Pies w tunelu - Jacek Cygan - ebook + książka

Pies w tunelu ebook

Jacek Cygan

3,9
12,81 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tomik wierszy znanego autora tekstów piosenek, będący swoistą kroniką ważnych wydarzeń w jego życiu, zapisem wrażeń z miejsc, które odwiedził, sytuacji, które widział, myśli, które go nękały. Niemal reporterski sposób narracji, lakoniczność opisów i szczerość emocjonalna, a przy tym pełnia metafory poetyckiej, to niezaprzeczalne walory poezji Cygana.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 39

Oceny
3,9 (18 ocen)
7
4
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne: An­drzej Ba­rec­ki

Ko­rek­ta: ze­spół

Na okiad­ce wy­ko­rzy­sta­no ry­su­nek Je­rze­go Pan­ka

Zdję­cie au­to­ra w książ­ce: © Han­na Prus

Co­py­ri­ght © by Ja­cek Cy­gan

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two ISKRY, War­sza­wa 2011

ISBN 978-83-244-0260-1

Wy­daw­nic­two ISKRY

ul. Smol­na 11,00-375 War­sza­wa

tel./faks (22) 827-94-15

[email protected]

www.iskry.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Przy­ja­cio­łom, bez któ­rych…

Archeologia

Żeby zo­stał po mnie cho­ciaż od­cisk rzę­sy

na po­wierzch­ni musz­li.

Spoj­rze­nie za­sty­głe w bursz­ty­nie.

Jed­no zda­nie od­bi­te w wę­glu.

Spie­szę się, chcę zdą­żyć przed lo­dow­cem.

Z czymś waż­nym, swo­im.

Pęka ob­ro­ża koła pod­bie­gu­no­we­go.

Zry­wa się łań­cuch naj­bliż­sze­go rów­no­leż­ni­ka.

Lo­do­wiec pę­dzi pro­sto na mnie. Wy­bie­ram

mo­re­nę czo­ło­wą i mimo bólu, od­ci­skam się, od­ci­skam…

Nic z tego. Sła­by od­cisk w lo­dzie mo­je­go le­we­go ucha

roz­pusz­cza glo­bal­ne ocie­ple­nie.

Oliwki ciemnieją od spodu

Na via Fla­mi­nia 82, w Rzy­mie, piję kawę.

Jest ko­niec paź­dzier­ni­ka, sło­necz­ne po­łu­dnie.

Stoi tu drze­wo oliw­ne.

Jego ga­łę­zie pra­wie wcho­dzą na mój sto­lik „all’aper­to”.

Na­gle spo­strze­gam ze zdu­mie­niem, że wi­szą­ce oliw­ki są dwu­ko­lo­ro­we:

Z góry zie­lo­ne, od dołu gra­na­to­we.

Jak­by zie­mia od­bi­ja­ła te­raz, je­sie­nią, mniej świa­tła.

– Oliw­ki ciem­nie­ją od spodu – my­ślę z miną od­kryw­cy.

Oczy mo­jej Mamy, któ­ra nie­daw­no ociem­nia­ła,

Po­zo­sta­ły ja­sne.

RZYM, 2007

Czy ty też tak masz?

Czy ty też tak masz, że przy­jeż­dżasz do ob­ce­go mia­sta

i bie­gniesz w zna­ne so­bie miej­sce, by zo­ba­czyć

umie­ra­ją­ce na­pi­sy na mu­rach?

Czy tak masz, że cią­gnie cię do le­d­wo wi­docz­nych sta­rych szyl­dów,

nie­do­świe­tlo­nych prze­źro­czy, któ­rym czas zo­sta­wił już tyl­ko

nie­po­wta­rzal­ny kon­tur?

I byś wdra­py­wał się na ścia­nę i ra­to­wał każ­dą li­te­rę?

Albo krą­żysz po uli­cach i pod­świa­do­mie szu­kasz

słów od­pa­da­ją­cych od ścia­ny, z któ­rych czas wy­pił wszyst­kie siły.

Czy masz od­kry­te przez sie­bie w róż­nych miej­scach świa­ta ka­wał­ki tyn­ku,

jak ten z ga­sną­cym szyl­dem „Vi­tre­rie ETS. J.” w sta­rym An­ti­bes, przy

Pla­ce du Sa­fra­nier, gdzie Ka­zant­za­kis na­pi­sał „Gre­ka Zor­bę”?

I za każ­dym ra­zem od­wie­dzasz je, żeby spraw­dzić,

ile kro­ków mają jesz­cze do gro­bu?

Albo je­dziesz do Wil­na i na fron­to­nie ko­ścio­ła ba­zy­lia­nów,

któ­ry jest jed­nym wiel­kim pła­czem, pa­trzysz w oczy świę­tym

na ko­na­ją­cych fre­skach? I dzi­wisz się, że czas nie tknął oczu,

całe po­sta­cie zaś starł chro­po­wa­tą ręką. Może oczy ma­lo­wa­no inną far­bą?

Czy ty też tak masz, że te sta­re na­pi­sy sta­ją się two­imi oł­ta­rza­mi,

miej­sca­mi świę­ty­mi, ale ni­ko­mu o tym nie mó­wisz, żeby nie po­wie­dzie­li,

że w tych miej­scach świę­tych je­steś taki sta­ro­świec­ki?

Murale Wenecji

Wiesz, jak się mo­rze ob­cho­dzi z mu­ra­mi?

Mo­rze wy­pi­ja krew na­wet z ka­mie­ni.

Tu pra­wie każ­dy dom jest jak roz­bi­tek,

Co w oce­anie umie­ra z pra­gnie­nia.

We­ne­cja pi­sze na swych sta­rych mu­rach

Imio­na ulic. To są jej mu­ra­le.

Jak fresk oglą­dam na­pis: „Cam­po San­to Ste­fa­no”.

Nie ja­kieś tam ta­blicz­ki za­rdze­wia­łe.

I cóż, że far­ba od­cho­dzi od cia­ła,

Że skó­ra marsz­czy się, fla­cze­je, kru­szy?

Sól tra­wi ranę? Kogo to ob­cho­dzi?

We­ne­cja z mo­rzem gra o swo­ją du­szę.

Mo­rze chce nisz­czyć, lecz jak zna­leźć obiekt,

Kie­dy na mu­rach, w dwie prze­ciw­ne stro­ny,

Dwie duże strzał­ki do: „Piaz­za San Mar­co”.

Sam za­błą­dzi­łem nie raz. Nie­wy­klu­czo­ne,

Że mo­rze też za­błą­dzi. Stra­ci za­pał.

Zmę­czy się, sta­nie, da spo­kój nisz­cze­niu.

Po­pa­trzy tyl­ko wzro­kiem kur­ty­za­ny,

Któ­ra nie zdą­ży speł­nić za­mó­wie­nia.

Zgrzyt, ha­łas, szum, trwa aria va­po­ret­to,

Solo gon­do­li na Ca­na­le Gran­de.

A wszyst­ko po to, by za­głu­szyć dra­mat,

Któ­ry tu obok dzie­je się na­praw­dę.

Trau­ma pa­laz­zi, co w słoń­cu, z uśmie­chem,

Ocza­mi okien od­bi­ja­ją nie­bo,

A sto­py wiecz­nie za­nu­rzo­ne w wo­dzie

Gni­ją, wy­da­jąc z sie­bie tru­pi odór.

Głasz­czę li­te­ry na mu­rach We­ne­cji,

Bo jest to dla mnie triumf ludz­kiej woli.

Chodząc po posadzkach katedry w Sienie

Cho­dzę po śmier­ci, ostroż­nie sta­wiam sto­py tak,

aby nie na­dep­nąć na rany tych, któ­rzy kłę­bią się

na mar­mu­ro­wych po­sadz­kach sie­neń­skie­go Du­omo.

Oni cią­gle ze sobą wal­czą, w każ­dej se­kun­dzie

za­bi­ja­ją się w tym świę­tym Domu, jak­by to było

naj­lep­sze miej­sce do pro­wa­dze­nia wo­jen.

Od stu­le­ci trwa tu nie­prze­rwa­nie Rzeź Nie­wi­nią­tek,

a wal­ki są tak żar­li­we, że zady koni bu­cha­ją parą,

a śmier­tel­ny pot zra­sza mar­mu­ro­we tor­sy.

Boję się, że na­ro­dzę się zno­wu i będę jed­nym z nich

– miaż­dżo­ny przez ko­nie, prze­bi­ja­ny włócz­nią,

przy­gnie­cio­ny cia­ła­mi tych, któ­rzy pa­dli przede mną,

za­bi­ci do­kład­niej.

I będę le­żał na pod­ło­dze mo­jej uko­cha­nej ka­te­dry

sma­ga­ny cie­nia­mi prę­go­wa­nych ko­lumn,

krwa­wią­cy nie­mym krzy­kiem.

WRZE­SIEŃ 2005–LI­PIEC 2007

Twarz Schillera

Dla­cze­go Bóg tak chciał, żeby nikt nie umie­rał z wła­sną twa­rzą?GIU­SEP­PE TO­MA­SI DI LAM­PE­DU­SA „LAM­PART”

W domu Schil­le­ra w We­ima­rze skrzy­pią pod­ło­gi.

– Wszyst­ko tu mniej­sze niż w Go­ethes Wohn­haus – mówi Aga­ta.

Z pry­wat­no­ści czło­wie­ka zo­sta­je kil­ka pro­stych zdań:

Tu spał, tu jadł, tu pi­sał, tu umie­rał.

Ile wi­dzi­my w ży­ciu twa­rzy umar­łych?

Śmierć bie­rze wat­kę na­są­czo­ną to­ni­kiem

I jak wy­traw­na wi­za­żyst­ka ście­ra z twa­rzy

Po­wa­gę i ra­dość, pew­ność i zwąt­pie­nie,