Logos ergon. Między schizofrenią a hermeneutyką: od Daniela P. Schrebera do Alexandre'a Grothendiecka - Michał Gusin - ebook

Logos ergon. Między schizofrenią a hermeneutyką: od Daniela P. Schrebera do Alexandre'a Grothendiecka ebook

Gusin Michał

0,0

Opis

Logos ergon ukazuje różnorodność i złożoność psychicznego wchodzenia w relacje z językiem na styku świadomości i nieświadomego. W wielu okolicznościach zachodzi szansa lub iluzja terapii, choć jak zaświadczają przygody tu opisane, nie wszystkie dysocjacje, charakterystyczne dla schizofrenii, mogą zostać uleczone mocą zaawansowanej hermeneutyki.
z recenzji dr hab., prof. UWr Marii Kostyszak

Rozmyślnie zestawiając w tytule autora jednej z najsławniejszych autobiografii medykalizowanego obłędu z postacią jednego z najwybitniejszych matematyków XX wieku chciałem przekształcić – jak temat muzyczny – formułę Michela Foucault: szaleństwo – nieobecność dzieła, a dokładniej: pokazać drogę, na której myślenie materializuje się w postaci dających się interpretować znaczeń, jednocześnie zrywając związki z obowiązującymi regułami dyskursu, jakkolwiek droga ta bardziej naśladować ma dystans eleackiego paradoksu, na mocy którego przestrzeń jest nieciągła, niż chronologiczny przebieg. Złowrogie terytorium pęknięć i rozszczepień, podbijane od niepamiętnych czasów pracą egzegezy i komentarzy, zamienia się przeto w strefę litoralną, w której figura konceptualna uzyskuje status mapy.
Ze Wstępu

Michał Gusin – filozof, historyk idei i osobliwości, tłumacz, pracownik Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu oraz Wyższej Szkoły Bankowej w Toruniu. Publikował m.in. w „Kronosie”, „Praktyce Teoretycznej” oraz „Via Communicandi”. Autor monografii poświęconej koncepcji Jacques’a Lacana (Symptomy psychoanalizy. Jacques Lacan: od filozofii do antyfilozofii, Universitas 2018) oraz tłumaczeń prac G. Deleuze’a, J.-L. Nancy’ego, F. Guattariego, J.C. Milnera, C. Castoriadisa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 191

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Spis treści

Wstęp

Rozdział I

Granice dzieła

Wydarzenie schizofrenii

Schizologia

Rozdział II

Jestestwo psychoanalityczne

Od biografii do dzieła

Uzupełnienie biograficzne

Rozdział III

Życie-dzieło Sędziego Schrebera

Nietzsche: współczesny Schrebera

Tragedia na wspak / Hermeneutyka tekstu

Rozdział IV

Alexander Grothendieck: dzieło jako proces

Enterrement

Dzieło matematyczne – dzieło egzegetyczne

Elementy geometrii algebraicznej

Rozdział V

Work in Progress: dzieło – obecność szaleństwa

There’s no lights at the end…

Dodatek

B. Riemann, O hipotezach leżącychu podstaw geometrii

Komentarz

Bibliografia (wybór)

Indeks nazwisk

Wstęp

Pisanie książki jest sposobem odniesienia się do świata, w którym autor uczestniczy, nawet jeśli uczestniczenie to ogranicza się tylko do biernej obecności. Książka za każdym razem aspiruje do bycia pracą i wysiłkiem autoryzującego ją podmiotu. Dlatego też może zostać zaklasyfikowana jako reprezentacja dzieła, które będąc zasadą jedyności, pozwala na wprowadzenie w rozmaitość wytworów kulturowych porządku rejestru i zróżnicowania. Jedyność i wyjątkowość dzieła organizuje się poprzez nazewnictwo: jako nazwisko autora i tytuł. W tym akcie zebrania w jedno wytworów materialnych, jakimi są teksty, dzieło nie tyle jest materią, ile formą organizującą kulturę. Można jednak zauważyć, iż w kapitalistycznym sposobie produkcji, który przeniknął także wysiłek autorski, dzieło jest towarem. Trawestując Marksa, należałoby powiedzieć, że tak jak bogactwo społeczeństw kapitalistycznych występuje jako zbiorowisko towarów, tak kultura nowoczesna pełni rolę zbiorowiska dzieł. Istnieją dzieła, które to strukturalne podobieństwo podważają i problematyzują. I to im poświęcona jest niniejsza praca.

Liczba dzieł aspirujących do szeroko rozumianej kontrkulturowości jest oczywiście na tyle pokaźna, iż nie sposób jej wyczerpać, nawet odwołując się do reprezentatywnych przykładów. Dlatego ograniczyłem się do dzieł czy nawet tylko projektów dzieł wyrastających ze zderzenia ich autorów z terytorium szaleństwa jako choroby, jako niedającego się zracjonalizować nierozumu, jako nadmiaru znaczenia – doświadczeniem tak rozlegle opisywanym w nowoczesnych dyskursach psychologicznych i psychiatrycznych, także filozoficznych. Michel Foucault, pisząc Historię szaleństwa, wskazywał, że szaleństwo nie może wypowiedzieć siebie, że mowa szaleństwa otwiera otchłań, usuwając grunt możliwego metajęzyka, niknie we własnym pomruku, a jednocześnie nad ową przepaścią rozbłyskuje świadectwo tych, którzy staną się punktami orientacyjnymi w nieustającej monotonii bełkotu nierozumu. Byłoby więc szaleństwo doświadczeniem, które nie może być odzyskane ani w dyskursie o nim (czyli wiedzy, na przykład psychologicznej bądź psychiatrycznej), ani w jego bezpośrednim przeżyciu, o czym zaświadczają Friedrich Hölderlin, Friedrich Nietzsche i Antonin Artaud, będąc emblematycznymi figurami nowoczesnej relacji człowieka wobec nierozumu. Ramowy problem Historii szaleństwa wyznaczony byłby odniesieniem do swoistej wersji heglowskiej dialektyki jako sposobu odzyskiwania, zapośredniczenia bezpośredniości pierwotnie wymykającej się pojęciu – chodziłoby o rozwikłanie dialektycznego splotu, w którym kultura zachodnia, dokonując ekskluzji szaleństwa poprzez medykalizację, pozbawiałaby się jednocześnie możliwości jego zmierzenia, także zmierzenia się z nim inaczej niż w doświadczeniu tragiczności. Możliwość zastąpienia dialektycznej struktury historii, języka i logosu „tragiczną” strukturą doświadczenia granicy, zerwania i rozdarcia stanowiła centralny motyw przedmowy Historii szaleństwa, i zapewne z tego powodu w kolejnych wydaniach przedmowa ta została opuszczona. Szaleństwo byłoby nieobecnością dzieła…

Rozmyślnie zestawiając w tytule autora jednej z najsławniejszych auto­biografii medykalizowanego obłędu z postacią jednego z najwybitniejszych matematyków XX wieku, chciałem odwrócić ową foucaultowską formułę: dzieło z szaleństwem współobecne i mu współistotne, a dokładniej – pokazać drogę, na której myślenie materializuje się w postaci dających się interpretować znaczeń, jednocześnie zrywając związki z obowiązującymi regułami dyskursu, jakkolwiek droga ta bardziej naśladować ma dystans eleackiego paradoksu niż chronologiczny przebieg. Stąd też kolejność rozdziałów.

W rozdziale pierwszym wskazuję rację ustanawiającą terytorium określone jako „między schizofrenią a hermeneutyką”. Racja ta sięga w oczywisty sposób do Anty-Edypa, ale także ma swoją artykulację w literze Le Schizo et les langues jako dziele par excellence brzegowym. Rozdział drugi wskazuje na możliwość dzieła, które nigdy nie powstało albo raczej na to, iż możliwość ta utrwaliła się jako realna egzystencja podtrzymywana psychoanalitycznym procesem. Zrealizowana możliwość dzieła artykułującego doświadczenie przebywania niemal literalnie między schizofrenią a hermeneutyką stanowi tytułowy punkt wyjścia: od… Punktem dojścia byłby nadmiar dzieła, swoisty eksces logosu, nieznajdujący miejsca albo nawet niemieszczący się w uniwersum: propozycja Finnegans Wake. W charakterze tego, co mogłoby przybliżyć geometrię tego dalekiego od intuicji terytorium, zamieściłem przekład klasycznego wykładu Bernharda Riemanna wraz z krótkim komentarzem.

Nie prezentuję ani nie dokonuję egzegezy przywoływanych tu tekstów – służyć mają za ilustrację możliwości procesu powstawania dzieła. Przy pomocy pięciu figur konceptualnych – termin wyjaśniony w trakcie jego stosowania – przedstawiam doświadczenia-dzieła, pięciu postaci pracy: Siergieja Pankiejewa (znanego bardziej jako freudowski przypadek „Człowiek-Wilk” albo Wolfman), Daniela Paula Schrebera (autora Denk­würdigkeiten eines Nervenkranken, a zarazem współczesnego Friedricha Nietzschego), Louisa Wolfsona (autora niezwykłej książki Le Schizo et les langues), Alexandre’a Grothendiecka (najwybitniejszego matematyka XX wieku, człowieka pisma i zapisu, ale także autora Récoltes et Semailles) oraz Jamesa Joyce’a (tutaj przede wszystkim jako twórcy Finnegans Wake). Wykorzystując pojęcia i tropy argumentacyjne wywodzące się zarówno z psychoanalizy (a dokładnie: słownika Jacques’a Lacana), jak i nieortodoksyjnej linii tzw. schizoanalizy (Félix Guattari i Gilles Deleuze), staram się równocześnie pokazać ich użyteczność, ale i ograniczenia, a także genezę – oczywiście daleki jestem od próby jakiegokolwiek „psychoanalizowania”. Jednym z celów takiego ujęcia jest pokazanie rozlicznych głębokich związków pomiędzy psychoanalizą, literaturą i filozofią, które na różne sposoby kodują nasze współczesne samorozumienie istot funkcjonujących w „chorobliwym uniwersum”. Tym, co łączy przywoływane tu postacie, jest ich graniczna pozycja wobec psychoanalizy i w psychoanalizie oraz krańcowe pogrążenie się w języku – ze swojego tu sposobu bycia tworzą tak dzieło, jak i życie, swoistą bio-grafię, w przestrzeni której przecinają się rozmaite powierzchnie niczym powierzchowne nasze ich doświadczania poprzez teksty przez postacie te pozostawione, niczym „wielokrotnie poszerzone wielkości” w hermeneutyczno-egzegetycznej pracy.

Trajektoria niniejszej książki, podobnie jak w przypadku większości aktualnych działań, została zmodyfikowana zdarzeniem pandemii, wydarzającej się jako czasoprzestrzeń wyznaczająca atrakcyjność upadłych w nią obiektów. Jak pokazuje nowożytna historia, warunkiem mniej lub bardziej intensywnej ciągłości samej historii jest proces przemiany tego, co pandemiczne, w endemiczne bycie w świecie. Osobliwości wszak pozostają – niczym imponderabilia – rozpościerając terytorium z definicji niespójne, nie-całe, a jednak popękane. Zapuszczając się nań z intencją nadania formy temu, co tam napotkane, praca piszącego podmiotu tężeje jako jeszcze jedno upublicznione świadectwo czasu teraźniejszego:

Pandemia 2020/21

Rozdział I

Granice dzieła

Au fond de l’homme, le Ça: la cellule schizophrénique, les molécules schizo, leurs chaînes et leurs jargons.

G. Deleuze, F. Guattari:L’Anti-Œdipe

W starożytnym rozumowaniu przypisywanym uczniowi Parmenidesa, Zenonowi, Achilles nigdy nie dogoni żółwia, jeśli ten wyruszył w wyścigu trochę wcześniej i z trochę przesuniętego względem startu miejsca. Najszybszy biegacz Greków, argumentował Zenon, nie może w skończonym czasie pokonać nieskończonej ilości punktów drogi oddzielających go od żółwia przemierzającego kolejną nieskończoną ilość punktów swojej – w tym czasie pokonanej – drogi; nie może, przynajmniej jeśli nasze pojęcia przestrzeni i czasu opieramy na intuicji continuum, czyli przestrzeń, tak jak odcinek drogi, jest ciągła, nie ma dziur i reprezentuje się jako geometryczna wielkość, a czas, tak jak trwanie wyścigu, będzie reprezentowany jako wielkość arytmetyczna, której miarą jest moment teraźniejszy wyobrażony jako „punkt” w ciągłym środowisku. Rozumowanie to, znane jako jedna z antynomii przeciwko możliwości ruchu i zmiany, w tak oczywisty sposób sprzeczne z powszechnym doświadczeniem i Achillesa, i prawdopodobnie żółwia, niepokoiło umysły starożytnych w niemniejszym stopniu co myślicieli nowożytnych, stając się dla tych ostatnich także okazją do artykulacji innych osobliwości. Antynomia Zenona otwierałaby dostęp do możliwości swoistego rozsunięcia, przesunięcia czy odsunięcia noesis od aiesthesis, sytuując się tym bardziej po stronie tego, co niepokojące, jako że kwestionowałaby jedność bycia i myślenia, o której nauczał Parmenides.

Dziedzictwo eleackiego rozumowania, jako element logosu, tego, co zapisuje się jako uniwersum myślenia, skłania do wysiłku skatalogowania, ale i usunięcia związanych z nim niedogodności – rozwiązań antynomia doczekała się wielu, choć każde z nich bardziej przypomina nowe sformułowanie zagadnienia niż uzgodnienie doświadczenia z racjonalną, opartą wyłącznie na ratio, reprezentacją owego doświadczenia. Na pozór humorystyczną wersję zaanonsowanej trudności znajdziemy u Lewisa Carrolla, autora sławetnych przygód Alicji, w aforystycznym mini-opowiadaniu Co Żółw powiedział Achillesowi, w którym aktualny zwycięzca wyścigu Achilles ponosi porażkę w uzasadnieniu obowiązywalności sądu hipotetycznego, którego przykład Żółw zapożyczył od Euklidesa: rzeczy równe temu samemu są też równe sobie, a dwa boki danego trójkąta równe są temu samemu, zatem dwa boki tego trójkąta są sobie równe (jeśli prawdziwe są zdania A oraz B, to prawdziwe jest zdanie Z). Implikacja albo raczej schemat implikacji otwiera niekończący się regres: gdy chcemy uznać wniosek, pozostawiając przesłanki, zmuszeni jesteśmy do dołączenia innej przesłanki, w której występuje wniosek. Żółw wypełnia tym wydłużającym się wnioskowaniem uwagę Achillesa, nieznajdującego w istocie sposobu wyjaśnienia swojego zwycięstwa, które początkowo wydawało się wynikać z faktu zmniejszania się przemierzanych równocześnie przez Żółwia i Achillesa odcinków drogi. Gilles Deleuze nazwał tę konstatację paradoksem Lewisa Carrolla, zauważając, iż sprowadza się ona do zakwestionowania jednorodności (homogeniczności) znaczenia jako atrybutu wypowiedzi, ale także logosu 1. Polisemiczność tego ostatniego terminu mogłaby być odzwierciedlona właśnie jako heterogeniczność albo różnorodność znaczenia.

Jak wiadomo, grecki logos nie ma adekwatnego odpowiednika w żadnym języku nowożytnym. Można nawet uznać ten termin za wzorzec terminów nieprzekładalnych, leżących u podstaw pracy tłumaczenia i rozumienia mowy:

Greckie słowo ‘logos’ (λόγος) ma tak szeroki zakres znaczeniowy i tak wiele różnych zastosowań, iż trudno jest zobaczyć je w perspektywie innego języka inaczej jak wielogłosowe, a w każdym razie nie można go przełożyć, nie posługując się mnogością różnych słów. Ta wieloznaczność, traktowana czasami przez gramatyków jako homonimiczność, wedle nowożytnych komentatorów została uznana zwyczajowo za cechę charakterystyczną mowy i myśli greckiej, odsyłającą, poza znaczeniami technicznymi, do pierwotnego znaczenia słowa ‘legein’ (λέγειν): „zbierać, gromadzić, wybierać”. Tym, co jest tutaj nieprzetłumaczalne, w sposób wzorcowy, to jedność, u podstaw idei „gromadzenia”, serii pojęć i operacji – matematycznych, rozumowych, dyskursywnych, językowych – które wraz z łaciną wyrażają się za pomocą słów ze sobą niepowiązanych 2.

Historia słowa „logos”, przekształcającego się w terminy tylko częściowo oddające jego znaczenie w poszczególnych językach, byłaby zatem realizacją postępującego rozwarstwiania, rozszczepiania i różnicowania nigdy później niewyjawionej całości, o czym poucza Martin Heidegger, wykładając logion Heraklita. W filozoficznym projekcie przemyślenia metafizyki autor Bycia i czasu odnajduje w greckim logosie niezrealizowaną obietnicę uchwycenia różnicy ontologicznej, której zapomnienie wyznaczyło los filozofii jako realizacji [dyskursu o…] jedności bytu, myślenia i języka 3. Logos, źródłowo zawierający w sobie ‘legein’, wyznaczałby sferę możliwości połączenia albo syntezy tego, co występuje jako różnorodność, co jest rozproszone. Czym byłby zatem logos ergon?

Słownikowo ‘ergon’ (έργον) oznacza dzieło i działanie, występuje także w znaczeniu trudności albo czegoś, co jest trudne 4, a zatem złożenie ‘logos ergon’ w pierwszym przybliżeniu byłoby działaniem i z tego procesu wyłaniającym się dziełem logosu jako zbierania z mnogości rozproszonych znaczeń, znaków albo samych znaczących. Granicami tego procesu byłyby wydarzenia, których nazwy są także greckie: schizofrenia i hermeneutyka. Pod tą ostatnią kryje się oczywiście nie tylko nowożytne rozumienie „sztuki i metody interpretacji”, których potrzeba podyktowana została rozpadem starożytno-średniowiecznego kosmosu i wzrastającą świadomością perspektywizmu podmiotu, ale także całe pole semantyczne anonsowane greckim źródłosłowem:

Hermeneutyka jest sztuką „hermeneuein”, tzn. ogłaszania, tłumaczenia, wyjaśniania i wykładania. „Hermesem” nazywano posłańca bogów przekazującego wieści śmiertelnikom. Praktyka hermeneutyki jest w istocie zawsze przenoszeniem pewnej sensownej treści z innego „świata” do własnego. Odnosi się to także do podstawowego znaczenia terminu „hermeneia”, „wypowiadania myśli”, przy czym samo pojęcie wypowiedzi jest wieloznaczne, jako obejmujące wyrażanie, wyjaśnianie, wykładnię i przekład […]. W późniejszej grece „hermeneia” może także oznaczać „uczone wyjaśnienie”, a „hermeneus” zarówno tego, który wyjaśnia, jak i tłumacza. Charakterystyczne jest wszakże powiązanie „sztuki hermeneia” – hermeneutyki, ze sferą sakralną, gdzie autorytatywna wola objawia słuchaczowi to, co miarodajne5.

Wydarzenie hermeneutyki, jako tego, w co wpisana jest praktyka, zakłada zatem uniwersum głębszego, źródłowego, bywa że ukrytego znaczenia, które transmituje się w postaci tradycji kulturowej – zadaniem hermeneuty byłoby nie tylko tropienie śladów obecności pierwotnego sensu spoczywającego pod fałdami materialnego obiektu (tekstu, dzieła, treści symbolicznej) i ożywiania go w jego źródłowości, ale także utrzymywanie swoistego dystansu wynikającego z pozycji pośrednika albo tłumacza. Hermeneuta działałby niczym Achilles, ścigający stale wyruszającego wcześniej żółwia unoszącego ze sobą znaczenie samego wyścigu, niczym jego znaczony, i pozostawałby de jure poza zasięgiem aktualnych umiejętności greckiego bohatera, chociaż de facto interpretacja nie ponosi porażki, podobnie jak dialektyka w niektórych ujęciach: interpretacja nadaje sens, jest jego produkcją, niemniej nie ma już mowy o hermeneutyce – tak jak zwycięski Achilles w wyścigu z żółwiem6. Hermeneutyka jako wydarzenie wyznaczałaby także zakres tego, co da się przyswoić, co warte jest przełożenia i przeniesienia, nie wszystko bowiem w obrębie nie-mojego świata jest tak samo istotne. Nowożytna historia hermeneutyki – od interpretowania tekstów świętych, przez „metodologię” Geisteswissenschaften, po alianse z psychoanalizą – wskazuje, jak ważne jest dokonanie selekcji7.

Jeśli jeden graniczny moment pracy logosu nazwaliśmy wydarzeniem hermeneutyki ze względu na wybieralność i gotowość możliwego znaczenia, to drugi, nazwany schizofrenią, jak łatwo wnioskować, ma anonsować nie tylko jednostkę chorobową, ale proces w pewien sposób poprzedzający tropienie założonych sensów, zgodnie z etymologią logosu jako legein działania w kontrapunkcie do schizo (σχίζω): rozdzielania, rozłupywania, rozdzierania.

Wydarzenie schizofrenii

Eugene Bleuler, wprowadzając na początku XX wieku nazwę „schizofrenia” dla grupy objawów chorobowych zgromadzonych w formule opisowej dementia praecox8 o jednoznacznie negatywnym wydźwięku, utworzył swoiście heterologiczny termin, którego intensja wykroczyła poza pole psychiatrii:

Terminem „dementia praecox” albo „schizofrenia” oznaczamy grupę psychoz, których przebieg czasami jest chroniczny, a czasami wyznaczony okresowymi atakami i które mogą się zatrzymać albo ustąpić w dowolnym stadium, chociaż nie udaje się w pełni restitution ad integrum. Choroba ta charakteryzuje się specyficzną zmianą myślenia, odczuwania i odnoszenia do zewnętrznego świata, który też jawi się w szczególny sposób […]. W każdym przypadku [z tej grupy psychoz] stykamy się z mniej lub bardziej wyraźnym rozszczepieniem (Spaltung) funkcji psychicznych. Osobowość traci swoją jedność; sporadycznie zdają się ją reprezentować różne psychiczne kompleksy9.

Bleuler, sprawując przez wiele lat stanowisko dyrektora szpitala psychiatrycznego w Rheinau, miał okazję do rozmów i obserwacji pacjentów, co zapewne skłoniło go do mniej fatalistycznego ujęcia przebiegu dolegliwości niż to w wydaniu Emila Kraepelina, dla którego otępienie wczesne było nieodwracalnym zanikiem zdolności psychicznych10. Wprowadzając nową nazwę, nadawał nazwę także tym, którzy podlegali takim stanom: schizofrenia powoływała schizofrenika, wyodrębniając go z różnorodności imion szaleństwa, ale w taki sposób, iż dla niego samego to nowe imię było niedostępne jako nazwa utraconej jedności albo zdolności syntezy, dzięki której jest się podmiotem. Głównym bowiem wyróżnikiem w tym nowym nazewnictwie jest oddzielanie się funkcji afektywnej od funkcji intelektu (w sensie kantowskiego Verstand), a tej od funkcji poznawczo-społecznej, splecionych węzłem boromejskim. Bleuler szczegółowo odróżnił objawy pierwotne (część podstawowego procesu chorobowego uznawał za uwarunkowany organicznie) i wtórne (reakcja podmiotu na chorobę) od symptomów bazowych (najbardziej charakterystycznych dla specyficznych dolegliwości psychicznych) i dodatkowych (wspólnych dla innych zaburzeń). Wedle szwajcarskiego psychiatry pierwotnym objawem schizofrenii jest Spaltung, czyli utrata związków asocjacyjnych w różnych obszarach odczuwania, myślenia abstrakcyjnego i zachowania. Oprócz tego, iż takie uszkodzenie stanowi objaw pierwotny, jest także częścią tzw. poczwórnego A: autyzm (odgrodzenie się od postrzegalnej realności i społeczna izolacja), ambiwalencja (równoczesne występowanie sprzecznych uczuć i wyobrażeń), afektywne zaburzenia oraz asocjacyjny rozpad. Symptomy przez Kraepelina zaliczane do typowych, takie jak halucynacje i urojenia, zostały przemieszczone do wtórnych, a więc tych, które nie wyróżniają samego procesu chorobowego, lecz pojawiają się, „kiedy chora psyche reaguje na procesy zewnętrzne lub wewnętrzne”. Skoro objawy wtórne pochodzą od reakcji zaburzonej psychiki, skupić się należy na ich znaczeniu i uznać, że mogą zostać zrozumiane, a zatem ich zawartość powinna być poddana analizie, nie odrzucana. Byłoby to swoistym upodmiotowieniem schizofrenika i nadaniem rangi jego mowie jako syntezie (legein), wyrażającej czy artykułującej rozszczepienie, pęknięcie i klęskę syntezowania, zbierania różnorodności w całość. W takim sensie termin „schizofrenia” byłby heterologiczny: jako pojęcie z definicji będące zebraniem w jedno różnorodnych własności podpadających pod nie (jego ekstensję) obiektów, jako efekt syntezy, oznaczałoby coś wobec tego aktu zbierania i syntezowania przeciwstawnego: jego niemożliwość. Wypowiedzi składające się na album schizofrenicznej mowy, często podobne do konstrukcji zdaniowych spotykanych w rozmaitych odmianach afazji, są jednak od nich różne – przez tę różnicę uzyskują tożsamość. W afazji bowiem słowa, które zostały „zapomniane”, są zastępowane innymi na mocy czy to semantycznego, czy fonetycznego związku istniejącego pomiędzy nimi11. W wypowiedzi z albumu schizofrenika zaś znaczenie poszczególnych słów stale się przemieszcza, krąży i wymienia z innymi – neologizmy stanowią bazę wypowiedzi; chociaż słowa w zdaniu nie są używane przypadkowo, ich dobór nie jest podporządkowany intencji wyrażenia zwyczajowo kojarzonego z nimi znaczenia, nie chodzi też o metaforyzację i metonimizację jako figury mowy wysokiej – dzieje się niejako odwrotnie: wypowiedź jest fragmentem (aktem mowy) niedającego się zatrzymać w języku procesu semiotyzacji.

Współczesny Bleulerowi Zygmunt Freud postulował, iż sam wyraz czy ekspresja psychozy jest formą obrony przed tym, co będąc wyparte, z jakichś przyczyn powraca w aktualne doświadczenie podmiotu: „to co uważamy za chorobliwy wytwór, formację maniakalną, tak naprawdę stanowi próbę uleczenia, rekonstrukcję”12. Z tego też powodu czyni zarzuty pod adresem nazewnictwa Bleulera: analizowany przez Freuda tekst sędziego Schrebera – pierwsza psychoanalityczna próba zmierzenia się z doświadczeniem, które nie jest nerwicą – będący niemal fenomenologicznym auto-wglądem w chorobę, potwierdza, iż jest to spójna i kompletna artykulacja przeżyć i bieżącego do nich odniesienia podmiotu-autora (objawy wtórne). A zatem nie można na jego podstawie wnosić o istnieniu procesu rozszczepiania władz psychicznych – formacja maniakalna reprezentowana przez sędziego Schrebera nie podpadałaby pod grupę schizofrenii jako paranoja, chociaż nie o samo nazewnictwo idzie13. Stawką byłoby tu wyznaczenie zakresu możliwości psychoanalizy, tego, na ile – będąc metodą terapeutyczną rozgrywającą się w mowie-logosie pacjenta – ma wpływ na efektywne rozumienie owej mowy pacjenta, ujawnianie tego, co ona zakrywa, co wyraża poza intencjami czy wbrew intencjom nadawcy. Innymi słowy, chodzi o pytanie dotyczące prawomocności ujęcia grupy psychoz z kategorii dementia praecox albo schizofrenia takimi samymi środkami, jakie stosuje się w przypadku nerwic. Jak wiadomo, Freud wnosił poważne zastrzeżenia: na poziomie terapeutycznym nie da wytworzyć się relacji przeniesienia pomiędzy analitykiem a psychotycznym pacjentem; niemniej jednak, mimo osobistej niechęci do schizofreników14, autorObjaśniania marzeń sennych wyraża uznanie dla pracy Bleulera, dla zebranych w niej przykładów i na ich podstawie formułuje istotną hipotezę dotyczącą tworzenia wypowiedzi jako nieprzerwanej semiotyzacji:

W wypadku schizofrenii słowa poddane są temu samemu procesowi, który z utajonych myśli sennych tworzy obrazy senne – procesowi określanemu przez nas mianem psychicznego procesu pierwotnego. Słowa ulegają kondensacji i za sprawą przesunięcia bez reszty przekazują sobie swe obsady; proces ten może pójść tak daleko, że jedno jedyne, predestynowane do tego wskutek wielorakich odniesień słowo przejmuje zadanie reprezentowania całego łańcucha myśli15.

Nie chodzi tylko o to, że słowa traktowane są na podobieństwo rzeczy (w związku z tym rozróżnienie wyobrażeń słownych od wyobrażeń rzeczowych stanie się tematem szeroko omawianym w literaturze psycho­analitycznej16), ale przede wszystkim o produktywność znaczeń, wytwarzanie sensów na bazie znaczących w tym przypadku wypowiedzi, o proces semiotyzacji.

Kiedy w Anty-Edypie Deleuze i Guattari piszą, iż „[…] schizofrenik jest wytwórcą uniwersalnym. Nie ma potrzeby, aby w tym przypadku odróżniać produkcję od jej produktu” i odwołują się do figury brikolażu Claude’a Lévi-Straussa17, to dają najbardziej poglądową wersję schizofrenii jako nieograniczonej semiotyzacji. Zaproponowany w związku z psychoanalitycznym impasem ujęcia figury schizofrenika termin „schizoanaliza” nie miał na celu romantycznego waloryzowania szaleństwa jako pierwotnej mocy pragnienia, w niewielkim też stopniu nawiązywał do politycznego projektu antypsychiatrii spod znak Ronalda Lainga i Thomasa Sasza – oczywiście wywoływał psychoanalizę jako dyskurs redukujący wydarzenie schizofrenii do obszaru wyznaczonego przez perspektywę funkcjonowania nerwicy (którą to perspektywę nazywają najczęściej Edypem), ale co najważniejsze dla niniejszych rozważań, uruchamiał anasemiczny potencjał terminu wprowadzonego przez Bleulera, jednocześnie wyprowadzając go poza dyskurs psychiatryczny.

Tytuł Anty-Edyp. Kapitalizm i schizofrenia wskazuje, że to subwersyjne rozumienie schizofrenii rozpoczyna się od swoistej batalii z psychoanalizą, dla której zdaniem autorów kompleks Edypa jest najdroższym wynalazkiem, wręcz aksjomatem obecnym w mocno zróżnicowanym dyskursie psychoanalitycznym. Najogólniej rzecz ujmując, to konstytutywny element podmiotowości, czynnik-proces określający strukturę ludzkiego pragnienia. Psychoanaliza sytuowała go na poziomie rodzinnym, czyli w ramach triady dziecko–matka–ojciec: najpierw dziecko pragnie (kieruje swoje uczuciowe obsadzenia) rodzica płci przeciwnej, kierując wrogie uczucia do osobnika tej samej płci (postać pozytywna kompleksu), aby później, identyfikując się z rodzicem tej samej płci, rywalizować o jego względy z rodzicem płci przeciwnej (postać negatywna). Krótko mówiąc, cały porządek pragnienia psychoanaliza określałaby na podstawie dialektyki triady: „oddziaływanie [kompleksu Edypa] pochodzi stąd, że uruchamia on instancję zakazującą (zakaz kazirodztwa), która broni dostępu do naturalnie poszukiwanego zaspokojenia i nierozerwalnie wiąże pragnienie z prawem”18. Jest to pierwszy wyróżnik, który w optyce Guattariego i Deleuze’a czyni z psychoanalizy strategię służącą do niewłaściwego albo zniewalającego rozumienia pragnienia, okrojenia go i zredukowania, dzięki czemu staje się ono momentem rozgrywki mechanizmów społeczno-ekonomicznych – strategia taka wpisuje się w aktualną pracę formacyjną społeczeństwa kapitalistycznego. Za sprowadzeniem pragnienia na pole zakazu i prawa dokonuje się swoista „teatralizacja” tegoż: warunkiem istnienia pragnienia jest przygotowanie sceny, na której wszystkie występujące postaci odsyłać będą do ojca bądź matki – bez znaczenia, czy realnych, czy symbolicznych – zaś zdarzenia do źródłowej sceny pierwotnej. Psychoanalityczna nieświadomość jako „inna scena” stanowiłaby właśnie tego rodzaju teatr, w którym realne są tylko fantazmaty.

Drugi zarzut pod adresem kompleksu Edypa podkreśla, iż zamknięcie pragnienia w obszarze rodziny zapoznaje jego istnienie w polu społecznym, co skrzętnie wykorzystuje formacja ekonomiczno-społeczna, jaką jest kapitalizm. Ten bowiem ma tendencje do redukowania wszelkich stosunków społecznych do relacji towarowych, których ostatecznym wyznacznikiem jest uniwersalna ekwiwalencja. Deterytorializuje pragnienie, burząc tradycyjne kody, które ograniczają i blokują przepływ stosunków społecznych i stosunków produkcji. Takimi kodami są relacje pokrewieństwa, struktura klasowa, wierzenia, tradycje, zwyczaje itd. Kapitalizm byłby zatem siłą aktywną, swoistym wcieleniem nietzscheańskiej woli mocy, gdyby nie wpisana w jego procesualność fatalna kontrakcja: siła reaktywna odpowiedzialna za koszmar faktycznego świata kapitalistycznego, którego alienującą naturę znamy od czasów Marksa. Równocześnie z deterytorializacją pojawia się reterytorializacja jako oddziaływanie blokujące. Kapitalizm niejako dokonuje operacji polegającej na wyczyszczeniu strumieni przepływów z treści (ustanowienie aksjomatyki). Kompleks Edypa służyłby zamknięciu pragnienia w strukturze rodziny, a stąd tylko szczątkowe i fetyszyzowane pragnienie obsadza pole społeczne regulowane prawem kapitału. Deterytorializując, kapitalizm pozwala na swobodny przepływ szczątków słów, przekonań, zwyczajów, wyobrażeń, które później reterytorializuje między innymi na mocy struktury kompleksu Edypa w neurotyczny trójkąt „tata–mama–ja”. Co więcej, w ruchu reterytorializacji kapitalizm wciąż przesuwa granicę, ku której zmierza. I w tym miejscu pojawia się szczególne użycie terminu schizofrenia – w rozumieniu autorów Anty-Edypa nie jest to nazwa jednostki chorobowej, ale swego rodzaju potencjalność przypisana samej naturze (produktywnej, a nie teatralnej) pragnienia, na mocy której proces reterytorializacji stale może być przekierowywany albo inaczej mówiąc: jego re- ciągle zamienia się na de- [terytorializację]. Schizofrenia byłaby zatem prawdziwie aktywną i rewolucyjną (subwersyjną) składową pragnienia – kliniczna postać stanowiłaby swego rodzaju efekt działania kapitalistycznej aksjomatyzacji samego pragnienia (molekularne składowe formacji kapitalistycznej), i w niej właśnie, jak w soczewce, zobaczyć można byłoby niedogodności tegoż procesu społeczno-ekonomicznego, jakim jest kapitalizm.

Ujmując to jeszcze inaczej, w perspektywie, której Anty-Edyp wiele zawdzięcza, tj. w perspektywie Jacques’a Lacana, można przyjąć, że „proces schizofreniczny” polega na erozji kompleksu Edypa i porządku symbolicznego, w efekcie czego organizujący znaczący (Imię-ojca) nie uzyskuje swojego miejsca w strukturze (wykluczenie – forkluzja) określającej relacje społeczne (identyfikacja płciowa, odniesienie do innej płci, a w istocie cała socjalizacja pierwotna).

Deleuze w artykule przeznaczonym dla Encyclopédie Universalis, będącym swoistym streszczeniem jednego aspektu Anty-Edypa, wskazuje na kontekst tak rozumianego procesu:

Poszukiwania Lacana pokazują dystynkcję pomiędzy wyparciem neurotycznym, które kieruje się na „znaczonego”, a wykluczeniem psychotycznym zachodzącym w samym porządku symbolicznym na poziomie „znaczonego”, wytwarzając dziurę w strukturze, puste miejsce, za sprawą którego to, co zakluczone w symbolicznym, pojawia się w realności podmiotu pod postacią halucynacji. Schizofrenik figurowałby w tej perspektywie jako ten, który nie może już rozpoznać albo ustanowić własnego pragnienia. Pogłębiałoby to negatywne ujęcie schizofrenii wedle wymogu psychoanalizy: czego brakuje schizofrenikowi, aby „zadziałał” na nim psychoanalityczny mechanizm? […] Zastanawiające jest, jak bardzo narzuca się schizofrenikowi nie jego problemy: ojciec, matka, prawo, znaczący; schizofrenik jest gdzie indziej, co z pewnością nie jest przesłanką dla wnioskowania o tym, że brakuje mu tego, co go dotyczy. Na ten temat wszystko powiedzieli Beckett i Artaud […]. Staramy się opisać schizofrenię w terminach pozytywnych. Dysocjacja, autyzm, utrata rzeczywistości są zwyczajowymi terminami stworzonymi przede wszystkim po to, aby nie słuchać schizofreników. Dysocjacja jest złym słowem na oznaczenie stanu elementów wchodzących w skład tych szczególnych maszyn, pozytywnie określanych maszyn schizofrenicznych – widzieliśmy maszynową rolę nieobecności połączenia. „Autyzm” jest bardzo niewłaściwym słowem na oznaczenie ciała bez organów i wszystkiego, co na nim się dzieje, które nie ma nic wspólnego z wewnętrznym życiem oddzielonym od rzeczywistości. Utrata rzeczywistości – jak można coś takiego mówić o kimś, kto żyje nieznośnie blisko realnego („to uczucie zadające umysłowi wstrząsające brzmienie materii”, jak pisze Artaud w Nerwo-wadze). Zamiast ujmować schizofrenię w funkcji destruktywnej, którą wprowadza w osobowość, albo jako dziurę czy pęknięcie, które ujawnia w strukturze, należy potraktować ją jako proces. Gdy Kraepelin usiłował ufundować koncepcję dementi praecox, nie definiował jej na podstawie ani przyczyn, ani symptomów, ale przez proces, przez ewolucję i stan końcowy. Tenże [stan terminalny] był ujmowany jako całkowity rozpad […]. Całkiem inaczej jest u Jaspersa, a dzisiaj u Lainga, rozumiejących bogate pojęcie procesu: zerwanie, wybuch, przebicie zrywające ciągłość osobowości, wprowadzenie w rodzaj podróży poprzez intensywną i przerażającą „większą rzeczywistość” prowadzącą liniami ujścia, gdzie zawija się natura i historia, organizm i umysł. Rozgrywa się to między organami-maszynami schizofrenicznymi, ciałem bez organów i przepływami intensywności na tym ciele…19

Schizologia

Jednym z najczęściej stawianych autorom Anty-Edypa zarzutów jest zarzut literalizacji choroby, postrzegania schizofrenii na wzór literackiej figury: bohaterowie powieści Becketta, świadectwo Artauda bądź „wglądy” Schrebera stanowić mają materiał źródłowy. Tym bardziej może dziwić nieobecność tekstu, którym Deleuze niewątpliwie był przejęty. Chodzi o książkę Louisa Wolfsona zatytułowaną Le Schizo et les langues ou la phonétique chez le psychotique (Esquisses d’un étudiant de langues schizophrénique). Zainteresowanie w kręgach literackich, a przede wszystkim kręgach teoretyków literatury oraz psychoanalityków wzbudziło nie tylko samo dzieło, ale także przedmowa Gilles’a Deleuze’a20. AutorRóżnicy i powtórzenia zainteresował się, a nawet zafascynował napisanym poprawną, acz udziwnioną francuszczyzną tekstem, którego fragmenty pierwotnie publikowały Sartrowskie „Les Temps Modernes” (numer lipcowy z 1964 roku), a świadczą o tym fragmenty z Logiki sensu. Deleuze