Studia galicyjskie - Alois Woldan - ebook + książka

Studia galicyjskie ebook

Woldan Alois

0,0

Opis

Studia galicyjskie poświęcone są wielonarodowym zjawiskom dawnej Galicji, miastom i ludziom opisanym albo piszącym w różnych językach tego kraju (po polsku, po ukraińsku, po niemiecku). Metoda komparatystyczna, rzadko na razie stosowana w badaniach galicyjskich, pozwala postrzegać pojedyncze teksty jako elementy jednej całości, jednej wielkiej literatury galicyjskiej. Tematami tych szkiców są miasta Lwów i Kraków, etniczna grupa Hucułów oraz poszczególni autorzy galicyjscy z XIX i XX wieku (Franz Kratter, Iwan Franko, Hermann Blumenthal, Jerzy Harasymowicz, Andrzej Kuśniewicz, Jurij Andruchowycz i inni) w kontekście galicyjskim.

Posłowie do książki napisał prof. Jacek Purchla.

Alois Woldan - studiował teologię, slawistykę i komparatystykę na uniwersytetach w Innsbrucku i Woroneżu (Rosja). Pracował w katedrach slawistyki uniwersytetów w Innsbrucku, Salzburgu, Passau oraz jako lektor austriacki w Moskwie i we Wrocławiu. Obecnie jest profesorem literatur słowiańskich na Uniwersytecie Wiedeńskim, wykłada historię literatury polskiej i ukraińskiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 402

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przedmowa

Niniejszy tom zawiera prace, które w większości powstały w ciągu ostatnich dziesięciu lat, a ich wspólnym mianownikiem jest Galicja. Przez Galicję rozumiem tu nie tylko dawny, istniejący do 1918 r. kraj koronny c.k. monarchii, lecz także te jego ziemie, które dziś należą częściowo do Polski, częściowo do Ukrainy. Na tym terenie od stuleci krzyżowały się i nakładały na siebie wpływy literackie, językowe i kulturowe, wytwarzając w efekcie szczególne fenomeny, które dziś słusznie można postrzegać jako „literaturę galicyjską”. Jest ona niewątpliwie częścią piśmiennictwa polskiego, ukraińskiego, niemieckiego i żydowskiego, związanej z tym regionem Europy Wschodniej, ale zarazem jest czymś więcej niż tylko sumą składników przypisanych do literatur narodowych.

„Literaturę galicyjską” należy rozumieć jako dynamiczny i otwarty system, w którym trwale oddziałują na siebie najrozmaitsze komponenty – tematy, motywy, gatunki, języki, autorzy. Powołane do opisania tego systemu wydają się metody komparatystyczne, przy założeniu, że będziemy przekraczać granice między relacjami genetycznymi i typologicznymi: każdy tekst przynależny do tego systemu wpisuje się w sieć powiązań z wszystkimi innymi jego tekstami, jest częścią większego kontekstu, niezależnie od tego, jak bardzo w każdym przypadku odniesienia te są widoczne. To właśnie mają unaocznić artykuły włączone do niniejszego tomu, nawet jeśli ich tematyka jest wyraźnie różnorodna, są bowiem poświęcone a to grupom etnicznym, jak Huculi czy Łemkowie, a to szczególnym miejscom, jak Lwów i Kraków, a to określonym autorom, jak Andrzej Kuśniewicz czy Jerzy Harasymowicz. W większości przypadków podstawą analizy jest kilkujęzyczny korpus tekstów (publikacje polskie, ukraińskie, niemieckie), zaś sama analiza pokazuje ich powiązania jako typową cechę literatury galicyjskiej. Podobnie jest w przypadku czasu powstania badanych utworów – oprócz tekstów pochodzących z klasycznego okresu literatury galicyjskiej, czyli z XIX w., coraz więcej jest tekstów z wieku XX, czyli okresu „pogalicyjskiego”, co pokazuje, że system jest otwarty na nowe elementy, a temat Galicji nie został wyczerpany.

Niniejsze Studia galicyjskie różnią się nieco od pierwszego, niemieckiego wydania tej książki, zatytułowanego Beiträge zu einer Galizienliteratur (Przyczynki do literatury galicyjskiej). Do polskiej edycji nie zostały włączone artykuły czysto ukrainistyczne, za to znalazły się w niej artykuły polonistyczne, których nie ma w wersji niemieckiej. Pomijając te drobne różnice, cel pozostał ten sam: pokazać, że nawet podchodząc do literackiego fenomenu Galicji z perspektywy polonistycznej, musimy poważnie nastawić się na spotkanie z innymi językami i literaturami.

Literacki mit Krakowa i Lwowa w XX w.

Mówiąc o micie miast takich jak Kraków czy Lwów w literaturze XX w., napotyka się podwójną trudność. Z jednej strony wynika ona z faktu, że pojęcie mitu nie jest jednoznaczne, z drugiej zaś istnieje konieczność dokonania wyboru z obfitości tekstów, które napisano o tych miastach w różnych językach i literaturach. Mówiąc dalej o micie, mam na myśli semantyczną operację, która polega na dodaniu nowych znaczeń i która wzbogaca pierwotne znaczenia słów i pojęć nowymi skojarzeniami, co próbował wyjaśnić francuski badacz Roland Barthes już prawie pół wieku temu1.

Nie chodzi zatem głównie o literacką reprodukcję dat i faktów z historii oraz geografii tych miast, lecz o zmianę ich znaczenia, która dokonuje się w procesie literackiej rekonstrukcji. Owe nowe znaczenia mogą powstawać jako stereotypy we wspólnej świadomości określonej grupy, najczęściej są jednak wytworem inwencji artystycznej pojedynczych osób, poetów i prozaików.

Ograniczę się tu tylko do przytoczenia tekstów napisanych po polsku i ukraińsku, przy czym ich liczba nie jest jednakowa dla każdego języka. O Lwowie pisano wiele w języku polskim i ukraińskim, podczas gdy Kraków opisywano niemal wyłącznie po polsku. Teksty w tych odmiennych językach mają jednak wspólną cechę – mitologiczny charakter, który umożliwia i uzasadnia ich porównanie.

Bardzo często tworzenie mitu rozpoczyna się od zmiany okoliczności czasowo-przestrzennych określonych miejsc2. W tym kontekście chciałbym pokazać znaczenie określeń czasu i miejsca w powiązaniu z konkretnymi toposami Krakowa na przykładzie współczesnego wiersza Planty, autorstwa krakowianina Krzysztofa Koehlera:

Nie zamykają się wrota. Wciąż trwa

Pora witania gości, kiedy mgła niemo

Osnuwa ulice albo gdy słońce

Buduje wieżyce zamku w porze

Dzwonków i ciszy.

Krucha, stająca się wciąż granica,

Która już niczego nie dzieli,

Odkąd mądry architekt kazał zburzyć

Mur, łagodnie sumują się lata

W dojrzałą dal3.

Po zburzeniu miejskich murów na początku wieku XIX i założeniu na ich miejscu pasa zieleni zwanego Plantami zachowano, co prawda, granicę miasta, jednak ona „już niczego nie dzieli”, lecz przeciwnie – łączy, niby otwarta brama, stare miasto z terenami, które pierwotnie leżały poza jego murami. Znacznie ważniejsza jest funkcja łączenia w sensie czasowym: wraz z likwidacją przestrzennej granicy zlikwidowano również granicę czasową. Nieobecny mur jest ogniwem łączącym lata, a odległość między wspomnianymi terenami z przestrzennej staje się również czasową. Dlatego też w zakończeniu wiersza Koehlera przywołano kategorie czasowe: „Bo tylko to, co skończone, może przestać trwać”. Tytułowe Planty nabierają znaczenia mitycznego, stają się chronotoposem w znaczeniu bachtinowskim, miejscem, w którym obowiązują wyjątkowe warunki czasowe.

Podobnego mitycznego znaczenia nabierają mury Krakowa sześćdziesiąt lat wcześniej w eseju Tadeusza Boya-Żeleńskiego Prawy brzeg Wisłyz tomu Znaszli ten kraj?… (1932). Austriacki Kraków sprzed roku 1900, w którym autor spędził dzieciństwo i młodość, jest dziwnym, niezbyt wesołym miastem, które w porównaniu ze stolicą Galicji, Lwowem, zostało skrzywdzone przez los:

Toteż Lwów (w porównaniu z Krakowem […]) kipiał życiem; banki i banczki wyrastały i pękały jak bańki mydlane, handel ze Wschodem, interesy, interesiki, humor, rozmach, wesołość (…). Toteż Lwów patrzył z politowaniem na cichy i ubożuchny Kraków, gdy Kraków, z wyżyn swych kulturalnych świetności, patrzył na Lwów niby podupadły wielki pan na dorobkiewicza4.

Jest to zasadniczo wynik istnienia murów ograniczających miasto – oczywiście tylko w sensie przenośnym, gdyż de facto nie istniały one już, gdy Boy był dzieckiem. Mury są odpowiedzialne za małomiasteczkowość oraz biedermeierowską skromność Krakowa stojącego w cieniu Wiednia, jak również za dominującą w tym mieście atmosferę smutku, która zarażała umysły („To pewne, że w Krakowie był jakiś organiczny smutek, jakaś, można by rzec, infekcja smutku”5). Dlatego też w Krakowie się nie śpiewa, przynajmniej do czasu otwarcia przez Boya słynnego kabaretu. Miasto to ograniczają nie tylko własne mury, lecz także sytuacja polityczna, dająca wolność jedynie w zakresie obchodzenia jubileuszy i organizowania pompatycznych pogrzebów. Choć mury triumfują nad ludźmi, krakowianie z właściwą sobie uporczywością prowadzą z nimi walkę, która ostatecznie kończy się zwycięstwem. Ono oznacza zaś nowe życie w starych uliczkach, kawiarniach, w których przesiaduje nowy kwiat nadwiślanego miasta – cyganeria:

Na lewym brzegu Wisły wykwitło nowe dla Krakowa zjawisko – cyganeria. I gdybyż jedna! Niemal równocześnie oglądał Kraków cyganerię malarską, cyganerię Pawlikowskiego, cyganerię Zapolskiej, cyganerię Przybyszewskiego, cyganerię bronowicką, ba, można by powiedzieć, cyganerię Lutosławskiego i Daszyńskiego, nie licząc cyganerii studenckiej6.

Według Boya ów młody nurt (Młoda Polska!) pochodzi głównie z zewnątrz, z przeciwległego brzegu Wisły i przynosi świeży wiatr z rive droite do rive gauche, używając paryskich pojęć, oraz prowadzi do istnej eksplozji życia, dobrego nastroju i talentów w starym mieście. Zburzone mury stanowią symbol odnowienia, a Planty, będąc reliktem murów, tracą – podobnie jak u Koehlera – starą funkcję ograniczającą. Szkic Boya kończy się następującą sceną: po przehulanej nocy autor i jego przyjaciele opuszczają Jamę Michalikową i przez opustoszałe miasto, przez Rynek, Grodzką, mijając Wawel, idą nad Wisłę, mając stale świadomość nowej atmosfery. Podobną scenę znajdziemy także w wierszu Jarosława Iwaszkiewicza, mówiącym również o współistnieniu starego i nowego:

Jak miły ten Kraków. Sami nieboszczycy:

Tu pani Arturowa wysiada z karocy,

Tu Boy, chodząc po rynku, wielkim głosem ryczy

Z żalu, zupełnie trzeźwy, o samej północy.

Tu Witkacy się kłania Fusi kapeluszem,

Niusia mnie list Lechonia, książęcia Polaków.

A Mickiewicz się z krypty ciągnie – zacna dusza –

I pyta wciąż uparcie: to jest Kraków?7

Na temat znaczenia kabaretu dla Krakowa w innym czasie wypowiada się Adam Zagajewski, posługując się przykładem Piwnicy pod Baranami. Według niego, wywodzący się z Piwnicy humor miał pomagać w przetrwaniu komunizmu8, podobnie jak swego czasu Zielony Balonik Boya ukazywał wyjście z małomiasteczkowego skrępowania.

Wróćmy do Krzysztofa Koehlera u schyłku wieku XX. Najważniejszym zjawiskiem w jego opisie Krakowa jest dźwięk bicia zegarów i dzwonów. Jego wiersz, zatytułowany Kraków, pełen jest tych odgłosów:

Podniosłem oczy i wolno się wdarła

W przestrzeń pokoju zatłoczonych rzeczy

Cicha jak kryształ czystej górskiej rzeki

Majestatyczna sygnatura z wieży.

Nim oczy przykryć zdążyłem, zawtórowały

Jej głośne dźwięki dzwonów,

I rozgadały się w godzinie zmierzchu

Wieże tych wszystkich, które są, kościołów9.

Już synestetyczny sposób odbioru dźwięków – podmiot liryczny widzi, a nie słyszy, bicie dzwonów – wskazuje na nie tylko faktograficzne znaczenie tego szczegółu. Ponownie dźwięk przekracza przestrzeń i czas, stając się przesłaniem o ogólnym znaczeniu.

Akustyczny sygnał jest obecny w wielu opisach miasta, najczęściej w odniesieniu do wielu krakowskich kościołów. Tak jest na przykład u Zygmunta Nowakowskiego, urodzonego krakowianina, żyjącego od roku 1939 poza Polską. W swojej pierwszej audycji radiowej, nadanej przez rozgłośnię polską Radia Wolna Europa w roku 1952, zatytułowanej List do Krakowa, Nowakowski wspomina krakowskie dzwony:

Zza siedmiu tysięcy rzek, zza siedmiu tysięcy gór, zza trzynastu lat grają mi wszystkie dzwony krakowskie i odróżniam głos ich. Że ten dzwoni z wyższej, a tamten z niższej wieży Mariackiej. Słyszę, jak bije dzwon Zbigniew i jak bije dzwon zwany Kowale (…). Nadsłuchuję zegarów krakowskich, ratuszowego i mariackiego, czekając, kiedy wreszcie wybiją godzinę powrotu. Zegary te mówią do mnie po polsku, lecz z akcentem krakowskim10.

Mityczna konotacja dźwięku bicia dzwonów jest oczywista – wszędzie tam, gdzie słyszy się dzwony, jest Kraków, nie w znaczeniu realnego miasta, lecz jako wspomnienie, ideał, z którym porównuje się następnie faktyczną geograficzną rzeczywistość. Dźwięk dzwonów i zegarów, roznoszący się nieskończenie daleko od miejsca powstania, niesie „ideę” Krakowa w daleki świat, sprawia, że jest ona wszechobecna; to pozwala Zygmuntowi Nowakowskiemu w Londynie mówić: „Ale ja ciągle jestem w Krakowie. Daję najświętsze słowo honoru! W Krakowie jestem! Wszystko inne to tylko jakiś niedobry sen”11. Trzydzieści lat później podobne uogólnienie, charakterystyczne dla emigrantów, zastosuje Adam Zagajewski w odniesieniu do Lwowa: „Lwów jest wszędzie”, a dwadzieścia lat później będzie mówił o krakowskich dzwonach:

Kraków miał ogromne zapasy dzwonów, nieograniczone ilości dzwonów, z prezydentem dzwonów, dzwonem Zygmunta, na czele. Dzwon Zygmunta jednak odzywał się rzadko, czekał na wielkie, wyjątkowe okazje, na ogół zaś drzemał na katedralnej wieży, jak emeryt. Za to inne, mniejsze dzwony kołysały się radośnie jak gimnastycy na drążkach. Powietrze wibrowało, szalało, i razem z nim wibrowały nasze ciała. Nagle wracało średniowiecze, późne popołudnie średniowiecza12.

Oczywiście podobne charakterystyczne krakowskie zjawiska – Planty w miejscu miejskich murów oraz dźwięk dzwonów różnych kościołów i wież, nie zapominajmy o hejnale – opisano niemal we wszystkich przewodnikach dla zagranicznych turystów oraz w wielu wspomnieniach zasiedziałych krakowian. Te nie mają jednak mitycznego potencjału. Jako przykład przywołajmy książkę autorstwa Tadeusza Kudlińskiego Młodości mej stolica,w której szczegółowo opisano burzenie miejskich murów w latach 1810–1820 w Wolnym Mieście Krakowie. Autor podkreśla inicjatywę senatora Feliksa Radwańskiego, dzięki któremu zachowano Bramę Floriańską wraz z pobliskimi basztami13. Kudliński wspomina także o jednoczesnym biciu krakowskich dzwonów, szczególnie podczas wyjątkowych świąt, które przywołał także Wyspiański w Akropolis. Kudliński nie przypisuje jednak tym zjawiskom mitycznego znaczenia.

Typowe dla procesu mitotwórczego nakładanie się toposów przestrzennych z czasowymi znajdujemy także w wielu opisach Lwowa – jednym ze świetnych tego przykładów jest opis lwowskiego corsa, przedstawiony przez Józefa Wittlina w książce MójLwów (napisanej w roku 1946, a po raz pierwszy opublikowanej w Londynie w roku 1975). Patrząc w przeszłość, z zamkniętymi oczami („zamykam oczy i widzę”14), Wittlin opisuje najpierw rzeczywistą drogę, którą biegnie corso: sprzed Teatru Miejskiego (dzisiejszej opery) – ulicą Legionów (dzisiejszy prospekt Swobody) ku Kasie Oszczędności (obecnie Muzeum Etnograficzne) i dalej przez plac Mariacki (plac Mickiewicza) koło hotelu „George”, wzdłuż ulicy Akademickiej (prospekt Szewczenki), a stamtąd z powrotem.

Ten główny bulwar Lwowa staje się we wspomnieniach Wittlina traktem łączącym dziesięciolecia, spinającym wręcz całe stulecie, którym spacerują ręka w rękę żywi ze zmarłymi: „Umarli spacerują z żywymi. Umarli zatrzymują żywych, proszą o ogień do papierosa”15. Autor świadomie pozwala sobie na anachronizmy i sprzeczności, by wykazać mitologiczność corsai zarazem całego Leopolis: ukraińscy „siczowi stril’ci” i polskie „orlęta” z roku 1918 spacerują zgodnie obok siebie (w wizji Wittlina zniesione są narodowe uprzedzenia), a pośród nich także dziewiętnastowieczni austriaccy oficerowie. Franz Xaver Mozart dyryguje chórem św. Cecylii u podnóża pomnika Mickiewicza, którego oczywiście jeszcze nie było, gdy Mozart młodszy zatrzymał się we Lwowie. Sacher-Masoch starszy, którego lwowska kariera skończyła się w roku 1848, rozkazuje konnej policji atak itd. Jest to pochód cieni – Wittlin nie pozostawia tu żadnych wątpliwości – ale trwający: „tam i z powrotem – tam i z powrotem – w nieskończoność – aż po kres wszystkich dni”. Zapewne nie pomylę się, interpretując wizję Wittlina jako „wsteczną utopię” w rozumieniu Маха Webera. Tam, gdzie wiarę w utopijną przyszłość zburzyły współczesne wydarzenia, zaczyna ona dotyczyć przeszłości.

Interferencja przestrzennych toposów Lwowa nie musi jednak wynikać z podobnie poważnej intencji. Może być ona spowodowana żartobliwym potraktowaniem spuścizny historycznej. Jest to charakterystyczne zwłaszcza dla młodszego pokolenia ukraińskich pisarzy wywodzących się ze Lwowa, świadomych wielkiej tradycji historycznej swojego miasta, ale obchodzących się jednak z nią w równie niekonwencjonalny, co nienabożny sposób. Mam tu na myśli szczególnie przedstawicieli grupy BU-BA-BU, która już przeszła do historii. Jurij Andruchowycz, znany także w Polsce, napisał w późnych latach osiemdziesiątych i wczesnych dziewięćdziesiątych wiele wierszy o Lwowie, których akcja rozpoczyna się w konkretnych punktach miasta, np. na rynku („площа ринок”), który pełni równie ważną funkcję we Lwowie, jak i w Krakowie.

Bohater wiersza Romans Martopliasa, uliczny śpiewak, opłakuje stratę ukochanej – dzieje się to na rynku, między renesansem a barokiem: „десь любов моя на Ринку заблудила, / десь отам, між ренесансом і бароко”16[„miłość moja gdzieś na Rynku zabłądziła / tam gdzieś, między renesansem a barokiem”], a następnie po długich poszukiwaniach odnajduje ją – w kamiennym posągu Diany Hartmana Witwera, jednej z czterech rzeźb stojących na Rynku:

Чи й сама вона закам’яніла,

і тепер стоїть собі – Діана!

І ночами шле камінні стріли

в мої вікна, втрачена й незнана17.

[Może sama również skamieniała,

i teraz sobie stoi – Diana!

I nocami śle kamienne strzały

w moje okna, utracona i nieznana.]18

I tu autor świadomie bawi się czasem – współczesny bohater opłakuje stratę ukochanej przed trzystu laty, by odnaleźć ją w dziewiętnastowiecznym posągu – zabawa ta jest jednak mniej poważna niż w dotychczasowych cytatach. Nie chodzi o metafizyczną interpretację miasta jako takiego, lecz o umiejscowienie w nim jednostki, jej stosunku do tradycji, której być może nie odziedziczyła, lecz odkryła. Podobnie można skomentować wiersz Andruchowycza na temat portretu trumiennego niemieckiej mieszczki, przechowywanego w Muzeum Historycznym Miasta Lwowa (До Пані Варвари Л.19 [Do Pani Warwary L.]). Groteskowość miłosnego wyznania podmiotu lirycznego wobec damy żyjącej przed trzystu laty wynika z anachronizmu. Konkretny obiekt, w tym przypadku zapożyczony z muzeum, staje się mitycznym mostem między czasem – XVII і XX w. – oraz kulturami – niemieckiej mieszczki żyjącej w austriackim Lembergu oraz ukraińskiego poety po przełomowym roku 1991. To odwołanie się nie ma jednak znaczenia egzystencjalnego – jest to jeden z aktów sztuki, twórczego eksperymentu przeprowadzanego na tradycji, postmodernistycznego zapożyczenia.

Powrót do czasów baroku można również znaleźć w tekstach dotyczących Krakowa, które powstały przed postmodernizmem, rzadziej jednak w funkcji mitologicznego skoku ponad czasem, a częściej twórczego przyswojenia ważnej dla miasta formacji kulturowej. Wskazuje to już sam tytuł zbioru utworów Jerzego Harasymowicza z roku 1975 Barokowe czasy, a także wiele innych tekstów tego autora. W wierszu Genealogia stołu przyrównuje on planowanie miasta i jego odbudowę do pisania, gdyż środki wyrazu są w obu przypadkach podobne:

Pisząc Cię barokowy Krakowie

buduję jeszcze raz siebie

na planie stołu

jak Bramante

W stylu pysznym

na pełnej wazonów kartce

biegną porządki zdań

kolosalne

I dorabiam fasady

ze stojącymi na nich

skrzydlatymi wierszami

w gwałtownych pozach

Bo niech się wreszcie

wyładuje

to nagromadzenie metafor

złotymi zygzakami

baroku

hukiem trąb

archanioła20.

Poeta staje się budowniczym miasta, demiurgiem świata, w którym jest sam głęboko zakorzeniony. Siła słowa tworzy nową rzeczywistość dorównującą empirycznej rzeczywistości. W procesie twórczym dokonuje się oswojenie historii Krakowa, jak na przykład w wierszu Harasymowicza Wawel:

I jest codziennie większy Wawel we mnie

I więcej królów siedzi przy mym stole

Choć to jest zwykły stół kuchenny

Na którym sieką nać zieloną21.

Takie potraktowanie historii Krakowa, które ze względu na swój żartobliwy charakter ma wiele wspólnych cech z tekstami o Lwowie ukraińskich pisarzy ostatniego dziesięciolecia, to jednak tylko jedna strona stosunku Harasymowicza do „jego” Krakowa. W ostatnich latach w jego twórczości Kraków ukazany jest jako negatywny odpowiednik ulubionego górskiego krajobrazu Beskidów i Bieszczadów. Miasto odarte jest z historycznego wymiaru, będąc tylko miejskim nagromadzeniem ludzi, chaosu, brudu i sztuczności; jest miejscem, w którym człowiek już nie czuje się jak w domu, miejscem, z którego musi uciekać (por. wiersz Daleko w góryz roku 1988).

Czy pojęcie miasta – Krakowa lub Lwowa – synonim cywilizacji, musi wykluczać krajobraz i naturę? Czy są liryczne opisy obu tych miast, które podkreślają obecność natury w świecie kultury, będące próbą połączenia obu pojęć? Wydaje mi się, że można w tym kontekście przywołać Bohdana Ihora Antonycza, ukraińskiego poetę okresu międzywojennego, pochodzącego z tej polskiej części Beskidów, którą tak często opisywał Harasymowicz. Również Antonycz nie mógł nie poddać się urokowi Lwowa, w którym spędził dużą część życia; napisał o nim niewiele wierszy, podczas gdy o przyrodzie ojczyzny – setki.

W wierszu Ніч на площі Юра (Noc na placu Jura) z roku 1933 odnajdujemy oba motywy – czarną jak smoła noc i srebrną poświatę księżyca, przypominającą jego opisy przyrody, jak również dźwięk dzwonów, typowych elementów krajobrazu miejskiego. Podobnie spokojną noc, pozbawioną obecności ludzi, przedstawił poeta w wierszu Площа Янголів(Plac Aniołów) z roku 1936. To właśnie ta noc ożywia kamienny symbol miasta – lwa („Господар міста – лев, що спить під арсеналом, / підводиться поволі, йде в пустиню площ”22[Pan miasta –pod arsenałem śpiący lew / podnosi się powoli, zmierza ku pustyni placów]) i poprzez zabytki przywołuje historię miasta („Історик з п’єдесталу про минуле пише / і гусяче перо мачає в каламар”23[Historyk z piedestału о przeszłości pisze / i pióro gęsie macza w kałamarzu]). Jeszcze bardziej wyraźny jest związek natury i kultury w wierszu Львівська елегія(Lwowska elegia) Antonycza, w którym przy pomocy innego obrazu natury – kwitnących kasztanowców przy alei Stryjskiej w jasny dzień – wyraził radość życia:

Знов зеленіють сріблясті каштани на Стрийській алеї,

хочеш сказати усім, мов об’явління нове:

тільки дивіться довкола із серцем розкритим на неї,

пишна весна на миль сім широкодзвонно пливе.

(………………………………………………………….)

День кришталевий, прозорий, а ранок у млі попелястий.

Ні, хоч хотів би, рішуче не можеш життя більше клясти24.

[Znów Stryjskiej alei srebrzyste kasztany się zielenią,

chciałbyś wszystkim przekazać, jak nowe objawienie:

tylko popatrzcie dookoła, otwórzcie na nią serce,

bujna wiosna na mil siedem dźwięcznie płynie.

(……………………………………………………..)

Dzień kryształowy, przejrzysty, poranek we mgle popielaty.

I, choćbyś chciał, nie możesz dłużej przeklinać życia.]

Uwydatnia się tu ważna cecha lirycznego opisu miasta, która wywodzi się ze związku natury i kultury we Lwowie i w Krakowie – sytuacja emocjonalna podmiotu lirycznego. Miasto staje się tłem, na którym jednostka, po uświadomieniu sobie subiektywnych odczuć, wyraża egzystencjonalne cechy miasta. Taki związek, obecny już u Antonycza, wydaje się szczególnie wyraźny w wierszach Bronisława Maja:

Świt po bezsennej nocy. Najlepiej

wyjść z domu: mgła, niskie słońce,

rosa na trawnikach, wrzask ptaków,

których nic nie zagłusza, okna ciemne

i puste. Nie ma nikogo na ulicach.

Na rynku. Nigdy tak wyraźnie

nie słyszałem swoich kroków. Nigdy

na ulicy nie słyszałem

tylko bicia mojego serca:

jest niespokojne, coraz

bardziej, z każdą chwilą

bardziej. Dopiero na Plantach

widzę mleczarza jak ciągnie z hałasem

swój wózek. Mogę

wracać25.

Wiersz ten „żyje” dzięki opisowi atmosfery wczesnego poranka oraz kulis Krakowa, w których uwidacznia się współistnienie natury i kultury; pusty Rynek krakowski staje się dla poety – podobnie jak u Antonycza równie pusty plac przed katedrą św. Jura we Lwowie o północy – miejscem odnalezienia samego siebie, bez wgłębiania się w asocjacje historyczne i kulturowe. Wydaje się jednak, że nie tak łatwo zamienić go na jakikolwiek inny pusty plac: koordynaty Krakowa mają wymiar egzystencjalny, którego innym miejscom brak – być może właśnie z powodu swego historycznego znaczenia, którego jednak się tutaj nie przywołuje.

W twórczości krakowskiego poety i filologa, Bronisława Maja, znajdujemy wiele utworów, w których wywodzi egzystencjalną konkluzję ze związku natury i kultury w Krakowie, konkluzję, którą można przekazać ukochanej osobie:

Jeszcze dzień, lecz na Wawelu już płoną pomarańczowe światła.

W gasnącym powietrzu niespokojnie zwołują się jaskółki. Lekki

wiatr, który przez chwilę odpoczywał na mojej twarzy, jest już

daleko, po tamtej stronie Wisły. I może właśnie teraz

ciepło mojej skóry oddaje twoim, nigdy nie poznanym,

policzkom i wargom: czujesz na twarzy powiew

ciepły i żyzny jak oddech. To więcej niż umiałbym ci powiedzieć

o sobie. Wracający wiatr cicho

zamyka mi usta26.

Kraków staje się tu miejscem spotkania dwojga ludzi i wydaje się wyjątkowo udaną sceną erotycznego zbliżenia. Podobne skojarzenia ze starodawną architekturą Krakowa obserwujemy u młodej ukraińskiej poetki, Hałyny Petrosaniak. W utworze ukraińskim, jednym z niewielu na temat Krakowa, ukazała ona w jakim stopniu miasto to jest niezbędnym elementem środkowoeuropejskiej perspektywy młodej ukraińskiej literatury:

Місто птахів і черниць, його обриси більше мітові,

аніж світові уподібнені, визначаються середньовіччям.

І ріка тут тече так повільно, що всупреч Гераклітові

у неї, незмінну, можна вступити двічі.

Та я волію лишитися на березі, розчинитися

В атмосфері вулиці Флоріаньскої, або святої Анни,

щоб Ти, якщо Тобі доведеться тут колись опинитися,

вдихав безкінечну ніжність мою, коханий27.

[Miasto ptaków і zakonnic, jego zarysy, wyznaczone średniowieczem,

bliższe są mitu niż codzienności

I rzeka tu płynie tak wolno, że wbrew Heraklitowi

do niej, niezmiennej, można wejść dwa razy.

Ale ja wolę zostać na brzegu i rozpłynąć się

w atmosferze ulicy Floriańskiej albo świętej Anny,

abyś Ty, jeśli kiedyś los Cię tu sprowadzi,

mógł wdychać moją nieskończoną czułość, ukochany.]

W klasycznym micie występują święte czasy i święte miejsca. Również w mitach literackich znane są te pojęcia – wybrane miejsca w Krakowie i Lwowie ulegają sakralizacji. Nie muszą to być obiekty szczególnie ważne czy dostojne, mogą być zupełnie zwykłe. We wspomnieniach narratora powieści Andrzeja Kuśniewicza Mieszaniny obyczajowe lwowski hotel „George” staje się takim wyjątkowym miejscem z mitologicznymi konotacjami:

Zaczynając od Hotelu „George’a”. A tam, prócz dużej sali od frontu, mniejsza, poza bufetem, na podwyższeniu, z osobnym wejściem od tyłu i osobną szatnią – pamiętasz, jak miał na imię płaszczykarz? – bo tak nazywaliśmy szatniarza, wiesz? (…) I tę komitywę z nami, uprzywilejowanymi bywalcami tej mniejszej salki, zwany przez nas folwarkiem. – Boże drogi! Tak, tak pamiętam doskonale – folwark! (…) Więc gdy ktoś nieświadomy lub bezczelny starał się wedrzeć na święte forum „folwarku”, pan Józef, wspaniały płatniczy, podchodził sztywno i lodowatym tonem obwieszczał intruzowi: – Przepraszam szanownego pana, ale wszystkie miejsca, niestety, zarezerwowane. Są jednak wolne stoliki tam, na dużej sali28.

„Folwark” w lwowskim hotelu „George”, ulubione miejsce spotkań elity galicyjskiego ziemiaństwa, we wspomnieniach staje się miejscem niemal świętym, które wyróżnia się od otoczenia dzięki zasadom, jakie w nim panują. Staje się jednocześnie miejscem wspomnień, przestrzenną podstawą konieczną do rekonstrukcji minionego czasu w pamięci.

Ironia jest znacznie bardziej jaskrawa w podobnym opisie przeszłości w wierszu młodego lwowianina, Wiktora Neboraka, który należał do wspomnianej grupy BU-BA-BU. Neborak żałuje zniknięcia pewnego, bynajmniej nie elitarnego miejsca-kawiarni z czasów sowieckich przy ulicy Kostomarowa, która jednakże – jako ulubione miejsce spotkań „wtajemniczonych” – miała dla grupy lwowskich literatów podobne znaczenie do „folwarku” w hotelu „George” dla przedstawicieli ziemiaństwa pół wieku wcześniej. Przyczyną likwidacji kawiarni stała się wódka – w roku 1992, kiedy zaczęto w niej podawać ten trunek, „umarła” stara kawiarnia, a jej goście rozproszyli się po zakamarkach miasta. Patos, z którym opisuje Neborak w swoim wierszu Горілчана зрадаtę zmianę, odpowiada jej „uświęconemu” charakterowi:

Епоха Костомарова минулась. Романтизм

кавовий вмер. Підстави, і причини

зруйновано. Розриви плазм і схізм

ще на устах.

(……………)

Звіряли! Все в минулому! Ридай,

невтішний роте! Захлинайся, горло!

Мандрівча валка суне в інший край

старого міста з піднятими гордо

лобами. Що жене їх? А жене

нас всепроникна горілчана зрада!29

[Epoka Kostomarowa minęła. Romantyzm

kawowy umarł. Podstawy i przyczyny

zostały zniszczone. Na ustach ciągle jeszcze

wybuchy plazmy i schizmy.

(………………………………)

Sprawdziliśmy! Wszystko to przeszłość! Szlochaj,

oblicze niepocieszone! Łkaj, gardło!

Karawana wędrowców idzie na drugi koniec

starego miasta z dumnie podniesionymi

czołami. Co ich gna? Gna

nas wszechogarniająca wódczana zdrada!]

Porównywalnym miejscem w Krakowie byłaby ulica Długa, którą Adam Zagajewski opisuje z perspektywy studenta, który przy niej mieszkał na początku lat sześćdziesiątych. Zarówno w samej ulicy, jak i w postaciach obu staruszek, u których student wynajmował pokój, przedstawiono opór, jaki starość stawia wobec wszelkich przejawów nowoczesności:

Ulica Długa została boleśnie zaskoczona przez historię najnowszą; nie podobała jej się ani elektryczność, ani silniki spalinowe, nie lubiła ani hitleryzmu, zawleczonego tu przez zwycięski Wehrmacht, ani stalinizmu, przyniesionego przez Armię Czerwoną. Konie i furmanki, i słodki zapach końskiego nawozu zupełnie by jej wystarczył; nawoływania służących i parasolki eleganckich pań, zmiany pór roku, wesela i pogrzeby, deszcz i śnieg, i słońce mogły wypełnić bez reszty jej skromne życie. Niektóre z tych wiecznych rzeczy wciąż jeszcze trwały30.

Do lwowskich „miejsc świętych” należą również miejsca niewidoczne, które właśnie dzięki temu najlepiej nadają się do zmitologizowania. Miejscem takim jest Pełtew, rzeka swego czasu płynąca przez miasto, a obecnie pod nim, lub znajdujący się głęboko pod ziemią dział wód, znany z geografii. Nic więc dziwnego, że Jurij Andruchowycz w swoim znanym eseju o Lwowie Miasto-okręt obiera ową „dywersyjną” strukturę geograficzną miasta za punkt wyjścia swoich przeżyć, dochodząc do wniosku, że dział wód raczej łączy, niż dzieli:

Punkt przecięcia dwu osi dzielących obszar na wschód-zachód i północ-południe w nieuchronny sposób stał się punktem przecięcia szlaków handlowych, a przez to także obiektem najróżnorodniejszych inwazji – duchowych, politycznych, wojskowych, obyczajowych, językowych. Niemiecka nazwa miasta – Lemberg – znaczy niezupełnie to samo, co łacińska Leopolis albo sanskrycka Singapur. W tym także można dostrzec znak „wododzielności” – przynależności do wielu kultur jednocześnie i nieprzynależności do żadnej z nich w całości – tego miasta, które wybitny powieściopisarz okresu międzywojennego nazwał „miastem zatartych granic”31.

W podobny sposób sięga do tego geograficznego stanu rzeczy młoda poetka, mieszkanka Lwowa, pisząca jednakże po polsku i z tego względu niemal nieznana. W roku 1999 Natalia Otko opublikowała tomik wierszy, z którego pochodzi następujący cytat:

Mare nostrum

Czyżby ocalona Atlantyda?

Geografii z historią paradoks?

Miasto na dnie morskim!

Leopolis – zanurzony

w Morzu nie-ludzkich er,

Morzu – mitów kolebce…

Stare mury – marzeń obrazy.

Tu płyną ładowne okręty,

o żaglach pomyślnym

wiatrem napiętych;

tam statek burzą miotany

ku zbawczej dąży latarni.

Wieloryb, delfinów stada;

trytony grają, wabią syreny.

Perły Adriatyku szacunek

Lew skrzydlaty zaświadcza32.

W mitologicznej interpretacji kulturowo-historycznych realiów – starych związków handlowych czy fontanny Posejdona na jednym z rogów lwowskiego Rynku – Morze Śródziemne, starożytne mare nostrum staje się również mare nostrum mieszkańców Lwowa, podkreślając przynależność tego miasta do kultury śródziemnomorskiej.

Kraków i Lwów to miasta, które z powodu politycznej historii wieku XX opuściło (często z przymusu) wielu pisarzy i dlatego też nabierają one we wspomnieniach cech „raju utraconego” dzieciństwa lub młodości. Dotyczy to zwłaszcza Lwowa, który w literaturze polskojęzycznej ma cechy idealnej, choć na zawsze utraconej, ojczyzny. Za przykład mogą tu służyć książki Stanisława Wasylewskiego (Pod kopułą Ossolineum, U księżnej pani), Kazimierza Schleyena (Lwowskie gawędy), Stanisława Lema (Wysoki Zamek)i – przede wszystkim – cytowana tu książka Józefa Wittlina Mój Lwów. Lwowscy pisarze, którzy po II wojnie światowej z politycznych powodów musieli wyjechać również z Polski, znajdują się na emigracji podwójnej, chociaż i ci, którzy pozostali w socjalistycznej Polsce, są emigrantami – tak przedstawia to Marian Hemar w wierszu Ziemia lwowska (1966):

Ponad Lwów nie ma dla mnie tematów ważniejszych

I droższych mi słuchaczów nie znam niż Lwowianie,

na podwójnie bolesne skazani wygnanie,

bo nawet w kraju, w Polsce, uchodźcy – wygnani

ze Lwowa.

Cóż dopiero tu, w Wielkiej Brytanii33.

Motyw utraty dwóch ojczyzn wykorzystał także w swoich esejach Adam Zagajewski, choć w nieco inny sposób. To nie wyjazd do Paryża stanowi drugi etap utraty ojczyzny, lecz strata obowiązującej prawdy w czasach komunizmu w Polsce:

W dzieciństwie straciłem dwie ojczyzny: straciłem miasto, w którym się urodziłem i w którym przed moim przyjściem na świat żyły liczne pokolenia mojej rodziny, ale także, z nadejściem sowieckiego stylu rządzenia, odebrany mi został łatwy, naturalny niejako dostęp do powszechnej oczywistości prawdy34.

W ten sam kontekst wpisuje się także tekst Zagajewskiego Jechać do Lwowa, który powstał podczas jego pobytu w Paryżu. Zbliżenie do tego utraconego miasta znajduje się pomiędzy dwoma skrajnościami: przywoływaniem wspomnień, co kończy się następującą konkluzją: „Zawsze było za dużo Lwowa”, oraz skłonnością do okrawania tej bujnej fantazji, co prowadzi do przeciwnej konkluzji: „a teraz nie ma go [Lwowa] wcale”. Wyjście z tej sytuacji umożliwia uogólnienie – Lwów przedstawiany jest jako symbol ludzkiej egzystencji, symbol sytuacji człowieka, który jest stale w drodze, stale dąży do jakiegoś celu mogącego leżeć zarówno w przyszłości, jak i w przeszłości:

dlaczego każde miasto

musi stać się Jerozolimą i każdy

człowiek Żydem i teraz tylko w pośpiechu

pakować się, zawsze, codziennie

i jechać bez tchu, jechać do Lwowa, przecież

istnieje, spokojny i czysty jak

brzoskwinia. Lwów jest wszędzie35.

W tym samym tomie (Jechać do Lwowa, 1985) zamieszczono także wiersz o Krakowie (Widok Krakowa), który łączy spojrzenie emigrantów ze spojrzeniem tego, który – de facto – właśnie z emigracji powrócił. Kraków ten to miasto jednoczące w sobie naturę i kulturę, starość i młodość, w którym przede wszystkim można usłyszeć głosy żyjących i zmarłych:

i słyszę coraz głośniejszy śpiew

rosnący w wilczych gardłach podwórek,

śpiew zapomnianych, śpiew pokrzywdzonych

i niemych, nieobecnych, umarłych,

głosy tych, co szli cicho przez życie36.

Piętnaście lat później, w tomiku W cudzym pięknie, takie spojrzenie na miasto jest jeszcze wyraźniejsze. Kraków dla byłego studenta filozofii jest swego rodzaju ilustracją pojęcia „całość”, które omawiano na zajęciach. Zbiór uliczek, dachów i drzew niesie – zgodnie z typowo mitologiczną konotacją – abstrakcyjne filozoficzne znaczenie:

Ale przeżycie całości wiązało się nie tylko z wykładami; zdarzało się, że chodząc po śródmieściu Krakowa, doznawałem podobnego uczucia; wąskie ulice średniowiecznego miasta (prowadzące do renesansowego Rynku) z ich zmienną perspektywą, nerwowym rytmem dachów, łączyły się ze sobą, tworzyły organiczny, żywy system naczyń krwionośnych (…), wydawało mi się, że czuję jedność tego miasta, odbieram ją przy pomocy specjalnego zmysłu, zmysłu całości37.

Kraków jako uosobienie całości ma także inne mityczne elementy, które znalazły oddźwięk zarówno w wierszu Zagajewskiego z roku 1985, jak i w książce Wittlina z roku 1975 mówiących o Lwowie. Całość oznacza współistnienie żywych i umarłych, przekroczenie wszelkich chronologicznych i ontologicznych barier dzielących te dwie grupy mieszkańców. Tylko w ten sposób, według Zagajewskiego, może zagoić się rana, którą zadano miastu, mordując mieszkańców Kazimierza: „Do całości należeli także umarli, oczywiście armie umarłych i to, co nam zostawili w muzyce, malarstwie, w poezji, w architekturze, w matematyce”38.

Pod względem mityczności Kraków i Lwów są sobie równe. Uosabiają centralne współistnienie środkowoeuropejskich miast o wielonarodowościowej i heterogenicznej historii; tylko dzięki wspólnocie żywych i umarłych, ofiar i zapomnianych, można przeżywać i kształtować współczesność tych miast.

1Por. R. Barthes, Mythologies, w: tegoż, Oeuvres complètes, t. 1: 1942–1965,Paris 1993, s. 569–719.

2Na mitotwórcze znaczenie przestrzenno-czasowej organizacji tekstu zwrócili uwagę przede wszystkim rosyjscy badacze z kręgu moskiewskiej i tartuskiej szkoły semiotycznej, np. Jurij M. Łotman, Władimir N. Toporow i inni.

3K. Koehler, Planty,w: tegoż,Na krańcu długiego pola i inne wiersze z lat 1988–1998,Warszawa 1998, s. 18.

4 T. Żeleński-Boy, Znaszli ten kraj?…,Wrocław 1983 (Biblioteka Narodowa, Seria 1/246), s. 5.

5Tamże, s. 6.

6Tamże,s. 12.

7 J. Iwaszkiewicz, Kraków, w: XII Krakowskie Dni Poezji, Kraków 1987, s. 46.

8 A. Zagajewski, W cudzym pięknie, Kraków 2000, s. 163.

9 K. Koehler, Kraków, w: tegoż, Na krańcu długiego pola i inne wiersze z lat 1988–1998, dz. cyt., s. 17.

10 Z. Nowakowski, Wieczory pod dębem. Gawędy historyczne, Warszawa 1990, s. 16–17.

11Tamże, s. 17.

12 A. Zagajewski, W cudzym pięknie, dz. cyt., s. 119.

13 T. Kudliński, Młodości mej stolica. Pamiętnik krakowianina z okresu między wojnami, Warszawa 1970, s. 85.

14 J. Wittlin, Mój Lwów, Warszawa 1991, s. 92.

15Tamże.

16Ю. Андрухович, Екзотичні птахи і рослини. Колекція віршів, Івано--Франківськ 1997, s. 10.

17Tamże, s. 10.

18 Wiersze ukraińskie na język polski tłumaczyła M. Dyhas (ujęto je w nawiasy kwadratowe).

19Ю. Андрухович, Екзотичні птахи і рослини, dz. cyt., s. 88.

20 J. Harasymowicz, Genealogia stołu, w: tegoż, Wybór wierszy, t. 2, Kraków 1986, s. 155.

21 Tenże, Wawel, w: tegoż, Wybór wierszy, dz. cyt., s. 138.

22Б.І. Антонич, Площа Янголів, w: tegoż, Твори, Київ 1998, s. 138.

23Tamże.

24 Б.І. Антонич, Львівська елегія, w: tegoż, Твори, dz. cyt., s. 254.

25 B. Maj, ***, w: tegoż, Zagłada Świętego Miasta, Londyn 1986, s. 29.

26 Tenże, ***, w: tegoż, Światło, Kraków 1994, s. 19.

27Г. Петросаняк, Спокуса говорити, Івано-Франківськ 2008, s. 10.

28 A. Kuśniewicz, Mieszaniny obyczajowe, Warszawa 1985, s. 39–40.

29В. Неборак, Горілчана зрада, w: tegoż, Повернення в Леополіс, Львів 1999, s. 13.

30 A. Zagajewski, W cudzym pięknie, dz. cyt., s. 5–6.

31 J. Andruchowycz, Miasto-okręt, w: tegoż, Erz-Herz-Perc. Eseje, dz. cyt., s. 35–36.

32 N. Otko, Mitogramy. Suita lwowska, Lwów 1999, s. 17.

33 M. Inglot, Polska kultura literacka Lwowa lat 1939–1941. Ze Lwowa i o Lwowie. Lata sowieckiej okupacji w poezji polskiej. Antologia utworów poetyckich w wyborze, Wrocław 1995, s. 407.

34 A. Zagajewski, W cudzym pięknie, dz. cyt., s. 11.

35 Tenże, Jechać do Lwowa, Londyn 1985, s. 37.

36Tamże, s. 77.

37 Tenże, W cudzym pięknie, dz. cyt., s. 69.

38Tamże, s. 75.

Lwów / L’viv/ Lemberg – tekst miasta. Leopolis jako przykład tożsamości regionalnej

Już sama nazwa tego miasta, które wielekroć było przedmiotem literackiego opisu, mówi o jego przynależności do kilku kręgów kulturowych przecinających się we wschodniej Galicji: „L’viv” wskazuje na komponent ukraiński w jego historii, „Lwów” na polski, „Lemberg” na niemiecki, późnej austriacki, zaś w grecko-łacińskiej formie „Leopolis” można dostrzec świadectwo przynależności zarówno do ponadnarodowej kultury Europy Środkowej, jak i do tradycji bizantyjskiej. Do 1939 r. Lwów był, jak wiadomo, miastem wielonarodowym i wielokulturowym, ucieleśniał więc tę jakość, którą tracimy dziś w epoce zjednoczonej, ale coraz bardziej zunifikowanej Europy. Wyraźnym dowodem wielokulturowego charakteru Lwowa było jego życie literackie. Wytworzyło pisane w rozmaitych językach teksty, które różne literatury narodowe uznają obecnie za swoje, ale które wzięte jako całość składają się na coś takiego jak „tekst miasta”, nawet jeśli nie istnieje explicite „powieść Lwowa” w tym sensie, w jakim np. Volker Klotz rozumie powieść Berlin, Alexanderplatz1Alfreda Döblina jako „tekst Berlina”.

Nic dziwnego, że tekst miasta w ramach laus urbis, niemal obligatoryjnej pochwały jego piękna i bogactwa, barwności i rozmaitości, zawiera też opis jego wielonarodowej ludności. Różnorodność etniczna mieszkańców jest w tekście Lwowa rysem tyleż stałym, co dominującym. Można ją prezentować na dwa sposoby: albo jako prymat jednej z nacji – do niej na ogół zalicza się autor danego tekstu – albo w kategoriach równouprawnienia czy przynajmniej wzajemnego uzupełniania się wszystkich grup narodowych, wynikającego z zakorzenienia w tym samym mieście „civitas Leopoliensis”. Wskutek tego z tekstu można wnioskować o tożsamości autora bądź reprezentowanego przez niego środowiska, która albo opiera się wyłącznie na jednym kryterium (narodowości, wyznania albo przynależności kulturowej), albo czerpie z wielonarodowego i wielowyznaniowego sąsiedztwa. Spróbuję to pokazać na przykładach z pewnego tekstu miasta, który rozrastał się przez stulecia.

Sebastian Fabian Klonowic (1545–1602), piszący po polsku i po łacinie przedstawiciel polskiego renesansu, w poemacie łacińskim Roxolania (1584) szczegółowo opisuje południowo-wschodnie regiony i miasta szlacheckiej Rzeczypospolitej. Poemat dedykowany jest senatowi „sławnego miasta Leopolis” („inclitae civitatis Leopoliensis”) i kulminuje w pieśni pochwalnej na cześć Lwowa. Opisuje rozmaite kręgi jego mieszkańców według klucza wyznaniowego. Na początku zasadniczo rozróżnia między „prawowiernością” a „herezją”: prawowierni to ci, którzy dotrzymali wierności „dawnej” religii („religio antiqua, religio vetus”), katolicyzmowi, w odróżnieniu choćby od chrześcijan rozmaitych wyznań reformowanych. Krótko tylko wzmiankuje pierwszą z niekatolickich grup mieszkańców miasta, ortodoksyjnych Rusinów, pisząc, że są w Leopolis również kościoły rytu greckiego („Hic degit Russus quoque religione Pelasga, / hic delubra suo more dicta tenet”2), natomiast bardziej szczegółowo opowiada o Ormianach, zarówno o ich przynależności wyznaniowej, jak też – i przede wszystkim – o uprawianym przez nich rozległym handlu towarami sprowadzanymi z Orientu. Aspekt egzotyki wyraźnie przeważa tu nad wyznaniowym. Jeszcze dokładniejsza, choć konotowana wyraźnie negatywnie, jest opowieść Klonowica o lwowskich Żydach. Autor zgromadził obfity zapas negatywnych określeń, w których literacki wyraz znajduje antysemityzm, jak widać rozpowszechniony już w XVI w. Żydzi są dla niego brudni („gens […] paedore notata”) i cuchną („redolens hircum”), żyją z pożyczania pieniędzy („faenore perpetuo”) i w ten sposób wyzyskują innych, są jak robactwo („cossus”), które toczy zdrowy miąższ drzewa, są krwiopijcami („hirudo”), którzy wysysają siły życiowe. Nie ma tu miejsca na egzotykę inności, jest tylko stereotypowe obwinianie, zaś pierwotny wyróżnik wyznaniowy został zepchnięty w cień. Poemat Klonowica jest typowy dla tego nurtu w tekście Lwowa, który wprawdzie bardzo dobrze widzi różnice etniczne, kulturowe i religijne, ale interpretuje je na korzyść jednej grupy (w tym przypadku Polaków, choć Klonowic nigdy explicite nie stawia znaku równości między polskością a katolicyzmem) i na niekorzyść innych. Samoświadomość grupy, w której imieniu wypowiada się Klonowic – jest nią wyższa warstwa polskich mieszkańców miasta – definiuje się wyłącznie poprzez prawowierność katolicką, a innowiercy służą tylko do określenia własnej pozycji.

Z tego samego okresu pochodzi napisana po ukraińsku petycja zamieszkujących Lwów Rusinów do króla Zygmunta III Wazy Ljament albo mova do korolja jeho mylosti (1609). Z wieloetnicznego składu ludności miasta autorzy wywodzą postulat zrównania przynajmniej praw Rusinów z prawami Polaków: używanemu przez stronę polską argumentowi religijnemu za dyskryminacją innych grup etnicznych przeciwstawione tu zostało wskazanie na te same obowiązki i taki sam udział w służbie wspólnej ojczyźnie, Rzeczypospolitej („Пoлский нapoд веспол з Руским едного суть права и едны онера носят”3). Politycznym tłem tego tekstu jest zmiana sytuacji niekatolików po unii brzeskiej (1596 r.): odtąd kto w szlacheckiej Rzeczypospolitej Obojga Narodów nie był katolikiem albo przynajmniej greko-katolikiem, musiał liczyć się z dyskryminacją. Postulowane w Lamencie… równouprawnienie Ukraińców z Polakami – nawiasem mówiąc, dla Ormian i Żydów Lament… domaga się prawa do autonomii religijnej i kulturalnej – opiera się na przynależności do wspólnoty mieszkańców tego samego miasta, a przez to i państwa, którego obywatele mają jednakowe obowiązki i dlatego powinni mieć też równe prawa. Dla określenia własnej tożsamości nie jest już decydujące kryterium wyznaniowe, jego miejsce zajęła przynależność do tego samego państwa. Kryterium to dopuszcza heterogeniczność etniczną i wyznaniową, wręcz ją zakłada: kwestia równouprawnienia pojawia się dopiero wówczas, kiedy w skład jakiejś szerszej wspólnoty wchodzą różnorakie podmioty zbiorowe.

Może jednak zdarzyć się sytuacja, która każe przezwyciężyć proste, jednoimienne tożsamości i odwołać się do kryteriów nadrzędnych, wspólnych ponad podziałami. Tak było na przykład wtedy, kiedy konflikt polsko-ukraiński znalazł ujście w buncie Kozaków pod wodzą Bohdana Chmielnickiego w roku 1648. Konieczność obrony własnej doprowadziła wówczas w miastach Rusi Czerwonej do aliansu między grupami mieszkańców polskich i żydowskich, przeciw którym w równym stopniu obrócił się gniew zrewoltowanych ukraińskich chłopów. Mówi o tym spisana po hebrajsku relacja naocznego świadka i ofiary tej rewolty, rabbiego Natana Nety, wydana po raz pierwszy w 1653 r. w Wenecji, a w XIX w. przetłumaczona na francuski, niemiecki4i rosyjski. Opowieść Nety uzmysławia, że żądzy zemsty ze strony Rusinów można było przeciwstawić się tylko wówczas, kiedy społeczności żydowskie sprzymierzały się z polską szlachtą lub patrycjatem miast; tam natomiast, gdzie Polacy przychylali się do żądań Kozaków i wydawali Żydów, sami krótko potem byli mordowani. (Autor widzi w tym karę Bożą). Alians ten sprawdza się również we Lwowie, jednym z najważniejszych w Polsce skupisk Żydów: polska szlachta i gmina żydowska wspólnie składają się na ogromny okup, dzięki któremu udaje się skłonić armię Chmielnickiego do odejścia. Zatem w sytuacji ostatecznego zagrożenia różnice etniczne, wyznaniowe i społeczne schodzą na dalszy plan, kto może, stara się nie tylko ocalić własne życie, ale także uratować wspólnotę „civitas Leopoliensis”. Przeważa to, co łączy, przynależność do społeczności miasta, nawet jeśli takie „powinowactwo” objawia się jedynie w nieszczęściu5.

Oblężenie Lwowa przez armię Chmielnickiego w 1648 r. pozostawiło wyraźne echo również w literaturze polskiej. Józef Bartłomiej Zimorowic (1597–1677), u szczytu swej kariery urzędniczej burmistrz Lwowa, w wydanym po polsku w 1663 r. cyklu Sielanki nowe ruskie… umieścił także dwie antysielanki: Kozaczyzna (nr XV) i Burda Ruska (nr XVI), opisujące zbrodnie i akty brutalnej przemocy, jakich dopuściły się wojska powstańcze w bezpośrednim otoczeniu miasta. Warto jednak zwrócić uwagę, że rozróżnia między „swoimi” Rusinami w mieście a „obcymi”, wrogimi Rusinami wokół miasta, mimo że jedni i drudzy są braćmi w tej samej wierze. Kozacy mordują również tych greckokatolickich Ukraińców, którzy schronili się w katedrze św. Jerzego, co narrator podkreśla w słowach: „już to Rusi zginęła niemal połowica, (…) Nie tak od szabli Polskiej, jako swoich zbojców”6. Nie wyróżnik etniczny czy religijny jest tu kryterium, które odróżnia „przyjaciela” od „wroga”, lecz przynależność do określonej, ograniczonej przestrzennie civitas: ktokolwiek żyje w mieście, cierpi opresję ze strony wroga, który je oblega, obojętne do jakiej grupy narodowej należy. Wydarzenia roku 1648, w których w drastyczny sposób wyładowały się długo narastające antagonizmy społeczne, narodowe i religijne, miały jednak początek nie wewnątrz miasta, ale na zewnątrz; i jak mury Lwowa chronią jego ludność przed katastrofą, tak autorytet i tradycja lokalnej civitas są w stanie również w obrębie tych murów ograniczać rozmiary powszechnego konfliktu. Antysielanki Zimorowica pozwalają wnioskować o takiej formie regionalnej tożsamości, która nie opiera się na przynależności etnicznej ani wyznaniowej.

Po roku 1772, kiedy Galicja została włączona do cesarstwa austriackiego, już we wczesnych niemieckojęzycznych opisach nowej prowincji można dostrzec w tekście Lwowa nie tylko inny kod językowy, ale też inne kryterium oceny: przynależność albo nieprzynależność do kultury i cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Z perspektywy nowo przybyłych niemieckich urzędników i wojskowych Lwów jest rozpaczliwie zacofany, pełen skaz i defektów. W opinii Franza Krattera (1758–1830), autora znanych Listów o teraźniejszym stanie Galicji (1786)7, ani uniwersytet, ani teatr nie jest porównywalny z analogicznymi instytucjami niemieckimi, nie mówiąc już o administracji, która ugrzęzła w bagnie zakorzenionej od dawna korupcji. Patrząc z perspektywy człowieka oświecenia i znając stosunki panujące w Europie Zachodniej, dobrze widział wszelkie wady i słabości Galicji i rozumiał potrzebę reform. Tym bardziej zdumiewa fakt, że Kratter, choć we wspomnianych Listach… nie zostawił na Lwowie suchej nitki, osiadł w nim na stałe i do końca życia kierował niemieckim teatrem, który tak skrytykował. Wydaje się, że koleje życia ukształtowały w nim tożsamość, której zupełnie nie da się odczytać z jego tekstów: panuje w nich jednoznacznie niemiecki punkt widzenia, który sprawia, że wszelka odmienność – o ile w ogóle przyjmowana jest do wiadomości – jawi się jako poślednia. Kulturowa tożsamość Krattera, podobnie jak innych ówczesnych niemieckojęzycznych intelektualistów – przykładem Traunpaur czy Hacquet8 – opiera się na absolutyzacji znanych, wziętych z tradycji domowej standardów kulturowych, które w innych standardach dostrzegają jedynie potwierdzenie wyższości własnych.

Podobny punkt widzenia odnajdujemy prawie sto lat później u Karla Emila Franzosa, dla którego także Lwów należy do „pół-Azji” – europejskość jest tu tylko powierzchowna, dominuje azjatyckie barbarzyństwo – w odróżnieniu od Czerniowiec, gdzie „niemiecki duch (…) on – i tylko on! – umieścił ten kwitnący skrawek Europy w środku półazjatyckiego pustkowia kulturowego”9. Pochodzący z Czortkowa we wschodniej Galicji Franzos zna miejscowe stosunki o wiele lepiej niż przybyły z Bawarii Kratter, co ujawnia się tam, gdzie pisze o Ukraińcach albo o Żydach galicyjskich. Dla obu tych nacji Franzos ma dużo sympatii, natomiast wyraźną antypatię żywi wobec przeważnie polskiego wówczas Lwowa. Sam jest typowym produktem galicyjskiej wielokulturowości – żydowskie pochodzenie, ukraińskie środowisko, niemiecka edukacja szkolna – i jako cechę określającą tożsamość wybiera przynależność do kręgu kultury niemieckiej. Inne składniki galicyjskiej syntezy mają w jego pracy misjonarskiej w najlepszym razie funkcję uzupełniającą10.

Coś podobnego można by powiedzieć także o Leopoldzie von Sacherze-Masochu młodszym, gdyby pojęcie „niemiecki” zastąpić przez „austriacki”. Lwów nie jest centralnym tematem jego twórczości, rozgrywa się tam akcja zaledwie kilku jego opowiadań11 – pisze np. o tym, że austriacka policja ma sukcesy w zwalczaniu polskich rewolucjonistów, a austriacka administracja jest jedynym oparciem dla ukraińskich chłopów uciskanych przez polskich panów. „Austriacka” tożsamość Sachera-Masocha odzwierciedla oficjalny punkt widzenia władz (jego ojciec był, bądź co bądź, komendantem policji we Lwowie!), który oczywiście buduje się na dominacji administracji niemiecko-austriackiej, ale uwzględnia również rolę Rusinów jako grupy poddanych wiernych cesarzowi i godnych zaufania w całkowitym przeciwieństwie do niepewnych, bo dbających tylko o własne interesy narodowe Polaków.

Dawny, wielonarodowy Lwów odchodzi ostatecznie w niebyt w latach II wojny światowej. Już wkrótce jednak zaczyna się jego literacka rekonstrukcja przede wszystkim pod piórem polskich autorów emigracyjnych, którzy albo ze Lwowa pochodzili, albo przez jakiś czas tam mieszkali. W 1946 r. Józef Wittlin (1896–1976), znany poeta i powieściopisarz okresu międzywojennego, pisze na emigracji w Nowym Jorku „gawędę literacką” pt. Mój Lwów, która zostanie wydana dopiero prawie trzydzieści lat później12. Książeczka ta pod wieloma względami różni się od licznych pamiętników byłych lwowian, które można było opublikować także w Polsce Ludowej. Jest zarazem wspomnieniem i wizją. Wittlin, który spędził we Lwowie zaledwie kilka lat na początku XX w., kreśli obraz, w którym nakładają się na siebie przeszłość i przeżyta teraźniejszość, aby uzasadnić dwie główne cechy charakterystyczne Lwowa: wielobarwność i rozmaitość oraz zdolność do łagodzenia konfliktów między heterogenicznymi żywiołami. Nie zaskakuje więc obraz kończący wątek wspomnień: zniknęły podziały ideologiczne, czas stanął w miejscu, żywi spotykają się z umarłymi, głównymi ulicami miasta spacerują austriaccy oficerowie z XIX w. i polscy z XX w., polscy obrońcy miasta z listopada roku 1918 i ich ukraińscy przeciwnicy, złota młodzież i członkowie żydowskiego klubu sportowego, Franz Xaver Mozart dyryguje chórem kościoła św. Cecylii, który wykonuje pieśń żołnierską z I wojny światowej, aż konna policja Sachera-Masocha starszego rozprasza tłum i kończy całą wizję. Takie przywoływanie umarłych można niewątpliwie odczytać jako „utopię retrospektywną” w rozumieniu Maxa Webera – tam, gdzie koniec II wojny światowej oznaczał również bezpowrotny kres harmonijnego współżycia różnych nacji i racji, ten utopijny cel musi zostać przeniesiony w przeszłość, ponieważ doświadczenia teraźniejszości nie dają nadziei na przyszłość. Ale Wittlin nie pozostawia też wątpliwości co do sensu wizjonerskiej rekonstrukcji – nie chodzi o samo miasto, ale o naszą subiektywną przeszłość w tym mieście w pewnym historycznym czasie i pewnej politycznej przestrzeni. „Nie do Lwowa tęsknimy po latach rozłąki, lecz do siebie samych we Lwowie” – pisze13. Lwów jako miejsce syntezy wielu kultur daje wspominającej pamięci szerokie tło, na którym autor może również poddać refleksji własną, równie złożoną tożsamość polsko-żydowską.

Ale i tam, gdzie wspomnienie ogranicza się do wydarzeń faktycznie przeżytych i rezygnuje z wizji, jak choćby w Lwowskich gawędach Kazimierza Schleyena, książce powstałej później niż Mój Lwów Wittlina, ale opublikowanej wcześniej14, wyraźnie widać związek między wspominaniem miasta a reminiscencjami z młodości: „W obrazkach tych granice się zacierają i trudno dziś dociec, co było wyłącznie lwowskie, a co było objawem epoki wspólnym innym ziemiom, epoki odchodzącego w niepamięć kadryla, kotylionów i karnetów (...)”15. Własna tożsamość musi odwoływać się do rekwizytów z młodości, aby udokumentować zakorzenienie w kulturze opóźnionego wieku XIX. A kultura ta znów jest wielowarstwowa – w oczach autora austriacki Lwów tylko na powierzchni ma barwy czarno-żółte, pod spodem jest w swej istocie polski, z silną zdolnością do asymilowania wszystkiego, co obce.

W retrospekcji innego narratora pierwszoosobowego polski Lwów okresu międzywojennego ma jednak też atrybuty pozwalające rekonstruować samoświadomość arystokratyczną: eleganckie pułki kawalerii, ekskluzywne sklepy, połączenia kolejowe z Zachodem i elitarne środowisko społeczne polskiej szlachty ziemiańskiej, które spotyka się głównie w istniejącym do dziś hotelu „George”, zbudowanym według projektu austriackich architektów Fellnera i Helmera. Są tam osobne pomieszczenia zastrzeżone dla galicyjskiego ziemiaństwa i nazywane przez nie czule „folwarkiem”. Przedstawicieli tej warstwy opisuje Andrzej Kuśniewicz (1904–1993) w wydanych w 1985 r. Mieszaninach obyczajowych, książce utrzymanej w tradycji gawędy szlacheckiej, która zawiera umieszczone w dość przypadkowej kolejności wspomnienia, rozmowy i epizody z „tamtych czasów” (in illo tempore)16, kiedy taki styl życia jeszcze był możliwy. Ich tło nie jest bynajmniej idyllą – nie do przeoczenia są tu napięcia społeczne i narodowościowe lat dwudziestych i trzydziestych i aluzje do kryzysów politycznych, owszem, dopiero one uzupełniają obraz miasta, które ciągle jeszcze daje ziemiaństwu przestrzeń życiową. Książka ta została wydana w socjalistycznej Polsce – zapisaną tu rekonstrukcję tożsamości arystokratycznej, umocowanej zasadniczo we Lwowie i we wschodniej Galicji, można było niewątpliwie odczytać jako obraz uzupełniający i kompensujący socjalistyczną codzienność Polski Ludowej, oddzielonej nie tylko w czasie, ale i przestrzeni głęboką przepaścią od Polski międzywojennej. Charakterystyczne, że rekonstruowana szlachecka, polska tożsamość narratora nie może się obejść bez odniesień do dwu innych grup etnicznych, składających się na obraz tamtej epoki: Żydów i Ukraińców, przy czym bohaterowie Kuśniewicza wyraźnie dystansują się od polskich kręgów mieszczańskich okresu międzywojennego z ich skłonnością do nacjonalizmu. O ile wschodniogalicyjscy Żydzi, których Zagłada unicestwiła niemal doszczętnie, symbolizują dla autora przepaść czasową nie do przebycia między „wówczas” a „dzisiaj”, o tyle powojenny ukraiński L’viv symbolizuje równie wielki dystans przestrzenny do dawnego polskiego Lwowa, który dziś nie leży już w Polsce.

Co najmniej dwa pokolenia jego polskich mieszkańców znalazły się po II wojnie światowej na emigracji, głównie w Wielkiej Brytanii i w USA. Pochodzenie ze Lwowa, związane z nim wspomnienia, a nawet specyficzny akcent Polaków ze wschodu stają się cechą rozpoznawczą, określającą tożsamość zarówno na emigracji, jak i w Polsce. Staraniem lwowian i przyjaciół Lwowa na emigracji wydawana była „Biblioteka Lwowska”, opublikowana następnie w Polsce po przełomie roku 1989. Składa się na nią 10 tytułów; są to rozprawy historyczne i polityczne oraz antologia tekstów – chociaż tylko polskich – o tym mieście. Ta ważna część tekstu Lwowa w XX w. daje wymowne świadectwo tożsamości grupy obejmującej nie tylko polskich emigrantów, ale także emigrantów ze Lwowa. Ich specyficzną sytuację Marian Hemar (1901–1972), autor satyr politycznych, piosenek, wierszy, słuchowisk i sztuk teatralnych, mieszkający najpierw we Lwowie, od 1925 r. w Warszawie, a od 1941 r. w Londynie, opisuje w elegijnym tekście z roku 1966 pt. Ziemia lwowska: „Ponad Lwów nie ma dla mnie tematów ważniejszych / I droższych mi słuchaczów nie znam niż lwowianie / Na podwójnie bolesne skazani wygnanie, / Bo nawet w kraju, w Polsce, uchodźcy – wygnani / Ze Lwowa. Cóż dopiero tu, w Wielkiej Brytanii”17.

Do młodszego pokolenia tej „podwójnej emigracji” należy Adam Zagajewski, urodzony we Lwowie w