Spowiedź ambasadora - Romuald Spasowski - ebook + książka

Spowiedź ambasadora ebook

Spasowski Romuald

0,0
53,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Spowiedź ambasadora Spasowskiego jest fascynującą opowieścią o historii i polityce, miłości i zdradzie, tragedii narodu i rodziny. Autor nie tylko opisuje historię własnego życia, ale na jej tle obnaża mechanizmy komunistycznej władzy, pokazuje wstydliwe oblicza polskiej służby dyplomatycznej i jej brak profesjonalizmu, ujawnia prywatne interesy, którym polscy „dyplomaci” podporządkowywali swoją aktywność, demaskuje bezkarność bezpieki, a nade wszystko ukazuje przemożny wpływ Sowietów na działania zarówno tych, którzy rządzili w kraju, jak i tych, którzy reprezentowali go poza granicami.

Ze Wstępu Mariusza M. Brymory  

(…) poprzez swoje odważne i pryncypialne poparcie Solidarności wobec komunistycznych władców w latach 1980–1981 oraz jeszcze odważniejszą decyzję, aby poświęcić swoją karierę i dobytek w proteście przeciwko represjom, jakie miały miejsce po wprowadzeniu stanu wojennego i próbie zgniecenia Solidarności przez reżim generała Jaruzelskiego, w sensie moralnym Romuald Spasowski stał się pierwszym ambasadorem wolnej Polski w Stanach Zjednoczonych.

George Weigel w Przedmowie (do drugiego wydania amerykańskiego)

Jest mi pan dłużny trzy noce (…) bo tyle bez przerwy czytałem pana książkę i nie mogłem jej odłożyć, dopóki nie skończyłem. To najlepsza książka na temat komunizmu i Polski, jaką kiedykolwiek czytałem.

Prezydent Ronald Reagan o amerykańskim wydaniu wspomnień ambasadora Spasowskiego


Mariusz M. Brymora – ukończył filologię angielską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie oraz studia podyplomowe z zakresu historii i kultury brytyjskiej na Uniwersytecie Warszawskim oraz Ruskin College w Oksfordzie. Zawodowy dyplomata. Przed wstąpieniem do służby zagranicznej pracował jako nauczyciel akademicki oraz tłumacz języka angielskiego. W latach 1994–1998 był radnym Rady Miejskiej Radomia, a przez ostatni rok kadencji wiceprezydentem miasta. Od 1999 roku pracuje w służbie zagranicznej, gdzie pełnił funkcje zastępcy konsula generalnego w Chicago, radcy ds. dyplomacji publicznej Ambasady RP w Waszyngtonie i konsula generalnego w Los Angeles. W centrali MSZ był m.in. wicedyrektorem Departamentu Dyplomacji Publicznej i Kulturalnej: nadzorował działalność promocyjną polskich placówek. Przetłumaczył m.in. dwa opowiadania Bernarda Malamuda wydane w tomie zbiorowym Żydoptak (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989). Autor Historii polskiej dyplomacji w Stanach Zjednoczonych 1919–2019 (2020), oraz jej wersji angielskojęzycznej One Hundred Years of Polish Diplomatic Presence in the United States 1919–2019. Był współautorem i redaktorem albumu 400 Years of Polish Immigrants in America, wydanego w 2008 roku z okazji czterechsetnej rocznicy przybycia pierwszych Polaków do Jamestown w Wirginii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 1462

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wandzie

Bóg trzymał mnie przed sobą jak lampkę maleńką

I osłaniał od wiatru, i twarz swą oświecał

Bladłem – On znowu ogienek rozniecał

Jakby się bał co będzie, gdy sadzą zadymię

Zapełgam i sczernieję, gasząc jego imię.

Ernest Bryll, Bóg trzymał mnie przed sobą…

Podziękowania

Pragnę złożyć serdeczne podziękowania Profesorowi Jakubowi Grygielowi – za wyrażenie zgody na wydanie w Polsce pamiętników ambasadora Romualda Spasowskiego – a także Profesorowi George’owi Weigelowi – za zgodę na wykorzystanie w tej książce jego przedmowy do drugiego wydania amerykańskiego.

Wyrażam ogromną wdzięczność dyrekcji oraz pracownikom Hoover Library and Archives w Stanford University, którzy udzielili mi wszechstronnej pomocy w procesie badania archiwów ambasadora Spasowskiego.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Universitas za podjęcie propozycji współpracy nad niniejszą książką.

Bez życzliwości powyższych osób i instytucji, a także wsparciai zachęty udzielonych mi przez przyjaciół i znajomychw Polscei w Stanach Zjednoczonych, wydanie Spowiedzi ambasadora nie byłoby możliwe.

Mariusz M. Brymora

Wstęp

Nie mogę zacząć tego tekstu inaczej niż od wspomnienia dwóch sytuacji sprzed lat. Późnym wieczorem 20 grudnia 1981 roku jak co dzień włączyłem Głos Ameryki, aby dowiedzieć się, co dzieje się w Polsce. Cierpliwie wykonując precyzyjne ruchy pokrętłem radioodbiornika służącym do strojenia częstotliwości, próbowałem pokonać działanie urządzeń zagłuszających. Tym razem miałem dużo czasu, gdyż kilka dni wcześniej, w obawie przed eskalacją protestów wobec wprowadzonego właśnie stanu wojennego, władze czasowo zamknęły wszystkie uczelnie, a studenci odesłani zostali na niespodziewane, acz przymusowe „wakacje”. Studencki Komitet Strajkowy na Wydziale Humanistycznym lubelskiego UMCS-u, którego byłem przewodniczącym, został zmuszony do przerwania strajku i zawieszenia działalności. Wieczorne serwisy Głosu Ameryki nadawały właśnie oświadczenie byłego już ambasadora PRL w Waszyngtonie, Romualda Spasowskiego, wygłoszone kilka godzin wcześniej w siedzibie Departamentu Stanu w amerykańskiej stolicy. Poprzedniego dnia został on najwyższym rangą przedstawicielem obozu socjalistycznego, który poprosił o azyl na Zachodzie. Informacja o ucieczce ambasadorów Spasowskiego i Rurarza (ten drugi stał na czele placówki w Tokio) była dla wszystkich w Polsce ogromnym szokiem. Z niedowierzaniem słuchali relacji o niej tacy jak ja, działacze Niezależnego Zrzeszenia Studentów, którym postępek ambasadorów jawił się jako przejaw bohaterstwa i wsparcia dla sprawy, o którą wszyscy walczyliśmy. Z nieporównanie większym zdumieniem musieli przyjąć ją członkowie komunistycznego aparatu władzy, dla których był to policzek wymierzony przez własnych kamratów, zajmujących eksponowane stanowiska w ich – jak się wydawało – nienaruszalnym świecie. Przyznał to między innymi ówczesny Minister Spraw Zagranicznych PRL Józef Czyrek, który stwierdził, że znając Spasowskiego jako człowieka, a także jego poglądy, w pełni mu ufa i że ucieczka ambasadora jest dla niego szokiem1. Była to reakcja jak najbardziej zrozumiała, przecież w najważniejszej za żelazną kurtyną stolicy świata nie umieszczono by niepewnego człowieka. A tu nagle taka rejterada…

Dwadzieścia pięć lat później, jako radca Ambasady RP w Waszyngtonie, poznałem panią Wandę Spasowską, wdowę po ambasadorze, z którą odbyłem kilka długich spotkań tête-à-tête, aby wysłuchać jej opowiadania o mężu i ich dyplomatycznym życiu. Co najmniej z kilku powodów pani Wanda wydała mi się osobą godną współczucia, którą życie doświadczyło niezwykle boleśnie. Wówczas też po raz pierwszy pomyślałem, że historia Spasowskiego to temat zasługujący na okazanie mu większego zainteresowania, a być może podzielenie się nim z szerszą publicznością. Nie przypuszczałem jednak, że za kolejnych piętnaście lat będę pisał te słowa jako Wstęp do polskiego wydania pamiętników Romualda Spasowskiego, które po trzydziestu sześciu latach od ich amerykańskiej premiery doczekały się publikacji w Polsce.

W kwietniu 1986 roku książka The Liberation of One2 odbiła się szerokim echem w politycznych, dziennikarskichi polonijnych kręgach Stanów Zjednoczonych. Publicznie gratulując autorowi, Prezydent Ronald Reagan ocenił ją jako „najlepszą książkę o komunizmiei Polsce, jaką kiedykolwiek czytał”. „Jest mi pan dłużny trzy noce – powiedział do Spasowskiego podczas spotkania w Białym Domuw 1987 roku – bo tyle bez przerwy czytałem pana książkę i nie mogłem jej odłożyć, dopóki nie skończyłem”. Wkrótce po jej amerykańskim wydaniu pojawiły się tłumaczenia na języki francuski i niemiecki. Pod koniec 2021 roku ukazało się w USA drugie wydanie amerykańskie, zatytułowane Romek & Wanda: The Greatest Political, Faith & Love Story of the Twentieth Century3.

Trudno wytłumaczyć, dlaczego historia Spasowskiego, spisana przez niego samego w ciągu kilku pierwszych lat po ucieczce, nigdy poważnie nie zainteresowała polskich wydawców. Druga połowa lat 80. była w naszym kraju czasem dogorywania władzy komunistycznego reżimu. Zdyskredytowanie autora i ukrywanie jego książki stały się wtedy celem zorganizowanej akcji PRL-owskich służb specjalnych, które dołożyły wszelkich starań, żeby publikacja nie trafiła do Polski. Oprócz przedstawicieli władzy, wiedzieli o niej wówczas jedynie utrzymujący związki z Zachodem działacze demokratycznego podziemia oraz słuchacze niezależnych rozgłośni radiowych, gdzie można było posłuchać wywiadów z autorem (np. jego rozmowy z Jackiem Kalabińskim w RWE w lipcu 1986 roku). Sporadyczne polskie recenzje The Liberation of One były – co oczywiste – mocno tendencyjne i próbowały uczynić ze Spasowskiego nie tylko dyplomatycznego dyletanta, lecz jeszcze gorszego literata i życiowego fajtłapę. Niestety, do autorów tych prześmiewczych ocen dołączyły także niektóre „sztandarowe pióra” rodzimego dziennikarstwa. W rozpoczętą natychmiast po ucieczce i zakrojoną na szeroką skalę operację skompromitowania Spasowskiego zaangażowano co najmniej kilkunastu rezydentów i tajnych współpracowników bezpieki w USA. Według dokumentów znajdujących się w archiwach IPN w operacji pod kryptonimem „Szpar” uczestniczyli także ludzie z najbliższego otoczenia ambasadora, w tym jego zięć, Andrzej Grochulski, ps. „Grog”. W tym samym czasie w Polsce toczyło się intensywne śledztwo przeciwko oskarżonemu o zdradę Spasowskiemu. W charakterze świadków przesłuchano wielu byłych współpracowników ambasadora – wśród nich zarówno jego dawnych zwierzchników, jak i podległych mu pracowników. Dziwnym trafem wszyscy oni wyrażali w zeznaniach swoje zdumienie, że dyplomatyczny nieudacznik pokroju Spasowskiego mógł zajmować tak wysokie stanowiska w polskiej dyplomacji, zgodnie przy tym twierdząc, że nie znają odpowiedzi na pytanie o jego „protektorów”, którzy stali za kolejnymi awansami i nominacjami ambasadora. Niewątpliwie strach przed władzą stanu wojennego miał wówczas wielkie oczy.

Tymczasem, w wyniku decyzji pani Wandy, polski oryginał tekstu wspomnień trafił z mieszkania Spasowskich w Oakton pod Waszyngtonem do archiwów Instytutu Hoovera w Stanfordzie. Tam, wrazz całym zbiorem dokumentów i pamiątek, tworzy kolekcję, którą nazwano „Spasowski Papers”. W rezultacie wszystkich powyższych okoliczności pamiętniki ambasadora zostały w pewnym sensie utrzymane w tajemnicy przed szeroką publicznością polską nie tylko w latach 80. czy 90., ale aż do dzisiaj.

Wydarzenia, które sprawiły, że o Romualdzie Spasowskim usłyszał cały świat, rozpoczęły się w sobotę po południu, 19 grudnia 1981 roku. To wtedy, po trzydziestu pięciu latach, dziewięciu miesiącach i jednym dniu służenia sprawie komunizmu4, ten PRL-owski dyplomata i partyjny aparatczyk, od dawna targany coraz większymi wątpliwościami, wymawia służbę moskiewsko-warszawskiemu reżimowi. W reakcji na wprowadzenie w Polsce stanu wojennego i uwięzienie przywódcy Solidarności Lecha Wałęsy, prosi o azylw USA. Tego samego dnia wieczorem samochody FBI zabierają polskiego ambasadora z jego waszyngtońskiej rezydencji wraz z żoną, córką i zięciem. Nazajutrz Spasowski wygłasza w Departamencie Stanu oficjalne oświadczenie, które staje się dla światowych mediów wiadomością dnia, a 22 grudnia składa wraz z żoną wizytę Prezydentowi Ronaldowi Reaganowi w Białym Domu. Dla obu stron jest to bardzo emocjonalne spotkanie, po którym wydarza się rzecz niezwykła – Prezydent w siąpiącym deszczu osobiście odprowadza państwa Spasowskich do samochodu, trzymając ponad całą trójką parasol. Taka sytuacja nie zdarzyła się w Białym Domu ani nigdy przedtem, ani nigdy potem. Polskie władze komunistyczne natychmiast uznają swojego ambasadora za zdrajcę i dezertera, a przebraniw wojskowe mundury dziennikarze reżimowej telewizji do znudzenia powtarzają oświadczenie MSZ-etu,w którym próbuje się uczynić ze Spasowskiego niezrównoważonego psychicznie renegata. W 1982 roku Izba Wojskowa Sądu Najwyższego w Warszawie zaocznie skazuje go na karę śmierci i przepadek mienia. Trzy lata później Rada Państwa pozbawia go obywatelstwa polskiego.

Po ucieczce państwo Spasowscy zamieszkują w Virginii, a ambasador spędza kolejne lata na pisaniu swojej „spowiedzi”. Amerykanie zapewniają im mieszkanie, ochronę i wynagrodzenie. Przez długi czas żyją w ukryciu, nosząc fałszywe nazwiskoi pozostając pod specjalną opieką CIA. Nawet na spotkania z amerykańskimi znajomymi obydwoje przychodzą w przebraniach. Ich dane kontaktowe i miejsce pobytu chronione są tajemnicą. Kiedy ktoś chce skontaktować się z ambasadorem, musi zadzwonić na numer kontrolowany przez CIA i zostawić wiadomość. Spasowski oddzwania tylko wtedy, gdy uznaje to za stosowne. Po raz pierwszy od czasu ucieczki pokazuje się publicznie podczas otwartego spotkania dopiero 2 kwietnia 1986 roku, w dniu zorganizowanej przez wydawcę promocji jego książki. Na wieczór autorski do Hotelu The Watergate w Waszyngtonie przybywa 250 osób. W kolejnych miesiącach, w ramach promocji książki, były ambasador jeździ po Ameryce z wykładami o Polsce. W tym czasie odbiera też tytuły doktora honoris causa kilku uczelni. Mimo uniewinnienia i przywrócenia mu polskiego obywatelstwa, już nigdy nie przyjeżdża do Polski. Nie zobaczy więcej swojej ukochanej matki. Nie może być w krajuw 1984 roku, kiedy została ona uhonorowana przez Instytut Yad Vashem tytułem Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata za ukrywanie w czasie wojny kilkunastu Żydów w Willi Róża – ich rodzinnym domu w Milanówku, przy ulicy Piasta 17.

Po przemianach ustrojowych 1989 roku historia tego nietuzinkowego komunisty i dyplomaty odchodzi nieco w zapomnienie, pomimo faktu, że w kolejnych latach jego nazwisko wraca do serwisów informacyjnych przy takich okazjach, jak decyzja o jego rehabilitacji podjęta przez Izbę Wojskową Sądu Najwyższego jesienią 1990 roku, czy ponowne przyznanie mu polskiego obywatelstwa przez Prezydenta Lecha Wałęsę w 1993 roku. Uważniejszemu obserwatorowi z pewnością nie umknęły też pojawiające się od czasu do czasu w polskich mediach informacje o staraniach Wandy Spasowskiej o odzyskanie skonfiskowanego przez komunistyczne władze majątku. Dopiero w 2011 roku wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie, przyznający wdowie odszkodowanie, zakończył trwającą ponad dekadę serię rozpraw sądowych.

Od początku lat 90. Spasowski cierpi z powodu raka. Przez długi czas odmawia jednak przyjmowania morfiny, traktując to jako akt pokuty za grzechy wobec narodu polskiego. Z tego samego powodu nie chce przyjąć paszportu amerykańskiego. Robi to dopiero na łożu śmierci. Nie próbuje usprawiedliwić swojego postępowania, wręcz przeciwnie – gnębi go poczucie winy. „Dużo zawiniłem wobec narodu polskiego, przyłączając się do komunistów” – przyznaje między innymi we wspomnianym już wywiadzie radiowym z Jackiem Kalabińskim. W sierpniu 1995 roku przegrywa walkę z chorobą nowotworową. Według jego najbliższych umiera w przekonaniu, że jego cierpienie było pokutą za zło, którego dokonał w życiu. „Jedyne, co mogę złożyć u stóp Chrystusa jako pokutę, to moje cierpienie” – miał powiedzieć do żony.

Tyle suche fakty. Pozostają jednak pytania, na które odpowiedzieć najtrudniej. Kim w takim razie był Spasowski? Prawdziwie nawróconym komunistą czy łajdakiem i cwaniakiem? Czy jego decyzja była odważną ucieczką czy dezercją? Czy należy mu się pochwała dla bohatera czy potępienie dla zdrajcy?

Osoba Romualda Spasowskiego broni się przed prostym zaszufladkowaniem. Nie był on postacią ani jednoznacznie pozytywną, ani negatywną; trudno uznać go za przykładnego bohatera, ale nie można też nazwać czarnym charakterem. Wkrótce po przekroczeniu swojego Rubikonu, które uznane zostało za jedną z najbardziej spektakularnych ucieczek całego okresu zimnej wojny, Spasowski zaczął pisać opowieść o własnym życiu. Stworzył ją na podstawie sporządzanych na bieżąco przez wszystkie lata swojej kariery własnych pamiętników i notatek, a także mnóstwa dokumentów. Jak sam podkreślał, robił to z dużą starannością o szczegóły, sprawdzając fakty historyczne i konsultując z żoną wszystko to, co przywodziła na myśl jego własna pamięć. Po ukazaniu się amerykańskiego wydania książki jej autor deklarował: „Pisząc ją, kierowałem się tylko i wyłącznie prawdą – o mniei o wydarzeniach”.

Los nie poskąpił Romkowi (tym imieniem zwracali się do niego wszyscy bliscy i znajomi) okazji do przeżyć. Był on prawdziwym świadkiem historii XX wieku, bowiem za jego życia miały miejsce najważniejsze wydarzenia tego stulecia – od Cudu nad Wisłą, poprzez okupację hitlerowską i powstanie warszawskie, zimną wojnę, protesty robotnicze i studenckie lat 50., 60., i 70., aż po narodziny i stłumienie Solidarności. Tei wiele innych wydarzeń relacjonuje w swojej opowieści. Niemniej przez cały czas to on sam pozostaje w centrum uwagi, która skierowana jest na jego pełne niezwykłych sytuacji i okoliczności życie. Opowiadao swoich wojennych przeżyciach, osobistych doświadczeniach uczestnika procesu norymberskiego, agenta wywiadu wojskowego PRL i reprezentującego Polskę Ludową dyplomaty, któremu podczas jego długiej kariery dane było słuchać w brytyjskim parlamencie wystąpień Winstona Churchilla, być obecnym w Westminster Abbey podczas koronacji królowej Elżbiety II, oglądać motocyklowe parady Prezydenta Peróna, gościć na prywatnej kolacji u Indiri Gandhi, a w Gabinecie Owalnym Białego Domu rozmawiać z Eisenhowerem, Kennedym, Carteremi Reaganem.

Spowiedź ambasadora Spasowskiego jest fascynującą opowieścią o historiii polityce, miłości i zdradzie, tragedii narodu i rodziny. Autor nie tylko opisuje historię własnego życia, ale na jej tle obnaża mechanizmy komunistycznej władzy, pokazuje wstydliwe oblicza polskiej służby dyplomatycznej i jej brak profesjonalizmu, ujawnia drobne prywatne interesy, którym polscy „dyplomaci” podporządkowywali swoją aktywność, demaskuje bezkarność bezpieki, a nade wszystko ukazuje przemożny wpływ Moskwy na działania zarówno tych, którzy rządzili w kraju, jaki tych, którzy reprezentowali go poza granicami. Opowiadając o sobie, Spasowski maluje słowami mocno patriotyczny i sentymentalny obraz polskiego Wołynia, opisuje codzienne życie w międzywojennej Warszawiei koszmar czasu hitlerowskiej okupacji, przedstawia geopolityczną sytuację w świecie lat zimnej wojny, widzianą oczami polskiego dyplomaty. Jego wspomnienia są tak niesamowite, że czytając je, czasami odnosi się wrażenie, że przedstawiane historie nie mogą być prawdziwe. Musimy jednak przyjąć je za dobrą monetę, bo nie mamy żadnych podstaw ani powodów, aby podważać ich prawdziwość. Nie wolno nam też zapomnieć, że kiedy autor używa sformułowania: „dziś z perspektywy lat”, oznacza to perspektywę początku lat 80. XX wieku, a co za tym idzie – wszelkie ówczesne uwarunkowania oraz stan wiedzy na temat wydarzeń czasu PRL i zimnej wojny. To, co wtedy było odważne i odkrywcze, dzisiaj, poz górą trzydziestu latach od upadku komunizmu, może wydawać się banalne i oczywiste. Byłby to jednak osąd niesprawiedliwy i krzywdzący dla autora, bowiem dopiero kiedy uświadomimy sobie czas i okoliczności, w jakich Spasowski ujawnił historię swojego życia, możemy w pełni docenić niezwykłość i znaczenie jego opowieści.

Lektura „spowiedzi” dość jednoznacznie sugeruje, że mamy do czynienia z dwoma skrajnie różnymi Spasowskimi. Od początku tkwiło w tym człowieku wiele sprzeczności – był zaślepionym komunistą i partyjnym aparatczykiem (aczkolwiek krytycznie myślącym o otaczającej go rzeczywistości), a jednocześnie potomkiem zasłużonej kresowej szlachty, który odziedziczył ogromny szacunek dla polskiej tradycji i historii. „I znowu ujawniła się moja dwoistość – pisał w pamiętnikach – przy oddaniu sprawie socjalizmu i zaangażowaniu wobec partii, byłem bardzo związany z tradycją dawnej Polski”. Hołdował ideologii kraju sierpa i młota, mimo że cała rodzina jego matki za głównego wroga Polski uważała bolszewicką Rosję. Przez większość życia pozostawał zdeklarowanym ateistą, ale fascynował go św. Franciszek z Asyżu. Związek pomiędzy głęboko wierzącą katoliczką Wandą Sikorską – kuzynką Władysława, Naczelnego Dowódcy Polskich Sił Zbrojnych i premiera rządu na uchodźstwie – a zatraconym ateuszem i gorliwym komunistą, to kolejny paradoks życia Romka.

Mamy więc do czynienia z człowiekiem o podwójnej osobowości. Z jednej strony posłusznym swojej partii karierowiczem, zarozumiałym i zadufanymw sobie, który wiernopoddańczo służył władzy ludowej, korzystając przy tym z przywilejów zarezerwowanych wyłącznie dla członków komunistycznej nomenklatury PRL. Będąc komunistą z przekonania, z dumą demonstrował swój ateizm, między innymi ostentacyjnie odmawiając uczestnictwa we mszy świętej. Głównym źródłem przywiązania Romka do idei komunizmu była lojalność wobec ojca, skrajnie lewicowego intelektualisty, któremu jako bardzo młody człowiek przyrzekł, że nigdy go nie zawiedzie. To pod wpływem ideałów wpojonych mu za młodu przez Spasowskiego seniora Romek obsesyjnie wierzył w państwo robotników i chłopów. Z drugiej zaś strony poznajemy sprawnego i bystrego dyplomatę, który przez większą część swojej kariery krytycznie oceniał działanie polskich władz i buntował się przeciwko zniewoleniu Polski przez Związek Radziecki. Przez wiele lat pozostawał w szponach wyniszczającej jego psychikę walki pomiędzy „brudną” i brutalną rzeczywistością czasów zimnej wojny a komunistycznymi ideałami zaszczepionymi mu przez ojca. Na tle polskich dyplomatów czasów PRL wyróżniał się nie tylko tym, że znał kilka języków obcych. Był inteligentny, miał poczucie humoru i wymaganą w tym zawodzie kindersztubę – cechy, które w niecałe dziesięć lat pozwoliły mu z porucznika wywiadu wojskowego stać się ambasadorem PRL w Stanach Zjednoczonych. Miał wtedy 34 lata i do dzisiaj pozostaje najmłodszym Polakiem, który piastował to stanowisko. Demonstrując niespotykaną mieszankę taktycznej elastyczności i ideologicznej poprawności, niezmiennie zajmował wysokie stanowiska w MSZ-ecie, pomimo partyjnych czystek dokonywanych po upadkach ekip kolejnych przywódców. Amerykańscy dyplomaci, którzy mieli okazję pracować z nim w Warszawie czy Waszyngtonie, po wielu latach wspominają go jako profesjonalistę i wysoko wykwalifikowanego dyplomatę, z którym można było poważnie i rzeczowo porozmawiać o wielu sprawach, w sposób niezakłócony partyjnymi dyrektywami.

Przemiana Spasowskiego nie była rezultatem nagłego olśnienia, lecz stopniowym, trwającym przez lata procesem, wynikającym z jego pogłębiającego się rozczarowania działaniem komunistycznej władzy, partyjnymi rozgrywkami, oszukiwaniem narodu i zniewoleniem kraju przez Wielkiego Brata. Podczas drugiego pobytu w Waszyngtonie jego postawa staje się coraz bardziej proamerykańska. Po narodzinach Solidarności zaczyna z coraz większą sympatią patrzeć na działania Wałęsy i polskich robotników, które stają się nadzieją na rzeczywiste odzyskanie przez Polskę niepodległości. Jednocześnie z nawróceniem politycznym postępuje także jego przemiana religijna. Pod koniec 1980 roku, w drodze na urlop do Polski, Spasowscy potajemnie składają wizytę Janowi Pawłowi II w Watykanie. Spotkaniei rozmowaz Papieżem wywierają na ambasadorze piorunujące wrażenie i według jego własnych słów mają decydujący wpływ na jego dalsze życie5. Wprowadzenie stanu wojennego uśmierca jednak wszelkie nadzieje i przelewa czarę goryczy. Po kilku dniach walki z samym sobą, Spasowski postanawia przejść na właściwą, jasną stronę mocy. Niewątpliwie ogromny wpływ na jego postawę i decyzję miała pani Wanda. Od początku systematycznie próbowała odciągnąć męża od partii i obrzydzić mu świat komunistów. Jego wypowiedzenie posłuszeństwa reżimowi, a tym bardziej przyjęty przez męża neofitę w wieku 64 lat chrzest święty, były jej wielkim zwycięstwem.

Tak jak głęboko różne były zachowania i działania ambasadora Spasowskiego przez większą część jego życia, tak skrajne pozostają oceny jego postawy.

Dla wielu był bohaterem i prawdziwie nawróconym komunistą, którego ucieczka znacznie ułatwiła Stanom Zjednoczonym działania na rzecz pomocy dla Solidarności i Polaków w kraju. Prezydent Reagan nazwał go „odważnym człowiekiem, który działał z najwyższych pobudek”, a Sir John Nicholas Henderson, brytyjski ambasador w Waszyngtonie – „człowiekiem niezwykłej prawości i rozsądku”6. Kiedy przebywający na wakacjach w Maine Zbigniew Brzeziński dowiedział się o śmierci Romualda Spasowskiego, napisał do wdowy list kondolencyjny, w którym przekazywał jej także „wyrazy wielkiego uznania dla patriotyzmu i wysokiej inteligencji (męża). Był Polsce zawsze wierny i to odczuwało się w każdej z Nim rozmowie. Odegrał szczególnie wielką rolę w pobudzeniu Ameryki po ogłoszeniu stanu wojennego w Polscei w ten sposób przyczynił się walnie do ostatecznego upadku komunizmu”7. Mówiąc o Ryszardzie Kuklińskim i Romualdzie Spasowskim, Richard Pipes stwierdził: „to nie byli zdrajcy, to byli patrioci polscy”8. Amerykański Sekretarz Stanu Alexander Haig, oceniając postępek ambasadora Spasowskiego, powiedział: „Ludzie w służbie publicznej mają wielki dylemat, jeśli nie zgadzają się ze swoim rządem. Mogą zostać, próbując ze wszystkich sił coś zmieniać. Spasowski uciekł, kiedy uświadomił sobie, że od środka nie może już nic zmienić. To nie jest łatwe, ale jest przejawem odwagi”9.

Innymz kolei trudno uwierzyć w przemianę członka PZPR, którego udziałem była tak wybitna kariera w PRL-owskich władzach. Zarzucają mu, że polska rzeczywistość lat 80. tak dalece odbiegała od utopijnych ideałów wpojonych mu przez ojca, że nie trzeba było wybitnego intelektu, aby dojść do wniosku, że należy się jej sprzeciwić. Jego ucieczka była rzekomo łatwym do podjęcia krokiem, który „załatwił” mu w miarę komfortową amerykańską emeryturę, podczas gdy tysiące działaczy Solidarności w Polsce zostało internowanych, a wielu skazanych na więzienie. Są też tacy, którzy mocno sugerują, że Spasowski pracował dla CIA. Rzeczywiście, prawdopodobne wydaje się to, że kiedy po otrzymaniu azylu znalazł się na utrzymaniu rządu Stanów Zjednoczonych, mógł opowiadać amerykańskim służbom o tajnej części działalności polskich placówek dyplomatycznych. Nie są jednak znane żadne dowody na to, że wcześniej był amerykańskim szpiegiem. Sam ambasador zapewnia w tekście „spowiedzi”, że „nigdy nie chciał nikomu przekazywać tajemnic i nigdy tego nie uczynił”. Spasowski niewątpliwie zdradził – ale zdradził komunistów, i nie był to gest taniej odwagi. W PRL zapłacił za niego mianem Judasza, który zaprzedał się wrogowi za kilka srebrników, utratą dobytku i wydaną na niego zaocznie karą śmierci.

Decyzja Spasowskiego oraz jego dalsze losy postawiły go w jednym rzędzie z pułkownikiem Ryszardem Kuklińskim i Zdzisławem Najderem, którzy również zostali skazani za swoje czyny na karę śmierci. Inaczej jednak niż oni, Spasowski nie został bohaterem nowej Polski. W ojczystym kraju, do którego w odróżnieniu od Kuklińskiego i Najdera nie wrócił, niemal zupełnie o nim zapomniano. Nikt nigdy nie podziękował mu za postawę i pomoc, jaką organizował ze Stanów dla wielu ludzi w Polsce. Nie oczekiwał tego od polskich władz, był wdzięczny Prezydentowi Wałęsie za przywrócenie mu polskiego obywatelstwa, ale nie ukrywał żalu, że nikt z Solidarności nie odezwał się do niego choćby z prostymi słowami wdzięczności. Do końca swoich dni żył skromnie, żeby nie powiedzieć: biednie jak na amerykańskie standardy. Wciąż borykał się z odrzuceniem przez polską diasporę, której duża część, także po 1981 roku, uważała go za persona non gratai nadal traktowała jako symbol dyplomatów zaprzedanych komunistycznej władzy PRL. Wreszcie sprawa najważniejsza – jego czyn oznaczał dla niego karę najwyższą, karę śmierci, a w konsekwencji zagrożenie życia nawet w Stanach, gdzie musiał mierzyć się z groźbami wobec najbliższych mu osób, kiedy polskie służby podejmowały próby wytropienia jego i jego rodziny. Przez większość swoich amerykańskich lat żył w ukryciu ze względu na grożące mu niebezpieczeństwo wykonania na nim wyroku przez agentów polskich i sowieckich służb specjalnych. Po uniewinnieniu i powrocie do bardziej normalnego życia, nie zdążył się nim nacieszyć, bowiem wkrótce został przykuty do łóżka przez chorobę, a po kilku latach zmarł w bólach i cierpieniu.

Spowiedź ambasadora, którą z ogromną radością oddaję w ręce Czytelników, powstała na podstawie blisko trzech tysięcy stron maszynopisu napisanego przez Romualda Spasowskiego w latach 1982–1985. Ze względu na wymogi podyktowane obecnymi standardami wydawniczymi, tekst został znacznie skrócony, a także dostosowany do dzisiejszych reguł poprawności językowej. W moim najgłębszym przekonaniu zostało w nim wszystko, co najważniejsze, a dokonane zmiany nie wpłynęły w żadnym stopniu na jego zubożenie. Edycja tekstu, choć siłą rzeczy dość daleko idąca, dokonana została bez uszczerbku dla warstwy faktograficznej pamiętników oraz istoty przekazu, jaki został zamierzony przez autora.

CzytelnikSpowiedziambasadora często zaduma się nad niezwykłością poznawanych historii, tudzież obrazami polskiego Lwowa czy Łucka, robiącymi szczególne wrażenie w dobie obecnej wojny, wywołanej bezprecedensową inwazją Putinowskiej Rosji na niepodległą Ukrainę. Niejednokrotnie z niedowierzaniem odkryje uderzające podobieństwa opisanych w książce zdarzeń i sytuacjiz epoki Gierka, a nawet Gomułki z tymi, które znaz autopsji ostatnich lat, a czasami zafrapuje go ponadczasowość ówczesnych prawd o sprawowaniu władzy, funkcjonowaniu partii politycznych czy roli dyplomacji. Mądrzejszy o wiedzę, jaką posiada dzisiaj, i obserwujący z perspektywy kolejnych trzydziestu lat historię naszego kraju, w którym w wyniku demokratycznie dokonanych wyborów także obecnie nie brak wśród sprawujących władzę ludzi wywodzących swe kariery z poprzedniego systemu, Czytelnik ten zapewne zgodzi się z konkluzją, że los nie był dla Spasowskiego zbyt łaskawy.

Ocenę życia i postępowania ambasadora pozostawiam każdemu, kto przeczyta jego historię. Mam świadomość, że będą wśród nich tacy, którzy uznają go za komunistycznego cwaniaka, który prosząc o azylw Ameryce, uciekł przed powrotem do nędznej Polski roku 1981. Na pewno jednak znajdą się i tacy, dla których będzie on symbolem odważnego buntu przeciwko zniewoleniu narodu polskiego. Moją największą satysfakcją pozostanie to, że udało mi się przybliżyć polskiemu Czytelnikowi niewiarygodną historię życia i wyzwolenia tego człowieka10.

Mariusz M. Brymora

Warszawa, kwiecień 2022

1Wypowiedź z filmu dokumentalnego Ambasador Spasowski, reż. Tadeusz Śmiarowski, TVP S.A., 2009.

2Ambasador Spasowski nadał swoim wspomnieniom roboczy tytuł Wyzwolenie jednego człowieka, cow oczywisty sposób nawiązywało do najważniejszej książki jego ojca, Władysława, zatytułowanej Wyzwolenie człowieka, wydanejw 1933 roku. Pamiętniki Romualda Spasowskiego zostały po raz pierwszy wydane w USA w 1986 roku przez Harcourt Brace Jovanovich, Publishers.

3Romeki Wanda: najwspanialsza historia o polityce, wierzei miłości XX wieku (zob. również przypis nr 5).

4Okres wskazany przez Romualda Spasowskiego w tekście pamiętników.

5Kwestię religijnej przemiany Spasowskiego oraz wpływu Papieża Jana Pawła II na decyzje ambasadora dokładniej opisuje George Weigel w Przedmowiedo drugiego wydania amerykańskiego pamiętników zatytułowanych Romek & Wanda: The Greatest Political, Faith & Love Story of the Twentieth Century, które ukazało się w 2021 roku nakładem religijnego instytutu Sacred Story Institute (dosł. Instytut Religijnych Opowieści). Misją Sacred Story Institute jest pomoc zarówno osobom prywatnym, jak i wspólnotom wiaryw rozwijaniu ich relacji z Bogiem poprzez codzienną modlitwę i medytacje. Polskie tłumaczenie tej przedmowy znajduje się na stronach 23–25.

6Cytaty pochodzą z artykułu w „The Christian Science Monitor”: What Lay Behind Spasowski Defectionz 23 grudnia 1981 roku.

7Z listu Zbigniewa Brzezińskiego do Wandy Spasowskiej z 29 sierpnia 1995 roku, źródło: archiwa Spasowskiego w Hoover Institution, Stanford University.

8Wypowiedź z filmuAmbasador Spasowski,reż. Tadeusz Śmiarowski, TVP S.A., 2009.

9Alexander Haig w artykuleThe Diplomat as Defector, „The Washington Post”, 3 kwietnia 1986 roku.

10 Przedstawione w książce opinie o osobach i wydarzeniach są wyłącznie opiniami ambasadora Spasowskiego, za które autor opracowania nie bierze odpowiedzialności.

Przedmowa

(do drugiego wydania amerykańskiego)1

Dokonując analizy przełomu 1989 roku oraz upadku komunizmu w Europie, papież św. Jan Paweł II podkreślił w swojej encyklice Centesimus Annusz 1991 roku, że podstawową wadą komunizmu był wypaczony i wyjątkowo przyziemny koncept jednostki ludzkiej w ujęciu antropologicznym. Z doświadczenia własnej, trwającej dziesięciolecia walkiz reżimem komunistycznymw Polsce, Jan Paweł II wiedział wszystko o niedorzeczności ekonomii marksistowskiej oraz okrucieństwie polityki leninowskiej. Wiedział także, że te zasadnicze wady nie były, jak powiedziałby Marks, przypadkowe. Wywodziły się one w prostej linii z owego głęboko wadliwego ujęcia antropologicznego. Jeśli czyjaś koncepcja jednostki ludzkiej jest błędna, rozumował Papież, to jest bardzo prawdopodobne, że myli się on także w wielu innych sprawach.

Przez piętnaście lat poprzedzających przełom 1989 roku komunizm utrzymywał się za żelazną kurtyną dzięki systemowi tyranii państwa policyjnego, wspieranej przez to, co wielu działaczy na rzecz praw człowieka zaczęło nazywać „kulturą kłamstwa”. Komunistyczna kultura kłamstwa oraz jej zdolność do zmuszania ludzi do biernej uległości wobec żądań partii i państwa zostały najlepiej przeanalizowane w pamiętnym eseju Václava Havla z 1978 roku Siła bezsilnych. Havel zaproponował w nim, że „życie w prawdzie” – rozumianej jako prawda o jednostce ludzkiej stworzonej z przyrodzoną jej nienaruszalną godnością – było najbardziej skuteczną formą oporu, jaką dysydenci mogli stosować w systemie komunistycznym. I to nie tylko z tego powodu, że komuniści dysponowali monopolem siły, ale także dlatego, że „życie w prawdzie” uderzało w najbardziej czuły punkt systemu komunistycznego, czyli w jego całkowicie chybione idee dotyczące pochodzenia człowieka, ludzkiej natury i wspólnoty oraz ostatecznego celu jego istnienia.

Zagłębiając się jeszcze bardziej w przyczyny załamania systemu komunistycznego, Jan Paweł II pisał w encykliceCentesimus Annuso „duchowej pustce”, wytworzonejw komunistycznych krajach środkowej i wschodniej Europy przez programowy, wspierany przez państwo ateizm. Owa pustka pozbawiła tak wielu ludzi poczucia posiadania celu w życiu, że doprowadziła ich ona do „nieustannego poszukiwania własnej tożsamości i sensu życia”, aby „odkryć na nowo religijne korzenie kultury swych narodów” i ostatecznie „odkryć na nowo samą osobę Chrystusa jako adekwatną egzystencjalnie odpowiedź na pragnienie dobra, prawdy i życia, obecnew sercu każdego człowieka”. Traktując religię jako opium dla mas, za pomocą którego właściciele środków produkcji kontrolowali uciśniony od lat proletariat, komuniści obiecali „wykorzenić potrzebę Boga z serca człowieka”. Jan Paweł II doszedł do wniosku, że udało im się jedynie dowieść, że „nie da się tego dokonać, nie zadając gwałtu ludzkiemu sercu”.

Pamiętniki Romualda Spasowskiego (obecnie wydane przez Sacred Story Institute2) są doskonałym i inspirującym przykładem prawdziwości dokonanej przez Jana Pawła II analizy głębszych przyczyn implozji komunizmu w Europie. Kiedy zostały one opublikowane po raz pierwszy w połowie lat 80., ich oryginalny tytuł – The Liberation of One (Wyzwolenie jednego człowieka – przyp. M.B.) – sugerował walkę autorao wyzwolenie się z komunistycznego systemu, o którym wcześniej sądził, że jest prawdą o ludzkiej przyszłości, systemu, któremu służył przez całe dekady, zajmując wysokie stanowiska w polskiej dyplomacji. Z pewnością jest to jeden z wymiarów tej niezwykłej książki, która przedstawia młodzieńcze zauroczenie komunizmem Romka Spasowskiego, jego drogę po szczeblach kariery partyjnej i państwowej w pełnej sprzeczności Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, początki jego rozczarowania, przerażenie brutalnością użytą w celu wprowadzenia w życie stanu wojennego ogłoszonego przez generała Wojciecha Jaruzelskiego w grudniu 1981 roku, aby zniszczyć Solidarność, a także jego ucieczkę do Stanów Zjednoczonych jako urzędującego polskiego ambasadora w Waszyngtonie.

Jednakże pamiętniki Spasowskiego są także historią człowieka, który odkrywa prawdę o samym sobie, swojej duszy oraz prawdziwych zobowiązaniach wobec innych. I jest to zaiste opowieść o rodzeniu się wiary. Autor jest bezgranicznie szczery, obnażając swoją prywatną niesforność, a także ogłupienie ideologią. Wielkodusznie przyznaje przy tym, że niezachwiana wiara katolicka jego żony, Wandy, pomogła mu przebrnąć przez liczne sytuacje kryzysowe, aby ostatecznie doprowadzić go do światła wiary. W ten sposób Romuald Spasowski daje czytelnikowi XXI wieku, który zapewne niewiele wie o komunistycznej kulturze kłamstwa, niezbite świadectwo swojej walki o wyzwolenie nie tylko z okowów nikczemneji godnej pogardy tyranii, ale także walki o to, by zostać wyzwolonym do prawdy przez łaskę Boga, za pośrednictwem osoby o chrześcijańskiej moralności, jaką była Wanda Spasowska.

W styczniu 1945 roku dwudziestopięcioletni Romek Spasowski mieszkał w Warszawie, „kamiennej pustyni zasypanej śniegiem i ściśniętej mrozem”, całkowicie zniszczonejw trakciei po upadku powstania warszawskiego. Trzydzieści cztery lata później był on ponownie w stolicy Polski, gdzie przedłużył swoją oficjalną delegację służbową z Waszyngtonu, aby być świadkiem pierwszej papieskiej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczystego kraju. W 1945 roku młody komunista Spasowski nie płakał nad ruinami Warszawy. Ale 2 czerwca 1979 roku pociekły mu łzy, kiedy usłyszał ostatnie słowa pamiętnego kazania Jana Pawła II, wygłoszonego na Placu Zwycięstwa, które – jak pisał – „niosło echo z jakiejś wielkiej głębi”: „Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi! Amen!”.

Ziemia ta, Polska, została prawdziwie odnowiona poprzez rewolucję sumień, którą Jan Paweł II wzniecił w dniach swojej pielgrzymki od 2 do 10 czerwca 1979 roku. Jednym z tych, dla których narodziny Solidarności w 1980 roku stały się chwilą zarówno narodowego odrodzenia, jak i osobistego duchowego przebudzenia, był Romuald Spasowski. Solidarność, po dekadzie walki, osiągnęła polityczne zwycięstwo w częściowo wolnych wyborach w czerwcu 1989 roku, które trzy miesiące później doprowadziły do utworzenia w Polsce niekomunistycznego rządu. Zapoczątkowało to cały łańcuch wydarzeń określanych jako przełom ustrojowy 1989 roku. W grudniu 1981 roku, porzucając karierę dyplomatyczną w proteście przeciwko represjom wobec Solidarności, Romek Spasowski zaryzykował wszystko. Jednakże cztery lata przed politycznym triumfem Solidarności, otrzymał on łaskę duchowego zwycięstwa, kiedy z rąk kardynała Johna Krola przyjął w Filadelfii chrzest święty. W swoich pamiętnikach nazwał to wydarzenie „najwspanialszym dniem w życiu”, a w ostatnim zdaniu wspomnień dodał, że łącząc się z Chrystusem, „czuł, że wreszcie jest razem z umęczonym narodem polskim”.

Nikt nie powinien podawać w wątpliwość siły uczucia, jakie targało duszą Spasowskiego jako prawdziwie nawróconego chrześcijanina, który przez ostatnią dekadę swojego życia pozostał żarliwym katolikiem, umacnianym przez sakramenty, a szczególnie Eucharystię. Tak głęboka pobożność może nam także pomóc wyobrazić sobie jego niezwykle dramatyczne życie w szerszych ramach historycznych. Albowiem poprzez swoje odważne i pryncypialne poparcie Solidarności wobec komunistycznych władców w latach 1980–1981 oraz jeszcze odważniejszą decyzję, aby poświęcić swoją karierę i dobytekw proteście przeciwko represjom, jakie miały miejsce po wprowadzeniu stanu wojennego i próbie zgniecenia Solidarności przez reżim generała Jaruzelskiego, w sensie moralnym Romuald Spasowski stał się pierwszym ambasadorem wolnej Polski w Stanach Zjednoczonych.

George Weigel

George Weigel – amerykański pisarz katolicki, teolog, działacz społeczny i polityczny; profesor w katedrze studiów katolickich w Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie; autor dwutomowej biografii papieża Jana Pawła II: Świadek nadziei orazKresi początek.

1Tłumaczenie Mariusz M. Brymora.

2Pamiętniki Romualda Spasowskiego zostały po raz pierwszy wydane w USA w 1986 roku przez Harcourt Brace Jovanovich Publishers pod tytułem The Liberation of One (Wyzwolenie jednego człowieka).W 2021 roku staraniem Sacred Story Institute (dosł. Instytutu Religijnych Opowieści) ukazało się ich drugie wydanie, Romeki Wanda: najwspanialsza historia o polityce, wierzei miłości XX wieku.Misją Sacred Story Institute jest pomoc zarówno osobom prywatnym, jak i wspólnotom wiaryw rozwijaniu ich relacji z Bogiem poprzez codzienną modlitwę i medytacje (przyp. M.B.).

CZĘŚĆ I

MŁODOŚĆ I WOJNA

Rozdział I

Opowiadała mi mama, że kiedy leżała w szpitalu im. św. Zofii przy ulicy Żelaznej w Warszawie w oczekiwaniu na moje narodziny, słyszała po nocach odległą kanonadę artyleryjską i niepokoiła się o najbliższe chwile. Po drugiej stronie Wisły toczył się bój o Warszawę, który miał zadecydować o przyszłości Polski. Był sierpień 1920 roku. Ze wschodu ku Wiśle nadciągała szerokim frontem wielotysięczna Armia Czerwona, siejąc panikę i pustosząc polskie ziemie. W zajętym przez Sowietów Białymstoku czekali już komisarze bolszewiccy, żeby jako polski rząd ogłosić, iż Polska stała się republiką sowiecką. Śmiertelne niebezpieczeństwo zawisło nad narodem, który dopiero co odzyskał niepodległość po niewoli trwającej od końca XVIII wieku i klęskach narodowych powstań. Kto mógł, spieszył bronić niepodległej ojczyzny. Obok żołnierzy szli cywile i młodzież. Siłą Polaków był przede wszystkim ich niezłomny duch wolności. Mieli też wielkiego wodza, Józefa Piłsudskiego, który całe życie poświęcił walce o niepodległość. Polacy zwyciężyli i zatrzymali Armię Czerwoną, a bitwę o Warszawę nazwano „Cudem nad Wisłą”. Polska pozostała państwem niepodległym, a zwycięstwo to uratowało wówczas Europę.

Kiedy byłem małym chłopcem, pytałem rodziców, dlaczego dali mi na imię Romuald.

– Jak to, dlaczego? – mówiła mama. – Przecież gdy przychodziłeś na świat, obroniliśmy niepodległość. Panował podniosły nastrój. Nawet twój tatuś, który nie poszedł walczyć tak jak inni, cieszył się z niepodległości. Otrzymałeś imię na cześć naszego bohatera narodowego Traugutta, przywódcy powstania z 1863 roku, któremu też na imię było Romuald. Został skazany przez Moskali na śmierć i stracony na stokach Cytadeli Warszawskiej.

Dzieciństwo spędziłem w Warszawie i tam też chodziłem do szkół. Wszelkie dalsze koleje mojego życia były również związane z Warszawą, która stała się moim miastem. Chowałem się jako jedynak. Rodzice poświęcali mi wiele czasu i nigdy nie zostawiali samego. Mieszkaliśmy na trzecim piętrze w starej czynszowej kamienicy przy ulicy Polnej. Dom był czysty i dobrze utrzymany, stał naprzeciwko kreślarni Politechniki Warszawskiej. Pod koniec lat 30. zmieniono nazwę tej części ulicy na Noakowskiego, a budynkowi nadano numer 22. Moje pierwsze wspomnienia łączą się z tym właśnie domem i wypadkami, które miały miejsce w maju 1926 roku, kiedy marszałek Józef Piłsudski sięgnął po władzę. Pamiętam, jak spacerowałem z ojcem w Alejach Ujazdowskich i podnosiłem błyszczące łuski karabinowe, porozrzucane na ziemi i na drewnianej kostce jezdni. Po drugiej stronie Alej, przy Bagateli, leżały na chodniku duże gilzy od pocisków artyleryjskich, których ojciec nie pozwalał mi dotykać. Była to pozostałość po artylerii polowej, która spod Belwederu strzelała w kierunku Krakowskiego Przedmieścia.

Miałem 7 lat, kiedy ojciec orzekł, że jestem za mało samodzielny i że w domu chowam się na rozpuszczonego jedynaka. Pomimo sprzeciwu mamy zostałem oddany do bursy dla sierot w Spale. Spędziłem tam pół roku i przez cały czas czułem się nieszczęśliwy, często płakałem po nocach. Miałem do rodziców żal, który pozostał we mnie przez wiele lat. Jednak pobyt w sierocińcu zahartował mnie i – jak to sam później przyznałem – do domu wróciłem zmieniony. Nauczyłem się decydować i myśleć o sobie, ceniłem jedzenie, przestałem grymasić. Do dzisiaj lubię smak kruchych herbatników, które zawsze dostawałem tam w niedzielę na podwieczorek jako dodatek do szklanki mleka.

Ojciec nie poprzestał na tym i wprowadzał mnie dalej w życie. Wkrótce po powrocie z sierocińca pojechałem z nim na przedmieście Warszawy zwane Powiślem. Mieszkała tam biedota miejska, a domy były ruderami niczym nie przypominającymi naszej kamienicy. Znalazłem się w rodzinie bezrobotnego, która mieszkała w jednym ciemnym i brudnym pomieszczeniu. Wynędzniałe dzieci patrzyły na mnie smutnymi oczami, w których nie było ani odrobiny radości. Obraz ten wywarł na mnie głębokie wrażenie. Po raz pierwszy zobaczyłem, jak wygląda nędza i widoku tego nigdy nie zapomniałem. Do dziś czuję wobec ojca wdzięczność za to, że tak wcześnie pokazał mi prawdę o życiu i sądzę, że to silne przeżycie mogło mieć wpływ na moje późniejsze postępowanie, kiedy ślubowałem sobie, że będę walczył, żeby nie było nędzy i ucisku. Nosiłem potem dla tych biednych dzieci na Powiśle paczki żywnościowe, które sam przygotowywałem, i prosiłem rodziców, żeby dawali mi na nie pieniądze.

Zadowolenie ojca z mojego rozwoju zostało jednak zachwiane, kiedy jego uczniowie, absolwenci kursów pedagogicznych, których był dyrektorem, zaczęli udzielać mi w domu lekcji. Miałem duże kłopoty z czytaniem i moje postępy we wszystkich przedmiotach wyglądały mizernie albo źle. Martwiło to ojca, który nie mógł pogodzić się z myślą, że jego syn może okazać się opóźniony w rozwoju. Przypominam sobie jego zasępioną twarz po rozmowach z nauczycielami. Nigdy jednak na mnie nie krzyczał i nie zdarzyło się, żeby mnie uderzył.

Wychowywałem się wśród dorosłych. Mój jedyny rówieśnik, z którym bardzo się zaprzyjaźniłem, Piotruś Słonimski, bratanek poety Antoniego Słonimskiego, wcześnie opuścił Warszawę. Rodzice zawsze zabierali mnie ze sobą, kiedy szli w odwiedziny do przyjaciół. Zdarzało się to często i pozostawiło niezatarte wspomnienia. Byłem szczupłym i wysokim chłopcem. Zachowywałem się spokojnie, tak jak starsi, w których towarzystwie przebywałem, i lubiłem przysłuchiwać się ich rozmowom. W drodze powrotnej do domu wypytywałem rodziców o wszystko, czego nie zrozumiałem, a oni dziwili się, że tak wiele spostrzegam. Liczni spośród odwiedzanych przez nas ludzi odznaczali się dużą indywidualnością i los chciał, że wielu z nich miało odegrać ważną rolę w moim późniejszym życiu, w latach II wojny światowej. Zachowałem w pamięci tych wspaniałych ludzi, którzy żyli i tworzyli w dwudziestoleciu niepodległej Polski, a których potem zniszczyła wojna.

Niedaleko nas mieszkał wraz z rodziną poeta Kazimierz Przerwa-Tetmajer. To właśnie w jego domu po raz pierwszy słuchałem recytowanych wierszy, siedząc na ogromnej, jak mi się wówczas wydawało, pluszowej kanapie koloru bordo. Tetmajer miał wąsy, tak jak ojciec, i tak samo żywo gestykulował. Tam też zobaczyłem Tadeusza Boya-Żeleńskiego, do którego po latach przyszedłem jako tułacz wojenny w okupowanym przez Sowietów Lwowie. Już po wojnie dotarła do mnie wiadomość, że ten wspaniały poeta, Tetmajer, zmarł w nędzy w jakimś warszawskim przytułku w 1940 roku, a Boy-Żeleński zginął rok później we Lwowie w nieznanych okolicznościach, po tym, jak Niemcy zaatakowali Sowietów. Serdecznym przyjacielem ojca z lat studenckich był Antoni Dobrowolski. Należał on do tych nielicznych na świecie badaczy krain polarnych, którzy już pod koniec XIX stulecia spędzili zimę w lodach Antarktydy. Przyjacielem ojca, również z lat studenckich, był Benedykt Bornstein – filozof idealista, logik i matematyk. Mieszkał w małym, ciemnym mieszkaniu przy ulicy Żurawiej. Bornsteinowie byli żydowskiego pochodzenia, ale nigdy się o tym nie mówiło, bo uważali się za Polaków. Sprawa ich korzeni wypłynęła dopiero z chwilą okupacji niemieckiej. W 1920 roku, kiedy Armia Czerwona zbliżała się do Warszawy, Bornstein kupił za pożyczone pieniądze konia, zameldował się do wojska i w kawalerii odbył całą kampanię w walce z bolszewikami. Równie często odwiedzaliśmy dom na ulicy Lekarskiej, należący do Mariana Falskiego1, kolejnego przyjaciela ojca z lat studenckich. Falscy byli zamożni, prowadzili otwarty dom i można było u nich spotkać wiele znanych osób.

Moim ojcem chrzestnym był Tytus Benni, którego rodzina wywodziła się z Londynu. Był wyznania kalwińskiego, tak jak mój ojciec. W wieku 11 lat zostałem ochrzczony w kościele kalwińskim w Warszawie i to wyłącznie dlatego, że wymagały tego formalności związane z przyjęciem do szkoły. Ojciec był ateuszem i całe moje wychowanie od początku szło w tym kierunku.

Odwiedzaliśmy też naszą rodzinę. Dobrze pamiętam mieszkanko mojej ciotecznej babki, Emilii Langiert, przy ulicy Hożej, tuż przy Placu Trzech Krzyży. W mieszkaniu tym wszystko łączyło się z polskością i patriotyzmem. Rodzina Langiertów pochodziła z Wileńszczyzny i zapisała się udziałem w powstaniach. Na ścianie wisiał sztandar powstańczy z 1863 roku, a obok, na honorowym miejscu, na ciemnym aksamicie jaśniały dwa ordery: Virtuti Militari i Krzyż Walecznych, nadane pośmiertnie córce i synowi ciotki, gdyż oboje oddali życie w walce o niepodległą Polskę. Ich fotografie znajdowały się wśród wielu pamiątek rodzinnych, które zapełniały witrynę i leżały na biurku. Przy tym biurku pracowała córka ciotki Aka, która była pierwszym stenografem w Sejmie. W latach okupacji matka i córka były bardzo zaangażowane w działalność konspiracyjną Armii Krajowej.

Czasami jeździliśmy w niedzielę kolejką wąskotorową do Klarysewa, małej letniej miejscowości, położonej kilkanaście kilometrów od Warszawy. W wilii stojącej tam w sosnowym lesie mieszkał Rafał Korniłowicz ze swoją małżonką Eugenią, która była pierwszą żoną mojego ojca. Korniłowiczowie nie mieli dzieci i pani Eugenia darzyła mnie wielką serdecznością. W ich domu było wiele ciekawych rzeczy do oglądania, gdyż pan Rafał kierował onegdaj znaną warszawską firmą „Urania”, produkującą pomoce szkolne. Od niego właśnie dostałem bogatą kolekcję minerałów, co wcześnie rozbudziło we mnie zainteresowania geologią. Tam też rodzice spotykali braci Rafała, a zwłaszcza prałata Władysława Korniłowicza, uwielbianego kaznodzieję i współzałożyciela ośrodka katolickiego w Laskach pod Warszawą. Rodzina Korniłowiczów zapisała się wspaniale w niepodległej Polsce i nie było przypadkiem, że kiedy w 1935 roku zmarł Marszałek Józef Piłsudski, do Belwederu poproszony został jako spowiednik prałat Korniłowicz.

Ojciec nie utrzymywał stosunków z rodziną mamy, która wywodziła się z położonego na Kresach Wołynia. Tam, w dorzeczu rzek Styr i Stochód, znajdowały się ich dobra, zwłaszcza majątki Lityn, Radowicze i Zamlicze. Rodzice mamy, Stefan i Emilia Sumowscy, mieszkali w Litynie. Byli to ludzie głęboko patriotyczni, o tradycyjnych i konserwatywnych zapatrywaniach. Uważali, że ich córkę, Dziunię (jak ją nazywano w domu, choć miała na imię Anna), spotkało wielkie nieszczęście, gdy w 1912 roku, jako dwudziestoletnia panna, poznała w Mentonie na Riwierze Francuskiej Władysława Spasowskiego, mężczyznę żonatego i piętnaście lat starszego, który głosił rewolucyjne poglądy, był ateuszem i na skutek swych przekonań zerwał nawet z własnym domem rodzinnym. Dziunia zakochała się w nim do szaleństwa, o czym świadczyły setki listów miłosnych, które kiedyś przed laty przeglądałem. Nie dziwiłem się mamie, bo ojciec mój był urzekającym człowiekiem, miał piękną głowę i mądre oczy, już wówczas posiadał wielką wiedzę i nie krył, że celem jego życia jest zgłębienie prawdy o życiu i wszechświecie. Takich filozofów rodzina mieszkająca na Wołyniu nie chciała i nie mogła zrozumieć. Dziadek Sumowski tak bardzo nienawidził mojego ojca, że gdy mu kiedyś doniesiono żartem, że Spasowski lada chwila ma przyjechać końmi do majątku, nie chciał z nikim rozmawiać, wziął dubeltówkę i wyszedł na drogę.

Na Wołyń, do Litynia jeździłem więc tylko z mamą, przeważnie raz w roku. Majątek ten otwierał przede mną nieznane karty rodzinnej przeszłości. Kiedy byłem tam po raz pierwszy, dziadek już nie żył, a babcia mieszkała w leśniczówce, gdyż dom nie został odbudowany po pożarze z czasów I wojny światowej. Nawet jednak później, gdy w miejscu dawnego dużego dworu powstał mały dworek, w którym zamieszkali mój wuj z rodziną, babcia została w leśniczówce, gdzie zawsze zatrzymywałem się z mamą. Tam też, wieczorami, przy kolacji i przy lampie naftowej, wiszącej nad dużym dębowym stołem, słuchałem opowieści o ludziach, którzy od stuleci mieszkali na ziemi wołyńskiej, o powstaniach, w których ginęła patriotyczna młodzież, a także kurhanach rozsianych po lesie lityńskim oarz w dziewiczych lasach Wołynia i na stepach Podola. Słuchałem i dostawałem wypieków na twarzy z przejęcia i zaciekawienia. W Litynie zetknąłem się także po raz pierwszy z bogactwem natury nietkniętej ludzką ręką, choć cywilizacja, wówczas jeszcze nie niebezpieczna, trafiła również na polskie Kresy, kiedy wuj zakupił aparat radiowy firmy Telefunken. Na tajemniczej skrzyni, z masą intrygujących mnie gałek do kręcenia, znajdowały się w dwóch rzędach srebrne lampy wielkości żarówek. Z boku, obok skrzyni, stała na stole wielka tuba głośnika, z której, gdy wuj kręcił gałkami, wydobywały się gwizdy i świsty, a potem nagle odzywał się głos ludzki lub wybrzmiewała muzyka. Bardzo mnie to dziwiło i zaglądałem do tuby. Zresztą nie tylko ja. Pewnego wieczoru przyjechał końmi z Łucka starszy pan, dawny znajomy dziadków. Po kolacji wuj Stefan włączył radio i po kilku świstach odezwał się głos. Starszy pan wstał, podszedł do tuby i długo do niej zaglądał, zupełnie tak jak ja. Wuj nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem.

– Nikogo tam nie ma, daję słowo – mówił, krztusząc się.

Starszy pan kiwał głową.

– A ty się ze mnie, panie dobrodzieju, nie śmiej, bo tam może i nie ma nikogo, ale są jakieś nieczyste sprawy – odparł i wrócił poirytowany do stołu.

Rodzina ojca wywodziła się z jeszcze dalszych kresów, z dawnej przedrozbiorowej siedemnastowiecznej Polski. Ojciec mój urodził się w 1877 roku w niedużym majątku o nazwie Jakubowszczyzna, położonym niedaleko Witebska, nad rzeką Dźwiną. Nigdy tam nie byłem. Po rewolucji bolszewickiej 1917 roku pozostało po nim tylko wspomnienie. W pamiętnikach ojca czytałem, że był jednym z trzynaściorga dzieci i że matka jego pochodziła z rodziny Schulderów, która to rodzina w XVI wieku przywędrowała do Polski ze Szwajcarii. Życie ojca było burzliwe. Po ukończeniu rosyjskiego gimnazjum klasycznego w Witebsku, wstąpił na uniwersytet w Warszawie, skąd po manifestacjach studenckich został karnie odesłany przez władze carskie z powrotem do Witebska. Uczęszczał później na uniwersytety w Wilnie i we Lwowie, a następnie w Genewie i w Bernie. Tam usamodzielnił się wcześnie i zarabiał nauczaniem. Poznał też licznych rewolucjonistów polskich i rosyjskich, między innymi Gieorgija W. Plechanowa i Feliksa Dzierżyńskiego, z którym mieszkał razem przez kilka dni. W tym czasie studiował z zapałem filozofię, a zwłaszcza Kanta, i uważał się za kantystę. Ostatecznie uznał za swojego mistrza francuskiego filozofa Jeana Marie Guyau. Doktorat z nauk filozoficznych i socjologii otrzymał na uniwersytecie w Bernie. Możliwość nauki i wyjazdów zawdzięczał przypadkowi, gdyż będąc jeszcze w gimnazjum, został postrzelony, kiedy ktoś podawał mu broń na strzelnicy. Kuli nie wydobyto i uznano go za kalekę, co zwalniało od służby wojskowej. Bracia ojca służyli wiele lat w armii carskiej i gdy on przygotowywał się do doktoratu, tkwili w okopach nad Amurem. Nie miał od nich żadnych wieści. Zresztą ojciec nie lubił wojennych opowiadań. Nigdy ich nie powtarzał. Wojny uważał za barbarzyństwo, a wodzów za przestępców, którzy specjalizują się w zabijaniu ludzi.

Swoją pierwszą pedagogiczną książkę, wydaną już w niepodległej Polsce, w roku 1920, poświęcił Józefowi Piłsudskiemu, w dowód uznania za pracę i walkę na rzecz wskrzeszenia państwa polskiego. Później stał się jego politycznym przeciwnikiem. W 1929 roku został karnie zdymisjonowany ze stanowiska dyrektora uczelni pedagogicznej, kształcącej przyszłych nauczycieli, i przeniesiony na emeryturę za szerzenie ateistycznych i lewicowych poglądów. Po paru latach opublikował duże dzieło pod tytułem Wyzwolenie człowieka, w którym jako zdecydowany wyznawca filozofii materialistycznej przedstawił swoje radykalne poglądy na świat, społeczeństwo i wychowanie. Pracę tę jako testament życia poświęcił – jak napisał we wstępie – młodzieży wyższych uczelni, działaczom społecznym, organizatorom oświaty, czyli tym, którzy szczerze i uporczywie szukają rozwiązania wielkich kwestii społecznych, jakimi są edukacja młodych pokoleń i duchowe wyzwolenie człowieka. W dedykacji dla mnie napisał: „Niech to dzieło będzie dla Ciebie, mój synu, bratem kochanym, jak było dla mnie drugim dzieckiem, które rosło i dojrzewało jednocześnie z Tobą”. Miałem wtedy 13 lat. W tym samym roku rodzice rozwiedli się. Stałem się apatyczny i zamknięty. Nie chciałem się uczyć. Mieszkałem w Milanówku pod Warszawą, gdzie mama, za pieniądze otrzymane w spadku po swoim ojcu, kupiła położony w ogrodzie dom o nazwie Willa Róża. Chodziłem do koedukacyjnego gimnazjum im. Królowej Jadwigi. Początkowo uczyłem się bardzo miernie. Szkoły nie lubiłem, raziły mnie tłum i hałas. Testy, które przeprowadzano w szkole, wskazywały na duże rozbieżności uzdolnień. Miałem pamięć znacznie poniżej przeciętnej i dużą wyobraźnię. Dopiero na trzecim roku podciągnąłem się w nauce i od tego czasu byłem już dobrym uczniem. Do gimnazjum uczęszczałem sześć lat. Uczyłem się tam łaciny i niemieckiego. Byłem przewodniczącym szkolnego koła Ligi Morskiej i Kolonialnej – organizacji, która propagowała mocne oparcie się Polski na dostępie do morza jako na niezależnym od sąsiadów „oknie na świat”. Pewnego dnia wizytował nas generał Mariusz Zaruski, ogólnopolski komendant Ligi, któremu na akademii miałem złożyć krótkie sprawozdanie. Nerwy mnie jednak zawiodły, speszyłem się i nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa. Dopiero po akademii, w pokoju nauczycielskim, siedząc obok generała, który gładził mnie po głowie, doszedłem do siebie i opowiedziałem o naszej działalności. W ten sposób moje pierwsze publiczne wystąpienie zakończyło się fiaskiem.

Dnia 12 maja 1935 roku zmarł Marszałek Józef Piłsudski. Wiadomość ta dotarła do nas nazajutrz. Prezydent Mościcki wydał orędzie do obywateli Rzeczypospolitej Polskiej i ogłoszona została żałoba. Wszyscy mówili tylko na ten temat, ze smutkiem i z obawą, jakby wydarzenie to zwiastowało przyjście ciężkich czasów. Nie rozumiałem tych obaw. Wiedziałem z lektury szkolnej i z domu, kim był zmarły Marszałek oraz że był darzony wielkim szacunkiem i nazywany Komendantem, Naczelnikiem lub po prostu Dziadkiem. Rano poszliśmy na rynek po gazetę. Kupiliśmy ostatni egzemplarz, a jakiś pan, odchodząc od kiosku bez niczego, ocierał ręką łzy spod oczu. Spojrzawszy na wielkie czarne litery pierwszej żałobnej strony gazety, mama zasłoniła dłonią oczy i stała w milczeniu. Zapytałem, czy znała Marszałka bliżej.

– Kilka razy byłam zaproszona z tatusiem do jego przyjaciela, Walerego Sławka, gdzie on często przychodził. Było to zaraz po wojnie. Kiedy Dziadek wchodził do pokoju – mówiła – wszyscy przerywali rozmowę, a siedzący wstawali. Czułam, że pojawiła się wielka osoba, prawdziwa indywidualność, która samą obecnością oddziaływała na otoczenie. Widzisz Romeczku – dodała – Piłsudski był człowiekiem, który całe życie walczył o wolną Polskę. Zrobił najwięcej ze wszystkich, aby przywrócić wolność tak strasznie umęczonemu narodowi. – Zamyśliła się, po czym rzekła: – Może w ogóle nie byłoby wolnej Polski, gdyby nie on?

Uroczystości pogrzebowe po śmierci Marszałka trwały kilka dni i były relacjonowane przez radio. Słuchałem tych audycji i zdawało mi się, że cała Polska bierze udział w oddawaniu mu hołdu i wyrażaniu wdzięczności. Ostatniego dnia trumna ze zwłokami została złożona w katedrze na Zamku Królewskim na Wawelu w Krakowie. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem bicie największego dzwonu w Polsce, noszącego imię Zygmunt. Poprzedniego lata, mieszkając z ojcem w Krakowie, zwiedzałem Zamek Królewski i oglądałem ten ogromny dzwon, odlany z rozkazu króla Zygmunta Starego. Teraz potężny Zygmunt żegnał Marszałka. Po kilku dniach pojechałem do ojca do Warszawy. On również był przejęty śmiercią Piłsudskiego. Powiedział mi, że odszedł bardzo wybitny człowiek, który włożył ogrom myśli i działania w sprawę niepodległości Polski.

– Ceniłem go wysoko do 1920 roku – mówił. – Później nasze drogi się rozeszły. Nie mogę mu wybaczyć ugodowości wobec klas posiadających. Polska Piłsudskiego jest krajem obszarników i kapitalistów. W zeszłym roku zamknął w Berezie Kartuskiej2 odważnych ludzi, którzy mówili prawdę. To są faszystowskie metody. Doszło do tego, że w Polsce przyjmuje się takiego Goebbelsa, tubę hitlerowskiej propagandy.

Mówiąc to, ojciec był wyraźnie poirytowany. Drażniły go wszelkie kontakty z Niemcami hitlerowskimi.

– Wszyscy z Sanacji – ciągnął – zachłystują się, jaka to mądra jest nasza polityka zagraniczna, a zwłaszcza tym, że mamy układy o nieagresji ze Związkiem Sowieckim i Niemcami. Jednak pakty o nieagresji to nie są układy o pomocy. Na nich Polska nie może budować przyszłości. Związek Sowiecki właśnie zawarł układ o pomocy z Francją i Czechosłowacją. Takich układów nam potrzeba. Tymczasem Polska jest sama. Nawet sam rząd chyba nie bardzo wierzy w realną wartość naszych umów z Francją. Piłsudski lubił takie kraje jak Rumunia. Absorbował go konflikt z Litwą. Sądzę, że pod koniec życia już czuł, że nie tędy droga, że źle się dzieje i musiało mu być ciężko odchodzić. Spójrz na Niemcy – tłumaczył ojciec. – Wprowadzili już powszechną służbę wojskową i rozbudowują armię, a trzeba ci wiedzieć, że Niemcy potrafią to robić, bo militaryzm niemiecki ma długie tradycje. Sztuka zabijania zawsze stała u nich bardzo wysoko. Mówię ci, synku, ciemne chmury zbierają się nad naszym krajem, faszyzm nie będzie Polski oszczędzał. Hitler zbroi się nie po to, aby straszyć, ale żeby zabijać i grabić, żeby rozszerzać Lebensraum3 narodu niemieckiego. Jak tak dalej pójdzie, minie kilka lat i będzie wojna, która wciągać będzie państwo po państwie, aż stanie się wojną światową i znowu miliony ludzi będą ginąć i świat spłynie krwią i łzami. Tym razem nie będzie lżej, ale ciężej i bardziej okrutnie, bo będzie to wojna totalna, prowadzona przez faszystów w barbarzyński sposób.

Siedząc naprzeciw ojca, starałem się zrozumieć każde jego słowo. Mówił z wielkim przekonaniem, jakby sprawy te były dla niego oczywiste.

– Kapitaliści francuscy, angielscy i inni dają Hitlerowi na zbrojenia, pożyczają faszystom pieniądze, bo chcieliby, żeby zniszczył komunizm i zdusił Związek Sowiecki. Nie obchodzi ich, co Hitler z tym zrobi i jak to będzie przebiegać. Celem jest zniszczenie komunizmu! Ale przecież, aby tego dokonać, Hitler musiałby najpierw podbić Polskę.

Ojciec zamyślił się, po czym spojrzał na mnie i powiedział:

– Pracuj dużo, synu, i ucz się pilnie, bo nie wiadomo, ile czasu będziesz na to miał, a człowiek musi mieć dobre wykształcenie, żeby nie był ślepy.

Ze wszystkich wypowiedzi ojca wynikało, że ma pełne zaufanie do Związku Sowieckiego i że Polska powinna swoją politykę zagraniczną oprzeć właśnie na tym kraju, aby móc się przeciwstawić Niemcom hitlerowskim. Przyjąłem, że rzeczywiście tak jest. To założenie stało się podstawą mojego patrzenia na świat i miernikiem oceny wydarzeń.

Ojciec regularnie czytał gazety, oprócz polskich często francuskie, a także słuchał radia. Mieliśmy dobry odbiornik, Philipsa, na którym można było „złapać” wiele europejskich stacji. W ciągu dnia słuchaliśmy wiadomości nadawanych przez Warszawę, a w godzinach wieczornych radiostacji francuskich, głównie Paryża. Nigdy natomiast ojciec nie próbował słuchać radia w języku niemieckim, choć znał ten język, a ja uczyłem się go w szkole. Uważał, że szkoda czasu na słuchanie faszystów.

Każdego dnia o 22.00 nastawiał na falach długich Moskwę. Była tam wtedy północ. Najpierw biły kremlowskie kuranty, potem zegar na wieży wybijał wolno dwanaście uderzeń i radiostacja Kominternu podawała ostatnie wiadomości dnia. Przyzwyczaiłem się do tych kurantów, które słyszałem prawie co noc. Ojciec słuchał uważnie, czasami notował coś ołówkiem w bloczku papieru, który zawsze leżał obok radia. Przeważnie towarzyszyłem mu w słuchaniu wiadomości, gdyż już od 1935 roku zacząłem rozumieć język rosyjski. Nieznane słowa ojciec tłumaczył mi na bieżąco. Zasłyszane wiadomości przyjmowałem poważnie i dosłownie. Czasami polemizowałem z ojcem, gdyż niedorzecznymi wydawały mi się długie opisy hodowlanych rekordów kołchoźników i kołchoźnic. Zwróciłem również uwagę, że o Stalinie zawsze mówiono w jakiś specjalny sposób i że był cytowany oraz traktowany jako ostateczny autorytet.

Jeden taki wieczór utkwił mi w pamięci. Moskwa nadała przemówienie Stalina, wygłoszone przez niego z dziwnym, charakterystycznym akcentem. Stalin zaatakował osobiście Hitlera i nazwał go „płodem byka i dzikiej świni”. Kiedy wyłączyliśmy radio, spojrzałem na ojca i powiedziałem, że Hitlera z całego serca nienawidzę, ale takimi wyrazami obrzucają się w Milanówku pijacy, natomiast w przemówieniu Stalina są one dla mnie niezrozumiałe. Ojciec nie kwestionował słuszności tej uwagi, próbował tylko wytłumaczyć Stalina odmienną mentalnością „tamtych ludzi”, do których takie właśnie stwierdzenia mogą mocno przemawiać. Nie przyjąłem tego tłumaczenia i miałem wobec Stalina wątpliwości, które w następnych latach stale narastały.

Później przyszły relacje z procesów, w których wszyscy zawsze przyznawali się do popełnienia przestępstw i do czynnego udziału w kontrrewolucji. Na tym tle również dochodziło między nami do dyskusji, które czasami przybierały formę sporów. I tym razem ojciec próbował wyjaśnić zachowanie sądzonych odmienną od naszej psychiką. Twierdził, że „tamci ludzie” mogli nawet przyznawać się do niepopełnionych win, aby nie podważać autorytetu partii komunistycznej i zaufania do komunizmu w ogóle. Tego już zupełnie nie przyjmowałem i ojciec w końcu przyznawał, że takie zachowanie jest sprzeczne z naszą naturą i w ogóle nienormalne. Ciągle jednak podkreślał, że powinienem pamiętać, iż Związek Sowiecki znajduje się pod obstrzałem intryg i prowokacji świata kapitalistycznego, który nie może pogodzić się z istnieniem pierwszego na świecie państwa robotników i chłopów.

Na początku 1937 roku nastąpiło wydarzenie, które głęboko mną wstrząsnęło. Pewnego zimowego wieczoru przyszło do nas kilkoro uczniów ojca i jak zwykle przy herbacie toczyła się ożywiona rozmowa na temat wydarzeń w kraju i na świecie. Głównym tematem była świeżo uchwalona nowa konstytucja Związku Sowieckiego. Ojciec dowodził, że jest to wielkie osiągnięcie i krok milowy w ugruntowaniu władzy sowieckiej. Kapitalizm został tam zlikwidowany i ustanowiono socjalistyczną własność środków produkcji. Pamiętam, jak z uniesieniem dowodził, że konstytucja ta przyznaje równe prawa wszystkim obywatelom i zapewnia im możliwości oraz swobody, jakich nie zna świat kapitalistyczny.

Słuchałem i wierzyłem w to. Podobnie jak pozostali uczestnicy spotkania byłem pod wrażeniem tego „historycznego” osiągnięcia.

Pod koniec Tadeusz Strzałkowski, o którym wiedziałem, że jest bardzo aktywnym członkiem Partii Komunistycznej, referował sprawy miejscowe i na zakończenie powiedział ściszonym głosem, że chciałby podzielić się z profesorem smutną wiadomością, którą otrzymali kanałami partyjnymi.

– Uczennica wasza, profesorze – informował – i znana nam koleżanka Roma Hirsz została w jednym z procesów w Moskwie skazana na karę śmierci za szpiegostwo. Zapewne została już rozstrzelana.

Nie wierzyłem własnym uszom. Przypomniałem sobie Romę. – Ona szpiegiem? – pytałem sam siebie. Strzałkowski ciągnął dalej.

– Z tego, co wiemy, wielu ludzi z naszej partii już zginęło. Toczą się procesy innych.

Opuścił głowę, odgarnął ręką bujną czuprynę i zamilkł. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale głos mu się załamał w gardle i tylko machnął ręką. Długo milczeliśmy.

– Dzieją się, profesorze, rzeczy straszne, po prostu niewytłumaczalne – powiedział w końcu zdławionym głosem. – Mamy też informacje, że ten sam los miał spotkać Uziębło, którego żona również była waszą słuchaczką. Jakoby zginęli obydwoje. On, jak wiecie, pojechał tam na wezwanie.

Znowu zaległa cisza.

– Zupełnie tego nie rozumiem – przerwał matematyk Izaak Wajsbrot. – Przecież myśmy tam skierowali wspaniałych, najlepszych ludzi.

– To jest wschód i tak już tam jest – wtrącił Władek Czekalski. – Mam rodzinę na kresach i stamtąd przychodzi dużo takich wiadomości. Zresztą nawet prasa o nich pisze.

Ojciec milczał. Czułem, że boleśnie przeżywa to, co usłyszał i że jest to uderzenie w same podstawy bezgranicznego zaufania, jakim darzył Związek Sowiecki.

Tego wieczora wcześnie poszedłem do swojego pokoju. Nie mogłem zasnąć. Dobrze pamiętałem Romę, która była moją ulubioną nauczycielką, a potem często do nas przychodziła wraz z innymi uczniami ojca. Widziałem zupełnie blisko jej twarz, tak jak przed laty, kiedy ja pisałem niezgrabnie pierwsze litery, a ona siedziała obok, prawie dotykając mnie kruczymi włosami i śledząc koślawe kształty ukazujące się spod mojego ołówka. Kiedy w sąsiednim pokoju zabrzmiały kremlowskie kuranty, nie wstałem i nie poszedłem słuchać. Nakryłem się kołdrą, żeby ich nie słyszeć. Świat stawał się dla mnie coraz bardziej złożony. To, co wczoraj wydawało się oczywiste, dzisiaj okazywało się zagadką.

***

W 1937 roku skończyłem gimnazjum w Milanówku i przeniosłem się do ojca, żeby kontynuować naukę w Liceum Przyrodniczym w Szkole Handlowej Zgromadzenia Kupców Miasta Stołecznego Warszawy przy ulicy Prostej. Była to szkoła prywatna, chyba największa w stolicy, utrzymywana przez Zrzeszenie Kupców Warszawskich. Znalazłem się w zupełnie nowym otoczeniu, niczym nie przypominającym małe i ciche gimnazjum z Milanówka. Młodzież, która mnie teraz otaczała, stanowiła przekrój tej dzielnicy, zamieszkałej w przeważającej mierze przez ludność żydowską wyznania mojżeszowego. Na czterdziestu paru chłopców w mojej klasie tylko trzech było katolikami, jeden – prawosławny, a jeden, czyli ja, Kalwin. Już pierwsze dni zorientowały mnie, że poziom nauczania był wysoki, zwłaszcza z przedmiotów ścisłych. Raz w tygodniu chodziłem na lekcje religii, które były prowadzone dla młodzieży licealnej na specjalnych kompletach, na które uczęszczało kilkunastu chłopców wyznania kalwińskiego zebranych z całej Warszawy. Pastor Zaunar, który prowadził te zajęcia, wiedział, tak samo jak Dziubecki w Milanówku, że jestem ateuszem i że mój udział wynika z formalnego wymogu posiadania stopnia z religii. Był tolerancyjny i pozostawił w mojej pamięci jak najlepsze wspomnienia.

W tym okresie nastąpiło dalsze zbliżenie pomiędzy mną a ojcem. Był ze mnie zadowolony. Widział, że nie tylko rozumiem jego nauki i jestem chętny do pogłębiania wiadomości, ale że staję się jego partnerem w rozmyślaniach i ocenach dotyczących aktualnych wydarzeń. Dzielił się ze mną swoimi spostrzeżeniami i chętnie słuchał moich uwag, zawsze wypowiadanych szczerze, nawet gdy czułem, że nie zgadza się z tym, co mówię i że nie będzie mu miło. Widząc moje zainteresowanie, ojciec przystąpił do intensywnego dokształcania mnie w tych dziedzinach, które uważał za istotne, a w których szkoła nie mogła mi pomóc. Były to wybrane dzieła z literatury polskiej oraz głośne czytanie książek rosyjskich i francuskich w celu poznania zarówno ich treści, jak i nabycia wprawy w językach. Przeważnie sam czytał na głos, a ja słuchałem i notowałem, jeśli czegoś nie rozumiałem. W ten sposób w 1938 roku przeczytaliśmy po francusku życiorysy sławnych ludzi napisane przez Plutarcha, a także, wkrótce po jego ukazaniu się w Związku Sowieckim, Krótki kurs partii bolszewickiej po rosyjsku. Książka ta, jak mówił ojciec, miała być napisana według dyrektyw Stalina, a częściowo przez niego samego. Spodobała mi się dzięki swojej jasności i logiczności. Później, przez wiele lat, miała być uznawana w Sowietach za bolszewicką „biblię”. Po śmierci Stalina została wycofana, ponieważ oparta była na fałszerstwach.

W pokoju ojca, który był jednocześnie jego sypialnią i gabinetem pracy, ze wszystkich stron stały pod ścianami książki, których było kilka tysięcy. Cenniejsze, takie jak pierwsze wydania czy starodruki, znajdowały się w oszklonej bibliotece. Byli to, jak mówił, jego najwierniejsi towarzysze. Na obszernym biurku zawsze leżały porozkładane książki i notatki, nad którymi pracował. Z boku, na etażerce, w kartonowych szufladach leżały posegregowane zapiski, zgromadzone tam według określonego systemu, który był ściśle przestrzegany. Na środku biurka stał ciężki szklany kałamarz, w którym w godzinach południowych załamywały się promienie słońca i wówczas pojawiały się na ścianach barwy tęczy. Po obu stronach kałamarza leżały alabastrowe kopie rzeźb Rodina – z jednej strony śmiertelnie ugodzony lew, a z drugiej umierający na swej tarczy gladiator, któremu miecz wypadł już z ręki. Dalej, obok mosiężnej lampy, stał srebrny pękaty kubeczek – jedyna pamiątka ojca z domu rodzinnego na dalekiej Jakubowszczyźnie.

Raz w tygodniu chodziliśmy do teatru lub do kina. Polubiłem teatr. Wtedy właśnie poznałem sporo klasycznych sztuk. Życie teatralne w Warszawie było bogate. Obok kilku dużych teatrów dramatycznych, wiele mniejszych teatrzyków posiadało świetną obsadę aktorską. Po przedstawieniu wracaliśmy do domu piechotą. Nieraz było już po północy i miasto spało, tylko na głównych ulicach gdzieniegdzie przechadzali się jeszcze przechodnie. Zawsze panował spokój i nikt nie bał się chodzić w nocy.

W tym czasie poglądy ojca uległy dalszej radykalizacji. Uważał siebie za komunistę z przekonania, chociaż ani przedtem, ani potem nie należał do żadnej partii. W 1936 roku ukazała się jego książka o Związku Sowieckim zatytułowana ZSRR, rozbudowa nowego ustroju. Była to apoteoza sowieckiego systemu. W tym samym roku władze wycofały tę książkę z obiegu jako zawierającą bolszewicką propagandę, a jej dalsza sprzedaż została zakazana. Zaraz potem rozpoczął pracę nad dwiema kolejnymi książkami zatytułowanymi: Filozofia samokształceniai Rewolucja socjalistyczna w Polsce, które wydane zostały w połowie 1939 roku.

Jego rozległa działalność pisarska, połączona z publicystyką w prasie, sprawiła, że pod koniec lat 30. stał się w Polsce czołowym komunistycznym intelektualistą. Odwiedzali go w naszym domu przy ulicy Noakowskiego liczni działacze lewicy, przyjeżdżali do niego z różnych części kraju robotnicy, przychodziła młodzież studencka. Często zjawiali się warszawscy tramwajarze, wśród których silna była organizacja PPS-Lewica. Osoba ojca stała się swego rodzaju instytucją. Broniony i szanowany przez lewicę, był ostro atakowany w prasie prawicowej, a w katolickiej potępiany jako niebezpieczny bezbożnik. Ojciec pomagał w zwalnianiu za kaucją komunistów, którym groziły ciężkie wyroki sądowe, wykorzystując w tym celu swych dawnych uczniów, którzy zajmowali wpływowe stanowiska.

W tym czasie ograniczeniu lub wręcz zerwaniu uległy stosunki z dawnymi przyjaciółmi. Niektórzy odsunęli się sami, bo ojciec stawał się nietolerancyjny i uważał, że nie ma potrzeby wysłuchiwania poglądów ludzi głupich i ograniczonych. Z niektórymi z przyjaciół dochodziło do ostrych starć. Ojciec głosił, że jedynie Związek Sowiecki może uchronić Polskę i Europę przed hitleryzmem, że tylko komunizm może wyzwolić ludzi z wyzysku i z przesądów, że materializm dialektyczny jest jedyną naukową metodą badania wszelkich zjawisk oraz że prace Lenina stanowią jedynie słuszną ocenę zjawisk współczesnego imperializmu. Były to, jak na ówczesne stosunki w Polsce, poglądy bardzo krańcowe, bardzo śmiałe, wymagające dużej odwagi osobistej.

Władze państwowe musiały przyglądać się jego działalności z coraz większą niechęcią i podejrzliwością. Nasz dom podlegał stałej policyjnej inwigilacji. W bramie prawie zawsze spotykałem kręcących się nieznanych mi ludzi, którzy niby od niechcenia przyglądali się wszystkim wchodzącym.

Stałem całkowicie po stronie ojca. Wierzyłem w to, w co on wierzył, miałem te same ideały, nienawidziłem faszyzmu i tak jak on gardziłem wszystkim, co uważałem za ciemnotę lub wstecznictwo. Wypadki światowe potwierdzały w moim przekonaniu słuszność przewidywań ojca, który dosłownie pienił się, czytając w prasie na początku 1939 roku o rozmowach polsko-niemieckich, wizycie naszego Ministra Spraw Zagranicznych Józefa Becka w Berlinie oraz Joachima von Ribbentropa w Warszawie. Kiedy dwa miesiące później armia niemiecka bez oporu zajęła Czechy i Morawy, uznał, że jest to wyrok śmierci wydany również na Polskę. Wieczorami nadal słuchał Moskwy, a mi wciąż w uszach dzwoniły kremlowskie kuranty. Stałem przy ojcu i przyrzekałem sobie, że nigdy nie zejdę z jego słusznej drogi i nie zawiodę nadziei, jaką we mnie pokładał.

Rozdział II

W połowie września 1938 roku panowała w Warszawie atmosfera podniecenia, którą odczuwaliśmy również w szkole. Wydarzenia ostatnich dni były gorąco dyskutowane, gdyż sytuacja europejska stawała się coraz bardziej zapalna. Po zajęciu w marcu tego roku Austrii, Niemcy wzmagały brutalne naciski na Czechosłowację, dokonując prowokacji na granicy i wszczynając awantury w