki w kształcie Myszki Miki – zwróciła się Emily do B.J.

– Aha! – Chłopcu rozbłysły oczy. – Są najlepsze.

– Też tak zawsze uważałam – poparła go Emily.

– Dlaczego nigdy dotąd pani tutaj nie widziałem? – Malec spojrzał na nią skonsternowany. – Panna Gabi czasami tu przyjeżdża, ale pani i pani Samantha nigdy.

– Cóż, mieszkamy daleko stąd. – Poczucie winy zabarwiło rumieńcem policzki Emily. – Samantha mieszka w Nowym Jorku. Jest bardzo zapracowaną aktorką.

B.J. szeroko otworzył oczy i ponownie popatrzył na Samanthę, a potem otworzył je jeszcze szerzej, gdy ją rozpoznał.

– Widziałem panią w telewizji! Była pani mamą w reklamie moich ulubionych płatków śniadaniowych. – Triumfalnie uniósł w górę piąstkę. – Wiedziałem! Super! Grała pani jeszcze gdzieś?

– Grałam wiele ról, których prawdopodobnie nie widziałeś – odrzekła Samantha. – Występowałam w kilku sztukach na Broadwayu, w serialu telewizyjnym oraz w kilku innych reklamach.

– Opowiem o tym kolegom w szkole. – Podekscytowany B.J. podskoczył w krześle, po czym zerknął na Corę Jane. – Czy tata wie? Pójdę mu powiedzieć.

– Za chwilę. – Cora Jane zauważyła, że Emily jest trochę zdegustowana ekscytacją chłopczyka z powodu poznania sławnej aktorki. Widocznie duch rywalizacji między siostrami nadal jest żywy. – Wasze śniadanie już gotowe.

Postawiła przed każdym talerz z naleśnikami i jajkami smażonymi na bekonie, dolała kawy, a potem nałożyła jedzenie sobie i też usiadła przy stole. Gdy zaczęli jeść, niby mimochodem poinformowała B.J., że Emily pracowała dla kilku gwiazd filmowych.

– Naprawdę? – wykrzyknął, poświęcając całą uwagę Emily. – Co pani robiła? Dla kogo pani pracowała? Czy poznała pani Johnny’ego Deppa?

Cora Jane wiedziała, że Emily nie lubi rozmawiać o sławnych klientach, wszelkie informacje o nich traktując jak tajemnicę zawodową, ale wiedziała też, że pragnie znów znaleźć się w centrum uwagi. Uczucia małych chłopców potrafią być zmienne. Może to absurdalne, ale Cora Jane miała przeczucie, że B.J. mógłby odegrać kluczową rolę w pojednaniu między Emily a Boone’em. No cóż, malec potrzebuje matki… Owszem, wiedziała doskonale, że Boone stara się, jak może, i nie zgodziłby się z nią w tej kwestii, jednak zauważyła, jak B.J. zareagował na zainteresowanie ze strony jej wnuczek.

Przez długie lata miała szczęście gościć je u siebie przez większość letnich wakacji. Łączyły ją z nimi naprawdę bliskie relacje, co wcale nie jest aż tak powszechne między babciami a wnuczkami. Nie tylko miłość, ale bliskie relacje, co warto powtórzyć. Zdaniem Cory Jane było tak po części również dlatego, że nie wtrącała się zbytnio w ich życie, za to szczerze kibicowała wnuczkom w ich zmaganiach z losem. Owszem, w razie potrzeby udzielała im rad czy nawet nimi kierowała, jednak starała się trzymać podstawowej zasady, że każdy ma prawo do własnych błędów, a także ma prawo samodzielnie podejmować decyzje.

Teraz już jednak były dorosłe i wciąż nic nie wskazywało na to, by miały wejść w trwałe związki i założyć rodziny. Wszystkie zrobiły kariery, z czego mają prawo być dumne, lecz żadna z nich nie miała prywatnego życia. A przynajmniej tak to widziała Cora Jane.

Trzeba koniecznie to zmienić. A chociaż ani jedna z nich nie dorastała w Sand Castle Bay, spędziły tu wystarczająco dużo czasu, by mogły nazwać to miejsce swoim domem.

Usiadła wygodniej i słuchała, jak podekscytowany B.J. zasypuje Emily pytaniami o Hollywood. Wnuczka odpowiadała cierpliwie, a na jej wargach igrał uśmiech.

– A Disneyland? – zapytał. – Była tam pani? Założę się, że co najmniej tysiąc razy.

– Przykro mi cię rozczarować, ale ani razu – odparła rozbawiona.

– Ani razu? – spytał zaskoczony B.J.

– Niestety.

– Tata i ja pojedziemy tam i wszystko obejrzymy! – oznajmił jeszcze bardziej podekscytowany. – Obiecał, że mnie zabierze, a tata zawsze dotrzymuje słowa. Pani mogłaby pojechać z nami.

Była tak bardzo zaskoczona tą propozycją, że nie wiedziała, jak zareagować.

– Jestem pewna, że wspaniale spędzisz czas – powiedziała wreszcie.

– Pani też – przypomniał jej z naciskiem. – Pójdę powiedzieć tacie. – W podskokach odbiegł od stołu.

Ci, którzy przy nim pozostali, nawet nie próbowali ukrywać uśmiechów, poza jedną jedyną Emily, która była w całkiem innym nastroju.

– Wygląda na to, że zdobyłaś jego uczucie – zauważyła Gabi.

– Jaki ojciec, taki syn – dorzuciła Samantha.

– Przestańcie! – Emily oblała się rumieńcem. – W jego wieku kocha się wszystkich.

– Musisz bardzo dużo wiedzieć o ośmioletnich chłopcach – zakpiła Gabi.

– Daj spokój, to przecież oczywiste. Zanim Sam i ja weszłyśmy tutaj, wesoło trajkotał z babcią i tobą. Po prostu dobrze się tu czuje.

– Postępuj z nim ostrożnie, Em – już z powagą powiedziała Gabi. – B.J. bardzo dużo przeszedł.

– O czym ty mówisz? Przyjechałam tylko na kilka dni. To za krótko, by mógł się do mnie przywiązać.

– Po prostu o tym pamiętaj – z naciskiem dodała Gabi. – Wyjedziesz, a on może tego nie zrozumieć.

– To naprawdę urocze, że od razu cię polubił, Emily – powiedziała Cora Jane. – Że polubił was wszystkie. Wychowuje go Boone, jest kochającym i ofiarnym ojcem, ale dziecko potrzebuje też kobiecej ręki.

– Uważasz, że Boone nie potrafi nauczyć go dobrych manier? – ze śmiechem spytała Emily. – Babciu, daj spokój.

– Już mówiłam, że Boone jest świetnym ojcem, i tak dla twojej wiadomości, potrafi bardzo wiele, nie tylko to, jak należy się zachowywać. B.J. świetnie się przy nim rozwija. – Cora Jane karcąco spojrzała na wnuczkę. – Ale to nie to samo co kontakt z matką. Tylko to miałam na myśli.

– Babciu, chyba nie łudzisz się, że Boone i ja odnowimy nasz związek w miejscu, w którym kiedyś go porzuciliśmy? – Emily przyjrzała się jej uważnie. – A jeśli tak, to przyjmij do wiadomości, że moje życie jest w Kalifornii.

– Ale co to za życie? – mruknęła Cora Jane.

– Jak mam to rozumieć? – Emily zmarszczyła brwi. – Żyję sobie cudownie. Zarabiam mnóstwo pieniędzy, cieszę się poważaniem, zrobiłam karierę.

– Tylko ciekawe, z kim dzielisz te wszystkie sukcesy? – odparowała babcia. – Otóż z nikim. A może jest w twoim życiu ktoś szczególny, o kim nie raczyłaś wspomnieć żadnej z nas? – Rzuciła okiem na pozostałe wnuczki. – Samantho? Gabi? Czy któraś z was słyszała od niej o kimś takim?

Emily zignorowała jej sarkazm.

– Mnóstwo kobiet prowadzi szczęśliwe i bardzo udane życie bez mężczyzny. – Spojrzała na siostry. – Mam rację?

– Mężczyźni czasem się przydają – z uśmiechem skomentowała Gabi.

– Amen, siostro – dorzuciła Samantha.

– Dzięki za wsparcie – kąśliwie odparła Emily. – Poczekajcie, aż babcia weźmie się za was.

– To nam nie grozi, gdyż wiedziemy idealne życie – powiedziała Gabi, po czym wstała i uścisnęła ramię babci.

Cora Jane zerknęła na nią i powiedziała:

– No cóż, skoro już o tym wspomniałaś… – Urwała, by niewypowiedziana konkluzja zawisła w powietrzu. To da im do myślenia. W istocie miała plany wobec wszystkich wnuczek i oto teraz Bóg nieoczekiwanie zesłał jej doskonałą sposobność, by mogła je zrealizować.

Tytuł oryginału: Sand Castle Bay

Pierwsze wydanie: Harlequin Mira, 2013

Opracowanie graficzne okładki: Robert Dąbrowski

Redaktor prowadzący: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Władysław Ordęga

Korekta: Sylwia Kozak-Śmiech

© 2013 by Sherryl Woods

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B. V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin jest zastrzeżony. Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego Wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-238-9546-6

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com