Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sharon Tate - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 sierpnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Sharon Tate - ebook

Sharon Tate miała wszystko – Romana Polańskiego u swego boku, nominację do Złotego Globu i stała u progu światowej kariery. Skończyła 26 lat i była w 9. miesiącu ciąży.

Dzień 9 sierpnia 1969 roku wstrząsnął całym świa tem. Do domu Sharon Tate wtargnęła sekta Mansona i dokonała bestialskiego zabójstwa. Do dziś sprawa ta budzi wielkie kontrowersje i pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi. Jak wyglądałoby życie młodej aktorki, gdyby tego dnia nie została zamordowana?

Alisa Statman sięga do rodzinnego archiwum, by prześledzić każdy aspekt tej makabrycznej historii. Razem z siostrzenicą Sharon – Brie – przedstawia tragiczną walkę rodziny o skazanie jednego z najokrutniejszych zabójców wszech czasów.

Czy po 50 latach można dotrzeć do prawdy?

Co sądzi o książce Roman Polański?

Dlaczego siostra zamordowanej aktorki nie zgadza się z tą wersją wydarzeń?

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5793-1
Rozmiar pliku: 5,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ta książka nie powstała po to, aby skrzywdzić którąkolwiek z osób z przeszłości rodziny Tate. Dzieląc się tą historią z czytelnikami, pragniemy rozbudzić świadomość kolosalnego wpływu zbrodni na rodziny ofiar oraz praw, o których wprowadzenie i utrzymanie rodzina Tate walczyła z takim poświęceniem. W kilku miejscach zmieniłyśmy lub pominęłyśmy nazwiska osób, które odegrały kluczową rolę w tych wydarzeniach, aby ochronić ich prywatność. Zmieniłyśmy niektóre szczegóły, miejsca oraz inne detale dla pewności, że osoby te nie będą rozpoznawalne, ale nie zmieniłyśmy w żaden sposób historii, które nam powierzono i którymi pragniemy się tutaj podzielić.SŁOWO WSTĘPNE

Nazwisko Sharon Tate większości osób kojarzy się ze słowem „morderstwo”. We mnie jednak imię i nazwisko cioci budzi skojarzenia z siłą, determinacją, odwagą i bezwarunkową miłością. Sharon poruszyła za życia tymi cechami charakteru wielu ludzi. Jej śmierć dotknęła jeszcze więcej osób, i to tak dogłębnie, jak tylko tragedie potrafią. Moi dziadkowie, Paul i Doris Gwendolyn Tate, wpajali Sharon te cechy w latach jej dojrzewania, a po jej zamordowaniu pielęgnowali je u mojej mamy, Patti Tate, a później u mnie.

Moja babcia, w swojej nieskończonej mądrości, bardzo wcześnie zrozumiała, że uczymy się i rozwijamy przede wszystkim poprzez cierpienia, jakie często przynosi nam życie. Ogromny rozgłos, jakiego nabrała zbrodnia popełniona na Sharon, pozwolił jej dotrzeć do milionów ludzi, dał jej głos, który mógł zmieniać świat na lepsze. Mając ten dar, poświęciła resztę swojego życia na pomaganie innym.

Po śmierci babci moja mama doznała wielkiej przemiany. Do tamtej pory jej dewizą było: nie wychylaj się. Śmierć babci rozbudziła w niej potrzebę pokonania lęku i – wreszcie – życia swoim życiem. Później przejęła pochodnię, którą niosła przedtem jej matka, broniąc praw ofiar i walcząc o pozostawienie morderców Sharon w więzieniu.

Kiedy dziadkowie i moja matka umarli, byłam bardzo młoda. Zanim dojrzałam na tyle, by zainteresować się historią swojej rodziny, miałam wrażenie, że nie został już nikt, kto mógłby pomóc mi spełnić coraz silniejszą potrzebę powrotu do korzeni. Trafiłam jednak na nieopublikowaną autobiografię mojej matki, którą napisała wiele lat temu z Alisą Statman. Znalazłam w niej odpowiedzi na wiele nurtujących mnie pytań, a ostatecznie również na to, dlaczego moja mama i dziadkowie przeżyli większość swojego życia jako niespokojne dusze. Wiele lat później – dzięki Alisie i jej dogłębnej znajomości mojej rodziny – z autobiografii mojej mamy powstał ten rodzinny pamiętnik.

Dzięki temu, czego nauczyła mnie mama i dziadkowie, każdego dnia walczę w słusznej sprawie, nie zawsze z tak wielką ambicją i determinacją, jak oni, lecz z miłością w sercu, która pomaga mi przekazywać dalej ich pozytywną energię. Publikuję tę książkę i dzielę się naszą historią w nadziei, że czytelnicy skorzystają z naszego doświadczenia i może na swój ograniczony sposób pomogę również innym, przynosząc odrobinę wytchnienia tym niespokojnym duszom, które podążają za nami w swojej podróży.

Brie TateWPROWADZENIE

Naturalne wydaje się pytanie: po co ta książka? Dlaczego właśnie teraz? Tak naprawdę rodzina Tate nosiła się z zamiarem opublikowania swoich wspomnień od 1971 roku, kiedy ojciec Sharon Tate, P.J., zaczął pisać autobiografię. Oprócz tego matka Sharon, Doris, szykowała wiele pomysłów do publikacji. Niestety żadne z tych wspomnień nie ukazały się drukiem, ponieważ oboje zmarli przed ukończeniem swoich książek.

Pokolenie później siostra Sharon, Patti, i ja, wprowadziłyśmy się do jej domu z dzieciństwa jako współlokatorki, z dwojgiem z jej trojga dzieci – dziewięcioletnią Brie i zaledwie sześcioletnim Brycem. W ciągu kilku następnych lat ustawiczne przeinaczenia oraz fałszywy obraz jej rodziny kreowany w mediach doprowadziły Patti do ostateczności i zdecydowałyśmy, że pomogę jej napisać autobiografię, aby rozwiać jej obawy, upewnić się, że zostanie dobrze zrozumiana, a także żeby spełnić życzenie jej rodziców, którzy pragnęli podzielić się swoimi ważnymi osobistymi historiami. Jednak kiedy rak piersi odebrał nam Patti, wszyscy byliśmy pogrążeni w żałobie i plany publikacji zostały odłożone.

