Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powstańcy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 lipca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,99

Powstańcy - ebook

„Nie wyskoczyłbyś po ten karabin? Przydałby się nam!” – usłyszał „Julek” od swojego dowódcy. Pod niemieckim ostrzałem zdobył upragnioną broń.

„Dziewczyn do tego nie biorą” – dowiedziała się „Pączek”, gdy oświadczyła, że chce walczyć z bronią w ręku. By móc strzelać, udawała mężczyznę.

„Gdybyś po niego nie przyszedł, toby żył” – oświadczyła „Jurowi” matka kolegi poległego w powstaniu.

Powstanie miało trwać maksymalnie trzy doby. Na tyle mieli być przygotowani. Walczyli 63 dni. Codziennie musieli żegnać przyjaciół, z którymi ramię w ramię brali udział w nierównym boju z Niemcami.

Magda Łucyan, reporterka TVN, przeprowadziła rozmowy z ostatnimi żyjącymi świadkami tamtych wydarzeń. Zapytała ich o wspomnienia z tamtego okresu. Dlaczego poszli walczyć? Jak wyglądało ich pożegnanie z rodzicami? Nie bała się pytać ani o tragedie, ani o dobre chwile – o dzień, który określają jako „najpiękniejszy w ich życiu”.

Powstańców jest coraz mniej. Jesteśmy ostatnim pokoleniem, które ma szansę posłuchać ich opowieści. Dowiedzieć się, jak zapamiętali chwile w powstańczej Warszawie. Usłyszeć, jak oceniają podjęte wówczas decyzje i co chcieliby przekazać następnym pokoleniom.

„Wolność nie jest dana raz na zawsze i trzeba o tym pamiętać”.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5738-2
Rozmiar pliku: 9,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Ich oczy mówią wszystko. Z jednej strony widać w nich wiek, mądrość i doświadczenie. W końcu są to oczy staruszków, którzy widzieli rzeczy w dzisiejszych czasach – na całe szczęście – trudne do wyobrażenia. Z drugiej strony jednak widać w nich iskrę młodości, tę samą, którą mieli siedemdziesiąt pięć lat temu, gdy żegnali swoich rodziców i wybiegali na ulicę pełni wiary w to, że wywalczą wolność. Zaraz potem zarzucili na ramiona torby sanitarne, do rąk wzięli broń i stanęli do skrajnie nierównej walki z okupantem. Byli gotowi poświęcić własne życie w imię idei. Przez sześćdziesiąt trzy dni walk widzieli i przeżywali rzeczy straszne. W ich oczach widać także pamięć o kolegach, towarzyszach broni, którzy na zawsze zostali w gruzach powstańczej Warszawy.

Zdecydowana większość z nich była przekonana, że Powstanie potrwa kilka dni. Na tyle mieli być przygotowani. I to była jedna z wielu informacji, która w tamtych dniach okazała się nieprawdą. Na miejscu zbiórki przekonali się, że o porządnej broni mogą zapomnieć, a szczęście miał ten, kto do ręki dostał granat. Innym musiała wystarczyć jedynie biało-czerwona powstańcza opaska. Niedługo później okazało się też, że obiecana pomoc – zarówno z Zachodu, jak i ze Wschodu – nie nadejdzie, a powstańcy zostaną pozostawieni sami sobie. Mimo to walczyli.

Są ludzie, którzy twierdzą, że Powstanie było błędem. Zbędnym zrywem, który doprowadził do całkowitego zburzenia miasta i śmierci blisko dwustu tysięcy ludzi. Powstańcy widzą to inaczej. Choć dziś każdy z nich na swój sposób ocenia decyzję dowództwa (wielu z nich skrajnie krytycznie), to zgodnie twierdzą, że niezależnie od rozkazów Powstanie i tak by wybuchło. W ich opinii była to oddolna potrzeba ludności, wykończonej blisko pięcioletnią, skrajnie okrutną niemiecką okupacją. Uważają też, że nikt, kto tego nie doświadczył, nie ma prawa oceniać ich moralnej postawy.

Celem tej książki nie jest rozwiązanie sporu o słuszność tamtych decyzji. Nie jest to nawet próba zajęcia w tym sporze stanowiska. To oddanie głosu tym, którzy przeżyli, oraz szacunku wszystkim biorącym udział w Powstaniu. Są to historie dziewięciu osób, które 1 sierpnia 1944 roku z biało-czerwonymi opaskami na ramionach stanęły naprzeciwko doskonale uzbrojonego niemieckiego wojska.

Jesteśmy ostatnim pokoleniem mającym możliwość słuchania naocznych świadków i uczestników tamtych tragicznych dni. Myślę, że najważniejszym, co możemy im podarować, jest wysłuchanie ich historii, zrozumienie ich motywów i uhonorowanie poświęcenia. Wszak stawką w tamtej grze było życie.

*

Mówi się, że są spotkania zmieniające życie, spotkania, dzięki którym na wiele rzeczy patrzymy zupełnie inaczej niż wcześniej. Dla mnie takie właśnie były spotkania z powstańcami – niezwykłymi ludźmi, którzy bez uprzedzeń i z otwartym sercem wpuścili mnie, a teraz też każdego, kto trzyma w ręku tę książkę, do świata swoich wspomnień.

Punktem wyjścia do powstania tej książki był cykl rozmów „Powstańcy” emitowany na antenie TVN24. Wywiady, które przeprowadziłam z okazji siedemdziesiątej czwartej rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, są tu obszernie cytowane.Hanna Stadnik ps. „Hanka”

- Urodzona 23 lutego 1929 roku.
- Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, miała 15 lat.
- Była sanitariuszką. Służyła w pułku „Baszta”, batalionie „Olza”, kompanii O-2.
- Powstanie spędziła na Mokotowie.
- Po Powstaniu wyszła z Warszawy z pozostałymi jego uczestnikami i rannymi. Trafiła do obozów w Skierniewicach i Pruszkowie.
- Odznaczona przez Prezydenta RP Krzyżem z Mieczami Orderu Krzyża Niepodległości; przez Prezydenta Niemiec Krzyżem Zasługi na Wstędze Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec.Gdy wchodzi do biblioteki w Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie jesteśmy umówione, razem z nią w pomieszczeniu pojawia się mnóstwo nowej, pozytywnej energii, która od razu wszystkim nam się udziela. Operatorzy jakby dostali przyspieszenia i w dosłownie kilka minut rozstawiają cały sprzęt. Ja w sekundę zapominam o stresie, jaki zazwyczaj towarzyszy mi przed wywiadem. Hanna Stadnik jest moją pierwszą rozmówczynią w cyklu „Powstańcy”. Spotykamy się z samego rana. Później byłoby to niemożliwe, bo reszta dnia pani Hanny, zresztą jak co dzień, jest po brzegi wypełniona aktywnościami. Nie jestem tym zaskoczona, to nie nasze pierwsze spotkanie. Wcześniej kilka razy rozmawiałam z nią, przygotowując materiały do _Faktów_ TVN. Znalezienie „okienka” w jej napiętym harmonogramie nigdy nie było proste. Jak sama mówi – ma tyle obowiązków, by jak najdłużej być aktywną i samodzielną. Do dziś działa w Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej, gdzie jest wiceprezesem do spraw socjalnych. Jej głównym zajęciem jest organizowanie pomocy potrzebującym kolegom, wysyła im zapomogi na święta i Nowy Rok. Stale odbiera telefony i dwa razy w tygodniu jeździ do biura. A nie jest to takie oczywiste, bo warszawskie mieszkanie pani Hanny znajduje się na trzecim piętrze, bez windy! Wdrapanie się do niej na górę ze sprzętem telewizyjnym wywołało u nas sporą zadyszkę… Oczywiście ku wielkiej uciesze naszej rozmówczyni. _Widzicie? A ja mam tak codziennie od kilkudziesięciu lat._

Pani Hanna ma 90 lat, a mimo to jej codzienny grafik jest wypełniony po brzegi aktywnościami. Hanna Stadnik podczas spotkania z autorką.

Archiwum prywatne autorki

Hanna Stadnik ma 90 lat, jednak trudno w to uwierzyć. Jest uśmiechnięta, pełna energii, pomocna i chętna do rozmowy. Jeszcze zanim włączyliśmy kamery, zaczyna mnie uczyć, jak kobieta powinna siedzieć i układać nogi, by to ładnie wyglądało. Absolutnie nie noga na nogę!

Przez całą rozmowę zwraca się do mnie bardzo troskliwie. Mówi _moje dziecko_, co wzbudza czułość i zdecydowanie zmniejsza dystans. Na tym właśnie mi zależy, by mówiła do mnie jak do swojej wnuczki, by jak dziecku opowiadała o tamtych dniach, a najtrudniejsze chwile przywoływała w najprostszych słowach. W rozmowie wraca do wszystkiego, co przeżyła, choć wie, że gdy będzie sama w domu, te wspomnienia nie dadzą jej spokoju. Już podczas rozmowy kilkakrotnie pojawiają się łzy. Jedne to łzy wzruszenia – gdy wspomina wywieszone na ulicach powstańczej Warszawy polskie flagi. Dziś dla nas to dość oczywisty widok. Wtedy, po pięciu latach niewoli, taki nie był. Drugie to łzy smutku. Na wspomnienie koszmarnych obrazów i śmierci bliskich osób… Śmierci, której była naocznym świadkiem. Wraca do tych tragicznych chwil, bo jak mówi, _to mój obowiązek_. Obowiązek, by dać świadectwo.

„Z tyłu się trzymajcie, dziewczynki!”

