Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trzy Bieguny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 września 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99
Najniższa cena z 30 dni: 21,90 zł

Trzy Bieguny - ebook

Po siedmiu i pół godzinie wspinaczki stoimy na szczycie. Padamy sobie w ramiona i siadamy. Nie od razu łączymy się z bazą, przez moment trzymamy kolegów w napięciu.

(fragment książki)

Takiego duetu jeszcze nie było. Himalaista, pierwszy zimowy zdobywca Everestu, i ekstremalny polarnik w jednej książce opowiadają o przygodach na granicy życia i śmierci, ryzyku, adrenalinie i o wyczynach, których nikt już nie powtórzy.

Leszek Cichy to jeden z pierwszych polskich wspinaczy. Brał udział w najważniejszych i pionierskich wyprawach, był świadkiem i uczestnikiem podboju szczytów w złotej erze polskiego himalaizmu. Wspinał się . z Wandą Rutkiewicz i Krzysztofem Wielickim. W 1981 roku jako pierwszy człowiek (wraz z Wielickim) stanął zimą na najwyższym szczycie świata – Mount Evereście.

Marek Kamiński – podróżnik, zdobywca, eksplorator, rekordzista Księgi Guinnessa. Samotnie osiągnął biegun południowy. Jako pierwszy człowiek dotarł na dwa bieguny w ciągu jednego roku. W 2004 roku wspólnie z Jaśkiem Melą pokonał pieszo drogę na obydwa bieguny. W książce wspomina niezwykłe wyprawy, trudną młodość, moment, w którym podjął decyzję, by zostać podróżnikiem.

Szli tam, gdzie nikt inny wcześniej nie był. Niezwykła opowieść polskich zdobywców.

Leszek Cichy – alpinista, himalaista, uczestnik wielu polskich wypraw w górach wysokich. Od 1977 roku pracownik naukowy Politechniki Warszawskiej, po 1989 finansista i przedsiębiorca.

Marek Kamiński – polarnik, podróżnik, filozof. Pierwszy na świecie zdobył w jednym roku dwa bieguny Ziemi bez pomocy z zewnątrz: 23 maja 1995 wraz z Wojciechem Moskalem dotarł na biegun północny, a 27 grudnia 1995 zdobył samotnie biegun południowy.

Julia Hamera – dziennikarka, absolwentka studiów międzynarodowych na SGH. Od 2009 roku związana zawodowo z Telewizją Polsat. Autorka książki „Niech żyje Nam” o mistrzu wschodnich sztuk walki.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5965-2
Rozmiar pliku: 22 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

_Trzy bieguny Ziemi, czyli opowieść o spotkaniu na drodze do ekstremum_

Himalaista i polarnik. Bankowiec i filozof. Pragmatyk i marzyciel. Dwóch ludzi o różnych charakterach, których do działania napędza podobna pasja, choć w odmiennych odsłonach. Co sprawiło, że pewnego letniego dnia 1999 roku Leszek Cichy i Marek Kamiński, nie znając się wcześniej, podjęli decyzję o wspólnej wyprawie na najwyższy szczyt najzimniejszego kontynentu naszej planety? Wydaje się, że najprostsza odpowiedź pasuje tu najlepiej – potrzebowali siebie nawzajem. Jak się z czasem okazało, bardziej niż początkowo zakładali. To pierwsze spotkanie przerodziło się w wieloletnią przyjaźń i zaowocowało trwałą współpracą na polach podróżniczym oraz zawodowym.

Co ciekawe, w indywidualnych rozmowach, jakie podczas pracy nad książką odbyłam z obu zdobywcami, każdy z nich wyrażał przekonanie, że w podróż na Antarktydę to on zabrał tego drugiego. To jak w końcu było, kto kogo zabrał? Jak to często bywa, ocena sytuacji zależy od punku widzenia.

Gdy prześledzi się życiorysy podróżników, obok wspomnianych różnic osobowościowych można znaleźć całkiem sporo podobieństw. Ich odkrycie sprawiło niespodziankę samym bohaterom. Jak choćby fakt, że jeszcze będąc dziećmi, obaj zaznali znacznej swobody, ale i samodzielności, często zmieniali szkoły, a w młodości obaj bez powodzenia próbowali zostać marynarzami. Nie ulega jednak wątpliwości, że tym, co łączy ich w sposób szczególny, jest pragnienie eksploracji najbardziej odległych i niedostępnych miejsc świata. Najsłynniejsze w tej kategorii są trzy bieguny Ziemi, czyli trzy punkty globu o skrajnym położeniu geograficznym: biegun północny, biegun południowy i symboliczny trzeci biegun, najwyższy ziemski szczyt – Mount Everest.

Kiedy latem 2016 roku dostałam maila z propozycją współpracy z Markiem i Leszkiem, nie poznałam powodu, jaki skłonił obu panów do napisania wspólnej książki. Pomyślałam wtedy, że pewnie dowiem się tego przy pierwszej okazji. Tak się jednak nie stało. Mimo tłumaczeń, jakie usłyszałam, jasne uzasadnienie nie padło podczas całej naszej wspólnej pracy. Podobnie jak odpowiedź na odwieczne pytanie, które budzi zniecierpliwienie większości zdobywców i którego być może nie powinno się więcej zadawać: Po co oni tam poszli? Jaki jest sens ryzykowania życia dla wyczynu? Odpowiedzi słyszano już różne, a ta najsłynniejsza padła z ust George’a Mallory’ego, który zapytany o to, dlaczego chce wejść na najwyższą górę świata, oznajmił: „Ponieważ istnieje”.

Możliwe, że nie sposób racjonalnie wytłumaczyć, jaka siła pcha ludzi ku ekstremum, i to nie zdrowy rozsądek sprawia, że podejmują skrajnie wymagające wyzwania (choć jest niezwykle przydatny w ich realizacji). Obcowanie z potęgą natury wykracza poza ramy czystego rozumowania. Znalezienie się w sytuacji granicznej, między możliwością utraty życia a szansą na jego zachowanie, zmusza człowieka do odrzucenia bagażu zbędnych myśli i bycia „tu i teraz”, co jest stanem pożądanym i jednocześnie trudno osiągalnym w tak zwanym codziennym życiu. Waga tego doznania wydaje się nie mniejsza niż sam fakt dokonania wyczynu.

Moc przyciągania trzech biegunów Ziemi doprowadziła do tego, że po latach od ich zdobycia dwóch podróżniczych herosów połączyło siły, żeby towarzyszyć sobie nawzajem w realizacji dalszych zamierzeń. Zapisem owej historii jest ta książka.

Julia HameraPROLOG

1997

Teoretycznie na Antarktydę może polecieć każdy, jednak aby naprawdę tam dotrzeć, należy wkomponować się w złożony system logistyczny. Na najzimniejszym i najbardziej wietrznym kontynencie Ziemi nie ma lotniska. Co roku z nadejściem wiosny trzeba je od nowa przygotować. Jedyną firmą, która potrafi tego dokonać i zorganizować loty, jest Adventure Network International*, prywatne przedsiębiorstwo od 1987 roku zajmujące się pełną obsługą ekspedycji do serca Antarktydy. Składająca się z kilku namiotów antarktyczna baza ANI znajduje się w Heritage Range u podnóża Patriot Hills, na obszarze, gdzie pogoda jest w miarę stabilna – wiatr o stałym kierunku uderza o zbocza, zakręca i oczyszcza płaskie, podłużne, kilkukilometrowe pole niebieskiego lodu. To miejsce, które jako jedno z niewielu na kontynencie może pełnić funkcję pasa startowego i lądowiska. W październiku z Punta Arenas w południowym Chile, bazy wypadowej ekspedycji na Półwysep Antarktyczny, przylatują dwa twin ottery**. Startują jeszcze na kołach, lecz tuż przed lądowaniem wypuszczają płozy i dopiero wtedy siadają na lodowcu. Ich głównym zadaniem jest transport baniek z paliwem. Oprócz tego pierwsza w sezonie ekipa pracowników ANI ma założyć bazę, oczyścić teren i przygotować pas lotniska. Gdy wszystko jest gotowe, z Punta Arenas przylatuje wojskowy hercules*** z wyposażeniem bazy. Lot takiego samolotu jest bardzo drogi – samo paliwo to wydatek rzędu stu, a może dwustu tysięcy dolarów. Paliwa musi być na tyle dużo, by maszyna mogła dolecieć, a także wrócić, na wypadek gdyby lądowanie okazało się niemożliwe z powodu złej pogody. A tej nie da się do końca przewidzieć.

Żeby hercules mógł dotrzeć na Antarktydę, muszą być spełnione trzy warunki. Po pierwsze nie może padać śnieg ani deszcz. Po drugie pas, na którym ma lądować, nie może być zaśnieżony. Po trzecie, w miejscu lądowania widoczność musi być doskonała – czyste niebo, a przy powierzchni ziemi zero mgły. Często nawet przy dobrej, bezwietrznej aurze występuje zjawisko zwane _whiteout_. Chociaż w nocy przychodzi silny mróz, duże nasłonecznienie w dzień powoduje, że lód sublimuje i tworzy się mgła tak gęsta, iż widoczność jest ograniczona do metra lub dwóch. Właściwie nie widać nic, bo _whiteout_ to biała ciemność, w której tarci się orientację i wyczucie kierunku.

Sezonowe lotnisko pod Patriot Hills nie jest wyposażone w żaden sprzęt sygnalizacyjny. Pilot, nawet jeśli dysponuje najlepszą nawigacją, lecz nie widzi lądowiska, nie może posadzić maszyny.

Po dotarciu na Antarktydę hercules jest tankowany, po czym wraca do Punta Arenas, skąd znów zabiera paliwo, a przy okazji pasażerów. W sumie w ciągu całego sezonu obsługuje się zaledwie kilka turnusów ekspedycyjnych. W styczniu, gdy okres ciepła się kończy, pracownicy ANI sprzątają bazę, zakopują namioty i spychaczem strącają wszystko do śnieżnych jam, po czym ostatnim rejsem odlatują do Chile, by wrócić dopiero na wiosnę.

Poza pilotami z ANI nikt inny nie potrafi latać na Antarktydę. Znaleźli się tacy, którzy próbowali, jednak szybko zrezygnowali, gdy ich lot skończył się rozbiciem samolotu. Na miejscu też jest niebezpiecznie, dlatego każdemu, kto chce tam dotrzeć, ANI proponuje pakiet, na który składa się nie tylko transport, lecz także opieka polarnego przewodnika. Firma ma swoje procedury. W razie nieprzewidzianej sytuacji odejście od nich może być niezwykle kosztowne i trudne organizacyjnie, dlatego warunki umowy pakietowej zmuszają uczestników do przestrzegania określonych zasad. Zainteresowanym samym przelotem ANI odmawia i życzy powodzenia. W praktyce niezgoda na wykup pakietu równa się rezygnacji z wyprawy. Są jednak tacy, dla których firma robi wyjątek…

* Firma działa obecnie pod nazwą Antarctic Logistics & Expeditions LCC, a sezonowa baza znajduje się na Union Glacier. Pas startowy nazywa się Union Glacier Blue-Ice Runway. Lodowe pole pod Patriot Hills pełni funkcję lotniska zapasowego (wszystkie przypisy pochodzą od redakcji).

** Twin otter – kanadyjski samolot transportowy krótkiego startu i lądowania produkowany przez firmę De Havilland Canada; jest wykorzystywany zarówno do transportu ładunków, jak i przewozu pasażerów oraz do ewakuacji medycznej.

*** Hercules – amerykański średni, czterosilnikowy wojskowy samolot transportowy o napędzie turbośmigłowym, produkowany przez koncern Lockheed Martin.LESZEK

Projekt

Lato 1997

Dekada. Tyle minęło od mojej ostatniej wielkiej wyprawy – zimowej ekspedycji na K2 z Andrzejem Zawadą. Potem, na przełomie roku 1988 i 1989 – Denali, jednak skala tego przedsięwzięcia była nieco mniejsza. A później już kontrakt w Syrii, praca w nieruchomościach i bankowości… Mimo ośmiu lat przerwy we wspinaczce nie zapomniałem, jak to jest. Teraz góry do mnie wracają. Co prawda nie oddałem im całego siebie, ale też chyba nigdy tego nie pragnąłem.

Po latach ciężkiej pracy nadszedł jednak moment, kiedy znów można pomyśleć o wspinaniu. Bank działa jak sprawna machina. Poukładało się, jest spokojniej. Mam zaufanie do swoich zastępców, Ewy oraz Andrzeja, który jako pierwszy student ukończył nową ekonomię na SGH.

Czas więc wrócić do tamtego życia.

Myśl o skompletowaniu Korony Ziemi już wcześniej chodziła mi po głowie, tym bardziej że do tej pory nie udało się tego dokonać żadnemu Polakowi. Mogę być pierwszy. Jest jednak bariera, która wydaje się nie do przekroczenia: podróż na najodleglejszy ze wszystkich kontynentów, Antarktydę.

Dotarcie pod Mount Vinson wydaje się niemal abstrakcyjne, ale gdyby się udało, do zdobycia zostałyby już tylko Kilimandżaro i Góra Kościuszki. Oba masywy są dość łatwe. Ewentualnie potem jeszcze Piramida Carstensza. Tak, Vinson to kluczowy element na drodze do zdobycia Korony. Powodzenie całego przedsięwzięcia uzależnione jest od tego jednego, lecz najważniejszego elementu.

Firma, która ma prawo organizować wyjazdy i przewozić turystów na Antarktydę, to kanadyjska ANI. Oprócz nich pracują tam jeszcze tylko naukowcy w swoich bazach. ANI żąda jednak niebagatelnej kwoty dwudziestu pięciu tysięcy dolarów od osoby. Moja pensja, i tak czterokrotnie większa od średniej krajowej, to mniej więcej dwa tysiące dwieście dolarów (osiem–dziesięć tysięcy złotych). Do tego dochodzą premie, lecz to wciąż mało. Nie wszystko jednak stracone. Przewiduję dobre wyniki z bieżącego okresu, co oznacza, że moje wynagrodzenie w następnym miesiącu zapowiada się dobrze. Przychodzi mi do głowy pomysł, żeby zwrócić się do zarządu z prośbą o wypłatę przyszłej nagrody. To już byłoby coś.

Ku mojemu zaskoczeniu jest lepiej, niż myślałem. Zarząd, w ramach działań promocyjnych, obiecuje pokrycie kosztów wyprawy do sumy równo dwudziestu pięciu tysięcy dolarów. Prawdę mówiąc, wypracowałem dla banku nieporównywalnie większe kwoty.

Finansowanie mam już zapewnione, czas przystąpić do realizacji planu. Na początek trzeba zebrać zespół. Ze względu na koszty i aspekt towarzyski warto wziąć kilka osób. Zawsze, gdy miałem do wyboru iść sam lub z ludźmi, wybierałem towarzystwo. Chętni znajdują się szybko – to dwaj koledzy z Gdańska i Ania Czerwińska. Może moglibyśmy zrobić Vinsona sami, przecież mamy wystarczająco duże doświadczenie, pozostaje jednak kwestia, jak tam dotrzeć. Zastanawiam się, kto mógłby pomóc, do kogo zwrócić się w sprawie organizacji.

Jest w Polsce ktoś dobrze obeznany z tamtym rejonem – polarnik Marek Kamiński. Nie mieliśmy okazji się poznać, wiem jednak, że ma on coś, czego nam brakuje: doświadczenie w klimacie polarnym. W ostatnich latach był tam dwa razy. Współpracował już z ANI, poruszał się samodzielnie po kontynencie.

Gdy się idzie samemu, bez niczyjej rekomendacji, to nawet jeśli jest się alpinistą, trzeba mieć przewodnika. Może dzięki uczestnictwu Marka nie musielibyśmy brać takiej osoby z ANI i w ten sposób udałoby się przyciąć koszty? To ma sens. Postanawiam, że zaproponuję mu udział wyprawie.

Kontaktuję się z Markiem za pośrednictwem jego fundacji. Zgadza się, jednak stawia jeden warunek – chce zrobić to po swojemu. Ostatecznie ustalamy, że on wyruszy z Polski wcześniej i dotrze pod Vinsona pieszo, a my dolecimy tam kilka dni później.

Doskonale! Dzięki obecności Marka możemy zrezygnować z przewodnika z ANI i zaoszczędzić po kilka tysięcy dolarów na osobę. Marek ma duże doświadczenie, a poza tym niezbędny sprzęt, w tym telefony satelitarne, które w Polsce trudno zdobyć. Każdy, kto porusza się po Antarktydzie, musi mieć przy sobie taki telefon, wszystkie są rejestrowane. W logistyce pomaga nam Tatiana, asystentka Marka pracująca w jego fundacji. On sam bierze na siebie zdobycie boi ratunkowej, wypełnienie dokumentów i ubezpieczenie wyprawy.

Całe przedsięwzięcie ma trwać siedemnaście dni. Wystarczy, że wezmę w pracy zwykły urlop wypoczynkowy.MAREK

Powrót

1997

Rodzina namówiła mnie na wakacyjny wyjazd na Kretę. Jest całkiem miło. Ciepło, wino, relaks… Mam wrażenie, że znajduję się w przyjemnym stanie zawieszenia, że nic nie muszę. Myślę o napisaniu książki o tym, że właściwie to, czego chciałem, już zrobiłem. Tę ostatnią, przerwaną podróż po Antarktydzie traktuję jako bonus. A może tylko tak to sobie tłumaczę, żeby łatwiej przełknąć niepowodzenie?

Zabawne, drugi raz wybrałem się samotnie na biegun południowy, a okazało się, że to, co rok wcześniej było sukcesem, po chwili stało się porażką. Tylko dlatego, że wyznaczyłem sobie inny cel.

Ten niedokończony trawers zdarzył się w momencie, kiedy wydawało mi się, że jestem królem biegunów. I nagle spadłem z tronu. Chociaż upadek osłodziły mi tytuł trzeciego sportowca roku, a także świadomość, że przedłożyłem bezpieczeństwo innych ludzi nad własny interes, w głębi duszy odbierałem to jako porażkę.

Przez cały czas myślałem, że przejście Antarktydy w poprzek jest w zasięgu ręki. Przerwałem nie dlatego, że straciłem siły czy zachorowałem, nie dlatego, że coś nie tak zaplanowałem, lecz z powodu presji psychicznej, jaką wywierały otaczające mnie osoby. Czasami myślę, że może poddanie się jej było jednak błędem. Zabrakło mi wsparcia. Wszyscy mówili, żebym przerwał, że idąc dalej, narażam życie ludzi. Gdyby nie to, miałbym duże szanse, żeby przejść – nie czułem zbytnio zmęczenia, miałem jedzenie…

Podczas wyprawy polarnej człowiek znajduje się w tak specyficznej sytuacji, że jest jakby zhermetyzowany, zamrożony. Prze do przodu niczym pocisk. Jeśli nagle z jakiegoś powodu zaczyna się rozhermetyzowywać – na przykład gdy inni doradzają, żeby przerwał akcję – zaczyna tracić rozpęd. Następuje dehermetyzacja i nie ma możliwości, żeby tę siłę rozpędu odzyskać.

Teraz nie wiem, co dalej. Czuję, że zrobiłem już wszystko, co miałem do zrobienia, i patrzę, czy widać coś na horyzoncie. Nikt nie potrafi mi podpowiedzieć, czy robić to, czy co innego. Sam muszę to odnaleźć.

Niespodziewanie przychodzi propozycja. Leszek Cichy pyta, czy pomógłbym jemu i kilku innym osobom w organizacji wyprawy, której celem ma być zdobycie Mount Vinson. Razem z nim chcą jechać Janusz Majer, polarnik Jacek Jezierski, przyjaciel Wojtka Moskala* Kuba Jakubczyk, a także Anna Czerwińska i Wojtek Ostrowski.

O Leszku oczywiście słyszałem. W 1981 roku przeczytałem książkę _Rozmowy o Evereście_. Po tej i podobnych lekturach przez długi czas chciałem zostać alpinistą. Cichy, Wielicki, Messner, Kukuczka byli dla mnie niedoścignionymi wzorami. Nigdy nie marzyłem, że poznam Leszka osobiście i że będziemy robić coś razem.

Z tego, co wiem, na Vinsonie nie ma śmierci, zdarzają się tylko odmrożenia. Mimo to zajmuje on siódme miejsce w rankingu najniebezpieczniejszych gór na świecie. Dla porównania: Everest znajduje się na miejscu dziewiątym. Podobno technicznie Vinson nie jest specjalnie wymagający, lecz groźny z powodu surowego klimatu i niedostępności. Na pomoc można czekać wiele dni, a może nawet tygodni. Sama podróż pod górę jest droga i niepewna, dlatego docierają tam tylko najbardziej zdeterminowani, wyselekcjonowani wspinacze. Wszyscy chętni muszą dostosować się do restrykcyjnych wymogów ANI. Może dlatego do tej pory Vinson nie pochłonął ani jednego ludzkiego żywota. Większość alpinistów chce go zdobyć, ponieważ należy do klejnotów Korony Ziemi. Czy w innym przypadku ktoś by się na to porywał?

Patrzę na mapę i zastanawiam się, jak zaplanować wyprawę, żebym i ja przy okazji dokonał czegoś nowego. Nie chcę, by wyszła z tego tylko wycieczka. Nadal szukam wielkich wyzwań. Po namyśle znajduję swoją rolę w przedsięwzięciu. Niedawno ktoś, chyba Børge Ousland, powiedział mi, że jego marzeniem jest samotne przejście z Patriot Hills przez lodowiec na Mount Vinson. Pomysł mi się spodobał, jednak do tej pory nie miałem powodu, żeby spróbować go zrealizować. (A teraz Børge zrobił to, co mnie się nie udało – jako pierwszy przebył samotnie Antarktydę, używając parasaila**). Postanawiam do wyprawy z Leszkiem dodać sobie trudność w postaci marszu z Patriot Hills pod Vinsona i jeszcze raz być tym pierwszym.

_Big White_. Pierwsze kroki na lodowej pustyni. Trawers Grenlandii 1993

Źródło: archiwum Marka Kamińskiego

Świadomość, iż jest się pierwszym, sprawia, że łatwiej wszystko zorganizować. To ważne na samym początku. Przypomina gwóźdź, na którym zawiesza się wszystkie pragnienia, nadzieje, szczęście. Nie można jej jednak przeceniać. Wartość jest w drodze, którą pokonujemy. W tym, czego się uczymy.

Przed chwilą nie wiedziałem, co mam robić, i nagle, ot tak, jadę na wyprawę z czołowymi polskimi alpinistami. Cieszę się, że mogę im pomóc. Po ostatnich dokonaniach otrzymywałem sporo różnych ofert, jednak nie wszystkie mi się podobały.

Leszek spadł mi z nieba. Mount Vinson to poważna propozycja, w dodatku zgodna ze mną, z tym, kim jestem. Cieszę się, że mam szansę wrócić na moją ukochaną Antarktydę, lecz nie w stary sposób, tylko robiąc coś nowego. Biegun już zdobyłem, nie mogę tego powtórzyć. W tej dziedzinie nie zostało zbyt wiele wyzwań. Pozostaje trawers, ale właśnie mi się nie udał. Pod względem psychicznym byłoby mi trudno drugi raz zebrać na to siły. Czuję niedosyt. Chcę zrobić to dla siebie.

W ANI dobrze mnie znają. Mam niezły kontakt ze współwłaścicielką i prowadzącą firmę Anne Kershaw, notabene piękną kobietą. Jej mąż zginął parę lat wcześniej, lecąc ultralightem – coś zamarzło, samolot spadł. Po rozmowach udaje mi się ustalić, że zgodnie z naszymi zamierzeniami podczas wyprawy będę pełnił funkcję przewodnika polarnego, a ANI obniży cenę swoich usług do kosztu samego transportu. Sprawy przybierają dobry obrót, więc ostatecznie decyduję, że zabiorę tam Leszka i resztę.

Wyprawa ma ruszyć za kilka miesięcy. Wszystko dzieje się tak szybko. Nie znajduję czasu, żeby się przygotować, nauczyć wspinaczki. Pod Mount Vinson cała ekipa poza mną przyleci samolotem. Nikt nie chce przejść przez lodowiec. Dla nich istota leży w czym innym, nie zależy im na wędrówce. Ich celem jest szczyt. Poza tym każdy z uczestników ma własną motywację, zobowiązania. Leszek i Kuba chyba trochę konkurują, który z nich pierwszy skompletuje Koronę. Nie biorę udziału w tej rywalizacji. Nie jestem nawet przekonany, czy w ogóle próbować wspinaczki. Na razie tylko ją rozważam. Chcę iść własną drogą i co dla mnie ważne – pieszo. Każdy polarnik wie, że nie jest łatwo przestawić się na wspinanie i odwrotnie. Z tym nie ma żartów.

Gdy dwa lata wcześniej na Antarktydzie Rob Hall zaproponował mi wspólne wejście na Everest, dzięki czemu mógłbym pochwalić się zdobyciem trzech biegunów Ziemi w jednym roku, mogłem jechać. Pieniądze nawet nie stanowiły problemu, jednak mnie temat jakoś nie poruszył. Wciąż żyłem wrażeniami po biegunach, moja szklanka była pełna, nie dało się nic wlać. Nie było we mnie więcej miejsca.

Pod koniec maja wszedłem do biura i usłyszałem informację o tragedii na Evereście. Czy był to przypadek, czy ktoś nade mną czuwał?

Wyjazd z Leszkiem jest dla mnie okazją, żeby spróbować wspinaczki, jednak nie jako holowany klient, lecz jako członek ekspedycji. Zawsze interesowały mnie cztery obszary: kosmos, oceany, okolice biegunów i góry. Może teraz właśnie nadszedł czas na te ostatnie.

* Wojciech Moskal (ur. 1958) – polski podróżnik, oceanolog i polarnik. W 1995 roku wspólnie z Markiem Kamińskim przeprowadził pierwszą polską ekspedycję na biegun północny. Jest członkiem honorowym Komitetu Badań Polarnych Polskiej Akademii Nauk, na stałe pracuje w Instytucie Oceanologii PAN.

** Parasail, parażagiel – rodzaj latawca opartego na żaglu podobnym do paralotni lub spadochronu szybującego.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: