Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Panna z Bajki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Panna z Bajki - ebook

Hania Ruczaj ma dwie wielkie miłości: pisanie scenariuszy filmowych oraz uroczy, wtulony w zieleń lasu domek, który nazwała Bajką. To w nim chroni się przed światem. I w nim stara się zapomnieć o wydarzeniach sprzed dwóch lat. Tam też niczym huragan odwiedzają ją dwie ukochane przyjaciółki. Magda jest asystentką znanego reżysera i nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. No, może jest jedna… wyznanie szefowi, że od lat się w nim kocha. Lena natomiast potrafi uwieść każdego mężczyznę i zawiązać niejedną intrygę, ale nikomu się nie przyzna, że w głębi serca marzy o prawdziwej miłości.

Gdy przyjaciółki wpadają na genialny plan ziszczenia marzeń Hani o realizacji scenariusza filmowego, nie wiedzą jeszcze, że zapoczątkują lawinę miłosnych wydarzeń. Będzie wesoło! I romantycznie! Dopóki przeszłość nie zapuka do drzwi dziewczyny…

NIC NIE JEST WAŻNIEJSZE OD SZCZĘŚCIA TYCH, KTÓRYCH SIĘ KOCHA

KATARZYNA MICHALAK: Autorka pięćdziesięciu bestsellerów, których nakład przekroczył trzy miliony egzemplarzy. Jej pełne emocji powieści skradły serca czytelniczek w Polsce i za granicą. W roku 2015 zajęła pierwsze miejsce w rankingu najpopularniejszych pisarzy według badań Biblioteki Narodowej, wyprzedzając . Norę Roberts, Paula Coelha i Stephena Kinga.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7669-7
Rozmiar pliku: 920 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

– A jeśli ktoś zna powód, dla którego to małżeństwo nie może być zawarte, niech powie teraz albo zamilknie na wieki – rzekł z powagą ksiądz.

Po jego słowach zapadła zwyczajowa cisza. I nagle w tej ciszy rozległ się dźwięczny męski głos:

– Ja znam.

Brwi księdza pofrunęły do góry. Uśmiech na twarzy pana młodego zgasł. Panna młoda wyszarpnęła ręce z jego uścisku i, jak wszyscy, zwróciła się w stronę drzwi kościoła, teraz szeroko otwartych.

Stał w nich młody, diabelnie przystojny mężczyzna. Nagle zrobił krok w przód i powtórzył:

– Ja znam. Czy pan młody wie, że jego urocza oblubienica spodziewa się dziecka? – zrobił chwilę przerwy, dorzucił: – Mojego dziecka? – i… uśmiechnął się.

Wszyscy patrzyli na niego w milczeniu przez trzy, może cztery uderzenia serca. Jedni mieli wymalowany na twarzy szok, inni konsternację. Cisza nabrzmiewała…

Przerwał ją wreszcie czyjś zirytowany głos:

– Co to ma być, do jasnej cholery?! Kim jest ten koleś?!

A potem padło rozbawione:

– Cięcie! To się nazywa wejście!

Goście siedzący w ławach ożyli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczęli między sobą komentować pojawienie się nieznajomego, ale już bez zbytniej ciekawości. Ot, reżyser znów wyciął im numer i wprowadził do obsady kolejnego amanta, całkiem, całkiem zresztą.

– Znasz go? – Anka, grająca pannę młodą, zwróciła się półgłosem do Marka, swojego „narzeczonego”.

– W życiu faceta nie widziałem. Skąd szef wytrzasnął takiego pięknisia? – Obciął mężczyznę nieprzyjaznym spojrzeniem.

Ten, nic sobie nie robiąc z wywołanego zamieszania, zmierzał pewnym krokiem do miejsca, gdzie zasiadał reżyser.

– Piętnaście minut przerwy! – zakrzyknął gromkim głosem ten ostatni, co ekipa przyjęła ze słabo skrywaną ulgą.

Zdjęcia trwały od świtu. Takiego maratonu Igor Orłow dawno im nie zafundował. Kawa i coś na ząb przydadzą się każdemu. I papieroski oczywiście, tak ze trzy, po jednym na każde pięć minut. Po chwili niewielki uroczy kościółek, wynajęty na trzy dni, opustoszał. Wewnątrz zostali tylko reżyser, ów nieznajomy i scenarzysta, który patrzył na niego z mieszanymi uczuciami.

– Olgierd! Co ty tu robisz? – wykrzyknął reżyser, witając młodego mężczyznę krótkim uściskiem dłoni. – Wpadłeś, żeby namieszać, jak zwykle?

Nie zdążył odpowiedzieć. Gruby paluch dźgnął go w plecy tak silnie, że Olgierd syknął z nieoczekiwanego bólu i odwrócił się na pięcie, gotów oddać.

Niski, pulchny człowieczek wrzasnął:

– Kto ty, do cholery, jesteś, że wtranżalasz się w mój scenariusz?! Mój, rozumiesz? Mój!

– Ignaś, spokojnie – próbował go mitygować reżyser, ale człowieczek nakręcał się coraz bardziej.

– Myślisz, gnojku, że każdy może ot tak wejść na mój plan i mówić, co chce? Tak ci się wydaje?!

Młody mężczyzna zmrużył oczy i już miał odpowiedzieć, że od „gnojków” to ten może swoje dzieci wyzywać, o ile je ma… ale Igor Orłow, pierwszy po Bogu na planie tego serialu, wtrącił pospiesznie:

– Poznajcie się. Ignasiu, to jest… powiedzmy, że mój znajomy, Olgierd Orzelski. – Wskazał na nowo przybyłego. – A tobie, Oli, Ignaca Liszki przedstawiać nie trzeba. Kto by nie znał naszej dumy narodowej. Najlepszego scenarzysty pod słońcem. „Szekspir” na niego mówimy, no nie, Ignaś?

Człowieczek, który może nie wyglądał na gwiazdę, ale gwiazdą w środowisku był, pokraśniał z zadowolenia i złość zaczęła mu jakby mijać. Igor był starym wyjadaczem w tym fachu. Wiedział, na kogo huknąć, a kogo wziąć pochlebstwem. Na Ignaca Liszkę, który właśnie wyciągał do nowo przybyłego rękę, działały komplementy.

– Znam, oczywiście – odparł Olgierd, ściskając miękką, spoconą dłoń scenarzysty.

Ten uśmiechnął się jeszcze szerzej i zmierzył młodego przystojniaka płomiennym spojrzeniem, które się Olgierdowi wcale nie spodobało. Posłał szybkie, pytające spojrzenie Orłowowi, ten wzruszył lekko zauważalnie ramionami. Nie było nic do dodania.

– Powiedz mi więc, kochasiu – zaczął Liszka oślizgłym głosem, którego używał w stosunku do swoich asystentek – co miało znaczyć owo: „Ja znam. Jestem ojcem jej dziecka”, czy jakoś tak? W scenariuszu nie było…

– Zmieniamy scenariusz – wpadł mu w słowo reżyser. – Taki zwrot akcji jest genialnym pomysłem.

– Jak to „zmieniamy”?! – nastroszył się Liszka.

– Kręcimy dzisiaj ostatni odcinek drugiego sezonu. Twój pomysł na wielki finał był do dupy, wybacz szczerość. Główkuję od ładnych paru dni, jak zakończyć serial wielkim WOW, spać po nocach nie mogę, i oto spada mi z nieba Olgierdzik ze swoim „ja znam”. Rzeczywiście zna. – Igor Orłow zaśmiał się.

– Nie ukartowaliście tego przypadkiem we dwóch? – W głosie scenarzysty zabrzmiała podejrzliwość. Nie wierzył w takie zbiegi okoliczności. – Może chciałeś mnie wziąć przez zaskoczenie, podsuwając takie ciasteczko? – Posłał młodszemu z mężczyzn uśmiech równie oślizgły co głos.

Olgierdowi nawet powieka nie drgnęła na owo określenie. Nie cierpiał go, ale plan filmowy rządził się swoimi prawami: jeśli chciałeś zaistnieć w tym zawodzie, musiałeś przełknąć ów „komplement” z ust guru polskich scenarzystów. Za to reżyser skrzywił się na te słowa i rzucił:

– Ignaś, daruj sobie. To się robi niesmaczne. Wczytałem się w recenzje widzów, przeanalizowałem słupki oglądalności i stwierdziłem, że potrzebny nam ktoś przystojny, tak dla odmiany. Przez dwa sezony przewijają się przez ekran „chłopcy z sąsiedztwa”: mili, mdli i nijacy. Damska część widowni ma dosyć szarej polskiej siermiężności.

– Więc niczym magik z kapelusza wyciągnąłeś rajskiego ptaka? – Scenarzysta znów uśmiechnął się dwuznacznie. – Masz, chłopcze, jakieś doświadczenie?

– Zależy, o co pan pyta – odpowiedział zimno Olgierd. Nie podobały mu się te lubieżne uśmieszki i zaczął się poważnie zastanawiać, czy decyzja, by wrócić do Polski i zagrać w tym serialu, była słuszna.

– Ignaś, powtarzam: daj spokój i skup się na pracy – pospieszył mu na ratunek reżyser, który czytał w myślach młodego mężczyzny niczym w otwartej księdze. – Powiedzmy, że nadmieniłem Olgierdowi, iż rozglądam się za nową twarzą. Nie miałem jednak pojęcia, że pojawisz się z dnia na dzień! – zwrócił się do Orzelskiego. – Dołączysz do ekipy czy masz inne plany?

Młody mężczyzna udał, że się zastanawia.

– To zależy…

– Kasa jest.

– Wiesz, że nie chodzi o pieniądze, a raczej nie tylko o nie – odparł Olgierd wymijająco.

– Zabieram cię na obiad do superknajpki. Obgadamy twój angaż przy ruskich pierogach. Palce lizać, chłopie, mówię ci. A ty, Ignac, już zacznij główkować, jak dopisać Olgierda do swojego dzieła. Za pięć dni, po długim weekendzie, chcę mieć nowy scenariusz odcinka finałowego.

– Za pięć dni?! Pięć dni?! – rozdarł się człowieczek, ponownie czerwieniejąc na twarzy i z egzaltacją machając rękami. – W majowy weekend mam ci wyczarować czterdzieści pięć stron scenariusza?! Ja w weekendy i święta nie pracuję! Mam to zagwarantowane w umowie!

– Co to dla ciebie… Nieraz dawałeś radę… – Orłow skwitował jego wybuch dobrodusznym uśmiechem.

– Dawałem, bo nie było wyjścia! Ktoś umarł, ktoś się rozchorował, a nie… tak na pstryknięcie, bo się śliczny chłoptaś na planie pojawił. Może sam masz na niego chęć?!

Twarz reżysera stężała. Młodszy mężczyzna zacisnął szczęki.

– Przeginasz, Liszka – wycedził ten pierwszy. – Nawet ciebie potrafię wypieprzyć z planu.

– Spróbuj! Tylko spróbuj! Dobrosław, nasz ukochany producent, pół roku o mnie zabiegał!

– O mnie nieco dłużej. I przypominam, że jestem współproducentem. – Igor nadal cedził zgłoska po zgłosce. Liszka bywał uciążliwy, ale nigdy nie odbijało mu aż tak. To upał tak na niego działał czy andropauza?

– Nie będziesz mnie straszył! – Liszka wydarł się na niego jak na pętaka. – W kolejce się do mnie ustawiają! W kolejce! Mogę wybierać i przebierać w propozycjach! W trzy dni? Sam sobie pisz scenariusz odcinka w trzy dni! – Wcisnął reżyserowi w ręce niezbyt gruby skrypt i ruszył do drzwi, nadal szeroko otwartych.

– Ignac, jeśli teraz wyjdziesz, możesz nie wracać – dobiegł go ostrzegawczy głos Orłowa, ale człowieczek był zbyt pewny siebie, żeby zawrócić.

Mrucząc pod nosem: „W kolejce się ustawiają! W kolejce!”, wyszedł z kościoła i tyle go widzieli.

Zostali sami. Igor Orłow, przystojny, czarnowłosy pięćdziesięciolatek i młodszy o dwie dekady, równie czarnowłosy i wręcz nieprzyzwoicie przystojny Olgierd Orzelski. Mierzyli się przez chwilę spojrzeniem, po czym starszy objął naraz młodszego i ze słowami: – Witaj w polskim piekiełku, synu – uściskał go krótko, ale bardzo serdecznie.

Było tajemnicą poliszynela, że Igor Orłow za młodu szalał tak, jak pozwalały mu na to mroczna męska uroda i duże pieniądze rodziców. Dziś, starszy o parę dziesięcioleci, ustatkował się o tyle, że nie zaliczał już każdej aktorki, która była chętna na romans ze znanym i cenionym reżyserem, ale do założenia rodziny z prawdziwego zdarzenia nadal nie dojrzał. Ostatnio zaś w ogóle nie widywano go w damskim, uwieszonym na jego ramieniu towarzystwie.

Ile nieślubnych dzieci zostawił na drodze swoich seksualnych podbojów? Nie miał pojęcia. Parę lat temu dostał list od jednej z dawno zapomnianych kochanek, że oto on, Orłow, ma syna i najwyższy czas, by się nim zainteresował. Dołączyła do listu zdjęcie młodego, uśmiechniętego przystojniaka, który jednak mógł być dzieckiem każdego smagłego, czarnowłosego faceta, niekoniecznie Igora. Chłopak rysy twarzy miał może i podobne, ale oczy tak intensywnie niebieskie, że nie można było wzroku od nich oderwać. Igor zaś miał tęczówki ciemnobrązowe, niemal czarne. Tyle w temacie.

Odpisał kobiecie, której twarzy za chińskiego boga nie mógł sobie przypomnieć, że sorry, ale w ojcostwo bez badań DNA wrobić się nie da. I cóż… badanie potwierdziło, że w żyłach dwudziestoletniego wówczas Olgierda Orzelskiego rzeczywiście płynie połowa szlachetnej krwi Orłowów.

Czy Igor się tym zmartwił? Wcale. Zaprosił chłopaka w pewien grudniowy dzień do letniej willi, właśnie tam, bo nie zależało mu na ujawnianiu przed światem błędów młodości – nie teraz, gdy miał na oku taką jedną, śliczną jak z obrazka, młodszą o ładnych dwadzieścia lat aktoreczkę – i oto próg wspaniałej rezydencji nad jednym z mazurskich jezior przekraczał swobodnym, pewnym krokiem chłopak ze zdjęcia.

– Cześć, tato – wypalił z półuśmieszkiem, którym być może chciał ukryć zmieszanie.

– Cześć, synu – odparł Igor i… już wiedział, że się polubią.

Olgierd może i nie był podobny do Orłowa kropka w kropkę, ale półuśmiech, kpiący, prześmiewczy, miał niezaprzeczalnie po nim.

Pogadali w tamten weekend od serca. Chłopak nie czuł specjalnie żalu do ojca, że ten nie tyle nie odzywał się przez dwa dziesięciolecia, co nie miał pojęcia o istnieniu dziecka. Matka, obłędnie zazdrosna o jedynaka i wściekle zaborcza, nie chciała się synem z nikim dzielić. „Twój ojciec odszedł, gdy dowiedział się, że jestem w ciąży, drań jeden”, karmiła Olgierda kłamstwem przez dwadzieścia lat. Aż któregoś dnia niespodziewana choroba zmusiła ją do wyznania prawdy.

Bojąc się śmierci, drżąc, że ukochany syn zostanie sam na tym padole łez, wyznała:

– Miałam z twoim ojcem romans. Przelotny. Wakacyjny. Wakacje się skończyły, on wrócił do Polski, ja zostałam we Francji i… cóż… nie zmartwiłam się na wieść, że jestem w ciąży. Marzyłam o dziecku, a nie o partnerze. Prawdę mówiąc, zrobiłam wszystko, by wpaść z Igorem. Drugi raz postąpiłabym tak samo. Nie miej do mnie, synku, żalu.

Olgierd miał szczęśliwe dzieciństwo, był pogodnego usposobienia. Kochał świat, kochał ludzi, a przede wszystkim kochał swoją matkę. Zniknął na parę dni, przemyślał wszystko, co mu powiedziała, i wrócił pogodzony z losem.

– Wyzdrowiej, mamo – poprosił, widząc jej przerażone, błagalne spojrzenie. Przez tych parę dni panicznie się bała, że więcej go nie zobaczy. – Tylko to się w tej chwili liczy. Kocham cię i nic tego nie zmieni.

I Cecylia od razu poczuła się lepiej.

Dzisiaj serce nadal dawało się jej we znaki, ale nie drżała już tak o siebie i swojego syna. Z Igorem nie spotkała się do dziś, ale ci dwaj widywali się co najmniej dwa razy do roku. Nadal w tajemnicy przed mediami i całym plotkarskim filmowym światkiem. Igor Orłow był jednym z najlepszych reżyserów w Polsce, wścibscy dziennikarze oddaliby pół życia za taki news. On jednak chciał syna przedstawić światu w odpowiednim czasie, z odpowiednim rozmachem i na swoich warunkach. Ten czas być może nadszedł.

– Skończyłeś studia? – zagaił Igor, gdy szli przez kościół.

Zafundował synowi studia aktorskie w najlepszym na świecie University of California i za każdym razem, gdy się spotykali, pytał go surowym tonem o wyniki, dokładnie tak jak ojciec czynić powinien.

– O tym musimy pogadać, tato – odparł Olgierd wymijająco.

Orłow westchnął ciężko.

– Rozumiem, że złe wiadomości?

– Obiecałeś pierogi. – Nie była to odpowiedź, jakiej Igor się spodziewał. – Z samolotu wsiadłem w taksówkę i przyjechałem prosto na plan. Skonany i głodny. Nakarmisz mnie, a wyśpiewam wszystko, jak na spowiedzi.

– Co do spowiedzi, jesteś na miejscu. – Igor wskazał jeden z konfesjonałów.

Roześmiali się obaj, po czym znów w całkowitej komitywie ruszyli do wyjścia.

– Sorry, że wparowałem na plan i zepsułem ci grafik – odezwał się Olgierd, jednak bez specjalnej skruchy w głosie. – Nie chcę, żebyś miał kłopoty ze scenarzystą.

– Tę mendę, Liszkę, dawno powinien ktoś utemperować. Zupełnie mu palma odbiła. A pomysł z namieszaniem w niedoszłym małżeństwie Rysia i Maryśki bardzo mi się podoba. „Ja znam!” – przypomniał sobie i parsknął śmiechem. – Jak na to wpadłeś? Czytałeś scenariusz?

– Nie. To był spontan. Wszedłem do kościoła, usłyszałem tę formułkę i cóż… postanowiłem interweniować.

Zaśmiali się obaj. Igor skinął na kierownika planu, który palił papierosa pod kościelnym płotem.

– Wojtek, odwołaj resztę zdjęć. Jesteście wolni. Tylko stawić mi się w poniedziałek o piątej rano. Trzeźwi! W komplecie! A, i przekaż wszystkim, że będą zmiany w scenariuszu, niech sprawdzają pocztę, żeby mieli czas się przygotować.

– Jasne, szefie – odrzekł mężczyzna, który dziś, z racji nieobecności Magdy Jagiełło, robił za jego asystenta.

– Z Magdą już okej? – musiał zapytać Igor, bo bez zaufanej asystentki czuł się jak bez ręki.

Przysłała rano błagalnego esemesa z przeprosinami, że jej nie będzie. Ząb jej się ukruszył, całą noc spać nie mogła z bólu i z samego rana pędzi do stomatologa.

– Tak, szefie. Przekażę jej wszystkie twoje polecenia.

– Dzięki.

Igor, całkiem już spokojny, skinął na syna i skierował się do jednego z samochodów stojących pod kościołem. Oczywiście największego i najdroższego. Właśnie wyciągał pilota z kieszeni dżinsów, gdy piknął esemes wchodzący na jego komórkę. Odebrał wiadomość i… rzucił mięsem.

– To sukinsyn – wysyczał, wściekle mrużąc oczy. – Ignac Liszka – uniósł wzrok na syna – napisał mi, gdzie mam sobie wsadzić swoje „napisz mi scenariusz”. I że scenariusza nie będzie.

Olgierd pokręcił głową z niepokojem. Nie zaczną poniedziałkowych zdjęć bez skryptu! A każdy stracony dzień to ogromne pieniądze wyrzucone w błoto. Sama tylko Anastazja Star, kiedyś Anka Jeleń, grająca główną rolę, brała z dziesięć tysięcy dniówki!

– Tato, dajmy sobie spokój z moim „ja znam”. Naprawdę nie chciałem się pchać na afisz.

– Ale już na nim jesteś – uciął gniewnie Igor. – Żaden palant nie będzie mi pisał takich rzeczy.

Uniósł władczo dłoń, żeby uciszyć następne słowa syna, wybrał numer i czekał chwilę na połączenie.

– Cześć, Magduś, słońce ty moje – odezwał się, słysząc po drugiej stronie zbolałe „halo?”. – Żyjesz, kochanie?

– Słabo, szefie, bo znieczulenie przestało działać, ale nałykam się proszków i jeśli trzeba – na chwilę zapadła cisza – to za godzinkę będę jak nowa. W czym mogę pomóc?

Magda Jagiełło, zwana przez przyjaciół Władzią, znała swojego reżysera naprawdę dobrze. Domyśliła się od razu, że nie dzwoni, gdy prosiła o wolne, bez ważnego powodu. Igor Orłow był surowy i wymagający, ale szanował współpracowników. I wymagał, by jego szanowano.

– Mamy ostry kryzys. – Igor spoważniał. – Liszka nam się wykruszył, a szykują się na poniedziałek spore zmiany w skrypcie. Potrzebujemy nie na wczoraj, a na przedwczoraj nowego scenarzysty.

Usłyszał jęk niedowierzania i wcale się jej nie dziwił. Znaleźć scenarzystę na długi majowy weekend? _Mission impossible_. Ale Magda radziła sobie w gorszych sytuacjach.

– Słuchaj, kochanie, dajmy sobie czas do piątku. Jeśli nikogo nie znajdziesz, zacznij główkować, jak przebłagać Liszkę. Wie, że jesteśmy pod ścianą, wie, że nie mamy nikogo innego, nie w tak krótkim czasie. Będzie czekał, aż przyjdę do niego na kolanach…

– A nie chcemy tego robić? – upewniła się Magda.

– Tym razem nie – odparł stanowczo.

Westchnęła tylko.

– Znajdę kogoś, szefie. Stanę na głowie, a kogoś znajdę. Pan Liszka może i jest świetnym scenarzystą, ale… na planie jakoś lepiej bez niego.

Igor wiedział, co miała na myśli. Liszce było wszystko jedno, czy ślini się do ładnej dziewczyny, czy do przystojnego chłopaka, byle mógł sobie pomacać i poświntuszyć. Tylko nieprzeciętny talent i zmowa środowiska chroniły go od wykluczenia z zawodu, a może i paru procesów o molestowanie.

Obłapiani przez niego milczeli, wiedząc, że z wilczym biletem od Liszki nigdzie pracy nie dostaną. Dopóki tylko obmacywał, Igor też przymykał na to oko. O niczym poważniejszym nie słyszał. Albo więc Liszka znał granice, albo… wręcz przeciwnie. I posuwał się do wrednych szantaży.

Orłow streścił jeszcze Magdzie wydarzenia sprzed kwadransa, żeby wiedziała, co przekazać nowemu scenarzyście. Roześmiała się, słysząc o wielkim – i jak najbardziej spontanicznym – wejściu nowego bohatera.

– Super pomysł, szefie! – wykrzyknęła z entuzjazmem. – Liszka zaczynał już przynudzać z tymi ulizanymi, grzecznymi, nijakimi chłopcami. Ten nowy… jest przystojny, mam nadzieję? Będzie na kim oko zawiesić? – dopytywała, nie zważając na obolały policzek.

– Bardzo przystojny – zapewnił ją Igor, puszczając do syna oczko. – Ale nie oddam mu ciebie, kochanie. Wybij sobie ze ślicznej główki, że mnie zostawisz dla jakiegoś lowelasa.

– Szefie, ja się tylko tak droczę! W życiu bym pana nie zamieniła nawet na stu lowelasów, choćby najprzystojniejszych! – zapewniła z przejęciem.

Wzdychała do Igora Orłowa od ładnych trzech lat, od kiedy po raz pierwszy stanęła u jego boku jako zaufana asystentka. Nigdy nie zawiodła tego zaufania…

– Zaraz biorę się do szukania zastępstwa. Dam znać, gdy kogoś znajdę. Jeśli nie znajdę… – zawiesiła głos.

– Trzeba będzie na kolanach. – Tym razem z piersi Orłowa wyrwało się westchnienie.ROZDZIAŁ II

Dwa dni wcześniej

Hania Ruczaj miała dwie wielkie miłości: seriale oraz domek letniskowy taty. Ociepliła go – domek, rzecz jasna, nie tatę, położyła nowy dach, doprowadziła wodę, gaz i szybki internet. Uprzytulniła zasłonami w bratki, plecionymi ręcznie dywanikami, stertą poduszek oraz najrozmaitszymi kurzołapkami. W godnym miejscu postawiła wygodną kanapę, w jeszcze godniejszym – spory telewizor. Na koniec ochrzciła chałupkę Bajką i przeprowadziła się do niej z centrum Warszawy, gdzie dotąd mieszkała w zabytkowej kamienicy razem z tatą.

Ani chwili nie żałowała tego kroku. W Bajce była szczęśliwa.

Gdy domek był gotowy, ściągała do niego swoje dwie ukochane psiapsióły, z którymi znała się od piaskownicy, i czytała im swój scenariusz. Wieczorem wykładały na kawowy stolik, co tam która przyniosła pysznego, włączały telewizor, podpinały go do kompa i z zapartym tchem śledziły ciąg dalszy serialu. Cóż to były za emocje, gdy Hania rozwinęła akcję lepiej niż uznani scenarzyści! Ile było radości i triumfalnych okrzyków, gdy udało jej się trafić w fabułę serialu.

– Hanuś, jesteś genialna! – wrzeszczała Lenka Maryś, młodsza od Hani o rok drobna brunetka. – Ja bym tego nie wymyśliła! ONI tego nie wymyślili! Pisz dalej, dokończ, a potem ślemy do producentów i zrobisz karierę w telewizji. Gdzie tam w telewizji, w Netfliksie! Cały świat będzie z zapartym tchem oglądał twoje seriale. Oscara dostaniesz! – Lenka nigdy nie poprzestawała na małym. Rozkręcała się dotąd, aż osiągała górny pułap. W tym przypadku Oscara, w innym papieża.

– Hanka, ja się ciebie boję! – śmiała się Magda Jagiełło, starsza od Hani o rok urocza brunetka, gdy psiapsiółce udało się wstrzelić w akcję. – Ty masz swoich ludzi wszędzie, to oni podesłali ci dalszy ciąg. Przyznaj szczerze. Podsłuch w domu Liszki? Szpieg w jego kompie?

Hania cieszyła się razem z przyjaciółkami. Była dumna z ich zachwytu i komplementów, no i dumna z siebie.

Po seansie następowało _pyjama party_ i dziewczyny zwierzały się sobie z miłosnych podbojów. Przy czym Lenka miała o czym opowiadać, bo lubiła facetów, a faceci lubili ją, Magda nieodmiennie kochała się w Igorze Orłowie, zaś Hania… ona wspierała brodę na splecionych dłoniach i z zarumienionymi z podekscytowania policzkami słuchała przyjaciółek. Sama od paru lat niewiele miała do powiedzenia. Z pewnych powodów, z których do tej pory nie zwierzyła się przyjaciółkom, straciła zaufanie do mężczyzn, trzymała się od nich z daleka i najchętniej całą męską populację wysłałaby na Marsa. Z biletem w jedną stronę.

Przyjaciółki, nie znając jej historii, namawiały Hanię do używania życia, flirtów, zakochań i czego – czy raczej kogo – tylko zapragnie. Miała delikatną urodę, ładną twarz, okoloną lokami w kolorze miodu, duże orzechowe oczy, zgrabne i szczupłe ciało i nie narzekała na brak powodzenia. Od dwóch lat powtarzała nieodmiennie, że nie jest jeszcze gotowa.

– A kiedy będziesz? – dopytywała Lenka.

– Nigdy – odpowiadała ponuro Magda, patrząc na Hanię i kręcąc głową. – Polegnie jako dziewica. Nie wiem, który ropuch tak cię straumatyzował, że organ ci zarasta, wiedz jednak, że nie wszyscy faceci to mendy, szuje i zdrajcy.

– Wiem, wiem. Mimo wszystko…

– …nie jesteś jeszcze gotowa.

I to był koniec rozmowy o Hani i jej miłościach. Ona wolała bohaterów swoich scenariuszy. W nich mogła kochać się bezpiecznie. Oni nie krzywdzili swoich ukochanych. Wręcz przeciwnie. Byli czuli, lecz męscy, kochający, acz stanowczy, wrażliwi, lecz nie płaczliwi, oddani, ale z charakterem…

– …i podjeżdżali pod wieżę zawsze, ale to zawsze na białym koniu – kończyła Magda, przewracając oczami. Znała tę opowieść na pamięć. – Ach, i mieczem cięli róże, coby się dostać do Śpiącej Królewny, za co opitalał ich ogrodnik Pałacu w Wilanowie.

Mniej więcej w tym momencie Hania robiła nieszczęśliwą minę, Lenka fukała na Magdę, że męczy przyjaciółkę, i obie dawały jej spokój, czekając cierpliwie na dzień, kiedy Hania wykrzyknie: „Zakochałam się! On jest cudowny! Czuły, kochający, wrażliwy, lecz zarazem męski, oddany, empatyczny…”. Ale każda cierpliwość któregoś dnia się kończy.

To był właśnie ten dzień.

Za oknem małego domku zwanego Bajką lało jak z cebra. Hania snuła się między salonikiem połączonym z kuchnią a sypialnią wielkości budki na narzędzia, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Internet padł, nie mogła więc pracować. Do ogrodu, żeby podziałać przy kwiatowych grządkach, też wyjść nie mogła. Prawie zresztą tych grządek przez strugi deszczu nie widziała. Nowego serialu nie zacznie, bo po pierwsze, nie ma Lenki i Magdy, po drugie, do tego też potrzebny był internet. Pozostało więc czytanie albo…

– Tak, to jest to – szepnęła do siebie. Ułożyła się wygodnie na łóżku i otworzyła laptopa.

Utworzyła nowy dokument, przez chwilę patrzyła na ekran, mrużąc oczy, po czym palce same zaczęły taniec po klawiaturze. A ona, zarumieniona z podekscytowania, zaczęła snuć opowieść o pewnym… hmm… jakieś fajne i mocne imię męskie… może Olgierd? Tak, o pewnym Olgierdzie i wrażliwej, zakochanej w nim bez wzajemności dziewczynie o imieniu… powiedzmy Hanna. Tak, zdecydowanie pasowało ono do uroczej blondyneczki o orzechowych oczach.

Zapadła się w pisaną historię do tego stopnia, że nie zauważyła nadciągającego wieczoru, nie dostrzegła, że deszcz już dawno przestał padać, więc mogłaby wyjść do swoich ukochanych róż. Nie. Była tam, ze swoimi bohaterami. Widziała, serio!, widziała ich zachowanie, gesty, grę świateł i kolorów. Słyszała, jakby rzeczywiście byli tuż przed nią, tembr ich głosów, śmiech albo płacz, pisała dla nich dialogi, pisała sceny, serial nabierał tempa. Skończyła pierwszy odcinek, zrobiła sobie przerwę na zaparzenie dobrej herbaty i nieprzytomna z przejęcia usiadła do drugiego. Po drugim wypiła mocną kawę, bo zamierzała skończyć sezon do świtu, po czym…

Przerwało jej walenie w okno. I widok twarzy przyjaciółek, przylepionych do szyby.

– Żyje! – usłyszała głos Lenki.

– Ale już niedługo, bo za chwilę ją ukatrupię – wywarczała Magda. – Wpuścisz nas do środka, tapirze niewdzięczny?!

– Już lecę, przepraszam! – krzyknęła Hania w biegu.

To „przepraszam” było profilaktyczne. Za chińskiego pana nie miała pojęcia, o co gniewają się Lenka z Magdą.

Wpadły do środka jak dwie furie. Magda chwyciła Hanię za ramiona i obejrzała ją od stóp do głów, po czym puściła z westchnieniem ulgi. Lenka chciała coś powiedzieć, ale broda zaczęła jej drżeć, w oczach pojawiły się łzy jak grochy, więc milczała, patrząc na przyjaciółkę z niemym wyrzutem.

– Lenuś, kochana moja, co ja takiego zrobiłam?!

– Ona nie odpowie, bo płakała całą drogę, jadąc tutaj, ale odpowiem ci ja – odezwała się Magda. – Podali w wiadomościach, że w tej okolicy doszło do makabrycznego morderstwa. Ofiarą padła dwudziestopięcioletnia kobieta. Zgadnij, kto nie tak dawno obchodził dwudzieste piąte urodziny! Ty, gazelo przebrzydła! – Magda dźgnęła osłupiałą przyjaciółkę w mostek tak silnie, aż ta stęknęła. I nie odważyła się zapytać, dlaczego akurat „gazela”. – Mieszkasz tu sama. Twój tata od zmysłów odchodzi, słysząc o coraz to nowych gwałtach i morderstwach, a ty… Ty nawet telefonu nie raczysz odebrać! Weźcie mnie, ludzie, trzymajcie, bo ją sieknę, normalnie sieknę!

Hania rzuciła okiem na iPhone’a. Leżał zdechły i nieruchomy na łóżku, ale nie odważyła się tym faktem bronić. Musiała odczekać, aż Madzi przejdzie złość. A była naprawdę wściekła.

– Zadzwonił do mnie, gdy tylko usłyszał o tej ostatniej makabrze – ciągnęła Magda. – Ja wzięłam pod pachę Lenkę, bo się napatoczyła…

– Nie napatoczyłam się, tylko udzielałam ci korepetycji z niemieckiego! – zaprotestowała ta ostatnia, a łzy jej wyschły natychmiast.

– Mniejsza o to. – Magda zbyła oburzoną przyjaciółkę machnięciem ręki. – Gnamy tu w deszcz taki, że powinnam zamienić opla na amfibię, drzemy się przez płot, a ten postawiłaś wysoki, że przypomnę, i nic! Nikt nie odpowiada! Nie ma Trąbalskiego! Tak, tak, Hanulu, o tobie mowa! Zaczęłyśmy się wspinać na ten cholerny sztacheciak, ześlizgujemy się, bo mokry po deszczu jak cholera, chcemy biec do okna, ale… jeśli zobaczymy w środku twoje truchło?

– Ej, o tym nie myślałam

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: