Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Populizm w cieniu Habsburgów. Węgierskie pytania (a także polskie, austriackie i włoskie) - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Populizm w cieniu Habsburgów. Węgierskie pytania (a także polskie, austriackie i włoskie) - ebook

„Co z tą Europą”, w której na powrót do głosu dochodzą nacjonalistyczno-populistyczne ruchy i partie polityczne? Odpowiedzi na to pytanie Bernard Guetta poszukuje na Węgrzech, w Polsce, w Austrii i we Włoszech, w czterech krajach Unii Europejskiej, które odwracają się plecami do wartości europejskich. Autor wyrusza w reporterską podróż z intuicyjnym przeczuciem, że granice politycznej mapy, jaką uformowały nowe europejskie partie i ruchy prawicowe, zbiegają się z granicami Cesarstwa Austrii z połowy XIX wieku. Owe przeczucia potwierdzają się już podczas pierwszego etapu reporterskiej wyprawy, na Węgrzech, gdzie Viktor Orbán podsyca nacjonalistyczne nastroje, wykorzystując nostalgię za czasami węgierskiej świetności oraz powszechne poczucie rozczarowania transformacją ustrojową. Podobna sytuacja ma miejsce w Austrii, we Włoszech oraz w Polsce. Jednakże Polska, zauważa autor, z uwagi na długą tradycję oporu nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Jako zdeklarowany Europejczyk Guetta występuje w obronie federalnej Europy, a rządom krajów członkowskich, które nie wypełniają traktatowych obowiązków, mówi wprost, że „solidarność nie działa w jedną stronę i że fundusze strukturalne, z których korzystają, mogą również zostać zablokowane”.
Bernard Guetta: francuski dziennikarz i publicysta, ekspert w dziedzinie geopolityki. Przez dwadzieścia siedem lat felietonista publicznej stacji radiowej France Inter. W latach 80. korespondent dziennika „Le Monde” w Warszawie, Waszyngtonie i Moskwie. W latach 90. kierował redakcjami magazynu „L’Expansion” i tygodnika „Le Nouvel Observateur”. W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku uzyskał mandat europosła z ramienia prezydenckiego ugrupowania La République en marche! (LREM, Republika Naprzód!). Autor licznych książek, m.in. Europe fédérale, Le Monde est mon métier: Le journaliste, les pouvoirs et la vérité, Jak zostałem Europejczykiem, Dans l’ivresse de l’Histoire.

Spis treści

Adam Michnik, Guetta – wieczny idealista

Trzecia faza w historii Unii Europejskiej. Wstęp do wydania polskiego

Prolog

Węgierskie pytania

Polskie pytania

Austriackie pytania

Włoskie pytania

Epilog

Podziękowania

Indeks nazwisk

Kategoria: Socjologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-242-6520-6
Rozmiar pliku: 683 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

------------------------------------------------------------------------

------------------------------------------------------------------------

Guetta – wieczny idealista

Bernard Guetta to wybitny dziennikarz francuski, dawny korespondent „Le Monde” w Warszawie, w Waszyngtonie, w Moskwie. Obecnie jest eurodeputowanym z partii prezydenta Macrona. Ta książka to próba diagnozy choroby naszego czasu: agresywnego populizmu o cechach autorytarnych, nacjonalistycznych. Guetta analizuje tę chorobę na przykładzie Węgier, Polski, Italii i Austrii. Cechą jego pisarstwa jest zdolność do stawiania pytań. Ten pisarz potrafi słuchać i wyławiać ze słów swego rozmówcy to, co najistotniejsze.

To, co usłyszał teraz, nie brzmi zbyt optymistycznie. Autor widzi różnice między poszczególnymi krajami, ale widzi też to, co wspólne, wyczuwa ten sam zapach – zapach świata podminowanego frustracją i rozczarowaniem do zespołu wartości zrodzonych z ducha chrześcijaństwa i Oświecenia. Przekładając to na język polityki – widzi kryzys demokratycznej prawicy, czyli chrześcijańskiej demokracji, i demokratycznej lewicy, czyli socjaldemokracji. Siły nabiera duch autorytarny Orbána i Kaczyńskiego, Salviniego i Putina, Trumpa i wodzów państwa chińskiego.

To jest przeto kryzys świata wartości pokolenia Bernarda, pokolenia 1968 roku. Stąd osobisty ton tego rozrachunku. Pokolenie ’68 to pokolenie kontestacji i sprzeciwu, buntu w imię tego osobliwego hasła: bądź realistą, chciej tego, co niemożliwe.

We Francji i w Niemczech, w Italii i w Hiszpanii, a także w Czechosłowacji, w Polsce, w Jugosławii i w Związku Sowieckim, we wszelkich środowiskach buntu był to czas, gdy zachwiała się ziemia, zakołysało się niebo. To było wielkie przebudzenie i wyplucie knebla konformizmu, tchórzostwa, strachu. Ten bunt naznaczył naszą wrażliwość; stał się doświadczeniem pokoleniowym, etycznym i politycznym.

Byliśmy różni: nasi rówieśnicy we Francji czy Italii nosili portrety Lenina i Trockiego, a czasem Mao Tse-tunga; protestowali przeciwko wojnie w Wietnamie, segregacji rasowej w Stanach Zjednoczonych, rozliczali generację swoich rodziców za faszyzm i za stalinizm. Co nas łączyło? Przecież my chcieliśmy po prostu żyć w państwie wolności i prawa. Łączył nas duch nonkonformizmu, niezgody na milczenie. Tak więc sztandary i hasła były mylące. Nasi rówieśnicy z Zachodu kontestowali świat mieszczańskiej demokracji parlamentarnej, gospodarki rynkowej w imię utopii socjalistycznej; my w Polsce, w Czechosłowacji manifestowaliśmy w imię socjalizmu bez kłamstwa i dyktatury, w imię demokracji, prawdy i sprawiedliwości – dla nas na tym miał polegać socjalizm. Często nie rozumieliśmy się wzajemnie. A jednak wystarczyło kilka spotkań i rozmów, by odnajdować poczucie wspólnoty.

Ciekawa była też solidarność władz: konserwatywne rządy zachodniej Europy, a zwłaszcza formacje skrajnej prawicy, były zadziwiająco zgodne z reżimami komunistycznymi Moskwy czy Warszawy: po obu stronach żelaznej kurtyny kontestatorzy byli określani jako antynarodowi, kosmopolityczni wichrzyciele.

W 1968 roku kontestatorzy nie zmienili rządów, ale zmienili swoje społeczeństwa. Zmieniły się wtedy obyczaje, opinie, sposoby rozumienia swojego świata. Kontestatorzy dokonali tego przez swoją obecność w tym świecie, przez swoje zachowania, publikacje, filmy, spektakle teatralne, wiersze i eseje. W Polsce minął czas wiary, że system można zmienić przez reformę partii komunistycznych. Kultura – ta wysoka i ta popularna – przemówiła innym językiem. Świetną książkę na ten temat napisała Lidia Burska.

Bernarda poznałem w Paryżu w 1976 roku na konferencji międzynarodowej poświęconej dwudziestej rocznicy Października 1956. Organizatorami tej konferencji był węgierski emigrant Péter Kende i dwóch Polaków: Krzysztof Pomian i Aleksander Smolar. Bernard omawiał sens tej konferencji na łamach „Nouvel Observateur” w sposób bardzo dla mnie życzliwy. Wtedy porozmawialiśmy – i tak się zaczęła nasza przyjaźń. Potem Bernard przyjechał do Warszawy jako korespondent dziennika „Le Monde”. Zaprzyjaźnił się prędko z ludźmi z opozycji demokratycznej, z Jackiem Kuroniem, z Karolem Modzelewskim, z Janem Strzeleckim, także ze mną. Ta przyjaźń przetrwała aż do dzisiaj. Potem Bernard opisywał stan wojenny. Wielu z nas odczuwało jego osobistą troskę. Pamiętam, jak do ośrodka internowanych przysłał mi zimą ciepłą, futrzaną czapkę. Potem Bernard opuścił Polskę. Pracował w Waszyngtonie, a potem był korespondentem w Moskwie. Akurat nastał czas pierestrojki. Od innych komentatorów Bernarda różniła perspektywa życzliwości i sympatii do polityki Gorbaczowa, reformującego zdegradowany, skorumpowany sowiecki system. Miał świetne relacje z ludźmi z kręgu reformatorów kremlowskich, a także ze światem wielopokoleniowej i wielobarwnej szachownicy dysydentów.

Zmiany w świecie komunizmu fascynowały go – widział w tym, co się działo w Moskwie, Warszawie czy Budapeszcie, historyczną szansę dla świata. To był jakiś powrót do marzeń o lepszym świecie z 1968 roku. Zwieńczeniem tych procesów była „Jesień ludów” 1989 roku. Droga do tego była długa i wyboista. To była praca nad odnowieniem nadziei, tych z 1968 roku, tych z 1980 roku, tych z epoki stanu wojennego i podziemia.

Rok 1989 był czasem ważnym dla Bernarda i dla tego pokolenia. Wielu z nas uwierzyło, że odtąd może być już tylko lepiej. Stąd dzisiejsze zdumienie tym, co się stało z wieloma bohaterami tamtych dni.

W książce Bernarda jest smutek, ale nie ma lamentu. To jest smutek z zaciśniętymi zębami, ponieważ Bernard Guetta to konsekwentny Europejczyk, który wierzy w Europę scaloną. Po przekreśleniu dyktatu Jałty i zburzeniu muru berlińskiego. Guetta to wyznawca wartości oświeceniowych, wrażliwy na pytania metafizyczne i rolę tradycji narodowych; to liberał o sercu człowieka lewicy; to trzeźwy entuzjasta Unii Europejskiej, wolnej od fanatyzmu i zakłamania, pragmatycznej, zagradzającej drogę brunatnym i czerwonym totalitaryzmom.

Bystrej obserwacji Bernarda towarzyszy ukryty przekaz moralny: dopóki mogę pracować dla lepszego świata, będę to czynił. To też przekaz tego pokolenia, naszego pokolenia.

No więc próbujmy dalej, Bernardzie.

Guetta jednoznacznie i odważnie opowiada się po stronie Europy, po stronie europejskiej demokracji z rynkiem, parlamentaryzmem, pluralizmem i prawami człowieka. Ma świadomość, że ten system, choć pełen grzechów, jest tym najlepszym, co dzisiaj świat polityki może nam zaoferować. To książka gorzka, ale odrzucająca kapitulację. Guetta wierzy, że naszą demokrację i naszą Europę można uratować.

Adam Michnik------------------------------------------------------------------------

------------------------------------------------------------------------

Trzecia faza w historii Unii Europejskiej. Wstęp do wydania polskiego

Nigdy tego nie robię, gdyż nie można pisać na nowo raz już wydrukowanego tekstu. To, co się stało, już się nie odstanie, zwłaszcza że każdy następny dzień jest znacznie ważniejszy od poprzednich. Nienawidzę czytać tego, co już napisałem, ale tym razem nie mam wyjścia.

Chcąc napisać wstęp do polskiego wydania tej książki, która powstała dwa lata temu, musiałem otworzyć ją ponownie. I tak oto w sierpniu 2020 roku zobaczyłem rozdźwięk pomiędzy moimi ówczesnymi lękami i dzisiejszymi nadziejami. Próbowałem zrozumieć myślenie narodowych konserwatystów i skrajnej prawicy u władzy na Węgrzech, w Polsce, w Austrii i we Włoszech. Dlatego udałem się tam w reporterską podróż. Niemniej podobne formacje sprawują władzę w Turcji, w Indiach, na Filipinach, w Chinach, w Rosji i, co najgroźniejsze, w Stanach Zjednoczonych, najpotężniejszej i najbogatszej demokracji, bez wsparcia której Europa jest bezbronna.

Byłem wtedy przestraszony.

Wpadłem w panikę, słysząc, jak moi budapeszteńscy rozmówcy kwestionują zdobycze Oświecenia. Dziś jednak odzyskałem wiarę w przyszłość, ufny w porażkę Trumpa (oby niebiosa mnie wysłuchały!), przekonany, że UE będzie musiała zaistnieć jako gracz na międzynarodowej scenie, i uspokojony, widząc, że świat – z UE na czele – zrywa z dogmatyzmem zrównoważonego budżetu, który tak bardzo przysłużył się nowej, skrajnej prawicy.

Dziś jestem wyraźnie mniej posępny, niż byłem po reportażu z Węgier, Polski, Austrii i Włoch. Z jakich powodów?

Wcale nie najważniejsze jest to, że koalicja austriackiej prawicy ze skrajną prawicą się rozpadła ani że włoski Ruch Pięciu Gwiazd zerwał ze skrajnie prawicową Ligą Północną. Już wówczas przedstawiciele wiedeńskiej inteligencji, włoskiego Ruchu Pięciu Gwiazd i Ligi Północnej przekonywali mnie, że zawarcie sojuszu austriackiej prawicy z Zielonymi czy Ruchu Pięciu Gwiazd z Partią Demokratyczną to tylko kwestia czasu.

Nie to jest najważniejsze, że w wyborach samorządowych w 2019 roku kandydaci węgierskiej opozycji zwyciężyli w dziesięciu największych miastach w kraju, a polski obóz demokratyczny tak bardzo się umocnił podczas kampanii prezydenckiej w 2020 roku. I nawet nie to jest najważniejsze, że przejście Europy Środkowej na skrajnie prawicowe pozycje będzie pewnego dnia zaledwie wspomnieniem i że niebawem przestaniemy myśleć, iż kraje, które wyszły z komunizmu, są mniej przywiązane do wolności niż te ze starego, wolnego świata.

Te jakże szczęśliwe zmiany dobrze wróżą demokracji, lecz to nie one, ani nawet nie spadek notowań Trumpa, zmniejszają moje obawy sprzed dwóch lat.

Jestem dziennikarzem. To mój prawdziwy zawód.

Europosłem się bywa, a reporterem nigdy nie przestaje, dlatego nawet jako deputowany od 2019 roku nie przestaję czuć danego kraju, od wyjścia z samolotu. Od pierwszych dni w Brukseli wyczuwałem, że atmosfera wypełniona była czymś zupełnie nowym i tak urzekającym jak mocne perfumy. Zapach nowości unosił się na korytarzach, w kawiarniach, salach zebrań kosmopolitycznej, wielojęzycznej bańki, jaką jest Parlament Unii Europejskiej.

Co sprawiło, że tak szybko zdałem sobie sprawę z siły tej nowości? Nie wiem.

Zastanawiam się, ale nie wiem, jak to ująć, chociaż… Po namyśle… Tak. To było to!

W tej miniaturze Europy, w różnorodności dwudziestu ośmiu krajów, które liczyła Unia przed wyjściem Wielkiej Brytanii, na sali obrad, gdzie zasiadają przedstawiciele od skrajnej lewicy po skrajną prawicę, poprzez Zielonych, konserwatystów, socjaldemokratów i centrystów, do których należę, panowała jednomyślność. W jednej sprawie, ale jakże znaczącej: odrzucenie Trumpa.

Narodowi konserwatyści już nie ośmielali się powoływać na Trumpa, choć wcześniej tak bardzo oklaskiwali jego zwycięstwo. Centryści, socjaldemokraci i konserwatyści byli zbulwersowani jego wrogością wobec Unii Europejskiej i chęcią rozbicia sojuszu północnoatlantyckiego. Przedstawiciele skrajnej lewicy i Zielonych żywili do Trumpa niemal fizyczną odrazę. W Parlamencie Europejskim nie było trumpistów, a atlantyści, z centrystami na czele, stanowili nadal zdecydowaną większość. Wszyscy byli tak zaniepokojeni amerykańskim dryfem, że pojęcie „europejska obronność” przestało być tabu.

Przez długi czas wymawiali je tylko Francuzi. To była francuska mania, którą Unia tłumaczyła narodową megalomanią, zakorzenioną w czasach Ludwika XIV, Bonapartego, albo gaullistowską zazdrością wobec Unii, która odważyła się odebrać starej Francji status pierwszej obrończyni wolności. Przez wiele lat kwestia wspólnej obronności najpierw Unię złościła, potem wywoływała śmiech. Dziś jednak nikt już tej idei nie odrzuca, w każdym razie nie otwarcie. Amerykański parasol jest zbyt dziurawy, by lekkomyślnie udawać, że tematu nie ma.

To nie były pewnie jedyne powody, ale coś pękło!

Po pierwsze, Donald Trump napiętnował Unię jako konkurenta gospodarczego. Zamierzał ją rzucić na kolana.

Po wtóre, dotąd uznawane za tabu unijne pojęcie „polityki przemysłowej” zyskiwało nieśmiało rację bytu. Stało się to tym łatwiejsze, że trzeba było nie tylko podjąć wyzwanie, jakie rzucił nam Biały Dom, ale także sprawić, by Unia była w awangardzie walki z globalnym ociepleniem, by wręcz stanęła na jej czele, wbrew Trumpowi, którego awanturnictwo i dyplomatyczne błędy przerażały Parlament Europejski, gdzie kompromis jest prawem.

Tak było, a potem wybuchła pandemia koronawirusa.

Pierwsze zręby „unii geopolitycznej”, o której nowa przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen mówiła w swoim inauguracyjnym przemówieniu, zostały nakreślone, gdy trwała już kwarantanna. Pandemiczne wyhamowanie gospodarek postawiło UE przed wyborem: albo trzymamy się kryteriów z Maastricht, a wówczas zasada „każdy sobie rzepkę skrobie” szybko wzięłaby górę, doprowadzając do rozpadu Unii, albo zdecydujemy się wziąć wspólną pożyczkę, wspólnie ją zainwestować i stanąć na nogi.

Decyzja nie zajęła Unii więcej niż dwa tygodnie. Postanowiono odważnie o uwspólnotowieniu inwestycji. Pod podwójną i złowieszczą presją pandemii i Trumpa jedność europejska wkroczyła w trzecią fazę swojej historii: po wspólnym rynku i wspólnej walucie przyszedł czas na unię polityczną.

Bastion ochrony socjalnej i druga co do wielkości gospodarka świata, przestrzeń demokracji, której świat tak nam zazdrości i tak ją podziwia, kroczy odtąd drogą, która może uczynić z niej – za dwadzieścia pięć lub trzydzieści lat, co w skali historii oznacza ledwie kilka sekund – jedną z trzech potęg XXI wieku.

Możemy mieć tę nadzieję, gdyż Unia zdała sobie w końcu sprawę, że nie ma innego wyboru, zarówno ze względu na oddalenie się Ameryki, chińską ekspansję, rosyjską nostalgię za wielkością, jak i chaos w świecie muzułmańskim i zagrożenia klimatyczne. Możemy mieć tę nadzieję, gdyż dla Unii alternatywa jest niezwykle prosta: być albo nie być, istnieć dalej albo stać się skansenem dawnej Europy.

Oto dlaczego piszę tę przedmowę z dużo mniejszym niepokojem, niż gdy redagowałem tę książkę dwa lata temu. Ale czy przepełnia mnie optymizm?

Nie. Wcale nie. Niestety. Bo za pierwszymi krokami muszą pójść kolejne. Te setki miliardów euro, które wspólnie pożyczamy, musimy dobrze zainwestować w europejski przemysł, tak, aby nasi współobywatele szybko dostrzegli korzyści w postaci nowych miejsc pracy i wzrostu siły nabywczej. I choć nie odrzucamy już idei wspólnej obronności, musimy zbudować europejski przemysł, na którym się ona opiera, wzmocnić nasze więzi ze Stanami Zjednoczonymi, aby nie pozwolić im się wycofać, oraz dojść do porozumienia w sprawie priorytetów europejskiej dyplomacji.

Dziś nasze gospodarki są jeszcze bardziej powiązane wspólnym długiem, lecz by go spłacić, będziemy musieli wyposażyć Unię w środki własne i zharmonizować nasze systemy opodatkowania i opieki społecznej.

Jednym słowem, wszystko jest do zrobienia. Teraz, gdy wkraczamy w trzecią fazę unii politycznej, będzie poważnie trzęsło. Jak nigdy dotąd. Bo wspólna obronność, polityka podatkowa, polityka zagraniczna i wspólne inwestycje będą czynnikami konfliktów i podziałów. Nie wspominając o ciosach, jakie może nam zadać w przyszłości pandemia COVID-19.

Istnieje ryzyko porażki, która ponownie może otworzyć drogę dla narodowych konserwatystów, gdyż obezwładniający strach przed nowym światem, desperacka ucieczka do mitycznej przeszłości, rozczarowanie wolnością i pokusa dyktatury, którą obserwowałem w Rzymie, Wiedniu, Budapeszcie i Warszawie, nadal są żywe. Europejskie przebudzenie je tylko złagodziło. Porażka Unii Europejskiej bardzo szybko roznieciłaby je na nowo. To nie czas na optymizm. To czas na zdeterminowane działanie.------------------------------------------------------------------------

------------------------------------------------------------------------

Prolog

Od którego kraju zacząć tę reporterską podróż? Od Algierii? Zawsze bardzo mnie interesowała. Od Wielkiej Brytanii? Muszę poczekać na rozwój sytuacji w tym kraju. Może od Iranu? Na pewno wybiorę się tam prędzej niż do Stanów Zjednoczonych. A teraz? Wiem. Cóż, kierunek podróży sam się narzucał: Europa narodowego konserwatyzmu i skrajnej prawicy, od Wiednia po Rzym, od Budapesztu po Warszawę.

Wprawdzie wahałem się, dokąd udać się najpierw, lecz nie miałem wątpliwości, że muszę wyruszyć w tę wieloetapową podróż. Podróż dookoła świata w dziesięć książek. Wiedziałem bowiem, że aby zrozumieć, dlaczego w tak wielu krajach na świecie odchodzono od demokracji, należy pojechać w teren, posłuchać ludzi i zobaczyć owe zmiany na własne oczy. Mój pomysł zrodził się, gdy Wielka Brytania postanowiła wyjść z Unii Europejskiej.

Prawdę mówiąc, brexit mnie nie zaskoczył, choć liczyłem, że do niego nie dojdzie. Nie obserwowałem od wewnątrz narastających antyeuropejskich nastrojów pośród Brytyjczyków. Dostrzegałem je z oddali, lecz nie do końca pojmowałem mechanizmy, które je napędzały. Toteż należało się temu przyjrzeć z bliska.

A cóż dopiero mówić o zwycięstwie Trumpa?

Dość szybko zorientowałem się, że Trump wygra prawybory. Było jasne, że w obliczu silnej radykalizacji amerykańskiej prawicy Trump jawił się jako kandydat, który miał największe szanse podbić jej serca. Niemniej wygrana w wyborach prezydenckich wydawała się niemożliwa. Ani przez chwilę nie wątpiłem, że umiarkowana prawica, centrum i lewica postawią tamę temu prostakowi. Dopiero pobyt w Nowym Jorku i rozmowy z wieloma ekspertami i dziennikarzami amerykańskimi uświadomiły mi, że wygrana Hillary Clinton wcale nie była taka pewna.

Na trzy dni przed głosowaniem niemożliwe stawało się prawdopodobne. Toteż przygotowałem trzy różne relacje prasowe: jedna o zwycięstwie Trumpa, druga o jego porażce, trzecia too close to call, na wypadek gdyby różnice między kandydatami były na tyle niewielkie, by je ogłosić w porannym programie France Inter. Ostateczny wynik wyborów mnie nie zdziwił, choć byłem oszołomiony i przerażony faktem, że Stany Zjednoczone oddały swój los w ręce takiego człowieka. Pierwsza światowa potęga, od której zależy międzynarodowy ład i bezpieczeństwo, wpadła w ręce niedouczonego megalomana, który już na początku kampanii podważał trwałość sojuszu atlantyckiego.

Zmieniało się wszystko, absolutnie wszystko, i nim na Florydzie potwierdzono zwycięstwo Trumpa, w Polsce u władzy była już nacjonalistyczna prawica, w Indiach zwyciężył Modi, na Filipinach – Duterte. Władimir Putin dokonał triumfalnej interwencji w Syrii, a Recep Erdoğan – przywódca tego samego autoramentu – sprowadził Turcję na ścieżkę dyktatury. To już nie był tylko trend, lecz prawdziwa lawina. Po zwycięstwie Trumpa na kolejną kadencję wybrano Viktora Orbána, skrajna prawica przejmowała władzę w Austrii i we Włoszech, a Xi Jinping – także nacjonalistyczny konserwatysta – zmieniał konstytucję, by zapewnić sobie dożywotnią prezydenturę.

Podczas gdy duże formacje socjaldemokratyczne i formacje umiarkowanej prawicy były w odwrocie, coraz większe poparcie zyskiwały partie i ruchy skrajnie prawicowe, wprawdzie nie faszystowskie, niemniej autorytarne. Otwarcie podważały proces zjednoczenia Europy, zasady międzynarodowej współpracy i wolnego handlu oraz prawa człowieka. Pobłażliwie podchodziły do obowiązku piętnowania rasizmu, ksenofobii i terytorialnych aneksji. Słowem odrzucały wszystko, co stanowiło podstawę powojennego międzynarodowego konsensusu, pewien ideał, do którego dążono.

W krótkim czasie mozolnie wznoszona budowla została przeżarta od wewnątrz jak belki drążone przez korniki. Od Stanów Zjednoczonych po Chiny, od Rosji po Unię Europejską, która jest bastionem wolności, stawiając mury i zasieki, powracano do polityki faktów dokonanych. Do głosu coraz bardziej dochodziły egoizmy narodowe, zwyciężało prawo silniejszego, powszedniało wykluczanie i piętnowanie innego.

Rok 2016 – referendum w Wielkiej Brytanii, w którym większość głosujących opowiedziała się za opuszczeniem Unii Europejskiej – oraz zwycięstwo Trumpa to przełomowy moment, zgoła inny niż rok 1989. Wówczas upadek muru berlińskiego oraz komunizmu symbolizował triumf demokracji w wielu krajach. Koniec zimnej wojny zdawał się zapowiadać zwycięstwo zasad i wartości, na które powoływali się zwycięzcy. I oto nagle Donald Trump, ten sam, który nakazywał, by oddzielano dzieci nielegalnych imigrantów od ich matek, przejął stery flagowego okrętu wolnego świata.

XXI wiek rozpoczął się niedobrze, ale nie miałem ani nie dawałem sobie takiego prawa, by analizować obecne zmiany zza paryskiego biurka. Nie obserwowałem z bliska ich genezy w przeciwieństwie do agonii komunizmu, którą widziałem na własne oczy. Nazbyt dobrze pamiętam bezkrytycznych nowojorskich i paryskich komentatorów, którzy nie ruszając się ze swoich redakcji, wypisywali brednie na temat polskiej Solidarności czy Rosji Michaiła Gorbaczowa. Trzydzieści lat później nie chciałem wchodzić w ich buty i bawić się w analityka przełomowych zmian, siedząc w Paryżu.

Nie chciałem okryć się wstydem, wiedziałem, że winienem zostawić wygodny czerwony fotel w radiowym studiu, zrezygnować z komfortu pracy w gronie przyjaciół, wyruszyć w drogę, by wsłuchać się uważnie w problemy współczesnego świata. Dlatego w lipcu 2018 roku, po dwudziestu siedmiu latach pracy, ostatecznie pożegnałem się z publicznym radiem France Inter, które jest liderem słuchalności we Francji i gdzie prowadziłem regularne felietony. Wróciłem do pracy reportera, świadom, że moja podróż może prowadzić donikąd. Cóż, zobaczymy.

Sześć tygodni później wyruszałem w pierwszą reporterską podróż. Na Węgry, do Polski, do Austrii i do Włoch, czterech krajów członkowskich Unii Europejskiej, które odwracały się plecami do wartości europejskich i – jeśli udałoby im się rozbić europejską wspólnotę – mogłyby ułatwić drogę do trwałego zwycięstwa panom Trumpowi, Putinowi i Xi. Europę Środkową poznałem dobrze jako korespondent dziennika „Le Monde”, a wcześniej tygodnika „L’Observateur”. Mam tam wielu przyjaciół. Wiem, jak bardzo ów region się zmienił od czasów komunizmu. No właśnie! O mojej podróży w te strony zdecydował nie tylko reporterski obowiązek, lecz – tak po prawdzie – także chęć powrotu na stare śmieci.

Oprócz krajów Europy Środkowej interesowały mnie także Włochy, gdzie powstała koalicja populistycznego Ruchu Pięciu Gwiazd1 i skrajnie prawicowej Ligi Północnej2. Nawiązałem kontakt z przyjaciółmi z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Plan podróży był ustalony: najpierw Budapeszt i Warszawa, potem Wiedeń i Rzym. Zanim wyruszyłem, dużo czytałem, zarówno artykuły prasowe na temat sytuacji bieżącej w tych krajach, jak i książki o nieodległej historii regionu. Sięgnąłem także do swoich doświadczeń i wiedzy, analizując je na nowo. Przed wyjazdem miałem pewne tropy, które mogły mi pomóc zrozumieć przyczyny zwrotu, jaki dokonywał się w tych krajach. Nie byłem pewien, czy są prawdziwe, czy nie, dlatego należało je zweryfikować. W każdym razie pomagały mi w formułowaniu nowych pytań.

Zastanawiałem się, czy to przypadek, a jeśli nie, to jak wytłumaczyć fakt, że granice politycznej mapy, jaką uformowały nowe europejskie partie i ruchy prawicowe, zbiegają się tak bardzo, by nie rzec doskonale, z granicami Cesarstwa Austrii z połowy XIX wieku, nim stało się ono monarchią austro-węgierską. Jeśli to przypadek – w co nie mogłem uwierzyć – to jak to wytłumaczyć? Owe rozważania pozwoliły mi ukuć tezę, która była być może tylko intelektualnym konstruktem, ale chciałem zweryfikować ją na miejscu.

Moja teza brzmi następująco: po I wojnie światowej i rozpadzie monarchii austro-węgierskiej Austria została zredukowana do niewielkiej republiki o powierzchni mniejszej niż dwukrotny obszar Szwajcarii, Węgry zaś okrojono do niecałej jednej trzeciej terytorium sprzed wojny. Stali za tym Francuz i Amerykanin – premier Republiki Francuskiej Georges Clemenceau i prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson. Pierwszy był dzieckiem Oświecenia, drugi – utopistą, który położył kres izolacjonizmowi Stanów Zjednoczonych, zainicjował Ligę Narodów, prawo narodów do samostanowienia i międzynarodową współpracę, którą dziś Donald Trump tak ochoczo odrzuca.

Nieistniejąca od ponad stu lat na mapie Polska odzyskała niepodległość. Węgry zaś, podobnie jak Austria, były w żałobie, z której oba kraje próbowały się podnieść, zawiązując sojusz z nazistowskimi Niemcami. Złe kalkulacje zaowocowały kolejną klęską. Po II wojnie światowej Organizacja Narodów Zjednoczonych zastąpiła Ligę Narodów. Zwycięskie kraje Zachodu, tym razem także pod wpływem Amerykanów i Francuzów, proklamowały Powszechną Deklarację Praw Człowieka.

Oba kraje znalazły się w obozie pokonanych. Austrię do 1955 roku okupowali alianci, zaś Węgry, po opanowaniu kraju przez wojska radzieckie, znalazły się w strefie wpływów ZSRR. Do dziś wielu starszych Austriaków zwie „inwazją” to, co dla Francuzów było Wyzwoleniem, zaś wielu Węgrów pamięta, że Stany Zjednoczone nie kiwnęły palcem w 1956 roku, choć wcześniej amerykańskie rozgłośnie radiowe nadające w Europie Środkowej zagrzewały do walki budapeszteńskich bojowników powstania węgierskiego.

„Wolny świat” i Stany Zjednoczone, „bastion demokracji”! Czując na plecach oddech Związku Radzieckiego, Austriacy i Węgrzy nie mogli myśleć inaczej. Gdy jednak ZSRR się rozpadł, historia szybko odzyskała swoje prawa, odżyły wspomnienia, urazy i kłamstwa. Dla wielu Węgrów Zachód kojarzy się do dziś z traktatem z Trianon, który – w ich mniemaniu – doprowadził do rozbioru kraju, z porzuceniem w 1945 roku, ze zdradą w 1956 roku i z drastyczną transformacją gospodarczą, którą mniej utożsamiają z upadkiem komunizmu, bardziej zaś z amerykańskimi i – przede wszystkim – europejskimi instrukcjami.

W przeciwieństwie do Niemiec, Austria nigdy nie rozprawiła się ze swoją nazistowską przeszłością. Miała się za ofiarę, a nie sojusznika Hitlera. Jak w tym złośliwym dowcipie: „Austria jest krajem, który przekonał świat, że Hitler był Niemcem, a Beethoven – Austriakiem”. Austria to kraj powojennego triumfu socjaldemokracji, gdzie można było wieść spokojne życie. Mimo to, nie bez powodu, tak wielu rodzimych pisarzy czuje do niej niechęć lub wręcz matkobójczą nienawiść; nie bez powodu powstała tam partia współtworzona przez byłych nazistów – FPÖ3. Wolnościowa Partia Austrii, która nie zawahała się wychwalać zasług nazizmu, działa na politycznej scenie od 1983 roku, wchodząc w różne koalicje rządowe.

Polityczny zwrot Polski i Włoch dziwi bardziej, chociaż czy aż tak bardzo…

Długo wierzyliśmy, ja także, że w Polsce dominują tendencje lewicowe. Przecież to polscy robotnicy walczyli o demokrację i wolność związkową. Pośród tych, których Lech Wałęsa wziął na swoich doradców i którzy współtworzyli polską demokrację, byli ludzie lewicy. To są fakty. Jednakże dla obecnej większości rządzącej w Polsce są one nie do zniesienia. Robi więc wszystko, by je wymazać ze współczesnej historii Polski. Z drugiej strony, po odzyskaniu niepodległości, w Polsce międzywojennej marszałka Piłsudskiego dominowały nastroje nacjonalistyczno-konserwatywne. Podobnie jest w dzisiejszej Polsce rządzonej przez PiS, partię braci Kaczyńskich.

Znaczna część polskiego społeczeństwa nigdy nie była liberalna. Identyfikuje się z katolicyzmem, który spajał od wieków poczucie jedności i przynależności narodowej, pomagał przetrwać lata niewoli. Jednakże ów katolicyzm wielkim łukiem omija postanowienia Soboru Watykańskiego II, które – wedle jego wyznawców – sprowadziły go na manowce. Ta Polska pamięta i często wypomina europejskim demokracjom, że zostawiły ją samą, gdy Hitler i Stalin dokonywali jej rozbioru. Ta Polska postrzega Europę Zachodnią jako siedlisko dekadencji i zepsucia, wytyka jej lekkomyślność w podejściu do zagrożenia, jakie stanowi islam. Podobnie myśli Viktor Orbán i jego zwolennicy.

A Włochy?

Mussolini nie był w obozie zwycięzców. Kolebką skrajnie prawicowej Ligi jest Lombardia, a jej lider Matteo Salvini, w regionie porządku i wielkich rodzinnych firm, gdzie panowało przekonanie, że cywilizacja kończy się na południu Mediolanu, który należał do Cesarstwa Austrii aż do 1859 roku, sprawił, iż Włochy z jednego z sześciu państw założycieli wspólnoty europejskiej stały się głównym dla niej zagrożeniem. Węgry, Polska, Austria i Włochy mają swe głęboko zakorzenione historyczne powody, by odrzucać wartości Zachodu.

Z takimi oto przemyśleniami 16 sierpnia 2018 roku wsiadłem do samolotu easyJet do Budapesztu. Odtąd zamieniłem się w słuch i notowałem, co mówią moi rozmówcy. Obserwowałem i myślałem.

1 Ruch Pięciu Gwiazd (MoVimento 5 Stelle, M5S), włoska antysystemowa partia polityczna założona w 2009 roku przez komika Beppe Grillo. 13 maja 2018 roku Ruch Pięciu Gwiazd podpisał porozumienie programowe ze skrajnie prawicową Ligą Północną. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

2 Liga Północna (Lega Nord), włoska skrajnie prawicowa partia polityczna założona w 1989 roku. Od 2018 roku w wyborach partia używa skróconej nazwy Liga. W 2013 roku nowym przywódcą został Matteo Salvini. W wyborach w 2018 roku partia osiągnęła najlepszy wynik w historii – 17,37%. Po wyborach rozpoczęła negocjacje koalicyjne z Ruchem Pięciu Gwiazd. Rozmowy zakończyły się powołaniem nowego rządu z udziałem polityków Ligi – Matteo Salvini objął urząd ministra spraw wewnętrznych.

3 FPÖ, Wolnościowa Partia Austrii (Freiheitliche Partei Österreichs), austriacka skrajnie prawicowa, nacjonalistyczna i eurosceptyczna partia polityczna założona w 1955 roku. W 1983 roku utworzyła rząd z socjaldemokratyczną SPÖ, a w 1999 roku w wyborach do Rady Narodowej zdobyła 26,91% głosów i weszła w koalicję z Austriacką Partią Ludową (ÖVP). Jej wieloletnim przywódcą był Jörg Haider, który w 2005 roku dokonał rozłamu, tworząc swoją partię, Sojusz na rzecz Przyszłości Austrii.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: