Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opowieść o życiu i twórczości Brunona Jasieńskiego (1901–1938), jednego z najsłynniejszych polskich futurystów, głośnego skandalisty i literackiego buntownika dwudziestolecia międzywojennego, autora bulwersującej swego czasu rząd francuski powieści pod tytułem Palę Paryż, wreszcie agitatora politycznego i komunisty, na stałe osiadłego w Związku Radzieckim, który za swój ideowy wybór zapłacił cenę najwyższą – został rozstrzelany w jednej ze stalinowskich czystek pod zarzutami szpiegostwa na rzecz Polski.
Biografia porządkuje fakty i ujawnia nieznane dotąd informacje z obrosłego w legendę życia twórcy Balu manekinów. Oparta została na niepublikowanych wcześniej materiałach pochodzących z archiwów KGB, w których skryta była przez długi czas prawda o tragicznej śmierci poety. Książka uwzględnia również tajne do niedawna dokumenty z archiwów paryskich (raporty policyjne, korespondencję ministerialną). Opowieść ilustrują także unikatowe fotografie Jasieńskiego (zwłaszcza z okresu pobytu w ZSRR).
Dzięki bogatemu materiałowi badawczemu można po raz pierwszy rozstrzygnąć wiele spornych kwestii związanych z artystyczną działalnością Jasieńskiego w Polsce, Francji i Rosji, a także lepiej zrozumieć polityczne wybory, których dokonał ten kontrowersyjny, lecz nadal budzący żywe emocje wśród czytelników pisarz.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 493
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Opracowanie graficzne i projekt okładki: Andrzej Barecki
Redakcja: Przemysław Kutnyj Korekta: Bogusława Jędrasik
Opracowanie indeksu: Krzysztof Jaworski
Copyright © by Krzysztof Jaworski, 2009
Copyright © by Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2009
Wykorzystane w książce fotografie pochodzą z Muzeum im. Adama Mickiewicza w Warszawie i archiwum prof. Zdzisława Jerzego Adamczyka.
Fotografia młodego Brunona Jasieńskiego pochodzi ze spuścizny Anatola Sterna w zbiorach Biblioteki Narodowej, Akc. 14362.
Wydawnictwo dołożyło wszelkich starań, by skontaktować się z twórcami zamieszczonych w książce zdjęć. W kilku przypadkach okazało się to niemożliwe, dlatego twórców, z którymi nie zostały podpisane umowy, prosimy o pilny kontakt z sekretariatem wydawnictwa.
ISBN 978-83-244-0114-7
Wydawnictwo Iskry
ul. Smolna 11 00-375 Warszawa
tel./faks (0-22) 827 94 15
e-mail: [email protected]
www.iskry.com.pl
Idę młody genialny, trzymam ręce w kieszeniach / stawiam kroki milowe zamaszyste, jak świat”, pisząc te słowa w rok swojego debiutu, dwudziestoletni Bruno Jasieński nie mógł chyba przypuszczać, jak zamaszysty krok przyjdzie mu postawić na literackiej i osobistej mapie życia – Klimontów, Kraków, Warszawa, Lwów, Paryż, Berlin, Leningrad, Moskwa, wyjazdy na Daleki Wschód, szczyty gór Pamiru i głębiny Morza Kaspijskiego (tak, wybrał się tam kiedyś z ekspedycją morską) i wreszcie mała miejscowość oddalona 30 kilometrów od Moskwy – Butowo, nazywane „rosyjską Golgotą” – gdzie strzałem w tył głowy zakończono jego tragiczną i fascynującą podróż.
„Nie ma chyba nic gorszego, niż napisanie nudnej biografii człowieka, który wiódł ciekawe życie”. Po uzmysłowieniu sobie tej bolesnej prawdy pióro samo wypada z rąk. Bo jakkolwiek wyda się to banalne, Jasieński wiódł niezwykle ciekawe życie, lecz właśnie ta niezwykłość spowodowała, że była to droga zawiła i pogmatwana. A wyjaśnianie takich zawiłości bywa często nużące. Wiele bowiem w życiorysie autora Buta w butonierce zagadek, nieścisłości, przeinaczeń wynikających z różnych względów, przede wszystkim politycznych. O Jasieńskim, jako ofierze stalinowskiego terroru, nie można było wspominać latami, dopiero rozpad Związku Radzieckiego i wgląd w tajne archiwa tego państwa uchylił rąbka długo skrywanej tajemnicy (często była to tajemnica poliszynela). Zresztą sam Jasieński, który pod koniec życia uważał się nie tylko za tzw. „człowieka radzieckiego” i autora piszącego wyłącznie po rosyjsku (co nie do końca pokrywa się z faktami), był również politykiem piastującym wysokie stanowiska na szczytach komunistycznej władzy, skrzętnie skrywającym te fragmenty swojej biografii, które mogłyby go w oczach owej władzy pogrążyć. Dziś wydaje się to niedorzeczne, ale w czasach, w których żył Jasieński, przyznanie się na przykład do autorstwa futurystycznego wiersza mogło skończyć się tragicznie, oczywiście nie chodziło o sam utwór, ale pretekst, do zdyskredytowania autora, pozbawienia go partyjnej funkcji, a nierzadko i życia. Toteż Jasieński niewygodne fakty pomijał, inne przeinaczał ze względów propagandowych (na przykład czas spędzony we Francji, gdzie rzekomo z biedy miał mieszkać pod mostami, pracować w fabryce samochodów pod zmienionym nazwiskiem, przebywać długi czas w szpitalu dla obłąkanych i tak dalej). Pisarz stworzył wokół siebie szczególną legendę – mieszaninę półprawd i politycznych wyolbrzymień lub przemilczeń, które dziś trudno skorygować. Bo na świadome zacieranie po sobie biograficznych śladów nakłada się jeszcze niełatwa i poplątana historia rodzinna, w której można znaleźć chociażby powody zmiany nazwiska pisarza (z pierwotnego Zysman na Jasieński).
Jako autor jego biografii nie chciałbym snuć przed Czytelnikami iluzji, że po kilkunastu latach poszukiwań wszystko w niej jest dla mnie jasne i przejrzyste, że potrafię właściwie zrozumieć i zinterpretować dość kontrowersyjne wybory życiowe, jakich dokonywał jej bohater, że znajdzie się w tej książce rozstrzygająca odpowiedź na każde pytanie. Nie chciałbym również wszystkich ustaleń tłumaczyć samą biografią bądź przeciwnie – samą twórczością w myśl idei, że ta wytłumaczy wszystko,i nabudować portret psychologiczny pisarza mijający się z prawdą. Jasieński zbyt mocno związał swoją twórczość literacką z życiem politycznym, w którym tkwił wyjątkowo silnie, by możliwe były proste odpowiedzi na pytania typu: „Z jakich pobudek wybrał komunizm – koniunkturalnych czy ideowych?, „Dlaczego tak fanatycznie (nie on jeden przecież) wierzył w system i umacniał ideę, która pochłonęła miliony ofiar, z nim samym włącznie?”. Często nie będzie więc pożądanej w takich wypadkach jedno – znaczności, a i pytań może być więcej niż odpowiedzi, ale wydawało mi się, że przyszedł czas, aby je wreszcie zadać, może gdzieś znajdzie się jeszcze ktoś, kto na nie odpowie, zapoznawszy się dokładnie zarówno z tym, co o Jasieńskim wiadomo, jak i z tym, co wiadome nie jest. Chciałbym także krótko wytłumaczyć się z brzmienia tytułu. Otóż słowo „dandys” jest aluzją do inwektyw, jakimi często obrzucano Jasieńskiego w prasie literackiej, surowi krytycy jego poezji bowiem postrzegali go właśnie jako „dandysa” lub „figurkę woskową z panoptikum Oscara Wilde’a”, widząc w nim pozera poetyckiego, intelektualnego, światopoglądowego, przesadnie dbającego o swój wygląd kunktatora, który z zimną krwią dobija się o sławę literacką i powodzenie życiowe, które mu się nie należą. W tej książce słowo tytułowe nie jest traktowane jak inwektywa, raczej – metafora. Jak powszechnie wiadomo, Oscar Wilde uchodził za mistrza literackiego paradoksu, Jasieński zaś do mistrzostwa doprowadził paradoks życiowy. I dla jednego, i dla drugiego żonglowanie własnym losem miało wymiar na wskroś tragiczny. W wypadku Jasieńskiego bardziej chyba przejmujący – z uwagi na okrutny finał.
W pracy nad biografią przez kilkanaście lat pomagało mi tak wiele osób, że wymienienie ich wszystkich mogłoby przerosnąć zawartość tej publikacji, toteż serdecznie chciałem podziękować przede wszystkim tym, którzy wspierali mnie najdłużej, pani profesor Alinie Kowalczykowej za wiele cennych rad, których od lat mi udzielała i udziela, zwłaszcza w kwestiach stylu mojego pisania i trudnej sztuki relacji autora z czytelnikiem, panu profesorowi Zdzisławowi J. Adamczykowi, który był moim opiekunem naukowym od początku zainteresowań Jasieńskim i przekazał mi materiały biograficzne, o jakich nikomu się wówczas nie śniło; dziękuję Henrykowi Citce, bez którego pomocy nie istniałby „epizod francuski” w biografii Jasieńskiego, członkom Stowarzyszenia Miłośników Twórczości Brunona Jasieńskiego, szczególnie Piotrowi Banasiakowi za pomoc przy dotarciu do materiałów dotyczących ojca Jasieńskiego – doktora Jakuba Zysmana; cenne uwagi na temat moskiewskich dokumentów Jasieńskiego uzyskałem pod koniec pisania tej książki od pana profesora Jerzego W. Borejszy, jak również pani Marcii Shore, która zechciała podzielić się wynikami swoich poszukiwań korespondencji pisarza w Moskwie, nieocenioną pomoc okazał w korzystaniu z archiwaliów polskich pan Paweł Libera; a wreszcie nie mniejsze podziękowania pragnę złożyć osobie, bez której ta książka w ogóle nie ujrzałaby światła dziennego, a która była jej bezpośrednią inspiracją, autorowi słów o „pisaniu nudnych biografii” i jednocześnie jej wydawcy, panu Prezesowi Wiesławowi Uchańskiemu.
Pisząc tę książkę, korzystałem z wielu źródeł archiwalnych, dokumentów, fotografii, które ukazują się tu po raz pierwszy drukiem, jednak, jak wspomniałem, biografią i twórczością Jasieńskiego zajmuję się kilkanaście lat, toteż przywołuję tu również ustalenia z moich wcześniejszych prac – Bruno Jasieński w Paryżu (2003) i Bruno Jasieński w sowieckim więzieniu (1995), tam również czytelnik może znaleźć szczegółową bibliografię, na którą w tej pracy brakło miejsca; ponieważ z założenia ma ona mieć charakter zbliżony do popularnego, starałem się również ograniczyć do minimum przypisy w tekście.
I uwaga ostatnia: biografię pisarza można z grubsza podzielić na trzy etapy: pierwszy z nich, lata 1918-1925, obejmuje działalność literacką w Polsce, drugi – działalność we Francji (głównie w Paryżu) w latach 1925-1929 i wreszcie ostatni – działalność w ZSRR, którą wyznaczają daty 1929-1938. Starałem się zatem utrzymać ten porządek chronologiczny wywodu, dodatkowo zaopatrując całą pracę w krótkie kalendarium życia i twórczości Jasieńskiego, które pozwoliłoby czytelnikowi na szybsze zorientowanie się nie tylko w samej biografii pisarza, lecz także w kontekście historycznym.
Bruno Jasieńskiw czasach futurystycznej młodości.Lata dwudzieste XX wieku.
•
Fotografia Brunona Jasieńskiegowykonana przez Feliksa Zwierzchowskiegow latach trzydziestych XX wieku.
Bruno Jasieński, ZSRR,połowa lat trzydziestych XX wieku.
•
Irena Jasieńska,przedwcześnie zmarła siostra poety,lata dwudzieste XX wieku.
•
Eufemia Maria Zysman, matka poety.Jasieński miał ze sobą jej zdjęcie,przebywając już na stałe w ZSRR.
Bruno Jasieński,lata trzydzieste XX wieku.
•
OBOKBruno Jasieński najprawdopodobniej podczas jednejze swych licznych podróży po ZSRR,lata trzydzieste XX wieku.
NA POPRZEDNICH STRONACHBruno Jasieński (drugi od lewej)wśród członków organizacji literackiej RAPP, której przewodniczyłLeopold Awerbach (drugi od prawej), za Jasieńskim siedzi najprawdopodobniejAnna Berziń (obejmująca go ramieniem).ZSRR lata trzydzieste XX wieku.
•
Bruno Jasieński w ZSRR, lata trzydzieste XX wieku.Wizerunek przykładnego pisarza proletariackiego.
•
OBOKBruno Jasieński z psem, którego otrzymał ponoć w prezencieod Włodzimierza Majakowskiego. Jedno z nielicznychniepozowanych zdjęć Jasieńskiego(poeta nałożył psu swój beret…)ZSRR, lata trzydzieste XX wieku.
Ostatnia strona ostatniego zeznaniadla NKWD.
•
OBOKŚwiadectwo urodzenia Brunona Jasieńskiego.
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Wydawać by się mogło, że sprawy tak podstawowe, jak chociażby ustalenie daty urodzin i śmierci czy imienia i nazwiska twórcy żyjącego w pierwszej połowie XX wieku nie powinny nastręczać większych kłopotów. Tymczasem przypadek Jasieńskiego wymaga zabiegów iście detektywistycznych. Oto istnieją aż trzy wersje daty urodzenia przyszłego autora Słowa o Jakubie Szeli: 17 lipca, 19 lipca i 21 lipca 1901 roku. Nie wszyscy badacze mają również pewność co do imienia oraz brzmienia nazwiska pisarza. Można natknąć się na mozaikę przeróżnych wariantów, wśród których podaje się, że jego prawdziwe imię i nazwisko brzmiało: „Artur Zysman”, „Bruno Zyskind”, „Wiktor Bruno Zysman”, czasem forma nazwiska przybiera postać „Zyssman” (przez dwa „s”), „Süssman”, „Suessman” lub nawet „Suesser”; niektórzy nazwisko „Jasieński” traktują jako pseudonim literacki, niektórzy za pseudonim uznają imię „Bruno”.
Ten informacyjny, a raczej dezinformacyjny chaos można uporządkować, sięgnąwszy po klimontowską Księgę urodzin, ślubów i zgonów z 1901 roku. Jej wiarygodność i zapis tam poczyniony nie powinny budzić wątpliwości co do daty przyjścia na świat przyszłego poety:
Nr 55. Klimontów. Wiktor Zysman. Działo się to w osadzie Klimontów 21 lipca tysiąc dziewięćset pierwszego roku. O szóstej wieczorem stawił się Jakub Zysman, czterdziestoletni lekarz żyjący w miejscowości Klimontów w obecności świadków […] okazał dziecię płci męskiej, oświadczając, że urodzone zostało 17 lipca bieżącego roku [1901] o trzeciej po południu przez prawowitą jego małżonkę trzydziestoczteroletnią Eufemię Marię z Modzelewskich. Dziecięciu temu przy chrzcie świętym udzielonym tego dnia przez tutejszego księdza […] nadano imię Wiktor […]1.
Tak więc na początek kilka pewnych ustaleń z wiarygodnego źródła: data urodzenia 17 lipca 1901, imię dane na chrzcie – Wiktor, nazwisko – Zysman, data chrztu – 21 lipca (mylona z datą urodzenia). Lecz na tym temat bynajmniej się nie wyczerpuje, a niemałe zamieszanie wprowadza, wydawałoby się niewinny dopisek drobnym drukiem na marginesie tejże księgi; brzmi on:
Wiktor Zysman postanowieniem Kowieńskiej Kaziennoj Pałaty na posiedzeniu odbytym 25 sierpnia 1908 roku (nr sprawy 27157), od 26 sierpnia 1908 został usynowiony przez […] Jana Ludwikowa Jasieńskiego i jego żonę Anielę Adamownę. Nadano mu nazwisko Jasieński.
Oto okazuje się, że od 26 sierpnia 1908 roku siedmioletni Wiktor Zysman stał się Wiktorem Jasieńskim. Cytowana w dokumencie Kazionna Pałata była odpowiednikiem izby skarbowej, urzędem, w którym można było dokonywać tzw. usynowienia – a ściślej „przysposobienia”, bo taką formułę nosił ten zabieg w języku urzędowym. Obowiązujące wówczas prawo wyznaczało ściśle reguły „przysposobienia” – Kodeks cywilny określał je dokładnie w rozdziale VIII „O przysposobieniu i opiece dobrowolnej”, w paragrafie 308 i następnych. Podawano na przykład wiek osoby „przysposabiającej” dziecko i szereg skrupulatnych podpunktów, omawiających sposób dziedziczenia i inne następstwa tego kroku. Zgodnie z prawem Jan Jasieński, syn Ludwika, i jego żona Aniela, córka Adama, powinni mieć ukończone 50 lat i być w chwili „przysposabiania” bezdzietni. Oprócz siedmioletniego Wiktora „usynowienie” i zmiana nazwiska miały miejsce w wypadku jego rodzeństwa: Jerzego (lat 11) i dziewięcioletniej siostry Ireny (Reni) – z tym że w ich wypadku proces ten miał miejsce rok wcześniej (1907).
Otwarte pozostaje pytanie o powód „przysposobienia” trójki dzieci Zysmanów, przeprowadzony w rocznym odstępie. Biografowie Jasieńskiego, powołując się jedynie na przekazy ustne, sugerowali, że rodzice dokonali tego, by ukryć ich żydowskie pochodzenie, w tym celu wybrali rodzinę szlachecką o odpowiednio brzmiącym nazwisku. Istnieje też sugestia, znów oparta wyłącznie na ustnych relacjach, w której matka Jasieńskiego Eufemia Maria miałaby jakoby pochodzić z rodziny szlacheckiej (Modzelewskich), a ślub z Jakubem Zysmanem (lekarzem pochodzenia żydowskiego) był dla niej rodzajem mezaliansu i przez zmianę nazwiska dzieci chciała je „przywrócić do rodowego klejnotu”. Z tym że żadne jak dotąd badania źródłowe nie potwierdzają faktu, że Eufemia z Modzelewskich była szlachcianką, wręcz przeciwnie, najprawdopodobniej również pochodziła z rodziny żydowskiej. Mało tego, jak dotąd nie udało się dotrzeć do żadnej wzmianki o mieszkającej w Kownie szlacheckiej rodzinie Jana i Anieli Jasieńskich.
Tropiąc te zawiłości rodzinne, można również natknąć się i na wersję podtrzymywaną przez Ksawerego Jasieńskiego (potomka Jasieńskich z Sandomierszczyzny). W jednym z listów wspomina on, że według tradycji rodzinnej: „Nazwisko [Jasieński] Wiktor-Bruno i jego brat [Jerzy] otrzymali z nadania […] Józefa Jasieńskiego, syna Władysława. Józef Jasieński miał dwa majątki Sadłowice i Studzianki w okolicy Opatowa, niedaleko Klimontowa i stąd jego znajomość i przyjaźń z dr. Jakubem Zysmanem – lekarzem klimontowskim, leczącym liczne potomstwo Józefa”. Dodawał również, że „Jan Jasieński i jego żona Aniela […] w ogóle nie figurują w kronikach rodzinnych”2. Stąd wysunięta została ostatnio sugestia o fałszerstwie przytoczonych wyżej dokumentów – i fikcyjności samego procesu „przysposobienia” – Jan i Aniela wedle tej teorii mieli być jedynie figurantami lub osobami w ogóle nieistniejącymi3. Trudno dziś rozstrzygnąć z braku dodatkowych i wiarygodnych źródeł, czy bardziej wierzyć zapiskowi urzędowemu, czy ustnej legendzie rodzinnej, przekazanej przez Ksawerego Jasieńskiego, tym trudniej wreszcie udowodnić fałszowanie dokumentów.
Istnieje wszak jeszcze jeden aspekt tej skomplikowanej historii – dokument, którym Jasieński posługiwał się w Moskwie, a jest nim wypis z księgi urodzin, sporządzony we Lwowie w 1925 roku. W dokumencie tym widnieje zapis, dodatkowo gmatwający i tak już zaciemnioną kwestię nazwiska – w rubryce „imię i nazwisko ojca” figuruje „Jakub Jasieński [!], lekarz w osadzie Klimontów”4. Zgodnie z wcześniejszymi dokumentem z Kowna zapis powinien brzmieć: „Jan Jasieński” (z uwzględnieniem urzędowego „przysposobienia”) – lub – „Jakub Zysman, lekarz w osadzie Klimontów”, bo doktor Jakub Zysman nigdy nazwiska (ani też imienia) nie zmienił i do końca życia pracował jako lekarz w Klimontowie.
Jasieński pozostawia zatem po sobie pierwszą niewiadomą w swojej biografii – powód zmiany nazwiska z wszelkimi tego znanymi, bądź nie, konsekwencjami.
Nie nastręcza natomiast większych trudności wyjaśnienie kwestii imienia poety. Jak wiadomo, na chrzcie otrzymał imię Wiktor, i takim też imieniem posługiwał się we wszelkiego rodzaju papierach urzędowych: świadectwach szkolnych, zapisach na studia, listach meldunkowych (jedynie przebywając w Paryżu, używał francuskiego odpowiednika tego imienia – Victor). Wiktorem właśnie, a nie Brunonem, pozostawał do końca we wspomnieniach rówieśników, jako Wiktora zapamiętali go mieszkańcy Klimontowa; i wreszcie swój debiut literacki – dwa wiersze umieszczone w krakowskim czasopiśmie „Formiści” również podpisał jako Wiktor Jasieński5. Dopiero po tej publikacji prasowej, mniej więcej od połowy roku 1920, zaczął podpisywać się przybranym imieniem Bruno – takie też imię i nazwisko – Bruno Jasieński – widnieje na jego pierwszej książce poetyckiej But w butonierce. Dlaczego poeta wybrał tak a nie inaczej brzmiące imię, trudno dziś stwierdzić, nie pozostawił po sobie żadnego wytłumaczenia. Ponoć imię Bruno jest pochodzenia germańskiego i wywodzi się od słowa „brunatny”, oznacza kogoś „silnego jak niedźwiedź” (jego łacińskim odpowiednikiem jest forma Brunon); w końcu Jasieński był postawnym mężczyzną, liczącym sobie ponad 180 cm wzrostu, a i dla polskiej historii literatury nie było to imię aż tak egzotyczne. Znanymi Brunonami pozostali wszak Bruno Schulz czy Bruno Winawer.
Te żmudne i zagmatwane rozważania na temat imienia i nazwiska pozostaje zakończyć próbą wyjaśnienia ostatniej kwestii rodzinnej, a mianowicie sygnalizowanej już kwestii wyznania. Bruno Jasieński pochodził z rodziny żydowskiej, jego ojciec Jakub Zysman urodził się w 1861 roku. Kiedy Jakub Zysman miał 28 lat, zmienił wyznanie na ewangelicko-augsburskie. Potwierdza to zapis w spisie neofitów sporządzony przez Teodora Jeske-Choińskiego:
Zysman Jakub (Szulim), lat 28, syn Hersza Bera Zysmana i Łai z Przysucherów [zmienił wyznanie] w roku 18896.
Na marginesie wypada odnotować, że Jakub Zysman był postacią równie niezwykłą co syn, i w Klimontowie Bruno żył zupełnie w jego cieniu, nawet po śmierci obu do dziś bardziej pamięta się o dokonaniach „doktora Judyma z Klimotowa”, jak nazywano ojca, niż o literackiej karierze syna Brunona. Ze skrupulatnych ustaleń bio graficznych wynika, że Jakub był człowiekiem o skomplikowanym i charyzmatycznym charakterze7. Wcześnie stracił matkę (w wieku dwóch lat), i może tragedia ta sprawiła, że był niezwykle ambitny. Uczęszczał na przykład do renomowanego gimnazjum gubernialnego w Płocku, w którym na jedno miejsce przypadało dziesięciu kandydatów. Uczył się znakomicie (medale i wyróżnienia), a w gronie jego kolegów z lat szkolnych znaleźć można takie nazwiska jak Ludwik Krzywicki czy Ignacy Mościcki. Po ukończeniu Wydziału Medycznego Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego około roku 1890 osiedlił się właśnie w Klimontowie. I przez cały czas pobytu usilnie starał się odcinać od swoich żydowskich korzeni – założył na przykład w miasteczku „sklep katolicki” (Klimontów zamieszkiwało wówczas 80% ludności pochodzenia żydowskiego) – którego zadaniem było zwalczanie „żydowskiej lichwy”. Potwierdzają to liczne relacje mieszkańców Klimontowa. W ich oczach Jakub był raczej zasymilowanym Niemcem niż Żydem, a dla większości ludzi, którym niósł pomoc, po prostu człowiekiem, żegnanym po śmierci szczerymi słowami żalu: „Umarł wielki Obywatel Klimontowa, który nie uznawał żadnej religii, ani na papierze, ani zapisywanej ongiś w rubryce wyznanie. Jego religią był człowiek, każdy człowiek, który potrzebował pomocy”8.
Kiedy przyszedł na świat jego syn Wiktor, jak wynika z przedstawianych dokumentów, został ochrzczony w klimontowskiej parafii, tak więc Jakub musiał zdecydować, że syn będzie wyznania rzymskokatolickiego i odbierze wychowanie w duchu tej religii. Lecz kiedy Bruno Jasieński miał 24 lata, a więc był mniej więcej w wieku swojego ojca, zachował się podobnie jak on w czasach swojej młodości – zmienił wyznanie – z tym, że nie chciał odcinać się od jakichkolwiek (żydowskich czy niemieckich) korzeni, chciał odciąć się od religii w ogóle, w sposób ostateczny – przeszedł na „bezwyznaniowość”. Potwierdza to dopisek ze świadectwa urodzenia wydanego we Lwowie 14 września 1925 roku:
Uwaga. Wypis z aktu duplikatu aktów stanu cywilnego parafii Klimontów. Akt urodzenia nr 55 1901. Zgłosił przejście na bezwyznaniowość w Starostwie dnia 11 IX 1925.
Tak zwana „bezwyznaniowość” nie była wcześniej znana mieszkańcom terenów dawnego zaboru rosyjskiego, a więc na terenach, na których urodził się Jasieński. Umożliwiało ją dopiero uchwalenie polskiej konstytucji z 1921 roku, gwarantującej w art. 111 i 112 „całkowitą wolność sumienia i wyznania”, no ale w końcu Jasieński był przez kilka miesięcy studentem prawa, więc zapewne orientował się w procedurach. Poza tym – co ważniejsze – lata 1924-25 są wspominaną przez pisarza datą graniczną, latami, w których doświadczył poważnego kryzysu „twórczego” i „światopoglądowego”. O jaki dokładnie „kryzys” chodziło, nie da się prawdopodobnie ustalić, wkrótce zresztą pisarz na zawsze opuści Polskę, by do niej nigdy nie wrócić, ale rozważania o wyjeździe wypada odłożyć na później.
Mianem „cudownych dzieci” określa się często osobowości pokroju Leonarda da Vinci, Mozarta czy Chopina. Iw tym zestawieniu kilkuletni Wiktor Jasieński nie wygląda może nad wyraz „cudownie”, ale z pewnością jawił się najbliższym i otoczeniu jako chłopiec niezwykle utalentowany i sprawiał zapewne, że rodziców przepełniała duma z najmłodszej pociechy. Przekazy rodzinne głoszą, że talent do sztuk pięknych odziedziczył po matce – już jako malec świetnie grał ponoć na pianinie, cymbałkach, nauczył się czytać, mając cztery latka, zgrabnie malował i rysował (matka Jasieńskiego zajmowała się malarstwem, ale raczej w rozumieniu amatorskim, pozostawiła po sobie kilkanaście obrazów, głównie pejzaży okolic Klimontowa, które jednak uległy rozproszeniu, bo nie przypadły do gustu rodzinie). Ciągły kontakt z matką nie trwał zbyt długo, już w szóstym roku życia Wiktor został wysłany na naukę do Warszawy, którą, jak wspominał jego brat Jerzy, „rozpoczął od przedszkola”9, zjawiał się więc Klimontowie jedynie na wakacje i przerwy świąteczne.
W roku 1909 Wiktor Jasieński zaczął uczęszczać do prestiżowej szkoły im. Mikołaja Reja w Warszawie. Tu odkrył w sobie powołanie literackie, pisywał nienagannie rymowane wiersze (Nasze hasła, Wiosna), tłumaczył poezję obcą (Rękawiczkę Fryderyka Schillera), zabłysnął również jako „redaktor i wydawca” własnej gazetki szkolnej, dwutygodnika „Sztubak”, w którym swoje wszystkie dokonania publikował. W zbiorach prywatnych zachował się jedyny numer pisemka z 9 marca 1914 roku10. Trzynastoletni Wiktor, „wydając” gazetkę, musiał się rzeczywiście sporo napracować, wykazać niemałą cierpliwością i talentem plastycznym (okładkę zdobią rysunki, wymyślne liternictwo), gazetka odbijana była bowiem techniką hektograficzną – jest to żmudny proces powielania tekstów i rysunków kreskowych, w którym jako formy do wykonania odbitek używano matrycy, pokrywanej potem specjalną masą, reprodukowany oryginał wykonywany był zaś odpowiednim tuszem hektograficznym (odbitki „Sztubaka” zachowały po dziś dzień kolor fioletowy).
Gazetka Wiktora Jasieńskiego liczyła szesnaście stron i, jak głosił napis na okładce: kosztowała „10 groszy”, cały zaś dochód miał wspomóc szlachetny cel – sfinansowanie „Samopomocy” uczniowskiej przy gimnazjum im. Mikołaja Reja; „Samopomoc” była organizacją powołaną w celu pomocy najuboższym uczniom – prowadzono na przykład sklepik szkolny, który miał za zadanie dostarczać materiałów piśmiennych, przyborów szkolnych czy podręczników niezamożnym kolegom11.
Jeśli dziś warto tę młodzieńczą, dziecięcą właściwie, publikację wspomnieć, to z kilku co najmniej powodów. Młody Wiktor zdradził po raz pierwszy zamiłowanie do pełnienia funkcji „redaktora i wydawcy” – w niedalekiej przyszłości „dojrzały” już Jasieński będzie redaktorem i wydawcą najważniejszych jednodniówek futurystycznych, jak na przykład bulwersującego opinię publiczną całej Polski Noża w bżuhu (1921), następnie zajmie stanowisko redaktora naczelnego nieco frywolnego jak na owe czasy, choć niepozbawionego zamysłu literackiego, lwowskiego tygodnika „poświęconego kobiecie w życiu, sztuce i anegdocie” pod tytułem „Winnica” (1924), a wreszcie z pobudek czysto politycznych obejmie redakcję antyklerykalnego i z gruntu antypolskiego, choć ukazującego się w języku polskim w Moskwie czasopisma „Kultura Mas” (1931).
W młodzieńczych wierszach Jasieńskiego kryje się również niepostrzeżenie przyszły futurystyczny bunt, towarzysząca całej jego dojrzałej twórczości – chęć poprawiania mistrzów, porównania się z najlepszymi, a w tym młodzieńczym wypadku – zmierzenia się z samym Adamem Mickiewiczem. Wiktor, publikując w „Sztubaku” swój przekład Rękawiczki Schillera, musiał się liczyć z niechybną konfrontacją przekładów, lub nawet ją prowokował. Translatorska rywalizacja nie wypada najgorzej, dla porównania kilka pierwszych wersów w tłumaczeniu trzynastoletniego Jasieńskiego oraz poddanego próbie Wieszcza:
Jasieński:
Mickiewicz:
Przed swym zwierzyńcem, na balkonie,
W baronów i dam dworskich gronie I mniszek, Galii król potężny,
Na dwór rycerzy patrzył mężny, Czekając igrzysk swych ciekawie. Za królem – tłum w cyrkowej nawie.
Chcąc być widzem dzikich bojów, Już u zwierzyńca podwojów Król zasiada.
Przy nim książęta i panowie Rada, A gdzie wyniosły krążył ganek, Rycerze obok kochanek.
Kilka lat później, już jako dziewiętnastoletni student Uniwersytetu Jagiellońskiego, Jasieński przyjedzie na letnie wakacje do Klimontowa i spróbuje sił z innym wielkim Polakiem – Stanisławem Wyspiańskim. Stanowczo stwierdzi, że należałoby Wyspiańskiego poprawić, i dopisze do dramatu Wesele swój własny monolog – wystąpi nawet w amatorskim przedstawieniu, które sam wyreżyseruje, i jako Widmo Krzyku zarecytuje go ze sceny owinięty w płachtę z czerwonego sukna12. W dojrzałej twórczości programowej i artystycznej relacje między Jasieńskim a Wieszczami mocno się jednak ochłodzą i poecie zamarzy się w jednym z manifestów, by „zwoźić taczkami z placuw, skweruw i ulic ńeświeże mumie mickiewiczuw i słowackih” (1921).
I wreszcie juwenilia Jasieńskiego zdradzają cechę charakteru, o którą znawcy jego dojrzałej twórczości (choćby słynnego antymilitarystycznego wiersza Marsz), mogli zupełnie go nie podejrzewać, tą skrywaną w późniejszej twórczości i poglądach życiowych cechą jest – szczery patriotyzm. W młodzieńczym, można powiedzieć „programowym” wierszyku, który otwiera „Sztubaka”, znajdują się płomienne, pełne emfazy, jak przystało na trzynastoletniego twórcę, strofy:
NASZE HASŁA
Dziś, kiedy Polska w łańcuch skuta bratni
Wzywa swych synów do dzieła, do pracy
To wiedzmy przecież, żeśmy nie ostatni
I my, sztubacy!
Niech pismo nasze zdobi wspólna praca
Niech z hasłem wiary, ojczyzny miłości
Myślą i czynem ojczyźnie dziś spłacę
Swój dług wdzięczności!
Niech się w nim siła rozwija i karność
W usłudze orłów i ojczyzny sprawie
Niech je popiera moc i solidarność
Na szkolnej ławie!
Niech je uwieńczy plon oczekiwany
Bo ono w przyszłość swej ojczyzny wierzy
Może jej w części rozkujem kajdany
I my, młodzieży!
Ten żarliwy młodzieńczy apel wyszedł spod pióra młodego Wiktora w marcu, za kilka miesięcy w sierpniu 1914 roku wybuchnie jeden z najbardziej krwawych konfliktów czasów nowożytnych – I wojna światowa. Kto wie, czy młodemu Jasieńskiemu, wiernemu tradycji swojej szkoły i nastawionemu tak patriotycznie, nie przyszłoby do głowy rzucić naukę i wyruszyć na front, jak zrobiło wielu wychowanków gimnazjum im. Reja13. Los chciał jednak inaczej – ojciec Jasieńskiego – Jakub Zysman otrzymał powołanie do wojska i cała rodzina Jasieńskich wyjechała do Moskwy. Po powrocie do Polski w 1919 roku miłość Jasieńskiego do ojczyzny wyraźnie osłabła, aw końcu przerodziła się w rodzaj wrogości (antypolskie akcenty w powieści Palę Paryż). Patriotyczne uczucia uleciały już podczas odbywania obowiązkowej służby wojskowej w Chełmnie na Pomorzu w roku 1920. tam bowiem za zorganizowanie w jednostce wieczoru futurystycznego poeta dostał się do karceru, niechętny dalszej służbie wojskowej, przebywając w Paryżu w roku 1926, „podarł i spalił swój paszport”, a dodatkowo zrażony do środowiska emigracji nie chciał mieć nic wspólnego z tą – jak napisał w jednym z listów – „gówniarzerią polską”. Ostatecznie odciął się od Polski w ZSRR, gdzie przebywał od 1929 roku, i gdzie stwierdził, że „nie jest już Polakiem” i w „języku, w którym mówił Lenin”, spłodził wyjątkowo antypolskie opowiadanie Główny winowajca (1936).
Tymczasem opuszcza Polskę jako szczery patriota i w 1914 roku trafia po raz pierwszy do Moskwy.
Jak wspomniano, Jasieński w Warszawie nie skończył edukacji. W sierpniu 1914 roku, co potwierdzają wspomnienia ustne, Jakuba Zysmana powołano do wojska jako lekarza. Nie wiadomo jednak, jakie były wojenne losy rodziny Zysmanów. Gdzie zatrzymali się w Moskwie, co działo się ze starszym rodzeństwem Wiktora, Ireną i Jerzym, czy ojciec widywał ich na co dzień, jaką dokładnie pełnił funkcję w wojsku (w czasie wybuchu wojny miał 53 lata i stwierdzone poważne schorzenie – gruźlicę kości – co w normalnych warunkach dyskwalifikowałoby go jako żołnierza). Jedynie Jerzy podzielił się króciutką informacją, że w ostatnich chwilach wojny jego ojciec pełnił funkcję „lekarza baraków epidemicznych w Jagotinie, Połtawskiej guberni”14 (współcześnie tereny te należą do środkowo-wschodniej Ukrainy, a historia miasta rzeczywiście potwierdza istnienie tam w latach 1917-1918 dużego szpitala wojskowego). Wszystko wskazuje więc na to, że rodzina była rozdzielona.
Kilka ocalałych dokumentów potwierdza natomiast, że Wiktor Jasieński uczęszczał wówczas w Moskwie do Szkoły Polskiej i tam 4 maja 1918 roku uzyskał maturę z odznaczeniem:
8-klasowa Szkoła Polska, utrzymywana przez Centralny komitet obywatelski Królestwa Polskiego w Moskwie. Matura z odznaczeniem: Jasieński Wiktor, urodzony dn. 17 lipca 1901 w Klimontowie, wyznania rzymskokatolickiego […] w ciągu roku szkolnego 1917/18 skończył pełny kurs nauk według programu […] filologicznego […] otrzymując na zasadzie uchwały Rady pedagogicznej z dnia 4 maja 1918 r. niniejszą maturę.
Uzupełnia ten dokument zaświadczenie wystawione później w Warszawie (w roku 1925) przez Gimnazjum Męskie Kazimierza Kulwiecia, które uzyskanie tejże matury potwierdza:
Zaświadczenie. Niniejszym zaświadczam, że Jasieński Wiktor w 8-io klasowej szkole męskiej Centralnego Komitetu obywatelskiego w Moskwie w r. szk. 1917/18 skończył kurs klas ośmiu oddziału filologicznego z odznaczeniem z następującymi stopniami: […] jęz… polski 5, jęz… francuski 4, jęz… niemiecki 5, […] jęz… łaciński 5 […].
Przy czym oceny opisowe z dokumentu moskiewskiego („celujące”) zostały przełożone na obowiązującą wówczas skalę ocen – „5”. Zaświadczenie warszawskie omija jedynie ocenę celującą z języka rosyjskiego. Ze skali ocen można wywnioskować, że Jasieński, którego zdolności językowe będą w przyszłości przedmiotem sporów, zwłaszcza jeśli chodzi o genezę powieści Palę Paryż i znajomość niuansów języka francuskiego, ze wszystkich języków obcych (łaciny, niemieckiego, rosyjskiego) uzyskał oceny celujące (5), oprócz właśnie francuskiego, z którego naukę zaliczył na ocenę dobrą (4). I prawdopodobnie ta właśnie ocena sprawiła, wedle wspomnień kolegi z klasy, przyszłego cenionego architekta, Bohdana Lacherta, że Jasieński uzyskał maturę z odznaczeniem „srebrnym”. Niemniej jednak Lachert przyznawał, że Wiktor uczył się wyjątkowo sumiennie. A to, co działo się wówczas w Moskwie, zapewne nie pomagało w rzetelnym ślęczeniu nad książkami. Młody Jasieński nie dał się jednak porwać rewolucyjnemu wrzeniu, które dokonywało się przed jego oczami na ulicach Moskwy – zapewne niejednokrotnie obserwował wydarzenia rewolucyjne, najpierw w lutym, potem w październiku 1917 roku, ale co równie ważne – był świadkiem jeszcze jednej rewolucji – „rewolucji sztuki”. Jednak młodzieńcowi z Klimontowa jeszcze nie w głowie była rewolucja, uczył się więc pilnie i zaczął ponownie zdradzać wrażliwość poetycką. Lachert zapamiętał wiersz, który młodziutki poeta wygłosił na wieczorku maturalnym:
Niebieskie ptaki w powietrzu białym
Na tło obłoków rzucone freską…
Ja jeden tylko myśl ich słyszałem,
Ich myśl słyszałem bladoniebieską.
Niech mędrcy trawią bytu legendę
Ja w samym sobie jej treść poznałem.
Rękoma duszy mej łowić będę
Niebieskie ptaki w powietrzu białym.
Zastanawiająco spokojnie brzmi ta młodzieńcza, melancholijna nutka przedstawiona w delikatnym obrazie „niebieskich ptaków” w porównaniu z jakże potężnie brzmiącą nutą historii tamtych burzliwych czasów. Istny wodospad nazwisk musiał zalewać umysł młodego, wrażliwego człowieka zaintrygowanego poezją i sztuką: Majakowski, Jesienin, Chlebnikow, Kamieński, Siewierianin, Wertyński, Meyerhold, Malewicz, by poprzestać na najważniejszych. Jasieński nigdy w przyszłości nie zwierzył się ani nie pozostawił żadnych wspomnień z pierwszego pobytu w Moskwie. Z jednym wyjątkiem – w roku 1924 ukazał się w „Kurierze Lwowskim” krótki artykuł, którego kilka akapitów było poświęconych przeżyciom moskiewskim. Jasieński, który w opinii polskich krytyków nosił już piętno niemal „plagiatora poezji Majakowskiego” (tak odebrano wydaną dwa lata wcześniej Pieśń o głodzie), poczynił zaskakujące zwierzenie – to nie Majakowski urzekł go w Moskwie, to jedna z jego recytatorek poezji, pochodząca ze Lwowa Helena Buczyńska. Jasieński bez ogródek przyznaje się do fascynacji jej właśnie osobą:
Widziałem Buczyńską po raz pierwszy w Moskwie, o ile się nie mylę, na „Choince Futurystów” w roku 1917 i byłem oczarowany. Buczyńska stworzyła nową dziedzinę sztuki, syntezę słowa, muzyki i tańca. Są słowa, których nie można mówić, ani krzyczeć – trzeba je tańczyć, są inne, które można tylko śpiewać15.
Tę nową dziedzinę sztuki, syntezę słowa, muzyki i tańca zapożyczoną od Buczyńskiej nazwie Jasieński „słowoplastyką” i wkrótce zapragnie wykorzystać jej założenia przy recytacjach własnych poezji, wielu wieczorom futurystycznym Jasieńskiego towarzyszyli znani aktorzy i znane aktorki, tak jak Buczyńska towarzyszyła Majakowskiemu „od Kijowa i Odessy do Archangielska i Irkucka […] obwoziła swoje kapitalne koncepcje słowoplastyczne i swoje jedyne, nie do naśladowania orientalne kostiumy, genialny konglomerat wszystkich epok i stylów” – zachwycał się pisarz.
Na marginesie wypada może odnotować, że genialna muza rewolucyjnych poetów, Helena Buczyńska, zwana pieszczotliwie „Gulą” (z racji kształtnych zaokrągleń) równie dobrze dawała sobie radę na spotkaniach towarzyskich. Już po powrocie do Polski, kiedy zaczęła pracę w teatrze „Ateneum” w Warszawie, zjawiała się czasem na takich imprezach, urzekając widzów „słowoplastyką” w wydaniu domowym, tak to zabawnie przedstawił jeden z uczestników jednego z pokazów, Józef Wittlin, przedstawiciel tzw. „ostatniej cyganerii warszawskiej”, czyli środowiska satyrycznego „Cyrulika Warszawskiego”:
Po mnóstwie wódek i wina jesteśmy ociężali jak bąki. Żarcie skończone. Odsuwanie krzeseł […] i wracamy do salonu. Chudy Olaf Feldman gra na fortepianie jakąś własną kompozycję. Okulary podskakują mu na nosie […]. Pod jego muzykę Gula Buczyńska jako Zulejka – Perła Haremu wykonuje parodię wschodniego tańca bajadery. Wznosi ręce, wysoko nad głową splata dłonie i zaczyna wykonywać taniec brzucha. Klaszcze w dłonie do taktu. Gula stąpa na palcach, potrząsa ramionami, kręci łonem i kuprem, aż nagle przerywa pląsy i wybiegając z pokoju woła w pośpiechu:
– Bardzo was przepraszam, ale zawieszam występy i muszę was opuścić, bo zaraz posikam się ze śmiechu16.
Takiego oblicza Heleny Buczyńskiej Jasieński najprawdopodobniej nie znał. Z podanych jednak mimochodem wyrywkowych wspomnień wynika jednak, że kilkunastoletni Wiktor oglądał wystąpienia samego Majakowskiego, które odbywały się m.in. w sali moskiewskiego Muzeum Politechnicznego, i zapewne słuchał przywódcy futuryzmu rosyjskiego, wygłaszającego płomienny Obłok w spodniach czy Flet kręgosłupa, odczuwał na własnej skórze, jak na te wiersze reaguje publiczność (sam je potem tłumaczył na język polski), obserwował działania zrewoltowanych grup literackich, czytał futurystyczne manifesty i odezwy, podpatrywał, jak działają kawiarnie literackie. Wątpliwe, by Majakowski nie zaimponował mu wówczas swoją postawą, nie zachwycił osobowością, temperamentem poetyckim. Na polskich poetach, zarówno twórczość, jak i osoba „barda rewolucji” robiła oszałamiające wrażenie. Julian Tuwim tak na przykład opisywał pierwsze wrażenia po zetknięciu z jego poezją:
Kamień na kamieniu nie został z praw i dogmatów estetycznych, na jakich się wychowałem. Do tzw. świątyni sztuki […] wdarł się jakiś wspaniały rokoszanin, ktoś na miarę Herkulesa czy Samsona, porozwalał słupy kanonów, kopnął nogą uprzykrzone znicze czy ołtarze – i […] krzyczy o żywym życiu, sławi nowe piękno, gromi zbutwiałe formy ustroju i obyczaju, w błoto potężną girą wdeptuje obmierzłe mieszczaństwo, w figę układa palce potężnej łapy, nielitościwymi prztykami bije w żółte dzioby lirycznych kanarków, a przy tym wszystkim – jakie w nim bezmiary czułości dla człowieka! Jaka czysta tęsknota za ukochaną kobietą! Anioł z kastetem w zaciśniętej gniewnie pięści!17
Anatol Stern, rówieśnik Jasieńskiego, także długo nie mógł ochłonąć po przelotnym spotkaniu „Anioła z kastetem”:
Wysiadł z wagonu olbrzymi, rozpierający sobą przestrzeń […]. Przywitał nas serdecznie swym stalowym basem. Kiedy zamknęły się za nim drzwi goszczącej go ambasady, pozostało nam wrażenie czegoś olbrzymiego, co nas owionęło swym płonącym oddechem. Jak gdyby kawał dalekiej ziemi rosyjskiej, skalistą górą, Kaukazem, przeszedł pomiędzy nami18.
To było wrażenie, jakie wywierał Majakowski na dojrzałych poetach, co dopiero mówić o siedemnastoletnim Jasieńskim. A jednak centralne miejsce w jego wczesnych moskiewskich wspomnieniach zajmuje, jakby na przekór, nie tyle sam Majakowski, ile właśnie recytacje delikatnej i zjawiskowej Buczyńskiej:
Pamiętam rok 1918, zapełnioną po brzegi ogromną salę moskiewskiego Muzeum Politechnicznego. Publiczność tłumem zajmowała estradę, pozostawiając jedynie pośrodku maleńką wolną przestrzeń, gdzie stojąc na krześle, aby móc wszystkim być widoczną, Buczyńska interpretowała jakieś wiersze, zdaje się Kamieńskiego. Przypatrywałem się tej publiczności, która spędziwszy przed chwilą z estrady Majakowskiego, teraz rżała z entuzjazmu. Podziwiałem, jak ona, Polka, (wychowała się we Lwowie) – potrafi oczarować obcy naród jego własnym słowem19.
Jednak poza tymi strzępkami reminiscencji o pobycie w Moskwie przyszłego autora Palę Paryż niewiele wiadomo. Ze spisanych wspomnień brata poety, Jerzego Jasieńskiego, można odtworzyć jedynie sam moment powrotu rodziny do Polski – w liście skierowanym do redakcji Polskiego słownika biograficznego napisał po prostu:
Wróciliśmy z Brunonem, matką i siostrą (poza ojcem, który był lekarzem armii rosyjskiej podczas wojny) – z radzieckiej Moskwy w maju 1918 r.
i po przejściu granicy wojennej (frontowej) przybił nam niemiecki okupant na paszportach pieczątkę „Rückwanderer” – uciekinier (ze Związku Radzieckiego) – uzyskaliśmy bowiem z Sowieta Narodnych Komisarow [!] pozwolenie na wyjazd z Moskwy20.
Kiedy Zysmanowie szczęśliwie wrócili do Klimontowa po wojennej zawierusze (ich ojciec Jakub wkrótce do nich dołączył), wydawało się, że życie rodzinne układa się pomyślnie i nic nie jest w stanie zakłócić tego stanu rzeczy. Doktor Zysman powrócił zarówno do swojej praktyki lekarskiej, jak i działalności społecznej, Jerzy zapisał się na studia medyczne na Uniwersytet Jagielloński (IV rok Wydziału Lekarskiego), a Wiktor również postanowił zostać studentem pierwszego roku tego uniwersytetu, z tym że zapisał się na Wydział Filozoficzny (który obejmował wówczas filologię polską i wszystkie kierunki humanistyczne), został zaliczony w poczet studentów („immatrykulowany”) 30 kwietnia 1919 roku21.
Trójka rodzeństwa spotykała się jedynie na wakacjach w Klimontowie i najprawdopodobniej za namową najmłodszego brata postanowiła urozmaicić sobie pobyt założeniem teatrzyku amatorskiego, który rekrutował aktorów z okolicznych mieszkańców Klimontowa i pobliskich wiosek (często niepiśmiennych i niepotrafiących czytać). To właśnie wtedy – wedle wspomnień jednej z „aktorek” teatrzyku Janiny Oleszak, rówieśnicy Jasieńskiego, a na co dzień pracownicy banku kierowanego przez dr. Zysmana – odbyło się wspomniane już przedstawienie Wesela Wyspiańskiego, do którego Jasieński napisał dodatkowy prolog, upierając się, że bez niego Wesele nie może właściwie istnieć, i recytował go owinięty w czerwone sukno:
Otwórzcie serc waszych drzwi!
Omiećcie z pyłu progi!
Oto z dalekiej drogi
W zbroczonym płaszczu w krwi
Tysiącznogardły i tysiącznoręki
Wracam czerwonym szlakiem mojej męki
Z wędrówek próżnych zdać przed wami sprawę.
Witajcie! W twarz wam rzucam moje „Ave”!22
W klimontowskie przedstawienie zaangażowała się nawet matka Jasieńskich Eufemia, która wykonała na użytek amatorskiej sceny malowaną kurtynę przedstawiającą górski pejzaż. Janina Oleszak tak przedstawia tamte wydarzenia:
W 1919 roku trójka Jasieńskich postanowiła przystąpić do inscenizacji Wesela Wyspiańskiego. Zaczęło się od rozpisania ról. Przypuszczam, że w owych czasach przedsięwzięcie to było nadzwyczaj śmiałe, i że Wesele wystawiały tylko wielkie teatry. Jasieńscy znali środowisko. Rodzice nie izolowali dzieci od reszty i z tej racji przyjaźnili się z rówieśnikami. A rówieśnicy Jasieńskiego często analfabeci. Było kilka osób w zespole, które nie umiały czytać. Uczyli się przez słuchanie kogoś, kto im cierpliwie i wielokrotnie powtarzał tekst. […]
Wystawienie Wesela było dla nas niezapomnianym przeżyciem. Mała scena, bez zaplecza. Artyści wchodzili oknem, które zastępowało z powodzeniem kulisy. Mały zatłoczony pokoik do charakteryzacji. Tam też muzykanci grali przez cały czas trwania przedstawienia melodię towarzyszącą sztuce. Czołowe role grali Jasieńscy i przyjaciółka pani Ireny [Jasieńskiej] z Warszawy Janina Stadnicka. Pani Janinie powierzono rolę Panny Młodej. Pani Irena [Jasieńska] wystąpiła w roli Racheli. Wiktor [Jasieński] w roli Poety, [Jerzy] Jasieński Pana Młodego23.
W żywej pamięci Janiny Oleszak przetrwała także atmosfera tego pierwszego reżyserskiego przedsięwzięcia Jasieńskiego:
Wchodzi Jerzy Jasieński, taki Szela na scenę, nagi do pasa okropnie umazany krwią, wołając: „Dajcie, bracie kubeł wody, ręce umyć, gębę myć, suknię prać, nie będzie znać…”. Sala w śmiech, że tak się umazał syn Zysmana, Jerzy […]. Atrakcją wieczoru była kurtyna, która akurat wtedy się zacięła. Była bardzo ładna. Malowała ją pani Zysmanowa – niebieska, górski krajobraz. Fotografa sprowadzili Jasieńscy aż z Opatowa. Posiadanie fotografii nie było w Klimontowie rzeczą zwykłą, to był luksus.
Grupowa fotografia z przedstawienia „Wesela” zachowała się w zbiorach rodzinnych24, widać na niej roześmianych aktorów, szczególnie siostrę poety – Irenę. Tak wyglądały więc rodzinne zjazdy wakacyjne, które powtarzano co roku, oprócz Wesela wystawiono jeszcze Ich czworo Gabrieli Zapolskiej, Sędziów Wyspiańskiego i inne sztuki – niemal sielanka, która miała się na zawsze zakończyć, nagle i nieoczekiwanie – 7 maja 1921 roku w wieku 23 lat zmarła Irena. Według słów Janiny Oleszak – „na zapalenie wyrostka robaczkowego”. Zgon nastąpił w Warszawie, być może w jednym ze szpitali, w wyniku jakichś komplikacji, choć oprócz ustnych przekazów nie udało się odnaleźć żadnych dokumentów, potwierdzających akurat tę wersję25. Dla rodziny był to szok, po którym się już nie podniosła. Janina Oleszak, spotykająca się z Zysmanami na co dzień, tak zdawała relację z ponurej atmosfery, która zapanowała w doświadczonej przez los rodzinie:
Gdy umarła Renia, przybyło Doktorowi [Zysmanowi] 15 lat, a serce nie dawało spokoju. Po powrocie z pogrzebu trudno go było poznać, a my mieliśmy tylko ochotę na łzy. […] Renia była młoda, śliczna, pełna życia i musiała umrzeć na zapalenie wyrostka robaczkowego. Żona Doktora zrobiła się niemożliwa. Z żalu nie mogła spokojnie patrzeć na żadną młodą dziewczynę. Stawała na balkonie i wymyślała w ordynarny sposób, przypominając im, że one żyją, a jej córka już w ziemi. Wiele malowała w tym czasie, dawała swoje prace na loterie fantowe, ale już nigdy nie pozbyła się żalu, że los tak potwornie ją skrzywdził26.
Z zachowanych kilku fotografii Ireny widać, że rzeczywiście mogła uchodzić za śliczną dziewczynę. Relacje Jasieńskiego ze starszą od niego o kilka lat siostrą, nazywaną przez niego pieszczotliwie Renią, były przez lata przedmiotem wielu spekulacji. Od najprostszych – że była muzą młodzieńczych poezji, po najbardziej bałamutne i sensacyjne – że poetę z siostrą łączył związek kazirodczy, o czym świadczyć miałyby chociażby wspomnienia ustne „najstarszych mieszkańców Klimontowa”, którzy zapamiętali parę rodzeństwa podejrzanie długo trzymającą się za ręce na spacerach27. Być może na tak fałszywe odczytywanie relacji między rodzeństwem wpływ miały wspomnienia poety Jalu Kurka, który zanotował: „Sympatią [Jasieńskiego] była wówczas [1919] Renia; to imię smukłej, pięknej dziewczyny o sarnich oczach, których się nie zapomina. Włóczyłem się za obojgiem młodych całymi kwadransami po Plantach jak urzeczony”28. Jest to oczywista pomyłka Jalu Kurka, Renia nie była „sympatią” Brunona, a wspomnieniowy zapis (być może przejęzyczenie?) nie powinno skłaniać do wyciągania krzywdzących wniosków.
Pogrzeb Ireny Jasieńskiej odbył się w Warszawie we wtorek 10 maja 1921 roku i zgodnie z zapisem w nekrologu na cmentarzu żegnał ją również jej narzeczony29. Tym większa więc była to rodzinna tragedia, skoro Renia zmarła tuż przed planowanym ślubem. Nabożeństwo żałobne rozpoczęło się o godzinie jedenastej przed południem w kościele Najświętszej Marii Panny na Nowym Mieście, następnie wyprowadzono zwłoki na Cmentarz Powązkowski. Nie udało się ustalić, czemu Renia została pochowana akurat w Warszawie, do dziś dnia nie ocalał również jej grób, ponieważ księgi cmentarne i groby uległy zniszczeniu w czasie powstania warszawskiego.
O tym, że Jasieńskiego łączyła z Renią silna więź emocjonalna, świadczy przede wszystkim twórczość poety. Po raz pierwszy Jasieński zadedykował siostrze wiersz Deszcz pochodzący z debiutanckiego Buta w butonierce (1921), kolejny – już po jej śmierci – pisany futurystyczną pisownią Pogżeb Reńi (zamieszczony w czerwcowej jednodniówce z 1921 roku) z wzruszającym mottem: „Tobie, Malutka, wszystko, co dobrego / napisałem i napiszę kiedykolwiek”. Pogżeb Reńi miał ponoć rozsierdzić rodzinę – używając nieortograficznej pisowni (niefortunny „Pogżeb”) i to w dodatku w futurystycznej jednodniówce Jasieński zszargał pamięć przedwcześnie zmarłej siostry. W roku kolejnym powtórzył swój błąd – w rocznicę śmierci siostry poświęcił jej cały poemat – również drukowany pisownią futurystyczną – Pieśń o głodźe (1922), z dedykacją: „Reńi / w roczńicę śmierći /7 – V – 1922 / Zamiast kwiatuw”. Łączenie postaci siostry z wrzaskliwym futuryzmem, któremu już patronował Jasieński – tego było rodzinie za wiele.
1923 był rokiem,w którym Jasieński wyraźnie zerwał więzi rodzinne, być może właśnie śmierć siostry zasiała w nim ziarno „kryzysu wiary”, który doprowadził do porzucenia Kościoła i religii – co w wierszach widać wyraźnie. Już od listopada 1921 r. poeta nosił się z zamiarem opublikowania zbioru poezji „antyreligijnych” o podtytule: Antyewangelia30. Oprócz tragicznej śmierci Reni był jeszcze jeden powód odcięcia się od klimontowskich korzeni – a mianowicie chęć poślubienia Klary Arem, którą poznał we Lwowie, w jednej z prywatnych szkół aktorskich. Dziewczyna miała ponoć nie przypaść do gustu doktorowi Zysmanowi ze względu na swoje żydowskie pochodzenie – Klara pochodziła z rodziny lwowskiej, jej ojciec Herman Arem był ponoć bogatym kupcem, prowadził we Lwowie restaurację oraz był jednym ze współudziałowców popularnej firmy wódek i likierów J.A. Baczewskiego31. Do szeregu rodzinnych tragedii można dorzucić jeszcze jedno wspomnienie – Anny Cupisz, pomocy kuchennej w domu Zysmanów, która z uporem powtarzała, że Bruno z powodu konfliktu z ojcem i braku zgody na ślub targnął się na własne życie („próbował się powiesić”)32. Ile w tych wspomnieniach prawdy, dziś trudno dociec.
Niemniej jednak, może i na przekór rodzinie, Jasieński doprowadził do swojego ślubu z Klarą. Odbył się on najprawdopodobniej we Lwowie między 1923 a 1925 rokiem. W tym czasie więzi rodzinne Jasieńskiego były już na tyle osłabione, że nie wiadomo nawet, czy na ślubie syna znaleźli się Zysmanowie. Jerzy Jasieński przez długie lata nic nie wiedział o swojej szwagierce, nie znał nawet jej prawdziwego imienia „Klara”, a w Polsce nawet się z nią nie spotkał:
Nie znam panieńskiego nazwiska pierwszej żony Jasieńskiego. Na imię jej było Kara. Nie spotkałem się z nią w Polsce – pisał Jerzy33.
Bruno, z pewną poetycką uszczypliwością, zwykł nazywać żonę „Karą” – („Karze – za karę” – zadedykował jej jeden z utworów) i jako „Kara Jasieńska” przeszła do rodzinnych opowieści. A wkrótce Jasieński opuścił na stałe nie tylko Klimontów, lecz także w ogóle Polskę i wyjechał do Paryża. Nie był nawet na pogrzebie swojego ojca, który odbył się w Klimontowie 24 kwietnia 1926 roku i zgromadził kilka tysięcy osób (co potwierdzają zachowane fotografie).
Po śmierci Ireny, wyjeździe Jerzego i Brunona, śmierci męża, Eufemia opuściła Klimontów i zamieszkała w Krakowie, na krótko u rodziny Jerzego, potem w krakowskim domu opieki im. Helclów. Dom ten miał długą tradycję (istniał od 1890 roku), „Domem Ubogich” był raczej z nazwy, w rzeczywistości połowę pensjonariuszy stanowiły osoby zamożne (dom mógł pomieścić jednorazowo 250-300 osób), które nierzadko zajmowały więcej niż jeden pokój, często mające służących. Matka Jasieńskiego Eufemia zmarła tam o godzinie piątej rano w wieku sześćdziesięciu lat, pogrzeb odbył się 19 lipca 1930 roku na cmentarzu Rakowickim w Krakowie34.
Kiedy Jasieński wrócił do Polski i od roku 1919 rozpoczął studia w Krakowie, ruch futurystyczny – o czym rzadko się dziś pamięta – został już właściwie zainicjowany – w Warszawie istniała literacka kawiarnia „Picador” z jej prefuturystyczną efemerydą „Czarną Latarnią”, a późniejsi przyjaciele Jasieńskiego Anatol Stern i Aleksander Wat po raz pierwszy rzucili w twarz polskiej publiczności „radosne GGA gąsiora” jako odpowiedź na potrzebę poezji nowych czasów, z uporem przekonując, że miejsce współczesnej cywilizacji jest na śmietniku, a „od śmiechu dusza tyje i dostaje grube łydy”. Pierwsi także w stolicy odrodzonego państwa mącili poetycką wodę „paseistycznego” (czyli zacofanego) życia kulturalnego niespotykanymi dotąd wystąpieniami, organizując na przykład Wieczur podtropikalny użądzony przez białych murzynów (plakat spotkania malował Henryk Berlewi); zapomniany dziś poeta Edmund Miller rozsierdził warszawską publiczność, sporządzając futurystyczny „katalok” do wystawy malarskiej równie obrazoburczego Mieczysława Szczuki (śmiał namalować świętego w aureoli przy fortepianie i lampie elektrycznej…). Tak naprawdę, po powrocie Jasieńskiego z Rosji, działało wówczas w Polsce kilka grup mogących uchodzić za futurystyczne. Wspomniana grupa futurystów tzw. „warszawskich” dzierżyła palmę pierwszeństwa ulotką Tak z 1918 roku, Jerzy Jankowski (podpisujący się, by podkreślić swoje futurystyczne upodobania Yeży Yankowski) wydał, „kalecząc polską pisownię”, tom poezji Tram wpopszek ulicy (1919), jednak prawdziwa burza miała dopiero nadciągnąć właśnie wraz z pojawieniem się Jasieńskiego. To dzięki niemu dwa miasta Warszawa (Wat, Stern) i Kraków (Jasieński, Młodożeniec) podały sobie futurystyczne dłonie na zgodę 10 marca 1921 roku na wspólnych występach w Łodzi, które nazwali „najazdem na miasto”. Na razie jednak Jasieński nie sformułował jeszcze najważniejszych programów grupy, nie zjednoczył polskich futurystów pod wspólnym sztandarem Jednodńiuwki z czerwca 1921 roku. Potrzebował nieco czasu, by rozeznać pole artystycznej bitwy. Przed zgłoszeniem literackiego akcesu czuł zapewne jedno – autentyczne poczucie poetyckiej misji. Tę szczególną pokoleniową atencję do literatury najlepiej bodaj wysłowił rówieśnik Jasieńskiego i przyjaciel jego futurystycznych poszukiwań, Marian Hemar:
Jestem z pokolenia, które wyrosło na literaturze. Myśmy nie mieli radia ani telewizji. Wszystkie podniety artystyczne i intelektualne, wszystkie emocje narodowe i społeczne braliśmy z literatury, teatru. Dla mnie, dla całego mojego pokolenia – pisarz, twórca, autor sztuki był tym najwznioślejszym zawodem i powołaniem na świecie. Z owych czasów pozostał we mnie egzaltowany szacunek dla każdego, kto jest pisarzem. Nawet odczuwałem to samo w stosunku do moich najbliższych przyjaciół, których uważałem za genialnych pisarzy35.
Podobnie zapewne myślał młody Jasieński. Toteż tuż po powrocie do kraju postanowił na początek zaistnieć na literackiej scenie jako poeta i zapragnął zadebiutować wierszami w – ni mniej, ni więcej – czasopiśmie „Skamander”, organie grupy, która stanie się wkrótce śmiertelnym wrogiem ekipy futurystów. Wysłał tam wiersze, podpisując je dość dziwacznie brzmiącym pseudonimem „St. Jas.”. Odpowiedź kandydat na debiutanta znalazł już w drugim (lutowym) numerze pisma w rubryce „od redakcji”, była druzgocąca:
St. Jas. Morga i W deszczu wskazują, że autor przejął się bardzo stylem jednego z poetów „Skamandra”. Wiersz Lili się nudzi – pomadkowy, perfumo wany i manierowany. Żadną miarą nie popieramy maniery á la Igor Siewierianin: tych wszystkich gronostajów, papug, psów, saloników, powozów, „lubieżnie miękkich modelacji Ropsa” i innych przekwitów eleganckiej poezji36.
Ani jeden nadesłany tekst nie zyskał aprobaty „Skamandra”, a przecież wszystkie z nich znalazły się w późniejszym debiutanckim tomie jego poezji: i Morga (dedykowana bratu Jerzemu), i Deszcz (dedykowany ukochanej siostrze Reni) i wreszcie Lili nudzi się. Trudno dziś ustalić, czemu Jasieński wybrał te właśnie utwory i czy pierwotnie były na nich dedykacje. Jednak tak ironiczna notka stała się pierwszym drogowskazem literackich sympatii – skoro przez grupę spod znaku Antoniego Słonimskiego i Juliana Tuwima został odrzucony, był zmuszony obrać własną drogę ku poetyckiej sławie i zastosować odmienną strategię. Na wiążące decyzje nie trzeba było długo czekać – miesiąc po niefortunnym odepchnięciu przez skamandrytów Jasieński zainicjował w Krakowie 13 marca 1920 roku pierwszy „poezowieczór” założonego niedawno Niezalegalizowanego Klubu Futurystów „Pod Katarynką” (w skrócie „Katarynki”). Pomysł na nazwę grupy być może zaczerpnął z tytułu tomiku wierszy rosyjskiej kubofuturystki Jeleny Guro, której Katarynka ukazała się w 1909 roku (przebywając w Moskwie, mógł czytywać jej poezje), choć później tłumaczył nazwę innymi względami:
Nazwa nie była ani tak zabawną, ani tak przypadkową, jak się to może powierzchownie wydawać. Obrazowała ona moment dla futuryzmu polskiego decydujący, moment wystąpienia nowej sztuki polskiej na ulicę, pierwszy akt rozpoczynającej się walki37.
Obok dziewiętnastoletniego pomysłodawcy szeregi grupy zwanej odtąd „krakowską” zasilili dwaj członkowie-futuryści: Stanisław Młodożeniec, również student UJ (lat dwadzieścia pięć) i uznany w środowisku malarz i literat Tytus Czyżewski (lat czterdzieści). Jasieński znalazł także miejsce na swe oficjalne pasowanie na poetę i na debiut wybrał krakowskie czasopismo „Formiści” (redagowane przez Czyżewskiego), w którym w kwietniu 1920 roku zamieścił dwa utwory, podpisując się jeszcze jako „Wiktor Jasieński” (każdą następną publikację będzie sygnował przybranym imieniem „Bruno”). Wybrał tytuły: Café i Panienki w lesie38. Jeśli czytelnicy nie zetknęliby się z jego poezją wcześniej lub nie usłyszeliby o tym, że jest futurystą, ba!, wkrótce przywódcą tego ruchu, nie uwierzyliby w futuryzm poety – żadnych „słów na wolności”, żadnego zrywania z tradycją, ani śladu „epatowania burżuja czy filistra”, by wymienić bodaj najbardziej sztandarowe założenia tego ruchu. W debiutanckich utworach ma prawo co najmniej zdziwić czytelnika przede wszystkim wręcz modernistyczna regularność wersyfikacyjna; wiersz Café poprzedza dodatkowo motto z traktowanego już jako literacka konkurencja utworu Tuwima, z ogłoszonego przez niego niedawno zbiorku Czyhanie na Boga (1918). Jasieński wysłał więc do swoich odbiorców kilka mylnych sygnałów – deklarował futuryzm, a pisywał regularne wiersze sylabotoniczne, w dodatku zdradzając poetyckie powinowactwo z Tuwimem.
Po raz pierwszy natomiast objawił się swoim czytelnikom jako wirtuoz rymu (chociaż co do słowa „wirtuoz” zdania były podzielone, Władysława Broniewskiego bowiem ten sposób rymowania niesłychanie irytował). Specyficzny sposób rymowania, stanowiący o przyszłej „jasieńskości” wiersza polegał na łączeniu ze sobą w pary rymów słów obco brzmiących w kontekście języka polskiego (później Jasieński sztukę tę znacznie udoskonalił). Dla przykładu w Café rymy tego typu pojawiają się na całej przestrzeni wiersza:
Bizet – pince-nez
chichot – Don Kichot
vis-á-vis – chambre garnie
twarz – décolletage
abrykotyną: argentino
Natomiast w Panienkach w lesie są nie mniej zaskakujące:
crêpe de chine – spleen
walansjenki – demimondainki
Przed Jasieńskim nikt w polskiej poezji w ten sposób nie rymował, a przynajmniej nie na taką skalę. Pojawiała się również w tych debiutanckich wierszach rekwizytornia, tak charakterystyczna dla całej późniejszej poetyki Jasieńskiego:
nagromadzenie nazwisk znanych muzyków, postaci literackich: „Karasiński, Verdi, Strauss, Bizet, Don Kichot” – to wszystko już w czterech pierwszych wersach
Café
; neologizmy: „ekstazernia, ekstazerki” lub – tworzone bezpośrednio od obcojęzycznych źródłosłowów: „demimondainki”; wtręty obcojęzyczne (w przypadku debiutanckich wierszy, najczęściej z języka francuskiego): „pince-nez, vis-á-vis, chambre garnie, décolletage, crepe de Chine”.
Skoro więc debiut poetycki Jasieński miał już za sobą, pozostała drobna korekta planów życiowych – w drugim semestrze studiów poeta postanowił zmienić wydział uniwersytecki i przepisał się na prawo. Powodów tej decyzji mogło być kilka, być może zmiana zainteresowań, ale o jednym z nich, dla młodych studentów parających się poezją, widać najważniejszym, wspomina z rozbrajającą szczerością przytaczany wcześniej Józef Wittlin, niemal rówieśnik Jasieńskiego, który wykonał podobny manewr:
Żeby nie marnować życia, zapisuję się na Wydział Prawa […]. Wolałbym na literaturę, ale wówczas trzeba chodzić na wykłady, na co nie mogę sobie pozwolić, natomiast studenci prawa, jeśli chcą, uczą się w domu z podręczników, zaś egzaminy składają ustnie przy końcu akademickiego roku – pisał Wittlin39.
Trudno powiedzieć, czy Jasieński kierował się podobnym powodem i myślał o studiowaniu, jak o „marnowaniu życia” uczęszczaniem na wykłady zamiast do literackiej kawiarni, by w papierosowym dymie przy tzw. półczarnej wykuwać strategię nowego ruchu. Jalu Kurek chwalił się w swoich wspomnieniach, że Jasieński parokrotnie „dawał mu swój indeks z prośbą, aby mu zebrał po wykładach podpisy profesorów”, ponieważ na uczelni pojawiał się rzadko40. Tymczasem, tak jak i większości rówieśników, przyszło mu zawiesić i studia, i wizyty w krakowskich kawiarniach – w 1920 roku nadciągnęła wojna polsko-bolszewicka. Jasieński jako student Uniwersytetu Jagiellońskiego został powołany do odbycia przeszkolenia wojskowego w Centralnej Szkole Karabinów Maszynowych i Broni Specjalnej w Chełmnie na Pomorzu. I wydaje się, że raz rozbudzona twórcza energia już nie dała o sobie zapomnieć, nawet szeregowcowi z „cenzusem”, Jasieński zorganizował w Chełmnie – pierwszy w tym mieście bodaj, jeśli nie jedyny! – wieczór poezji futurystycznej.
Osobą, która przedstawiła te zdarzenia, był Mieczysław Giergielewicz, a ponieważ ta anegdotyczna historia pierwszego wystąpienia Jasieńskiego obfituje w wiele szczegółów, można przypuszczać, że sam Giergielewicz był świadkiem zaistniałego zajścia, był zresztą z tego samego rocznika co Bruno – 1901, mógł więc zostać powołany do wojska razem z nim, jak wielu zresztą poetów-studentów (także w kompanii karabinów maszynowych, z tym że w Ostrowie, służył na przykład Aleksander Wat).
Giergielewicz każe czytelnikowi delektować się swoimi wspomnieniami, nabudowując atmosferę, jak scenę niezgorszej komedii fabularnej, na początek krótki wstęp:
Wskutek alarmujących wydarzeń na wschodzie [rok 1920] zajęcia uniwersyteckie zostały zakończone wcześnie, początek zaś nowego roku akademickiego przesunięto na ostatnie dni listopada. Młodzież uniwersytecka zgłaszała się masowo do szeregów wojskowych. […] Studentom jako potencjalnym oficerom przysługiwało prawo wstąpienia do podchorążówki. […] Tworzono dla szeregowych „z cenzusem” szkoły podoficerskie o wyraźnie zakreślonej specjalizacji. Jedną z takich placówek powołano do życia w Chełmnie, gdzie mogła także służyć jako strażnica ziemi pomorskiej. Tutaj właśnie skierowano studentów z różnych ośrodków uniwersyteckich, m.in. z Warszawy i Krakowa. Wśród nich znalazł się strzelec z cenzusem, Bruno Jasieński. […] Program zajęć był uciążliwy. Strzelcy z cenzusem musieli najpierw przebrnąć przez pełny kurs rekrucki, bez którego nie było mowy o późniejszym awansie na podoficerów.
Następnie zbliżenie na bohaterów wieczoru:
[…] Podział na drużyny odbył się według wzrostu. Ponieważ Jasieński należał do mężczyzn wysokich, znalazł się w pierwszej drużynie i podczas zbiórek zdobił prawe skrzydło. Nieodstępnym jego towarzyszem był zagadkowy młodzieniec nazwiskiem Witold Wolff. Przystojny, o ciemnej cerze, z ponętnym wąsikiem, przypominał nieco wyglądem młodego Aleksandra Wata. Głucho było na świecie o jego dorobku literackim, pisywał jednak wiersze, starając się uchodzić za poetę awangardowego. Obaj mistrzowie mało udzielali się otoczeniu i stronili od pieśniarstwa żołnierskiego.
Nieco akcji:
W ostatniej dekadzie sierpnia [1920] zapanowało w szkole wielkie napięcie. Zachodziła obawa, że luźne oddziały kawalerii rosyjskiej przedrą się od północy aż na Pomorze. Szkoła podoficerska ciężkich karabinów maszynowych otrzymała rozkaz stanięcia w pogotowiu bojowym. Przez kilka nocy trwało czuwanie w otwartym polu, wystawiono warty i wysłano patrole na zwiady […]. W końcu jednak nadzieje na chrzest bojowy zawiodły i zajęcia wróciły do normalnego trybu.
I wreszcie ekscytujący finał:
Znalazła się duża sala i któregoś niedzielnego popołudnia powtórzyła się w zacisznym Chełmnie scena, przypominająca warszawskie i krakowskie poezokoncerty. Gremialnie przybyli towarzysze broni oraz zwierzchnicy, z komendantem i jego małżonką na miejscu naczelnym. Ale i ludność miejscowa okazała zaciekawienie dla niezwykłej imprezy. Pierwsze rzędy zaczerniły się gęsto sutannami duchowieństwa. Historyczny recital otworzył Witold Wolff, którego utwory […] poruszenia nie wywołały. Inaczej było z Jasieńskim. Był świetnym recytatorem i zręcznie uwydatniał puenty…
Tutaj Giergielewicz wyliczał utwory, które wyrecytował Jasieński. Miały to być kolejno: But w butonierce, Marsz, Rzygające posągi, Miasto. Już w trakcie pierwszych strof zbulwersowani widzowie, szczególnie duchowni, zaczęli opuszczać salę. Giergielewicz jednak wspomina, że znalazły się osoby o silniejszych nerwach:
Największą wytrwałość okazała żona komendanta szkoły, urocza dama o bujnej, nieco barokowej urodzie […]. Ale i na nią przyszła kryska. Doszło do intymnego epizodu, który Jasieński odtworzył z iście aktorskim zacięciem:
Na trzecim piętrze światełko. – Starszy pan zwabił do siebie 7-ioletnią dziewczynkę
I gwałci ją na fotelu.
Dziecko ma oczy szeroko rozwarte…
Giergielewicz, tak jak zaznaczono, być może świadek tych wydarzeń, kończy swoje wspomnienia stwierdzeniem, iż pierwszy (i jedyny!) wieczór futurystyczny w Chełmnie zakończył się pełnym sukcesem – czyli ucieczką zbulwersowanych filistrów41. Tyle barwna literacka legenda.
W rzeczywistości niefortunny wieczór zakończył się dla Jasieńskiego zupełną klęską, jego brat Jerzy wspominał:
Brunona […] wzięto z poboru do wojska do podchorążówki w Chełmnie, […] niektóre z […] wierszy, np. Śmierć Pana Premiera, czytał na wieczorku poetyckim w wojsku, za to dostał się do ciupy i również żołnierz podchorążówki w tym czasie, dziś kardynał [Stefan] Wyszyński, przynosił mu wałówki42.
Intrygująca informacja Jerzego o „koledze z wojska” Brunona – kardynale Stefanie Wyszyńskim – pozostanie chyba literacką legendą, ponieważ nie udało się jak dotąd potwierdzić wersji, że przyszły Prymas Tysiąclecia rzeczywiście służył wówczas w wojsku (choć rzeczywiście należał do rocznika poborowego 1901)43.
W każdym razie Jasieński na długo zapamiętał to pierwsze w życiu „uwięzienie” i szykany, z jakimi się wówczas spotkał; nawet przebywając już w ZSRR, i będąc aresztowany, nie omieszkał wspomnieć w zeznaniach dla NKWD:
[W Chełmnie] spotkałem się ze znęcaniem nade mną, przesiedziałem dwa z czterech miesięcy w karcerze i o mało nie trafiłem pod sąd wojskowy za obrazę podoficera […].
Te traumatyczne doświadczenia pobytu w wojsku zaważyły wkrótce na jego życiowych wyborach.
W początkach grudnia 1920 roku Jasieński powrócił na krakowską uczelnię i co ważniejsze, do życia literackiego. Po debiucie prasowym przyszedł czas na wydanie pierwszej książki poetyckiej.I powszechnie uznaje się, że jego debiutem książkowym jest tom poezji But w butonierce wydany w 1921 roku nakładem Klubu Futurystów „Katarynka”, z podanym miejscem wydania, dwoma miastami: Warszawą i Krakowem.
Tymczasem przedwojenne zapisy bibliograficzne (katalog Adama Bara czy Przewodnik bibliograficzny za rok 1921) jako miejsce wydania książki podają – „Chełmno” (czyli miasto, w którym Jasieński odbywał służbę wojskową). Dodatkowo wydanie to odróżnia od wydania „warszawsko-krakowskiego” format (wysokość grzbietu książki) oraz liczba stron. Książka wydana w Chełmnie jest oznaczona ówczesną miarą 8 folio (tzw. ósemka, której wysokość grzbietu wynosi 20-25 cm) i liczy dziewięćdziesiąt dwie strony, a książka warszawsko-krakowska liczy stron dziewięćdziesiąt trzy44, przy wysokości grzbietu 17 centymetrów. Ponieważ wydanie z Chełmna nie jest jednak dostępne w żadnej z polskich bibliotek, trudno dziś stwierdzić, czy rzeczywiście Jasieński wydał swój debiut aż dwukrotnie – pierwszy raz w Chełmnie na Pomorzu, gdzie odbywał służbę wojskową, i drugi raz, w tym samym roku w „Warszawie-Krakowie”. Wiele wskazuje na to, że były jednak „dwa Buty…” (różne wymiary grzbietów książek, różna liczba stron), z których jeden, ten chronologicznie wcześniejszy, zaginął. Z tego powodu nie wiadomo dziś, czy książki różniły się doborem i układem pomieszczonych tam wierszy (prawdopodobnie nie). O Chełmnie jako miejscu wydania debiutanckiego zbioru wspominał także brat Brunona Jerzy, dodając, że wydanie książki (książek) finansował ojciec. Fakt finansowania utworów ze środków własnych potwierdza również sam Jasieński, w jednym z nielicznych ocalałych listów dobitnie i nie bez pewnej goryczy stwierdza: „Wszystkie książki moje zmuszony byłem wydawać własnym nakładem”45 (chodziło rzecz jasna o tomiki poezji).
But w butonierce stał się na długie lata znakiem rozpoznawczym Jasieńskiego. Większość wierszy w nim zamieszczona gotowa była zapewne jeszcze w 1920 roku, bo czytywał je młody poeta na swoich wieczorkach. W sumie z dwudziestu sześciu opublikowanych tam utworów (o różnej rozpiętości: od wiersza Nic, który zgodnie z tytułem nie zawiera ani słowa, po prawie 300-wersową „syntezję” Miasto) większość tekstów, można powiedzieć „sztandarowych”, była już wcześniej znana publiczności – tytułowy But w butonierce (ze słynnym wersem: „gdy nastał Jasieński, / Bezpowrotnie umarli i Tetmajer i Staff’), czy Rzygające posągi (z zapadającą w pamięć „rozebraną Giocondą stojącą w majtkach na stole”) – lecz dopiero zgromadzone razem nabrały odpowiedniej mocy poetyckiego rażenia.
Książkę skonstruował Jasieński na podobieństwo utworu muzycznego – „właściwe” wiersze (zwykły krój czcionki) poprzedzone były tzw. „introdukcjami” (kursywa), a w części środkowej dwukrotnie pojawiały się parowersowe „intermezza” (przerywniki), całość zamykało zaś „muzyczno-recitalowe” Na bis. Tom zadedykował autor samemu sobie z brawurową dezynwolturą: „Brunonowi Jasieńskiemu / genialnemu twórcy / „Buta w butonierce” / Tę książkę zielonych / możliwości – poświęcam”. Dezynwolturę tę wypożyczył zapewne od Włodzimierza Majakowskiego, który jeden ze swoich wczesnych wierszy zatytułował podobnie: „Sobie, ukochanemu, strofy te dedykuje autor” (1916). „Zielone możliwości”, oprócz znaczenia metaforycznego, niosły znaczenie zgoła prozaiczne – okładka książki była po prostu koloru zielonego.
Całość Buta w butonierce spinała całkiem zgrabna klamra kompozycyjna – już pierwszy wiersz porażał bogu ducha winnego czytelnika piorunującym wyznaniem: „Całując owrzodzone palce syfilitycznej kochanki / dobrze jest słuchać ostrego / śpiewu mijających tramwajów […]”, a utwór ostatni kończyło dziarskie wykrzyknienie: „Panowie, Panowie, pozwólcie! / Ja chcę pocałować was w nos!”.
Przeważająca większość utworów charakteryzowała się niemal podręcznikową regularnością wersyfikacyjną, próżno tu szukać futurystycznego postulatu „słów na wolności”, czyli słów uwolnionych od rygorów składni i gramatyki. Bohater tych tekstów był stylizowany na poetę (Ipecacuana, Prozowierszem), artystę zblazowanego, dandysa, który wszechogarniającą „NUDĘ” zwalczał wyszukanymi trunkami lub nic nieznaczącymi miłostkami (Miłość na aucie). Przestrzeń tych wierszy stanowiła współczesna metropolia: ruchliwe ulice za dnia (Przejachali), kostnice miejskie nocą (Morga). W takim świecie czekało się w kawiarni na kochankę, pytając, czemu nie przyszła (Perche?), lub było się świadkiem ulicznego wypadku (tramwaj uciął komuś nogę lub psa rozjechał automobil ciężarowy.).
Lecz kilka tekstów wyraźnie odznaczało się na tle tematyki „kawiarniano-buduarowej”, zdradzając, jeśli nie „rewolucyjne”, to z całą pewnością anarchistyczne nastawienie podmiotu do opisywanej rzeczywistości. Pierwszym z nich była prawie 160-wersowa Śmierć Pana Premiera