W latach po śmierci Patti Brie i Bryce pozostawali pod moją opieką. Wspierani przez ojca Patti, P.J., pozostaliśmy w domu rodziny Tate. Z czasem dzieci wyrosły. Mnie przybyło zmarszczek wokół oczu, a autobiografia Patti pokryła się grubą warstwą kurzu, aż w końcu przeczytała ją Brie. Zaraz po przewróceniu ostatniej kartki rzuciła maszynopis na moje biurko i powiedziała: „Musisz spróbować to wydać, żeby ludzie mogli przeczytać”.

Wytłumaczyłam jej, że teraz, po śmierci jej matki, są nikłe szanse, by książka ujrzała światło dzienne. Z uporem najprawdopodobniej odziedziczonym po mamie i babci, Brie podsunęła mi plik kartek i powiedziała: „Na pewno coś wymyślisz”.

To „coś” mi się wymykało, dopóki P.J. nie zdecydował się odsprzedać mi swojego domu rodzinnego i przeprowadzić się na wyspę Whidbey, żeby znaleźć tam ciszę i spokój. Spakował swoje osobiste rzeczy, a resztę zostawił w mojej gestii.

Kiedy wsiadł w samolot na tę odległą wyspę, mnie przypadło w udziale sprzątanie i przeorganizowanie naszego nowego domu – domu, który zgromadził osad życia trzech pokoleń. Pokój po pokoju, pudełko po pudełku, odkrywałam domowy skarbiec rodziny Tate – filmy, nagrania audio i wideo, pamiętniki oraz listy datowane od 1961 roku – jak również przepastne archiwum dokumentów policyjnych i sądowych dotyczących procesu o zamordowanie Sharon.

Uporządkowanie tego wszystkiego zajęło mi dobrych kilka miesięcy. Odbyłam wtedy podróż w czasie przez niesamowite biografie rodziny Tate. Gdy już domykałam tę sprawę, odpowiedź, która wcześniej mi się wymykała, objawiła mi się w całej oczywistości: mogłam rozwinąć autobiografię Patti w rodzinny pamiętnik. Postanowiłam wykorzystać to, co znalazłam, jak też osobistą wiedzę, którą dzielili się ze mną przez lata P.J., Doris, Patti i Brie, do napisania go z perspektywy każdego z nich.

Przeglądając wszystkie te źródła i próbując skonstruować z nich spójną narrację obejmującą cztery dekady, miałam zamiar udokumentować ich życie z dokładnością historyka, co do najdrobniejszego szczegółu. Niemniej jednak, ponieważ czworo z pięciorga kluczowych świadków opisywanych przeze mnie wydarzeń odeszło, kilka razy musiałam wypełnić luki swoją osobistą interpretacją.

Policja, prokuratorzy i obrońcy zgadzają się w jednym: ktoś taki jak świadek doskonały nie istnieje. Po przeczytaniu tej książki niektórzy stwierdzą, że również ja nie jestem wyjątkiem od tej reguły. Przez lata przyjaciele i krewni dzielili się ze mną cennymi anegdotami. Jednak tych, które pod jakimś względem nie zgadzały się z opowieściami Patti, P.J., Doris albo Brie, nie uwzględniałam przez szacunek dla wspólnych wspomnień kochającej rodziny, które są duszą i sercem tej książki… Teraz, trzy pokolenia później, nareszcie możemy przedstawić ich historię.

Alisa Statman1
PIERWSZY DZIEŃ RESZTY NASZEGO ŻYCIA

Pewnego wieczora wyszłam z domu siostry… było nam tak dobrze. Następnego dnia, gdy się obudziłam, wszystko się zmieniło, nasz świat legł w gruzach, a ja zrozumiałam, że nic już nie będzie takie samo.

Patti Tate

Patti, 9 sierpnia 1969

– Boże, Sharon została zamordowana.

Ledwo wydusiwszy te słowa, matka oparła się o framugę drzwi, a potem osunęła na kolana. Oderwałam wzrok od ulubionej kreskówki akurat na czas, żeby zobaczyć pierwszą łzę skapującą z jej oczu.

Sparaliżowana jej niezrozumiałą dla mnie emocją, wpatrywałam się w nią, czekając na wyjaśnienie, a sekundy mijały. Jej wargi poruszały się, ale nic nie słyszałam. Pochyliłam się do przodu i wytężyłam słuch. Po chwili, ledwie słyszalnym szeptem, powiedziała:

– Moje dziecko nie żyje.

Jej słowa – jakby z opóźnieniem przemierzające czas i przestrzeń – po chwili dotarły do moich uszu, na zawsze odmieniając całe moje życie.

Poranne godziny poprzedzające tę chwilę zaczęły się tak jak zawsze w moim jedenastoletnim życiu – byłyśmy z mamą w kuchni tylko we dwie. Moja najstarsza siostra Sharon wyprowadziła się wiele lat wcześniej, tata, oficer wywiadu wojskowego, przebywał w San Francisco, a siostra Debbie dekowała się w swoim pokoju, bo mimo że czuła się bardzo dojrzała, byliśmy dla niej wrogami, którzy przypominali jej, że ma tylko szesnaście lat. Inaczej niż w przypadku Sharon, do Debbie czułam dystans. Była za młoda, żeby być dla mnie wzorem, a na przyjaciółkę za stara.

Jednocześnie z brzęknięciem ostatniego talerza stawianego na stole zadzwonił telefon. Przekonana, że to Sharon, przysunęłam ucho do maminego.

– Doris, rozmawiałaś dziś z Sharon? – zapytał głos.

Poczułam, jak mama sztywnieje.

– Nie, dlaczego? – odpowiedziała.

– Włącz radio. Mówią o jakichś kłopotach w Benedict Canyon.

– Jakich kłopotach?

Chwila namysłu, po czym:

– Nie wiem do końca. Muszę lecieć.

Klik. Rozłączyła się.

Benedict Canyon, zaraz na północ za Beverly Hills, wije się przez góry Santa Monica labiryntem pogmatwanych i nieoznakowanych dróg. Czterysta metrów przed miejscem, gdzie Benedict Canyon Road zaczyna się wznosić, jest Cielo Drive, wąska droga, która raptownie pnie się na zbocze wzgórza. Bez ułatwienia, jakim byłby znak drogowy, ślepa uliczka, przy której mieszkała Sharon, to tylko niepozorny skręt w lewo z głównej szosy. Choć adres to 10050 Cielo, często droga ta bywa mylnie brana za przedłużenie Bella Drive, oznakowanej drogi dokładnie naprzeciwko.

Zawsze skora do reagowania zbyt mocno pod wpływem niepokoju, mama jednocześnie włączyła radio i wykręciła numer Sharon.

Prezenter wiadomości był w trakcie relacji:

– Doniesienia o prawdopodobnym pożarze lub osunięciu się ziemi pojawiły się po raz pierwszy na policyjnym paśmie radiowym dziś rano o godzinie ósmej trzydzieści. Nasz wysłannik na miejscu donosi o przynajmniej trzech osobach zabitych w katastrofie na Bella Drive w rejonie Benedict Canyon. Policja nie chce na razie ujawnić więcej informacji i do czasu powiadomienia rodzin nie podaje nazwisk ofiar do wiadomości publicznej. Będziemy informować państwa o tej sprawie na bieżąco.

Nazwa Bella Drive brzmiała znajomo.

– Czy to tam mieszka pani, która robi dobre ciastka? – zapytałam.

Zauważyłam, że przy zapalaniu drugiego tareytona w ciągu dziesięciu minut lekko zadrżała mamie ręka.

– Mhm – mruknęła z roztargnieniem.

Pani, która robiła dobre ciastka, to była Doris Duke, dziedziczka American Tobacco Company. Jednak w czasie, gdy ją poznałam, oceniałam ważność danej osoby na podstawie smakowitości podawanych przez nią ciastek.

_Czternastego lutego 1969 roku, w dzień świętego Walentego, Sharon wprowadziła się do domu na Cielo Drive. Dwa tygodnie później nadal jeszcze rozpakowywała pudła, kiedy po drugiej stronie wąwozu zauważyłam tył rezydencji Duke’ów. Tak bardzo przypominała mi zamek, że zaintrygowana podeszłam do niej od frontu. Na grawerowanej tabliczce na prawo od otwartej bramy widniał napis: GNIAZDO SOKOŁA. Sharon wspominała o Gnieździe Sokoła, kiedy opowiadała mi o nawiedzonym domu w okolicy! Nieustraszenie ruszyłam przez bramę i w dół pochyłego podjazdu w poszukiwaniu ducha o imieniu Rudy. Moją przygodę przerwał znienacka, trzy metry dalej, tubalny angielski głos._

_– To własność prywatna. Co tu robisz?_

_Zrobiłam gwałtowny obrót, tracąc równowagę na żwirowym podjeździe. Akurat wtedy zajechała długa czarna limuzyna, która odwróciła moją uwagę od czerwonych kropelek spływających po moim kolanie. Samochód zatrzymał się bezszelestnie, gdy tylne drzwi znalazły się koło nas. Odsunęła się przyciemniana szyba. Pasażerka popatrzyła na mnie z zaciekawieniem znad zsuniętych na nos ciemnych okularów._

_– Kogóż my tu mamy? – zapytała mężczyznę._

_– Jestem Patti – wypaliłam, zanim zdążył odpowiedzieć. – Moja siostra mieszka po drugiej stronie szosy, w tej dużej czerwonej stodole._

_Wzrok kobiety wędrował ode mnie do mężczyzny i z powrotem, jakbyśmy byli wspólnikami zbrodni, aż w końcu spoczął na nim. Popchnęła okulary z powrotem na nasadę nosa._

_– Nie bądź takim gburem i zaproś Patti do domu, musimy opatrzyć tę rankę. I zdobądź numer Polańskich._

_Zanim zdążyłam przyjrzeć się temu iście królewskiemu otoczeniu, bandażowano mi kolano, na stoliku kawowym pyszniły się ciastka oraz herbata i anonsowano przybycie Sharon._

_– Proszę pani, przyszła pani Polański._

_Polański to było takie dziwne nazwisko i chociaż Sharon wyszła za reżysera Romana Polańskiego ponad rok wcześniej, dla mnie była ciągle Tate. Dopiero gdy zobaczyłam, jak nerwowo przygryza dolną wargę, przyszło mi do głowy, że zrobiłam coś nie tak. Wyciągnęła rękę._

_– Pani Duke, strasznie przepraszam za to najście._

_– Nonsens! – odparła. – Piłyśmy herbatę. Proszę do nas dołączyć._

Promienie słońca wpadające przez okno do kuchni odbijały się od okularów mamy. Nie widziałam jej oczu, które zawsze zdradzały, w jakim jest nastroju.

– Mam nadzieję, że pani Duke nic się nie stało – odezwałam się i spojrzałam na nią pod innym kątem z nadzieją, że jak zwykle puści do mnie oko.

Ze słuchawką telefonu wciśniętą między ucho a ramię była zbyt zaaferowana, żeby odpowiedzieć. U Sharon nikt nie odbierał. Spojrzałam za wzrokiem mamy na zegar i wiedziałam, co myśli. W połowie dziewiątego miesiąca ciąży Sharon sypiała do późna. Było dla niej za wcześnie na wstanie z łóżka, a tym bardziej na wyjście z domu.

Nie tknąwszy herbatników i sosu, mama wykonała szereg telefonów, najpierw do ginekologa Sharon, potem do przyjaciół, na policję, do szpitali i wreszcie do Romana, który był w Londynie. Miejsce pobytu Sharon wciąż pozostawało tajemnicą.

Mama gładziła pulchnymi palcami ciemne loki okalające jej twarz, aż zaczęły zwisać bezwładnie. Cały czas też bezgłośnie ruszała wargami, roztrząsając pozostałe, ograniczone możliwości. Gdyby nie oddała auta do warsztatu, byłaby już w połowie drogi na Cielo Drive.

Zachichotałam na wspomnienie, dlaczego nie mamy samochodu. W trzy lata Sharon skasowała dwa wozy; wszyscy – oprócz niej – wiedzieli, że jest beznadziejna za kółkiem. Kilka dni wcześniej pojechałyśmy z Sharon jej samochodem na targ. Sharon przekręciła kluczyk w stacyjce, a ferrari przebudziło się z rykiem. Mama pomachała nam z ganku na do widzenia. Odmachałam z fotela pasażera. Sharon nacisnęła pedał gazu, wrzuciła wsteczny i ruszyłyśmy z kopyta – wprost w corvaira mamy.

– To nie jest śmieszne – skarciła mnie mama bez przekonania. – I ani słowa o tym tacie. Romanowi zresztą też. Będą się wściekać do dnia Sądu Ostatecznego.

Do końca śniadania towarzyszyło nam tylko szumienie wiatraka zwisającego z sufitu. Z każdym obrotem łopat niepokój mamy narastał, aż wydawało się, że porwie ją wir powietrza tworzącego się nad naszymi głowami. Mama miała nawyk miętoszenia w ręce chusteczki higienicznej, kiedy się denerwowała. O dziesiątej trzydzieści z tej leżącej przed nią został strzęp. Sharon powinna była zadzwonić jak zwykle pół godziny temu.

Zanim wyszła za mąż za Romana, moja siostra była zaręczona z Jayem Sebringiem. Po rozstaniu Jay pozostał przyjacielem Sharon. Ich domy były oddalone od siebie o pięć minut jazdy samochodem.

– Może zadzwoń do Jaya? – podsunęłam.

– Już dzwoniłam. Nie było go – wymamrotała.

Westchnęłam. Od momentu, kiedy moja siostra wyprowadziła się z domu i zaczęła karierę aktorską, mama spodziewała się, że na Sharon spadnie jakieś nieszczęście. Tydzień wcześniej orzekła na przykład, że Sharon wygląda zbyt blado. Lekarz zapewnił ją, że nie ma powodów do obaw, ale mama domagała się dowodu rzeczowego w formie badań krwi.

Dowód. Dzisiaj go nie miałam, więc spróbowałam strategii Sharon – zmiany tematu. Po południu wybierałyśmy się do Sharon na baby shower. Zgromadziłam rzeczy potrzebne do zapakowania prezentu i razem z podarunkiem ułożyłam na stole.

– Zapakowałaś już swój prezent? – zapytałam mamę.

– Jeszcze nie. – Odwróciła się od zlewu pełnego piany. – Oddajesz Hugglesa?

– Aha – odparłam dzielniej, niż się czułam. – Musi zaopiekować się nowym dzieckiem.

Zawinęłam sfatygowanego misia ostrożnie jak porcelanę. Miś, którego podarowała mi Sharon, towarzyszył mi przez całe życie i wiedziałam, że będę za nim tęsknić, ale nie było mnie stać na inny prezent.

Przykleiłam kokardkę na czubku starannie zapakowanej główki Hugglesa i postawiłam go na blacie, o który opierała się mama, pogrążona w medytacji, a może w modlitwie. Kawa zabulgotała ogłuszająco w ekspresie. Tyle, jeśli chodzi o zmianę tematu. Wracamy do dowodów.

– Mówili, że pożar był na Bella Drive, a nie na Cielo – przypomniałam jej. – Czemu się tak martwisz?

– Bo myślę, że reporterzy się pomylili. Na Bella Drive są tylko dwa domy. Gdyby chodziło o Sokole Gniazdo, już by powiedzieli, bo Doris Duke nie ma żadnych bliskich krewnych, których można by powiadomić.

Ostatnie zdanie zdławił szloch; wiedziałam, że jej strach mi się udzieli, jeśli zostanę przy niej choć chwilę dłużej.

Wzięłam ze spiżarki ciastka z nadzieniem.

– Idę oglądać bajki.

Bez bufora drzwi trudno było zignorować dobiegające z kuchni huczenie radiowego serwisu informacyjnego o jedenastej. Głos reportera był żywszy niż dźwięk w kreskówce, którą zupełnie wyciszyłam.

– Dwie godziny temu wozy policyjne przejechały przez Benedict Canyon. Początkowo sądzono, że powodem wezwania było osunięcie się ziemi, ale jak się właśnie dowiedzieliśmy, incydent został zakwalifikowany jako kradzież z zabójstwem. Możliwe, że zginęło aż pięć osób. W policyjnym radiu powtarza się między innymi nazwisko fryzjera gwiazd, Jaya Sebringa. Jeszcze nie wiemy, czy jest jedną z ofiar. A teraz pozostałe wiadomości…

Kiedy mama wyłączyła radio, w domu zrobiło się tak cicho, że aż cierpła skóra. Dlaczego policja mówiła o Jayu? Czy zrobił coś złego? Spodziewałam się, że mama coś powie, ale cisza trwała aż do chwili, kiedy wysoki stojący zegar wybił kolejną godzinę. Bim-bam rozbrzmiało echem dokoła. Wyciągnęłam szyję, zerkając za drzwi. Mama siedziała nieruchomo z szeroko otwartymi oczami utkwionymi w odbiorniku.

– Mamo? – zawołałam cicho.

Mama zawsze się zamartwiała, to było wiadomo nie od dziś, ale tym razem w jej zachowaniu pojawiło się coś nowego, czego nigdy wcześniej nie widziałam. Może ta głębia milczenia, może przerażenie w oczach, nie wiem – wiem tylko, że się przestraszyłam.

Ostatnimi czasy robiłam, co mogłam, żeby traktowano mnie jak dorosłą. W tamtych chwilach rola naiwnego dziecka jednak mi odpowiadała. Wtuliłam się głębiej w poduszki.

W każdy sobotni ranek programy dla dzieci poprzedzał krótki wstęp: „W cudownym miejscu chcesz znaleźć się? Wejdź w magiczny świat ABC!”. Zaczęła się _Fantastyczna podróż_, otworzyła się droga ucieczki, a ja ochoczo nią pobiegłam.

Doszłam zaledwie do połowy serialu, kiedy spanikowany głos mamy wyciągnął mnie z krainy kreskówek i przywrócił do rzeczywistości. Mama kłóciła się przez telefon z Sandy Tennant; jej mąż Bill był menadżerem Romana i Sharon.

– Bill przyjedzie tam w pięć minut. Proszę. W wiadomościach podali nazwisko Jaya, a od wczoraj nikt nie wie, co się dzieje z Sharon.

Nastąpiła długa pauza. Mama zmieniła ton.

– Do jasnej cholery, przecież codziennie gra w tenisa! Proszę tylko o kwadrans jego cennego czasu.

Chwila ciszy, po której jej głos lekko złagodniał.

– Poprosisz, żeby do mnie zadzwonił, jak tam dojedzie?

Bill Tennant zadzwonił w południe z niewiarygodną wiadomością. Mama przycisnęła słuchawkę do piersi, jak gdyby było to ostatnie ogniwo łączące ją z Sharon.

– Moje dziecko nie żyje.

Niezrozumiałe słowa brzęczały mi w głowie. Morderstwa nie było w moim słowniku. W moim świecie śmierć przydarzała się tylko ludziom chorym albo starym. Jak Sharon mogła nie żyć? Kiedy Debbie poszła po sąsiadkę, rzuciłam się mamie na szyję.

– Wszystko dobrze. Proszę, nie płacz. Chodź, usiądziemy na kanapie.

Nie chciała się ruszyć ani wypuścić słuchawki z ręki. Tłukła pięścią w nogę, jakby chciała się ukarać.

– To nie może być prawda… Boże, spraw, żeby wszystko było z nią dobrze – wyjęczała.

Żołądek podszedł mi do gardła, a po policzku stoczyła się pierwsza łza. W jednej chwili nastąpił krach i zatrzymało się całe moje życie, choć znajoma melodia z _George’a prosto z drzewa_ ciągle płynęła z telewizora. Jeśli Sharon rzeczywiście nie żyła, to jak kreskówka mogła lecieć dalej jakby nigdy nic?

Nasza sąsiadka, Joan, wbiegła do domu za Debbie.

– Dziewczynki, pomóżcie mi zaprowadzić mamę do sypialni – powiedziała.

Swojski, kojący pokój rodziców wydawał się teraz ciemny od strachu przed niewiadomą. Rolety, których mama nie zdążyła podnieść, nie przepuszczały światła dziennego. Joan usiadła obok mamy na łóżku.

– Doris, co się stało z Sharon?

Mama zakryła dłońmi oczy.

– Nie wiem… Boże, pomóż, to nie może być prawda.

Po chwili się uspokoiła, zasłuchana w coś, czego my nie słyszałyśmy. Mijały sekundy. Zerwała się z poduszki.

– Muszę po nią jechać, ona mnie potrzebuje.

– Nie, nie, leż, póki nie dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi – zarządziła Joan, delikatnie popychając ją z powrotem na łóżko.

Choć jej głowa spoczywała na poduszce, mama nie ochłonęła.

– Gdzie tata? – zwróciła się do mnie Joan.

Gdy Joan próbowała dodzwonić się do taty, mama zwinęła się w kłębek, ściskając w ramionach poduszkę. Moja mama, moja opoka, kruszyła się, wymykała mi się. Objęłam ją i nie wypuszczając jej z rąk, zacisnęłam powieki, żeby odgonić teraźniejszość, modliłam się, żeby było tak jak dawniej, i zastanawiałam, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę Sharon. Z drugiego pokoju dobiegł głos Joan:

– Owszem, to jest nagły wypadek. Najprawdopodobniej doszło do śmierci w rodzinie.

Mój ojciec, podpułkownik Paul James (P.J.) Tate z wywiadu Armii Stanów Zjednoczonych stacjonował w Bazie Fort Baker w San Francisco. Policja z Los Angeles dodzwoniła się do niego godzinę przed Joan.

P.J., 9 sierpnia 1969, 14:00

Byłem jedną z tych osób, które nie wierzą, że znalazły na ziemi pięć centów, dopóki nie trzymają ich w dłoni. Musiałem przede wszystkim dojechać do domu Sharon. Gdy skręcałem w lewo w Cielo, minął mnie samochód koronera. Ściskałem kierownicę tak mocno, że bolały mnie ręce. Próbowałem rozluźnić równie obolałą szczękę. Musiała zajść pomyłka. Sharon mogła przecież nocować u przyjaciółki, robiła tak nieraz, kiedy Roman był w rozjazdach. Miałem wszelkie prawo oczekiwać, że zastanę ją na kanapie w salonie, zapłakaną i wystraszoną, ale żywą.

Wjazd na jej posesję blokowały co najmniej dwa tuziny wozów policyjnych i tyle samo transmisyjnych, dlatego musiałem podejść na piechotę ślepą uliczką, kiedyś znajomą, teraz obcą, bo pełną nieznanych pojazdów. Zawyła syrena. Jeden z policjantów próbował utorować przejście.

– Ludzie, rozejdźcie się. Nie ma tu nic do oglądania.

– Szkoda zdzierać sobie gardło – mruknąłem.

Gawiedź nie pójdzie nigdzie, póki nie zaspokoi ciekawości. Mijałem twarz za twarzą, starych, młodych, parę trzymającą się za ręce, ojca z dzieckiem na barana, gapiów przysłaniających oczy ręką i wspinających się na palce w pełnym napięcia oczekiwaniu. Skąd u nich ta żądza oglądania tragedii? Wyciągnąłem z kieszeni cygaro i w zamyśleniu potarłem zapałkę o draskę. Zaciągając się słodkim tytoniem, doszedłem do wniosku, że widok cudzej tragedii sprawia, że czujemy się bardziej żywi.

Stanąłem przy bramie wjazdowej, szykując się na najgorsze, a jednocześnie skłaniając się ku złudnej wierze.

W Fort Baker myśleli, że nie wiem, co o mnie gadają w bazie. Nazywali mnie Ice Cube, kostka lodu. Wolę, kiedy nazywają mnie sędziwym, ale ta ich analogia jest niczego sobie. Kostka lodu jest z substancji, która stale się przeobraża. Tak jednostkowa jak płatek śniegu. Nie zawsze to dobrze, ale oddziałuje na wszystko, z czym się styka – i vice versa. Pod wpływem wstrząsu może się rozbić – i właśnie to się stało podczas rozmowy telefonicznej z LAPD, Departamentem Policji Los Angeles.

– Czy może mi pan powiedzieć, gdzie pan był zeszłej nocy? – zapytał mnie nieznany mi jeszcze porucznik Bob Helder.

– Nie. Moje czynności są objęte tajemnicą.

– Czy ktoś może potwierdzić pańskie miejsce pobytu? – nie dawał za wygraną.

– Przywiozę notę od przełożonego. Może się pan mnie spodziewać o trzynastej. – Rzuciłem słuchawkę na widełki.

Życie płata dziwne figle; byłem tak wściekły na te insynuacje, że dałem się porwać fali gniewu, żeby nie wpaść w otchłań rozpaczy z powodu Sharon.

Brama odgradzała dziennikarzy od posesji Sharon. Wykrzykiwali pytania do policji po drugiej stronie, przyciskając kamery i mikrofony do ogrodzenia. Próbowałem zwrócić uwagę policjanta, ale mój krzyk utonął wśród innych głosów. A, pal to licho; nacisnąłem guzik przy bramie, która odsunęła się zamaszyście od rozgorączkowanego tłumu. Przepychałem się bez skrupułów do przodu, aż w końcu interweniował policjant. Trzymałem mu dowód tożsamości przed nosem, dopóki nie ustąpił. Jakiś reporter poklepał mnie po ramieniu, a potem podsunął mikrofon pod same usta.

– Jaki jest pana związek z morderstwami?

Odepchnąłem mikrofon.

– Synu, jak mi nie dasz spokoju, już ja ci dam taki związek, że nieprędko o nim zapomnisz.

Poza zasięgiem słuchu dziennikarzy to ja wziąłem w obroty tego młodego kota z policji i zarzuciłem go pytaniami. Wojskowa taktyka: zaskoczyć ich, wziąć górę.

– Panie pułkowniku, musi pan porozmawiać z szefem. Proszę wytrzymać jedną minutę.

Jak tylko się odwrócił, ruszyłem dalej w górę podjazdu. Widok obudził wojenne wspomnienia. Policja przeszukiwała zbocza wzgórz, zarośla, nawet dach domu. Co jakiś czas w górze przelatywały helikoptery. Na drugim brzegu kanionu wystawali gapie, jak wojska nieprzyjaciela.

Między radiowozami wypatrzyłem porsche Jaya Sebringa i trzy inne auta, których nie rozpoznałem: firebirda, camaro i ramblera. Sedan był najbliżej; zajrzałem przez otwarte drzwi. Fotel kierowcy przykrywała zakrwawiona płachta. Przebiegłem w myślach listę przyjaciół Sharon, próbując dociec, czyj to samochód, i – co ważniejsze – czyje zwłoki mogły być pod tą płachtą?

– Pan Tate?

Obróciłem się w stronę, z której dobiegł głos.

– Rozmawialiśmy wcześniej. Porucznik Bob Helder. Jak mówiłem przez telefon, ciało pańskiej córki zostało już jednoznacznie zidentyfikowane. Naprawdę nie ma potrzeby, żeby pan tu był.

– Nic nie jest jednoznaczne, dopóki jej nie zobaczę.

Helder schował ręce w kieszeniach.

– Koroner zabrał już wszystkie ciała oprócz jednego, i to jedno nie należy do pańskiej córki.

Podniosłem głowę.

– Ciała?

Helder pokiwał głową.

– Pięć. Zidentyfikował je Bill Tennant.

Wyciągnął z kieszeni kurtki notes i okulary.

– Rozpoznał pańską córkę, Jaya Sebringa, Abigail (Gibbie) Folger, Ło… Łoj…

– Wojtek. Wymawia się z W.

– Ano tak. Wojtek Frykowski. A, mamy jeszcze jednego niezidentyfikowanego mężczyznę, którego znaleźliśmy w tym wozie. Wie pan może, czyj to samochód?

Nie zdołałem nic z siebie wydusić, tylko pokręciłem głową. Walczyłem o to, żeby wrócić do równowagi. Po trzech wojnach byłem ze śmiercią, moim wrogiem, za pan brat i nigdy nie roniłem łez z jej powodu. Ci ludzie nie ginęli na darmo, a kiedy wysyłałem zawiadomienie do rodzin, zapewniałem ojca, że jego syn umarł za sprawę, zawsze w przekonaniu, że przyniesie im to pociechę. Co mógł mi powiedzieć Helder? Starłem opuszkiem palca dziwną wilgoć z kącików oczu i odszedłem, żeby nie pokazywać słabości.

– Panie Tate, niech się pan trzyma – zawołał za mną Helder.

Nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ktoś zwrócił się do mnie per pan, zamiast „panie pułkowniku” albo „sir”. Żal z powodu tej drastycznej zmiany ścisnął za serce, zbrylił się w żołądku. Czułem się nieswojo, jak ryba wyciągnięta z wody. Żeby się uspokoić, wyobraziłem sobie coś swojskiego, oficera prowadzącego odprawę przed misją. _Panie pułkowniku, w tej operacji odegra pan rolę ojca. Z konieczności podejdzie pan do sprawy inaczej niż zwykle. Proszę to rozegrać z godnością. Żadnych gróźb, przemówień. Jedyne, co może się okazać dla pana naprawdę uciążliwe, to powrót do domu i wytłumaczenie wszystkiego żonie i córkom._

– Panujemy nad sytuacją – powiedział Helder. – Najlepsze, co może pan w tej chwili zrobić, to wrócić do domu, do rodziny.

Rozejrzałem się dookoła.

– Wygląda na to, że „panujecie” tylko w takim sensie, że wasi ludzie wymacali wszystkie dowody. Wasi chłopcy wiedzą, jak uświnić miejsce zbrodni, trzeba wam to przyznać

– Zapewniam pana, że mamy najlepszych…

– Na razie to macie gościa opierającego się o samochód, z którego nie zdjęto odcisków, na dokładkę z aktówką położoną na masce. Przykryliście ciała domowymi prześcieradłami, a dowody zbrodni wraz z nimi – nawiasem mówiąc, poznaję to prześcieradło, kupiła je moja żona – a tamten facet otwiera okno w sypialni. Po jaką cholerę? Gorąco mu? A teraz pozwoli pan, że wejdę do domu mojej córki, zanim wasi najlepsi ludzie spierdolą tutaj wszystko.

– Nie mogę na to pozwolić. Zadzwonię natychmiast, jak tylko będę wiedział coś więcej.

Poszedłem dalej, jak gdyby nigdy nic, do końca podjazdu i furtki na podwórko. Przy furtce była „studnia życzeń” – szkoda, że się nie spełniają. Wsunąłem cygaro w zęby, żeby moje drżące szczęki mogły się zacisnąć, a potem wszedłem na brukowaną ścieżkę zakręcającą łukiem do frontowych drzwi. Trzy metry przede mną na chodniku czerniła się ogromna plama krwi. Dogonił mnie Helder.

– Zabraniam panu tam wejść.

Zasłoniłem oczy przed bezlitosnym sierpniowym słońcem i popatrzyłem w stronę otwartych drzwi. W przedpokoju dwóch policjantów kładło worek ze zwłokami na kołowe nosze.

– To Sharon?

– Już mówiłem, że ją zabrali.

– To kto to jest?

– Pan Sebring.

– Chcę go zobaczyć.

– Nie…

– Cholera jasna, on był dla mnie jak syn.

– Tym bardziej proszę mi wierzyć, nie chciałby go pan widzieć w takim stanie.

Jeden z policjantów zamknął drzwi. Pod szybą okienną było nasmarowane czerwonymi literami słowo PIG – ŚWINIA. Odwróciłem wzrok, ale śladów przemocy nie dało się zignorować; krew była rozbryzgana wszędzie: na ganku, na trawie, nawet na krzakach. Jakie szaleństwo rozegrało się w murach tego domu?

Mięśnie w moim ciele spięły się jeden po drugim niczym przewracające się kostki domina. Od paru godzin targały mną emocje – od domysłów i smutku po furię, która teraz piekła mnie w żołądku. Wytarłem kąciki ust i z bólem przełknąłem ślinę, żeby nie zwymiotować żółcią.

– Niech mi pan powie, co się tam stało.

– Na razie nie mam żadnych informacji. Skontaktuję się jutro – wykręcał się Helder.

Jeśli myślał, że uda mu się mnie spławić, to się grubo mylił.

– Darujmy sobie te pierdoły, poruczniku. Przeprowadziłem za dużo śledztw, żeby nie wiedzieć, że dla pana wszyscy są podejrzanymi, łącznie ze mną. Mając to na uwadze, zrzekam się wszelkich praw i oświadczam oficjalnie, że nie zabiłem mojej córki i nie wiem, kto to zrobił. Nie wiem, z kim się zadawała przez ostatni tydzień, ponieważ nie rozmawiałem z nią od pierwszego dnia bieżącego miesiąca. Mogę panu powiedzieć tyle, że zamierzam użyć wszelkich dostępnych środków, żeby wytropić tego, kto ją zamordował, i nie spocznę, dopóki sprawca nie znajdzie się za kratami albo nie zdechnie. Może mnie pan nie wpuścić do tego domu, ale nie ruszę się stąd, dopóki nie usłyszę od pana, co tu się do diabła stało.

Helder uszczypnął się w nasadę nosa, jakby dopadł go nagły ból głowy.

– No dobrze – ustąpił – ale przejdźmy tam. – Pokazał na stojący kawałek dalej stolik ogrodowy i krzesła.

Ruszył pierwszy przez trawnik, wzdłuż żywopłotu okalającego dom od frontu. Chociaż odmówiono mi wstępu, mogłem zajrzeć do środka przez duże oszklone drzwi.

Pokój dzienny wyglądał, jakby tornado wcieliło się w rolę dekoratora wnętrz, który postawił sobie za cel zatrzeć wspomnienia spokojnych wieczorów przy kominku. Wszystko było ochlapane krwią: ściany, meble, dywan. Na środku pokoju z belki sufitowej zwisał sznur długi aż do podłogi. Z okna dobiegły śmiechy – dla tych chłopców to tylko jeszcze jeden „dzień w robocie”.

W sypialni, w której nocowali Gibbie i Wojtek, dwóch oficerów przeglądało ich rzeczy, a trzeci robił zdjęcia znaleziskom. Ze szmeru głosów dolatujących przez otwarte okno wybijało się jedno słowo: narkotyki.

Helder skinął w kierunku okna, które zwróciło moją uwagę.

– Co może mi pan powiedzieć o Folger i Frykowskim?

– Niewiele. On jest znajomym Romana z Polski, a ona należy do rodziny potentatów kawowych. Zatrzymali się u Sharon do powrotu Romana. Dlaczego mówią tam o narkotykach?

Helder odchrząknął.

– Znaleźliśmy na miejscu kokainę, marihuanę i różne kapsułki.

Poczułem ukłucie w kręgosłupie. Odezwały się wyrzuty sumienia. Dwa tygodnie temu Sharon narzekała na upodobanie tych dwojga do imprezowania o każdej porze dnia i nocy. A potrzebowała spokoju, bo miała niedługo rodzić. Znajomi Wojtka przysparzali jej dodatkowego stresu – podejrzewała, że niektórzy z nich to dilerzy. Mówiłem jej, żeby się ich pozbyła z domu, ale ona nie chciała nikogo urazić. Czy miała rację w swoich podejrzeniach? Widziałem grę w „na kogo by tu zwalić winę” tyle razy, że powinienem był oprzeć się pokusie. Mimo to uderzyłem z woleja; gdybym wziął sprawy w swoje ręce i wyrzucił Frykowskiego na zbity pysk, Sharon by żyła.

Na trawie leżały rozciągnięte dwa zakrwawione białe prześcieradła, znacząc miejsce i czas ostatnich zajść.

– Gdzie ją znaleźli? – zapytałem.

– W salonie – odpowiedział Helder, odsuwając krzesła od stolika.

Usiedliśmy między basenem a otwartymi zewnętrznymi drzwiami do głównej sypialni. Pokój był skromnie umeblowany. Po obu stronach łóżka stoliki nocne. Po drugiej stronie przy ścianie telewizor i zdobiona szafa.

Policjanci z dochodzeniówki przetrząsali szuflady z rzeczami Sharon, niektóre wkładając do woreczków jako dowody, inne, dla nich nieistotne, niedbale odrzucając na bok; przypomniało mi to, że to już nie jej dom. To miejsce popełnionej na niej zbrodni. Jeden z oficerów sięgnął na szafę, żeby zdjąć koszyk przygotowany dla dzidziusia. Był za wysoko i policjant potrącił go ręką. Malutkie łóżeczko przewróciło się, wysypały się schowane w nim zabawki dla niemowlaka.

Podniosłem się z krzesła, gotowy obić mordę temu gliniarzowi, ale Helder szybko odwrócił moją uwagę.

– Aresztowaliśmy podejrzanego.

Usiadłem z powrotem.

– Kogo?

– Williama Garretsona, tego nastolatka, który mieszka w domu gościnnym. Może pan cokolwiek o nim powiedzieć?

Kiedy Sharon z Romanem wynajęli dom od Rudolpha Altobellego, ten zatrudnił Garretsona do opieki nad posiadłością. Spotkałem go tylko raz.

– Co on ma z tym wspólnego?

Helder przybliżył mi poranne wydarzenia, które doprowadziły do jego aresztowania.

_Kiedy gosposia Sharon, Winnie Chapman, przyszła do pracy, zauważyła zwisające z bramy zerwane druty telefoniczne. Zaaferowana wbiegła przez kuchenne drzwi i natychmiast chwyciła za telefon. W słuchawce cisza._

_Właściwie cały dom był dziwnie spokojny; do tego stopnia, że przestraszyła się, gdy coś lekko poruszyło się pod stołem. Zajrzała i zobaczyła skulonego pod krzesłem yorkshire teriera Sharon. Zdziwiło ją, że szczeniak się cofnął, kiedy sięgnęła, żeby go pogłaskać._

_Z kuchni Winnie przeszła do jadalni._

_– Pani Polański? Halo? Jest tu kto?_

_Zatrzymała się odruchowo. Coś było nie tak. Inna atmosfera, nieznaczne zmiany. Brak siatki w oknie, kwiaty rozrzucone na podłodze, bzyczenie much._

_Za łukowatym przejściem z jadalni był przedpokój. Otwarte drzwi frontowe skrzypiały w łagodnych podmuchach wiatru. Kiedy wyciągnęła rękę, żeby je zamknąć, jej uwagę przykuło coś napisanego na dole zewnętrznej płyciny, a potem plamy na ziemi. Zanim dotarło do niej, że to krew, zrobiła jeszcze krok i weszła po czerwonych śladach do salonu._

_Zamarła._

_Jej osłupiały umysł próbował nadążyć za tym, co wiedziały już jej oczy; z wszystkich stron otaczała ją śmierć._

_Wybiegła na zewnątrz, a jej krzyki odbijały się echem od ścian kanionu do momentu, aż wpadła do domu sąsiadki, by zadzwonić na policję._

_Później, w trakcie przeszukania, oficerowie policji znaleźli Garretsona śpiącego w domu gościnnym. Zaprzeczył, jakoby wiedział o morderstwach. Było niewyobrażalne, żeby był niewinny. Jak mógł przespać zamordowanie pięciu osób? Ponieważ budziło to podejrzenia, aresztowali go._

Kiedy Helder skończył, dałem sobie sekundę, żeby wszystko ogarnąć. To się nie trzymało kupy. Jeden dzieciak na pięciu ludzi? W życiu. Z drugiej strony mało prawdopodobne, żeby Garretson niczego nie wiedział.

Jeszcze raz zlustrowałem wzrokiem otoczenie. Na podjeździe było wiele samochodów, ale jednego brakowało.

– Zatrzymaliście auto Sharon jako dowód?

Helder popatrzył na mnie zdezorientowany.

– Które?

– Czerwone ferrari.

Gdy tylko ogłosił, że mają zacząć szukać samochodu, przyszedł czas zrobić to, czego bałem się, odkąd zadzwonili do mnie z LAPD: wrócić do domu. Sytuacja, którą miałem tu zostawić, była niemal tak samo nie do zniesienia jak ta, którą miałem zastać w domu.

Patti

Nasza samotność trwała około godziny. Odkąd policja ujawniła nazwisko Sharon, telefon dzwonił non stop. Debbie odbierała, a ja pilnowałam mamy. Czekała na telefon od taty, ale dziennikarze zrobili się tak natarczywi, że zdjęła słuchawkę z widełek.

Wkrótce potem na naszą parcelę zajechały wozy telewizyjne. Sąsiedzi wyszli na ulicę i przyglądali się z zaciekawieniem, jak prasa puka do naszych drzwi i zagląda przez okna. W ciągu paru godzin media zamieniły nas z przeciętnej średniozamożnej rodziny w największą sensację w eterze.

Nie wychodziłyśmy z maminej sypialni.

Nigdy nie czułam się bardziej samotna, jak po telefonie Billa Tennanta. W domu słychać było tylko szmer głosów dolatujący z ulicy. Mama powiedziała, że Sharon nie żyje, ale ja nie wierzyłam. Wciąż miałam nadzieję, że Sharon zadzwoni, a wszystko to, co się stało, zniknie jak sen.

Wiedziałam, że tata wrócił, zanim zajechał na podjazd, bo rzucał z samochodu w kierunku reporterów brzydkimi wyrazami. Kiedy wszedł do domu, czekałam za progiem, patrząc na niego ze złudną nadzieją, że zaszła pomyłka. Po jego oczach poznałam, że nie. Dotknął mojego policzka.

– Kotku, gdzie mama?

Wskazałam palcem sypialnię. Wziął mnie za rękę i poszliśmy korytarzem.

Usiadł obok mamy na łóżku, wziął głęboki oddech i powiedział nam, że Sharon, Jay, Wojtek i Gibbie nie żyją. Chwyciliśmy się za ręce i kiedy tata przekazywał nam szczegóły, wszystkie płakałyśmy. Zanim skończył, odpowiedział na wszystkie pytania, które nosiłam w sobie przez cały dzień. Nasza rodzina liczyła już tylko cztery osoby.

Dzień miał się ku końcowi, a mama nadal nie zaznała ulgi, mimo przymulających lekarstw na uspokojenie.

Leżałam w łóżku, wsłuchana w dobiegające zza zamkniętych drzwi odgłosy szlochu mamy. Schowana pod namiotem z koca, sama też płakałam. Huggles leżał na moim brzuchu. Serce ścisnął mi żal – powinnam była dać go Sharon wcześniej.

Domyślałam się, że czeka mnie bezsenna noc, więc przezornie wzięłam w jedną rękę latarkę, a w drugiej trzymałam zdjęcie Sharon.

Ciemności, jakie nastawały z zapadnięciem nocy zawsze, napawały mnie lękiem. Pomyślałam, że dzisiaj będę bała się bardziej niż kiedykolwiek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: