Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 października 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza. Tom 1 - ebook

Pierwsza na polskim rynku wydawniczym kompletna, analityczna, a przy tym błyskotliwie napisana biografia Jarosława Iwaszkiewicza, pisarza, który przez wiele lat wpływał na kształt polskiej kultury, tworzył literackie kanony estetyczne, budził zainteresowanie swoim życiem i aktywnością artystyczną.
Pierwszy z dwóch tomów obejmuje lata 1894–1939.

Tytuł nie zawiera zdjęć obecnych w wydaniu drukowanym.

 

O książce:

„Potrafię być surowa, ale umiem docenić wnikliwe spojrzenie na biografię mego Ojca. Uważam za wielką zasługę autora, że zbadał ją tak dobrze, łącząc życie i twórczość, wykorzystując nieznane dokumenty. Wiele fragmentów tej książki, zwłaszcza dotyczących okresu ukraińskiego, to były rzeczy, których nie wiedziałam. I nawet było mi trochę wstyd z tego powodu”.

Maria Iwaszkiewicz


„Wiele rzeczy w tym żywocie zadziwia. Zadziwia na przykład programowy i konsekwentnie realizowany estetyzm w czasie pierwszej wojny światowej i rewolucji październikowej. Wśród gorących wydarzeń – Iwaszkiewicz z Kozłowskim cały czas tłumaczą Rimbauda. W nowym świetle jawią się  doświadczenia wojskowe autora Sławy i chwały w czasie walk na Podolu, gdy jednostka artylerii, w której służył, została użyta do pacyfikacji wsi ukraińskich. Wnikliwie, z uwzględnieniem wielu odcieni psychologicznych pokazana została sytuacja społeczna bohatera biografii, żyjącego i działającego w różnych równoległych hierarchiach społecznych, towarzyskich, zawodowych. Jego ambicja, aby w żadnej z nich nie być ubogim krewnym”.

Jacek Łukasiewicz

 

„Znakomita książka! Piszę z rozmysłem „książka”, ponieważ – nie tracąc nic z walorów naukowych – jest to dzieło „do czytania”, przykuwające uwagę czytelnika, pasjonujące w lekturze. Daje się ono czytać na kilka sposobów: jako życiorys artysty, jako prolegomena do dziejów polskiej inteligencji i jako zarys historii polskiej literatury i kultury w okresie dwudziestolecia międzywojennego. (...) Poszczególne tematy i motywy tej opowieści kreśli autor z niesłychaną dbałością o szczegóły, które czerpie z rozmaitych i wielorakich źródeł, nieraz z nieznanych lub trudno dostępnych tekstów archiwalnych. Jego erudycja jest imponująca! Umie przy tym zachować delikatną równowagę pomiędzy wiernością faktom, a ich interpretacją, wielorakością danych, a przejrzystym tokiem narracji”.

Aleksander Fiut

 

Spis treści

Na przełomie epok
Domy i ludzie
Warszawa
Wyspa Tymoszówka
Stracone pokolenie
Strona Byszew
Evviva l’arte
Podróż po ukrainie
Wiosna oktostychów
Lotne piski
Pod Pikadorem
Między „zdrojem” a „Skamandrem”
Skandalista
Hania
Szczęście rodzinne
„Szary obywatel stolicy świata”
Matnia
Niemiecka przygoda
Powrót do Polski
Drogi do Europy
Szczyty
Dom w Kopenhadze
Katastrofa
Pożegnania
Przypisy
Spis ilustracji
Indeks osób

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0238-0
Rozmiar pliku: 10 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Na przełomie epok

Jarosław Iwaszkiewicz urodził się jako ostatnie dziecko Marii Franciszki z Piątkowskich i Bolesława Antoniego Iwaszkiewicza 20 lutego 1894 roku, wikłając się w dwie podstawowe dla biografów kontrowersje: dotyczące daty urodzenia oraz imienia. W dniu jego przyjścia na świat data 20 lutego widniała w kalendarzu juliańskim (tzw. starego stylu), który obowiązywał wówczas w Imperium Rosyjskim. Od europejskiego kalendarza gregoriańskiego różnił się w XIX wieku o 12 dni – tak więc np. w Galicji lub Paryżu był to dzień 4 marca. W niepodległej Polsce jako oficjalny został przyjęty kalendarz gregoriański, w XX i XXI wieku różnica między nim a kalendarzem juliańskim zwiększyła się o jeszcze jeden dzień. Gdyby Jarosław Iwaszkiewicz okazywał pedantyczne przywiązanie do dnia urodzin, musiałby w ciągu swego życia dwukrotnie korygować jego datę. Pozostało więc 20 lutego – ta data figuruje we wszystkich słownikach encyklopedycznych, tego dnia również nasz bohater symbolicznie świętował dzień urodzin. Jednak nie tylko kresowe pochodzenie i wschodnia tradycja skłaniały go do uczczenia tego dnia z uszczerbkiem wobec imienin.

„Ja nie jestem ani styczniowy, ani kwietniowy Jarosław” – tłumaczył w roku 1968 w jednym z listów. „Kiedy mnie chrzczono, nie było jeszcze w polskich kalendarzach Jarosława”^(). Według odpisu świadectwa chrztu, który zachował się w archiwum Uniwersytetu Kijowskiego, sakramentu udzielono 27 kwietnia 1894 roku w filialnej kaplicy ilinieckiego kościoła znajdującej się w Daszowie^(). Sprawujący go duchowny (dzięki odpisowi wiemy, że nazywał się Czesław Gorkiewicz) miał odmówić nadania chłopcu „prawosławnego” imienia, kojarzącego się na kijowszczyźnie ze spoczywającym w Soborze Sofijskim ruskim księciem Jarosławem Mądrym, i ochrzcił go jako Leona – imieniem katolickiego patrona dnia 20 lutego oraz urzędującego papieża Leona XIII. Rodzice chrzestni, rodzeństwo ojca: Antoni Iwaszkiewicz i Maria z Iwaszkiewiczów Biesiadowska, uprosili księdza, aby był to Leon Jarosław – i tak pozostało. W rodzinie nazywano chłopca Jarosławem, imieniem tym będzie sygnował wszystkie swoje publikacje, ale w oficjalnych dokumentach występuje jako Leon bądź Leon Jarosław. „Dopiero po wojnie zmienił wszystko na Jarosława – wyjaśnia Maria Iwaszkiewicz – ale w dowodzie osobistym do śmierci było Jarosław Leon. My po śmierci ojca sądownie przeprowadziłyśmy dowód, iż jesteśmy córkami Jarosława, bo w metrykach miałyśmy ojca Leona”^().

„Urodziłem się w małej cukrowni, położonej pośrodku żyznej równiny”^() – napisał Iwaszkiewicz w Książce moich wspomnień, dodając rzeczywistości ukraińskiego Kalnika przełomu wieków nieco dziewiętnastowiecznego uroku. Cukrownia, najstarsza na Podolu, zbudowana w 1858 roku przez księżną Teklę Potocką i barona Gustawa Edwarda Taubego, była wzorcowym przyczółkiem kwitnącego kapitalizmu. Pracowała okrągły rok, zatrudniając większość mieszkańców Kalnika i kształcąc przyszłych pracowników w szkole ludowej. Cukrownictwo było tam wówczas najbardziej dochodową gałęzią przemysłu – dwie trzecie produkcji cukru w całym Cesarstwie Rosyjskim pochodziło z kijowszczyzny. Polacy z innych regionów z zazdrością bliską pogardzie nazywali swych ukraińskich rodaków „cukrorobami”.

Cukrownią zarządzało Towarzystwo Akcyjne „Kalnik” z siedzibą w Gniewaniu. Wśród siedmiu jego członków ukraiński historyk-krajoznawca Iwan Babenko wymienia „buchaltera B A Iwaszkiewicza – ojca znanego polskiego pisarza i działacza politycznego Jarosława Iwaszkiewicza”^(). O najbliższej rodzinie Bolesława Antoniego Iwaszkiewicza wiadomo stosunkowo niewiele. Miał czworo rodzeństwa: braci Zygmunta, Antoniego i Czesława oraz siostrę Marię, po zamążpójściu Biesiadowską. Jego rodzice pobrali się w Wilnie, w kościele na Antokolu, mieszkali w tym mieście. Ojciec Bolesława, Antoni Iwaszkiewicz, syn Wawrzyńca Iwaszkiewicza, urodził się w 1818 roku i wywodził się z linii pieczętującej się herbem Trąby. Pisarz będzie określał swego dziada mianem „Litwina”. Matka Bolesława Antoniego była stryjeczną siostrą Tekli z Walentynowiczów Zubowej, żony księcia Płatona Zubowa, protegowanego carycy Katarzyny II. Księżna Tekla Zubowa znana była w Wilnie najpierw z urody i niefrasobliwego stylu życia, później z gorącego patriotyzmu. Posłużyła podobno za prototyp La Princesse z III części Mickiewiczowskich Dziadów, której Senator odmawiał taktu i zalet towarzyskich, gdyż w trakcie proszonych obiadów miała zwyczaj interweniować w sprawie więźniów politycznych. Przez ową „stryjeczną babkę”, jak ją pisarz nazywał, koligacje rodzinne Jarosława Iwaszkiewicza wkraczały na strony „Almanachu Gotajskiego”^().

Cukrownia w Kalniku (1898).
Muzeum w Stawisku/FOTONOVA

W rodzinnej legendzie zachowały się wiadomości o starszym bracie Antoniego Iwaszkiewicza, stryju Bolesława Antoniego, który emigrował po powstaniu listopadowym. Został jednym z ówczesnych „legionistów cudzoziemskich” i zaginął bez wieści w Algierze, w 1833 roku, w czasie francuskiego podboju kraju.

Ojcu Jarosława Iwaszkiewicza, urodzonemu w 1842 (20 stycznia^()), również sądzone było zmierzyć się z największym w jego epoce wyzwaniem patriotycznym. Powstanie styczniowe, bo o nim mowa, stało się dzięki niemu rodzinną tajemnicą i legendą Iwaszkiewiczów, wzorcem indywidualnego poświęcenia i rozczarowania, jedną z pierwszych znanych przyszłemu pisarzowi fabuł, w których historia odciska fatalne piętno na ludzkim losie. Gdy wybuchło, Bolesław Antoni Iwaszkiewicz był studentem Cesarskiego Uniwersytetu Św. Włodzimierza w Kijowie. Na kijowszczyźnie walki rozpoczęły się kilka miesięcy później – na przełomie kwietnia i maja. Bolesław Antoni wziął w nich udział. „ Wraz ze swoim bratem Zygmuntem przystąpił do jakiejś grupy partyzantów, zdaje się żytomierskiej” – wspominał Jarosław Iwaszkiewicz. „Dopiero w 1939 roku spaliła się fotografia, którą posiadałem – rzadkość prawdziwa – przedstawiająca ową grupę powstańców z moim ojcem i stryjem. Wyglądali na niej tragicznie i barbarzyńsko. Stryj mój umarł z trudów powstaniowych, przedostawszy się za granicę, ojciec zaś wykręcił się kilkunastu miesiącami więzienia w Kijowie”^(). W domu niewiele opowiadano o heroicznym epizodzie, okupionym przeżyciami, które nadszarpnęły zdrowie Bolesława i przekreśliły drogę urzędniczej kariery, do której przygotowywała swych studentów kijowska Alma Mater.

Gdy w 1969 roku do rąk Jarosława Iwaszkiewicza trafiła książka szkiców o kijowszczyźnie tamtego okresu, w studium Ottona Beiersdorfa na temat powstania styczniowego w Kijowie odnalazł potwierdzone historycznie i zaopatrzone w nazwiska i daty epizody rodzinnej legendy. „Dla mnie był rewelacją, dostatecznie ustalając formy udziału moich najbliższych w powstaniu i przypominając rzeczy, które słyszałem w dzieciństwie od matki i od ciotki Biesiadowskiej . Od ojca nie mogłem nic słyszeć, gdyż zmarł, gdy miałem osiem lat. Dopiero od Beiersdorfa dowiedziałem się, na czym polegało owo słynne «wyjście» powstańców z Kijowa, małymi grupami: w jednej z nich byli mój ojciec i stryj”^().

Plan był następujący: powstańców, rekrutujących się przede wszystkim spośród studentów, podzielono na trzy grupy – dwa oddziały kadrowe i grupę agitacyjną. Oddziały miały opuścić Kijów pod osłoną nocy. Następnie projektowano połączenie sił z ochotnikami z guberni kijowskiej i marsz w kierunku Wołynia i Polesia. Tam zamierzano skoncentrować główne siły, połączyć je z podkomendnymi Józefa Wysockiego z Galicji i wówczas udać się w drogę powrotną. Zakładano, że oddziały maszerujące na Kijów wspomoże zrewoltowany lud Ukrainy i powstańcy przeprowadzą udany szturm miasta.

Wyruszono wieczorem 8 maja 1863 roku. W pierwszej grupie, dowodzonej przez Władysława Rudnickiego, szło około trzystu pieszych. Grupa druga liczyła stu konnych, trzecia grupa to stu pięćdziesięciu ochotników, zwerbowanych najpóźniej i przeważnie pozbawionych uzbrojenia. W jednym z oddziałów znajdował się prawdopodobnie Bolesław Iwaszkiewicz.

Najwcześniej rozformował się oddział trzeci. Po całonocnym błądzeniu, po tym, jak zniknął jego dowódca, a na powrót do domów nie pozwalała świadomość, że ochotnicy zrobili już pierwszy krok na drodze czynu, powstańcy znaleźli się świtem 9 maja o kilka kilometrów od Kijowa. Ci, którzy nie zdecydowali się na powrót do życia sprzed powstania, którym nie udało się uciec, wpadli w ręce kozaków i żołnierzy. Więcej szczęścia miały oddziały pierwszy i drugi. Kilka kilometrów za miastem grupy połączyły się, maszerując na Romanówkę i Borodziankę. Zwycięska potyczka pod Romanówką podbudowała morale powstańców. Zdecydowano się jednak rozproszyć siły oddziału, zbyt trudnego do ukrycia i dowodzenia. W małych grupach maszerowano w kierunku Borodzianki i dalej, przez Michalską Rudnię (dziś Michałki), Mirczę, Blidczę, Rozważówkę (dziś Rozważiw)^(). Przekraczano rzeki Irpień, Zdwyżch, Teterew. Podczas postoju w Borodziance odbyła się bitwa z grupą pościgową barona Tyzenhauza. Powstańcy zostali otoczeni przez oddziały kozaków i konnicy, wieś szturmowała piechota. Niewielu Polakom udało się wyjść z okrążenia. Tyzenhauz wziął 70 jeńców. Decydująca bitwa odbyła się po pięciu dniach marszu, 13 maja 1863 roku, pod Wiercholewskiem (dziś Wierzcholesie), gdzie rozbito pozostałą część kijowskiego oddziału. Ocaleli powstańcy, w tym dowódcy, dostali się do niewoli.

Od pierwszej grupy powstańców oddzielił się jeszcze jeden niewielki, liczący 21 osób oddział. Dowodził nim krewny Iwaszkiewiczów, Antoni Juriewicz, podobnie jak ojciec pisarza student Uniwersytetu Kijowskiego. Grupa od heroicznej misji, jaką podjęła, została nazwana „utrapieńcami”. Przechodzili oni przez wsie, odczytując mieszkańcom Złotą Hramotę, w której ogłaszano włościanom uwolnienie od pańszczyzny i wzywano do walki ze wspólnym wrogiem. W misji swej mieli stosunkowo dużo szczęścia. Realizowali ją nieniepokojeni przez wojskowe garnizony i traktowani pobłażliwie przez autochtonów. (Zakładali, że w razie ataku z ich strony, na dowód szlachetnych intencji, nie będą stawiać oporu i zginą raczej, niż przeleją krew „zbłąkanych braci”). W końcu zostali zaatakowani przez tłum w Sołowijówce. Tych, którzy przeżyli, przekazano władzom.

Rozpoczął się drugi, znacznie dłuższy akt styczniowego, a ściślej mówiąc majowego, powstania. Jeńców osadzono w kijowskiej cytadeli, zajmując się nielicznymi grupami rozproszonymi na wolności i zakładając, że same warunki panujące w więzieniu stanowią dla „buntowników” wystarczającą karę. Wśród powstańców, którzy uniknęli niewoli, znalazł się Zygmunt Iwaszkiewicz, któremu udało się przedrzeć do Galicji.

„ Transporty jeńców odbywały się z pewnego rodzaju ostentacją, wystawą, prowadzono ich głównymi ulicami miasta wśród brutalnych wykrzyków motłochu, pokazywano zwyciężonych i upokorzonych, jakby umyślnie chciano naocznie pokazać swoją potęgę i następstwa za «bunty»” – wspominał Franciszek Rawita-Gawroński^(). Od razu ukonstytuował się Komitet Pomocy dla Więźniów, który starał się uczynić znośniejszym los osadzonych w kijowskiej cytadeli, w miarę możliwości wpływał na zmniejszanie kar, dyskretnie wspomagał też próby ucieczki. Jarosław Iwaszkiewicz zapamiętał opowieści o „częściowo udanej” próbie ucieczki podkopem drążonym dwa miesiące, od stycznia 1864 roku – nocami, w zmarzniętej ziemi, którą więźniowie wynosili w kieszeniach. Nocą z 3 na 4 marca tunel udrożniono. Niestety, ucieczka dwóch pierwszych więźniów zaalarmowała psy, otwór zamaskowano w oczekiwaniu dogodniejszego momentu. Wśród uciekinierów był wspomniany Antoni Juriewicz – dzięki swej odwadze zyskał miano „dyktatora Rusi”, a szlak ucieczki doprowadził go na Père-Lachaise – zmarł w stolicy Francji sześć lat później. Za dnia do zamaskowanego wyjścia podkopu wpadła kobieta; jej alarm postawił na nogi korpus cytadeli. „ Więźniów, którym nie udało się opuścić więzienia – pisze Beiersdorf – spotkały szczególnie dotkliwe represje: wsadzono ich do tzw. workowych więzień, gdzie tylko stać lub leżeć można, na chleb i wodę, i trzymano tak na indagacjach aż do maja 1864 r. Wkrótce potem wysłano ich na Sybir”^().

Tyle historia, oddajmy teraz głos rodzinnej legendzie. W 1911 roku siedemnastoletni Jarosław zanotował opowiadanie matki o tym, że ojciec: „ Był skazany na rozstrzelanie i wykradli jego z więzienia, tylko tatko nie mówił, broń Boże, kto”^(). Obie informacje na pierwszy rzut oka wydają się mało prawdopodobne. Pierwszą wypada zakwestionować dlatego, że Bolesław Iwaszkiewicz nie spędził w kijowskiej twierdzy okresu niezbędnego do przeprowadzenia śledztwa i wyroku śmierci, jeśliby na ten wyrok w oczach władz zasłużył. W więzieniu, przez które przewinęło się w latach 1863–1865 półtora tysiąca osób, wykonano siedem wyroków śmierci i dotyczyły skazanych zaliczonych do tzw. pierwszej kategorii: działaczy administracji powstańczej oraz żołnierzy armii rosyjskiej, którzy przeszli na stronę „buntowników”. Nie ma go na listach więźniów kijowskiej twierdzy, publikowanych w 1863 roku na łamach „Kijewskich Gubernskich Wiedomosti”^(), można więc przypuszczać, iż albo do więzienia nie trafił, albo nie przebywał w nim długo.

Zachowały się natomiast dwa dokumenty, które mogą być śladami „działalności powstańczej” Bolesława Iwaszkiewicza. Pierwszym jest raport policyjny z 13 lutego 1863 roku, mówiący, że 8 i 9 lutego na podwórzu domów Ułaszyna i Dynnikowej przy ulicy Kuzniecznej i Włodzimierskiej w Kijowie znaleziono broń, proch, formy do wytapiania kul, matrycę, czcionki i wydrukowane nimi „instrukcje rewolucyjnego komitetu”. Raport zamyka konkluzja: „W momencie przeprowadzania rewizji kwaterujący w domach studenci tutejszego uniwersytetu: Wiktor Wyszyński, Feliks Kluczkowski, Jan Baranowski, Bolesław Powiatowski, Bolesław i Zygmunt Iwaszkiewicz ukryli się w nieznanym miejscu, co skłania do podejrzeń, że wszystkie znalezione rzeczy są ich własnością”^().

Rewizję przeprowadzono dwa miesiące przed wydarzeniami kijowskiego powstania. Bracia Iwaszkiewiczowie nie zostali wówczas aresztowani i mieli szansę wziąć udział w wymarszu z miasta. Mogli również ukryć się – poszukiwani, bez perspektyw powrotu na Uniwersytet. Uczyniło tak trzech kolegów z policyjnej listy. Feliks Kluczkowski wyjechał do Nowogródka, Wiktor Wyszyński ukrył się w Bobrujsku. Dla Jana Baranowskiego kijowska rewizja stała się impulsem do emigracji, strach przed carską policją zaprowadził go do Konstantynopola^(). O drogach Bolesława i Zygmunta niczego nie wiemy, prócz tego, że w sierpniu 1863 roku, gdy powstanie na kijowszczyźnie zostało zdławione, znajdowali się prawdopodobnie nadal na wolności.

Wskazuje na to dokument drugi. W Rozporządzeniu Wydziału Policji przy powstańczym Rządzie Narodowym, wydanym 31 sierpnia 1863 roku (a więc sześć miesięcy po odnalezieniu arsenału w domu kijowskich studentów i ponad trzy miesiące po wydarzeniach powstania kijowskiego), znajdujemy ostrzeżenie dla osób „poszukiwanych przez policję moskiewską”. Wśród dwunastu poszukiwanych wymienieni są studenci z Kijowa „Bolesław i Zygmunt Iwaszkiewicze” oraz cztery inne osoby związane ze sprawą znalezionej w lutym 1863 roku broni^(). Dane o poszukiwanych musiały być aktualizowane. Wydział Policji miał siatkę informatorów w urzędach rosyjskich, naczelnik Wydziału otrzymywał te same raporty tajnej policji, co książę Konstanty. Jeśli więc i w tym wypadku dokumenty policyjne, które trafiły do rąk powstańców, były aktualne, wynikałoby z tego, że w sierpniu 1863 roku Bolesław i Zygmunt przebywali na wolności.

Zestawienie przywoływanych dokumentów i rodzinnej legendy (nie pozostaje nam nic innego, jak przyjąć, że wszystkie są prawdziwe) podpowiada następującą wersję wypadków. Od chwili wybuchu powstania w Królestwie „bracia Iwaszkiewicze” przygotowywali się do akcji zbrojnej. W lutym 1863 roku, w obliczu zagrożenia rewizją, ukryli zgromadzoną broń na podwórzu wynajmowanego domu. Arsenał odnaleziono, oni sami nie wpadli jednak w ręce policji. Na uczelnię nie można było wracać, Bolesław i Zygmunt ukrywali się do czasu wymarszu oddziałów powstańczych w nocy z 8 na 9 maja – przypadkiem dokładnie trzy miesiące po rewizji w domach na Kuzniecznej i Włodzimierskiej. Fakt, że nie byli zapewne nieuzbrojonymi ochotnikami z pospolitego ruszenia ani też najprawdopodobniej członkami powstańczej konnicy, każe przypuszczać, że wyszli z pierwszą trzystuosobową grupą. Na szlaku przemarszu grupy powstała fotografia, o której wspomina Jarosław Iwaszkiewicz – materialny dowód udziału ojca pisarza w „zbrojnym czynie”. Najpóźniej 13 maja 1863 roku ich oddział został rozbity. Zygmuntowi udało się umknąć, Bolesław trafił do niewoli. To, że nie ma go wśród kijowskich więźniów, a także legenda o ucieczce z więzienia, każe przypuszczać, że faktycznie udało mu się zbiec – w drodze do kijowskiej twierdzy lub z samego więzienia. Wspominany „utrapieniec” i organizator brawurowej ucieczki, Antoni Juriewicz, również nie figuruje w spisie kijowskich więźniów. W twierdzy Bolesław nie spędził kilkunastu miesięcy, jak przypuszczał Jarosław Iwaszkiewicz, jeśli brak go w wykazach uwięzionych, a w sierpniu 1863 roku poszukiwała go „moskiewska policja”. To jedyna istotna korekta rodzinnej legendy, mającej w tym momencie dwie wersje: ucieczki i wielomiesięcznego więzienia.

Bolesław Iwaszkiewicz – ojciec pisarza (ok. 1874).
Muzeum w Stawisku/FOTONOVA

Ucieczka młodego Bolesława Iwaszkiewicza z rąk Rosjan tłumaczyć też może fakt, dlaczego w jego domu powstanie styczniowe było tematem, do którego nie wracano. Do Zygmunta Iwaszkiewicza pisało się listy jako do „panny Zosi”, niewykluczone, że i Bolesław część okresu późniejszej pracy jako nauczyciel domowy spędził, posługując się fałszywymi personaliami. Bezpośrednie zagrożenie ze strony władz zlikwidował czas, psychiczny uraz pozostał i gdy w 1911 roku matka opowiadała Jarosławowi Iwaszkiewiczowi o powstańczej przeszłości ojca, zaznaczyła, że on sam nie mówił o tym „broń Boże” wszystkiego. W rodzinie epizod ten owiany był tajemnicą, zaś najbardziej heroiczne jego momenty dotyczyły ewentualnej kary, jaka miała spotkać Bolesława. Do „panny Zosi” pisano za granicę niedługo, bo Zygmunt Iwaszkiewicz zmarł na suchoty, których nabawił się w fatalnym maju. Najmłodszy brat Bolesława, Czesław Iwaszkiewicz, znalazł się w następstwie powstania w Aszchabadzie, gdzie pracował jako lekarz. Patriotyczny obowiązek okazał się gorzki i co gorsza nieco groteskowy. Przyniósł konsekwencje poważne i na całe życie.

Należy wspomnieć także o dwóch literackich wersjach powstańczej biografii Bolesława Iwaszkiewicza. Stworzył je Jarosław Iwaszkiewicz – pierwszą w formie niedokończonej powieści bez tytułu, pisanej prawdopodobnie w 1920 roku, drugą w 1939 roku, w innej niedokończonej książce opatrzonej roboczymi tytułami: Szkice ukraińskie lub Podróż po Ukrainie.

Powieść toczy się w 1863 roku na Ukrainie i jej bohaterem jest kapitan Rytard, który swe nazwisko, a pewnie i rysy postaci, zapożyczył od ówczesnego przyjaciela autora Mieczysława Kozłowskiego, publikującego jako Jerzy Mieczysław Rytard. Ów kapitan Rytard był towarzyszem powstańczej wyprawy braci Iwaszkiewiczów i opowiada o niej narratorowi. Opisuje nocny konspiracyjny wyjazd z Kijowa w kierunku Żytomierza. Bolesław powozi jako furman. Zygmunt ukrywa się w powozie przebrany za kobietę (w jego życiu zaczyna się przebieranka). W przydrożnej karczmie ma miejsce potyczka z oddziałem żandarmów. Zygmuntowi udaje się uciec, Bolesław zostaje aresztowany i osadzony w Prozorowskiej Baszcie w Kijowie. Rosjanie mają jednak ważniejszych więźniów, bo niedoszłego powstańca wypuszczają bez prawa kończenia uniwersytetu, przyjmując jego wyjaśnienie, że w momencie aresztowania podróżował do majątku kuzynki jednego ze swych towarzyszy pod Żytomierz. Dlaczego jego pasażerka zbiegła przed żandarmami – tę kwestię udaje się jakoś ominąć. Zygmunt przedarł się do Kongresówki, gdzie należał przez pewien czas do oddziału powstańczego Bosaka. W 1865 roku znalazł się w Galicji. Tyle powieściowa wersja wypadków^().

Podróż po Ukrainie otwiera imaginacyjna wyprawa ze starszą córką Marią do Daszowa, na grób ojca i dziadka. Powstanie styczniowe w Kijowie nie zaczyna się w tej opowieści w maju, jak to miało miejsce, lecz podobnie jak w Królestwie zimą, w karnawale. Pisze Iwaszkiewicz: „Było to dawno. Zima była wszędzie, na Ukrainie śnieg leżał głęboki. Po mieście krążyły dziwne pogłoski. Miasto Kijów jednak bawiło się wesoło. Karnawał był jak najprzyjemniejszy i twoje słynne z wesołości prababki Trypolskie zjeżdżały na saneczkach z bardzo stromej Luterańskiej ulicy aż na sam Kreszczatik towarzyszyło im mnóstwo bardzo eleganckich kawalerów, a zwłaszcza błyszczących oficerów. I tym, i owym nawet paniom wypływały na czoło niechętne zmarszczki, kiedy padało słowo: Warszawa. Ach, ci tam w Warszawie! Szaleństwo! Co za heca! Co im do głowy przyszło?”^(). Co im do głowy przyszło: Bolesław i Zygmunt Iwaszkiewiczowie, jak przystało na karnawał, wkładają przebrania. Starszy udaje stangreta i siada na koźle. Młodszy zakłada suknię i wsiada do powozu jako Zofia Walentynowiczówna. Na rogatkach miasta straże kontrolują wyjeżdżających. Ich przepuszczają. „Koniom wyrastają skrzydła, ludziom, jakby naprawdę na bal jechali, humory się poprawiają. Gwiżdże Bolesław na koźle nieudolną piosenkę, przypomina zapomniane melodie, niedokładnie dodaje nuty, które później jego syn w 1920 roku będzie śpiewał pełną piersią: «Jak to na wojence ładnie...». Ale o parę mil, gdy siedzieli w karczmie, wszedł patrol, karczmę otoczono. Zaaresztowano. Tylko stryj Zygmunt, któremu, jako kobiecie, ofiarowano pokój w głębi, zdołał uciec. U Langiewicza walczył, potem przekradając się przez granicę, zaziębił się, we Lwowie czy Stanisławowie na suchoty zmarł. Dziadka aresztowano, trzy lata przesiedział w więzieniu. Potem nie wolno mu już było wstąpić na uniwersytet ani mieszkać w żadnym większym mieście. To wszystko”^(). Tyle jeszcze jedna wersja rodzinnej legendy z wziętymi z życia postaciami i szczegółami („panna Zosia” dostaje tu zapewne „autentyczne” nazwisko po matce: Walentynowiczówna) oraz z faktami, którym przeczą inne autentyczne szczegóły: data wybuchu powstania na Ukrainie, zdjęcie Bolesława i Zygmunta w powstańczym oddziale, dokument z sierpnia 1863, który miał ostrzec poszukiwanych. Może rzeczywiście taką podróż odbyli, skoro szczegół ten powtarza się w obu literackich wizjach. Nie skończyła się ona jednak wieloletnim więzieniem, mało też prawdopodobne, aby wtedy – jak chciał syn – Bolesław w chwili poczucia wolności śpiewał piosenkę, która będzie prześladowała Iwaszkiewiczowskich nieszczęśliwych bojowników o powszechne szczęście.

Mit udziału w zbrojnym czynie, wyolbrzymiany w kwestii kar, które Bolesława za jego działalność spotkały lub czekały, nie zaś samych bojowych dokonań, musiał być zbudowany na przesłankach, choćby najbardziej niewinnych, lecz jednak istniejących. W setną rocznicę powstania styczniowego Jarosław Iwaszkiewicz, mimo iż nie ukrywał swej niewiedzy co do szczegółów, bez wątpienia wskazywał na obecność swego ojca wśród ochotników wyruszających z Kijowa. Sam chętnie wpisywał się w legendę dziewiętnastowiecznego zrywu jako „syn powstańca”, który „zwątpienie w tego rodzaju zabawy” wyniósł z lasów między Kijowem a Żytomierzem^(). Oparte na faktach opowiadanie powstańcze Heydenreich zadedykował w rękopisie: „Pamięci mojego ojca i stryja Bolesława i Zygmunta Iwaszkiewiczów, powstańców 1863 roku”^(). W końcu dowodem na udział w relacjonowanych wydarzeniach jest „złamane życie” Bolesława Antoniego Iwaszkiewicza.

Powstanie styczniowe miało więc w oczach pisarza wymiary osobisty i historyczny. W wymiarze historycznym było wzorem przyszłych polskich patriotycznych zachowań, najdokładniej zrealizowanym osiemdziesiąt lat później w Warszawie. „Niewątpliwie 63 rok jest zasadniczym zagadnieniem naszej historii ubiegłego stulecia i bez gruntownego poznania tej epoki nie pojmiemy wszystkiego, co zachodziło potem” – stwierdzał Iwaszkiewicz w 1969 roku^(). Dzięki nim – pisał o powstańcach 1863 roku, „naszych ojcach i dziadach” – „jesteśmy tym, kim jesteśmy”^(). „Powstanie było pierwszym historycznym faktem, który zaświadczył istnieniu Polski współczesnej, który odrodzenie Polski współczesnej warunkował”^(). Nazywał powstanie „pokarmem mitologicznym naszej publicystyki i literatury”^() i jego literatura miała się też tym pokarmem żywić.

Choć w domu Iwaszkiewiczów nie dyskutowano faktograficznych szczegółów narodowego zrywu, w wymiarze osobistym powstanie styczniowe stało się – jak rzecz określił Marek Radziwon – „założycielskim mitem rodzinnych niepowodzeń”. „Te rodzinne podania – pisał – miały istotną, być może niezamierzoną, ale oczywistą naukę – w ich finale nieodmiennie czaiła się klęska: ucieczki, wieloletnie zsyłki na Sybir, przymusowe emigracje i, jak w wypadku stryja Zygmunta, młodszego brata ojca, bieda i gruźlicza śmierć”^(). Doświadczenie ojca uformowało stosunek Jarosława Iwaszkiewicza do przyszłych szans zbrojnego czynu: pogląd, w którym jednostce odmówione będzie prawo wpływania na bieg historycznych wydarzeń, dziejom przydana siła kruszenia życia jednostek, zaś historii fatalny urok oferujący perspektywę „chwały” i wytłumaczenie indywidualnej klęski. Antylegenda powstania styczniowego, widzianego w tym wymiarze, stała się lekcją biograficzną i literacką. „Stąd być może wywodzi się ten dyskretny wątek masochistycznej ironii, wyczuwalny w Nocy czerwcowej czy w Zarudziu, stąd tragizm scen powstania warszawskiego w trzecim tomie Sławy i chwały, stąd zapisane jeszcze w Sérénité słowa daremnego buntu wobec okrucieństwa historii” – wylicza monografista pisarza, Andrzej Zawada^(). Ale dzięki temu, że Iwaszkiewicz widział dziewiętnastowieczny zryw narodowy w dwóch wymiarach, powstanie styczniowe miało również swą „pozytywną” legendę. Łączyło heroizm współczesnych z bohaterstwem pokoleń, które przelewały krew w walce za ojczyznę. Iwaszkiewicz z dumą określi więc kiedyś ojca mianem ostatniego, który „miał jeszcze szlachecką broń w ręku przed dawnymi laty”^(). Przypominało, że pod skorupą mapy z zaborczymi granicami wrzały prawdziwe uczucia. „ Nie tylko ratowało wiarę w Polskę, ale niejednokrotnie samą wiarę w człowieka”^(). Oferowało chwilę nieracjonalnego poczucia wolności, dla której kijowscy studenci przebierają się w dziwaczne stroje i upojeni momentem wolności śpiewają, jadąc ku klęsce i więzieniu.

„Życie mojego ojca było złamane przez powstanie 1863 roku” – stwierdzi Jarosław Iwaszkiewicz w Książce moich wspomnień. „ Nie wolno mu już było potem kończyć uniwersytetu, pomiędzy rokiem 65 a 75 przebijał się posadami nauczyciela domowego, a potem za protekcją wychowawcy i opiekuna mojej matki, barona Karola Taubego, otrzymał lichą posadkę najpierw w cukrowni Sitkowce, a potem w cukrowni Kalnik, gdzie już pozostał do śmierci”^().

Trzydziestodwuletni domowy nauczyciel i dwudziestoletnia wychowanica baronostwa, Maria Franciszka Piątkowska, poznali się w majątku Taubów w Sitkowcach koło Hajsyna. Historia panny była nie mniej dramatyczna niż narzeczonego. Jej także zewnętrzne okoliczności „złamały życie”. Urodziła się 2 kwietnia 1854 roku we wsi Sorokotiacha w guberni kijowskiej, pomiędzy Białą Cerkwią a Humaniem, w sercu Ukrainy. Piątkowscy z Sorokotiachy byli jedną z zamożnych rodzin ukraińskich, lecz rodzice Marii stracili pokaźny majątek na skutek nierozważnych decyzji finansowych, o których informacje nie zachowały się. We wspomnieniach rodzinnych mówiło się o upadku fortuny ojca dziewczyny, Leopolda Piątkowskiego, jak o jednym z największych krachów finansowych na Ukrainie. Jeśli nie wielkość tego upadku może robić wrażenie, to z pewnością jego głębia: inna rodzinna legenda mówi, że jedynym majątkiem Leopolda Piątkowskiego stały się bryczka, furman i para koni. Dziadek pisarza prowadził więc żywot wędrowny, podróżując między rozsianymi po Ukrainie i szeroko skoligaconymi polskimi dworami. „Wszyscy go bardzo lubili, był bardzo miły, serdeczny i dowcipny. Grywał ze staruszkami w karty, jeździł z młodzieżą na majówki, i fruwał od domu do domu jak beztroski ptaszek. Wszędzie przecież karmiono bez ceregieli jego, jego konie i jego furmana”^(). Los ten dzieliła jego żona, Faustyna z Newlińskich Piątkowska, córka Antoniny Krzeczkowskiej. Jej dwie siostry weszły przez małżeństwo do zamożnych ziemiańskich rodzin Taubów oraz Iwańskich, a dziadek Faustyny – Jakub Krzeczkowski – był owym półlegendarnym „wspólnym prapradziadkiem” Jarosława Iwaszkiewicza i Karola Szymanowskiego. Na listach Faustyny Piątkowskiej do córki widnieją rozmaite miejsca nadania, choć główną siedzibą małżonków była Sorokotiacha i całkiem możliwe, że ich sytuacja nie była tak tragiczna, jak głosi rodzinna legenda, usprawiedliwiająca oddanie córki na wychowanie rodzinie ciotki. W taki bowiem sposób Maria trafiła do domu ciotki ze strony matki, Michaliny Taubowej. Pani Michalina, ożeniona z baronem Karolem Eugeniuszem Taube, miała siedmioro dzieci.

Maria Piątkowska – matka pisarza (ok. 1874).
Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego

Czworo z nich oraz założone przez nich później rodziny zapiszą się w życiu Iwaszkiewiczów – byli to: Anna Taube (ur. 1853), późniejsza Stanisławowa Szymanowska (dla Jarosława Iwaszkiewicza „ciocia Nuńcia”), Józefa Taube (ur. 1856), późniejsza Marcinowa Szymanowska („ciocia Józefa”), Helena Taube (ur. 1863), późniejsza Kazimierzowa Kruszyńska („ciocia Hela”) oraz Karol Hipolit Taube (ur. 1864), ożeniony z Anną Zbyszewską. Żyła wtedy jeszcze najstarsza córka Michaliny Taubowej, Maria Michalina, zmarła w 1916 roku. W sitkowieckim dworze traktowano siostrzenicę prawie jak córkę. Obowiązek jej wychowania musiał jednak wydawać się pani Taubowej trudny lub nie dość przez siostrę umotywowany. Co jakiś czas wypominała jej pisemnie „nieczułość dla dziecka i zapomnienie”^(), prawdopodobnie wyolbrzymiając jednocześnie wychowawcze kłopoty, jakie dziewczynka sprawiała. Znamy list wystosowany przez Faustynę Piątkowską do córki po odebraniu jednego z takich pism, pouczenie, które niech będzie tu elementem charakterystyki obyczajowości i pedagogiki, jakie wpojono Marii Piątkowskiej. „Mario. Bardzo mnie smutny list doszedł, zmartwiłam się okropnie, a ty jesteś tego wszystkiego powodem, donosi mi Ciocia, że jesteś tak zła, uparta i nic się uczyć nie chcesz, że to wyobrażenie przechodzi. Ty się maleńka zastanów się nad sobą , jaka będzie przyszłość twoja, jak się z tych wad nie poprawisz, każdy będzie tobą pogardzać, nikt cię nie zechce widzieć u siebie, każdy będzie się lękał ciebie jak zapowietrzonej, a co najważniejsza, że okropnie tym grzeszysz, bo jesteś powodem okropnych umartwień dla kochanych twoich opiekunów i nam starym pociechy z ciebie nie ma, wybieram się do was ciągle, ale z wielką boleścią, bo do tego mnie doprowadzasz swoim postępowaniem . Popraw się, wezwij Boga na pomoc, módl się do Przemienienia Pańskiego, mów Koronkę, aby Bóg się zlitował nad tobą i nad nami, i zmienił twój zły taki charakter. Całuję cię i błogosławię z wielkim westchnieniem do Boga o twoją poprawę, twoja Matka Faustyna Piąt”^().

Pouczenie i modlitwy odniosły pożądany skutek. Tak się nawet złożyło, że surowy charakter Michaliny Taubowej, jej sposób bycia i spojrzenie na świat w małym stopniu odbiły się na charakterach jej córek, zostały natomiast przekazane wychowanicy. „Głęboka i surowa religijność, purytańska niechęć do radości życia, wierność praktykom i obrządkom Kościoła, na poły religijne przechowywanie tradycji rodzinnych” – te cechy wymienia pisarz jako wiano odziedziczone przez matkę po Michalinie Taubowej^(). „Najukochańsza Ciocia”, przez młode pokolenie zwana „babunią Misiunią”, którą z czasem własne dzieci i wnuki traktowały z połączeniem rewerencji i pobłażania, pozostała dla wychowanicy ideałem kobiety.

Niewiele wiadomo o innych niż rodzina Taubów krewnych Marii, ponad to, iż brat Leopolda Piątkowskiego, Leonard Piątkowski, marszałek powiatu humańskiego i właściciel majątku w Ochmatowie, opisywany przez Augusta Iwańskiego seniora jako człowiek ekscentryczny i bogaty, był założycielem „artystycznej linii” Piątkowskich. Jego synem był Henryk Piątkowski (ur. 1853), malarz i autor szkiców poświęconych literaturze i historii sztuki, zaś wnuczką pisarka i malarka Natalia Dzierżkówna (ur. 1861), córka Mirosławy („Marii”) z Piątkowskich Dzierżkowej (ur. 1837) (dla Jarosława Iwaszkiewicza „cioci Miluni”) i Ottona Henryka Dzierżka (zm. 1877).

Maria dorastała w towarzystwie dzieci Taubów. Jedyną różnicą w traktowaniu jej w tej rodzinie był fakt, że nauczycielka fortepianu dziewczynek zadawała jej do gry nudne utwory salonowe, podczas gdy jej starsza o rok „siostra” Anna grała sonaty Beethovena oraz walce i mazurki Chopina. Marię przygotowywano do obowiązków żony i pani domu. Obie panny wyszły za mąż w tym samym 1874 roku za sporo starszych od siebie kawalerów: Maria za nauczyciela domowego Bolesława Antoniego Iwaszkiewicza, Anna za Stanisława Korwin Szymanowskiego, rówieśnika Bolesława, potomka zamożnej rodziny, której genealogia od XVIII wieku rozdzielała się na linię mazowiecką i ukraińską, właściciela majątku w Orłówce (dziś Orłowa Bałka), przyszłego dziedzica Tymoszówki.

„Oczywiście małżeństwo moich dziadków było «ułożone»” – wspomina córka pisarza, Maria Iwaszkiewicz. „Babka była biedna, była w domu Taubów tzw. biedną kuzynką, której «nawinął się» nauczyciel domowy. Wydali ją za mąż. Ojciec we wspomnieniach nawet sugeruje, że rodzice chyba nie bardzo się rozumieli. Chyba rzeczywiście nie, bo z tego, co ojciec pisze, babka była bardzo łagodnego usposobienia. Ale też na przykład mówiła paroma językami. Dziadek Bolesław nie mówił żadnym językiem, więc nawet wykształcenie było inne. Babka była bardzo muzykalna i wrażliwa na muzykę – on był niemuzykalny zupełnie. Oczywiście są to drobne przesłanki, ale wskazują na jakiś rozziew w tym małżeństwie”^().

Kilka miesięcy po ślubie, który odbył się 15 kwietnia 1874 roku w kościele katolickim w Sitkowcach, państwo młodzi wyjechali do Rygi. 1 sierpnia 1874 roku Bolesław Iwaszkiewicz podpisał z Karolem Eugeniuszem Taube umowę, na mocy której Iwaszkiewiczowie zobowiązali się na okres pięciu lat przyjąć na wychowanie trzech chłopców w wieku gimnazjalnym: piętnastoletniego Adama (syna Karola Eugeniusza), siedemnastoletniego Aleksandra i szesnastoletniego Romana Taubów (synów Gustawa Edwarda). Młoda żona, w ciąży z pierwszym dzieckiem, miała wdrażać się w obowiązki przyszłej matki. Bolesław zobowiązał się uczyć chłopców języków rosyjskiego i polskiego oraz polskiej literatury.

Ostatniego dnia 1874 roku, „z braku towarzystwa i rozrywek”, Maria rozpoczęła pisanie dziennika, który nazywano wówczas „pamiętnikiem”, deklarując „mocne przekonanie pisać go przez całe życie, a przynajmniej przez cały mój pobyt w Rydze”^(). W pamiętniku wspomina o trapiącej małżonków tęsknocie i nudzie, którą przerywało nadejście polskich gazet i książek. Bolesław czytał na głos najnowszą powieść Victora Hugo Rok 93 oraz „poważne artykuły z dzienników”. Maria zapisywała autodydaktyczne rozmyślania. „Teraz jestem bardzo szczęśliwa w pożyciu z moim drogim Bolesławem, Boże mój, daj ten spokój i szczęście zatrzymać jak najdłużej. Ja czuję i wiem, że domowe szczęście najwięcej od kobiety zależy, jej to obowiązek męża i wszystkich co ją otaczają uszczęśliwić – ale mnie to bardzo trudno przychodzi, ja mam tak przykry i fantastyczny charakter, tak umiem wszystkim dokuczyć. Boże, dodaj mi siły do pokonania moich złych skłonności i wad, i tego przykrego i niecierpliwego charakteru”^().

Karol Eugeniusz Taube, jak pamiętamy, w formie prezentu ślubnego dla młodej pary zaprotegował Bolesława na stanowisko oficjalisty w cukrowni w Sitkowcach, a później w Kalniku. Rodzina mieszkała kolejno w tych miejscowościach. Pamiętnik Marii został przerwany jeszcze przed wyjazdem z Rygi i już do końca życia nie miała czasu, by do niego powrócić. Bolesław znalazł się w grupie społecznej „inteligencji technicznej”, wywodzącej się ze zubożałej drobnej szlachty, ziemiaństwa i elementu napływowego, prawie bez wyjątku reprezentowanej na Ukrainie przez Polaków.

Iwaszkiewiczowie stworzyli dom realizujący zasadę umiaru, „poprzestawania na swoim”. Dochody z pracy Bolesława oraz z prowadzonego przez Marię niewielkiego wiejskiego gospodarstwa pozwalały utrzymać rodzinę. Na świat przychodziły kolejno dzieci: Bolesław junior (ur. 1875), Stanisław (1876–1877), Helena (ur. 1879), Anna (ur. 1882), Jadwiga (ur. 1886) i Jarosław (ur. 1894).Domy i ludzie

Między Leonem Jarosławem i jego najstarszym bratem, nazwanym na cześć ojca imieniem Bolesław, było dziewiętnaście lat różnicy. Od najmłodszej siostry dzieliło go osiem lat. Jego dzieciństwo, mimo czworga rodzeństwa, upłynęło w domu pozbawionym dzieci. Dom ten nazywano „starym”, w odróżnieniu od wygodniejszego „nowego”, do którego rodzina przeprowadziła się w 1900 roku, zapożyczając nazwy od zakorzenionych w miejscowej tradycji określeń „starej” i „nowej” części Kalnika.

„Mieszkaliśmy przez wiele lat w małym domku dość daleko od fabryki położonym, gdzie też ujrzałem światło dzienne. To stare domostwo, niskie i o grubych murach (częściowo chyba drewniane?) było zaczarowanym pałacem mego dzieciństwa. Wydawało mi się ogromne i miejscami tajemnicze”^(). Był to dom skromny, choć przestronny, z systemem korytarzy. Na prawo od sieni znajdował się „salon”, rzadko używany, służył za magazyn starych mebli. Po drugiej stronie, na lewo, wchodziło się do pokoju stołowego, z żółtym fortepianem i paradnym stołem przykrytym takąż żółtą ceratą. Za jadalnią mieścił się pokój najstarszej z sióstr Jarosława, Heleny. Z jego okien rozciągał się widok na położony w dole staw. „Ten widok tak głęboko wbił się w moją pamięć – pisał Jarosław Iwaszkiewicz – że raz po raz pojawia się w moich utworach. Zwłaszcza kiedy staw był oświetlony słońcem i na szczycie każdej jego fali tworzyła się mała słoneczna iskierka – widok ten fascynował mnie. Dziecinny mój umysł nie mógł sobie wytłumaczyć, skąd się biorą te gwiazdki promienne na lazurowym tle wody i mogłem na nie patrzeć godzinami”^(). Z drugiej strony jadalni był pokój najmłodszej siostry, Jadwigi. Za nim znajdował się pokój z weneckim oknem, zajmowany przez matkę i małego Jarosława. „W głębi obok łóżka mojej matki stało moje drewniane łóżeczko. Zamiast siatki miało ono drewnianą barierkę z żółtymi balaskami. Tam mnie lokowano po kąpieli (z obwiązaną głową) i karmiono kaszką na mleku. Są to najdawniejsze moje wspomnienia”^(). Z pokojem Marii Iwaszkiewiczowej sąsiadował pokój męża. Pachniało w nim dobrym tytoniem, stało tu olbrzymie biurko, na ścianie wisiało wielkie przydymione lustro. „Do pokoju tego nie wolno było wchodzić i zachował on zawsze tajemniczy czar rzeczy zakazanych”^(). Z jadalni przez długi korytarz można było przejść do bielonej dwuizbowej kuchni oraz pokoju gościnnego (zwanego „zimnym pokojem”), który jesienią zmieniał się w spiżarnię, gdzie przechowywano owoce i włoskie orzechy.

Dom otaczały drzewa, tak że po latach Jarosław Iwaszkiewicz wspominał, że był on usytuowany w ogrodzie. Pod oknami jadalni rosła rozłożysta akacja, zacieniając miejsce letnich posiłków. Weneckie okno dziecinnego pokoju chłopca otwierało się na krzak bzu. Wokół domu rosły stare grusze, krzaki słodkiego agrestu, „zarośla bzu i osiny”. Wszystko było „ogromne” i pozostało takie na kartach prozy i w wierszach Iwaszkiewicza.

Wieczorami w ogrodzie siadywał ojciec. „Już wtedy – choć byłem bardzo jeszcze mały – wspominał pisarz – interesowało mnie to, o czym ojciec mógł rozmyślać. Ojciec był surowym człowiekiem, wszyscy się go w domu bali. Jak to było z tym powstaniem, nic nie wiedziałem, ale wiem, że chyba ojciec myślał o tym, jak to siedział w więzieniu, jak groziło mu wywiezienie na Sybir i jak tego wszystkiego uniknął. Dlaczego? Nigdy nie będę o tym wiedział”^().

„Mam wrażenie, że dom nasz odznaczał się wśród innych domów drobnych kalnickich oficjalistów wyższym poziomem kulturalnym” – stwierdzał. „Mój ojciec sprowadzał dużo książek, o ile mu na to środki pozwalały, prenumerował stale «Gazetę Polską», «Kraj» i «Tygodnik Ilustrowany», a nawet sam pisywał anonimowe korespondencje do «Kraju» ”^(). Regularnie przysyłano do Kalnika prenumerowane przez Bolesława książki z popularnych serii Biblioteka Najcelniejszych Utworów Literatury Europejskiej oraz Biblioteka Dzieł Wyborowych. Po latach syn wspominał, z jaką starannością ojciec wynotowywał z katalogów książki do sprowadzenia, że „długo się zastanawiał nad ich wyborem i potem cieszył się bardzo w momencie, kiedy przychodziła paczka z Warszawy zawierająca wybrane dzieła. Katalogowało się zaraz te książki – przychodzili znajomi, pytali się: a co pan sprowadził? I zapisywała się kolejka do ich wypożyczania...”^().

Jarosław Iwaszkiewicz (1897).
Fotografia wykonana w zakładzie fotograficznym w Humaniu (1897). Muzeum w Stawisku/FOTONOVA

Tytuł ulubionej gazety ojca: „Gazeta Polska”, stał się pierwszym słowem, jakie odczytał samodzielnie Jarosław Iwaszkiewicz. „Jeszcze do dziś – pisał w 1964 roku – mam w oczach krój czcionek, format pisma i wyraz twarzy mojego rodzica, gdy wieczorami czytywał ten dziennik, w którym pisali najświatlejsi ludzie tamtych brzemiennych w skutki czasów”^(). „Ojciec był poważnym, surowym człowiekiem, choć od rodziny nie stronił. Najlepiej pamiętam go czytającego gazety wieczorem, po kolacji, przy jadalnym stole” – pisał w Książce moich wspomnień^().

Bolesław Antoni Iwaszkiewicz miał również uzdolnienia literackie. W 1891 roku, po śmierci dobroczyńcy rodziny, Karola Eugeniusza Taubego, zamieścił na łamach „Kraju” poświęcony mu niewielki nekrolog, który wspominano po latach jako „piękny”^(). W papierach jego ogromnego biurka, dokładnie takiego, jakie w przyszłości mieć będzie jego najmłodszy syn, pośród oficjalnych i osobistych dokumentów znajdowały się karty gęsto zapisane starannym, drobnym pismem, niezwykle przypominającym późniejszy charakter pisma syna. Była to legenda ukraińska w stylu prozy Gogola oraz początek powieści z opisem Sitkowiec, gdzie poznał i poślubił żonę. Fragment ten Jarosław Iwaszkiewicz wykorzystał w powieści Księżyc wschodzi, oddając hołd pozostającej w ukryciu sferze osobowości ojca: wrażliwości na piękno natury, atmosferę i zapachy jej pór dnia, genius loci ukraińskiej prowincji, na wszystko, czego Bolesław szukał, siadując wieczorami na ławce przed kalnickim domem.

Wielką rolę w domu Iwaszkiewiczów pełniła muzyka. „W naszym starym domu – pisał Jarosław Iwaszkiewicz – fortepian nie był odsunięty od «salonu», nie stał w uroczystej pozie wśród staroświeckich mebli, w pokoju, do którego się rzadko zaglądało, ale przeciwnie, stanowił jak gdyby dopełnienie tego centrum rodzinnego życia, jakim był stół w jadalnym pokoju. Można było doń sięgnąć ręką wprost od jedzenia – i nawet jak ojca nie było w domu, czyniłem to, brzdąkając po klawiszach. Lubiłem to czynić, nie znając jeszcze nut, i improwizowałem różne burze, kołomyjki i inne tańce w bardzo hałaśliwy sposób”^(). Dwa domowe koty – biała Tyrsia i perłowoszara Siunecia – obserwowały z fortepianu obiadowe półmiski. Regularnie grała na instrumencie Maria Iwaszkiewiczowa. W repertuarze miała dwa rodzaje utworów: „sztuczki” i muzykę „prawdziwą”. Do pierwszej grupy należały „polki i dumki cioci Seni”, krewnej Iwaszkiewiczów, kompozytorki Seweryny Keyzer, walc cygański Oczi cziornyje, Taniec hiszpański Maurycego Moszkowskiego^(). Jarosławowi niezwykle spodobał się kiedyś grany przez matkę walc. (Z notatki do cyklu radiowych felietonów o swych kontaktach z muzyką, realizowanych w 1958 roku, dowiadujemy się, że było to 3-e Valse brillante Benjamina Godarda^()). „Jak ja lubię tego walca Chopina!” – powiedział^(). „Trudno opisać oburzenie mojej matki! Cóż ty sobie myślisz, że to jest Chopin? To jest Chopin!” – odpowiedziała i zagrała pod rząd trzy walce Chopina: e-moll z pośmiertnego opusu, fis-moll i cis-moll (op. 64, nr 2), które – jak wspominał pouczony syn – „na zawsze już zrosły się dla mnie z najwcześniejszymi wspomnieniami dzieciństwa”^(). Inna wersja biograficznej legendy na temat zetknięcia się małego Jarosława z utworami geniusza z Żelazowej Woli mówi o granym przez Marię Iwaszkiewiczową Mazurku gis-moll z op. 33 i jej dialogu z synem: „– Mamo, czy to Chopin? – Tak. Oczywiście to Chopin”^(). W chopinowskim repertuarze Marii Iwaszkiewiczowej była również Etiuda c-moll (op. 10, nr 12), powszechnie zwana „Rewolucyjną”, którą ona określała zaskakującym apolitycznym tytułem Topielica, polonezy d-moll (op. 71, nr 1) i cis-moll (op. 26, nr 1) oraz Fantasie-Impromptu cis-moll op. 66. Do „poważnego” repertuaru, jaki zapamiętało dziecko, należał jeszcze Król olch Schuberta i Liszta – ten motyw poetycki i muzyczny odezwie się w twórczości Jarosława Iwaszkiewicza^().

W hierarchii wartości Marii Iwaszkiewiczowej sztuka, nawet ta „prawdziwa”, była pożyteczną duchowo rozrywką, znaczenie zasadnicze odgrywała jednak religia. „Zrozumieć i wytłumaczyć sobie nie mogę – pisała jako dwudziestolatka w Pamiętniku – dlaczego człowiek właśnie o religii poznanie jak najmniej dba, i raz nauczywszy się katechizmu w dzieciństwie, na całe życie już jest spokojny, ani mu nawet na myśl nie przyjdzie choć cokolwiek w niej się więcej oświecić”^(). Gorliwie wtajemniczała więc dzieci w symbolikę katolickiego obrządku, gdy co dwa tygodnie rodzina wybierała się na niedzielną mszę do kaplicy pałacu Potockich w Daszowie lub parafialnego kościoła w Ilińcach. Ważnym doświadczeniem, jakie Jarosław Iwaszkiewicz zawdzięczał kościołowi w Ilińcach, było spotkanie z malarstwem. W bocznym ołtarzu świątyni znajdowała się ufundowana przez rodzinę Potockich i przywieziona z Włoch kopia Przemienienia Pańskiego Rafaela. Maria Iwaszkiewiczowa, mająca wielki kult dla święta i tego malarskiego przedstawienia („módl się do Przemienienia Pańskiego” – radziła jej matka), modliła się z najmłodszym synem w tej kaplicy, zaś chłopiec chłonął uspokojoną i pozbawioną dramatyzmu atmosferę ostatniego dzieła włoskiego mistrza. Sąsiadka Iwaszkiewiczów, pani Klotylda Madeyska, była właścicielką innej kopii obrazu tego malarza, Madonny della Sedia. „Rafael był «moim» najwcześniejszym malarzem” – stwierdzi Iwaszkiewicz po latach na kartach Dziennika^().

Wróćmy jeszcze na moment do matki pisarza. „Była cicha, skromna, bardzo pobożna” – wspomina Marię Iwaszkiewiczową jej wnuczka i imienniczka, Maria Iwaszkiewicz. „Ale nie taką pobożnością ostentacyjną. Mam wrażenie, że ksiądz Brym z Matki Joanny od Aniołów, który mówi, że trzeba przyjąć grzech, że ludzie są tylko ludźmi – że to jest obraz pobożności babki. Ona szalenie kochała tego najmłodszego syna”^(). W jej osobowości łączyły się religijność, wrażliwość na poezję, muzykę, przyrodę ze skłonnością do roztkliwiania się nad sobą. Starsze dzieci nazywały ją złośliwie: „Maria z Narzekalskich Postękiewiczowa, primo voto Jęk”^(). Nie była osobą szczęśliwą jak jej „siostra” Anna Taubówna. Nie była, tak jak „siostra”, damą, matroną, patronką artystycznego salonu i światowych sukcesów dzieci. Mimo pozorów silnej woli, w trudnych chwilach wolała zdawać się na los, niż planować i realizować powzięte projekty. (Z czasem Iwaszkiewicz będzie widział w tej postawie właściwość rodzinną). Pochłonięta najpierw walką z własnym „żywym”, „przykrym i fantastycznym” charakterem, potem gospodarskimi troskami, zmagająca się wreszcie z sytuacją materialną rodziny, bez czasu dla siebie i swoich pasji, była jedną z „cichych i pokornych sercem” błogosławionych w ewangelicznym Kazaniu na Górze.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: