Macice i płacz ptaków - Agnieszka Toczko - ebook + książka

Macice i płacz ptaków ebook

Toczko Agnieszka

0,0
18,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tomik zgrabnie i intrygująco od poetyckiej strony łączy kilka ważnych – w szczególności dla nowej poezji polskiej – tematów. Cielesność i wszystko, co się z tym wiąże, elementy poetyki przestrzeni (kwestie nomadyczności) oraz autobiograficzna empiria. I problematyka życia, i przekraczania życia. (…) Dużym plusem jest także narracyjność tych wierszy, ich rozrastanie się w osie zdarzeń, wspomnień i obserwacji, a także wewnętrzna dynamika, która rozbudowywana jest w różny, niemonotonny sposób.
Jakub Kornhauser

Agnieszka Toczko – krakowianka, polonistka, redaktorka; cały czas czegoś szuka i nie może znaleźć (cokolwiek by to było). Kocha zwierzęta (wszystkie, choć ma tylko dwa koty i dwa psy) i książki (ale nie wszystkie). Macice i płacz ptaków to jej debiut poetycki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 24

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



I

macice

KAWA

kawa

skapuje kroplami jak krwią czarną

paznokcie u nóg rosną

gdy czytam Palacza zwłok

i przeglądam wiadomości w smartfonie

w Omanie wycięto łechtaczkę kobiecie

w Gdańsku przykleili psa do asfaltu

w Krakowie narodowcy pobili gejów

siedząc na miękkiej kanapie

zaklnę raz „skurwysyny”

dopiję zimną kawę, wezmę do ręki nożyczki

kosmiczne śmieci zawirują

a Bóg nie pójdzie ze mną na układ

brzydzi się

łechtaczkami,

rozjechanymi psami

gejami

i obciętymi paznokciami?

IMIENINY (21 STYCZNIA)

kurz wzleciał z kąta, machnął potrójny piruet

silnik odkurzacza zaskowyczał

głodny wtorek, wszyscy wokół głodni

otworzyłam puszkę z kuskusem i warzywami

ale nikt nie chciał; woleliby tort czekoladowy

nad stołem, na którym kiedyś dziadek Józef oprawiał kurę

drgało jej ciało, a pióra po polaniu wrzątkiem

odchodziły z łatwością

‒ Agniesiu ‒ mówił ‒ podstaw miednicę.

(Byłam jego ulubioną wnuczką).

zabił kiedyś psa, Ciapka, płakałam, właśnie w imieniny

choć mi nie powiedzieli, ale ja czułam:

liznęłam powietrze i zapach krwi

został mi na języku

tłucze mi się serce po trzecim Red Bullu i drżą ręce, wtorek czerwonosuchy, dotrzymałam, a oni odeszli, choć śnią się z siekierami i psami, bez kuskusów, z warzywami (w ziemiance), czarnymi paznokciami, niewniebowzięci, czarno-czerwono-szarzy, jak to płótno, które namalowałam, a do tego czerwony grzebień kury, kura z odciętą głową, matka obgryza szyję z rosołu i oblizuje palce, na szyi zawsze mało mięsa, ale smaczna, kości rzuci się Ciapkowi, o, przepraszam, kochanie, nie Ciapkowi, jakiemuś psu, wieczneodpoczywanie i zdrowaśmario, komu?!, zwierzętom?!, się opamiętaj!, kurze?!, psu?!, czy w tym garnku wczoraj gotowałaś pranie (pralka się zepsuła i nie pierze w dziewięćdziesięciu stopniach), zapach gotowanych majtek, gotowanej kury, gotowanego psa, gotowanego dziadka, gotowanej matki

(tort czekoladowy jest bezmięsny)

MÓJ SZTETL

został hen, daleko:

najpierw długa podróż pociągiem,

drugim pociągiem,

wozem z ciągnikiem

potem ćwierćwiecze

(bez Dawida i Racheli)

doiliśmy krowy

parowaliśmy ziemniaki dla świń

mirabelki w sadzie psuły się

bo nikt nie miał czasu ich zbierać

(wypatrywałam Esterki, ale nie przyszła)

w sklepie kupowaliśmy

żelazne wiadro

szare mydło

i „Trybunę Ludu”

(Mordechaj już nie obsługiwał)

Dziadek wieczorem

przy świetle lampy

czytał na głos Cichy Don

(przysłany przez Chaimka Joszego)

Babcia modliła się

za żyjących i zmarłych

Polaków

(nie lubiła cebuli ani czosnku)

ja natomiast każdym świtem

stałam obok studni

z wąsami po mleku

a Abraham

szedł do mnie drogą

z pięknymi pejsami

i wodą

na obmycie

brudnych nóg

CHORA?

w niedokrwistości rozmazują mi się kontury postaci

ta sójka zza okna, która podpatrywała mnie, i Borges

kot przyszedł i zjada surowe jajko

potem przez okno wypatrujemy koronawirusa

też się rozmazał

*

kołacze mi serce, gdy wypatruję chorych

ustawiają się w wirtualne rzędy, całkiem nadzy

kaszlą

przesuwam ich delikatnie długim kijem-wiosłem

*

odpływają żaglówki z portu

widzieć brzeg przeciwległy i płynąć

jak to na jeziorze

kształt linii też mi się rozmazuje

z niedokrwistości

*

a mogłabym zasnąć pod pokładem emocji

znaleźć tam wreszcie wyjście z Borgesowskiego labiryntu ideału

bo to nie człowiek nim jest

nie człowiek

nie człowiek

POWIEDZIAŁAŚ MI TO DZIŚ O 18.06, BRZĘCZY MI NADAL W USZACH, CHOĆ JEST 23.18

roztańczone światło lampki

(nie nocnej)

pozwala zapisać nawet kształt oddechu w rozżaleniu

gdy mnie dusiło

od środka wpełzło

do gardła

tak jak przy highway

mogłam stanąć na awaryjnych i zwymiotować

ale to coś ma korzenie wewnątrz

trzyma się mocno

Ty mówisz z uśmiechem na ustach

ja