Hanna pochodzi z typowego mieszczańskiego domu. Wszyscy jej bliscy urodzili się w Warszawie. Jej ojciec Aleksander Sikorski utrzymywał całą rodzinę. Prowadził wypożyczalnię samochodów ciężarowych. Mama, Marianna Sikorska (z domu Michnowska), jak wiele kobiet w okresie międzywojennym zajmowała się domem. Dzieci było troje – Hanna, starsza od niej o cztery lata Danuta i młodszy o dwa lata Zbigniew.

Gdy nastała wojna, Hanna, wtedy jeszcze Sikorska, chodziła do trzeciej klasy szkoły powszechnej. Gdy wybuchło Powstanie, była w drugiej klasie gimnazjum na tajnych kompletach i miała piętnaście lat. Tylko piętnaście! Nawet jak na powstańca – a wiadomo, że były wśród nich też dzieci – to bardzo niewiele. Dlatego pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, gdy zaczynamy rozmowę, to pytanie: jaka była reakcja rodziców? Co myśli matka, która pozwala swojemu dziecku iść walczyć? W tym wypadku matka, która wypuszcza z domu dwie córki, bo starsza siostra Hanny także uczestniczyła w Powstaniu. Brata, liczącego wówczas trzynaście lat, rodzice zdążyli wywieźć do rodziny poza Warszawę – do Skarżyska-Kamiennej, w ostatnich dniach lipca. Nie widział więc wychodzących z domu sióstr i im nie zazdrościł.

_Mama bardzo się martwiła, mocno to wszystko przeżywała. O jedenastej przyszedł do nas do domu mały chłopiec, jeszcze młodszy od nas – ode mnie i mojej siostry. Poinformował nas, że godzina „W” to godzina siedemnasta. No i my w zasadzie od razu złapałyśmy torby sanitarne i zebrałyśmy się do wyjścia! I to był moment, gdy musiałyśmy pożegnać się z rodzicami. Wtedy właśnie mama pokazała swoje emocje… Uściskała nas mocno i poprosiła: „Z tyłu się trzymajcie, dziewczynki. Nie chodźcie do przodu! Proszę was!”. Odpowiadam: „Mama, przecież my mamy rannych zbierać! Musimy iść do przodu…”. „Ale pilnujcie się!”. Obiecałam jej, że wszystko będzie dobrze. Ucałowałyśmy ją i poszłyśmy. Nie było innego wyjścia._

Kiedy rozpoczęła się wojna, Hanna była jeszcze dzieckiem. Na zdjęciu dziewczynka wieku 12 lat, 1941 rok.

Archiwum prywatne Hanny Stadnik

Dla Hanny to, że idzie do punktu zbiórki, że będzie brała udział w Powstaniu, było zupełnie oczywiste. Jak mówi, nie było się nad czym zastanawiać! Piętnastoletnia dziewczynka myśli „tak trzeba” i wychodzi z domu, choć wie, że może do niego nie wrócić. _Wtedy to się zupełnie nie bałam. Nie było lęku, bo już byłyśmy trochę zahartowane dzięki wcześniejszym działaniom w konspiracji. A teraz? Byłyśmy nastawione, że tak trzeba. Po prostu tak trzeba! Jest chwila potrzeby, idziemy – i wtedy żeśmy się zupełnie nie bały. My byliśmy pokoleniem wychowanym w pierwszym dwudziestoleciu, które po stu dwudziestu trzech latach niewoli odzyskało niepodległość. Polska zaczęła istnieć. Nasi rodzice i dziadkowie żyli pod zaborami. Byli zniewoleni. Nasi nauczyciele i księża też. I oni wszyscy nauczyli nas kochać Polskę. Nauczyli nas, że wolność nie jest dana raz na zawsze. Dzięki ich doświadczeniom wiedzieliśmy, że aby mieć wolność, trzeba coś robić, że trzeba bardzo kochać ten kraj. Naród był tak nastawiony, że trzeba dawać coś z siebie. Dzieci wysłuchiwały rozmów rodziców, którzy cieszyli się z odzyskanej wolności. Po prostu wychowywaliśmy się z takimi ideałami. Codziennie nam towarzyszyły._

Nie Hania, a „Pętelka”

Początek wojny pani Hanna do dziś ma przed oczami. Była dzieckiem, miała dziesięć lat. Wiosną 1939 roku miała Pierwszą Komunię Świętą. Jej ojca już na początku września wzięli do wojska. Mama została z dziećmi. Było ciężko. Częste bombardowania, trudna sytuacja materialna i coraz mniej jedzenia. _Niedaleko naszego domu była piekarnia. Pamiętam, jak staliśmy w kolejce po chleb. Samoloty schodziły na tyle nisko, że widziałyśmy twarze pilotów… I strzelali do nas. Strzelali do ludzi stojących w kolejce po chleb!_

Poza przerażeniem w wielu ludziach narastała złość i chęć walki. Tworzyły się struktury państwa podziemnego. Hanna dołączyła do konspiracji rok przed wybuchem Powstania. Miała wtedy czternaście lat.

_Przeczuwałam, że coś się dzieje, że moja siostra Danka gdzieś działa. Byłyśmy bardzo zżyte i to po prostu było niemożliwe, żebyśmy nie działały razem. Musiałam się dowiedzieć, o co chodzi. Tak długo ją męczyłam, aż mi w końcu powiedziała o swojej konspiracyjnej działalności. Siostra nawiązała kontakt z Armią Krajową i tak, rok przed wybuchem Powstania, także ja wstąpiłam do konspiracji. Pamiętam moment swojej przysięgi. To była bardzo ważna chwila. Podnosiła na duchu, a jednocześnie wzbudzała poczucie ogromnego obowiązku i odpowiedzialności. Pamiętam dokładnie, gdzie składałam przysięgę – to było na Krakowskim Przedmieściu 12. W mieszkaniu siostry mojej koleżanki. To była wielka uroczystość. Przysięgę odbierał porucznik „Felek”_¹_. Wtedy widziałam go po raz pierwszy. Później w Powstaniu był naszym dowódcą. Niestety zginął już pierwszego dnia walk. Przy odbieraniu przysięgi „Felkowi” asystował Genek Ajewski „Kotwa”_²_. Cały patrol sanitarny składał wtedy przysięgę. Było nas pięć dziewczyn. Moja siostra była szósta, patrolowa. Pamiętam, że przysięgałam wierność Polsce i to, że w momencie zagrożenia nie będę dla niej żałować swojej krwi. To był moment, w którym poczułam się prawdziwym żołnierzem, którym jestem do dziś! Później przechodziłam szkolenie w Lesie Kabackim. Dojazd tam to była spora wyprawa i skomplikowana logistyka. Byliśmy umówieni przy ulicy Puławskiej, przy aptece, która stoi do dziś. Wtedy to było już za miastem. Do miejsca zbiórki każdy przyjeżdżał oddzielnie, by nie wzbudzać podejrzeń. Potem już wszyscy razem szliśmy na piechotę do lasu. Po szkoleniu musiałam umieć złożyć i rozłożyć broń. Była nauka rzutu granatem i czołgania się. Był też oczywiście kurs sanitarny. Uczyłyśmy się, jak opatrywać rannych, specjalnych splotów, by właściwie opatrzyć rękę, nogę lub głowę. Miałyśmy też praktyki w szpitalu i ambulatorium, by później, w akcji, widok krwi nie wywołał w nas szoku. Żeby podczas Powstania nie być całkiem zielonym! Później, już po szkoleniu, w konspiracji, razem z siostrą przenosiłyśmy różne informacje, biuletyny, a nawet broń. Wtedy musiałyśmy już powiedzieć rodzicom o naszej działalności. I o planowanym Powstaniu też… Jakoś musieli się z tym pogodzić. Wydaje mi się, że rodzice też działali w konspiracji, ale wtedy nie rozmawiało się o tym w domu. To była absolutna tajemnica!_

Jej powstańczy pseudonim to „Hanka”, ale koledzy w konspiracji nazywali Hannę Stadnik „Pętelką”. Dlaczego? Była mała, drobna i zawsze miała zaplecione dwa warkocze. Przezwisko „Pętelka” utrzymało się przez całe Powstanie. Nawet gdy nie było już warkoczy! Te Hanna ścięła po kilku dniach walk, broniąc się przed insektami.

„Hej, chłopcy, bagnet na broń!”

_Doskonale pamiętam godzinę „W”. Obie z siostrą – już po pożegnaniu z rodzicami – wychodzimy z bramy i tuż za nami mają iść trzej chłopcy. Mamy na ramieniu torby sanitarne, ale żadnych charakterystycznych znaków, by nas nie było można rozpoznać jako powstańców. Idziemy i nagle ci chłopcy zaczynają nucić: „Hej, chłopcy, bagnet na broń!”. Wtedy my im też odpowiadamy: „Hej, chłopcy, bagnet na broń!”. I tak doszliśmy do ulicy Marszałkowskiej. Oni pojechali na Żoliborz, a my na Mokotów. Nigdy więcej ich nie widziałam, ale to było niezwykle wzruszające._

Rodzina Sikorskich mieszkała wtedy przy ulicy Pańskiej w Warszawie. Punkt zbiórki był przy Rakowieckiej. Hanna i Danuta świetnie znały drogę. Przez cały kwiecień, maj, czerwiec i lipiec miały za zadanie opracowywać trasę z domu do swoich przyszłych placówek. Po tych przygotowaniach wiedziały wszystko – ile kroków potrzeba, by dotrzeć na miejsce i ile dokładnie zajmuje to czasu. Dobrze znały rozkład ulic i wszystkie możliwe skróty. Znalazły też wtedy mieszkanie przy ulicy Fałata 2, w którym później założyły punkt sanitarny. Udostępniła je matka polskiego oficera, który wtedy był już w oflagu³. W trakcie Powstania sama ukrywała się w piwnicy tego budynku.

„Pętelka” wracająca z ćwiczeń w Lesie Kabackim. Zdjęcie wykonano dwa miesiące przed wybuchem Powstania.

Archiwum prywatne Hanny Stadnik

_Pamiętam, że 1 sierpnia miałam na sobie tylko podkolanówki, granatową spódniczkę i jakąś cienką niebieską bluzeczkę. I to wszystko przez dwa miesiące nie było prane! Nie wiem, jak to możliwe! Przez lata, już po Powstaniu, zastanawialiśmy się z koleżankami i kolegami z oddziału, jak to było, że w jednym ubraniu wytrwaliśmy tyle czasu. W jednej bieliźnie! Nawet dłużej niż dwa miesiące, bo po Powstaniu byłam przecież w obozie. Później chłopcy zdobyli jakieś wojskowe stroje i porządne buty, ale my byłyśmy zbyt drobne, za małe, by były na nas dobre. Nie mogłyśmy ich nosić. Na szczęście przez całe Powstanie była przepiękna pogoda._

Wspomnienia pani Hanny dotyczące początku Powstania i towarzyszących jej wtedy emocji są podobne do relacji wielu powstańców, z którymi rozmawiałam. Po pierwsze, mimo zaawansowanego wieku i ona, i inni pamiętają wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Moment wyjścia z domu, pogodę, ulice, którymi docierali na miejsce zbiórki. Po drugie – ta chwila kojarzy im się z niezwykłą ekscytacją. _W pełnej piersi było czuć, że chcemy znowu odzyskać wolność! Żebyśmy znów mogli żyć w wolnym kraju! Pierwszego dnia była wielka euforia. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale w domach od razu było widać biało-czerwone flagi. My od razu dostałyśmy biało-czerwone opaski. Widać było tę Polskę, którą żeśmy kochali i którą znaliśmy ze swoich dziecięcych lat. Zobaczyć po tylu latach niewoli biało-czerwoną flagę to była ogromna radość i ogromne wzruszenie. Do dziś, jak widać, wzbudza to we mnie spore emocje…_

W oczach Hanny Stadnik pojawiają się łzy. Wzruszenie udziela się także mnie, bo dostrzegam w oczach siedzącej przede mną kobiety tamtą piętnastoletnią dziewczynę, pełną nadziei i wiary w to, że uda jej się wywalczyć wolność. Dziś niektóre rzeczy są dla nas oczywiste – jak na przykład to, że w każdej chwili możemy wywiesić w oknie biało-czerwoną flagę. Wtedy samo posiadanie w domu białego i czerwonego materiału mogło skończyć się fatalnie. Groziła za to co najmniej wywózka do obozu, a w najgorszym wypadku nawet śmierć.

Uzbrojone w torby sanitarne

Hanna w Powstaniu była sanitariuszką. Nie ma na ten temat dokładnych danych, ale szacuje się, że w walkach brało udział ponad trzy tysiące młodych dziewcząt. Absolutna większość z nich to właśnie sanitariuszki. Ratowały życie i zdrowie walczących kolegów i ludności cywilnej. Przebywały głównie w szpitalach i punktach sanitarnych, ale część z nich brała też udział w patrolach. Ktoś musiał przecież zbierać rannych, którym nie udało się dotrzeć do punktu opatrunkowego. Zadanie było bardzo trudne, bo sanitariuszki „uzbrojone” były jedynie w torby sanitarne. Zamiast broni miały bandaże. Ale dla Niemców to nie miało znaczenia. Przed ostrzałem nie chroniły dziewcząt nawet białe chusteczki z czerwonym krzyżem, które nosiły na głowach. Tak zginęła jedna z koleżanek Hanny – Jadwiga Cyrańska ps. „Wisia”⁴. Na oczach towarzyszek dostała serię z karabinu maszynowego w brzuch. Pod ostrzałem doczołgały się do niej „Hanka” i „Danka”. Chciały ją opatrzyć, ale gdy podeszły bliżej, zobaczyły, że jest już za późno. „Wisia” chwyciła dłoń Hanny, mocno ją ścisnęła, powiedziała: _Jesteście ze mną!_, po czym zmarła.

_Doskonale pamiętam ten krótki moment i silny uścisk jej dłoni… To, że później już martwą ją stamtąd wyciągałyśmy. Ale nic poza tym nie pamiętam. Działałam jakby w amoku. Byłam oszołomiona tym, co się dzieje. Do dziś wywołuje to we mnie emocje… Nie pytaj mnie o to dalej, moje dziecko._

Służby sanitariuszek nie ułatwiało to, że wyposażenie medyczne było bardzo ubogie. Brakowało leków, opatrunków, bandaży i przede wszystkim wody. Operacje były przeprowadzane bez środków znieczulających.

