Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Życie jest piosenką - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 września 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Życie jest piosenką - ebook

Jego piosenki od lat śpiewają najlepsi polscy wokaliści, a wraz z nimi cały kraj. Bez niego Edyta Geppert nie zadebiutowałaby tak wspaniale piosenką „Jaka róża taki cierń”, Grażyna Łobaszewska i Staszek Sojka nie odkryliby przed nami, że „Czas nas uczy pogody”, a Ryszard Rynkowski nie namawiałby nas, byśmy „Wypili za błędy”. Edyta Górniak ze swoim utworem „To nie ja” nie odniosłaby tak spektakularnego sukcesu na konkursie Eurowizji, Andrzej Zaucha nie czarowałby nas swoim „C’est la vie”, a Maryla Rodowicz nie powiedziałaby nam, że są wśród nas „Łatwopalni”. Nie byłoby też najpopularniejszych przebojów zespołu Kombi, ani „Dyskoteki pana Jacka”, na której wychowało się całe pokolenie młodych ludzi.

Książka Jacka Cygana to osobista, sentymentalna podróż w przeszłość. Autor z wdziękiem i humorem opowiada o powstawaniu swoich najlepszych tekstów, tworząc ciekawe portrety najpopularniejszych polskich artystów. Wszystko to składa się na fascynujący obraz długiej epoki w polskiej muzyce.

Każda piosenka ma swoją historię, która często okazuje się zupełnie niezwykła. Każda rodzi się z przyjaźni tekściarza i wykonawcy. Książka Jacka Cygana jest więc przede wszystkim opowieścią o przyjaźniach, które zaowocowały legendarnymi utworami.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-2638-8
Rozmiar pliku: 6,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZYGRYWKA

Na każdym spotkaniu autorskim, niezmiennie od lat, pada ze strony publiczności sakramentalne pytanie: „Panie Jacku, czy najpierw jest tekst, czy najpierw jest muzyka?”.

W tej książce pojawia się kilkadziesiąt odpowiedzi na to pytanie. Są to odpowiedzi, których nigdy jeszcze nie udzielałem. Niektóre musiałem odgrzebywać w niedoskonałej już pamięci, szukać w starych kalendarzach. Momentami są tak osobiste, iż sam się dziwię, że się na nie zdobyłem.

Inne pytanie, które mnie spotyka, popularne zwłaszcza wśród dziennikarzy, brzmi: „Panie Jacku, czy pan się nie obraża, kiedy nazywają pana tekściarzem?”.

Na stronach swojej książki staram się opowiedzieć, kto to jest tekściarz, czy to artysta, czy może rzemieślnik. Robię to ze świadomością, że czytelnik i tak odpowie sobie sam. Pomocne w rozstrzygnięciu tego problemu są słowa Wojciecha Młynarskiego, który zwykł mawiać, że tekściarz jest jak szewc, który musi zrobić buty na termin. Chciałbym robić takie buty jak Wojtek!

Tytuł Życie jest piosenką jest oczywistą parafrazą tytułu piosenki Życie jest nowelą. Pomysł na takie zatytułowanie książki zrodził się zupełnie naturalnie. Pewnie dlatego, że piosenka zdominowała moje życie, wypełniła je i stała się taką samą „czynnością” jak spanie, jedzenie i picie wina. À propos spania, muszę przyznać się do pewnej intymnej sprawy. Pomysły na piosenkę lubią przychodzić nocą, dokładnie na granicy jawy i snu. To, co chowało się przede mną przez cały dzień, nagle zjawia się i mówi: „Jestem!”. Tylko że moja świadomość właśnie zasypia. Resztkami sił zadaję sobie pytanie: zapamiętam do jutra czy zapomnę? Nauczony przykrym doświadczeniem, iż rano zamiast pomysłu na ogół mam w pamięci czarną dziurę, pokornie wstaję, idę do gabinetu, zapalam światło i zapisuję. Wracam do łóżka, wpadam w błogostan pierwszego snu i nagle trach! Zjawia się następny pomysł. O nie! – cały mój organizm buntuje się. Nie wstanę, za żadne skarby nie wstanę! Zapamiętam, będę powtarzał i powtarzał, aż zapamiętam. Powtarzam, wpisuję mozolnie w pamięć i… sen umyka! Na wszelki wypadek wstaję i zapisuję. Wracam do łóżka i nagle znowu… Ot, los tekściarza!

Dlaczego pisanie piosenek jest takie pasjonujące?

Ano dlatego, że powstanie piosenki kryje w sobie przynajmniej trzy tajemnice. Kiedy dostaję od kompozytora muzykę, a prawie dziewięćdziesiąt procent moich piosenek napisałem do już powstałej muzyki, żaden z nas nie wie, w jakim kierunku to wszystko pójdzie. Ale jednocześnie obaj wiemy, że to się wkrótce wyjawi, bo, jak już powiedzieliśmy sobie powyżej, piosenkę pisze się na termin. Ta obietnica, która, co jest pewne, niedługo będzie dotrzymana, jest rzeczą bardzo podniecającą. I właśnie autor, dajmy na to, w środku nocy, kiedy pierwszy raz prześpiewa sobie piosenkę z tekstem, który przed chwilą uznał za skończony, poznaje tę pierwszą tajemnicę. Jest już piosenka, ale istnieje tylko w jego świadomości.

Ale oto otwiera się druga tajemnica – tekściarz prezentuje utwór kompozytorowi, czasami w towarzystwie wykonawcy. Ta chwila może zdmuchnąć całą świadomość, o której mówiliśmy przed momentem. Bo w obecności tej dwójki ludzi piosenka rodzi się na nowo i ten poród okazuje się czasem bardzo bolesny, gdyż tekst może spodobać się lub nie spodobać. Ileż to razy byłem świadkiem, jak moi kompozytorzy mówili: „Słuchaj, fantastycznie, tekst kompletnie zmienił moje wyobrażenie o tej piosence, nie myślałem, że to pójdzie w tę stronę!”. Ale mówili też: „Nie, tak nie może być, to nie dla mnie”.

I trzecia tajemnica. W studiu nagrań lub na scenie artysta wykonuje piosenkę po raz pierwszy. Tekściarz słyszy swoje słowa, które zaczynają żyć w innym człowieku, odkrywa na nowo to, co napisał. Każdej z tych sytuacji towarzyszą ogromne emocje. Wiele razy sam, stojąc za szybą studia nagrań, w chwili gdy moi artyści śpiewali pierwszy raz moje słowa, przytrzymywałem swoje serce, które trzepotało i gotowe było zerwać się do lotu.

O tym wszystkim jest ta książka. W tym miejscu pragnę złożyć głęboki ukłon w stronę kompozytorów, których los postawił na mej drodze. Współpraca z Wami, Moi Drodzy, była dla mnie zaszczytem i przyjemnością.

W przeniknięciu tajemnicy piosenki pomagają mi moje ulubione zdania z tekstu T.S. Eliota: „Prawdziwa poezja przemawia do nas, nim zostanie zrozumiana. (…) Niekoniecznie od razu trzeba pojąć jej treść, by móc się nią cieszyć”1. To zdanie dotyczy wprawdzie poezji, ale jest równie zasadne w kontakcie z piosenką. Mówi bowiem o owym „pierwszym muśnięciu” naszej wrażliwości przez to magiczne połączenie słów z muzyką, opowiada o czymś zagadkowym, co od razu jest w nas, nawet zanim wysłuchamy piosenki do końca i zrozumiemy jej treść. To ów słynny, znany każdemu dreszcz na skórze, fala ciepła, która rozchodzi się po ciele i duszy.

Gdzie jest ta tajemnica piosenki? W tekście, w muzyce, a może w głosie śpiewających artystów? Przypomina mi się kilka zdań, które Jean-Paul Sartre poświęcił Juliette Gréco:

Gréco ma w gardle miliony! Miliony nienapisanych jeszcze poematów, które może powstaną. Pisuje się sztuki dla aktorów, czemu nikt nie napisze poematu na głos? Gréco wywołuje żal prozaików. Wyrzuty sumienia ludzi pióra, którzy stawiają na papierze matowe i czarne znaki, zapominając w końcu, że słowa mają zmysłową piękność. Jej głos przypomina o tym. To dzięki niej, chcąc widzieć, jak słowa zamienia w drogie kamienie, napisałem parę piosenek.

Zamieszczenie powyższego cytatu miało na celu zwrócenie uwagi na artystów śpiewających moje piosenki. Jest ich wielu, bardzo wielu. W tym miejscu chciałbym wyznać, że kocham ich bardzo, cenię i szanuję. Nigdy nie pisałem dla przypadkowych wykonawców. Podkreślałem zawsze, iż nie jestem okienkiem na poczcie, gdzie przychodzi się z ulicy i dostaje numerek z automatu zamiast twarzy. Musiałem zawsze poznać swoich wokalistów, popatrzeć im w oczy, czasem przegadać godzinę, czasem kilka nocy. Zawsze miałem świadomość, że oni są najważniejsi, bo dają piosence, a więc także moim słowom, twarz i swoją duszę. Zawsze starałem się pisać tak, by moi wykonawcy tworzyli na scenie wyrazistą postać, by ludzie wzruszali się wraz z nimi, śmiali się lub płakali.

Niedawno, na jubileusz telewizyjnego programu Jaka to melodia?, który darzę sympatią i wdzięcznością za to, że prezentuje polskie piosenki (a to już w naszym ojczystym kraju prawdziwa rzadkość), napisałem wierszyk. Jest w nim taki fragment:

Czy to nie piękny jest paradoks

(piętnaście lat już między nami),

Że na pytanie: „Jaka to melodia?”,

Odpowiada się słowami.

Nie nutą skoczną albo rzewną

Się tę odpowiedź wyśpiewuje.

Ale słowami. Wiem dlaczego,

Słowami trudniej się fałszuje.

Więc na ten jubileusz piękny

Stu lat melodyjnego zdrowia,

Piosenek cudnych jak okręty

Życzy J. Cygan – człowiek słowa.

Przytaczam ten wierszyk dlatego, że udało się w nim uchwycić prawdę, że to tekściarz nadaje piosence „imię i nazwisko”! Zresztą, po co daleko szukać. Leży na mej półce materiał przysłany niedawno przez zaprzyjaźnionego kompozytora. Jest tu płyta z nagraniem demo piosenki, do której mam napisać słowa. Do płyty dołączone są nuty utworu w postaci tak zwanej fortepianówki. Na górze nut widnieje tytuł: NN.

Czytelnik znajdzie w tej książce piosenki, które doskonale zna, ale i takie, które swoim istnieniem sprawią mu niespodziankę. Piosenki dobrze czują się w grupach, dlatego połączyłem niektóre z nich, nadając poszczególnym częściom imiona. W ten sposób można trafić od razu na „kamienie milowe”, przejrzeć się w „lustrach czasu” lub odkryć tajemnice pisania „przebojów na zamówienie”.

„Panie Jacku, jak pan pisze te piosenki?”

To pytanie zadają ludzie w każdej niemal sytuacji, w taksówce, w restauracji, w pociągu i oczywiście podczas wieczorów autorskich, ponieważ na piosence w Polsce zna się lub chce się znać każdy. Cóż odpowiadam? Czasem żartuję, że to proste, należy tylko z kilku wariantów, które się wymyśli, wybrać jeden. Jestem zodiakalnym Rakiem i mam ogromny kłopot z dokonywaniem wyborów. Na przykład lepiej nie chodzić ze mną na zakupy! Tylko w jednym wypadku wybór nie sprawia mi trudności: kiedy mam kilka wersji danej linijki tekstu. Choć i tu mogą się zdarzyć niespodzianki, jak w pewnej historii, którą lubię opowiadać dla ilustracji tego, że wybór dobrego wariantu jest czasem trudny, wręcz niemożliwy. Otóż pewien profesor wybrał się na spacer do Łazienek. Spotkał tam przyjaciela, także profesora, który odezwał się do niego w te słowa:

– Drogi kolego, przepraszam, ale wydaje mi się, że kolega ma na nogach jeden but czarny, a drugi brązowy!

– A tak, szanowny kolego. Zauważyłem to już w przedpokoju i chciałem zmienić. Ale, proszę sobie wyobrazić, że w szafie stała identyczna para!

1 T.S. Eliot, Szkice krytyczne, przekład Marii Niemojowskiej.Za szybą

CZYLI CAŁKIEM
SPOKOJNIE WYPIJĘ
TRZECIĄ KAWĘ

Wiele księżyców temu dolar był wart 97 złotych, a ja miałem dwadzieścia pięć lat. Kula ziemska była lżejsza o dwa miliardy dusz, a skwer przy stazione, na którym siedziałem w owe piękne sierpniowe popołudnie, był pusty.

Mam nadzieję, Drogi Czytelniku, że wybaczysz mi tę świadomą stylizację, gdyż zrobiłem to z czystej miłości do książki Josifa Brodskiego Znak wodny. A jeśli to już się stało, winien ci jestem krótkie wyjaśnienie. Otóż rolę weneckiej stazione odgrywał w moim wypadku dworzec kolejowy Poznań Główny, natomiast na wspomnianym skwerku obok mnie siedział mój przyjaciel Jurek Filar. Czekaliśmy kilka godzin na pociąg do Jeleniej Góry, skąd planowaliśmy dostać się do Szklarskiej Poręby, gdzie właśnie zaczynała się Studencka Giełda Piosenki Turystycznej. Dla porządku dodam, że Jurek miał wtedy dwadzieścia dwa lata i jedynym jego majątkiem była akustyczna gitara mieszkająca w czarnym, steranym życiem futerale. Jurek w dzieciństwie sam założył sobie struny do tej gitary, nikt mu jednak nie powiedział, że cienkie struny mają być na dole, grube zaś na górze. Ponieważ założył je odwrotnie, nie pozostawało mu nic innego, jak nauczyć się grać także odwrotnie, czyli jak to się mówi: „na lewą rękę”. Mnie osobiście bardzo się to podoba, gdyż Jurek wygląda zawsze tak, jakby grał w lustrze.

Wokół nas huczało miasto, główną ulicą pędziły samochody, a naprzeciwko dworca prężyła muskuły nowoczesna fasada Międzynarodowych Targów Poznańskich. Ale kiedy Jurek wyjął gitarę z futerału i zagrał pierwsze dźwięki, wokół nas samochody przestały jeździć, a Targi zapadły się pod ziemię.

– Coś ci zaśpiewam – powiedział tajemniczo – mam tylko pierwszą zwrotkę, nie wiem, co ma być dalej.

I nagle na skwerku przy poznańskiej stazione dzień zmienił się w noc i popłynęła jakaś niesamowita inność, taki rodzaj pogodnej melancholii. Bo Jurek zaśpiewał:

Na spacer pójdę z psem na smyczy

Na ławce w parku zakurzę fajkę

Nie kupię kwiatów na wyczekanym skwerze

Więc nie dzwoń do mnie, kiedy będę stary…

Jeszcze wiele lat nie rozumiałem, dlaczego te kilka zdań niesionych muzyką miało taką siłę i taki nastrój. Dzisiaj rozumiem. Dotychczas śpiewaliśmy o górach, zachodach słońca i o tym, że sen można znaleźć w lesie. Teraz ktoś po raz pierwszy próbował napisać piosenkę o starości.

Minęło pół roku. Wielokrotnie w Warszawie wracaliśmy do tej piosenki, ale nikt z nas nie potrafił wymyślić, co ma być dalej. Na sylwestra pojechaliśmy do Leśnicy, małej miejscowości w Karkonoszach, gdzie stał gościnny dom, „bukowy koniecznie”, którego właścicielem był wujek Wacka Juszczyszyna, naszego gitarzysty i kompozytora. W pewną rozgwieżdżoną, mroźną noc, dwa dni przed sylwestrem, odbył się szalony kulig. Śpiewaliśmy w saniach jak opętani, a określenie „pół metra” nie odnosiło się w tym momencie tylko do śniegu. Jeszcze dzisiaj mam w oczach Jurka stojącego w saniach z gitarą, biorącego najwyższe dźwięki i „zagryzającego” noc lodowatym powietrzem. Nazajutrz miał czterdzieści stopni gorączki i wobec braku lekarstw postanowiliśmy wezwać pogotowie. Najbliższy telefon znajdował się jednak w strażnicy pograniczników, oddalonej o pięć kilometrów.

Było prawie trzydzieści stopni mrozu i śniegu na pół człowieka. Brodziliśmy w tym śniegu z Wackiem ponad dwie godziny, aż lekko po północy zobaczyliśmy oświetlone okna strażnicy. Nacisnęliśmy klamkę, drzwi ustąpiły. Ogarnęło nas ciepło. Ostrożnie weszliśmy do pierwszego z pomieszczeń. Nie było żywej duszy, za to przed nami na wyciągnięcie ręki na stojakach stały sobie w ordynku błyszczące karabiny z pełnymi magazynkami. Z drugiego pomieszczenia dobiegało chrapanie śpiących żołnierzy. Spojrzeliśmy z Wackiem na siebie i wycofaliśmy się po cichutku. Wchodząc ponownie, tak trzasnęliśmy drzwiami, że strażnica zadrżała w posadach. Do dziś nie wiem, jak po kilku godzinach górskimi zasypanymi na amen drogami przyjechała do nas nyska ze znaczkiem Pogotowia Ratunkowego. Jurek dostał antybiotyk, gorączkował, trochę opadły nam skrzydła nastroju. W sylwestrową noc zamknąłem się w jednym z pokojów i wtulony w śpiwory zacząłem myśleć o tej niedokończonej piosence. I wtedy ułożyła mi się druga zwrotka i tak zwany bridge, czyli most, łącznik. Moja zwrotka wypływała z tego samego źródła co linijki Jurka. Dzisiaj śmieszy mnie to zdanie: „dokończę swą najnowszą książkę / na chandrę znów będę za twardy”. Jaką książkę, jaką najnowszą? Przecież wtedy całym moim dorobkiem były może ze dwa teksty piosenek i kilka smutnych wierszy do szuflady. No, ale wtedy starość wydawała mi się stanem za siedmioma morzami, czymś, co mnie absolutnie nigdy nie dotknie. Dlaczego opisuję tak dokładnie ten pobyt na zimowisku w małej karkonoskiej miejscowości? To taka naiwna wiara w celowość losu. Wydaje mi się bowiem, że gdyby Jurek nie zachorował, spędzilibyśmy cały czas na balangowaniu i nie napisałbym wtedy tej mojej części piosenki. A może nie napisałbym jej nigdy?

W następnym roku śpiewaliśmy już „trzecią kawę” na całego. Okazało się, że słynny klub Żak wystawił nas, czyli Naszą Basię Kochaną, jako reprezentanta gdańskiego środowiska na Festiwal Piosenki Studenckiej do Krakowa. Mała dygresja – wiem, że nazwa Nasza Basia Kochana do dzisiaj rodzi rozmaite pytania. W telefonach do radia słuchacze często łączą tę nazwę z Basią Trzetrzelewską. Warto zatem opowiedzieć, jak to się wszystko zaczęło. Na Giełdzie Piosenki Turystycznej w Szklarskiej Porębie, na którą wybieraliśmy się z Jurkiem Filarem na poprzedniej stronie, przylgnęli do siebie ludzie, którzy lubili ze sobą być – śpiewać, rozmawiać i, co tu ukrywać, pić wódkę. Na naszej pierwszej płycie napisałem o tym tak: „Byliśmy razem w środku lat siedemdziesiątych, obok nas byli przyjaciele z podobnych grup, też w tenisówkach lub w pionierkach, z gitarami w futerałach, które rozklejały się od rosy i sztywniały od słońca. Bez tych ludzi z pewnością byśmy nie istnieli, z pewnością bez nich nie bylibyśmy tacy”.

Jakiś czas później, już jako grupa, nagraliśmy w studenckim radiu Politechniki Gdańskiej pierwsze piosenki. Pamiętam, że parę tygodni później, a byliśmy wtedy gdzieś w Bieszczadach na festiwalu piosenki, dopadł nas telegram. Chodziło o to, że nagrania zostały zmiksowane i trzeba je było jakoś podpisać. To znaczy ustalić, jak się nazywamy jako grupa. Jurek Filar przeczytał ów telegram, zapadła twórcza cisza i wtedy ktoś zapytał:

– Jureczku, kto przysłał ten telegram?

– Basia – odpowiedział Jurek.

– Ale jaka Basia? – padło kolejne pytanie.

– Nasza Basia kochana – zabrzmiała odpowiedź.

I wtedy odezwała się Miśka, a może Mały, nie bardzo już pamiętam:

– No to może nazwijmy się Nasza Basia Kochana.

I tak zostało. Spieszę z wyjaśnieniem, że telegram nadała serdeczna przyjaciółka naszej grupy Basia Bołtucka, plastyczka z Gdańska, która teraz rozmawia z kangurami w Australii. Mam w swojej kolekcji ołówków jeden oryginalny od niej, z surowego eukaliptusowego drewna, zrobiony przez Aborygenów. Tak więc w Naszej Basi Kochanej nigdy żadnej Basi nie było (także Basi Trzetrzelewskiej, choć bardzo ją kochamy), co jest kolejną odpowiedzią na często padające pytanie. Kto w takim razie był w naszym zespole? Jedyna dziewczyna – Maria Kondratowicz, czyli Miśka, gdańska malarka. Oczywiście Jerzy Filar, rodem z Zakopanego, kompozytor, czasem także autor tekstów, grający na gitarze „na lewą rękę” i śpiewający większość solowych partii. Wacek Juszczyszyn z Wrocławia, znany do dzisiaj jako filar Wolnej Grupy Bukowina, grający na gitarze „na prawą rękę”, także kompozytor i wokalista. Andrzej „Mały” Pawlukiewicz z Gdańska, kompozytor, pianista i aranżer naszych charakterystycznych chórków. Jerzy „Ryba” Rybiewski z Wrocławia, później z Legnicy, który współtworzył warstwę wokalną zespołu. Waldek Wiśniewski z Gdańska, gitarzysta i głos w chórkach. No i piszący te słowa. Co ja tam robiłem? Na naszych koncertach na ogół stałem sobie z boku, coś tam podśpiewywałem nieśmiało lub grałem na marakasach. Ale przede wszystkim pisałem teksty naszych piosenek, za co na pierwszej płycie Naszej Basi Kochanej dopisano mi tytuł „kierownik literacki”.

W kwietniu roku 1976 o płycie nawet nie marzyliśmy. Staliśmy na scenie krakowskiej Rotundy i patrzyliśmy na dostojne jury Festiwalu Piosenki Studenckiej ze świadomością, że laureatami tego festiwalu w poprzednich latach byli między innymi Ewa Demarczyk, Marek Grechuta i Maryla Rodowicz. W uszach mieliśmy lament głównego scenografa: „Oni w tych tenisówkach zepsują mi całą scenografię!”. Wśród jurorów jaśniały oblicza między innymi Olgi Lipińskiej, Marii Czubaszek, Lucjana Kaszyckiego, kompozytora wielkiego przeboju filmowego Pamiętasz, była jesień, czy niezawodnego Jana Poprawy. Zaśpiewaliśmy najpierw Sambę Sikoreczkę, po której były przyzwoite oklaski, a potem Za szybą. Skończyliśmy – brawa, brawa, brawa… Wypchnięto nas na scenę do dodatkowych ukłonów. I tyle. W nocy okazało się, że zdobyliśmy jedną z trzech głównych nagród XIII Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki i Piosenkarzy Studenckich obok Janka Wołka i grupy Baba.

Ale wróćmy do losów piosenki. Po krakowskim festiwalu pan redaktor Jerzy Kordowicz zaprosił nas do Programu Trzeciego Polskiego Radia dla dokonania pierwszych nagrań. Wtedy to powstała śmieszna wersja Samby Sikoreczki, w której na końcu piosenki jest bardzo dziwny dźwięk. To łyżeczka wpada do pustej szklanki. Wtedy właśnie nagraliśmy pierwszą profesjonalną wersję „trzeciej kawy”, w której w pełni zaistniały chórki, świetnie wymyślone przez Andrzeja Pawlukiewicza. Muszę tu się przyznać do pewnej próżności. Kiedy nasze nagrania zaczęły pojawiać się na trójkowej antenie, myślałem sobie: teraz tak już będzie zawsze. Ale czas był mądrzejszy, wszystko na powrót wygładził i pozamykał nadzieje. Zniknęliśmy z radiowej anteny, od czasu do czasu graliśmy jakieś koncerty w klubach studenckich, dziwiąc się, że ludzie znają nasze piosenki i śpiewają je razem z nami.

W styczniu 1978 roku Telewizja Polska zaprosiła nas do telewizyjnego programu Bazar. Był to dziwny program. Po jednej stronie studia siedzieliśmy my, czyli amatorzy. O ile dobrze pamiętam, oprócz nas, czyli Naszej Basi, byli między innymi Wolna Grupa Bukowina z Wojtkiem Belonem i Beata Andrzejewska, znana z cyklicznego programu, który prowadził Aleksander Bardini. Po drugiej stronie zajęli miejsca zawodowcy. Byli wśród nich między innymi Danuta Rinn, Bogusław Mec, Andrzej i Eliza oraz Grażyna Łobaszewska. W pierwszej części programu amatorzy prezentowali swoje piosenki, a zawodowcy słuchali. Następnie miał odbyć się ów tytułowy „bazar”, czyli nasze piosenki mieli „kupować” zawodowcy. W ciągu miesiąca powinni byli je nagrać we własnych aranżacjach i zaprezentować w drugiej części programu. Zaśpiewaliśmy Za szybą, wysłuchaliśmy braw i udaliśmy się do garderoby. W duszy modliłem się, żeby naszą piosenkę „kupiła” Grażyna Łobaszewska, w której byłem zakochany po jej rewelacyjnym wykonaniu utworu Gdybyś. Oczywiście, Grażyny nikt z nas nie znał. Siedzimy w garderobie, nagle puk, puk, drzwi się uchylają i ukazuje się głowa Grażyny. Swoim niskim, matowym głosem pyta:

– Chłopaki, czy ja bym mogła to śpiewać?

Wszyscy podskoczyliśmy z radości. Po miesiącu, w drugiej części Bazaru, Grażyna po raz pierwszy wykonała Za szybą. Gdybym powiedział, że nie miałem dreszczy, tobym skłamał. W ciągu tego miesiąca oczekiwania wystąpiła potrzeba pewnej zmiany tekstu, bo jakże kobieta miałaby śpiewać „na ławce w parku zakurzę fajkę”? Zaproponowaliśmy kilka wersji, ostatecznie wybrano „na ławce w parku zrobię ci szalik”. Osobiście byłem za jak najmniejszą ingerencją w tekst pierwotny i proponowałem „na ławce w parku zakurzę szalik”, ale zostałem wyśmiany. Ot, los autora!

Nagle stał się cud. Radio zaczęło puszczać tę Grażynową wersję „trzeciej kawy” jak oszalałe! (radio to znaczyło wtedy Pierwszy Program Polskiego Radia, a zwłaszcza magazyn muzyczny Rytm). Piosenka stała się prawdziwym przebojem. Ale przebojem jakimś innym, przecież piosenka nawet nie miała refrenu. Sam słyszałem, jak Czesław Niemen w rozmowie z prowadzącą Rytm Jadwigą Skolarską powiedział, że to jest „przebój nowego typu”. I dodał, że jedynie Grażyna umie śpiewać takim „czarnym głosem”. I tak piosenka Za szybą zaczęła nowe życie. Akuszerem tego drugiego porodu był bez wątpienia Zbigniew Górny, który utwór na nowo zaaranżował i nagrał w Poznaniu ze swoją orkiestrą. Zwróć uwagę, Drogi Czytelniku, w Poznaniu, tam, gdzie piosenka narodziła się dla mnie!

Wkrótce okazało się, że w tymże Poznaniu, w kabarecie TEY Zenona Laskowika i Bohdana Smolenia, Grażyna codziennie dwa razy wykonuje „trzecią kawę”. Zapraszała, zapraszała, wreszcie w maju pojechaliśmy we trójkę – Jurek, Mały i ja. TEY przeżywał wtedy apogeum popularności, ludzie walili drzwiami i oknami. Weszliśmy onieśmieleni godzinę przed pierwszym popołudniowym kabaretem. Pamiętam, że na ścianie w dużej garderobie wisiał plakat „Alkohol mąci umysł”. Dziwne – pomyślałem – w tym miejscu taki plakat? A jednak coś było na rzeczy. Przyjęto nas bardzo serdecznie. Jurek wyciągnął gitarę, gospodarze postawili wódeczkę. Wszyscy z nami śpiewali, zrobiło się prawdziwe jam session. Nie zauważyliśmy nawet, jak na scenie zaczął się program. Nagle przyszedł inspicjent po Grażynę. Stanęliśmy w kulisie z boku scenki. Grażyna zaczęła śpiewać „kawę”. Wtedy przeżyłem coś, czego nie doświadczyłem nigdy przedtem. Po raz pierwszy usłyszałem swoje słowa śpiewane w sposób, który wprawiał w ruch ludzkie dusze! Także moją. Zrozumiałem, że to jest żywioł, któremu nie można się oprzeć. Coś absolutnie wyjątkowego, co chce się przeżywać.

W przerwie między spektaklami dalej trwało w garderobie wspólne jam session. Pojawiły się też nowe elementy szklane, na początku pełne, po chwili puste. Szczególnie zachwycone były dziewczyny z chórku. Warto też wspomnieć uroczą striptizerkę, która rozebrała się na scenie pod koniec pierwszego spektaklu (kabaret TEY miał taki śmieszny numer) i tak oddała się gorącej atmosferze wspólnego śpiewania, że po zejściu ze sceny zapomniała się ubrać. Istotnie, atmosfera rosła, rozkręcała się między nami jakaś spirala, jak sprężyna w zegarku. W kolejnym wykonaniu Samby Sikoreczki zaistniał ogromny zespół perkusyjny – każdy wybijał rytm, waląc czym popadnie, w co popadło. I nagle sprężyna pękła. Pojawił się kierownik i wywalił nas z kabaretu. Taka jest cena prawdziwej, nieograniczonej niczym sztuki! Wychodząc, rzuciłem okiem na ścianę. Plakat „Alkohol mąci umysł” uśmiechał się do mnie złośliwie. Ech, ci poznaniacy! W moim zmąconym umyśle unosiłem z kabaretu TEY jedno zdanie. Grażyna powiedziała w pewnym momencie: „Chciałabym, żebyś dla mnie pisał”.

Ale piosenka Za szybą przyniosła mi także inne chwile, które wcale nie wprawiły w ruch mojej duszy. Tej samej wiosny wygraliśmy telewizyjny program Przed Opolem. Oczywiście śpiewaliśmy: „całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę”. Nagrodą był występ w koncercie Debiuty podczas Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Dwa tygodnie przed rozpoczęciem festiwalu dostałem telegram z telewizji z prośbą o pilne przybycie. Ciekawe, że w dobie powszechnej telefonicznej anemii Telewizja Polska wysyłała telegramy, które dochodziły bez pudła! Przyszedłem do redakcji, gdzie bardzo miła pani poinformowała mnie, że nie możemy w Opolu śpiewać piosenki Za szybą, gdyż zrobiła się za bardzo popularna. Ale dodała, żebym się nie martwił, gdyż redakcja posiada dla nas inne piosenki, między innymi z jej tekstami. Raczyła też powiedzieć, że nasze piosenki są jakieś smutne, i zapytała, czy naprawdę nie podoba nam się rzeczywistość. Odparłem, że albo wystąpimy ze swoją piosenką, albo w ogóle. W końcu wybraliśmy piosenkę Ludzie żyją tak jak dawniej.

W Opolu czekał nas jednak zimny prysznic. Jury odrzuciło nas już w półfinale, nie dopuszczając do głównego koncertu Debiutów. Oprócz nas spotkało to większość wykonawców ze środowiska studenckiego, między innymi Grażynę Auguścik, która potem stała się jedną z najlepszych wokalistek jazzowych, i Wały Jagiellońskie, które właśnie wygrały Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie. Byliśmy załamani. Najtrafniej skomentował ten fakt Rudi Schubert, który powiedział w jednym z wywiadów: „Nie podobaliśmy się decydentom, byliśmy kontestujący, nasza nazwa – Wały – nie mogła im przejść przez gardło”. Ale oto nastąpiło coś nieoczekiwanego. Pojawił się protest dziennikarzy i artystów biorących udział w festiwalu przeciw niedopuszczeniu nas do finału Debiutów. Pamiętam artykuły w gazetach, wypowiedzi artystów w „Biuletynie Festiwalowym” oraz słowa poparcia skierowane do nas i naszych przyjaciół z Wałów Jagiellońskich. Szczególnie było nam miło, że ujęli się za nami tak znakomici artyści, jak Halina Frąckowiak, Alicja Majewska, Zbigniew Wodecki, Zbigniew Górny i Grażyna Łobaszewska z muzykami z grupy Crash. Protest był tak głośny, że telewizja zaproponowała nam nocny koncert w amfiteatrze. Prowadziłem ten koncert. Wystąpili w nim: Nasza Basia Kochana, Wały Jagiellońskie i śpiewający kabaret z Zielonej Góry, którego nazwa uleciała mi z pamięci. Zamiast jednej piosenki, jak w koncercie Debiuty, każdy z wykonawców mógł zaprezentować mały recital. Pamiętam, że kiedy Jurek zaczął: „Na spacer pójdę z psem na smyczy…”, w amfiteatrze rozległy się brawa. Wały Jagiellońskie pierwszy raz zaśpiewały wtedy publicznie takie piosenki jak Tylko mi ciebie brak, Wars wita i Wariacje na temat skrzypka Hercowicza. Amfiteatr wypełniony był po brzegi, dało się odczuć tę nutkę sensacji i jakiegoś dziwnego porozumienia między sceną a widownią. Przyjęto nas wspaniale. Kiedy widzowie opuszczali amfiteatr, podszedł do mnie Jerzy Gruza, pogratulował i powiedział: „Ja też kiedyś taki byłem”. Warto dodać, że koncert ten, nagrany na tak zwaną taśmę telerecordingu, nigdy nie ukazał się w telewizji. Wyjaśniono nam, że stało się tak z powodu złej jakości dźwięku. Znajomy dźwiękowiec powiedział mi po latach, że telewizja specjalnie nagrała ten koncert z takim złym dźwiękiem, by nie mógł być wyemitowany. Dla przypomnienia – był rok 1978.

Minęły lata od powstania piosenki Za szybą. Dla rasowego tekściarza ważne jest, kiedy fragmenty jego tekstów przedostają się do codziennego języka i zostają w nim jako tak zwane piosenkowe wizytówki. Tak się stało z tym zdaniem „całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę”. Bywało wiele razy i bywa teraz, że wchodząc do gabinetu jakiejś bardziej lub mniej ważnej osoby, słyszę od sekretarki:

– Panie Jacku, napije się pan trzeciej kawy?

– Całkiem spokojnie – odpowiadam z uśmiechem.

współautorstwo z Jerzym Filarem

Za szybą

Na spacer pójdę z psem na smyczy,

Na ławce w parku zakurzę fajkę.

Nie kupię kwiatów na wyczekanym skwerze,

Wiec nie dzwoń do mnie, kiedy będę stary.

Dokończę swą najnowszą książkę,

Na chandrę znów będę za twardy.

Całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę,

Więc nie dzwoń do mnie, kiedy będę stary.

Patrz na mnie, spieszyć się nie należy

I ze wszystkiego otrząsać się jak pies.

Całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę,

Więc nie dzwoń do mnie, kiedy będę stary.Rozmowa
przy ściemnionych
światłach

CZYLI SZAMPAN
NA MYŚLIWIECKIEJ

„Ona ma głos jak Matka Boska!” – powiedziała Irena Santor. O kim? Byłem wtedy w Trójce na koncercie Elżbiety Adamiak. To do niej był skierowany ten niecodzienny komplement. Irena Santor wiedziała, co mówi, bo legenda głosi, że kiedy pojawiła się jako licealistka na przesłuchaniu w Mazowszu, dyrektor zespołu profesor Tadeusz Sygietyński wyskoczył z pokoju przesłuchań na korytarz i krzyczał: „Mam, odkryłem niezwykły głos!”.

Dla nas, odkrywców życia, określanych potem mianem „kraina łagodności”, odkrycie w połowie lat siedemdziesiątych Eli Adamiak było faktem mniej biblijnym, za to bardziej pokoleniowym. Przyszła z piosenką „Rzeczywiście tak jak księżyc / ludzie znają mnie tylko z jednej / jesiennej strony”, własną kompozycją do wiersza Jerzego Harasymowicza. Śpiewała to, grając sobie na gitarze. Zaczarowała nas, wzięła w niewolę na zawsze, amen! Spotykaliśmy się na słynnej Giełdzie Piosenki Turystycznej w Szklarskiej Porębie oraz na licznych festiwalach piosenki, które miały takie powodzenie u widzów, że studenci bez biletów, których zabrakło, wchodzili oknami w toaletach na pierwszym piętrze, łamiąc sobie ręce. Taka była wtedy moda na piosenkę offową.

Pamiętam, choć może źle pamiętam, bo Ela ma zawsze wszystko lepiej poukładane, że tekst Rozmowy… dałem jej chyba w Szklarskiej Porębie, a cała piosenka „wydarzyła się” pierwszy raz na schodach za sceną w Łodzi, na festiwalu Yapa. To było to tajemne miejsce na każdym festiwalu, nie główna scena, nie jakieś knajpy, na które zresztą nie było nas stać. Schody, boczne schody za sceną, zadymione do ostatnich granic, zimne, słabo oświetlone jarzeniówką z Róży Luksemburg. Ale tam się działo, tam był prawdziwy festiwal! Po to się przyjeżdżało, żeby tam się spotkać, pokazać sobie, co się napisało w tak zwanym międzyczasie, i posłuchać nowych rzeczy. Właśnie tam Ela zaśpiewała mi pierwszy raz naszą pierwszą piosenkę.

Sala w radiowej Trójce na ulicy Myśliwieckiej 3/5/7, gdzie zaproszono nas pod koniec 1977 roku, była jasna, ciepła i niezadymiona. Pani dyrektor Ewa Ziegler przemówiła, ktoś rozniósł tace z szampanem w szklanych kieliszkach. Być może był to radziecki szampan, ale nie miało to wtedy żadnego znaczenia. Liczyli się ludzie, a w tej sali zgromadził się kwiat polskiej muzyki. Staliśmy sobie z boku z Elą Adamiak, nieśmiało zerkając na tych, którzy w konkursie Programu Trzeciego Polskiego Radia zdobyli główne nagrody. Pamiętam, że kolejno odbierały je Łucja Prus i chyba Ewa Bem, a brawo bili inni znamienici artyści i kompozytorzy. Byli wśród nich Hanna Banaszak, Krystyna Prońko, Danuta Rinn, Wojciech Karolak, Jan Ptaszyn Wróblewski i inne znakomitości. Po chwili prowadząca ceremonię przeszła do kolejnej nagrody. I przeczytała: „Trzecią nagrodę za piosenkę Rozmowa przy ściemnionych światłach otrzymują: Jacek Cygan – tekst, oraz Elżbieta Adamiak – muzyka i wykonanie”.

Mała dygresja – to była pierwsza nagroda za piosenkę, jaką otrzymałem w życiu. Z dalszej części uroczystości utkwił mi w głowie taki szczegół. Po każdej nagrodzie odbywała się prezentacja piosenki laureatki z taśmowego radiowego magnetofonu. Kiedy były to piosenki „zawodowców”, zebrani na sali artyści prowadzili swobodną konwersację, racząc się szampanem. Natomiast kiedy puszczono nasz utwór, na sali zrobiła się cisza. Odniosłem wrażenie, że „zawodowcy” słuchają, co też mają do powiedzenia „ci młodzi”. A my szczęśliwi staliśmy cichutko jak trusie, patrząc w twarze tych, których uznawaliśmy za mistrzów. Warto dla porządku wspomnieć, że byli z nami wtedy Janusz Strobel i Henryk Alber, znani wówczas jako fantastyczny gitarowy duet. Tu występowali w innych rolach. Janusz był aranżerem trójkowej produkcji naszej piosenki, a Heniu grał w tym nagraniu między innymi na fortepianie. Od autora dodam, że to jest dla mnie do tej pory najlepsze nagranie Rozmowy… i darzę je większą miłością niż nagranie z płyty Eli zarejestrowanej dla Polskich Nagrań w roku 1980.

Dlaczego dawałem swoje teksty Eli Adamiak? Bo wszyscy w moim środowisku wiedzieli, że potrafi skomponować piękną muzykę do tekstu, co jest bardzo rzadko występującą umiejętnością. Ela wspaniale odczytywała klimat tekstu, bardzo subtelnie operowała emocjami. No i miała za sobą doświadczenie z wierszami Harasymowicza, z których Jesienną zadumę i Bukolikę ze strychu nuciliśmy namiętnie. Odkryła nam również muzycznie poetów naszego pokolenia, takich jak Józef Baran, Adam Ziemianin czy Waldemar Chyliński. Nie mówiąc oczywiście o Andrzeju Poniedzielskim, z którym związała się twórczo i życiowo na długie lata. Spotykaliśmy się często z Elą i Poniedziałkiem w moim mieszkanku o powierzchni 19 metrów kwadratowych, które wynajmowałem na ulicy Dickensa na warszawskiej Ochocie. Kiedyś dałem jej pewien wierszyk o tym miejscu, a Ela opatrzyła go piękną muzyką i którejś nocy zaśpiewała czterem ścianom:

Oto stół do mielenia spraw

oto zeszyt, wieczny optymista

mój długopis – błyszczący pan

mój pokój doceniany z bliska

oto podwórko, które polubiłem

okno, przez które śnieg mnie zwodzi

oto człowiek odwrócony tyłem

i pies pod drzwiami, i przechodzień

oto jest przygarbiony pisk

zimnych tramwajów na Grójeckiej

oto strach, by mnie nie widział nikt

gdy znowu staję się dzieckiem

oto nadzieję ciskam w kąt

na dzień, minutę przed odnową

znów strach, że mnie zobaczy ktoś

gdy się na krótko staję sobą.

To moje mieszkanko przygarniało wszystkich przyjaciół, którzy zjeżdżali do Warszawy z koncertami lub w tak zwanej drodze do... Pomagało w tym specyficzne wyposażenie wnętrz. Mimo że wnętrz było mało, kluczowym elementem umeblowania był zielony ponton wygrany przez nas na Giełdzie Piosenki Turystycznej w Szklarskiej Porębie, który spełniał funkcję wieloosobowego łóżka. Kiedy był w stanie nadmuchania, mogło na nim spędzić noc nawet kilka osób. Spało się w ten sposób, że na miękkiej poduszce pontonu kładło się głowę, zaś pozostałe członki nocnego gościa spoczywały promieniście na podłodze. Ponton radował się w szczególny sposób, kiedy przybywała na ulicę Dickensa Wolna Grupa Bukowina ze swoim liderem Wojtkiem Belonem. Wyglądało to tak, że zapraszało się przyjaciół z całej Warszawy i okolic, żeby uczcić tak zacnych gości z Krakowa i Wrocławia. Odbywała się powitalna balanżka, czym chata bogata, podczas której nocne rozmowy i stosowne śpiewy, przerywane czasami interwencją sąsiadów, trwały do rana. Niestety około siódmej gospodarz w mojej osobie musiał udać się do pracy, gdyż w tych pięknych latach uczyłem studentów i prowadziłem działalność naukową na WAT-owskim Wydziale Cybernetyki.

Żegnając rano przyjaciół z Bukowiny, którzy w tym momencie z gości stawali się gospodarzami, otrzymywałem od Wojtka Belona pytanie: „Jacuś, koło południa wybywamy, gdzie ci zostawić klucz?”. Odpowiadałem, że pod wycieraczką, i biegłem na autobus. Po całym dniu pracy, słaniając się ze zmęczenia, wchodziłem na schody mojej oazy na Dickensa i już na półpiętrze słyszałem radosny gwar. Nie szukałem zatem klucza pod wycieraczką, otwierałem drzwi i oczom moim ukazywali się radośni przyjaciele z Bukowiny. Wojtek przemawiał zwykle tak: „Jacuś, nie chcieliśmy cię tak zostawiać samego. Ale zobacz, bez ciebie nie pijemy, cieniujemy”. I tu pokazywał na buteleczkę wermutu, która stała na przykrytym obrusem pudełku po gramofonie Fonomaster. Kolejna noc mijała podobnie jak poprzednia. Z tą tylko różnicą, że Wojtek około piątej rano kładł mnie troskliwie spać na wąskiej kozetce stojącej w rogu pokoju, zapewniając, że obudzi mnie o wpół do siódmej, żebym zdążył do pracy. Klucz miał być zostawiony pod wycieraczką. Jechałem, wracałem, znowu było: „cieniujemy”, i tak przez kilka dni. Dzisiaj nie wiem, jak ja to wytrzymywałem, natomiast jednego jestem pewien – te noce budowały najtrwalsze przyjaźnie. Wtedy odkrywało się cudze dusze i otwierało się własną. Boże, ile mieliśmy planów, ile w tych rozmowach było fascynacji muzyką, słowem, ile było pasji. To o tym jest ta piosenka Rozmowa przy ściemnionych światłach. O tym jest to pytanie:

Gdzie ten czas, co miał się sprawdzić?

Przegadane noce w bieli.

Gdyby nam się to dziś udało,

Cztery dni byśmy trzeźwieli.

Wtedy udawało się rzadko, ba, właściwie się nie udawało. Przebijaliśmy się z trudem, kosztowało to wiele wysiłku i rozczarowań. Ale o tym nie mówmy. Najważniejsze było to, że pisaliśmy dla siebie, że było komu pokazać zawartość białej papierowej teczki z nowymi wierszami czy tekstami piosenek. Moim szczególnym powiernikiem był Andrzej Poniedzielski. Jego filozoficzny sceptycyzm był nieoceniony w każdej sytuacji. Pamiętam, staliśmy kiedyś razem z boku sceny, chyba to było w Stodole. Na scenie Elżbieta Adamiak wpadła w tak zwaną głupawkę. Powodem było nieświadome, za to bardzo niefortunne przejęzyczenie. Zaczęła tak: „Kiedy zdałam na Wydział Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego, zakochałam się. Powstały wtedy piosenki, które teraz zaśpiewam. Wszystko przez ten… socjalizm. Nie, to znaczy, chciałam powiedzieć, socjologię”. Wszyscy w śmiech. I Elka zaczyna śpiewać: „Dookoła ciebie tylko samochody i czas…”. Przerywa i w śmiech. Publiczność także w śmiech. „Przepraszam – mówi Ela – ale ja mam taką naturę, że dopiero po kilku minutach uświadamiam sobie, co powiedziałam”. Przerywała piosenkę jeszcze z pięć razy, nie mogła się opanować. Wtedy Andrzej stojący obok mnie w kulisie wyszeptał mi do ucha: „Wyjdę na scenę i powiem, Elu, żeby się przestać śmiać, pomyśl sobie o czymś smutnym, na przykład o moim występie”.

Po tym koncercie i nocy u mnie na Dickensa Poniedziałek pisze mi upoważnienie do odbioru z Telewizji Polskiej jakiejś skromnej sumy za nagranie piosenek. Widzę na kartce następujące słowa:

UPOWAŻNIENIE

Upoważniam, bo…

Andrzej patrzy na kartkę i mówi: „To jest najlepsza rzecz, jaką ostatnio napisałem”.

Opowiadam to wszystko, bo czuję się upoważniony, żeby oddać klimat tamtych „naszych” czasów. Wszyscy zaczynaliśmy, przebijaliśmy się, jak to napisał Jacek Kleyff, „przez żagle pechowców”. Bywało różnie, bardzo rzadko zdarzał się szampan na Myśliwieckiej. Za to kiedy było szaro i źle, tak ważna była rozmowa, choćby przy ściemnionych światłach.

Rozmowa przy ściemnionych światłach

Wróćmy do naszych spraw sprzed lata,

Miałeś zadziwić cały świat.

A nie spłoszyłeś nawet ptaka,

O ludziach nie ma mowy.

Gdzie ten czas, co miał się sprawdzić?

Przegadane noce w bieli.

Gdyby nam się to dziś udało,

Cztery dni byśmy trzeźwieli.

Wróćmy do naszych dawnych rozmów,

Widzisz, nie poszło tak, jak chciałeś.

Życie szło na własnych nogach,

Czas jakby jechał tramwajem.

Gdzie ten czas, co miał się sprawdzić?

Przegadane noce w bieli.

Gdyby nam się to dziś udało,

Cztery dni byśmy trzeźwieli.

Znowu nic z twoich planów nie wyszło,

Sny dorastają jak dzieci.

Przy stoliku, gdzie tak lubisz siadać,

Wciąż podają życie klasy trzeciej.

Gdzie ten czas…KOMPOZYTORZY
PIOSENEK

1. Za szybą – Jerzy Filar, Andrzej Pawlukiewicz

2. Rozmowa przy ściemnionych światłach – Elżbieta Adamiak

3. Rysopis na wszelki wypadek – Juliusz Mazur

4. Czas nas uczy pogody – Krzesimir Dębski

5. Mały Elf – Pierre Bechelet

6. Jaka róża, taki cierń – Włodzimierz Korcz

7. Diamentowy kolczyk – Krzesimir Dębski

8. Przyszli o zmroku – Krzesimir Dębski

9. Wypijmy za błędy – Ryszard Rynkowski

10. To nie ja – Stanisław Syrewicz

11. To się nie sprzeda, panie Cygan – Włodzimierz Korcz

12. Kolęda rozsianych po świecie – Seweryn Krajewski

13. C’est la vie – Paryż z pocztówki – Wiesław Pieregorólka

14. Gdy jedna łza – Leopold Kozłowski

15. Zwierzenia Ryśka, czyli jedzie pociąg – Ryszard Rynkowski

16. Łatwopalni – Robert Janson

17. Dary losu – Ryszard Rynkowski

18. Black and White – Grzegorz Skawiński

19. Jestem kobietą – Wojtek Olszak

20. Za młodzi, za starzy – Ryszard Rynkowski

21. Dotyk – Piotr Rubik

22. Pokolenie – Bartek Wielgosz

23. Imię trawy – Sylwia Grzeszczak

24. Czemu nie tańczę na ulicach – Ryszard Rynkowski

25. Pilnuj oczu – Stanisław Sojka

26. Bożek gorzelny – Krystyna Prońko

27. Intymnie – Ryszard Rynkowski

28. I tak to wszystko trwa – Jerzy Filar

29. Przeglądam się w lustrze – Piotr Rubik

30. Dyskoteka Pana Jacka – Majka Jeżowska

31. Zakazany owoc – Krzesimir Dębski

32. Wszystkie dzieci nasze są – Majka Jeżowska

33. Laleczka z saskiej porcelany – Majka Jeżowska

34. W muszelkach twoich dłoni – Grzegorz Turnau

35. Baw mnie – Seweryn Krajewski

36. Dumka na dwa serca – Krzesimir Dębski

37. Tkanina – Seweryn Krajewski

38. Pokonamy fale – Romuald Lipko

39. Zło – Andrzej Krauze

40. Życie jest nowelą – Krzesimir Dębski
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: