Literatura grozi myśleniem - Piotr Kołodziejski - ebook

Literatura grozi myśleniem ebook

Piotr Kołodziejski

0,0

Opis

Książka – swoiste edukacyjne credo autora – to efekt namysłu nad myśleniem jako aktywnością decydującą o conditio humana, a także nad sposobami odpowiedzialnego organizowania warunków uprawiania tej aktywności przez innych. Ponieważ każdy człowiek, żyjąc, „wymyśla” unikatową o-powieść autobiograficzną i w ten sposób siebie stwarza, bezcenna w tym niezwykłym procesie, wyznaczanym datami narodzin i śmierci, może się okazać – zdaniem autora – literatura, czyli zbiór opowieści o doświadczeniach cudzych. Opowieści, w których jako ludzie mamy szansę się przeglądać – nawet jeśli ta literatura, ze względu na swą specyfikę, grozi myśleniem. A raczej właśnie dlatego.

Sprawdzony w wieloletniej praktyce i ze znawstwem opisany model edukacji humanistycznej – na miarę XXI wieku – zdecydowanie przeciwstawia się urzędowym schematom. Propozycje zawarte w książce są i konkretne, i nowatorskie, a ich lektura sprawia niewątpliwą intelektualną przyjemność. Autor świetnie zna literaturę i literaturoznawstwo, a prezentowane działania to droga do wolności, rozumienia świata, współpracy, zdolności wyrażania własnych poglądów, akceptacji różnicy i niezgody na myślenie upraszczające rzeczywistość. Efekty są znakomite, a przywoływane wypowiedzi licealistek i licealistów dowodzą, że taka podmiotowa edukacja to nie fantasmagoria, ale realna możliwość.
Całość publikacji ujmuje stylistyczną swadą. Włączenie w narrację chwytów retorycznych, przechodzenie od żartu i ironii do tonu zdecydowanie poważniejszego, a przede wszystkim ciekawe propozycje problemowych analiz rozmaitych współczesnych tekstów kultury (literatura, malarstwo, fotografia, rzeźba, mural itd.) oraz utworów budujących naszą wspólnotową pamięć – wszystko to sprawia, że opisanymi w książce kwestiami zainteresują się z pewnością nie tylko nauczyciele i akademicy.
[Z recenzji prof. dr hab. Marii Kwiatkowskiej-Ratajczak]

Piotr Kołodziej – profesor Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie i dyrektor Instytutu Filologii Polskiej, doktor habilitowany, literaturoznawca, dydaktyk, a także nauczyciel języka polskiego w liceum (VIII PALO w Krakowie), dokąd zaprasza swoich studentów. Interesuje się głównie interferencjami literatury i sztuk wizualnych (zwłaszcza malarstwa), jak również teorią i praktyką kształcenia (ujęcie antropologiczne) – jest współautorem koncepcji edukacji humanistycznej (m.in. program i seria podręczników dla uczniów i nauczycieli To lubię!; książki: Pakt dla szkoły, 2011; Edukacja w czasach cyfrowej zarazy, 2016) oraz współtwórcą Teatru Interakcji (Szkolny Teatr Interakcji, 2016). Opublikował kilkadziesiąt prac naukowych w kraju i za granicą, w tym m.in. monografie Czas na obraz (2013) oraz Dwadzieścia pięć twarzy dziewczyny z perłą (2018).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 511

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




My, ludzie, jesteśmy dziwnymi istotami. Domagamy się prawa, by móc myśleć po swojemu.

David Wills

Pamięci Rodziców

Prolog:Zbyt wiele myślą. Tacy są najgroźniejsi

Gdy pewnym krokiem zmierzał w kierunku Pola Marsowego, podobno nie myślał już o tym, że noc wcześniej żona miała koszmary. Podobno w ogóle niespecjalnie się tym przejął, co zresztą pośród ludzi rozumnych raczej nie powinno budzić zdziwienia. Podobno jednak nie był to pierwszy zignorowany sygnał. Już dawno temu imperator wiedział, że chudzielec Gaius Cassius Longinus zbyt wiele myśli. A tacy są najgroźniejsi. Zbyt wiele czyta. A tacy za dobrze rozumieją, co kryją postępki innych1. Szkoda, że Gaius Iulius Caesar nie wziął sobie tego do serca. Miał być dyktatorem in perpetuum,a wyszło jak zwykle.

Większość jego następców próbowała przynajmniej tego błędu uniknąć. Albo chociaż kontrolować, o czym i jak poddani myślą, jeśli już to muszą robić. Zresztą wielu poddanym wcale to nie przeszkadza. Myśleć samodzielnie nie zawsze jest przyjemnie, a i domyślić się też można wielu nieprzyjemnych rzeczy. Nie tylko na temat bliźnich.

Niniejsza książka to efekt namysłu nad myśleniem jako aktywnością decydującą o conditio humana. Aktywnością, którą każdy podejmuje na własny rachunek i w ten sposób siebie stwarza, ale którą można również wyzwalać lub wspierać u innych. Można też jednak samodzielne myślenie u innych niszczyć. Jest to zatem także książka o rozterkach kogoś, kto z powodów zawodowych za myślenie innych odpowiada. Ta odpowiedzialność wymaga nie tylko pokory, ale i przyjęcia indywidualnej perspektywy oglądu spraw. Stąd odwołania do własnych lekturowych i edukacyjnych doświadczeń oraz do doświadczeń osób, z którymi wspólny namysł było mi dane podejmować. Stąd też brak jakichkolwiek pretensji do narzucania komuś własnej wizji świata.

Czasem taka postawa naprawdę się opłaca, o czym najlepiej świadczy tytuł niniejszej książki: Literatura grozi myśleniem. Do takiej konkluzji doszła bowiem pewna 16-latka, Helena Romankiewicz, podczas jednej z naszych dyskusji podejmowanych w ramach uprawianej wspólnie edukacji humanistycznej (będzie o tym mowa szerzej zwłaszcza w rozdziale Raport z oblężonego świata). A trzeba dodać jeszcze, iż w tak rozumianej edukacji, a co za tym idzie i w niniejszej książce, świat zawsze oglądany jest poprzez literaturę. Traktujemy ją trochę tak, jak doradzał Paul Ricoeur, to znaczy jako „laboratorium eksperymentów myślowych”, dzięki którym każdy może próbować w cudzym doświadczeniu rozpoznawać i konstruować siebie2. A jest co czytać i jest o czym myśleć. Wystarczy oczyma poetki spojrzeć choćby na ludzką dłoń:

Dwadzieścia siedem kości,

trzydzieści pięć mięśni,

około dwóch tysięcy komórek nerwowych

w każdej opuszce naszych pięciu palców.

To zupełnie wystarczy,

żeby napisać „Mein Kampf”

albo „Chatkę Puchatka”3.

Naturalnie o czytanym ciągle rozmawiamy i piszemy, żeby się dowiedzieć, co o tym wszystkim myślimy, żeby myślom naszym nadać jakiś kształt i żeby myśli te jakoś uporządkować. Większych ambicji, jeżeli chodzi o edukację humanistyczną, nie mamy.

Powiedzmy też od razu, że „edukacja humanistyczna” oraz inne pojęcia kluczowe dla reprezentowanej w niniejszej książce koncepcji zostaną objaśnione szczegółowo na koniec, w części Epilog: Słownik pojęć podstawowych. Słownik ten, nawiasem mówiąc, można traktować jako edukacyjne credo autora. Niekoniecznie jednak trzeba ten słownik czytać, jeżeli namysł nad sytuacją polskiej edukacji kogoś nie dotyczy. Wówczas wystarczy namysł nad literaturą, poprzez którą i tak widać cały świat i która naprawdę grozi myśleniem, jeżeli poszczególnych dzieł nie traktuje się jako muzealnych eksponatów, ułożonych w gablotach z naz­wami poszczególnych epok i pilnowanych przez nobliwych strażników jedynej prawdy. I jeżeli nie każemy innym odtwarzać o tych eksponatach gotowych sądów, uprzednio spreparowanych i przekazanych do wierzenia w porządku naukowej dyscypliny.

Uwolniona z edukacyjnych schematów literatura rzeczywiście grozi myśleniem i obawiać się tego mogą zwłaszcza rozmaici edukacyjni „grabarze” i „zamykacze”, jak ich nazwał George Steiner, którzy wykorzystując swą uprzywilejowaną pozycję, z ustami pełnymi wielkich słów albo frazesów, porażają „wrażliwość dziecka czy dorosłego najbardziej zjadliwym kwasem, nudą, duszącym gazem obojętności” i bez namysłu lub bez litości sprowadzają swoich podopiecznych „na własny poziom utrudzonej mowy”4.

Literatura rzeczywiście grozi myśleniem, co oznacza również, że każda odpowiedź nierozerwalnie wiąże się z odpowiedzialnością5. A to może budzić lęk u tych, którzy myślą, i u tych, którzy to myślenie organizują. Nie czujmy się jednak ani usprawiedliwieni, ani zwolnieni z obowiązku.

Gdyby przeczytać tytuły kolejnych rozdziałów niniejszej książki jeden po drugim, uzyskalibyśmy właściwie zdanie wielokrotnie złożone, oddające porządek refleksji. Każdy rozdział dotyczy jakichś spraw lub figur „długiego trwania”6 (i może być również traktowany jako niezależna całość – stąd układ przypisów). Za każdym razem chodzi jednak o namysł nad sytuacją egzystencjalną człowieka współczesnego. Niekiedy w ujęciu narodowym, niekiedy globalnym, czasem w odwołaniu do tekstów najnowszych, a czasem bardzo starych. Dominuje oczywiście tytułowa literatura, ale nie brak również innego typu dzieł: malarstwa, fotografii czy rzeźby. Wielokrotnie trzeba było się także poruszać w rozmaitych przestrzeniach nauki: literaturoznawstwa i językoznawstwa, retoryki, semiotyki, filozofii, historii, historii sztuki, socjologii, psychologii czy wreszcie wiedzy o mózgu. Wszystko zależnie od tego, co w danym momencie w „laboratorium eksperymentów myślowych” było akurat najbardziej potrzebne.

Namysł rozpoczyna się od rozdziału Bez-myślenie zadekretowane, czyli od analizy jednej z wizji polskiego patriotyzmu, propagowanej z różnym natężeniem od stuleci, a zwłaszcza w okresie ostatnim, zapisanej aktualnie w oświatowych dokumentach i właśnie wdrażanej do szkół. Nie chodzi jednak o żadne problemy doraźnie, lecz o „strukturę długiego trwania”7. Punktem wyjścia rozważań poświęconych walce o polskie dusze stała się historia pewnego pomnika chwały narodowego oręża, który zamiast osiąść wreszcie w miejscu przeznaczenia, musi peregrynować po kraju na budowlanej lawecie, ustrojonej w patriotyczne barwy. Jest to bez wątpienia „historyja wesoła, a ogromnie przez to smutna”, jak powiedziałby patronujący rozdziałowi klasyk, i raczej bez happy endu.

Rozdział drugi zaś, Raport z oblężonego świata, jest rodzajem pars pro toto. Przyglądając się dramatycznej sytuacji pewnej grupy młodych ludzi skazanych z powodu COVID-19 na lockdown, nieledwie niczym bohaterowie Dekameronu, możemy zobaczyć obraz całej generacji w zglobalizowanym świecie, o której oświatowi decydenci najwyraźniej mają dość nikłe pojęcie. „Raport” dotyczy pewnego cyklu zajęć, przeważnie zdalnych, rozłożonych na parę miesięcy. Mamy więc szansę prześledzić, o czym i jak rozmawiają ludzie podobno nic nieczytający i kompletnie bezideowi, oraz jak bardzo groźne również dla każdej władzy może być uczciwe czytanie tekstów podobno całkiem nieprzyswajalnych. I jak bardzo można w tym przeszkadzać, jeżeli systemowo zadekretuje się „bez-myślenie”.

W trzeciej części staramy się Prze-myśleć i powiedzieć po swojemu wszystko to, co niepokojące w obecnej sytuacji, ale co oczywiście budzi kontrowersje od zawsze. Odwołując się do podobno skompromitowanej klasyki literackiej, rozwijamy jeden z punktów wcześniejszego „raportu” i zastanawiamy się nad misyjnością niektórych profesji. Podejmujemy polemikę z największymi mitami, dokonując analizy i twórczego naśladowania wzoru pewnej błyskotliwej wypowiedzi perswazyjnej. Praca w obszarze wielkiej i małej retoryki pozwala sprawdzić się w działaniu, a przez to wspiera samodzielność w myśleniu oraz uodpornia nieco na kłamstwo i propagandę. Dobre i to.

Czwarta część, Prze-myśleć, by rozumieć lepiej, to jeszcze jeden rodzaj „aneksu” do Raportu z oblężonego świata. Z pewnych powodów głębszego namysłu wymagało bowiem polskie kulturowe DNA. Narodowy kod genetyczny kształtował się przez lata i kapitalną w tym rolę odegrali niektórzy dominatorzy zbiorowej wyobraźni. By zatem rozumieć, jakim naciskom czy szantażom poddaje się nas dzisiaj, lub by po prostu lepiej rozumieć, kim jako naród jesteśmy, trzeba było przemyśleć najbardziej spektakularne sposoby i cele mitologizowania i demitologizowania polskiej historii, pamiętając za Norwidem, iż „Przeszłość jest to dziś, tylko cokolwiek daléj”8. Oczywiście najlepszy zapis genetyczny przechowuje literatura.

W części następnej zaś znów będzie można się przekonać, że Wszystko i tak zależy od słów, bez względu na to, jak dramatyczne sprawy poddawane są namysłowi oraz jakiego typu fakty i arte-fakty się z tego powodu „roz-myśla”. By się o tym przekonać, z Polski uwikłanej w odwieczne narodowe spory spoglądamy w przestrzeń globalną, dostępną zresztą w każdym smartfonie dosłownie na wyciągnięcie ręki. Próbujemy choć trochę zrozumieć, co stało się 11 września 2001 roku o godzinie 8.46 czasu lokalnego i dlaczego dokładnie wtedy właśnie rozpoczął się XXI wiek. Także w Polsce. Przede wszystkim jednak zajmujemy się „gramatyką współczucia” (Zbigniew Herbert) i nachalnym „widokiem cudzego cierpienia” (Susan Sontag) w dobie cyfrowych mediów i globalnych narzędzi komunikacyjnych. Próbujemy choć trochę naśladować pewnego literackiego bohatera, którego imię wskazuje na jedyną chyba sensowną strategię postępowania człowieka porażonego rzeczywistością. Cogito.

W rozdziale kolejnym natomiast wychodzimy z założenia, że wobec dramatów współczesności nie możemy się zachowywać jak pewien biskup przywołany w znanej powieści, który sądził, że dżuma go nie dotyczy i w związku z tym można się od niej odgrodzić grubym murem. W naszym europejskim raju otoczonym „łódkami strachu” bardzo łatwo stracić czujność i „tchnąć dżumę w twarz drugiego człowieka”. Bardzo łatwo niektórych ludzi zacząć traktować jak odpady lub insekty. Kto myśli, że to abstrakcja albo odległa przeszłość, niech przeczyta niektóre napisy na murach lub zajrzy do Internetu, gdzie co bardziej pragmatyczni patrioci proponują, by dla ratowania zagrożonej cywilizacji przeczyścić kominy w Auschwitz. Na szczęście jest jeszcze literatura.

W następnej części przekonamy się z kolei, że Można też myśleć obrazem, zwłaszcza gdy brakuje słów albo gdy uznamy, że jest to najbardziej adekwatny w danej sytuacji sposób mówienia. Posłużymy się więc obrazem w działaniu, by zrobić fokus na pewną małą grupę ludzi, niby żyjących dla samych siebie, niby w jakimś określonym miejscu pod słońcem, ale przeżywających rozterki wspólne dla wszystkich ludzkich istot i całkowicie uzależnionych od globalnych mechanizmów. Będą to tak bardzo popularne dziś movies, czyli obrazy ruchome, pozwalające namyślić się nad cyfrową „zarazą” i cyfrową przemocą oraz postępującą w świecie uniformizacją, a przy tym nad samotnością człowieka skazanego na pozory komunikacji. Oczywiście nie obejdzie się bez literatury, wokół której zawsze można się grupować i która zawsze grozi myśleniem. Na szczęście.

Poszukując prawdy, łatwo jednak ulec złudzeniom, pragnąc autentyczności, łatwo żyć życiem innych, a dążąc do oryginalności, łatwo popadać w schematy. Warto więc czasem spojrzeć na świat także w kategoriach Zmyślenie i rzeczywistość. I tak na świat spojrzymy w rozdziale kolejnym, biorąc na warsztat wykreowane w literaturze życiowe wzorce tak wyraziste i sugestywne, że niektórzy w prawdziwym życiu nawet gotowi byli pod ich wpływem prawdziwe życie sobie odebrać. Na szczęście byli też inni pisarze, którzy potrafili wizje swych poprzedników poddać gruntownej weryfikacji. Na rozstrzygnięcia ostateczne, jak zwykle w sprawach tej rangi, oczywiście nie mamy co liczyć, ale zawsze coś. Zresztą może i dobrze.

Ponieważ wnioski z poprzedniego rozdziału nie napawają zbyt wielkim optymizmem, w następnym zatem, przywołując na pomoc największych literackich myślicieli, a nawet pewnego rumuńskiego rzeźbiarza z Genewy, podejmiemy rozpaczliwą próbę przekonania się nawzajem, że może Jednak nie na darmo myślimy. Że mimo „upadku w myśl” (­George Steiner) – decydującym wprawdzie o naszym człowieczeństwie, ale powodującym też nieusuwalną melancholię i nieusuwalny smutek – myślenie ma jakiś sens. I nawet jeśli pogodzimy się już z egzystencją w kosmicznej pustce, zawsze pozostaje wyraz ludzkiej myśli: słowo, które „protestuje, woła, krzyczy” (Czesław Miłosz) i które na szczęście „nie mieści się w żadnym niebycie” (Wisława Szymborska). Na tym chyba polega podobieństwo człowieka do Boga. Albo odwrotnie.

Pokrzepieni lekko jesteśmy gotowi, by w ostatnim rozdziale niniejszej książki podjąć najważniejsze zadanie życia: Wymyślanie siebie. Po prawdzie jednak podjąć namysł nad tym, co robimy od samego początku – tej książki, ale i życia w ogóle, nawet jeśli nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. W literackim „laboratorium myślowych eksperymentów” przyglądamy się więc na koniec tym twórcom, którzy w dziedzinie „wymyślania siebie” osiągnęli wyżyny i którzy sugestywnie dowodzą, że język, a zatem myśl, to jedyny „metafizyczny organ człowieka” (Bruno Schulz). I posługując się tym „organem” właśnie, zdolni jesteśmy czasem wykraczać poza horyzont, a nawet wyciągać rękę do gwiazd niczym bohater starej francuskiej ryciny (pierwsza strona okładki) z rozprawy Camille’a Flammariona odkrywający ze zdumieniem, jak się rzeczy mają. Nie widzimy wprawdzie twarzy tego człowieka, ale „domyślamy się jej wyrazu – muszą być na niej zachwyt, podziw, oszołomienie harmonią i wielkością świata poza-widzialnego. Z naszej perspektywy jesteśmy w stanie ujrzeć tylko jego fragment, lecz wędrowiec musi widzieć o wiele więcej”9. I o to „więcej”, dla każdego inne, w zasadzie chodzi.

Niezależnie od tego, na jakim etapie „wymyślania siebie” aktualnie jesteśmy i na ile mamy świadomość, na czym w ogóle ów proces polega, trudno nie zgodzić się z pewnym neurologiem zabierającym głos w tej książce kilka razy, który dowodzi, że aby „posiadać tożsamość” i być sobą, każdy z nas musi „mieć siebie”, to znaczy musi mieć „swoje opowiadanie”. Każdy z nas ponadto „konstruuje i żyje swoje «opowiadanie»” i to ono w istocie „j e s t naszą tożsamością”. Stąd fundamentalny dla niniejszych rozważań wniosek: każdy człowiek jest myślicielem na swoją miarę i na swoją miarę jest twórcą, to znaczy, każdy człowiek – żyjąc – w oparciu o własne doświadczenia wymyśla niepowtarzalną o-powieść autobiograficzną. Tym bardziej bezcenna w tej unikatowej ludzkiej aktywności, wyznaczanej datami narodzin i śmierci, może okazać się zatem literatura – zbiór opowieści o doświadczeniach cudzych. Opowieści, dodajmy, w których mamy szansę się przejrzeć – nawet jeśli ta literatura grozi myśleniem. A raczej dlatego właśnie, że grozi myśleniem.

pRZYPISY:

1Cztery ostatnie zdania to parafraza słów Cezara z dramatu W. Shakespeare’a według wydania: Juliusz Cezar, w: tenże, Tragedie i kroniki, przeł. S. Barańczak, Znak, Kraków 2013, s. 145.

2P. Ricoeur, Filozofia osoby, przeł. M. Frankiewicz, PAT, Kraków 1992, s. 41. Zob. Z.A. Kłakówna, Język polski. Wykłady z metodyki. Akademicki podręcznik myślenia o zawodzie polonisty, Impuls, Kraków 2016, s. 212.

3W. Szymborska, Dłoń, w: tejże: Enough / Wystarczy, przeł. C. Cavanagh, Wydawnictwo a5, Kraków 2014, s. 24.

4G. Steiner, Nauki mistrzów, przeł. J. Łoziński, Zysk i S-ka, Poznań 2007, s. 25–26.

5Zob. tamże, s. 26.

6W nawiązaniu do prac Fernanda Braudela (zob. tenże, Historia i trwanie, przeł. B. Geremek, przedmową opatrzyli B. Geremek, W. Kula, Czytelnik, Warszawa 1999) formuły proponowane w swoim czasie przez Zofię Agnieszkę Kłakównę i modyfikowane na potrzeby tu opisywanej koncepcji kształcenia. Będzie o tym mowa później wielokrotnie.

7Tamże.

8Pierwotna wersja tego fragmentu wiersza brzmiała: Przeszłość: „Przeszłość – jest to i dziś, i te dziś daléj”, C. Norwid, Vade-mecum, oprac. J. Fert, Ossolineum, Wrocław–Warszawa–Kraków 1999, s. 19.

9O. Tokarczuk, Ognozja, w: tejże, Czuły narrator, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020, s. 5–6.

Bez-myślenie zadekretowane

„Sami swoi, polska szopa”

W roku 1883 dumni i wdzięczni mieszkańcy Krakowa postanowili uczcić dwusetną rocznicę odsieczy wiedeńskiej. Jan Matejko właśnie ukończył obraz, wystawiony następnie za pieniądze malarza 12 września w Wiedniu. Później płótno jako dar narodu powędrowało do papieża Leona XIII, by na zawsze już zająć miejsce obok dzieł Rafaela w muzeach watykańskich. W Krakowie natomiast odbyły się uroczystości, o których przypomina okolicznościowa tablica, wmurowana w ścianę kaplicy przy kościele karmelitów na Piasku (fot. 1). Znajdujący się wewnątrz cudowny obraz Maryi, Pani Krakowa (fot. 2), przetrwał nietknięty zarówno oblężenie księcia Maksymiliana III Habsburga (1587), kiedy to z całego kościoła ocalała podobno tylko kaplica, jak i potop szwedzki, gdy z całej kaplicy ocalała podobno tylko jedna ściana. Przed tym obrazem właśnie, gdy już świątynię dźwignięto z gruzów, król Jan III, w towarzystwie Marysieńki, modlił się w drodze na Wiedeń, 15 sierpnia roku 1683.

Fot. 1. Tablica pamiątkowa ufundowana z okazji rocznicy odsieczy wiedeńskiej, kościół karmelitów, Kraków, fot. P. Kołodziej

Fot. 2. Matka Boska Piaskowa, ok. 1500, autor nieznany, Kraków, kościół karmelitów, fot. P. Kołodziej. Malowidło zostało wykonane na zewnętrznej ścianie świątyni, później dobudowano kaplicę dla ochrony dzieła

W dniu 16 listopada 2019 roku natomiast Sobieskiego znów można było zobaczyć w grodzie Kraka. Przybył w pełnym bojowym rynsztunku na czele pędzącego wojska, by zatrzymać się na skwerze obok innego ważnego krakowskiego kościoła – bazyliki franciszkanów (fot. 3).

Fot. 3. Pomnik Króla Jana III Sobieskiego na skwerze obok bazyliki franciszkanów, Kraków, fot. P. Kołodziej

Odlany z brązu monument stanął dokładnie naprzeciwko najsłynniejszego polskiego okna, przy ulicy Franciszkańskiej 3, z którym wiążą się niezwykle ważne narodowo-religijne wspomnienia. Tak zwane okno papieskie, bo o nim mowa, dziś właściwie nie spełnia już swej tradycyjnej funkcji1 (fot. 4).

Fot. 4. Nowe „okno” papieskie, Pałac Biskupi, Kraków, fot. P. Kołodziej

W ramach obchodów czterdziestolecia wyboru Karola Wojtyły na papieża decyzją metropolity krakowskiego pojawiła się bowiem w tym miejscu mozaika z weneckiego szkła. Papież Polak spogląda z niej łagodnie w stronę wawelskiego wzgórza i z uśmiechem pozdrawia rodaków. Gdy zatem pewnego dnia przed budynkiem kurii znalazł się Sobieski ze swoim oddziałem, doszło – w pełnym symboli Krakowie – do symbolicznego spotkania dwóch kluczowych, nie tylko w polskiej historii, symbolicznych postaci. Na bohatera, który pod Wiedniem stanął murem, by nie powiedzieć przedmurzem, za chrześcijańską Europą i zatrzymał muzułmańską nawałnicę, patrzy teraz inny bohater, Jan Paweł II, o którym się mówi, że zatrzymał nawałnicę czerwoną. Nie trzeba dodawać, że od wschodu z okien franciszkańskiej bazyliki scenie przygląda się „Bóg Ojciec wydobywający świat z chaosu”, uwieczniony w tytułowym dramatycznym geście na witrażu przez Stanisława Wys­piańskiego (fot. 5). W sumie więc poprzez te trzy artefakty doszło do spotkania symbolicznej trójcy, która „wydobyła” świat z chaosu, z komunizmu oraz muzułmańskiej opresji. Tego rodzaju narodowo--­symboliczno-mitologiczne spięcia możliwe są chyba tylko w Krakowie – dawnej stolicy Polski, mieście królów, wielkich duchownych, wybitnych twórców oraz wszelkiego rodzaju narodowych pamiątek. Artyzm dzieła Wyspiańskiego jest oczywiście poza wszelką dyskusją. Gorzej z papieską mozaiką, której nieco odpustowy styl budzi kontrowersje, podobnie zresztą jak sam pomysł zamurowania okna. Pomnik Sobieskiego natomiast, chyba jednak artystyczna katastrofa, wymaga bliższej analizy, ponieważ całe zamieszanie wokół niego jest przejawem jeszcze innego, szerszego zjawiska.

Fot. 5. Stanisław Wyspiański, Bóg Ojciec wydobywający świat z chaosu, witraż w bazylice franciszkanów, Kraków, fot. P. Kołodziej

W związku z symbolicznym powrotem króla Jana III do Krakowa zorganizowano podniosłą patriotyczną uroczystość, a przy monumencie zaciągnięto wartę. Nie zabrakło duchownych, dzieci, młodzieży, pań i panien w strojach krakowskich, dziennikarzy, a nawet powstańców warszawskich2 (fot. 6).

Fot. 6. Uroczystości pod pomnikiem Sobieskiego, fot. J. Włodek / Agencja Gazeta

Źródło: https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,25415955,krol-jan-iii-sobieski-jezdzi-po-polsce-na-lawecie-do-wiednia.html?_ga=2.92543444.893778044.1588977325-583320678.1581102716 (dostęp: 29.12.2019)

„Takie będą Rzeczposplite jakie Ich młodzieży chowanie” – można było przeczytać na dużym biało-czerwonym transparencie w kształcie flagi3. Uczestnikom w ogóle nie przeszkadzało, że dumna husaria szła witać swego wodza pieszo (!), w otoczeniu innych „wojskowych” rekonstruktorów, a także członków Bractwa Kurkowego (fot. 7).

Fot. 7. Powitanie Sobieskiego na ulicach Krakowa. Na czele orszaku husarz na piechotę, fot. A. Wojnar

Źródło: https://krakow.naszemiasto.pl/pomnik-odsieczy-wiedenskiej-zawital-przed-okno-papieskie/ga/c1-7428868/zd/48510242 (dostęp: 29.12.2019)

Nie przeszkadzało również i to, że Sobieski przyjechał do Krakowa na lawecie i że przez kilkanaście dni ta laweta – służąca na co dzień do transportu ciężkiego sprzętu w firmie budowlanej – ustrojona w narodowe barwy była zaparkowana (wbrew wszelkim przepisom zresztą) na skwerku, ponieważ ściągać z niej pomnika „się nie opłaca”. Był za ciężki, a jego ekspozycja przed kurią miała potrwać co najwyżej dwa tygodnie. Okolicznościowe wieńce w hołdzie królowi złożono na lawecie zatem. Zgromadzonym nie przeszkadzało nawet i to, że sam monument przypomina na pierwszy rzut oka rozbity i zezłomowany helikopter (fot. 8).

Fot. 8. Pomnik Jana III Sobieskiego, fot. P. Kołodziej

Pewien krakowski radny, odpowiadając na pytanie dziennikarza, stwierdził nie bez zażenowania, że pomnik wygląda, „jakby jakiś statek kosmiczny wbił się w tył koński”. Ale słyszało się i głosy przeciwne: „konie w zrywie, tak jak i naród w zrywie” albo: „nawet na Wawelu byłby godny, żeby można było go postawić, bo jest co podziwiać”4. A więc jak zwykle. „Sami swoi, polska szopa” – mógłby to osobliwe widowisko podsumować Wyspiański, spoczywający zresztą nieopodal, w narodowej nekropolii na Skałce5. Wiemy, że po wiedeńskiej wiktorii król Jan III stwierdził podobno: Venimus, vidimus, Deus vicit, czyli „Przybyłem, zobaczyłem, Bóg zwyciężył”. Co powiedziałby teraz, widząc siebie w takich okolicznościach? Kilka dni później z pewnością mógłby powtórzyć słowa z Kahlenbergu, ponieważ ze względu na rok liturgiczny trzeba było ustąpić miejsca innej szopce – franciszkańskiej, ustawianej zwykle w tym miejscu przez zakonników na Boże Narodzenie. Patriotyczna laweta odjechała w nieznane.

„Tańcuj, tańczy cała szopka”

Pomnik jest rzeczywiście duży: na trzy metry wysoki i na osiem metrów długi. Sobieski pędzi co koń wyskoczy w stronę osmańskich hord, buławą wskazując kierunek natarcia. Tymczasem w Krakowie tak się nieszczęśliwie złożyło, że pędzi on od strony wawelskiej siedziby królów prosto na siedzibę biskupów, na co z pobłażaniem spogląda z papieskiego „okna” polski następca Świętego Piotra (fot. 9). Szumią husarskie pióra, niemal słychać koński tętent i szczęk broni. Krakowianie i turyści robią wielkie oczy albo robią sobie selfies, jedni chwytają się za głowę, inni cierpliwie objaśniają maluczkim sukcesy polskiego oręża i ubolewają, że tak naprawdę nikt nas w Europie nie docenia. Wzmaga się chaos – nie tyle bitewny, ile symboliczny. Chyba nawet Bóg Ojciec „wydobywający świat z chaosu” na franciszkańskim witrażu niewiele mógłby tu pomóc. Tym bardziej że niewiele dano Mu czasu, ponieważ król niebawem wyruszył w dalszą drogę.

Fot. 9. Jan III Sobieski „szturmujący” papieskie „okno”, fot. P. Kołodziej

Przedstawiciele Komitetu Budowy Pomnika Króla Jana III snują wielkie plany. Monument uda się w pielgrzymkę po kraju na lawecie ciągniętej przez potężną ciężarówkę dzięki hojności sponsorów – spółek skarbu państwa. Nowy Sącz, miasta Dolnego Śląska, a docelowo plac przed Zamkiem Królewskim w Warszawie. Zgodnie z założeniem król będzie w podróży aż do momentu, gdy dotrze „tam, gdzie jego miejsce”, czyli na wzgórze Kahlenberg – zapewnia Piotr Zapart, przewodniczący Komitetu. Sobieski miał tam zresztą stanąć już 12 września roku 2018, w rocznicę bitwy6. Kłopot jednak w tym, że Austriacy pomnika za żadne skarby nie chcą. Nawet za skarby spółek skarbu państwa7. Gdy zobaczyli dzieło Czesława Dźwigaja, zaproponowali, by monument ustawić w Krakowie, na przykład przy jakiejś szkole, i zobowiązali się pokryć wszystkie koszty. Włodarze Krakowa jednak również sobie takiego króla nie życzą. „Prezydent Majchrowski nigdy nie deklarował, że pomnik Sobieskiego stanie w Krakowie” – wyjaśnia rzeczniczka prezydenta Monika Chylaszek. I dodaje: „To sprawa między komitetem budowy pomnika oraz władzami Wiednia”8.

Dwa tygodnie zatem na skwerku przy franciszkanach tak, ale nie dłużej. Przewodniczący Parlamentu Kraju Związkowego Wiednia Ernst Woller wydał więc w tej sprawie stosowne oświadczenie. Na początek podkreślił, że Wiedeń i Kraków łączy długa i głęboka przyjaźń, ale stanowczo stwierdził również, że „stolica Austrii woli w upamiętnianiu historii iść z duchem czasu. Samemu Janowi III wiedeńczycy poświęcili: ulicę, plac, kaplicę oraz wiele tablic pamiątkowych w kościołach”9. Teraz natomiast w austriackiej stolicy ma zostać ogłoszony międzynarodowy konkurs na upamiętnienie króla, ale pomysł musi „odpowiadać dzisiejszym standardom” – orzekła specjalna komisja. Taki obiekt pamięci – dodaje przewodniczący Woller – ma „podkreślać historyczne związki w świetle ukierunkowanej na przyszłość europejskiej kultury upamiętniania. W konkursie będą mogli wziąć udział polscy artyści. Kraków zostanie poproszony o oddelegowanie jednej osoby do komisji konkursowej”10.

Jak się można domyślać, opór niewdzięcznych wiedeńczyków nie spodobał się nad Wisłą. Patriotyczny Internet w Polsce zazgrzytał zębami. Wiadomo, Europa nie chce już jak dawniej bronić swej tożsamości, zresztą czego tu bronić, woli więc Sobieskiego na Kahlenbergu nie ustawiać, aby nie prowokować coraz liczniejszych w Europie muzułmanów. Pomnik, zwłaszcza dla austriackich środowisk lewicowych, jest „anty­turecki”, zbyt „militarny” i „budzi lęk”11 – twierdzą jego entuzjaści, w tym także przewodniczący Zapart.

Międzynarodowy, dyplomatyczny i symboliczny skandal, w który włączyła się nawet polska ambasada, miał niestety swoją równie dramatyczną przedakcję. Co najmniej komedią pomyłek można nazwać wszystko to, co wiązało się z ustawianiem niewielkiej kopii pomnika na dziedzińcu znanego krakowskiego liceum, którego Sobieski jest patronem. Po zakończeniu patriotycznej uroczystości z udziałem Głowy Państwa ostatecznie okazało się, że za wspaniały symboliczny „dar” z brązu nie ma kto zapłacić (22 tys. zł) i dyrektor placówki musiał szukać ratunku, jak tłumaczył dziennikarzom, u tajemniczych „przyjaciół szkoły”12. Dodajmy jeszcze, ponieważ to ważne dla dopełnienia obrazu, że w tym czasie w Polsce rozpoczynała się kampania prezydencka, na ulicy dało się więc słyszeć różne okrzyki, adresowane na przykład do Pierwszej Damy, byłej nauczycielki w „Sobieskim”: „Jak pani nie będzie wstyd spojrzeć w oczy uczniom?! Co pani zrobi, jak mąż będzie siedział w więzieniu?!”13. Sami swoi, polska szopa…

Sprawa pomnika rozpoczęła się jednak pięć lat wcześniej, gdy z małym gipsowym prototypem monumentu pojechano na rozmowy do Wiednia. W roku 2016 zaś, w symboliczną, jak się okazuje, 333 rocznicę wiktorii wiedeńskiej oraz 1050 rocznicę chrztu Polski uznano, że taka konfiguracja liczb to nie przypadek, lecz znak. Zbiórkę crowdfundingową zainicjowała osoba o znamiennym dla polskiej historii nazwisku: córka generała Andersa, a strona internetowa, za której pośrednictwem można było ideę wesprzeć, miała stosowną nazwę: https://polakpotrafi.pl/projekt/pomnik-krola.

Anna Maria Anders dała sygnał zaraz po tym, jak została matką chrzestną skromnej motorówki zwodowanej na Wiśle14. Ta dość zaskakująca uroczystość miała wyjątkową oprawę: Bractwo Kurkowe w historycznych kontuszach, salwa z repliki dawnej broni, poświęcenie szalupy przez księdza infułata z kościoła św. Anny, wreszcie patriotyczny pokaz musztry, a potem koncert żołnierskich pieśni w wykonaniu Chóru Dziecięcego Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Żołnierze Września 1939 Batalionu Dęblin” (fot. 10). Nastolatki w mundurach i z karabinami na ramieniu zaśpiewały dumnie Szarą piechotę oraz Marsz II Korpusu:

Dzisiaj nie ma między nami już różnicy

Dziś złączyła nas przelana wspólnie krew,

Leży rotmistrz spod Tobruku,

Obok kapral z Buzułuku,

Leżą ramię przy ramieniu Świerk i Lew.

Kapitan Krystian Przewłocki ze spółki „Kraków For You”15, właściciel stateczku i firmy organizującej rejsy po Wiśle dla turystów, nie krył wzruszenia:

Dziękujemy pani minister Annie Marii Anders, córce naszego wielkiego generała, za to, że zechciała przyjąć zaproszenie, aby zostać matką chrzestną naszej łodzi. Już wikingowie mieli matki chrzestne swoich jednostek, które wyprawiali w świat. Mam nadzieję, że w przyszłości pani minister będzie przybywać do Krakowa. Ta łódź zawsze będzie na nią czekała16.

Fot. 10. Uroczystość wodowania łódki „Anna Maria”, Kraków, fot. A. Banaś

Źródło: https://gazetakrakowska.pl/krakow-anna-maria-anders-matka-chrzestna-lodzi-zdjecia-wideo/ar/9943166 (dostęp: 29.12.2019)

Pani senator Anders natomiast, zanim po kilku próbach rozbiła tradycyjną butelkę „szampana” o burtę, wypowiedziała podniosłe słowa: „Przynoś chwałę Rzeczpospolitej Polskiej i stołecznemu, królewskiemu miastu Kraków. Nadaję ci imię Anna Maria” (fot. 11).

Nie wiadomo, czy córka generała skorzystała później z oferty. Wiemy natomiast na pewno, że na rejs po Wiśle nie zdecydował się podczas Światowych Dni Młodzieży (lipiec 2016) papież Franciszek, choć marzył o tym kapitan Przewłocki, przez co nawet siedzenia do łodzi wykonano specjalnie na tę okoliczność w papieskim kolorze. Kto wie, może papież Polak wykazałby się większą wrażliwością na nasze narodowe sprawy…

Fot. 11. Uroczystość wodowania łódki „Anna Maria”, Kraków, fot. A. Banaś

Źródło: https://gazetakrakowska.pl/krakow-anna-maria-anders-matka-chrzestna-lodzi-zdjecia-wideo/ar/9943166 (dostęp: 29.12.2019)

„A to Polska właśnie”

Gdybyśmy teraz całkiem na poważnie spróbowali sporządzić listę symboli, postaci i zdarzeń pojawiających się w referowanej historii, uzyskalibyśmy esencję polskiego patriotyzmu, to znaczy wykaz kluczowych komponentów narodowej tożsamości, narodowej tradycji i narodowej mitologii, spraw dla Polaków przenajświętszych: Karol Wojtyła, Jan III Sobieski, generał Anders, Jan Matejko, Stanisław Wyspiański, chrzest Polski, odsiecz wiedeńska, przedmurze chrześcijaństwa, misja ratowania Europy, Bóg, honor, ojczyzna, „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”, Tobruk, Kraków, Wawel, Skałka, Wisła, Franciszkańska 3, „okno papieskie”, Światowe Dni Młodzieży w Krakowie, wrzesień 1939, Syberia, II Korpus, Matka Boska Królowa Polski i „muzułmanie u bram”, a nawet już w murach Starego Kontynentu, ponieważ wzgórze Kahlenberg zostało stracone. Są też spółki skarbu państwa, prezydent i premier Rzeczpospolitej, a nawet wikingowie. Patos miesza się z kiczem, a cała historia nieuchronnie zamienia w farsę: niechciany przez nikogo poza grupą zapaleńców Sobieski peregrynuje na biało-czerwonej lawecie, polscy wikingowie wodują pod Wawelem niepozorną niby-wenecką motorówkę w towarzystwie sarmackiej braci, księdza i uzbrojonych dzieci, którym wprawdzie „nie grają surmy, nie huczy (…) róg”, ale „śmierć (…) pod stopy się miota”…

Gdyby spoczywający na Skałce Wyspiański jakimś cudem wstał z grobu, zapewne powiedziałby znów, że wszystko to jest „historyja wesoła, a ogromnie przez to smutna”. Zresztą sto dwadzieścia lat temu krakowski artysta dokładnie zdiagnozował polską duszę w Weselu. I diagnoza ta niewiele straciła na swej aktualności. Muzykę Chochoła, która wprawia Polaków w stan odrętwienia i niemocy, Wyspiański scharakteryzował w didaskaliach w sposób następujący:

A zaklęte słomiane straszydło, ująwszy w niezgrabne racie podane przez drużbę patyki – poczyna sobie jak grajek-skrzypek – i – słyszeć się daje jakby z atmosfery błękitnej idąca muzyka weselna, cicha a skoczna, swoja a pociągająca serce i duszę usypiająca, leniwa, w omdleniu a jak źródło krwi żywa, taktem w pulsach nierówna, krwawiąca jak rana świeża: – melodyjny dźwięk z polskiej gleby bólem i rozkoszą wykołysany.

Zauważmy: mamy tu do czynienia z samymi sprzecznościami i paradoksami: muzyka skoczna, ale i usypiająca, leniwa, ale żywa, melodyjny dźwięk bólu, ale i rozkoszy, wykołysany, ale nieustannie krwawiący niczym świeża rana. To coś wspaniałego i rozpaczliwego zarazem, coś, czego Polak pragnie i czego nienawidzi, co chwyta za serce, ale też odpycha i budzi niesmak, co inspiruje, ale i zabija. To nigdy niezagojona rana, która ciągle niestety krwawi. I tej chocholej muzyki nie grają nam ani Niemcy, ani Rosjanie. Ten zabójczy dźwięk, pisze Wyspiański z goryczą, płynie prosto z polskiej gleby. Największym problemem Polaka, zdaje się zatem mówić krakowski wieszcz, jest Polak.

Dno polskiej duszy, tak genialnie i bezlitośnie wyświetlone w symbolicznych projekcjach Wyspiańskiego i tak boleśnie widoczne w historii o husarzach na piechotę, królu-tułaczu na lawecie przyozdobionej pogrzebowymi wieńcami, peregrynującym od zamku do zamku, o dumnych polskich wikingach na łodziach z kartonu, o papieżu nie-Polaku, który nie chce pływać na motorówce ochrzczonej przez córkę generała spod Monte Cassino i o papieżu Polaku zrobionym z kolorowych szkiełek, o śpiewających z emfazą o śmierci uzbrojonych dziesięciolatkach, gotowych umrzeć po kolei, jak „kamienie przez Boga rzucane na szaniec”, o królowej Polski katolickiej czy muzułmańskich hordach wreszcie – wszystko to można traktować ze śmiertelną powagą, tak jak bohaterowie opisywanych wydarzeń, albo wyszydzać bez skrupułów. Patrząc na tę symboliczną sumę polskiej dumy i polskiego wstydu, polskiej chwały i upadku, wspaniałości i kompleksów, można płakać ze wzruszenia albo z rozpaczy. Można też być na to zupełnie obojętnym albo wprost przeciwnie, można dawać się ponosić narodowym mitom lub walczyć z nimi ze wszystkich sił. Można także z całą premedytacją, na przykład na doraźny użytek, zakłamywać rzeczywistość, iść, krzycząc „Polska!”, wołać na rynkach mniej lub bardziej świadomie, mniej lub bardziej cynicznie, mniej lub bardziej przytomnie: „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało!”.

My, naród, być może jesteśmy w momencie przesilenia. Może – jak zwykle zresztą w naszej historii. Piszą socjologowie, że my, naród, rozpadliśmy się na dwa obce sobie plemiona. Że żyjemy, dowodzą publicyści, w osobnych bańkach informacyjnych. Bronimy wartości absolutnych, głoszą niektórzy duchowni, albo roznosimy tęczową zarazę. Ci od Sobieskiego na lawecie i papieża w motorówce po jednej stronie, ale też ci – choć trudno tu mówić o symetrii – którzy piszą na internetowych forach, że „wstawanie z kolan rzuca się na mózg sporej części społeczeństwa”. Najtrafniej chyba aktualny stan polskiej świadomości zbiorowej zdiagnozował Marek Raczkowski w jednym ze swoich gorzkich rysunkowych żartów17:

„My jesteśmy jak przeklęci”

Co ma począć patrzący na to wszystko nauczyciel polonista, „wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie”18? Udać, że sprawa go nie dotyczy? Odejść z zawodu? Przeczekać? A może schować się za fasadą historii literatury? To takie bezpieczne, prowadzić dyskurs o epokach, prądach kulturowych, literackich kawiarniach i wzorcach osobowych średniowiecza, zastanawiać się, wspólnie z Horacym, czego poeta chce od Apollina… Co mamy czytać w szkole? Dlaczego? Jak? Wciąż „nie ma pytań pilniejszych od pytań naiwnych”19. A może zwłaszcza dziś nie ma pytań pilniejszych, gdy świat dosłownie skurczył się na wyciągnięcie ręki, jest tak blisko, jak blisko jest smartfon, z którym młodzi ludzie nie rozstają się nawet podczas snu. Unikamy „pytań naiwnych” albo udzielamy odpowiedzi, które już dawno temu przebrzmiały. Maria Janion w 2002 roku mówiła z goryczą:

Młodzież nie chce czytać, ponieważ niestety [szkoła – P.K.] – tak jak to opisał Gombrowicz w Ferdydurke – traktuje […] literaturę jako coś zupełnie nieprzydatnego do życia, rodzaj ozdoby, czasem jakiejś pomocy w identyfikacji narodowej, jak w wypadku dzieł Sienkiewicza czy Pana Tadeusza. A poza tym nie wiadomo, o czym to jest i po co to w ogóle jest. Uczniowie nie chcą czytać, bo dla nich nic z tego nie wynika”20.

Trudno z Janion się nie zgodzić, zwłaszcza jeśli ma się rzeczywisty kontakt ze szkołą. Dziś natomiast proponuje się nam w oświacie kolejną rewolucyjną zmianę21. Żeby zobaczyć, na czym ten przewrót polega, dobrze najpierw przeczytać fragment szkicu Janusza Rudnickiego 50 lat bez Gombrowicza. Autor twórcę Operetki z wielką swadą parafrazuje:

(…) wydany sześćdziesiąt kilka lat temu Trans-Atlantyk – jest jaskrawym dowodem na to, że pisarze, z wielkim Gombro na czele, ze swoją misją, którą on nazywa tu „kontrabandą ideową Trans-Atlantyk”, pocałować się mogą w d… Że są jak bezdomne, pojedyncze psy, które szczekają na narodową karawanę. A jaskrawym na to dowodem jest Polska dziś, do granic wytrzymałości na Odrze i Nysie Polską nadęta. Dlatego jest Trans-Atlantyk symbolem niemocy literatury wobec tych, do których się zwraca. Chłop swoje, baba swoje. Naiwny jest w tej przedmowie [do Trans-Atlantyku Gombrowicz – P.K.], pisząc o dynamicie, jakby oślepiony swoją doniosłością nie chciał wiedzieć, że kijem rzekę będzie zawracać.

Zacząłby Trans-Atlantyk, gdyby ocknął się dziś, tak: „Odczuwam potrzebę przekazania Rodzinie, krewnym i przyjaciołom moim tego, com zobaczył po przebudzeniu moim w polskiej stolicy. Na wielkim jak Polska stadionie dwie drużyny naprzeciwko siebie wrogo stojące ujrzałem i dwa razy hymn odegrano, i dwa razy ten sam, a Polska piłką była, a publiczność milcząca większość była, a mecz jak międzynarodowy był, tak się te dwie drużyny od siebie różniły, i ani jedna, ani druga nie grała na wyjeździe, obie u siebie, i kiedy zaczęły, zrobił się chaos przeogromny, nie wiadomo było, kto jest kim, jako że wszyscy w tych samych barwach biało-czerwonych grali, i to jedynym było, które ich łączyło, i tak to Wczoraj z Dzisiaj grało, a stawką było Jutro”22.

Wspomniana reforma oświaty to tylko jeszcze jeden przejaw tego pojedynku, w którym wszyscy grają przeciw sobie u siebie. Na naszych oczach „wczoraj” walczy z „dziś”, a stawką jest „jutro”. „Wczoraj” wygrywa zdecydowanie, przede wszystkim dlatego, że nie ma ani żadnych wątpliwości, ani żadnych skrupułów, drużyna „Dziś” raczej już opadła z sił, drużyna „Jutro” natomiast nie istnieje.

Jan Błoński, omawiając fenomen Operetki Gombrowicza, groteskowego tekstu o historii i rewolucjach, objaśniał:

Dlaczego operetka? Czemu łączy się ona Gombrowiczowi ze sztuką nowoczesną, kiedy nikt prawie z szanujących się ludzi teatru nie zagląda do gmachów, gdzie odprawia ona swe wesołe i głupie obrzędy? Otóż – moim zdaniem – dlatego, że operetka (…) jest najsilniej skonwencjonalizowanym rodzajem teatralnym. Nigdzie gest nie bywa oszczędniejszy, nigdzie też stereotyp nie chełpi się bardziej bezczelnie”23.

Podmieńmy w tym cytacie z Błońskiego słowo „operetka” na „podstawa programowa”, mając oczywiście na myśli tę najnowszą24. Nigdzie, jak w aktualnej podstawie programowej „stereotyp nie chełpi się bardziej bezczelnie”, zwłaszcza stereotyp narodowy, nigdy też podstawa nie odprawiała aż tak „głupich obrzędów”, zwłaszcza nad narodem, i nie była aż tak skonwencjonalizowana, to znaczy aż tak autorytarna w formowaniu „prawdziwego Polaka”. W łacińskim słowie professio kryje się nie tylko „zawód”, ale też „wyznanie”, „ślub”, więc zobowiązanie honorowe. Profesjonalizm wymaga zatem, żeby w odniesieniu do tego dokumentu przynajmniej nie stosować nazwy „podstawa programowa”. Jest to bowiem zwykły, choć bardzo rozbudowany program kształcenia, program o charakterze ścisłym – według terminologii Basila Bern­steina25. By się o tym przekonać, nie potrzeba rozległych badań. Wystarczy porównać ów tekst z programami polskiego państwa komunistycznego, choćby z lat 70. I na ówczesnych, i na dzisiejszej liście lektur można się doliczyć ponad 90 pozycji, biorąc pod uwagę jedynie obecny tzw. poziom podstawowy (na poziomie rozszerzonym jest ponad 30 kolejnych obligacji), ułożonych w takim samym porządku. Jedyna różnica między programami PRL-u i programem dzisiejszym, udającym podstawę programową, polega na wymianie ideologii. Nazwiska słuszne i obowiązkowe wówczas, jak Maksym Gorki z powieścią Matka, więc „odbiciem rewolucyjnych dążeń proletariatu w literaturze rosyjskiej”26, zostały zastąpione nazwiskami słusznymi i obowiązkowymi dziś, jak na przykład Wojciech Wencel, autor „mazurka” datowanego na 10 kwietnia 2010, In hora mortis:

Jeszcze Polska nie zginęła póki my giniemy

póki nasi starsi bracia wędrują do ziemi (…)

ścieżka wiedzie przez grób Pański – nie ma innej drogi

trzeba się owinąć w całun biały i czerwony

gdy przestaną nas hartować strzałem w potylicę

samoloty będą spadać za lub przed lotniskiem

mroźny wiatr ze wschodnich kresów wciąż nam wieje w plecy

gnie się trzcina nadłamana tli się płomyk świecy

a im bardziej bezsensowny twój zgon się wydaje

tym gorętsze składaj dzięki że jesteś Polakiem

naród tylko ten zwycięża razem ze swym Bogiem

który pocałunkiem śmierci ma znaczoną głowę27.

Jak bardzo tego typu poezja pasuje do Sobieskiego na biało-czerwonej lawecie pożyczonej z budowy, do niby-weneckiej motorówki z duchem Andersa na pokładzie, papieża z kolorowych szkiełek czy uzbrojonych w karabiny dziesięciolatków, śpiewających, że żadna śmierć im wcale nie straszna28… Taki model patriotyzmu stał się obowiązującym modelem kształcenia. Gombrowicz zaś, który z Polską formą wodził się za bary, to dziś pisarz nie tyle nawet „wykreślony” (z całego jego dorobku w podstawie ocalały jedynie fragmenty Ferdydurke), ile wyklęty. W zestawie lektur dla poziomu rozszerzonego znalazło się obowiązkowe miejsce na przykład dla „angielskich poetów jezior”, co każdy szkolny polonista przyjmie raczej ze zdumieniem, nie ma natomiast czasu na choćby drobne urywki Trans-Atlantyku czy Dzienników Gombrowicza29. I nie chodzi o to, podkreślmy z całą stanowczością, że lista jest niekompletna (zob. rozdz. s. 103). Pogoń za kompletnością i spory, co by tu jeszcze do zestawu lektur dodać, to pedagogiczny absurd. Ponadto wiara, że od wpisywania książek do podstawy przybędzie w szkole czytelników, jest równie naiwna, jak wiara kapitana ze spółki „Kraków For You”, że patriotyczną szalupą „Anna Maria” po Wiśle będzie pływał papież Franciszek. Nie wspominając już o tym wszystkim, co dziś przynoszą badania neurobiologiczne, to znaczy jak uczy się ludzki mózg – by nawiązać tylko do tytułu książki Manfreda Spitzera30. W ich kontekście powrót do pedagogicznego skansenu jest równie absurdalny, jak walka o obowiązkowy dla wszystkich szkolny „kanon”, który w rzeczywistości żadnym kanonem nie jest31.

Rzecz nie dotyczy zatem tylko nieobecności formalnej Gombrowicza. Autor Operetki został z polskiej szkoły wyklęty przede wszystkim symbolicznie, z powodów ideologicznych. Nie pierwszy raz zresztą32. Gdy państwo dekretuje swoiste bez-myślenie, Gombrowicz jest zły, bo zadaje pytania, prowokuje „synczyzną” zamiast ojczyzny, choć tę „synczyznę” na koniec powieści kwestionuje33. Jest zły, bo każe nam na siebie spojrzeć z dystansem, zachęca i prowokuje do samodzielności, do krytycznego namysłu, zmaga się polską formą i jej wielkimi kreatorami, szukając autentyzmu i wolności. Proponuje bachtinowski ambiwalentny, uniwersalny i oczyszczający śmiech, a wszak wiadomo od mistrza Jorge z Imienia róży Umberto Eco, że taki śmiech jest czystym złem, bo Pan Jezus przecież się nie śmiał34. Chciał Gombrowicz, żeby nie karmić się mitami jak „lekarstwem w niezmienionej postaci” – by przywołać tym razem Kazimierza Wykę, który diagnozując stosunek Polaków do Henryka Sienkiewicza, pisał tak:

Trylogia w swoim bezkrytycznym uznaniu dla przeszłości i dla najzwyklejszych cech polskiego charakteru narodowego posiada znamiona dzieła wybitnie kompensacyjnego, przez swoją przesadę nastawionego na pewne lecznictwo kompleksów psychosocjalnych. (…) Sprawa zaś z Sienkiewiczem posiada jeszcze dalszą wymowę: ówczesny nastrój społeczeństwa polskiego rozproszył się pod wpływem Trylogii, alelekarstwo pozostało w niezmienionej postaci. Pozostała nadmierna, przesadna, jednostronna kompensacja, pozbawiona tła historycznego, jakie ją spowodowało, pozostała i bywa oceniana ciągle nie jako lekarstwo, lecz – jako potrawa normalna35.

To, co w okresie zaborów rzeczywiście było lekarstwem i spełniało swą funkcję, z czasem niestety stało się „potrawą normalną”, czego efektem jest w jakimś sensie także współczesny pomysł na edukację patriotyczną w szkole, również zupełnie „pozbawioną tła historycznego”. Nie można podawać lekarstwa jako „potrawy normalnej”, dowodzi wybitny historyk literatury, ponieważ wtedy zazwyczaj terapia gorsza jest od choroby, nawet jeśli trudno w to uwierzyć. Autor Ferdydurke doskonale rzecz rozumiał i – jak dowodzi Jerzy Jarzębski:

(…) krytykując polskość, więcej robił dla Polski niż jego patriotyczni oponenci. Przede wszystkim wytłumaczył Polakom, że klękanie przed ojczyzną jest rzeczą niebezpieczną, bo niszczy racjonalne myślenie, zakłóca racjonalną ocenę świata. W Polsce na długo przed Gombrowiczem była duża grupa, która upierała się, że Polacy zawsze byli najlepsi i najsprawiedliwsi i głoszą to nadal, lekceważąc fakty historyczne. Gombrowicz pokazał, że Polak może się czuć naprawdę spełniony, kiedy zyska dystans do ojczyzny i przez to stanie się w swoich sądach suwerenny i po prostu mądrzejszy36.

Oczywiście miał przy tym Gombrowicz świadomość, że już samo słowo „Polska” użyte przez niego w jakimś tekście wystarczy, aby uruchomić wszystkie narodowe kompleksy. Wiedział, że będzie wyklęty. Nie od dziś wszak jest jasne, że „nie ma rozpusty gorszej niż myślenie”37. Pisarz tłumaczył więc w swym Dzienniku:

(…) wcale nie czułem, abym godził w polskość, przeciwnie, miałem wrażenie, że ją pobudzam, ożywiam. Przecież chciałem wyzwalać ich z tej ich polskości? Zapewne… ale to wezwanie miało zaiste jakąś dziwną właściwość, dzięki której Polak stawał się tym bardziej Polakiem im mniej był Polsce oddany. Sofistyka? Spróbujmy to jaśniej określić.

Polak z natury swojej jest Polakiem. Wobec czego, im bardziej Polak będzie sobą, tym bardziej będzie Polakiem. Jeśli Polska nie pozwala mu na swobodne myślenie i czucie, to znaczy, że Polska nie pozwala mu być w pełni sobą, czyli – w pełni Polakiem38…

I dalej:

(…) mnie nie idzie o to, aby usunąć tamtą miłość afirmującą, a jedynie aby wzbogacić nasze możliwości uruchamiając (…) drugi biegun naszej antynomii, ujawniając odwrotną stronę medalu polskiego. (…) Ów przymus uwielbienia jest parafiańszczyzną; a także prowadzi do zakłócenia proporcji pomiędzy nami a światem (czyli rzeczywistością); a także jest najeżony kompleksami i rodzi głupstwo, kłamstwo, pretensjonalność… lecz co więcej i co najważniejsze, nie umiemy dość stanowczo wzgardzić tandetą, ponieważ jest nasza, i to czyni nas bezbronnymi wobec tandety, musimy przystosować się do naszego wyrazu nawet wówczas, gdy on nie umie nas wyrazić39.

„lalki, szopka, podłe maski, farbowany fałsz, obrazki”

W rozumieniu twórców najnowszej „podstawy” jednak nie ma żadnej „odwrotnej strony medalu polskiego”. Jest tylko jedna, krystaliczna i niezłomna. Ta koncepcja, w połączeniu z mrzonką o historii literatury uprawianej w liceum, nie tylko uderza w podmiotowość uczniów i nauczycieli, nie tylko uniemożliwia autentyczność i atrakcyjność uczenia i uczenia się, ale także utrudnia lub wręcz blokuje samodzielność w myśleniu o Polsce i Polakach oraz w myśleniu w ogóle, zamyka przestrzeń dyskusji, narzuca jednowymiarową wizję patriotyzmu i wizję świata, nakazuje – jak mówi Gombrowicz – wyłącznie „miłość afirmującą” do narodu i państwa, bezkrytyczną i budowaną na złudzeniach oraz uproszczeniach, co w praktyce kończy się peregrynacją Sobieskiego na budowlanej lawecie.

Ten model edukacji patriotycznej nie dotyczy oczywiście tylko ostatniej „podstawy programowej”, o czym świadczy ta sama laweta zresztą. Nigdy jednak nie był zadekretowany w taki sposób i w absolutnym oderwaniu od rzeczywistości, w jakiej ma się go „realizować”. Dodajmy od razu, że przywoływanie w tym kontekście szkoły okresu dwudziestolecia międzywojennego, gdy pod hasłem „Polska i jej kultura” musieliśmy scalać po 123 latach zaborów „trzy nierówne połówki”, jak ujmował to Szymon Gajowiec, byłoby merytorycznie i etycznie nieuczciwe40.

Andrzej Waśko, dla uzasadnienia przyjętych w najnowszej „podstawie” rozwiązań, opublikował książkę pod tytułem O edukacji literackiej (nie tylko dla polonistów)41. Charakter tego wywodu i sposób argumentowania skłaniają raczej do wniosku, że ów tytuł powinien brzmieć inaczej: „O edukacji literackiej nie dla polonistów mających kontakt ze szkołą”. Wielu z tych ostatnich bowiem przywołana książka może zaskoczyć zaprezentowaną w niej wizją świata. Wskazywanie Bożeny Chrząstowskiej natomiast jako jednego z głównych winowajców upadku polskiej oświaty w ostatnim trzydziestoleciu, a tym samym głównego deprawatora całych pokoleń Polaków, uznać wypada za czyn co najmniej głęboko niemoralny. Oczywiście wydarzyło się przy reformowaniu systemu po roku 1989 wiele złego i można o tym dyskutować, pod warunkiem jednak, że będzie to dyskusja merytoryczna i prowadzona przez specjalistów od edukacji ogólnej42.

Zdaniem przywoływanego twórcy teoretycznej „podstawy” do „podstawy programowej” zasadniczym problemem szkoły III RP była wolność, w tym wolność wyboru lektur, a także domniemane odejście w kształceniu od chronologii i historii literatury, choć każdy, kto ma kontakt ze szkołą, wie, że liceum – poza zupełnie niszowymi wyjątkami jak podręczniki To lubię! – wcale od chronologii i historii nie odeszło43. Zupełnie osobna kwestia to oczywiście sensowność uprawiania historii literatury w szkole. W tym miejscu warto jedynie przypomnieć, że na przykład Janusz Sławiński już w 1977 roku, a więc dokładnie w czasach, do których współcześni reformatorzy mniej lub bardziej świadomie nawiązują, opublikował tekst Literatura w szkole: dziś i jutro. Było to w ramach szerszej dyskusji na temat implementowania do szkół naukowych, teoretycznoliterackich i historycznoliterackich narzędzi, wprowadzanych tam, nawiasem mówiąc, jako forma obrony przed ideologią. Ponieważ cofnęliśmy się w reformie edukacji co najmniej do epoki Edwarda Gierka, wywód wybitnego teoretyka i historyka literatury w wielu miejscach nadal brzmi aktualnie:

Otóż przystosowane do wymagań szkoły narzędzia literaturoznawcze tracą w znacznej mierze swoją uprzednią funkcjonalność. Subtelne klucze interpretacyjne stają się tu prymitywnymi wytrychami, swobodne hipotezy – bezspornymi dogmatami, dyskusyjne opinie – powtarzanymi bez końca frazesami. (…) W gruncie rzeczy jest owo nauczanie – musi być! – parodystycznym zwierciadłem przedsięwzięć uniwersyteckiej polonistyki literackiej: wyzwala i doprowadza do postaci skrajnej tkwiące w niej możliwości schematyzmu, niweczy jakąkolwiek finezję dociekań, karykaturalnie wyolbrzymia banalność tez i rutynę działań, pozbawia dynamiki znaczeniowej użytkowaną terminologię. Doprowadza – ośmielam się twierdzić – literaturoznawstwo naukowe do stanu dziwacznej bezpożyteczności44.

Przed narzucanymi dziś rozwiązaniami, zresztą dobrze w szkole utrwalonymi, już 100 lat temu przestrzegał Kazimierz Wóycicki. Co to jednak za naukowy autorytet, Wóycicki, skoro w swej naukowej pracy zniżał się on do uczenia w klasie. Ten znakomity przedwojenny humanista dobrze wiedział zatem, że szkolna historia literatury polegająca na „przekazywaniu wiedzy”, jak to naiwnie ujmują współcześni reformatorzy:

(…) nie wyrabia samodzielności młodzieży, ale przeciwnie, niszczy ją przez zmuszanie ucznia do przyswajania sobie i bezmyślnego powtarzania cudzych zdań, poglądów, spostrzeżeń, często bardzo wątpliwej wartości frazesów. Jest to (…) szkoła nieszczerości, kłamstwa intelektualnego dla umysłu zabójcza45.

Tych i innych opinii twórcy najnowszej „podstawy” mogą jednak nie znać, co i tak jest bez znaczenia, jeżeli celem edukacji uczyni się, jak to wyśmiewał w 1932 roku Juliusz Balicki, „jednolite umundurowanie wszystkich głów”46 prowadzone pod hasłem „Polska do granic wytrzymałości na Odrze i Nysie Polską nadęta” – by raz jeszcze sięgnąć do Gombrowicza i Rudnickiego. Trudno się zatem dziwić, że autorzy i zwolennicy „podstawy” nagminnie używają języka przymusu. Na przykład w przywołanej książce Waśki często pojawiają się formuły „mundurowe”: „musi”, „trzeba”, „powinien”, „winien”, „ma”, „ma kłaść nacisk”, obok formuł niemożliwych do zaakceptowania pod względem pedagogicznym: „przekazywać wiedzę” czy nawet „przekazywać umiejętności”. Niekiedy prowadzi to do konstrukcji zupełnie niezrozumiałych, także z powodu specyficznego stylu: „Uczeń szkoły podstawowej powinien otrzymać elementarne rozeznanie w systemie…” albo „Uczeń powinien wiedzieć, że jego powinnością jest…”47. Wszystko to razem, w połączeniu z niekończącą się listą tekstów obligatoryjnych, często bardzo słabych lub zdezaktualizowanych, oraz nakazem czytania literatury wydanej po 1945 roku dopiero w ostatniej klasie tworzy duszący gorset, z którego wyrwać się nie sposób, choć autorzy „podstawy” niby nie zabraniają czytać czegoś więcej i nie tworzą oficjalnego indeksu ksiąg zakazanych. Na nieoficjalnym Gombrowicz zajmuje oczywiście miejsce pierwsze.

„rozpion się nad nimi Los”

Państwowy przymus prowadzenia lekcji polskiego według „nowej” „podstawy programowej” pogłębi zapewne problemy polskiej szkoły i w jakimś stopniu także problemy polskiego patriotyzmu w ogóle. Być może również do reszty zniechęci maturzystów, nie tylko tych najlepszych, do tego, by studia polonistyczne i nauczycielskie wybierali w pierwszej albo chociaż w drugiej kolejności.

Znów tracimy szansę. Przed nami następne kilka lub kilkanaście lat chaosu, pewnie aż do jakiejś nowej „reformy”, która wcale nie musi niestety oznaczać zmiany na lepsze. Nie bez powodu przecież Wesele Wyspiańskiego kończy się chocholim tańcem.

Rzetelne nauczać to dotykać tego, co w człowieku najbardziej żywotne. To szukać dostępu do tego, co w dziecku i człowieku dorosłym najbardziej wrażliwe i własne. (…) Liche nauczanie, rutyna pedagogiczna, cyniczne instruowanie – świadomie lub nie – są w swym czysto utylitarnym zamyśle niszczycielskie. Wyrywają nadzieję z korzeniami. Złe nauczanie jest niemal dosłownie morderstwem, a metaforycznie: grzechem. Umniejsza ucznia, czyni jego osobę szarą miałkością. Poraża wrażliwość dziecka czy dorosłego najbardziej zjadliwym kwasem, nudą, duszącym gazem obojętności. Źli nauczyciele, być może nieświadomie mszcząc się za swą mierność, zamordowali dla milionów ludzi matematykę, poezję, myślenie logiczne. (…)

Statystycznie rzecz biorąc, antynauczanie jest normą. Dobrzy nauczyciele, którzy rozpalają ogień w dojrzewających duszach uczniów, są być może rzadsi od wirtuozów sztuki czy mędrców. Niepokojąco nieliczni są opiekunowie ciała i duszy, którzy znają stawkę, wiedzą, na jakie niebezpieczeństwa wystawione są tu trafność i wrażliwość, wiedzą, jak splatają się ze sobą odpowiedź i odpowiedzialność. Dzieje się tu coś prawdziwie osobliwego, gdyż mamy świadomość, że większość tych, którym powierzamy swoje dzieci w szkole, do których zwracamy się po poradę i opiekę na uczelni, to mniej lub bardziej życzliwi grabarze. Zabiegają o to, aby podopiecznych sprowadzić na własny poziom utrudzonej mowy. Nie, oni niczego nie otwierają, to „zamykacze”48.

George Steiner, autor przywołanej diagnozy, wybitny amerykański filozof, krytyk, tłumacz i nauczyciel, wskazał, na czym tak naprawdę polega istota rzeczy. Diagnoza ta na pewno jednak polskiej oświaty nie dotyczy. Steiner wypowiedział te słowa podczas jednego z wykładów na Uniwersytecie Harvarda, a przecież „nasza chata z kraja”.

Tymczasem do szkół w Polsce uczęszczają konkretni ludzie, którzy nie mieli żadnego wpływu na to, w jakim momencie historii przyszło im wypełniać tzw. obowiązek szkolny. Jest ich ponad cztery i pół miliona (stan na rok 2021), ale każdy ma tylko jedno życie do przeżycia. Prawdziwy dramat zaczyna się wtedy, gdy dochodzi do koniunkcji niesprzyjających okoliczności, to znaczy gdy na okres edukacyjnych „reform” nakładają się inne jeszcze kataklizmy. Na przykład pandemia COVID-19. Przy takich koniunkcjach pewne rzeczy bez wątpienia widać wyraźniej niż zwykle i pewne pytania być może wybrzmiewają głośniej. Bez wątpienia przydałby się jakiś „raport z oblężonego świata”.

pRZYPISY:

1P. Figurski, A. Gurgul, Papieskie okno nie do poznania. Proboszczowie musieli składać się po 200 zł, https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,24057933,papieskie-okno-nie-do-poznania-proboszczowie-musieli-skladac.html (dostęp: 29.11.2019).

2O wydarzeniu szeroko pisała prasa oraz liczne portale internetowe. Ogólno­polskie stacje telewizyjne przygotowały specjalne relacje dla programów informacyjnych.

3Program prezentacji pomnika w Krakowie: https://www.krakow.pl/aktualnosci/234853,29,komunikat,prezentacja_pomnika_jana_iii_sobieskiego_w_krakowie.html (dostęp: 29.12.2019).

4https://fakty.tvn24.pl/ogladaj-online,60/pomnik-jana-iii-sobieskiego-mial-stanac-w-wiedniu-wladze-miasta-go-odeslaly,986430.html(dostęp: 29.12.2019).

5Ten i inne cytaty z Wesela (w tekście głównym oraz we wszystkich śródtytułach) podaję według wydania: S. Wyspiański, Wesele, oprac. J. Nowakowski, Ossolineum, Wrocław–Warszawa–Kraków 1994.

6A. Gurgul, Król Jan III Sobieski jeździ po Polsce na lawecie, do Wiednia nie chcą go wpuścić, https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,25415955,krol-jan-iii-sobieski-jezdzi-po-polsce-na-lawecie-do-wiednia.html?_ga=2.92543444.893778044.1588977325-583320678.1581102716 (dostęp: 29.12.2019).

7 Koszty stworzenia samego pomnika to około 1 mln 200 tys. zł. Pokryli je różni darczyńcy, w tym także premier rządu polskiego.

8A. Gurgul, Władze Krakowa zaprzeczają, by zgodziły się przyjąć pomnik Sobieskiego od Wiednia, https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,23824983,wladze-krakowa-zaprzeczaja-by-zgodzily-sie-przyjac-pomnik-sobieskiego.html (dostęp: 29.12.2019).

9Tamże.

10Tamże.

11Artykuł na stronach tvp.info kończy się znamienną pointą: „Burmistrz Wiednia Michael Ludwig jest socjaldemokratą”. S.J., A.K., Władze Wiednia nie chcą pomnika Jana III Sobieskiego, https://www.tvp.info/38644405/wladze-wiednia-nie-chca-pomnika-jana-iii-sobieskiego (dostęp: 29.12.2019).

12O. Szpunar, Zamieszanie z miniaturką pomnika Sobieskiego w II LO. Kto powinien za nią zapłacić?, https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,23922269,zamieszanie-z-miniaturka-pomnika-sobieskiego-w-ii-lo-kto-ma.html(dostęp: 29.12.2019).

13Prezydent Duda z żoną na jubileuszu krakowskiego II LO. KOD manifestował, https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,23907047,prezydent-duda-z-zona-na-jubileuszu-krakowskiego-ii-lo-kod.html(dostęp: 29.12.2019).

14J.D., Ruszyła zbiórka na pomnik króla Jana III Sobieskiego w Wiedniu, https://krakow.wyborcza.pl/krakow/1,44425,20007229,ruszyla-zbiorka-na-pomnik-krola-jana-iii-sobieskiego-w-wiedniu.html(dostęp: 29.12.2019).

15Współorganizatorem uroczystości był Instytut Tradycji Rzeczypospolitej i Samorządu Terytorialnego.

16J. Dolna, Kraków. Anna Maria Anders matką chrzestną łodzi, https://gazetakrakowska.pl/krakow-anna-maria-anders-matka-chrzestna-lodzi-zdjecia-wideo/ar/9943166 (dostęp: 29.12.2019).

17https://gramho.com/explore-hashtag/Raczkowski (dostęp: 29.11.2020).

18Cytat z sonetu IV Mikołaja Sępa Szarzyńskiego: O wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem.

19Cytat z wiersza Wisławy SzymborskiejSchyłek wieku. Pewne propozycje odpowiedzi na tego typu szkolne „naiwne pytania”, wraz ze szczegółowym uzasadnieniem, można znaleźć na przykład w publikacjach: M. Jędrychowska, Najpierw człowiek. Szkolna edukacja kulturowo-literacka a problem kształcenia dydaktycznego polonistów. Refleksja teleologiczna, Wydawnictwo Edukacyjne, Kraków 1998; Z.A. Kłakówna, Przymus i wolność. Projektowanie procesu kształcenia kulturowej kompetencji. Język polski w klasach IV–VI szkoły podstawowej, w gimnazjum i liceum, Wydawnictwo Edukacyjne, Kraków 2003; Z.A. Kłakówna, P. Kołodziej, J. Waligóra, Pakt dla szkoły. Zarys koncepcji kształcenia ogólnego. Zaproszenie do dyskusji, Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, Gdańsk 2011; J. Waligóra, Ani rytuał, ani karnawał… O interpretacji tekstu literackiego w szkole (ponadgimnazjalnej). Warunki – strategie – perspektywy, Collegium Columbinum, Kraków 2014; Z.A. Kłakówna, Język polski. Wykłady z metodyki, dz. cyt.; P. Kasprzak, Z.A. Kłakówna, P. Kołodziej, A. Regiewicz, J. Waligóra, Edukacja w czasach cyfrowej zarazy, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2016; P. Kołodziej, Dwadzieścia pięć twarzy dziewczyny z perłą. Praktyka czytania dzieł malarskich w procesie kształcenia kulturowo-literackiego, Impuls, Kraków 2018; seria podręczników dla uczniów i nauczycieli To lubię! (szkoły ponadgimnazjalne).

20„Żyjąc tracimy życie” – z prof. Marią Janion rozmawia Katarzyna Bielas, „Wysokie Obcasy” 2002, nr 13.

21Chodzi o tzw. reformę minister Anny Zalewskiej, wdrażaną od 1 września 2017 roku. Jedną z decyzji była likwidacja gimnazjów (po dwudziestu latach istnienia).

22J. Rudnicki, 50 lat bez Gombrowicza. Jak dziś widziałby Polskę? „Dwie drużyny naprzeciwko siebie ujrzałem, dwa razy hymn odegrano, a Polska piłką była”, http://wyborcza.pl/7,75517,25018779,50-lat-bez-gombrowicza-rudnicki.html (dostęp: 29.12.2019).

23Witold Gombrowicz, 4.08.1904–25.07.1969, https://culture.pl/pl/tworca/witold-gombrowicz (dostęp: 29.12.2019).

24Podstawa programowa kształcenia ogólnego dla liceum, technikum i branżowej szkoły II stopnia, https://www.ore.edu.pl/2018/03/podstawa-programowa-ksztalcenia-ogolnego-dla-liceum-technikum-i-branzowej-szkoly-ii-stopnia/ (dostęp: 29.12.2019).

25B. Bernstein, Odtwarzanie kultury, wyb. i oprac. A. Piotrowski, przeł. Z. Bokszański, A. Piotrowski, PIW, Warszawa 1990. Zob. Epilog: Słownik pojęć podstawowych, s. 329 w tej książce.

26Program nauczania czteroletniego i pięcioletniego technikum i liceum zawodowego. Język polski, WSiP, Warszawa 1971, s. 20.

27W. Wencel, Wiersze z filmu, http://wojciechwencel.blogspot.com/2011/12/wiersze-z-filmu.html (dostęp: 29.12.2019).

28Odnosząc się do „łatwej urody” Sienkiewicza, którą Polacy „upajali się do nieprzytomności”, Gombrowicz zwracał uwagę, że polski patriotyzm jest bardzo „łatwy i szparki w swoich początkach, a krwawy i olbrzymi w swoich skutkach” (W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1969, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 499). Trudno nie skojarzyć tych słów, gdy patrzy się na rozśpiewanych o śmierci dziesięciolatków z karabinami na ramionach. Zob. rozdział Prze-myśleć, by rozumieć lepiej, s. 103 w tej książce.

29Mowa o „reformie” wdrażanej od 1 września 2017 roku (m.in. likwidacja gimnazjów; powrót do 8-letniej szkoły podstawowej oraz 4-letniego liceum; nowe tzw. podstawy programowe). Zob. Epilog: Słownik pojęć podstawowych, s. 329 w tej książce.

30M. Spitzer, Jak uczy się mózg, przeł. M. Guzowska-Dąbrowska, PWN, Warszawa 2009; zob. S.-J. Blakemore, U. Frith, Jak uczy się mózg, przeł. R. Andruszko, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2008; J. Vetulani, Mózg: fascynacje, problemy, tajemnice, Wydawnictwo Homini, Kraków 2010; G. Small, G. Vorgan, iMózg. Jak przetrwać technologiczną przemianę współczesnej umysłowości, przeł. S. Borg, Vesper, Poznań 2011; N. Carr, Płytki umysł. Jak Internet wpływa na nasz mózg, przeł. K. Rojek, Wydawnictwo Helion, Gliwice 2013 i in.

31Zob. I. Kania, Kanon kultury: sztywna forma czy żywa treść?, „Znak” 1994, nr 7, s. 38–44; Z.A. Kłakówna, Szkoła na rozdrożach, „Tematy i Konteksty” 2017, nr 7, s. 73–87; taż, Szekspir nasz powszedni albo praktyka sensownego czytania w szkole (dziś, tj. „w czasach zarazy cyfrowej” oraz relacji globalnych, a także niezależnie od jakichkolwiek plag czy kataklizmów), „Tematy i Konteksty” 2019, nr 9, s. 707–743. Zob. Epilog: Słownik pojęć podstawowych, s. 329 w tej książce.

32W ostatnich latach zrobił to już minister Roman Giertych, zob. P. Kołodziej, Raskolnikow i jego następcy, „Polonistyka” 2007, nr 8.

33W. Gombrowicz, Trans-Atlantyk, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

34M. Bachtin, Dialog, język, literatura, red. E. Czaplejewicz, E. Kasperski, PWN, Warszawa 1983, s. 151; U. Eco, Imię róży, przeł. A. Szymanowski, PIW, Warszawa 1990.

35K. Wyka, Sprawa Sienkiewicza, w: Trylogia Henryka Sienkiewicza. Studia, szkice, polemiki, wybór i oprac. T. Jodełka, PIW, Warszawa 1962, s. 444–445.

36https://e-teatr.pl/gombrowicz-nadal-chichocze-a273153 (dostęp: 29.12.2019).

37Problem ten opisała W. Szymborska w wierszu Głos w sprawie pornografii.

38W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1969, dz. cyt., s. 354–355.

39Tamże, s. 360.

40Zob. P. Kołodziej, Czas na obraz. Dzieło malarskie jako tekst i kontekst w szkolnym kształceniu humanistycznym (1880–1999), Collegium Columbinum, Kraków 2013, rozdział Z zapisów oświatowego prawa: przedwojenne programy nauczania, s. 71–86; Z. Łempicki, Polska i polskość w nauczaniu polskiego, Nakładem Krakowskiej Spółki Wydawniczej, Kraków 1930; S. Łempicki, Polski ideał wychowawczy, Książnica–Atlas, Lwów–Warszawa 1937.

41A. Waśko, O edukacji literackiej (nie tylko dla polonistów), Arcana, Kraków 2019.

42Zob. Z.A. Kłakówna, Jakoś i jakość, Universitas, Kraków 2014.

43Jeszcze inną konstrukcję podręcznikowych treści proponowano w mało znanej serii Skarbiec języka, literatury, sztuki (red. B. Chrząstowska, wydawnictwo Nakom).

44J. Sławiński, Literatura w szkole: dziś i jutro, w: tenże, Teksty i teksty, Universitas, Kraków 2000, s. 89–90.

45K. Wóycicki, Rozbiór literacki w szkole. Podręcznik dla nauczycieli, Nakład Gebethnera i Wolffa, Warszawa 1921, s. 9–10.

46J. Balicki, Rola podręcznika w nauczaniu języka ojczystego, przedruk z pisma „Zrąb” 1932, nr 4, s. 5.

47A. Waśko, O edukacji literackiej (nie tylko dla polonistów), dz. cyt., s. 37, 38. Zob. Epilog: Słownik pojęć podstawowych, s. 329 w tej książce.

48G. Steiner, Nauki mistrzów, przeł. J. Łoziński, Zysk i S-ka, Poznań 2007, s. 25–26.

Raport z oblężonego świata

Kontekst sytuacyjny: stan oblężenia

„Raport z oblężonego świata” należy rozpocząć od niezbędnych wyjaśnień, a w zasadzie od usprawiedliwienia. Niniejszy rozdział (tytuł to oczywiście parafraza z Herberta) – choć jego dalsze partie niekoniecznie muszą na to w sposób bezpośredni wskazywać – jest w głównej mierze próbą refleksji nad sensem kształcenia w ramach języka polskiego jako szkolnego przedmiotu, a tym samym próbą odpowiedzi na pytanie, czym w istocie i w praktyce takie kształcenie w ogóle jest lub raczej – czym może być. Bez względu na to, jakiego typu „reformy” zdecyduje się wdrażać nasze państwo1. Refleksja w ramach „raportu” będzie miała jednak specyficzny charakter, ponieważ w dużej części złożą się na nią wypowiedzi piętnasto- i szesnastolatków z klasy pierwszej liceum2. Ich głos musi się obronić sam, a przy okazji musi także wystarczyć za świadectwo oraz uzasadnienie pewnego pomysłu na edukację, nazwijmy ją nawet – humanistyczną, choć zupełnie nie o nazwę w tej chwili chodzi3.

Bohaterowie przeżywający tytułowy stan oblężenia należą do tzw. pokolenia Y, Z albo Post-Millennials, jak się tę generację nieraz nazywa4. Jest to jednak grupa w pewnym sensie wyjątkowa, doświadczona koniunkcją niefortunnych zdarzeń w sposób szczególny. Wprawdzie i dla niej Internet istnieje od zawsze, ale reprezentuje ona jednocześnie ostatni rocznik absolwentów „wygaszonego” właśnie w ramach „reformy” gimnazjum. I pierwszy, a zapewne też jedyny, który tradycyjną edukację w liceum z powodu pandemii zakończył już po kilku miesiącach i z dnia na dzień przeniósł się ze szkołą do Sieci. Czyli tam, gdzie i tak ci młodzi ludzie funkcjonują przez większą część życia i gdzie wielu nauczycieli czuje się jak na obcej planecie. Nigdy bowiem nie było aż tak oczywiste, co miała na myśli Margaret Mead, gdy w roku 1970 zapowiadała szybką dominację w zglobalizowanym świecie nowego typu kultury, prefiguratywnej, jak ją nazwała, w której „młodzi zyskują sobie wyjątkowy autorytet w swym prefiguratywnym zrozumieniu nieznanej jeszcze nikomu przyszłości”5. O ile mocniej i o ile bardziej adekwatnie brzmią dziś słowa amerykańskiej antropolożki, pisane o nadchodzących pokoleniach już pięćdziesiąt lat temu: „Przeszłość jest dla nich olbrzymim, niewytłumaczalnym rozczarowaniem i zawodem, choć przyszłość, być może, nie niesie ze sobą nic prócz zagłady całej planety”6.

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie tylko o polskiej generacji postgimnazjalnej, ale także o ich rówieśnikach z całego świata – grających w te same gry, oglądających te same seriale na Netfliksie, te same klipy na YouTubie i te same filmiki na TikToku, kierujących się poradami tych samych youtuberów i influencerów, a od niedawna także uczących się na tych samych platformach edukacyjnych – mówić się kiedyś będzie „pokolenie pandemii”7.

Oblężeni nie mogą czekać (kwiecień 2020)

Wydarzenia opisywane w „raporcie” rozgrywają się głównie w kwietniu roku 2020, w środku pierwszego „narodowego” lockdownu. Od kilku tygodni żyjemy w zupełnie innej rzeczywistości. Świat „sprzed kilku tygodni”, który nagle się zamknął, a potem jakby zniknął, Olga Tokarczuk charakteryzowała w sposób następujący:

Kiedyś świat był wielki i nie do objęcia wyobraźnią – teraz wyobraźnia nie jest nam już potrzebna, mamy wszystko na wyciągnięcie ręki po smartfona. (…) Dziś świat mieści się w obrębie naszego kalendarza i zegarka. Potrafimy go sobie wyobrazić, zmieścił się nam w głowie. W ciągu trzech dób człowiek może znaleźć się wszędzie, gdzie chce (z małymi nieciekawymi wyjątkami). Białe plamy na mapach zostały szczelnie wypełnione z Google Maps, które z okrutną dokładnością pokażą każdy zaułek. Na dodatek wszędzie jest mniej więcej to samo – takie same rzeczy, artefakty, sposoby myślenia, pieniądze, marki, logotypy. (…) Dzięki mieszczącemu się w dłoni czy na kolanach urządzeniu można w każdej chwili porozmawiać ze swoją rodziną oddaloną o tysiące kilometrów, znajdującą się w innej strefie klimatycznej, mającą u siebie zupełnie inną porę dnia, a nawet roku. Turysta na wyprawie w Tybecie łączy się w kilka sekund z domem w Skaryszewie. Ludzie, którzy kiedyś nie mieliby się szansy poznać, dziś mogą się ze sobą komunikować przez media. (…)

Jeśli ktoś chciałby znów obcować z nieskończonością, wystarczy, aby włączył się do Sieci. (…) Surfując w poszukiwaniu jakiejś informacji, miałam poczucie, że poruszam się po ogromnym oceanie danych, które na dodatek ciągle znajdują się w stanie samotworzenia, samokomentowania. (…) Nieskończoność wdarła się do świata homo consumens, kiedy ów świat zaczął przypominać sezam. Powiedzieliśmy: sezamie otwórz się i – stało się! Otworzył się, przywalając nas bogactwem oferowanych usług, towarów, typów, wzorów, odmian, fasonów, mód, trendów. Chyba każdy doświadczył choć raz tej baśniowej wielości oferty i niepokojącego podejrzenia, że musielibyśmy mieć kilka żyć, żeby z niej skorzystać. (…) Porażająca jest świadomość, że w tej samej chwili, kiedy piszę te słowa, powstają setki, jeśli nie tysiące artykułów, wierszy, powieści, esejów, reportaży itp. Nieskończoność reprodukuje się sama, rozprzestrzeniając się, a my przystawiamy do niej nasze kruche narzędzia wyszukiwarek, żeby mieć wrażenie, że wciąż mamy nad nią kontrolę8.

W takim momencie właśnie, gdy z jednej strony coraz bardziej doświadczaliśmy skończoności świata rzeczywistego, a z drugiej nieskończoności świata w Sieci, najpotężniejszy ziemski gatunek został niespodziewanie skolonizowany przez małego i niewidocznego wirusa – w wymiarze globalnym, ale też lokalnym, jak na przykład grupa ludzi opisywana w niniejszym „raporcie”. Z dnia na dzień przekonaliśmy się, jak bardzo jesteśmy słabi i bezradni, jak pustoszeją wspaniałe metropolie, jak zamierają tętniące życiem kurorty, jak znów nie możemy sobie poradzić z ogromną liczbą ludzkich zwłok, które trzeba tymczasowo przechowywać na lodowiskach i w samochodowych chłodniach. Duma Polaków, Stadion Narodowy, na którym odnieśliśmy historyczne zwycięstwo nad drużyną Niemiec, za chwilę zamieni się w Narodowy Szpital, symbol narodowej niewydolności. I naprawdę nie wiemy, co nas czeka. A gdzie w tym wszystkim jest „narodowa” szkoła? Każdy, kto choć trochę ma z nią realny kontakt, wie, że to byt zupełnie anachroniczny, a teraz dodatkowo zagubiony – już nie tylko w czasie, ale również w przestrzeni online. Jest to instytucja, którą by trzeba właściwie wymyślić na nowo. Póki co jednak, sporą grupę młodych ludzi ze wspom­nianej pierwszej klasy objął zakaz opuszczania domu bez asysty dorosłych (warunek: ukończone 16 lat). „Oblężeni” ze wszystkich stron nie mogą czekać na kolejną reformę, która nie wiadomo, czy kiedykolwiek się wydarzy. Mają tylko jedno życie i muszą jakoś przetrwać.

Pozorne zawieszenie broni (wrzesień 2020)

Gdy spytałem (już) drugoklasistów wracających po kilku miesiącach do realnej szkoły (na chwilę tylko, jak się okazało), który sposób pracy z okresu edukacji zdalnej uważają za najlepszy, najciekawszy, najbardziej efektywny, bez chwili wahania wskazali na przeprowadzony kiedyś czat na platformie Zoom, z której to platformy korzystaliśmy zresztą na co dzień. Chyba rzeczywiście coś jest na rzeczy, skoro jedna z dziewcząt stwierdziła nawet, że z powodu zmęczenia po zakończonej dyskusji spała trzy godziny. Zdumiewać może również fakt, przynajmniej na pierwszy rzut oka, że rozmowa dotyczyła Siłaczki Stefana Żeromskiego, tekstu, dodajmy od razu, który na licealistach zrobił ogromne wrażenie. Tekstu przecież dawno w szkole skompromitowanego. Niestety, Żeromskiego raczej się już dziś nie czyta ani z własnej woli, ani pod przymusem:

Dziś Żeromski nie istnieje zupełnie, jeśli się jeszcze o Żeromskim nie zapomniało całkiem, to tylko dlatego, że mnogość szkół i ulic nosi jego imię, co chwilę się przechodzień potyka o to nazwisko. Namówić dziś jednak młodzież na przeczytanie „Przedwiośnia” czy choćby jakichś form drobnych niepodobna, wiem to, bo przeprowadziłem rozpoznanie w tej kwestii wśród zrozpaczonych nauczycieli, którzy tak samo panicznie opierają się tej wzniosłej lekturze. (…) Wieszcz nieomal, strażnik spraw polskich w literaturze, wrażliwy na krzywdę społeczną, kanoniczny autor całych pokoleń, bohater narodowy, „sumienie polskiej literatury”, którego pogrzeb zgromadził tysiące nieutulonych w żalu rodaków (skrócono czas pracy tego dnia, by każdy mógł zobaczyć kondukt!), popadł w odmęty nicości. Dziś na hasło „Żeromski” jeśli nie wybuchają śmiechem, to prychają pogardliwie, wzruszają ramionami, przewracają oczami: nuda straszna, pretensjonalność, ramota9.

W sumie to pocieszające, jak bardzo można się pomylić, nawet jeśli się jest błyskotliwym obserwatorem rzeczywistości. Krzysztof Varga nie miał jednak szansy „poczatować” o Siłaczce „w czasach zarazy”, w tej, a nie innej grupie ludzi, w takich, a nie innych kontekstach, w takiej, a nie innej sytuacji. Nie mógł z wielu powodów oczywistych, ale również i z takiego, że w szkolnej rzeczywistości nic dwa razy się nie zdarza. I nie zdarzy – jak pisze poetka, nawet jeśli plan jakiejś lekcji wbrew elementarnej logice nazwiemy lekcyjnym scenariuszem10.

Transmisja z wewnątrz: myślenie online(kwiecień 2020)

Punktem wyjścia tego akurat etapu pracy nad tekstem, więc czatu na Zoomie, stały się słowa doktora Pawła Obareckiego kierowane do umierającej Stasi Bozowskiej. Żeby „raport z oblężonego świata” spełnił swą funkcję, muszą się w nim znaleźć obszerne fragmenty tej rozmowy (pisownia oryginalna):

30.04.2020 r.

10:14:59 From Piotr Kołodziej: „Wszedł do pokoju i zaczął na palcach chodzić po swojemu, dokoła… chodził, chodził… Zatrzymywał się od czasu do czasu przy łóżku i z gniewem, od którego bielały mu wargi i wyszczerzyły się zęby, mówił do chorej: – Niemądra byłaś! Tak żyć nie tylko nie można, ale i nie warto. Z życia nie zrobisz jakiegoś jednego spełnienia obowiązku: zjedzą cię idioci, odprowadzą na powrozie do stada, a jeśli się im oprzesz w imię swych głupich złudzeń, to cię śmierć zabije najpierwszą, boś za piękna, zbyt ukochana…”

10:15:21 From Piotr Kołodziej: dawajcie

(…)

10:16:46 From Sonia Stelmach: Dość straszne jest to, że ponieważ jest piękna, „śmierć ją zabije najpierwszą” (…) co o tym myślicie?

10:16:57 From Raikogen_pijeKWAS30-33: Brutalna prawda. Użytkownik Obarecki jedzie po tych wszystkich naiwnych idealistach, myślących, że są rycerzami na białych koniach

10:17:03 From Adam Plebankiewicz: Nie zgadzam się z doktorem, ponieważ ludzie, którzy nie zgadzają się z przyjętymi normami są nam potrzebni

10:17:11 From Raikogen_pijeKWAS30-33: a są jeno nędznym pyłem w padole łez

10:17:18 From Piotr Kołodziej: nie wiem, więc może to jest jakaś naiwność…

10:17:34 From Adam Plebankiewicz: naiwność, ale potrzebna do rozwoju ludzkości

10:17:43 From Raikogen_pijeKWAS30-33: NEIN

10:17:43 From Piotr Kołodziej: niby dlaczego potrzebna i niby dlaczego NEIN?

10:17:53 From Olek Kwiatkowski: Co do wypowiedzi Soni też uważam, że trochę przesadził mówiąc coś takiego

10:18:08 From Adam Plebankiewicz: ponieważ jeśli nie byłoby takich ludzi nie moglibyśmy się zmieniać

(…)

10:18:20 From Kowal: Nie zgadzam się z tym że tak nie warto żyć

(…)

10:18:26 From Raikogen_pijeKWAS30-33: ludzkość rozwija się poprzez eksperymenty, wytrwałość i bezduszność A NIE PRZEZ JAKIEŚ farmazony JAK NAIWNOŚĆ NAUCZYCIELECZKI