_Codziennie było po kilku nowych rannych. Walki trwały cały czas, od rana do nocy. Jak kogoś udało nam się odnieść do szpitala, to pojawiali się kolejni. Całą wodę, jaką miałyśmy, oddawałyśmy im. By mieli czego się napić, by obmyć im rany, zmienić opatrunek. To było bardzo czynne życie, przez te niecałe dwa miesiące. Przez pierwsze dwa tygodnie było spokojniej, ale potem robiło się coraz gorzej. Zaczynaliśmy rozumieć, że to jest przegrana sprawa. Ogromnym przeżyciem dla mnie było pojawienie się pierwszego rannego. Nagle wszędzie mnóstwo krwi! Został postrzelony, ale na szczęście okazało się, że pocisk przeszedł na wylot i niewiele uszkodził. Wystarczył opatrunek uciskowy i chłopak pobiegł dalej walczyć. To był pierwszy moment, w którym pojawił się strach._

_W drugim dniu Powstania trafił do nas ranny Niemiec. Dylemat – co mamy robić?! Przecież to nasz wróg! Mimo to zdecydowałyśmy, że się nim zajmiemy, bo jak nie pomóc, skoro potrzebował pomocy? Na kursach nas uczyli, że ranny to ranny. Każdemu trzeba pomóc. Wzięłyśmy go do punktu sanitarnego i opatrzyłyśmy. Był w takim stanie, że nie mógł chodzić. Musiał u nas zostać. Nie rozumiałyśmy, co mówił, ale go karmiłyśmy. Dwa dni później nagle do mieszkania, w którym byliśmy, wpadła brygada dowodzona przez Bronisława Kaminskiego_⁵_. To byli Rosjanie o mongolskich twarzach. Już wcześniej słyszeliśmy o ich okrucieństwie. Gwałcili i mordowali w przerażający sposób. Chcieli nas wszystkich rozstrzelać i on nas uratował! Wezwał swojego dowódcę, oficera niemieckiego, który ich przegonił. To była forma transakcji, przysługi. My się nim zaopiekowałyśmy, więc on nie pozwolił nas zabić i puścił nas wolno. Paradoksalnie to właśnie dzięki Niemcowi przeżyłyśmy ten atak! Później się dowiedziałyśmy, że tej nocy oddział Kaminskiego wymordował w okolicy mnóstwo ludzi._

W pierwszych dniach walk jedzenia nie brakowało. Osoby związane z konspiracją jeszcze przed wybuchem Powstania gromadziły żywność. Na początku działały też prywatne sklepy, które miały całkiem dobre zaopatrzenie. Jednak po dwóch tygodniach sytuacja zaczęła się pogarszać. Bywało, że jedzenia nie było w ogóle. Zdarzało się też, że do gara pełnego zupy po ostrzale wpadał gruz. Wtedy wszystko było do wyrzucenia.

_Czy panował głód? Jadło się to, co było, najczęściej niestety kaszę i płatki owsiane z robakami. Przez lata nie mogłam przez to patrzeć na krupnik. Na szczęście czasem udawało nam się zdobyć coś dobrego. Pamiętam nawet, że raz robiłam kluski kładzione, bo ktoś zdobył mąkę… I tu od razu przypominam sobie kolejny straszny moment. Chrześniak mojego taty – Roman Bańka ps. „Jurand”, też Powstaniec – był bardzo głodny. Szybko mu szykowałam te kluski, żeby zjadł, bo na froncie nigdy nic nie wiadomo. Nagle wpadają koledzy i mówią: „Niemcy atakują! Chłopcy, zbierajcie się!”. Na szybko zjadł jeszcze dwie łyżki i pobiegł. Niestety chwilę później dostał serię z karabinu i zginął. Kulami go wpół przecięli… Wtedy zginęło trzech naszych kolegów. Ktoś mi później opowiadał, że ostatnie słowa chrześniaka mojego taty to: „Ja nie doczekałem wolnej Polski. Może ktoś inny doczeka. Proszę, dobijcie mnie”. Z jednej strony była radość, że udało nam się zdobyć mąkę, a za chwilę rozpacz, bo ginie ktoś bardzo bliski._

„Dziewczynki, ranny jest!”

_Jak pojawili się pierwsi ranni, jak polała się pierwsza krew, to wtedy było po nas widać, że powoli ogarnia nas strach. Już pierwszego dnia na ulicy Rakowieckiej zginął nasz dowódca – porucznik „Felek”. Zginęła też jego łączniczka „Wanda”_⁶_. Znaliśmy ich dobrze i to było dla nas bardzo przykre. Potem przez chwilę było spokojnie, ale na krótko._

_Doskonale pamiętam jedno ze swoich ogromnych przeżyć… Był taki moment, że przez kilka godzin była cisza. Nic złego się nie działo. Nagle ktoś wpada do naszego punktu sanitarnego i mówi: „Ranny jest! Dziewczynki, ranny jest!”. Z siostrą szybko bierzemy nosze, bierzemy nasze torby i idziemy do parku Dreszera. Patrzę, a tam leży mój kolega – Leszek Kulawiński ps. „Leszek”. Miał niespełna dziewiętnaście lat, w tym roku_ _zrobił maturę. Żeśmy się nawet w tym samym parku, w parku Dreszera, w którym teraz leżał, ganiali w berka. Podbiegamy do niego z siostrą, patrzymy, a on biały. Ani nie ma ran, ani krwi nie widać. Siostra łapie go za rękę, sprawdza mu tętno. Ja klękam, podkładam mu rękę pod głowę… I niestety mózg wypłynął mi na rękę. Wczoraj w berka żeśmy się ganiali, a dziś on już nie żyje. I to było straszne… Do parku Dreszera nie chodziłam do czasu, jak wybudowaliśmy tam pomnik_⁷_. Nie mogłam tam chodzić, bo tam był właściwie cmentarz. Mały cmentarz powstańców…_

To kolejny moment, w którym pojawiają się łzy. U nas obu. Ja nie jestem w stanie zadać kolejnego pytania. Pani Hanna nie może dalej mówić. Zapada cisza. Co powiedzieć w takiej chwili? Że to straszne? Nieludzkie? Nie do wyobrażenia? To wszystko jest oczywiste. Tak jak oczywiste jest to, że podobnych i jeszcze gorszych historii wydarzyło się mnóstwo. I niestety o wielu się już nie dowiemy, bo nie ma ich kto opowiedzieć.

Sanitariuszki odgrywały w Powstaniu bardzo ważną rolę. Ich zadanie nie było łatwe – codziennie musiały oglądać śmierć bliskich sobie osób. Na zdjęciu sanitariuszki opatrujące rannego w szpitalu w Śródmieściu.

Zbiory Muzeum Powstania Warszawskiego
(fot. Eugeniusz Lokajski „Brok”)

_Takie momenty, gdy umierali nasi bliscy lub po prostu towarzysze broni, były bardzo ciężkie… Ale myśl o tym, że Polska może być wolna, dodawała nam sił. I nawet gdy już wiedzieliśmy, że nie damy rady, to chcieliśmy zrobić tyle, ile mogliśmy. To nas podtrzymywało na duchu. Zamiast myśleć o tych, którzy zginęli, myśleliśmy o tym, że może kogoś uda nam się uratować. Wtedy liczyła się dla nas przede wszystkim kompania. Koledzy i koleżanki_ – _byliśmy bardzo zżyci, pomagaliśmy sobie. Wzajemnie się o siebie troszczyliśmy. Po prostu wiedzieliśmy, że jakoś musimy to przetrwać. Czasem w chwilach ciszy myśleliśmy o rodzicach… Że mama z tatą się o nas martwią… I my się o nich martwiliśmy. Rodziców nie widziałam całe Powstanie. Nie miałam też od nich żadnych wieści, mimo że wysłałam do nich karteczkę z informacją, że żyjemy. Ale na co dzień nie było czasu tego wszystkiego analizować. Były inne sprawy, ciągle coś się działo. W naszym punkcie sanitarnym bezustannie miałyśmy rannych. Same musiałyśmy dla nich zdobywać jedzenie, opatrunki, bo nic nie było. Trzeba było działać, to się działało. Musieliśmy się z tym pogodzić. Nie pamiętam momentów załamania, ale były sytuacje, w których człowiek padał ze zmęczenia. Koledzy pomagali, organizowali nam miejsce, byśmy mogły się chociaż chwilę przespać. To, ile my wszyscy dostaliśmy wtedy ludzkiej dobroci, będę pamiętała do końca życia. To było niesamowicie budujące._

Najokropniejszy dzień w życiu

Pod koniec Powstania Niemcy każdego dnia zdobywali kolejne kwartały miasta. 24 września zaczęły się zaciekłe walki o Górny Mokotów. Niemcy mordowali podejrzanych o udział w Powstaniu. Często także rannych w zdobytych przez siebie szpitalach. Mokotów skapitulował 27 września.

_Kapitulacja to był dla mnie najokropniejszy dzień w życiu. Do dziś tak uważam! Nad ranem, gdy zrobiła się cisza, nie było żadnych strzałów, wychodzę przed budynek, w którym nocowaliśmy, i nie wierzę w to, co widzę. Białe szmaty w oknach. Wracam do budynku i krzyczę do kolegów i koleżanek: „Słuchajcie, kapitulacja!”. Wszyscy zaczęliśmy wtedy ryczeć. Mieliśmy poczucie, że po dwóch miesiącach ciężkiej walki i nieludzkiego wysiłku wszystko poszło na marne._

_Potem pamiętam, jak Niemcy przez głośniki do nas mówili, żeby wychodzić i oddawać broń. Przed budynkiem był taki ogromny wykop. Kazali nam do niego wchodzić. Przy czterech rogach tego wykopu stały tankietki_⁸_, a przy nich młodzi Niemcy. Na patefonach grali sobie jakieś swoje piosenki, coś jedli, a nas popychali do tego dołu. Byłam przerażona, bo nie wiedziałam, co z nami zrobią. Czy nas rozstrzelają? Pamiętam, że strasznie się z nas śmiali, kpili z nas. Do dziś jak o tym myślę, to pamiętam to okropne uczucie. W tym dole staliśmy do rana. Chyba do piątej. Bez picia, bez jedzenia. Nawet ranni nic nie dostali. Gdy przyszedł ich dowódca, rannych zapakowali na wozy, a nam kazano utworzyć kolumnę. Przeszliśmy najpierw na Forty Mokotów, a potem do Pruszkowa. Tam spędziliśmy trzy noce. Zapakowali nas w świńskie wagony i ruszyliśmy. Nie wiedzieliśmy dokąd. Jechaliśmy kilka dni i nocy. Dojechaliśmy do Skierniewic. Tam znajdował się obóz po jeńcach rosyjskich. Było tam sporo osób, dużo rannych. Byli lekarze, ale brakowało sanitariuszek. Od razu zaczęłyśmy pomagać_ – _około czterdziestu sanitariuszek. Tam też pamiętam straszne historie. Kolega miał gips na ręku i mówił, że go strasznie swędzi. Co robić?! Pytam lekarza i zapada decyzja, że rozcinamy gips. A w środku białe, grube larwy! Okropny widok! Ale w ten sposób uratowaliśmy mu rękę. Po jakimś czasie wszystkie sanitariuszki zostały wypuszczone. Wróciłam do domu._

Wojnę przeżyła cała rodzina. Hanna z siostrą, rodzice i młodszy brat. Zgodnie z umową wszyscy spotkali się w Skarżysku-Kamiennej, gdzie Powstanie spędził Zbigniew.

Gdy wrócili do Warszawy, okazało się, że ich mieszkanie zostało doszczętnie zniszczone. Mimo ciężkiego doświadczenia wojny trzeba było wrócić do normalnego życia. Ojcu udało się znaleźć pracę i wywalczyć lokum dla całej piątki. Dziewczynki wróciły do szkoły. Danuta poszła na studia, a Hanna zaczęła przygotowania do matury, którą potem bez problemu zdała. Podjęła studia na Wydziale Historii Sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Marzyła, by być kostiumologiem. Szybko jednak musiała zweryfikować swoje plany. Na drugim roku wezwał ją do siebie dziekan. Zabrał jej indeks i zniszczył go na jej oczach. _Jest pani relegowana z uczelni_ – usłyszała. Dlaczego? Ktoś doniósł, że walczyła w Powstaniu i należała do Armii Krajowej. Relegowanie z uczelni oznaczało, że już nigdzie, w całej Polsce, nie dostanie się na studia. Musiała odpuścić i pogodzić się z tym. Znała już wtedy swojego przyszłego męża – Jana Stadnika. Niedługo później wzięli ślub. Urodziły im się trzy córki – najstarsza Grażyna, która mieszka w Warszawie, i bliźniaczki Beata (wyjechała do Szwecji) i Iwona (mieszka w Chicago). Pani Hanna ma sześcioro wnuków i pięcioro prawnuków. Mąż nie żyje od wielu lat.

Hanna Stadnik zajmowała się domem i dziećmi. Nie pracowała, ale udzielała się społecznie. Działała między innymi w Czerwonym Krzyżu, gdzie spotykała się z dziećmi z ubogich i patologicznych rodzin, pomagała im w nauce i pilnowała, by nie rzuciły szkoły. Działa też w Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej od dnia jego utworzenia.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_

11 Porucznik rezerwy artylerii Feliks Dąbrowski ps. „Felek”, „Bohusz” – dowódca I Zgrupowania / I Batalionu Szturmowego „Zygmunt”. Kompania O-2 „Withal”. Zginął 1 sierpnia 1944 roku.

2 Plutonowy podchorąży Eugeniusz Ajewski ps. „Kotwa” – walczył w pułku Komendy Głównej AK „Baszta”, batalionie „Olza”, kompanii O-2 „Withal”. Na początku Powstania był zastępcą dowódcy, następnie został dowódcą kompanii.

3 Oflag (Offizierslager für kriegsgefangene Offiziere) – niemiecki obóz jeniecki, w którym przetrzymywano oficerów wziętych do niewoli w czasie działań wojennych lub okupacyjnych.

4 Jadwiga Cyrańska ps. „Wisia” – łączniczka, sanitariuszka. Poległa na ulicy Ligockiej na Mokotowie 11 sierpnia 1944 roku. Należała do pułku „Baszta”.

6 Wanda Arentz ps. „Wanda” – sanitariuszka. Należała do V Obwodu (Mokotów) Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej; kompanii „Felek”. Poległa podczas ataku na koszary przy ulicy Rakowieckiej.

7 Pomnik „Mokotów Walczący 1944” odsłonięto w parku generała Gustawa Orlicz-Dreszera w 1985 roku.

8 Tankietka – mały, najczęściej bezwieżowy czołg z dwuosobową załogą. Czasami tankietkami nazywano także małe czołgi z wieżą obrotową. Pojazdy były uzbrojone w jeden lub dwa karabiny maszynowe.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: