Zakazane religie - Douglas J. Kenyon - ebook

Zakazane religie ebook

Douglas J. Kenyon

0,0
59,80 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kolejny tom w bestsellerowej serii po Zakazanej historii ludzkościZakazanej nauce

Jak Kościół fałszuje prawdziwą historię religii

Kościół katolicki od 2000 lat walczy z heretykami, którzy podważają jego dogmaty!

Ta książka stanowi wstęp do prawdziwej historii zakazanych religii Zachodu i ujawnia ich wzajemne powiązania oraz ogromne znaczenie w kształtowaniu społeczeństw i wierzeń. Zrodzone w tym samym duchu co chrześcijaństwo, przetrwały jako herezje w średniowieczu i jako teorie wielkich myślicieli oraz mistyków renesansu i ich duchowych spadkobierców, takich jak Giordano Bruno i Isaac Newton. Przeniesione do Nowego Świata przez masonów zainspirowały rewolucję amerykańską, a w Europie wielkich pisarzy: Szekspira, Hugo i Dostojewskiego. Ich ukryte, silne wpływy są nadal obecne w dzisiejszym świecie, od polityki przez wiarę aż po kulturę masową.

Korzenie chrześcijaństwa są ściśle związane z religią starożytnego Egiptu…

Kim naprawdę byli biblijni Trzej Królowie i jakie mieli zamiary?

Dlaczego Watykan nadal ukrywa fakty dotyczące życia i nauki Jezusa?

Co wiąże herezje joannitów i skarb templariuszy?

Czego nie wiemy o Nostradamusie i Joannie d’Arc?

Czego nie mówią nam takie filmy jak Braveheart i jakie błędy popełnił Dan Brown w Kodzie Leonarda da Vinci?

Zakazanych religiach, tak jak w światowych bestsellerach Zakazana historia ludzkościZakazana naukaJ. DOUGLAS KENYON – pisarz, redaktor i wydawca amerykańskiego magazynu „Atlantis Rising” poświęconego zagadkom naszej przeszłości i współczesności – zebrał 40 artykułów znanych nieortodoksyjnych badaczy dziejów ludzkości. Ujawniają oni, jak Kościół zwalczał obrazoburcze koncepcje, eliminował przeciwników i jakie fakty zatajał przed światem.

Te tomy bestsellerowej serii ujawniają, jak oficjalna nauka fałszuje prawdziwe początki cywilizacji oraz co zataja, przemilcza i odrzuca – od archeologii, przez medycynę, po fizykę i astronomię.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 483

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redakcja stylistyczna

Barbara Nowak

Zdjęcie w książce

Jeżeli nie podano inaczej, wszystkie zdjęcia pochodzą z magazynu „Atlantis Rising”.

Tytuł oryginału

Forbidden Religion

Suppressed Heresies of the West

Copyright © 2006 by J. Douglas Kenyon.

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana

ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu

bez zgody właściciela praw autorskich.

For the Polish edition

Copyright © 2021 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-7597-0

Warszawa 2021. Wydanie II

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.

www.wydawnictwoamber.pl

Konwersja

WSTĘP

J. DOUGLAS KENYON

Historia świata, twierdzą niektórzy, to dzieje wojny toczonej między tajemnymi stowarzyszeniami. Religia zaś, utrzymują, to tylko dostrzegany przez wszystkich wierzchołek góry lodowej, nadającej ludzkim działaniom kierunek ku dobru lub ku złu. Prawdziwe cele wielu religii pozostają jednak ukryte przed opinią publiczną, tak jak są ukrywane rzeczywiste plany przywódców politycznych.

Ale przecież to, czego nie widać – jak wiatr – ma siłę, kierunek, poryw, co uważny obserwator potrafi rozpoznać. O ile oficjalne religie mogą być użyte do realizacji sekretnych celów rozmaitych potęg, o tyle nie można tego odnieść do istniejących jeszcze dzisiaj religii zakazanych. Ich wyznawcy są zmuszani do potajemnych zgromadzeń.

Jeśli religię definiuje się jako system wierzeń i praktyk odbywanych przez wyznawców, który potwierdza naturę bóstwa i jego stosunek do ludzkości, to wielu ludzi można nazwać religijnymi, choć się za takich nie uważają. Nawet ci, którzy twierdzą, że nie istnieje Bóg ani żadne bóstwo, są ludźmi w pewnym sensie religijnymi, przyjmują bowiem koncepcję boskości (to znaczy, że ona nie istnieje), czego wszakże nie mogą udowodnić. Kierują się więc w swoich poglądach czymś bardzo zbliżonym do wiary.

Wielu z nas jednak uwierzyło, że kaznodzieje wszelkich wyznań – a także ludzie świeccy, naukowcy, politycy – to wizjonerzy głoszący to, co zostało im objawione. W rzeczywistości sznurki są pociągane w ukryciu, za szczelną zasłoną. Odwieczna niewidzialna partia szachów rozgrywana przez utajone elity ukształtowała całą naszą historię i wciąż kształtuje naszą teraźniejszość. Ta wielka rozgrywka jest skoncentrowana na najważniejszych wymiarach jestestwa człowieka, a stawką w niej może być przetrwanie ludzkiej duszy.

Jedną ze stron w tej grze są ci, którzy uważają, że rodzaj ludzki to niewiele więcej niż konsumenci specjalnie stworzonych systemów – w tym religii i naukowych doktryn. Z takiego punktu widzenia wszyscy jesteśmy wyłącznie wytworem darwinowskiej walki o byt. Zarówno nasza godność, jak i przyjęte przez nas wartości to rezultat wyłącznie zbiorowego wysiłku społeczeństw ludzkich, odkąd kilkanaście tysięcy lat temu człowiek opuścił jaskinie. Głosiciele tego poglądu mówią nam, że stamtąd wyruszyliśmy w heroiczną wspinaczkę do obecnego – zwanego wysokim – poziomu rozwoju cywilizacyjnego. Twierdzą również, że koncepcje nieśmiertelności i transcendentnych możliwości jednostki to tylko iluzje zrodzone z uwarunkowań społecznych.

Drugą stroną są zwolennicy całkowicie innego poglądu. Według nich w każdym z nas drzemią nieograniczone możliwości, nie wykluczając nieśmiertelności jednostki. Nieważne, że na psychice współczesnych ludzi wyraźnie odcisnęły się zadane dawno temu rany. Ewolucja, zdaniem owych optymistów, opiera się na procesach znacznie szerszych, bardziej subtelnych i, bez wątpienia, bardziej wysublimowanych niż tylko przetrwanie najlepiej przystosowanych.

Ale przecież nadal, i w naszej epoce, tak wielu z nas błędnie, zbyt wąsko, pojmuje, na czym polega tożsamość jednostki. Zaprogramowani do akceptowania władzy dominującego naukowego/świeckiego establishmentu, nie chcemy wykorzystywać ogromnych możliwości, tkwiących w każdym z nas. Elita rządząca – wywodząca się z kręgów akademickich – przekonała większość z nas, że to, co głosi, jest ustalone raz na zawsze, i że nikt nie jest w mocy tego podważyć. Nam pozostało tylko odgrywać wyznaczoną rolę.

Autorzy artykułów zamieszczonych w tej książce utrzymują, że racjonalne podstawy, na których opiera swoją władzę rządzący establishment – nieważne, czy jest to Kościół, państwo, czy środowiska akademickie – są błędne, jeśli nie celowo sfałszowane, i że tak dzieje się od bardzo, bardzo dawna.

Sednem zagadnienia jest odwieczny spór o to, jak można poznać prawdę o czymkolwiek – i czy bardziej pomocna w tym będzie nauka, czy religia? Nie wolno zapomnieć, że rozróżnienie między nauką a religią – fundamentalne z punktu widzenia ludzi żyjących w XXI wieku – zrodziło się w czasach nam współczesnych w cywilizacji Zachodu. Tylko społeczeństwo wyraźnie rozgraniczające dwie sfery – wewnętrzną i zewnętrzną – może dokonać takiego rozróżnienia. I chociaż nawet fizyka kwantowa wykazuje, że nie ma rozgraniczenia między obserwatorem a, tym, co jest obserwowane, my, ludzie Zachodu, uparcie trzymamy się tak nam miłych – i przez nas stworzonych – rozróżnień.

Starożytni tak nie dzielili świata. Dla nich nauka i religia były jednym i tym samym. Liczyła się ostateczna prawda, a nie nadawanie etykietek z nazwą. Jeżeli ich głębokie zrozumienie ludzkiej duszy było autentyczną wiedzą, a nie poglądem opartym wyłącznie na wierze – czyli takim, jaki my dzisiaj prezentujemy – któż powie, jaki rodzaj nauki i techniki można lub nie można rozwijać?

Czy zainicjowane badania nad elektrycznością, magnetyzmem, grawitacją i energią mogły być prowadzone na gruncie doświadczeń duszy poszukującej nieśmiertelności? My, ludzie współcześni, uważamy, że świat przyrody, taki, jak obecnie go pojmujemy, można badać metodami naukowymi. Jeśli jednak nie potrafimy czegoś pojąć, nazywamy to nadprzyrodzonym i uznajemy – jeśli nie było ono halucynacją – że zjawisko przekracza granice ludzkiego poznania.

Być może starożytni nie znali takich ograniczeń. Jeżeli w zetknięciu z ich dziedzictwem nasze aroganckie próby zaszufladkowania ich osiągnięć zawodzą, to raczej my się mylimy, a nie oni.

Mówi się, że wiedza to potęga. Słyszymy również, że wiedza niepełna jest wiedzą niebezpieczną. Sądzimy, że jedno z ważnych pytań brzmi: Czym właściwie jest wiedza? Albo – w ślad ze współczesnym neurotycznym sposobem myślenia – czy wiedza w ogóle istnieje?

W wielkich i starożytnych tradycjach duchowych gnoza, czyli poznanie – samopoznanie, poznanie prawdy, poznanie miłości – jest jednym z najważniejszych, jeśli nie jedynym celem życia człowieka. A przecież staliśmy się świadkami kwestionowania przez kulturę Zachodu możliwości poznania czegokolwiek na pewno, zwłaszcza zaś odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące prawdy: Kim jesteśmy? Skąd się wzięliśmy? Jaki jest cel naszego życia?

Oczywiście nie chodzi tu o kwestię, czy istnieje coś takiego jak prawda, ale o to, na ile jesteśmy w stanie pojąć, czym może ona być. Poczynając od Rzeźni numer pięć po Mechaniczną pomarańczę i od Buszującego w zbożu po Buntownika bez powodu, w niezliczonych książkach i filmach powstałych w ostatnich dziesięcioleciach przedstawia się zdolność rodzaju ludzkiego do zrozumienia prawdy jako rodzaj heroizmu. Od psychoanalizy do egzystencjalizmu, od etyki sytuacyjnej do poprawności politycznej współczesna myśl filozoficzna podważyła autorytet związany z prawdziwą wiedzą. Niczym Hamlet zadajemy sobie pytanie – być albo nie być.

W takich kwestiach nauka – w każdym razie nauka dominująca we współczesnej cywilizacji – niewiele nam daje. Uczciwa metoda empiryczna w najlepszym razie może nam wskazać prawdopodobieństwo. Nigdzie w uniwersyteckich salach wykładowych nie znajdzie się prawdziwej wiedzy, takiej, jaką filozof Theodore Roszak nazwał „ekstatyczną deklaracją”. Kryje natomiast się tam głęboka rozpacz.

Kilka wieków temu postanowiliśmy uwolnić się spod dominacji siejących zgorszenie przekupnych duchownych z epoki wczesnego średniowiecza i zacząć stosować, jak sądziliśmy, bardziej oświecone metody oglądu świata. Uwierzyliśmy wtedy, że zbliży nas to do prawdziwej wiedzy. Niestety, zamiast tego zrodziły się w nas wątpliwości, a miejsce dawnych przesądów zajął nowy rodzaj strachu. Zamiast ognia piekielnego pojawiła się pustka. Minęło trochę czasu, zanim zrozumieliśmy wszystkie konsekwencje tej zamiany, ale któż może zaprzeczyć, że wszechobecne teraz pragnienie zdobycia pewności zagraża naszej cywilizacji.

Niestety, ta niezaspokojona tęsknota już wielu doprowadziła do szaleństwa i zepchnęła w przepaść. W próżnię niewiedzy stworzoną przez skorumpowanych koryfeuszy nauki wdarło się mrowie fałszywych proroków i szarlatanów, którzy obiecują napoić nas wiedzą duchową, a zamiast niej podają czarę napełnioną truciznami – od ludobójstwa do dżihadu. Najpierw Adolf Hitler, a potem Osama bin Laden, niczym szczurołap z Hamelin, wykorzystując uprawnione ludzkie pragnienie zdobycia odpowiedzi na fundamentalne pytania, wywiedli na manowce nieświadome tego rzesze ludzi.

Nawet na początku XXI wieku, relikt XIX-wiecznego sposobu myślenia nadal krępuje współczesną myśl. Kult redukcjonizmu po dziś dzień jest uprawiany na scenie świata zgodnie z osobliwym rytuałem rodem z japońskiego teatru kabuki.

Ta archaiczna filozofia – zwana również, jak na ironię, pozytywizmem logicznym – wypromowała materializm i takie doktryny jak społeczny darwinizm, behawioryzm, marksizm, a nawet frenologię (głoszącą, że można poznać charakter człowieka na podstawie pomiarów czaszki). Pozytywizm logiczny wylansował wiele innych skompromitowanych poglądów, między innymi twierdził, że prawa rządzące całym wszechświatem da się wyrazić prostymi terminami, językiem w pełni zrozumiałym dla nauki konwencjonalnej.

Według pozytywistów logicznych kosmos działa niczym ogromne urządzenie, takie jak automat do gry: ciała niebieskie zderzają się i odbijają na rozmaite sposoby zgodnie z prawami znanymi ówczesnej nauce. Tamtych uczonych niewiele obchodziły metafizyka, duchowość czy – ogólnie – niewidzialne siły i na pewno nie wzbudziłaby ich zainteresowania fizyka kwantowa. Poglądy redukcjonistów, uznane przez bardziej wyrobione umysły za w najlepszym razie naiwne, ustąpiły miejsca głębszym i bardziej wyrafinowanym poglądom głoszonym przez takich tytanów myśli jak Jung i Einstein. Mimo to nieśmiertelne jak hrabia Dracula, wojowniczo nastawione redukcjonistyczne myślenie niczym widmo nie zamierza odejść z tego świata.

Do dzisiaj wywiera ono znaczny wpływ na wiele poglądów przyjętych w kręgach naukowych, w polityce i w mediach. Najśmielsi przedstawiciele tego plemienia podjęli rolę zawodowych „demaskatorów” – twierdzą, że ujawniają tak zwane błędne przekonania, oszustwa i szarlatanerię, którym chcą dać należyty odpór. Nie ustępują w tej działalności inkwizytorom z zakonu dominikanów w ponurych czasach średniowiecza. Powszechnie występująca w społeczeństwie nieznajomość ważnych faktów ułatwia zadanie redukcjonistom. Subtelną propagandę tego prymitywnego systemu wierzeń można znaleźć w publikacjach poświęconych współczesnym odkryciom naukowym. Odkrycia, dokonane przez zespoły rzetelnych badaczy, przedstawia się tak, aby odrzucić na ich podstawie koncepcje potępione przez materialistycznych redukcjonistów; twierdzą oni, że źródłem wiary w zjawiska nadprzyrodzone mają być predyspozycje genetyczne; że doznania przeżywane na pograniczu śmierci klinicznej to wytwór niedotlenionego mózgu; Bóg jest cząstką elementarną atomu i tak dalej.

Michael Shermer, autor Why People Believe WeirdThings: Pseudoscience, Superstition and other Confusions of our Time (Dlaczego ludzie wierzą w różne dziwactwa), w artykule zamieszczonym w „Scientific American” dowodzi, że „inteligentni ludzie wierzą w dziwactwa, ponieważ potrafią stawać w obronie wiary, którą nabrali z powodów niemających nic wspólnego z inteligencją”. Określenie „dziwactwa” Shermer stosuje wobec przekonań, które sam odrzuca lub których nie jest w stanie zrozumieć. A ponieważ przyznaje, że głoszą je ludzie inteligentni, musi albo zohydzić te przekonania, albo przyznać się do własnej pomyłki. Nic więc dziwnego, że wybrał to pierwsze.

Ten bezkompromisowy redukcjonista, choć nie jest półgłówkiem, doszedł do wniosku, że to wóz ciągnie konia, a nie odwrotnie.

Pojawiają się jednak zwiastuny zmian na lepsze napawające nadzieją. Nasza wspólna zbiorowa psyche doznała wstrząsu, jakim był zamach na World Trade Center z 11 września 2001 roku i jego następstwa. Zostaliśmy zmuszeni do myślenia o sprawach, które odłożyliśmy na bok lub o których zapomnieliśmy od dawna. W obliczu śmiertelnego zagrożenia poszukiwanie sensu życia i prawdziwego celu naszego istnienia nabrało nowego znaczenia dla wielu. Przestajemy tolerować oszukańcze kłamstwa, którymi dawniej, w mniej niespokojnych czasach, bezkarnie nas karmiono. Nie wróży to nic dobrego handlarzom iluzji, świetnie dotąd prosperującym.

W poglądach filozoficznych i paradygmatach naukowych, które ograniczają możliwości ludzkiej duszy, odbija się zakłamanie establishmentu. To oni, ludzie ze szczytów władzy, ponoszą odpowiedzialność za oszustwa i podstępy, mające na celu narzucenie nam nieprawdziwych wizji świata, innymi słowy – fałszywych religii.

„Naukowe” doktryny głoszące, że jesteśmy niczym więcej jak zwierzętami – przypadkowym wybrykiem natury, którego przeznaczeniem są bezsensowne iluzje – chyba już przestają napawać lękiem i wzbudzać nabożnej czci zwykłych ludzi ani też legitymizować samozwańczych strażników najwyższej prawdy. Pomimo rozpaczliwych wysiłków, aby zapewnić sobie przetrwanie na szczytach władzy, owi kapłani „nauki” – którzy już stracili kontakt ze swoim bóstwem – przekonują się, że pustka kryjąca się za oficjalnymi naukowymi stwierdzeniami staje się widoczna dla wszystkich, a opuszczenie przez taką naukę tronu władcy – nieuniknione.

Bestseller Dana Browna Kod Leonarda da Vinci wywołał powszechne i – zdaniem ortodoksów – niepotrzebne zainteresowanie kilkoma problemami, którymi opinia publiczna rzadko się dotąd zajmowała. To, o czym pisze Brown, jest godne pochwały, jeśli poszerza zasób wiedzy czytelników. Dawno już minęły czasy, kiedy o najważniejszych aspektach utajnionej historii cywilizacji Zachodu należało głośno informować. Każda tajemnica Leonarda da Vinci lub jego współbraci warta jest poznania. Uważam jednak, że Brown niewłaściwie zinterpretował wiele zagadnień, które poruszył w swojej książce. Doprawdy, wielka szkoda, że liczni czytelnicy książki Browna po raz pierwszy dowiadujący się o ezoteryzmie znaleźli tak kiepskiego informatora!

Oto przykład. Według Browna święty Graal to konkretna osoba lub nawet ród. Jest to jednak nieodpowiednia i płytka interpretacja prawdziwie głębokiej tajemnicy. Jest to twierdzenie redukcjonistyczne i materialistyczne, jeśli nie bałwochwalcze, w którym pomija się istotę sprawy, w bardzo wysublimowany sposób opisanej przez wielkich mędrców i świętych Wschodu i Zachodu słowami: „Królestwo Niebieskie jest w was” (czytaj: „w nas wszystkich”). Bez wątpienia Parsifal i pozostali rycerze Okrągłego Stołu mieli obowiązek dobrze nauczyć się tej lekcji lub ponieść porażkę w poszukiwaniach świętego Graala. Buddyści mówią: „Jeśli spotkasz Buddę na drodze, zabij go”. A przesłanie jest następujące: „Nie utożsamiaj własnego wyzwolenia z zewnętrzną cielesną powłoką – patrz w głąb siebie”.

Nie ulega wątpliwości, że w pogoni za władzą rozmaite instytucje – jak świat długi i szeroki – prowadziły przedstawione przez Browna pełne intryg gry (w tej książce opisano dokładnie wiele z nich). Na szczęście nie było wśród tych gier takiej, którą niektórzy nazywają „ostateczną grą”, i że – dla tych, którzy mają „oczy na to, by widzieć (…) uszy na to, by słyszeć” (Księga Ezechiela 12,2) – prawda o niej została zapisana między wierszami świętych, choć zapomnianych tekstów.

Aby w pełni pojąć ową prawdę, trzeba uwzględnić ważny jej aspekt – otóż w miarę rozwoju naszej cywilizacji boska kobiecość została odrzucona i zdeptana. Ale – co równie ważne – musimy zrozumieć, że może się odrodzić dzięki każdemu z nas, a nie tylko dzięki jakiejś tajnej elicie. Boska kobiecość w głębi nas powinna harmonicznie połączyć się z pierwiastkiem męskim i w pełni rozwinąć. Gdy już osiągnie odpowiednio wysoki poziom, starożytna mądrość mówi, że energia życiowa zaczyna płynąć w górę kręgosłupa jak w drzewie soki na wiosnę. Dzięki połączeniu się przeciwstawnych elementów męskości i kobiecości na każdym poziomie czakry rozkwitają, a kulminacją jest rozwinięcie się kwiatu lotosu o tysiącu płatkach na czubku głowy i powtórne narodziny w nowym świecie nieskończoności – nieskrępowanym przez śmiertelne okowy.

Taka jest, sądzę, natura oświecenia i cel ewolucji. Mimo to jednak każdy z nas próbuje na podstawie własnego, ograniczonego doświadczenia opisać coś, czego nie sposób opisać. Mamy skłonność do interpretowania świata zgodnie z naszym indywidualnym jego oglądem. Jeżeli utraciliśmy pamięć o naszej nieśmiertelności, najlepszym przeżyciem, jakie nas spotyka, może być dla nas zwykła prokreacja.

Nie wolno zarzucić poszukiwania prawdy – wręcz przeciwnie. Jednak trzeba realizować ów cel bardziej rozsądnie, mądrzej i z mniejszym fanatyzmem.

Ludzie zagubieni w odmętach bezsensownego współczesnego życia, ale jeszcze próbujący ominąć kryjówki piratów i pragnący dotrzeć do bezpiecznego portu prawdziwej gnozy, powinni pamiętać, że ktokolwiek przypisuje sobie wiedzę o gnozie, w istocie pragnie władzy, jaką daje taka wiedza. Każdy, kto chce przekazywać ową wiedzę, ma obowiązek ukazać adeptom jej owoce.

I. CHRZEŚCIJAŃSTWO: PRAWDA UKRYTA ZA ZASŁONĄ ORTODOKSJI

1. TAJEMNICA CHRYSTUSA

J. DOUGLAS KENYON

CZY W TEJ OPOWIEŚCI JEST COŚ, CZEGO NIE BYLI W STANIE SOBIE WYOBRAZIĆ NAWET FILMOWCY Z HOLLYWOOD?

Miliony widzów na całym świecie obejrzały Pasję w reżyserii Mela Gibsona. Film ten wzbudził liczne kontrowersje. Jedni pytali, czy realistyczne ukazanie takiej pełnej okrucieństwa przemocy może służyć jakiemuś wzniosłemu celowi. Drudzy dostrzegli w filmie przede wszystkim przejawy antysemityzmu, inni zaś propagowanie religii. Natomiast mogołowie rządzący hollywoodzkim imperium filmowym poszukują sposobów na powielenie sukcesu tego filmu i zapewnienie sobie kolejnych krociowych zysków.

Wszyscy zgadzają się przynajmniej w jednym: ten film był fenomenem na znacznie większą skalę niż większość dotychczasowych hollywoodzkich produkcji. Wydaje się, że sukces Pasji płynie z tego samego źródła, które przed wiekami dało początek chrześcijaństwu i jego zwycięskiemu pochodowi przez świat. Opowieść o bohaterze niesprawiedliwie osądzonym i złożonym w ofierze dla odkupienia win innych ludzi występuje w niezliczonych wersjach w wielu kulturach. Katharsis, do którego dochodzi za sprawą trwającego od wieków przypominania o tym kolejnym pokoleniom w dużej mierze przyczynia się do rozwoju kulturowego ludzkości.

W książce Bohater o tysiącu twarzy, i w wielu innych, znawca mitów Joseph Campbell wysunął tezę, że samotna podróż bohatera – rodem ze Wschodu lub z Zachodu – jest kluczowym elementem dla przetrwania rodzaju ludzkiego, nawet jeśli to plemię prześladuje, a bywa, że zabija swego wybawcę. Inni specjaliści z tej dziedziny, na przykład James Frazer w Złotej gałęzi, prezentują podobną opinię. Jej ślady odnajdujemy w wielu doskonałych hollywoodzkich filmach, od Lorda Jima do Człowieka, który chciał być królem.

Niestety, wydaje się, że Mel Gibson w niewielkim stopniu interesował się tym wątkiem. Jak w swoim poprzednim wielkim kasowym sukcesie, filmie Braveheart – Waleczne Serce, obsesyjnie ukazuje drastyczne sceny tortur. Przez 10 niekończących się minut w Pasji Jezus jest biczowany przez rzymskich gwardzistów, a widzowie oglądają niezwykle dokładny przebieg tej krwawej, przerażającej tortury. Kulminacyjna scena filmu Braveheart to brutalna, ze wszystkimi szczegółami przedstawiona egzekucja Wilhelma Wallace’a, bohatera Szkotów, którego zagrał sam Gibson.

Obraz wydarzeń w Pasji w dużej mierze został przedstawiony zgodnie z ewangeliami oraz z tradycją katolicką. Reżyser ukazał w tym filmie 14 Stacji Męki Pańskiej, w tym otarcie twarzy Jezusa przez świętą Weronikę. Chociaż prawdopodobnie większość protestantów nie zna tej sceny, oni również zaakceptowali film. Przedstawiając ostatnie godziny życia Jezusa, Gibson w niewielkim stopniu odstępuje od wersji ortodoksyjnej. Bez wątpienia zyskuje tym poklask konserwatywnych chrześcijan, którzy zawzięcie potępiają mniej konwencjonalne hollywoodzkie wersje tych wydarzeń (np. Ostatnie kuszenie Chrystusa).

Opinie o wartości Pasji różnią się głównie w zależności od tego, kto je wypowiada – wierzący czy niewierzący. Jedną stronę stanowią przedstawiciele Kościoła chrześcijańskiego dwóch głównych nurtów – katolickiego i protestanckiego – drugą – świecki humanistyczny establishment. Obie strony opierają swoje stanowisko na dosłownej interpretacji Biblii. W opozycji do chrześcijan przyjmujących przekaz Biblii dosłownie i tak ją interpretujących stoją zwolennicy sekularyzmu, przeciwni dosłownemu odczytywaniu Biblii i niedający wiary biblijnym opowieściom.

1.1. Głowa Chrystusa, tradycyjny wizerunek Jezusa pędzla Rembrandta van Rijna z 1655 roku.

Z kolei oskarżanie Pasji o antysemityzm bierze się z obawy, że za ukrzyżowanie obwini się Żydów, skoro to żydowscy kapłani z I wieku n.e. są czarnymi charakterami w tej historii. Bardziej oświecony pogląd – uznanie owych antagonistów za przedstawicieli zawsze nieuczciwej elity władzy, istniejącej w każdym pokoleniu – nie ma siły przebicia w dyskusji. Nie potrafimy dostrzec wokół nas „uczonych w Piśmie i faryzeuszy”, występujących w naszej współczesnej kulturze w całkowicie innym przebraniu – jako profesorowie college’ów lub intelektualiści głoszący nowe, subtelne doktryny o nietolerancji.

Oba obozy czynią próby zastosowania w istocie materialistycznych standardów do oceny tematyki zazwyczaj uważanej za duchową. W tej wrzawie niemal nie słychać głosów prezentujących trzeci punkt widzenia, a szukających symbolicznego znaczenia minionych wydarzeń na bocznych ścieżkach historii. Ci ostatni są określani stereotypowo jako przedstawiciele New Age (Nowej Ery), tak naprawdę mającej rodowód znacznie starszy od najpopularniejszych religii, włącznie z chrześcijaństwem, a nawet judaizmem. New Age bywa też nazywana odwieczną mądrością albo ezoterycznym lub mistycznym odgałęzieniem chrześcijaństwa; ogólne zarysy tego prądu zaakceptowały takie autorytety jak Edgar Cayce, Mary Baker Eddy, Paramahansa Yogananda i Helena Pietrowna Bławatska.

New Age głosi, że prawdziwa siła przesłania Chrystusa o darze życia wiecznego została przez zakłamaną elitę nieprawnie ukryta przed wiernymi. Usiłując udaremnić naturalne dążenia dzieci Bożych na Ziemi – powrotu do stwórcy/rodzica – owe ziemskie potęgi przemieniły prawdziwe wino, czyli głoszoną przez Jezusa starożytną mądrość, w zwyczajną wodę.

Zwolennicy chrześcijaństwa ezoterycznego podkreślają, że Pismo Święte Nowego Testamentu, w jego obecnej postaci, to dzieło zwoływanych przez Kościół soborów, powstałe jako odpowiedź na wczesne spory doktrynalne. Sobór w Nicei zwołany w 325 roku n.e. przez cesarza rzymskiego Konstantyna Wielkiego, właśnie nawróconego na chrześcijaństwo, zajął się głównie tak zwaną herezją ariańską. Gnostycy (czyli arianie) toczyli z oficjalnym Kościołem spór o boskość Jezusa. Szukali oni osobistej bezpośredniej wiedzy o Bogu (gnosis) i niezwykle poważnie traktowali słowa Jezusa: „Królestwo Niebieskie jest w was samych” (za: Nauki Jezusa według tajemnej ewangeliiTomasza, 13,8). Natomiast zwolennicy nicejskiego odłamu uważali Jezusa za najważniejszego pośrednika między Bogiem a człowiekiem. Gnostycy zostali pokonani, a ich poglądy całkowicie usunięte z doktryny Kościoła chrześcijańskiego.

Niektórzy badacze, w tym Michael Baigent, Richard Leigh i Henry Lincoln w Testamencie Mesjasza, twierdzą, że gnostycy z IV wieku n.e. przejęli doktrynę od apostoła Jakuba, brata Jezusa i przywódcy Kościoła chrześcijańskiego z I wieku. Niewielu wie o tym, że w pierwszych latach istnienia Kościoła powstało wiele ewangelii i ksiąg, które mieli napisać ludzie bezpośrednio związani z Jezusem (np. Nauki Jezusa według tajemnej ewangelii Tomasza i Ewangelia Marii Magdaleny oraz niedawno odkryta Ewangelia Judasza. Większość tych ewangelii i ksiąg zniszczono na polecenie Kościoła, który nie tolerował żadnych przeszkód w realizacji swoich dalekosiężnych celów. Lecz niedawno niektóre z nich ponownie odnaleziono w pobliżu Nag-Hammadi w Egipcie. Elaine Pagels włączyła wiele fragmentów tych pism do swojego bestsellera Ewangelie gnostyczne.

1.2. Fragment jednej z gnostycznych ewangelii. Takie ewangelie odrzucił wczesny Kościół chrześcijański.

Te odzyskane teksty gnostyczne zdają się wypełniać luki ujawnione przez tak zwane zwoje znad Morza Martwego, które odkryto w Qumran w Palestynie pod koniec lat 40. i w latach 50. XX wieku. Pomimo zaciętego oporu ortodoksyjnych naukowców wielu uznanych badaczy twierdzi, że zwoje te stworzyła sekta zwana esseńczykami i że prawdopodobnie należał do niej Jezus oraz jego uczniowie. Łatwo można rozpoznać wiele wspólnych elementów w manuskryptach znad Morza Martwego i naukach głoszonych przez Jezusa.

Norman Golb, autor książki Who Wrote the Dead Sea Scrolls? (Kto napisał zwoje znad Morza Martwego?), uważa, że analiza paleograficzna dowodzi, iż manuskrypty te zostały napisane przez co najmniej 500 skrybów. Rozsądek nakazuje przypuszczać, że teksty te są dziełem prężnego ruchu religijnego, działającego na terenie Palestyny i Judei, nie zaś jakiejś nielicznej, odizolowanej sekty. Pogląd ten popiera uznany naukowiec Robert Eisenman.

Baigent i Leigh w kolejnej książce Zwojeznad Morza Martwego. Historia pewnego oszustwa odwołują się do prac Eisenmana, ale idą w swoich przypuszczeniach dalej. Wysunęli tezę, że Qumrańczycy i pierwsi chrześcijanie to nie tylko jedni i ci sami ludzie, ale także nacjonaliści z bronią w ręku usiłujący osadzić na tronie Izraela swojego króla-kapłana, Jezusa, a po nim być może jego brata Jakuba. Autorzy ci przytaczają rodowód Jezusa jako potomka króla Dawida (powołując się na Ewangelię świętego Mateusza). Według nich Jezus to król żydowski, a nawet może bojownik o wolność, walczący z Rzymianami okupującymi jego kraj. Elementy takiej wizji historii, która mogła wywrzeć wpływ na dzieje Europy, pojawiają się w pracy Baigenta, Leigha i Lincolna Święty Graal – Święta krew, a także w bestsellerowej powieści Dana Browna Kod Leonarda da Vinci.

W ostatnich latach takie odkrywcze opinie, sformułowane przez badaczy z kręgów nauki alternatywnej, pozwoliły na znacznie wnikliwszy niż dotąd wgląd w pochodzenie chrześcijaństwa. Z mgły starożytności wyłania się obraz podstępu i zdrady. Głoszone przez Jezusa nauki zostały skodyfikowane w prawa i w doktryny, a następnie narzucone przez elitę kapłanów w porozumieniu z władzą świecką dla zachowania dominacji. Ukryty cel tych poczynań to odwrócenie uwagi wiernych od kłopotliwego pojęcia nieśmiertelności jednostki i zastąpienie jej widmem grzechu i winy, co wymagało nieustannej interwencji oraz pośrednictwa Jezusa w pogodzeniu człowieka z Bogiem. Doktryna ta nakazywała okazywanie czci Jezusowi jako jedynemu Synowi Bożemu i tylko na Jego ramiona składała brzemię wszystkich ludzkich błędów.

Ludziom uniemożliwiono przez to przyjęcie odpowiedzialności za własne uczynki i pozbawiono ich prawa do przyjmowania wyzwań osobiście i ostatecznie do przekraczania własnych ograniczeń. Innymi słowy, nie mogli już zagrozić dominacji sprawujących nad nimi władzę.

Rozpatrywana w tym świetle toczona ostatnio kampania – której częścią stała się Pasja Mela Gibsona – ma uprzytomnić rozmiar cierpienia Jezusa i koncentruje uwagę na związanym z tym poczuciu winy. Można zatem przypuszczać, że ma ona pomóc w umocnieniu systemu kontroli, który – choć działał skutecznie przez stulecia – obecnie wyraźnie słabnie.

Wiele tajemnic otacza prawdziwe życie Jezusa i ezoteryczne chrześcijaństwo stara się znaleźć na nie odpowiedzi. Od lat krążą pogłoski, że Watykan ukrył dowody dotyczące życia Jezusa. Niektórzy badacze twierdzą, że Jezus przez jakiś czas przebywał w Indiach. Pogląd ten znajduje poparcie w widocznych powiązaniach między fragmentami ewangelii gnostyckich i niektórych wschodnich tekstów spirytualistycznych. Inna ważna teoria zestawia staroegipskiego boga Ozyrysa z Jezusem i sugeruje, że pewne aspekty tradycji chrześcijańskiej dotyczące Jezusa nawiązują do tego wyjątkowego bóstwa w dawnym Egipcie.

Ezoteryczne chrześcijaństwo przedstawia życie i nauki Jezusa przede wszystkim jako drogę do wtajemniczenia, po której Chrystus – bardziej kapłan niż król – prowadzi uczniów, czyli tych, którzy mają „oczy na to, by widzieć […i] uszy na to, by słyszeć” (Księga Ezechiela 12,2). Poddawani są oni rytuałom oczyszczenia, których kulminacją jest ich oświecenie i wyzwolenie. W tym znaczeniu Chrystus jako pomazaniec, który odsłania święte tajemnice, to postać kontynuująca tradycje najczystszej i najstarszej mądrości starożytnych świątyń i uprawianych w nich praktyk.

Dla poszukującego gnozy wtajemniczonego każdy uczynek Jezusa ma ogromne symboliczne znaczenie. Pragnie on – w sensie duchowym – przyjąć ciało i krew swego mistrza (brać z niego przykład i postępować według jego nauk), a gdy dozna oświecenia, ostatecznie odkrywa tajemnicę łączności duchowej z mistrzem. To święte połączenie, którego symbolem jest kielich Ostatniej Wieczerzy – znany jako święty Graal – prowadzi do jedności z mistrzem i spełnienia obietnicy życia wiecznego, czyli nieśmiertelności.

Twórcy Pasji, bez względu na to, jakie były ich intencje, mogli stać się uczestnikami znacznie ważniejszego procesu, niż to sobie uświadamiali; w dodatku udział w nim był nie do uniknięcia. W tym procesie i oni, i widzowie filmu bezwiednie osiągnęli wyższy poziom świadomości.

W jednym z rytuałów inicjacji masońskiej nowicjusz jest proszony, aby wspiął się po „33 stopniach kręgosłupa-ołtarza i dotarł do miejsca, gdzie znajduje się czaszka. Tam Chrystus zostaje ukrzyżowany między dwoma łotrami – są nimi płaty mózgowe przedni i tylny”. Ma to odzwierciedlać założenie, że świadomość ewoluuje – wznosząc się spiralnym ruchem przez różne ośrodki położone równolegle do kręgosłupa (znane jako czakry) ku wyzwoleniu – i musi na tej drodze przejść etapy, które symbolizuje Droga Krzyżowa. Ci, którzy rozpatrują sceny ukrzyżowania, mogą zatem wiele na tym zyskać, bez względu na to, czy zdają sobie sprawę z tego, w czym uczestniczą, czy też nie.

2. ZWIĄZEK Z OZYRYSEM

RICHARD RUSSELL CASSARO

NAWIĄZANIA IKONOGRAFII CHRZEŚCIJAŃSKIEJ DO STAROŻYTNYCH EGIPSKICH ARTEFAKTÓW

Dlaczego starożytni Egipcjanie składali do grobu swoich zmarłych w nakryciu głowy, z przyprawioną sztuczną bródką i z kijem pasterskim (pastorałem) w rękach? W egiptologii nie ma powszechnie zaakceptowanej teorii, która logicznie wyjaśniałaby te zwyczaje pogrzebowe. Jeden z badaczy ostatnio dowodził, że owe „dodatki” tworzą wizerunek chrześcijańskiego zbawiciela – brodatego pasterza o długich włosach. Nakrycie głowy, broda i pastorał mają znaczenie symboliczne. Używano ich dla upodobnienia zmarłego do wizerunku boga Ozyrysa, najważniejszego egipskiego bóstwa i pierwszego, które miało powstać z martwych.

RELIGIA ZMARTWYCHWSTANIA

„Centralną postacią starożytnej religii egipskiej był Ozyrys”, napisał nieżyjący już znany egiptolog E.A. Wallis Budge, „a podstawowym założeniem kultu Ozyrysa była wiara w jego boskość, śmierć, zmartwychwstanie i całkowitą kontrolę nad ciałami i duszami ludzi. Najważniejszym punktem każdej religii ozyriackiej była nadzieja na zmartwychwstanie w jakimś zmienionym ciele i na nieśmiertelność. A wszystko to mogło się dokonać jedynie poprzez śmierć i zmartwychwstanie Ozyrysa”.

We wczesnej historii Egiptu zwyczaj nakazywał grzebać zmarłych królów jako wizerunki Ozyrysa. Później wyższe warstwy społeczne, a na końcu prosty lud zdobyły prawo do ozyriackiego pogrzebu. Zwyczaj ten jest odbiciem pragnień starożytnych Egipcjan, którzy chcieli zmartwychwstać tak jak ich bóg.

Henri Frankfort, profesor przedklasycznej starożytności na Uniwersytecie Londyńskim, podkreśla znaczenie tej idei: „Należy uwypuklić fakt, że utożsamienie się ze zmarłym Ozyrysem było środkiem prowadzącym do celu, to znaczy do zmartwychwstania w zaświatach”.

Wśród hieroglifów tworzących imię Ozyrysa (Ausar) jeden przedstawia sylwetkę brodatego mężczyzny o długich włosach. Ten sam wizerunek ryto na antropomorficznych trumnach. Nakrycie głowy zwane nemes, którego przednia część leży na czole zmarłego, a tylna opada na ramiona, to symbol długich włosów, związanych w koński ogon z tyłu głowy, jak to często robi się z kłopotliwym nadmiarem włosów. Spleciona w warkocz bródka to symboliczne przedstawienie długiej brody.

Ten zwyczaj pogrzebowy ukazuje fascynującą tajemnicę ludzi żyjących tysiące lat przed powstaniem chrześcijaństwa. Egipcjanie pragną powstać z martwych, jak powstał z martwych brodaty mężczyzna z długimi włosami, i osiągnąć życie po śmierci!

Wizerunki Ozyrysa na sarkofagach przedstawiają go również z pasterskim kijem w lewej ręce. Jest to również symbol chrześcijański, gdyż Jezus sam nazywał siebie Dobrym Pasterzem. Wizerunki Chrystusa ukazują go z pastorałem w dłoni. W starożytnych egipskich dziełach sztuki również widać pasterski kij w dłoniach Ozyrysa. W tekstach z owej epoki jego epitety sa i Asar-sa oznaczają „pasterz” i „Ozyrys-pasterz”. „Pasterz” wydaje się odpowiednim określeniem umiłowanego przywódcy duchowego, który sam zmartwychwstał i obiecał swoim wyznawcom życie po śmierci.

KRZYŻ ŻYCIA

Godny uwagi jest fakt, że kontynuację życia duszy po śmierci ciała wyobrażał krzyż zwany ankh – inny symbol mający odpowiednik w chrześcijaństwie. Ankh był najbardziej czczonym i najczęściej występującym symbolem w egipskich wierzeniach; umieszczano go na grobowcach i na ścianach świątyń, wkładano w ręce bogów, królów, kapłanów, wezyrów, zwykłych ludzi i ich dzieci. Nie znamy jego pochodzenia, ale przypisywano mu znaczenie zaskakująco podobne do znaczenia chrześcijańskiego krucyfiksu, również symbolu życia po śmierci. Głoszona przez Jezusa obietnica życia wiecznego często występuje w tekstach chrześcijańskich. W Ewangelii świętego Jana Jezus mówi: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (Ewangelia świętego Jana, 11, 25–26).

Znawcy symboliki dopatrują się w znaku ankh zarysu ciała ukrzyżowanego człowieka: koło wyobraża jego głowę, linia pozioma – dwoje ramion, linia pionowa – nogi jedna na drugiej przybite do krzyża.

DZIEŃ SĄDU

Po zmartwychwstaniu Ozyrys został sędzią dusz zmarłych i miał moc obdarowania życiem w niebie tych, którzy żyli cnotliwie na ziemi. Wallis Budge wyjaśnia: „Wiara, że Ozyrys był bezstronnym sędzią uczynków i słów człowieka, sędzią, który nagradzał sprawiedliwych i karał złych ludzi i że rządził niebem, w którym przebywały tylko dusze bezgrzesznych istot, oraz że posiadał moc czynienia tego wszystkiego, ponieważ przedtem żył na ziemi, poniósł śmierć i zmartwychwstał, jest tak stara jak cywilizacja Egiptu dynastycznego”.

2.1. Obraz Michała Anioła Sąd Ostateczny (powyżej) ma wiele wspólnego z płaskorzeźbą przedstawiającą Dzień Sądu na ścianach egipskiego grobowca (poniżej). W egipskiej ceremonii sądu serce zmarłego – symbol jego cnoty, moralności i ziemskich uczynków – kładziono na jednej szali i ważono, umieszczając na drugiej szali jedno ptasie pióro symbolizujące maat, boskie prawo. Jeżeli szale się zrównały, zmarłemu pozwalano wejść do nieba.

Podobnie Dzień Sądu Ostatecznego jest głównym wątkiem religii chrześcijańskiej. Dusze zmarłych staną przed sędziowskim tronem Chrystusa. Ci, którzy byli posłuszni jego naukom za życia, zostaną uznani za sprawiedliwych i wpuszczeni do nieba:

„Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre” (święty Paweł, Drugi List do Koryntian 5,10).

Wizerunki Chrystusa i Ozyrysa jako sędziów są niezwykle podobne.

Obraz Michała Anioła Sąd Ostateczny wykazuje wiele podobieństw do dnia sądu Ozyrysa, jaki oglądamy na egipskich papirusach i na ścianach grobowców. W egipskiej ceremonii sądu serce zmarłego – symbol jego cnoty, moralności i ziemskich uczynków – kładziono na jednej szali i ważono, umieszczając na drugiej szali jedno ptasie pióro symbolizujące maat, boskie prawo. Jeżeli szale się zrównały, zmarłemu pozwalano wejść do nieba. Ozyrys jako sędzia był przedstawiany w pozycji siedzącej, w podobnej postawie, w jakiej Pismo Święte opisuje Chrystusa zasiadającego na sędziowskim tronie.

Jak mamy się odnieść do tych uderzających podobieństw? Czy chrześcijaństwo po prostu zapożyczyło wizerunki i symbole z religii egipskiej? A może to dowód wskazujący na zjawisko o głębokim znaczeniu, dotąd utrzymywane w tajemnicy, które wywarło wpływ na kształt cywilizacji? Czy odkrywając podobieństwa między religią staroegipską a chrześcijaństwem, w istocie odkrywamy święty plan starożytnej tradycji mesjanistycznej, od zarania dziejów nadającej kierunek i przyśpieszającej kulturowy i duchowy rozwój ludzkości?

MIT KONTRA FAKT

Ponieważ mit Ozyrysa był tak dobrze znany w Egipcie, nigdy nie został spisany. W rezultacie współcześni badacze nie mogą dokładnie poznać wydarzeń związanych z jego życiem, śmiercią i zmartwychwstaniem. Pierwsze zapiski o Ozyrysie dotarły do nas spoza Egiptu dzięki takim starożytnym historykom, jak Diodor Sycylijski (I wiek p.n.e.), Herodot (V wiek p.n.e.) i Plutarch (I wiek n.e.).

Ci klasyczni pisarze pozostawili relacje, w których utrwalili postać Ozyrysa jako będącego półbogiem króla. Zakazał on uprawiania kanibalizmu, nauczył mężczyzn i kobiety żyć w zgodzie z prawem maat, wpoił im zasady moralne i – pełen miłości do rodzaju ludzkiego – wyruszył w podróż po świecie, aby przekazać dobrodziejstwa cywilizacji innym kulturom. Wspomniani pisarze przekazują też mityczny opis zamordowania Ozyrysa przez ogarniętego zazdrością jego brata Seta; ożywienie martwego Ozyrysa dzięki magicznym zaklęciom zrozpaczonej małżonki zmarłego króla i zarazem siostry – Izydy; oraz powtórną śmierć Ozyrysa, znowu z ręki Seta, który tym razem poćwiartował ciało Ozyrysa, a następnie rozrzucił jego szczątki wzdłuż Nilu po całym Egipcie. Po tym ostatecznym zabójstwie Ozyrysa jego syn Horus po wielu zmaganiach pokonał Seta i pomścił śmierć ojca.

Mit Ozyrysa rozgrywa się na poły w świecie realnym, na poły w zaczarowanej krainie magii i wierzeń. Elementy fikcji są częściowym wytłumaczeniem błędnego przekonania, że Ozyrys to całkowicie fikcyjna postać. Jednak dowody zachowane wśród ruin starożytnego Egiptu mówią co innego. Ozyriacka religia stała się zaczynem zmian prymitywnej społeczności starożytnych mieszkańców krainy nad Nilem i wywarła wpływ na wszystkie dziedziny ich życia. Dzięki niej Egipcjanie stworzyli doskonały kodeks etyczny o wysokich normach moralnych, zaczęli odróżniać dobro od zła oraz stali się ludźmi żywiącymi braterską miłość do innych i potrafiącymi wyrażać dla nich podziw, co nie miało dotąd precedensu w dziejach ludzkości i nie znalazło odpowiednika u innych starożytnych ludów.

Ozyriacka religia zainicjowała także powstanie bardzo wyrafinowanej filozofii. Czciciele Ozyrysa wiedzieli, że ciało ludzkie nie jest ani doskonałe, ani trwałe, dlatego – pamiętając o tym – doszli do przekonania, iż śmierć nie jest końcem istnienia człowieka. Ukryty w ciele ludzkim wieczny duchowy pierwiastek opuści ciało – zmartwychwstanie – i będzie przebywał w jakiejś wyższej duchowej krainie, pod warunkiem, że za życia człowiek postępował zgodnie z kodeksem etycznym – maat. Z tego właśnie powodu Egipcjanie starali się zbytnio nie przywiązywać do rzeczy z tego świata. Taką samą filozofię głosi chrześcijaństwo, które powstało dzięki życiu, śmierci i zmartwychwstaniu chrześcijańskiego Zbawiciela.

FENIKS NA WSCHODZIE

Egipcjanie ducha Ozyrysa przedstawiali jako niebiańskiego ptaka; podobnie chrześcijaństwo przedstawia duszę Jezusa – jako białą, roztaczającą blask gołębicę. Egipcjanie nazywali tego ptaka bennu, Grecy – Feniksem. Legenda mówi, że to wspaniałe stworzenie w cudowny sposób pojawia się po wschodniej stronie nieba w pewnych momentach historycznych, aby ogłosić początek nowej epoki w dziejach świata. Gdy to uczyni, spala się w roznieconym przez siebie ogniu i pozostają zeń tylko popioły. A potem triumfalnie powstaje z martwych, odnowiony i odmłodzony.

Uczeni zgadzają się, że Feniks był symbolem Ozyrysa. Niemiecki filozof Adolf Erman wyjaśniał to tak: „Dusza Ozyrysa przebywa w ptaku bennu, w Feniksie…”. Pewien fragment Tekstów Piramid (starożytnych zaklęć wypowiadanych podczas pogrzebu i wkładanych zmarłym do trumien) potwierdza tę opinię: „Kim on jest? Jam jest wielki Feniks, który przebywa w Heliopolis. Kim on jest? On jest Ozyrysem. Nadzorcą tego, co istnieje. Kim on jest? Jest Ozyrysem”.

Atrybuty Ozyrysa jako Feniksa są takie same, jakie przypisuje się chrześcijańskiemu Mesjaszowi. Zarówno Feniks, jak i symbole związane z Mesjaszem pojawiają się po wschodniej stronie nieba (Gwiazda betlejemska wzeszła na wschodzie, zwiastując narodzenie Króla). Obaj powstają z martwych. Obaj ucieleśniają kontynuację życia po śmierci poprzez zmartwychwstanie. Obaj wieszczą początek nowej epoki (narodziny Chrystusa zapoczątkowały obecną erę – przyjęto datowanie lat przed Chrystusem i po Chrystusie). Wreszcie – co jest być może najważniejsze – obaj ponownie pojawiają się na Ziemi (chrześcijanie oczekują zapowiedzianego powrotu Chrystusa – jego powtórnego przyjścia).

Co się kryje za tym podobieństwem cech Feniksa i Mesjasza? Czy w micie o Feniksie zawarto wiedzę o powracającym zbawcy, który pojawia się w dziejach ludzkości; zbawcy, którego życie, śmierć i zmartwychwstanie zostały celowo zaplanowane, aby przyśpieszyć rozwój kultury rodzaju ludzkiego? Czy mit o tajemniczym egipskim ptaku wyraża wielką i dobrze strzeżoną tradycję? I czy ta tradycja zostanie ponownie odkryta?

CZASY OZYRYSA

Egipcjanie łączyli pierwsze pojawienie się Feniksa z pierwotnym złotym wiekiem w ich historii, znanym jako Zep Tepi, co można tłumaczyć jako Praczasy lub Początek Czasu. Byli przekonani, że w tej dalekiej i wspaniałej epoce zostały położone fundamenty ich cywilizacji. R.T. Rundle Clark, profesor egiptologii na uniwersytecie w Manchesterze, tak skomentował tę starożytną koncepcję:

Każde istnienie lub każda władza, które wymagały usprawiedliwienia lub wyjaśnienia, musiały znajdować uzasadnienie w kategoriach Początku Czasu. Dotyczyło to zjawisk naturalnych, rytuałów, insygniów królewskich, planów świątyń, formułek magicznych lub receptur medycznych, pisma hieroglificznego, kalendarza – wszystkich rekwizytów cywilizacji egipskiej (…) Wszystko, co dobre lub skuteczne, zostało ustanowione na zasadach powstałych w Początku Czasu – który był przez to uważamy za złoty wiek absolutnej doskonałości.

Nic też dziwnego, że owe Praczasy określono mianem Czasów Ozyrysa. Początek Czasu postrzegano jako okres ziemskiego panowania Ozyrysa nad Egiptem, którego był pierwszym królem. Ustanowił on wówczas prawo (maat) i zainicjował kult Re, monoteistycznego boga Słońca. Rundle Clark stwierdził również:

Panowanie Ozyrysa było złotym wiekiem, wzorem dla przyszłych pokoleń. Maat i monoteizm, „wzór dla przyszłych pokoleń” ustanowiony przez Ozyrysa, były siłą napędową cywilizacji egipskiej przez tysiące lat.

Co właściwie znaczy określenie Początek Czasu? Czy odnosi się do pierwszego pojawienia się – pierwszego przyjścia – chrześcijańskiego zbawcy na Ziemię? Czy rozkwit kultury egipskiej był wynikiem działania jakiejś siły sprawczej? I czy ta sama siła dała początek chrześcijaństwu? Czy Początek Czasu był epoką, w której powstała starożytna tradycja mesjanistyczna? Czy była to tradycja ukierunkowana na objawienie rodzajowi ludzkiemu mądrości, kultury, prawa i duchowej prawdy w różnych epokach historycznych?

Graham Hancock, Robert Bauval i Adrian Gilbert przeprowadzili szeroko zakrojone badania, próbując znaleźć związek między wydarzeniami Początku Czasu a bogiem Ozyrysem i konstelacją Oriona. Uważają oni, że trzy wielkie piramidy w Gizie zbudowano tak, aby tworzyły na Ziemi lustrzane odbicie trzech gwiazd Pasa Oriona (Egipcjanie uważali tę konstelacją za niebiański odpowiednik Ozyrysa).

Z pomocą grafiki komputerowej autorzy ci wykazali, że najściślejsza korelacja gwiazdozbioru Oriona z piramidami w Gizie przypadała na 10 500 rok p.n.e. Jeden z tak zwanych szybów wentylacyjnych we wnętrzu Wielkiej Piramidy był skierowany wprost na gwiazdy Pasa Oriona w okresie około 10 500 roku p.n.e. – co według autorów jest jeszcze jednym dowodem na istnienie związku między Czasem Ozyrysa a piramidami w Gizie i trzema gwiazdami z Pasa Oriona.

Jakie ma znaczenie ta epoka – 10 500 lat p.n.e.? Czy Ozyrys żył, umarł i zmartwychwstał w tak odległych czasach? Czy ustalając datę Początku Czasu, Hancock, Bauval i Gilbert mimo woli odkryli datę pierwszego pojawienia się Feniksa (chrześcijańskiego Mesjasza) na Ziemi?

Ciekawe, że 10 500 rok p.n.e. to ważna data dla ammonitów, działającej w ukryciu wspólnoty liczącej około 27 000 członków, którzy nadal praktykują religię starożytnego Egiptu. Wprawdzie twierdzi się, że wszyscy starożytni mieszkańcy Ammonu – ammonici – zginęli z rąk Izraelitów przed tysiącami lat, jednak niektórzy przetrwali, rozchodząc się w ukryciu na cały Bliski Wschód. Osiedlili się w Iranie, w Pakistanie i w Afganistanie. Ich dzieje sięgają epoki pierwszych ammonickich królestw na terenie obecnej Jordanii, poza Egiptem. Twierdzi się, że Fundację Ammonicką założył faraon Tutanchamon po śmierci faraona heretyka Echnatona; miała ona strzec święte pisma Egipcjan przed zniszczeniem.

Ammonicka tradycja podaje, że Ozyrys, znany pod staroegipskim imieniem Ausar, pojawił się około 10 500 roku p.n.e. Jonathan Cott, autor pracy Isis and Osiris: Exploring the Myth (Izyda i Ozyrys. Badania mitu), przeprowadził wywiad z przewielebną Sechment Montu, duchową przywódczynią ammonitów. Według niej: „Zaczęliśmy się uważać za wyznawców Ausara [Ozyrysa] dopiero wtedy, gdy umarł, a data jego przejścia do innego świata jest pierwszym dniem ammonickiego kalendarza – stało się to przed 12 453 laty, licząc od 21 czerwca tego roku, czyli roku 1991!”.

Tutaj znowu pojawia się ta sama tajemnicza data – 10 500 rok p.n.e. – związana z Początkiem Czasu – Czasami Ozyrysa.

Interesujące, że żyjący w XX wieku amerykański mistyk i jasnowidz Edgar Cayce również mówił o 10 500 roku p.n.e. Według jego doznawanych w transie wizji w tej epoce prymitywni mieszkańcy kraju nad Nilem nawiązali kontakt z istotami o znacznie starszym pochodzeniu i bardziej zaawansowanymi cywilizacyjnie, które przekazały im kulturę i duchowość, kładąc podwaliny pod cywilizację starożytnego Egiptu.

3. NA WSCHÓD OD QUMRAN

DAVID LEWIS

POSZUKIWANIA KORZENI WIARY ZACHODU

W 1947 roku w pobliżu wybrzeży Morza Martwego dwaj beduińscy koczownicy przypadkowo znaleźli siedem rozpadających się zwojów, leżących w ukryciu w jednej z grot od czasów Chrystusa. Od tamtej pory aż do 1956 roku archeolodzy odkryli w sumie 800 zwojów na tym samym terenie – w pobliżu ruin Qumran na jałowym pustkowiu biblijnej Judei. W czasach Chrystusa mieszkała tam, w odległości około trzydziestu dwóch kilometrów od Jerozolimy, tajemnicza sekta religijna. Chociaż charakter tej sekty nie jest dokładnie znany, historycy uważają, że byli to esseńczycy i że to oni napisali owe starożytne teksty. Sprawa autorstwa zwojów znad Morza Martwego stała się jednak przedmiotem zaciętego sporu. Zbuntowani przeciw oficjalnej nauce badacze uważają, że tego miejsca wcale nie zamieszkiwali członkowie żadnej sekty, ale że była to ufortyfikowana twierdza bojowników ruchu nacjonalistycznego. Dodają, że owymi bojownikami, którzy spisali teksty, byli właśnie pierwsi chrześcijanie.

Jeżeli tak było, to okręt religii, a nawet cywilizacji Zachodu, zaczyna się niebezpiecznie kołysać na morskich głębinach. Możliwe, że świat judeochrześcijański będzie zmuszony zmienić zdanie o sobie i swoich korzeniach. Jednak wokół Morza Martwego i wokół zwojów rozciągnięto niewidzialną, ale szczelną zasłonę, tak że wciąż pozostają w ukryciu. Wskazówki pozwalające powiązać je z innymi tekstami znaleziono nawet w tak odległym od Judei miejscu jak Tybet. A zakon dominikanów, który, jak się mówi, obawia się zawartości tych dokumentów, trzymał je w tajemnicy przez dziesięciolecia, jednocześnie uparcie zaprzeczając, że mają znaczenie dla poznania dziejów wczesnego chrześcijaństwa. Zwoje znad Morza Martwego, znalezione w pobliżu Qumran (Beduini nazywają to miejsce Khirbet Qumran, czyli kamienne ruiny Qumran), zdaniem historyków będącego klasztorem i twierdzą, pozostają jednym z najbardziej kontrowersyjnych i intrygujących znalezisk naszej epoki.

Od samego początku zasłona intryg przysłoniła te teksty. Niedługo po ich znalezieniu agent niedawno powstałej wtedy amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) zbadał jeden z tych rękopisów w Damaszku, ale nie ma pewności, czy CIA odegrała jakąś rolę w późniejszych wydarzeniach. Polityczne zamieszanie spowodowane powstaniem państwa Izrael było przeszkodą w ustaleniu, do jakiego narodu należą te zwoje, bez względu na to, kto je spisał.

Zwoje zmieniały właścicieli – handlowano nimi na czarnym rynku. Z rąk Beduinów przeszły do podejrzanych handlarzy antykami. Minęły lata. Wydawało się, że świat nie rozpozna znaczenia tego odkrycia, jak gdyby jakaś złowroga moc rzuciła klątwę na zwoje znad Morza Martwego. I oto w 1954 roku w „Wall Street Journal” pojawiło się zaskakujące ogłoszenie, oferujące sprzedaż biblijnych manuskryptów. Niewiarygodne, ale były to zwoje znad Morza Martwego. Rękopisy te, już wtedy otoczone tajemnicą, wkrótce potem zniknęły za kolejnym murem tajemnic – wzniesionym przez Watykan.

École Biblique et Archéologique (Szkoła Biblijna i Archeologiczna), najstarsza katolicka uczelnia w Jerozolimie założona w XIX wieku przy dominikańskim konwencie na życzenie papieża, weszła w posiadanie zwojów za niewątpliwą zgodą Izraelskiego Departamentu Starożytności, który z wielkim trudem zdobył je na czarnym rynku i uzyskał z innych źródeł. Pracownicy École Biblique jedną część tekstów biblijnych i apokryficznych tłumaczyli, choć powoli, i publikowali kopie tych rękopisów, ale drugą kategorię tekstów trzymali w tajemnicy. Aż do lat 90. XX wieku jedna czwarta zbioru, dotycząca politycznej, kulturowej i mistycznej natury Qumrańczyków, pozostawała nieopublikowana. Niektórzy naukowcy przypuszczają, że dominikanie, tak długo ukrywając treść zwojów przed opinią publiczną, działali na polecenie Watykanu, ponieważ teksty te podważają dotychczasowe poglądy o pochodzeniu chrześcijaństwa. To przypuszczenie, okazuje się, jest całkiem uzasadnione i potwierdzone faktami historycznymi.

Celem, jaki Watykan postawił przed École Biblique, było prowadzenie badań biblijnych, w tym nad odkryciami archeologicznymi i teoriami naukowymi dotyczącymi historii biblijnej. Zdecydowano się na jej utworzenie właśnie wtedy, gdy naukowcy zaczęli powszechnie stosować metody empiryczne. Zdobywszy nowe narzędzie poznania, archeolodzy dowiedli światu, że mity mogą opowiadać o wydarzeniach prawdziwych lub fikcyjnych. Doskonałym przykładem prawdziwości mitów było odkrycie przez Heinricha Schliemanna ruin starożytnej Troi. Gdy archeolodzy rozpoczęli prace wykopaliskowe pod ruinami Świątyni Jerozolimskiej, Watykan poważnie się zaniepokoił. Hierarchowie zdali sobie sprawę, że współczesna nauka stanowi zagrożenie dla doktryny religijnej. W dawnych czasach takich heretyków po prostu spalono by na stosie.

Ale był już XIX wiek. Inkwizycja nie działała. Watykan zainicjował więc utworzenie intelektualnej strażnicy wiary – École Biblique, pod egidą rządu francuskiego, który później nadał jej nazwę École Biblique et Archéologique Française de Jerusalem (Francuska Szkoła Biblijna i Archeologiczna w Jerozolimie). Dzisiaj obsada tej placówki, częściowo finansowanej przez rząd Francji, nadal w większości składa się z dominikanów.

Do opracowania zwojów znad Morza Martwego w École powołano międzynarodowy zespół złożony głównie z dominikanów. Miało to zapewnić zachowanie w częściowej tajemnicy wyników badań. Ten zespół zakonników-naukowców, choć zmonopolizował prace nad starożytnymi tekstami z Qumran, starannie złożył w całość ich rozpadające się fragmenty i jednocześnie przetłumaczył znajdujące się na nich teksty z języka aramejskiego i ze starożytnego hebrajskiego na języki współczesne. Ojciec de Vaux z tego zespołu początkowo obiecywał, że rękopisy znad Morza Martwego zostaną opublikowane w latach 70. XX wieku, choć już wtedy było to bardzo późno. Po 20 latach, w 1989 roku, podano rok 1997 jako datę publikacji. Choć wydaje się to niewiarygodne, miało się to stać po upływie 50 lat od odkrycia pierwszych zwojów.

Naukowcy spoza tego zespołu, chcący zyskać dostęp do zwojów, a od dziesiątków lat niedostający na to zgody, protestowali. Ta gra na zwłokę École Biblique wywołała skandal. Herschel Shanks, wydawca renomowanego „Biblical Archaeological Review” w Waszyngtonie, dowodził, że złożenie i odczytanie tysięcy rozpadających się fragmentów, napisanych po hebrajsku i aramejsku – starożytnego puzzla – to zbyt wielkie zadanie dla tego zespołu. Stwierdził, że ów zespół nigdy nie opublikuje zwojów znad Morza Martwego, gdyż jest zbyt mały. Jak się okazało, Shanks miał rację. Zwoje wreszcie opublikowano za pośrednictwem niezależnego od École Biblique organu, być może mającego powiązania z CIA.

Do nieoczekiwanej zmiany sytuacji doszło na jesieni 1991 roku. Amerykańska instytucja Huntington Library z siedzibą w Kalifornii ogłosiła – ni stąd, ni zowąd – że dysponuje zestawem zdjęć wszystkich zwojów znad Morza Martwego. Elizabeth Bechtel, żona Kennetha Bechtela kierującego ogromną, ale tajemniczą Bechtel Corporation, jeszcze w 1961 roku zdobyła te fotografie i powierzyła je Huntington Library. W jaki sposób Elizabeth Bechtel weszła w posiadanie tych zdjęć, nie wiadomo – być może dzięki powiązaniom jej męża z rządami państw Bliskiego Wschodu lub z CIA (Bechtel Corporation zbudowała ogromny kompleks wojskowy w Rijadzie, w Arabii Saudyjskiej, który stał się miejscem przygotowań do operacji „Pustynna Burza”; Bechtel Corporation jest często łączona z CIA). Zespół École Biblique oraz rząd Izraela zażądały od Huntington Library wydania zdjęć. Izraelski Departament Starożytności oskarżył nawet Huntington Library o kradzież, lecz, jak się okazało, nie było podstaw prawnych do takiego oskarżenia, gdyż Izrael zagarnął owe zwoje jako rodzaj łupu wojennego.

Niezrażona tymi groźbami Huntington Library w odpowiedzi zaproponowała naukowcom udostępnienie zdjęć za jedne 10 dolarów. Zasłona tajemnicy się uchyliła, w każdym razie do pewnego stopnia.

Jaką więc treść zawierają te zwoje?

Interpretuje się ją rozmaicie. Język manuskryptów jednak wskazuje, że Qumrańczycy mieli powiązania z wczesnym Kościołem. Zwoje, dzięki użytemu w nich językowi, nabierają ogromnego znaczenia – Biblia i Jezus przemawiają frazami i zwrotami podobnymi do tych, które widnieją w tekstach. Naukowcy odszczepieńcy od tradycyjnego nurtu nauki Robert Eisenman i Michael Wise w książce The Dead Sea Scroll Uncovered (Zwoje znad Morza Martwego ujawnione) niektóre z określeń przypisują zelotom. Zeloci byli grupą ekstremistów żydowskich, którzy wciągneli naród w pozbawioną szans walkę przeciwko panowaniu Rzymian w Palestynie. W słowach Jezusa, gwałtownie piętnującego faryzeuszy, brzmi ton określeń użytych w niektórych zwojach z Qumran, takich jak „Rada wspólnoty przeklina synów Baala” czy „Anioł z otchłani piekielnej i synowie Beliala”.

Jan Chrzciciel również przemawia i postępuje jak fanatyczny Qumrańczyk. Droga prowadząca do rzeki Jordan, gdzie Jan ochrzcił Jezusa, biegnie tuż obok Khirbet Qumran – Jezus i jego uczniowie musieli więc wiedzieć o istnieniu tej osady. Co więcej, w ewangeliach i błogosławieństwach z kazania na górze przewijają się kluczowe słowa i pojęcia zapisane w zwojach z Qumran, co pozwala przypuszczać, że ta terminologia i kontekst, w jakim występuje, były dobrze znane Jezusowi i pierwszym chrześcijanom. Krótko mówiąc, ponieważ te zwoje powstały wcześniej niż ewangelie, które spisano po 60 roku n.e., wczesne chrześcijaństwo mogło wywodzić się z sekty zamieszkującej Khirbet Qumran.

A zatem zwoje z Qumran mogą okazać się równie ważne dla dziejów wczesnego chrześcijaństwa jak Biblia, chociaż większość badaczy z obrzydzeniem odrzuca takie przypuszczenia. Ale rozpatrując Pismo Święte Nowego Testamentu, naukowcy odszczepieńcy wskazują na jego konkretne fragmenty, które sugerują nie tylko związek z Qumran, ale także na bezpośrednie pochodzenie właśnie stamtąd. W niektórych tekstach mówi się o Qumrańczykach jako wyznawcach Drogi; takie same sformułowania zawiera również Pismo Święte. W Nowym Testamencie znajduje się wiele takich zwrotów ze zwojów z Qumran, które w kontekście całości mają rewolucyjne znaczenie. Szczególnie doniosłe jest użycie hebrajskiego Ebhyonim – co znaczy ubodzy, biedni, w Hymnach ubogich i w innych tekstach zwojów z Qumran oraz w pismach wczesnych chrześcijan. Pojawiają się także synonimy „pokorni”, „ciemiężeni”: określenia dobrze znane chrześcijanom. Lecz w zwojach znad Morza Martwego Qumrańczycy nazywają tak siebie.

Euzebiusz z Cezarei, żyjący w IV wieku n.e. biskup, zwany ojcem historii Kościoła, pisze, że ebionici to żydowsko-chrześcijańska sekta rodem z Palestyny, za której pośrednictwem chrześcijaństwo przeniknęło do Rzymu. Wyraża się o owej grupie pogardliwie, ponieważ ebionici nie uznawali Jezusa za Boga. Istotne jest to, że chrześcijańska tradycja mówi nam, iż potomkowie pierwszych chrześcijan, skupieni w jerozolimskiej gminie, na której czele stał Jakub zwany sprawiedliwym, brat Jezusa, byli również nazywani ubogimi. Nasuwa to przypuszczenie, iż ebionici i pierwsi chrześcijanie to ci sami ludzie i że Jakub, kierujący pierwszym Kościołem jerozolimskim, nie uważał Jezusa za istotę boską. Stanowi to nie lada problem dla Watykanu, a w rzeczywistości dla całego chrześcijaństwa.

Steven Feldman, również na łamach waszyngtońskiego „Biblical Archaeological Review”, twierdzi, że wspólna frazeologia manuskryptów z Qumran i świętych pism chrześcijaństwa była po prostu powszechnie przyjętą mową owych czasów i że powiązań między Qumrańczykami a wczesnym chrześcijaństwem dopatrują się badacze o skrajnych poglądach. Badacze tradycjonaliści – jak widzimy – wciąż nie chcą zauważać odkryć, które zagrażają status quo, oraz lekceważą liczne i rozmaite dowody popierające „skrajny” punkt widzenia.

Starożytne kopie zwojów z Qumran znaleziono w Masadzie, żydowskiej twierdzy obleganej i zdobytej przez Rzymian w I wieku n.e. Najwidoczniej zeloci otaczali czcią te manuskrypty, przypuszczalnie dlatego, że byli wyznawcami „qumrańskiego” odłamu judaizmu. W obliczu liczebnej przewagi wroga, po wyczerpaniu się zapasów żywności, buntownicy zdecydowali się popełnić zbiorowe samobójstwo, by nie poddać się Rzymianom pozbawiającym Żydów duchowej i narodowej tożsamości. Niektórzy historycy uważają Khirbet Qumran za twierdzę, a nie za klasztor, i łączą Qumrańczyków z powstaniem żydowskim z I wieku n.e., czym zaprzeczają od dawna głoszonym poglądom o pacyfistycznie nastawionej wspólnocie esseńczyków znad wybrzeży Morza Martwego. Odkrycie powiązań między Pismem Świętym a zwojami z Qumran oraz znalezienie kopii tych zwojów w Masadzie pozwala nam widzieć w pierwszych chrześcijanach raczej buntowników z Gwiezdnych Wojen walczących z uosabiającym zło Darthem Vaderem – rzymską hegemonią – niż tradycyjne potulne owieczki.

Michael Baigent i Richard Leigh, autorzy książki Rękopisy znad Morza Martwego. Historia pewnego oszustwa (oraz współautorzy wraz z Henrym Lincolnem pracy Święty Graal – Święta Krew, źródła informacji, z których korzystał Dan Brown, pisząc Kod Leonarda da Vinci), uważają, że postać Jezusa pacyfisty utrwalona w tradycji chrześcijańskiej jest mało wiarygodna. Jak podkreślają, z ust Chrystusa płynęły zwroty ze zwojów z Qumran, niektóre wręcz dokładnie takie same, słowo w słowo. Mowa Chrystusa była więc mową Qumrańczyków, którzy nie przekraczali granic Judei i Palestyny i byli prawdopodobnie powiązani z zelotami lub sami nimi byli, walczącymi i ginącymi za narodową sprawę.

Od dawna badacze przyznają, że co najmniej kilku zelotów znajdowało się w bliskim otoczeniu Jezusa. W Piśmie Świętym przedstawiono sytuacje, w których Chrystus zachowuje się niczym zelota: wypędza przekupniów ze świątyni, wywraca ich stoły i ławki. „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Ewangelia według świętego Mateusza, 10,34). Gdy kohorta rzymskich żołnierzy przyszła pojmać Jezusa w ogrodzie Getsemani, Piotr dobył miecz przeciwko Rzymianom i wymierzył cios. Potulny chrześcijanin by tak nie postąpił. Równie istotna jest liczba żołnierzy w rzymskiej kohorcie – 600 – według Baigenta i Leigha. Po co wysyłać aż 600 żołnierzy, jak nie w obawie przed zbrojnym oporem? A na haniebną śmierć na krzyżu, przypomnijmy, skazywano rebeliantów, nie rabbich – nauczycieli. Te opisane w Nowym Testamencie wydarzenia stoją w sprzeczności z tradycją chrześcijańską, natomiast potwierdzają pogląd, że Qumrańczycy byli buntownikami.

Norman Golb, autor książki Who Wrote the Dead Sea Scrolls? (Kto napisał zwoje znad Morza Martwego?), zwraca uwagę, że analiza paleograficzna tych zwojów dowodzi, iż spisało je co najmniej 500 skrybów. Nikt rozsądny nie może więc twierdzić, że sekta z Qumran była nieliczna. Przeciwnie – teksty te są dziełem ludzi należących do szeroko rozprzestrzenionego w Palestynie i Judei ruchu.

Eisenman podziela ten punkt widzenia. Baigent i Leigh opierają się na pracy Eisenmana, ale idą dalej. Twierdzą oni nie tylko, że Qumrańczycy i pierwsi chrześcijanie to jedni i ci sami, ale że to także bojownicy walczący o wyzwolenie narodowe, pragnący osadzić kapłana-króla Jezusa na tronie Izraela, a po Jezusie jego brata Jakuba. Powołują się tu na tradycyjną genealogię, wywodzącą Jezusa od króla Dawida. Jeśli się jednak przyjmie ich punkt widzenia, to Jezus staje się kimś całkowicie innym niż Jezus z tradycji – niedoszłym królem Żydów, bojownikiem o wyzwolenie swego narodu spod rzymskiej okupacji. Już słychać szmer niezadowolenia dobiegający z Watykanu.

Z tego, co zapisano w ewangeliach i o czym dowiadujemy się z mniej znanych źródeł, o których jeszcze powiemy, wyłania się postać Jezusa rewolucjonisty, ale zarazem głębokiego mistyka, wojownika ducha, czerpiącego z tradycji o znacznie większym zasięgu geograficznym i duchowym, niż to nawet współcześni badacze odszczepieńcy ośmielają się twierdzić. Czy Jezus podczas nieopisanych w Nowym Testamencie lat swojego życia przebywał z dala od Palestyny? Czy był w Indiach lub w Tybecie i powrócił do ogarniętej politycznym chaosem Palestyny? W Nowym Testamencie znajduje się kilka wstępnych wskazówek.

Chociaż samo Pismo Święte zawiera niewiele informacji ściśle historycznych, pisma apostoła Pawła pomagają zrozumieć, dlaczego wczesne chrześcijaństwo mogło wyewoluować z żarliwego, nacjonalistycznego judaizmu do ruchu o czysto duchowym charakterze, który ogarnął świat Zachodu. Również relacja o nawróceniu Pawła w drodze do Damaszku, decydującym dla niego przeżyciu, może stanowić dla nas brakujący element pomocny w rozwiązaniu liczącej 2000 lat układanki – mistycznej komunii.

Po śmierci Jezusa apostoł Paweł wędrował po świecie, głosząc doktrynę chrześcijańską poza Judeą i Palestyną. Było to postępowanie niezgodne z religijnym nacjonalizmem Qumrańczyków (i judaizmu). Czy Paweł był rzymskim agentem, który infiltrował środowisko żydowskich buntowników, skupiając ich wokół siebie, jak sugerują Baigent i Leigh? A może był natchnionym nauczycielem, którego inspirowało głoszenie prawdy o objawieniu coraz szerszym kręgom?

Wstrząśnięty do głębi wizją Jezusa, który mu się ukazał na drodze do Damaszku, nawet na krótko wtedy oślepiony, Paweł wędrował do Rzymu, Grecji i Azji Mniejszej, by szerzyć nową religię – wiarę w Chrystusa. Natomiast zwoje z Qumran – uznawane za pisma Kościoła jerozolimskiego, na którego czele stał Jakub – stawiają żydowskie prawo i nauki ponad tę wiarę. Pamiętając, że chrześcijańskie Pisma Święte jeszcze nie powstały i że oficjalną doktryną chrześcijańską przyjęto dopiero na soborze w Nicei w 325 roku n.e., widzimy, iż apostoł Paweł tworzy nową religię.

Paweł przekształca Jezusa w orientalny awatar, podobny do Kriszny, prowadzący swoich wyznawców do państwa bożego, mistycznej ziemi obiecanej. Głosi współdziedzictwo z Chrystusem, jedność poprzez wewnętrzny kontakt – mieszaninę wschodniego mistycyzmu i judaistycznego dualizmu, do dzisiaj odrzucaną przez ortodoksję (gdzie równość duchowa z Jezusem jest uznawana za bluźnierstwo).

Apostoł Paweł mówi o „wnętrzu serca człowieka” bardzo podobnie jak wedy starożytnych Indii opisują wewnętrzną duchową tożsamość z najwyższą istotą, brahman, czyli absolutem. Zwoje znad Morza Martwego również mówią o takiej jedności, a także żydowska Kabała. Nasuwa się wniosek, że istnieje związek lub co najmniej wspólna wiedza – między orientalnymi mistykami a Żydami z hebrajskich i chrześcijańskich tekstów.

Eisenman przyłącza poniższy ważny przekład pewnego tekstu znad Morza Martwego, zwanego Tekstem Błogosławieństw z powodu podobieństwa do biblijnych ośmiu błogosławieństw. A oto jego tłumaczenie: „Zdobądź wiedzę o własnej jaźni”. Zdanie to (i inne spotykane w pismach Zachodu) zdaje się pochodzić z hinduskich wed. Podobnie Jezus, nazywający siebie „Światłością świata”, przemawia językiem podobnym do mowy Kriszny w Bhagawadgicie. Najważniejsze w przekładzie Eisenmana jest to, że owa jaźń (atman w sanskrycie) to boska tożsamość w tajemniczy sposób przebywająca w każdym człowieku. To heretyckie nauczanie nie jest chrześcijańskie w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Ale czy tradycje Wschodu i Zachodu mają wspólne korzenie w mistycznych doświadczeniach Wschodu?

Inne źródła mówią, że Jezus wtajemniczał uczniów w inicjacyjne misteria, przekazywał im naukę o nieśmiertelności jak wielcy mistycy Wschodu. W 1998 roku w greckim prawosławnym klasztorze na Pustyni Judzkiej Morton Smith odkrył list z około 200 roku n.e., napisany przez Klemensa z Aleksandrii – ten sam Morton Smith, który twierdzi, że pisma Jezusa zostały utajnione. W liście tym mowa o tajemnej ewangelii św. Marka: „bardziej uduchowionej ewangelii”, pisze Klemens, „którą czytać mogą tylko ci, którzy są wtajemniczeni w wielkie misteria”.

Ten intrygujący list, napisany na długo przed Euzebiuszem, dowodzi istnienia mistycznej tradycji łączącej ludzi ponad granicami wyznaczonymi przez przynależność narodową. Jest więcej niż prawdopodobne, że Jezus nauczał zgodnie z tą tradycją. Czyniąc tak, odrzucał wszelkie ograniczenia związane z pochodzeniem, nie zważał na przyjęte symbole relatywnego dobra i zła, na to, czy ktoś jest Żydem, czy poganinem, natomiast zaciekle sprzeciwiał się duchowemu złu, które ucieleśniali skorumpowani kapłani.

Apostoł Paweł również mówi o ukrytych prawdach dla „powołanych”, czyli wtajemniczonych, które miał mu przekazać Jezus dzięki nadprzyrodzonej wymianie myśli. I często używa słowa misterium, które w starożytnych tradycjach religijnych łączyło się z inicjacyjnymi kultami i tajemną doktryną. Napotkawszy taki kontekst w trakcie badań nad pochodzeniem chrześcijaństwa, École Biblique i większość naukowców zatrzymują się w pół kroku. Nikt z tego grona nie bierze pod uwagę możliwości, że Jezus był adeptem tajnych misteriów, które wywodziły się z mistycznej tradycji Wschodu, lub że samo chrześcijaństwo wyrasta z takiej tradycji.

Czyżby to święty Paweł odkrył sedno mądrości chrześcijańskiej i wedyjskiej, wychodząc poza krąg spraw lokalnych; jako wtajemniczony w misteria usiłował przenieść mądrość Wschodu do świata Zachodu? Nauczanie, iż jesteśmy „współdziedzicami Chrystusa” (święty Paweł, List do Rzymian, 8,17), wskazuje na dostrzeganie przez Pawła w każdym z nas okruchu boskości, określonej w zwojach znad Morza Martwego jako „zdobycie wiedzy o własnej jaźni”. Czyżby właśnie to stanowiło prawdziwe zagrożenie kryjące się w tych starożytnych zwojach – wolność ducha, indywidualne oświecenie – jako przeciwieństwo podległości głoszonej przez ortodoksję? Idąc o krok dalej, czy było to poszukiwanie mistycznej jedności w sercu wczesnego chrześcijaństwa?

Teksty z klasztoru w Tybecie dostarczają pewnych wskazówek.

Przez wiele lat krążyły pogłoski, że w Watykanie znajdują się powstałe na Dalekim Wschodzie teksty o życiu Jezusa Chrystusa. Teksty te drastycznie zmieniłyby tradycyjne poglądy o pochodzeniu chrześcijaństwa. W 1887 roku rosyjski podróżnik, doktor Nikołaj Notowicz, ogłosił, że odkrył te teksty w klasztorze w Himis w Tybecie. Po powrocie do Rosji napisał Nieznane życie Jezusa Chrystusa, książkę o podróży młodego Jezusa na Wschód – o jego „zaginionych latach”. Inna książka Notowicza, która zawiera szczegółową relację o przygodach tego podróżnika w Tybecie, TheLife of Saint Issa (Życie świętego Issy) opisuje Jezusa uczącego się, a potem nauczającego mądrości wed w Indiach.

Opowieść ta głosi, że jako młodzieniec Jezus wędrował z karawaną Jedwabnym Szlakiem, a potem dotarł do Kapilavastu, miejsca narodzin Buddy. Podczas pobytu w Indiach Jezus oskarżał kastę braminów – hinduskich kapłanów – w bardzo podobny sposób, jak później faryzeuszy w Ewangelii świętego Mateusza, w której pobrzmiewają tony ze zwojów znad Morza Martwego. Hinduski nauczyciel religijny, Swami Abhedananda, wydał tłumaczenie buddyjskich tekstów na język bengalski w 1929 roku. W tym samym roku Mikołaj Roerich, malarz i globtroter, w swoim dzienniku podróżnym przytoczył cytaty z tych tekstów.

Jeżeli wygląda na przesadne twierdzenie, że Jezus dotarł do Indii i studiował wedy i że watykańscy urzędnicy ukryli buddyjskie relacje o jego podróży, pamiętajcie o założonej z inspiracji Watykanu École Biblique i o tym, jak jej zespół odnosi się do zwojów znad Morza Martwego. Weźcie pod uwagę fakt, że święty Tomasz, uczeń Chrystusa, wyruszył do Indii i założył tam misję i że chrześcijanie czczą tam Boga po dziś dzień. Przeczytajcie uważnie pierwszy werset z Ewangelii świętego Jana: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (1, 1–3).

A oto werset z jeszcze starszej hinduskiej Rigwedy: „Na początku był brahman, a z nim było Słowo i Słowo jest brahman”.

Oryginalne teksty odkryte przez Notowicza zniknęły, chociaż wciąż krążą opowieści o tajnych skrytkach Watykanu. Jeżeli te opowieści są prawdziwe, a wydaje się, że prawdą jest istnienie owych tekstów buddyjskich, to Watykan, a niewykluczone że i École Biblique stoją przed kolejnym wyzwaniem. Tym wyzwaniem mógłby być dowód, że Jezus pobierał nauki Wschodu i ich nauczał, a także szukał i odnalazł swoją boskość dzięki praktykom mistycznym u wschodnich mędrców. A jeśli kontynuował tę tradycję, niemal na pewno miał nauczyciela, z pomocą którego nawiązał kontakt z brahman – absolutem.

Cóż więc dziwnego, że święty Paweł nade wszystko cenił duchową jedność ze swoim nauczycielem czy też, jak Jezus, wyruszył w świat, głosząc przesłanie wewnętrznego oświecenia?

Jeżeli Jezus spędził większość swego krótkiego życia w Indiach i w Persji, jak twierdzą wspomniane wyżej pisma, z dala od buntowniczego zgiełku Palestyny, rzekoma wojowniczość pierwszych chrześcijan przestaje odgrywać rolę. Po powrocie Jezus znalazłby się w centrum walki partyzanckiej i buntu. Może nawet to on wprowadził do świata Zachodu buddyjską naukę metta lub hinduistyczną ahimsę – życzliwość i niewyrządzanie nikomu krzywdy.