Edward Gierek. Życie i narodziny legendy - Janusz Rolicki - ebook

Edward Gierek. Życie i narodziny legendy ebook

Janusz Rolicki

4,0

Opis

Koleje losu i kariery politycznej Edwarda Gierka. Biografia udokumentowana źródłami, choć jej autor prezentując swego bohatera i czasy, które ten reprezentuje w powszechnej świadomości, nie stroni od subiektywizmu. Rysuje portret nie tylko działacza partyjnego i polityka, ale stara się też pokazać go jako człowieka w życiu prywatnym. Ujawnia wiele nieznanych faktów, zamieszcza anegdoty i ciekawostki, nie stroni od wyrażania kontrowersyjnych opinii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 756

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (16 ocen)
7
5
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marek_ST

Całkiem niezła

Pozycja ciekawa aczkolwiek autorowi można zarzucić, że nie chciał jednoznacznie zająć stanowiska ws mitu Gierka.
00
sabisok

Nie polecam

książka agitacyjna. brak zrozumienia gospodarki rynkowej przez autora. promuje jakieś idee fiks. bolszewicka propaganda
00

Popularność




Opracowanie graficzne: Krystyna Töpfer
Opracowanie ‌indeksu nazwisk: Włodzimierz Capelik
Źródła ‌i autorzy ‌zdjęć: Archiwum rodzinne ‌Adama Gierka ‌(ARAG), Archiwum ISKIER (Al), ‌Janusz Fila/Forum, Michał Kułakowski/Forum, ‌Łopieński/Pai/Forum, ‌Jan ‌Morek/Forum, ‌Andrzej Machnowski, ‌Marian ‌Sokołowski, Jan Tymiński
Zdjęcie Edwarda ‌Gierka ‌na I stronie ‌obwoluty: © Chirs ‌Niedentahl/Forum
Zdjęcie Janusza Rolickiego ‌na IV stronie ‌obwoluty: © ‌Andrzej ‌Machnowski
Autor pragnie ‌podziękować Panu Adamowi Gierkowi ‌za udostępnienie zdjęć.
Copyright © ‌by Janusz Rolicki, Warszawa 2002
Copyright ‌© ‌by Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2002
Wydanie ‌elektroniczne 2014
ISBN 978-83-244-0390-5
WYDAWCA
Wydawnictwo ‌ISKRY
ul. Smolna ‌11, 00-375 Warszawa
www.iskry.com.pl
Konwersja ‌publikacji ‌do wersji ‌elektronicznej

Naród:

Ustroju, gdzie jesteś?

Ustrój milczy.

Naród(głośniej):

Ustroju, ‌gdzie jesteś?

Ustrój ‌milczy.

Naród(fortissime):

Ustroju, gdzie jesteś?

Ustrój ‌milczy.

Naród:

Prolog ‌Prośba ‌matki

W czerwcu 1982 ‌roku – pierwszym roku ‌stanu ‌wojennego, generał Wojciech Jaruzelski ‌otrzymał w codziennej poczcie list, ‌nadesłany przez Paulinę ‌Koziak ‌z Sosnowca-Zagórze zamieszkałą ‌przy ‌ulicy PKWN ‌114. ‌List był uzbrojony ‌w pełną ówczesną ‌tytulaturę generała, ‌nie ustępującą wcale nagłówkom ‌listów sygnowanych przez panów ‌na Nieświeżu, Birżach czy ‌Lubniach. Niczym ‌niegdysiejsze dobra wymieniano w nim funkcje: pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, potem: prezes Rady Ministrów, a na końcu: przewodniczący Ocalenia Narodowego (Radę, ze zdenerwowania, najwyraźniej autorka „połknęła”). Wykaz funkcji najważniejszej osoby w państwie uzupełniał stopień: generał bez stosownego dopisku armii i nazwisko – dla dużej części społeczeństwa wówczas złowrogie. Pod datą 7 czerwca 1982 roku, napisaną jeszcze ręką pani Koziak, była pieczątka przystawiona przez sekretarkę: „Wysłano sekretarzom”: i data 30 czerwca 1982 oraz liczba dziennika.

Oto tekst tego niecodziennego listu:

Zwraca się do pana 89-letnia zbolała matka, która bardzo ciężko wychowywała dwoje dzieci, straciłam męża w wypadku na kopalni w 1917 r., w czasie kiedy było bardzo ciężko żyć, dostawałam rentę na dwoje dzieci, że kupiłam za to 3 bochenki chleba. Syn miał 4 lata, a córka 1 rok i 2 miesiące, a pracy nie było i trudno było zostawić same małe dzieci, więc zostawiałam je same w nocy, a ja z mężczyznami udawałam się za granicę, żeby kupić zboża i zarobić dzieciom i sobie na utrzymanie liche. Całą noc szło się z ciężarem na plecach, kiedy wróciłam, a przeważnie na 11 przed południem, dzieci były głodne i zmarznięte. Czekały w oknie, czy już idę, a ja nie wiedziałam, co wpierw robić, czy palić w piecu czy dać jeść, jak weszłam do domu i to się na nich odbiło na zdrowiu, że córka teraz nie może chodzić na nogi, bo nie była odżywiona i przemrożona, a syn również wciąż chorował, ale musiałam sobie radzić.

Chowałam dzieci bardzo ciężko, ale uczyłam szacunku do pracy, ludzi i dla siebie i dzieci to pamiętały.

Dzisiaj znalazłam się w sytuacji tragicznej, bo syn mój został oszkalowany, a ja ogromnie cierpię z tego powodu i na stare lata przeżywam straszny ból, jaki zadano starej matce, płaczę w dzień i w nocy i już jestem tak wyczerpana i schorowana, że już mało na oczy widzę. Proszę pana generale, jeśli kocha pan swoją matkę, nie wiem, czy żyje, a jeśli nie to przez pamięć o niej, bo każda matka kocha swoje dzieci, proszę na miłość do swojej matki, proszę bardzo zwolnić mojego syna, zanim oczy zamknę, żeby go jeszcze ujrzały i żeby on zamknął moje oczy i żebym umarła w spokoju za moją ciężką pracę, trudne życie.

Bardzo o to prosi stara dogorywająca kobieta, a myślę, że spełni pan generał moją prośbę, gdyż mówi się dużo o opiece nad starymi ludźmi, mówi się dużo dobrego o panu.

Syn mój to Edward Gierek i on schorowany i zmęczony. Chciał dać ludziom to, czego w życiu nie zaznał i to może ja się czuję winna, że uczyłam prostolinijności, a za kłamstwo biłam, nie znał obłudy, gdyż u nas to nie istniało i nie znał tego. Nie opisuję jego przeżyć, gdyż jego życiorys jest panu generałowi znany.

Z poważaniem Paulina Gierek z drugiego małżeństwa –

Koziak

Nie wiem, jakie wrażenie na adresacie zrobił ten list stojącej nad grobem, prawie dziewięćdziesięcioletniej staruszki. Po gmachu KC partii w Warszawie, co prawda, krążył w odpisach, ale nigdy, w formie drukowanej, nie ujrzał światła dziennego. Nie był to bowiem dobry czas dla byłych wysokich funkcjonariuszy partyjnych. Nie w modzie było użalanie się nad przegranymi prominentami Polski Ludowej.

List dotyczył ostatniego etapu bardzo efektownej i zmiennej, jak rzadko, kariery syna pani Pauliny. Edward Gierek ze swego mieszkania w Katowicach został zabrany przez patrol milicyjny w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku. Zbudzono go wraz z żoną przed północą łomotaniem do drzwi. Były pierwszy sekretarz wraz z dwudziestoma pięcioma innymi osobami, w tym jedną kobietą – szefową Ligi Kobiet – dodaną do tej kompanii na dokładkę, miał być swoistym listkiem figowym operacji pod tytułem: „stan wojenny”. Obecność Edwarda Gierka, Piotra Jaroszewicza, Edwarda Babiucha, Jana Szydlaka, Tadeusza Wrzaszczyka wraz z kolegami na listach internowanych miała być dowodem, że władza generalska sprawiedliwie karze sprawców przesilenia państwowego. Na równi, mówiono społeczeństwu – robiąc do niego oko – będą traktowani ludzie z „Solidarności” i z partii. Taki był, jak się okazało mocno naiwny, koncept internowania i osadzenia w odludnym miejscu pod strażą byłego pierwszego sekretarza partii, dwóch kolejnych premierów i kilku wicepremierów rządu PRL.

Ze swego mieszkania Gierek, tak drastycznie przebudzony, nie dał się natychmiast wyprowadzić przybyłym milicjantom, na których działały jeszcze, wbrew instrukcji, resztki charyzmy byłego „przywódcy narodu”. Korzystając z chwili zmieszania przybyłych przedstawicieli służb mundurowych, poprosił żonę Stanisławę o spakowanie jego ciepłych rzeczy, w tym podkoszulków, kalesonów i swetrów. Na dworze był siarczysty mróz i podróż w tych warunkach mogła nie przypominać jazdy kibitką, niemniej dla starszego sześćdziesięcioośmioletniego, steranego życiem człowieka po niedawno przebytym zawale serca – kryła wiele znaków zapytania.

Dla Edwarda Gierka, jak dla wielu internowanych w tamtych godzinach przeciwników reżimu generała Jaruzelskiego, główną niewiadomą był cel podróży. Były pierwszy sekretarz partii nie chciał się wówczas wypytywać o powód aresztowania, niepokoiło go jedno: czy aby nie jest właśnie wywożony do Związku Radzieckiego. W pamięci, chcąc nie chcąc, pielęgnował aż do końca istnienia ZSRR los ekipy Dubczeka porwanej z Hradczan na Kreml w celu podpisania tak zwanego eufemistycznie aktu normalizującego sytuację w Czechosłowacji. Z tym że tam, na południe od Polski, w 1968 roku, władcom Kremla chodziło o rozwiązanie konfliktu politycznego w Czechosłowacji, natomiast w jego przypadku w rachubę mogłaby wchodzić jedynie zwykła, zasłużona, jak z niepokojem przyznawał w skrytości ducha, zemsta.

Kamień z serca spadł Gierkowi dopiero wówczas, gdy wśród internowanych, w Komendzie Milicji w Katowicach, natrafił na Tadeusza Kiczana i innych mniejszej rangi działaczy partyjnych. Nimi bowiem z pewnością, jak wiedział Gierek, nie mógł interesować się Breżniew. Prawda, że technicznie nie byłoby trudno od grupy internowanych działaczy PZPR oddzielić w dowolnym momencie Gierka, lecz mimo wszystko były szef partii z westchnieniem ulgi uznał, że skończy się na wewnętrznej rozprawie i na krajowych, że tak powiem, porachunkach.

Matka pierwszego sekretarza, Paulina Koziak, mieszkająca od powrotu z Francji w Sosnowcu-Zagórzu i nie ruszająca się, mimo licznych namów, ze swego matecznika, o aresztowaniu syna dowiedziała się szczegółowo od synowej – Stanisławy Gierek – dopiero następnego dnia w niedzielę w godzinach porannych. Po włączeniu radia wysłuchała, co prawda, przemówienia generała, w którym był passus poświęcony jej synowi, lecz dopóty, dopóki nie ujrzała w Zagórzu synowej, nie bardzo chciało się jej wierzyć w realność całego wydarzenia. Po co im to było? – pytała kilka razy Stanisławę, lecz obu kobietom nie przychodziła do głowy żadna sensowna odpowiedź.

Edward Gierek od przeszło roku był bowiem człowiekiem nieaktywnym politycznie. Jeszcze jesienią roku poprzedniego pozbawiony został wszystkich stanowisk partyjnych i państwowych. Z partii wyrzucono go w grudniu 1980 roku. Potwierdził to pięć miesięcy przed dniem internowania IX Nadzwyczajny Zjazd PZPR. Przy okazji zabrano mu jeszcze wszystkie odznaczenia, był więc Edward Gierek politycznie nikim. Z pewnością też nie zagrażał w niczym władzy generała, a mimo to potraktowany został z pełną mściwością i bez żadnej taryfy ulgowej.

Sytuacja Gierka i jego towarzyszy internowania była nieporównanie gorsza niż ludzi „Solidarności”. Działacze opozycji, choć więzieni i często bardzo źle traktowani, cieszyli się – a nie było to w żadnym stopniu zasługą władzy – powszechnym szacunkiem i podziwem społeczeństwa polskiego oraz świata. Natomiast Gierek był, i miał pozostać, głównym pariasem stanu wojennego, nie akceptowanym przez społeczeństwo, a także obóz władzy. Jemu wiecznie, według rachub generałów, miała towarzyszyć pogarda i nienawiść. On też – zdaniem obozu rządzącego, sprawca wszelkich nieszczęść polskich, poprzedzających sierpień 1980 roku – miał dla Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego być pomostem do porozumienia z narodem.

Już pierwsze dni stanu wojennego dowiodły, że rachuby generała są naiwne i nawet po trupie – że tak powiem – Gierka nie będzie żadnego porozumienia ze społeczeństwem; sytuacja osobista i polityczna byłego pierwszego sekretarza nie ulegała żadnej poprawie. Każdy dzień pobytu w zdewastowanym budynku dawnej szkoły policyjnej nad jeziorem Głębokie, na Pojezierzu Pomorskim, gdzie został osadzony wraz ze współtowarzyszami po kilkudniowej podróży, był dniem kolejnych upokorzeń.

Budynek, w którym przyszło im żyć, był niedogrzany, z powybijanymi szybami, z jedną czynną ubikacją, z włączonymi oficjalnie i demonstracyjnie urządzeniami podsłuchowymi. Na spacery pensjonariuszy tego nieznanego nikomu więzienia wyprowadzano pod strażą tylko na piętnaście minut dziennie. Władzy absolutnie nie przeszkadzało, że wśród więzionych było kilka osób poważnie chorych, wymagających nie warunków więziennych, lecz szpitalnych. Gierkowi z powodu zimna odezwały się bóle kręgosłupa, na które był leczony w ostatnich latach urzędowania. Z konieczności spał więc ubrany „na cebulę”, odziany we wszystko, co zabrał z domu. Gdyby nie Jan Szydlak, który z szafy wyjął drzwi i położył je pod prześcieradłem, były pierwszy sekretarz zupełnie nie spałby nocami. Kłopoty zdrowotne Gierka były jednak niczym w porównaniu z dramatem Zdzisława Grudnia. Ten powszechnie nie lubiany i nie ceniony polityk ze Śląska, pozbawiony opieki zdrowotnej, po dwóch ciężkich zawałach, dosłownie dogorywał w Głębokiem. Mimo próśb o hospitalizację, zgłaszanych przez niego i kolegów, był w sposób doprawdy sadystyczny przetrzymywany uparcie w tym podłym miejscu odosobnienia. Umarł tam też w marcu 1982 roku, przed przybyciem lekarza, z powodu braku opieki medycznej; za jego zgon bezsprzecznie odpowiadają władze stanu wojennego. Jego śmierć, w kraju cywilizowanym niewytłumaczalna, z pewnością jednak uratowała życie kilku jego chorym współwięźniom. WRON bowiem zreflektowała się i przeniosła grupę Gierka do Promnika pod Warszawą, gdzie warunki bytowe nie zapraszały więzionych już wprost do umierania...

Los Gierka, na tle przeżyć sześciu pozostałych pierwszych sekretarzy KC PZPR, nie jest jednak w gruncie rzeczy odosobniony. Od początku Polski Ludowej nad jej politykami ciążyło jakieś szczególne fatum. Towarzyszyło ono wręcz od zarania całej formacji komunistycznej w Polsce, a także i w świecie. Tragiczny los komunistów polskich, których większość przed wojną zginęła w ZSRR, w tym wszyscy pierwsi sekretarze KPP, jest tego dodatkową ilustracją. Wracając jednak do pierwszych sekretarzy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, warto wspomnieć, że tylko jeden z nich – Edward Ochab, po dobrowolnym ustąpieniu z funkcji w 1956 roku, jeszcze przez lat dwanaście był członkiem Biura Politycznego, a więc ścisłego kierownictwa partii, a przez cztery lata był nawet przewodniczącym Rady Państwa.

Bolesław Bierut, szef stalinowskiej Polski, zmarł w Moskwie wkrótce po zakończeniu obrazoburczego dla niego XX Zjazdu KPZR. Mimo że ulica ukuła dosyć makabryczny dwuwiersz na temat jego śmierci: „Pojechał w futerku, powrócił w pudełku”, za jego zgonem najprawdopodobniej nie kryła się tysiącpalczasta dłoń KGB. Jego następca Edward Ochab – niedoceniony moim zdaniem przez historię – rządził tylko pół roku, po czym dobrowolnie zrobił miejsce dla Gomułki i jako jedyny tak zwany genesek (zwrot ukuty na Zachodzie dla przywódców KPZR – generalnyj sekrietar), jak wspomniałem powyżej, odszedł z najważniejszego w krajach realnego socjalizmu stanowiska w doprawdy europejskim stylu.

Władysław Gomułka ze stanowiska szefa PPR – matki PZPR – trafił do więzienia; natomiast z pozycji szefa PZPR odszedł w do dziś nie w pełni wyjaśniony sposób. Zdaniem profesora Andrzeja Werblana, sam „Wiesław (okupacyjny pseudonim Gomułki) uważał, że ze szczytów władzy” usunął go Breżniew. Jeśli nawet tak było, to omawiając jego upadek, nie można pomijać straszliwych błędów Gomułki, które w gruncie rzeczy doprowadziły do prawdziwie krwawej, jeśli nie wojny domowej, to rewolucji antykomunistycznej w miastach wybrzeża. Casus Gomułki, odsuniętego od władzy za pomocą nie do końca wyjaśnionego quasi-zamachu pałacowego, wypominano Gierkowi wielokrotnie i bezsprzecznie stanowił on dla generała Jaruzelskiego swoiste alibi moralne, gdy internował go w nocy ogłoszenia stanu wojennego.

Następca Gierka, Stanisław Kania, mimo że początkowo optował za przydzieleniem swemu poprzednikowi funkcji reprezentacyjnej – przewodniczącego partii, później konsekwentnie go niszczył, aż do momentu, gdy władzę po nim przejął generał Jaruzelski. Samego Kanię natomiast nie czekał co prawda los Edwarda Gierka, ale końcówka, jaką zgotował mu następca, doprawdy nie była elegancka.

Najlepszy los, w sposób najzwyczajniej nieoczekiwany, spotkał Wojciecha Jaruzelskiego – ostatniego sekretarza PZPR pełniącej jeszcze wówczas rolę tak zwanej siły przewodniej narodu. (Rakowski uznawany za ostatniego szefa PZPR był już pierwszym sekretarzem partii zwijającej się i pozbawionej władzy, a przez to co nieco kabaretowej, dlatego trudno go umieszczać w jednym szeregu z poprzednikami). Natomiast generał Jaruzelski, jakkcolwiekby na to patrzeć, ze stanowiska pierwszego sekretarza, odchodził z honorami, dzięki opozycji antykomunistycznej. Objął bowiem, po dramatycznym głosowaniu, stanowisko pierwszego prezydenta demokratycznej już prawie Polski. I gdyby nie końcówka jego urzędowania i sposób usunięcia z Belwederu, można by go nawet uznać za polityka zwycięskiego. Zwycięskiego jednak jedynie do czasu...

W sumie więc nie sposób oprzeć się refleksji, że funkcja pierwszego sekretarza PZPR należała do najbardziej ryzykownych posad w Polsce. Nie popełnię też wielkiego błędu, stwierdzając, że wszyscy „pomazańcy” pezetpeerowscy byli już w dniu obejmowania tego wymarzonego przez polityków PRL urzędu skazani na klęskę. Ten stygmat nieuchronnie złego końca dźwigał każdy z nich od dnia wyboru, który tym samym musiał być dniem, co najwyżej, pyrrusowego zwycięstwa.

Polityka, jako sposób na uzyskanie, a potem utrzymanie władzy, ma w sobie jakiś niezwykły porażający wręcz czar, który powoduje, że ludzie włączeni w jej tryby łatwo zapominają nie tylko o zwykłej przyzwoitości. Takie pojęcia jak przyjaźń, prawdomówność, uczciwość stają się dla nich pustymi słowami. Dotyczy to tak polityków komunistycznych, o których będę pisał na kartach poniższej książki, jak – nie bądźmy naiwni – również i tak zwanych polityków demokratycznych. Z tym że cena, którą muszą płacić ci ostatni za wejście do gry, jest nieporównanie niższa...

Część pierwszaDroga na szczyt
Młodość Edwarda Gierka

Edward Gierek przyszedł na świat 6 stycznia 1913 roku w Porąbce koło Dąbrowy Górniczej. Ziemia jego narodzin to Zagłębie Dąbrowskie – na przełomie stuleci zwane też Trójkątem Trzech Cesarzy. Tu bowiem od połowy XIX wieku, a ściślej inkorporacji do Austrii Rzeczpospolitej Krakowskiej – ustanowionej na kongresie wiedeńskim – łączyły się terytoria trzech zaborczych imperiów: Romanowych, Hohenzollernów i Habsburgów. Jak na historyczne ziemie polskie był to region uprzemysłowiony. Wyróżniał się licznymi szybami górniczymi, kryjącymi w swych wnętrzach wieże wyciągowe i windy do przewozu ludzi i węgla. Ludzie tu żyli z wydobycia węgla, a także z przemytu. Nie był to jednak region dostatni; uprzemysłowiony i zurbanizowany po bałaganiarsku – zdecydowanie różnił się in minus od pobliskiego pruskiego Górnego Śląska, a mimo to, dzięki trudnej i niebezpiecznej pracy pod ziemią, można tu było żyć zdecydowanie lepiej niż na pobliskiej Kielecczyźnie czy w Ziemi Piotrkowskiej.

Czas urodzenia przyszłego przywódcy Polski Ludowej był, jak dziś wiadomo, szczególny tak dla Polski, jak i Europy. Dla osób obeznanych z polityką gołym okiem było wówczas widoczne, że zbliża się wytęskniona przez Mickiewicza i pokolenia Polaków w kraju i na emigracji wielka wojna ludów. Po raz pierwszy od rozbiorów Polski, jeśli nie liczyć epoki napoleońskiej, miały przeciwko sobie stanąć armie trzech państw zaborczych. Za przyczyną tej wojny miała się zmienić mapa Europy i narodzić wyśniona przez siedem pokoleń Polska. Wielkie zawirowania historii porywają zwykle nieświadomych tego zwykłych ludzi i wpływają na ich losy często w sposób zasadniczy. Tak miało być również z nowo narodzonym chłopcem.

Edward Gierek był pierwszym dzieckiem Jana Gierka i Pauliny Gierek z domu Gojny. Dwudziestodwuletni ojciec noworodka był od niedawna górnikiem. Przybył za chlebem do Zagłębia z Kielecczyzny. Poznał tu szesnastoletnią Paulinę i wżenił się do szanowanej zagłębiowskiej rodziny górniczej, w której mężczyźni – od czterech co najmniej pokoleń – fedrowali węgiel.

Praca na dole przy wydobyciu „czarnego złota” należała wówczas do zajęć niepomiernie bardziej niebezpiecznych niż dzisiaj. Zawały, pożary i powodzie były w kopalniach chlebem powszednim. Właściciele kopalń jednak nie walczyli w sposób dostateczny z tymi zjawiskami. Nie zwykli bowiem zważać ani na warunki geologiczne, ani brak stosownych zabezpieczeń. Węgiel był wówczas głównym surowcem energetycznym, a tamte czasy nieprzypadkowo nazywano epoką węgla i pary. Dla ówczesnych przemysłowców życie ludzkie było tanie, tym bardziej że ludzi do pracy było w nadmiarze, a roboty stale brakowało: na miejsce każdego okaleczonego bądź zabitego czekały za bramą dziesiątki następców. Nic więc dziwnego, że mężczyźni parający się górnictwem nieczęsto dożywali starości, a dzieci górników nierzadko już w niemowlęctwie zostawały sierotami. W rodzinie Gojnych, jak świadczą relacje rodzinne, czterech mężczyzn zginęło pod ziemią. Byli to: ojciec Pauliny, dziad, brat i wuj. Wkrótce do tej listy miał dołączyć także i pierwszy w kopalni „Kazimierz” Gierek. W wieku 26 lat osierocił swego czteroletniego syna i roczną córkę.

Tragedia ta wydarzyła się w roku 1917. Trudne to były czasy. Mijał już trzeci rok I wojny światowej, a jej końca wciąż nie było widać. Zmagania frontowe przyniosły drożyznę i powszechne w walczącej Europie trudności aprowizacyjne. Ojciec Edwarda, jako górnik, nie został zmobilizowany do carskiej armii i chyba nie był specjalnie wrażliwy na losy wojny, skoro tak jak za cara Mikołaja po staremu wydobywał węgiel również i za kajzera Wilhelma.

O upodobaniach bądź poglądach ojca Edwarda niezbyt wiele już dziś wiadomo. Czteroletnie dzieci w rodzinach górniczych w tamtych czasach, tak jak i dziś trzymały się mocno przede wszystkim matczynej sukienki, a ojców zazwyczaj znały tylko z widzenia. Trzeba pamiętać, że ośmiogodzinny dzień pracy miał stać się zdobyczą ludzi pracy dopiero po wojnie – w wolnej już Polsce. W każdym razie, według opowieści Edwarda, jego ojciec miał być zwolennikiem PPS, w jakimś stopniu zaangażowanym w robotę partyjną. Na ile jednak jest to prawda, a na ile konfabulacja rodzinna, nie sposób dociec. Pewne natomiast, że dla czteroletniego Edwarda wydarzeniem równie mocnym jak śmierć ojca było odejście matki do pracy w przykopalnianej piaskami. Na szczęście bowiem dla przyszłego szefa PZPR właściciele kopalni, za sprawą odruchu serca, zlitowali się wówczas nad dwudziestodwuletnią wdową z dwójką dzieci i dali jej niezbędną dla przetrwania rodziny pracę. Nie bez wpływu na tę decyzję była też z pewnością danina krwi rodziny Gojnych złożona w podziemnych chodnikach kopalni zagłębiowskich.

Dla maleńkiego Edwarda nastał czas szczególnie trudny. Zanim trafił do ochronki, a był to dla matki fakt bardzo pożądany, przez pewien okres musiał opiekować się roczną siostrą. Skomplikowane to było szczególnie wtedy, gdy matka chodziła z kontrabandą do pobliskich Niemiec i Austrii. Z tamtego okresu zapamiętał, jak wypatrywał za nią oczy w oknie, a także jak wraz z nią zatykał mokrymi szmatami szpary w drzwiach i oknach. W dni deszczowe, a więc niżowe, mieszkańcy bieda-domków, a do takich zaliczał się ich dom w Porąbce, na wszelkie sposoby zabezpieczali się przed swędem węglowym towarzyszącym jesiennym smogom. Matka na wszelkie sposoby radziła sobie z nieszczęściem, które stało się udziałem jej i jej bliskich. Z konieczności, czy też dzięki swemu genetycznemu dziedzictwu, stała się kobietą niezwykle zaradną i twardą. Na swe dzieci nie tylko samodzielnie zarabiała, lecz także dbała o nie, aby nikt nie mógł drwić z ich sierocego losu. Dzięki temu Edward wraz z siostrą, jak podkreślał to po latach były genesek polskiej partii, należeli do dzieci czystych i zadbanych.

Matka, dzięki niezaprzeczalnej dzielności, zajęła na zawsze w życiu syna miejsce szczególne. Chętnie się jej radził nie tylko jako dziecko, lecz także i później, gdy stał się osobą publiczną, wywierającą przemożny wpływ na życie w Polsce. Ich wzajemne stosunki cechowało, aż do jej śmierci – pod koniec lat osiemdziesiątych – głębokie oddanie. Edward Gierek podkreślał też zawsze, że matka zaszczepiła mu poczucie szacunku dla ludzi, niezależnie od zajmowanej przez nich pozycji społecznej. Bez popełnienia wielkiego błędu można stwierdzić, że matka w życiu Gierka pełniła rolę swego rodzaju busoli. Nie wyprzedzając faktów należy nadmienić, że Paulina Gierek na zawsze została kobietą skromną i kariera syna nigdy nie zawróciła jej w głowie. Do śmierci, mimo licznych namów syna, nie dała się skusić ani na zmianę mieszkania, ani miejscowości swego pobytu. Zawsze powtarzała: to co jest moje, jest moje, a cudzego nie chcę ani nie pragnę. Ludzie potrafili dostrzec jej niekłamaną skromność. Nic więc dziwnego, że za trumną jej podążało około 40 tysięcy ludzi, a zmarła w 1988 roku, a więc wiele lat po politycznym upadku syna.

Sytuacja rodziny Gierków zdecydowanie poprawiła się dopiero w roku 1920. Stało się tak jednak nie za sprawą odzyskanej właśnie przez Polskę niepodległości, lecz dzięki ponownemu małżeństwu Pauliny Gierek. Jej nowym towarzyszem życia został Antoni Janos – górnik z kopalni „Kazimierz”, do niedawna żołnierz carski, a po upadku caratu – polski. Bez popełnienia szczególnego błędu można stwierdzić, że musiał być człowiekiem nietuzinkowym. Wówczas bowiem sytuacja mężczyzny mającego zawód i pracę była prawdziwie uprzywilejowana. Dawała mu też możliwość przebierania w kandydatkach na żonę, bez przesady jak w ulęgałkach. Fakt, że zdecydował się na małżeństwo z kobietą dwudziestopięcioletnią, obarczoną dwójką dzieci: siedmioletnim synem i czteroletnią córką, świadczy, że Paulina była kobietą interesującą, dla której warto było komplikować sobie życie. Edward Gierek dla swego ojczyma po latach miał tylko słowa uznania. Napisał o nim w swej książce – Smak życia: „Był człowiekiem dobrym, kochał matkę, nigdy też nie dał nam odczuć, że jest ojczymem”.

W roku 1919 młody Gierek rozpoczął naukę. Pierwszym jego zakładem edukacyjnymi była czteroklasowa szkoła powszechna w Porąbce. Uczył się pilnie i, jak zapewnia, nie wagarował, bo lubił chodzić na lekcje. Nie było mu jednak pisane długo uczęszczać w Polsce do szkoły powszechnej. Ojczym, Antoni Janos, był bowiem człowiekiem przedsiębiorczym i wkrótce po żeniaczce doszedł do wniosku, że nie ma co liczyć na poprawę sytuacji bytowej nad Wisłą. Nowa Rzeczpospolita nie potrafiła bowiem sprawnie rozwiązać problemów ekonomicznych stojących przed tylko co zjednoczonym krajem. Polska rodziła się w bólach i władze ówczesne nie miały pomysłu na rozwój ekonomiczny kraju. W makroskali przejawiało się to zmniejszeniem produkcji przemysłowej. W rezultacie poziom produkcji z roku 1913 ziemie polskie osiągnęły dopiero w przededniu utraty drugiej niepodległości. Podobne problemy miał również przemysł górniczy. Tuż po powstaniach i przyłączeniu Katowic do Polski wojna, poprzednio toczona na froncie, przeniosła się do sfery gospodarczej. Kopalnie, formalnie polskie, a tak naprawdę obce, za poduszczeniem właścicieli zza granicznego kordonu zmniejszyły produkcję, nie oglądając się na interes nowego państwa. W związku z tym na Śląsku i w Zagłębiu (to ostatnie pozostało po wojnie w województwie kieleckim; na wszelki wypadek nie myślano o jego zintegrowaniu z pobliskim Śląskiem) wzrastało bezrobocie i spadały zarobki. Sytuacja skłoniła rodzinę Edwarda Gierka do emigracji za chlebem do Francji.

Polscy górnicy byli wówczas poszukiwanymi robotnikami nad Sekwaną. Na Śląsku i w Zagłębiu istniały oficjalne urzędy rejestrujące rodziny, które chciały emigrować. Formalności nie były kłopotliwe, dzięki czemu późną wiosną 1923 roku – po dwóch miesiącach oczekiwania – ojczym wraz z matką Gierka i siostrą znaleźli się w pociągu wiozącym ich na zachód. W pociągu tym nie było jednak Edwarda. Dziesięcioletniego wówczas chłopca zatrzymała jaglica. W tamtych latach była to choroba groźna i kłopotliwa. Aby bez przeszkód emigrować, należało jej leczenie zakończyć w kraju. Francuzi bowiem jak ognia obawiali się przywleczenia przez emigrantów chorób, zwłaszcza zakaźnych, i od czasu do czasu przeprowadzali wyrywkowe badania zdrowotne na granicy. Rodzina nie mogła zatem ryzykować otrzymania nakazu powrotu do Polski i Edwarda, aż do pełnego wyleczenia, pozostawiono u krewnych matki w Zagłębiu. We Francji zjawił się więc młody Gierek pół roku po swej rodzinie. Przyjechał ze znajomymi kolejnym transportem kolejowym, jakim wówczas za chlebem jeździli emigranci.

Miejscem pierwszego osiedlenia się rodziny przyszłego przywódcy Polski Ludowej był Masyw Centralny, a konkretnie – miasteczko górnicze Messeix. Tam, wkrótce po przybyciu, młody Gierek rozpoczął naukę w szkole francuskiej. Mimo że początkowo nic na lekcjach nie rozumiał, matka uparła się, aby uczęszczał do miejscowej szkoły. Początkowo – jak wspominał – słuchał lekcji prowadzonych w miejscowym języku jak tureckiego kazania, ale z upływem miesięcy coraz lepiej znał język, tak że po trzech latach ukończył francuską podstawówkę (pierwsze cztery lata zaliczono mu na podstawie świadectwa z Porąbki). Ten szlif szkolny okazał się dla Gierka niezmiernie korzystny. Dzięki niemu nie podzielił losu tych emigrantów z Polski, którzy, opuszczając Francję, nawet po dziesięciu latach nie znali języka Moliera. Natomiast Gierek, jak na górnika-emigranta, dobrze opanował francuski język literacki, tak w mowie, jak i w piśmie. Pomocne mu w tym było bez wątpienia zamiłowanie do słowa pisanego. Edward od wczesnych lat lubił pasjami pochłaniać książki początkowo polskie, a później również francuskie.

Edukacji chłopca szczęśliwie nie stanęło na przeszkodzie zdumiewająco wielkie upodobanie ojczyma do podróżowania. Wskutek tej jego wady, czy też zalety, we wczesnej młodości Edward Gierek zjeździł wraz z ojczymem i rodziną właściwie wszystkie regiony Francji, w których znajdował się przemysł wydobywczy – głównie węglowy. Nie wiemy, jak z tą pasją męża radziła sobie pani Paulina, natomiast pasierb Antoniego Jonasa, jak mówił po latach, nie miał nic przeciwko temu. I tak dwa lata po przyjeździe do Francji ojczym wraz z rodziną przeniósł się pod Marsylię do miasteczka Gardanne i tam zatrudnił się przy budowie kopalni węgla. To nowe miejsce widać nie zaspokoiło jego oczekiwań, bowiem już w 1926 roku, wraz z całą rodziną, młody Gierek znalazł się na północy Francji w okolicach Donai w miejscowości Arenberg-Wallers.

To górnicze miasteczko, typowo węglowe, z „familiakami” – budynkami charakterystycznymi dla osiedli górniczych w Europie – w życiu Gierka zajęło specjalne miejsce. Tam bowiem, mając zaledwie 13 lat, rozpoczął pracę pod ziemią jako młody górnik – ładowacz wózków. Pracę uzyskał – dzieciak jeszcze – dzięki świadomemu rodzinnemu fałszerstwu. Otóż we Francji, w latach dwudziestych, pracować w kopalni można było dopiero po ukończeniu 14 roku życia. Tymczasem Gierkowi do tego wieku brakowało roku. Wystarczyło jednak, że rodzice w stosownym urzędzie poświadczyli, że Edward urodził się nie w 1913 roku, lecz w 1912 roku i... sprawa była załatwiona. Szczęśliwie dla nich młody chłopak nie był mikrusem; zawsze, jak na swój wiek, był wyrośnięty i rozwinięty; bez trudu zaliczono go więc do czternastolatków.

Pracę pod ziemią rozpoczął bez żadnego przeszkolenia. Otrzymał stosowny strój z hełmem, numer górniczy – w Polsce zwany wówczas z niemiecka „marką” i bez przesady można powiedzieć, że pierwszego już dnia, niemal z godziny na godzinę, przystąpił na dole do ładowania węglem wózków górniczych. Od tego dnia pracował tak tydzień w tydzień, od poniedziałku do soboty, przez pełne osiem godzin dziennie. Nieuchronny dla tak młodego chłopca szok, wynikający z pracy na dole – w ciasnych i ciemnych, wilgotnych korytarzach, musiał znieść bez zmrużenia oka. W rodzinach górniczych, nawet dla trzynastoletnich adeptów zawodu, nie było miejsca na mazgajstwo. Dla Edwarda Gierka, który powinien jeszcze siedzieć w szkolnej ławie, a popołudniami zbijać bąki z kolegami i biegać po podwórkach, bezpowrotnie skończyło się dzieciństwo. Z pewnością tradycja rodzinna i niemal genetyczne przystosowanie do pracy w kopalni pomogły trzynastolatkowi podołać trudom niebezpiecznego zawodu. Bezwzględna szkoła życia – jakiej zaznał w dzieciństwie – miała, jak się okazało w przyszłości, bardzo się przydać późniejszemu przywódcy Polski Ludowej.

Dzięki dodatkowemu – w rodzinie – zatrudnieniu Edwarda w kopalni, jak również pracy matki zajmującej się przepierkami i sprzątaniem w zamożniejszych domach, sytuacja materialna rodziny Janosów znacznie się poprawiła. Trzeba bowiem wyraźnie podkreślić, że zaradna pani Paulina nie chciała słyszeć o spędzeniu reszty życia poza krajem. Pragnieniem jej, a podporządkowała jego realizacji całe swe życie we Francji, była budowa przyzwoitego domu w Zagłębiu. Nic więc dziwnego, że jeszcze przed wyjazdem za chlebem pani Janosowa, primo voto Gierkowa, znalazła działkę w Zagórzu i na niej – korespondencyjnie poniekąd – bo z pomocą rodziny pozostałej w Zagłębiu, wzniosła nową siedzibę dla siebie i swych najbliższych. Do tego celu, jakże dla niej trudnego do osiągnięcia, matka Gierka zdążała z prawdziwie górniczym uporem i żelazną konsekwencją. Odmawiała sobie, mężowi i dzieciom wszystkiego, byle tylko osiągnąć to, co sobie zaplanowała. Od pierwszych też dni, gdy Edward zaczął pracować, wbijała mu do głowy, że i on musi odkładać pieniądze na swój własny dom. Pamiętaj, powtarzała mu często, jak sam na siebie nie zarobisz, to nikt ci nic nie da. Od początku też odrzucała wszelką myśl o pozostaniu we Francji na stałe. Mimo że Polacy byli przez Francuzów dobrze traktowani, często mawiała: nasze miejsce jest w Polsce. Tutaj na obczyźnie – zapewniała z przekonaniem – zawsze będziemy przybłędami. Gdy coś się złego zdarzy – gdy będzie wzrastało bezrobocie – to w pierwszej kolejności będą naszych zwalniali i my wszystkiemu będziemy winni. Ta głęboko atawistyczna, wręcz plemienna świadomość towarzyszyła jej zawsze i trzeba przyznać, że potrafiła ją wykorzystać, nie aby zaszczepiać sobie i najbliższym ksenofobiczne odruchy, lecz by czerpać z niej siłę wewnętrzną. A o nadrzędnej zasadzie życiowej, że aby przetrwać i wyjść na swoje, trzeba być twardym, została aż nadto dobrze przekonana przez wdowie koleje losu.

Edward Gierek czuł się coraz lepiej we Francji, zwłaszcza od czasu, gdy zaczął samodzielnie zarabiać na życie. Dzięki temu, że wiele czytał, był ciekawy życia i świata, a także uczęszczał na zajęcia, jak byśmy dziś powiedzieli, świetlicowe, i to nie tylko polskie, adaptował się w miejscowych warunkach wyśmienicie. Coraz też lepiej – jak mówił po latach – wtapiał się w świat kultury francuskiej. Był członkiem towarzystwa kulturalno-oświatowego, a także aktywnie uprawiał sport. Mimo że Polacy należeli do biedniejszych mieszkańców osiedli górniczych i stać ich było na mniej niż Francuzów, to nie odczuwali oni zazwyczaj z ich strony dyskryminacji, a także nie tworzono wobec nich szczególnego dystansu towarzyskiego. Adaptacja w zawodzie górniczym była bezsprzecznie łatwiejsza niż w innych profesjach. W znacznym stopniu, jak przyznał po latach Gierek, zawdzięczali to wspólnej niebezpiecznej pracy, a także religii. Katolicyzm był w ich wypadku czynnikiem spajającym, a nie dzielącym, jak to bywało z polską emigracją w krajach protestanckich.

Choć w Arenberg-Wallers rodzinie Gierka żyło się wygodnie, a on sam wkroczył, jak wówczas uważał, w wiek męski (oficjalnie ukończył tam bowiem lat siedemnaście, a naprawdę, jak wiemy, szesnaście), to jednak wraz z ojczymem zdecydował się opuścić gościnną miejscowość. Był rok 1929 i w Europie oraz na świecie zaczynał się wielki – największy w historii kapitalizmu – kryzys gospodarczy. Ojczymowi, nie znającemu dotychczas Paryża, zamarzyło się jednak, aby wraz z młodym pasierbem wyjechać w poszukiwaniu pracy właśnie do stolicy. Spędzili tam, niezbyt szczęśliwie, cały tydzień na dworcach i w noclegowniach. Między innymi nocowali na rue de Jordan w barakach Armii Zbawienia. Nie był to z pewnością Paryż z oleodruków – wyśniony i opiewany w pieśniach ani sławiony przez turystów, jak po latach zapewniał Gierek. A jednak czas, jaki tam spędzili, nie był dla nich całkiem stracony, bowiem w biurze pośrednictwa pracy otrzymali wtedy skierowanie do Ronchamps koło Belfordu w zachodniej Francji. Tam spędzili wraz z rodziną pełny rok, po czym przenieśli się do Alzacji, do miejscowości Esisheing, gdzie pracowali w kopalni potasu.

Kopalnia potasu okazała się dla ojczyma Gierka zabójcza. W szybkim tempie tracił w niej zdrowie. Niewątpliwie dały wówczas o sobie znać przejścia wojenne. Sześć lat spędzonych w okopach początkowo pierwszej wojny, a następnie wojny polsko-bolszewickiej i powstań śląskich nie mogły minąć bez śladu. Niepostrzeżenie ojczym Gierka – Antoni Janos – zapadł we Francji na trudno wówczas uleczalną gruźlicę. Dla cierpiących na tę chorobę praca pod ziemią, a szczególnie w kopalni potasu, równała się w zasadzie wyrokowi śmierci. W przystępie rozpaczy ten dzielny emigrant z Polski raz jeszcze spróbował nie poddawać się i poszukał przyjaźniejszego, jak sądził, dla siebie, środowiska naturalnego w... kopalni węgla w miejscowości La Forrest w departamencie Pas de Calais. Decyzja ta niestety miała dla niego tragiczne następstwa. Ponieważ nie stać go było na życie bez pracy i to do tego nie w kopalni, dosłownie marniał w oczach... Trzeba pamiętać, że nie istniał jeszcze w tamtych czasach system ubezpieczeń, gwarantujący środki do życia robotników w razie utraty zdrowia w pracy zawodowej. I chociaż po kopalni potasu warunki w kopalni węgla wydawały się znośniejsze, nie wytrzymał w niej długo i w 1932 roku musiał już na zawsze opuścić Francję. Wracał do kraju jako człowiek śmiertelnie chory, niezdolny już nie tylko do pracy, lecz także do życia. Wkrótce po powrocie zmarł w Zagórzu. Jedyną pociechą jego ostatnich dni był fakt, że umierał we własnym domu, zbudowanym z nadsyłanych przez dziesięć lat oszczędności. Po latach Edward Gierek stwierdził, że zrozumiał, niestety po czasie, powody tej szamotaniny ojczyma – uciekającego daremnie i bezskutecznie po całej Francji przed śmiertelną chorobą, czyniącą coraz większe spustoszenie w jego organizmie. To przeczucie bliskiej śmierci – jak stwierdził – pędziło go tak z miejsca na miejsce, aż do nieuchronnego końca.

Po wyjeździe do Polski ojczyma, matki i siostry Edward Gierek pozostał sam we Francji. Siostra co prawda wkrótce miała powrócić w tamte strony, aby wyjść za mąż za kolegę starszego brata – również górnika, matka natomiast osiedliła się już na stałe w ojczyźnie. Tym razem zamieszkała jednak we właśnie wzniesionym nowym domu w Zagórzu, a nie w Porąbce, z której wyjechała do Francji przed dziewięciu laty. Po podchowaniu swych dzieci i po śmierci drugiego męża po raz trzeci spróbowała założyć nową rodzinę. Wyszła (znowu) za górnika. Nowy mąż nazywał się Władysław Koziak. Ojczym, którym Edward ponownie został obdarzony przez matkę – nie przyjechał zresztą na jej ślub do Polski – tym razem jednak nie odegrał już w życiu przyszłego sekretarza żadnej szczególnej roli. Dwudziestoletni bez mała mężczyzna, od siedmiu lat fedrujący pod ziemią, nie potrzebował ani nowego przewodnika, ani opiekuna.

Wraz z opierzeniem zawodowym Gierka przyszedł czas na samookreślenie polityczne. Dla młodego górnika z Polski w czasie ogromnego kryzysu lat trzydziestych, o ile chciał być człowiekiem aktywnym politycznie, nie mogło być innej drogi niż sięgnięcie po legitymację partii komunistycznej bądź socjalistycznej. Bez ogródek trzeba stwierdzić, że bardziej pociągająca dla młodych ludzi, zwłaszcza we Francji, była wówczas ideologia komunistyczna. Komuniści mieli zdecydowanie radykalniejszy program i zmierzali na skróty do celu, jakim było stworzenie państwa bezklasowego. Komunizm zapowiadał budowę państwa ludzi równych – bez kapitalistów i wyzyskiwaczy. Dla Gierka, emigranta żyjącego w obcym kraju, ważny, a także z pewnością sympatyczny, był też internacjonalizm komunistów. Wśród nich, a przynajmniej w partii francuskiej, nie było podziałów narodowych, rasowych czy wyznaniowych. Głosili oni ideę braterstwa ludów bez względu na kolor skóry. We Francji, co ważne, komunizm był internacjonalny; nie rosyjski, a co najwyżej proradziecki. Pomiędzy radzieckością a rosyjskością nikt tam – przeciwnie niż w Polsce – nie czynił znaku równania. Trzeba też rozumieć, że takie właśnie postrzeganie komunizmu we Francji uniewrażliwiało miejscowych Polaków na tak istotną nad Wisłą rusofobię. O ile ta fobia, plus znak równania czyniony w Polsce przez propagandę międzywojenną pomiędzy „Bolszewią” a nacjonalizmem wielkoruskim robiły swoje, to we Francji z pewnością nie dotyczyło to Gierka. Pozbawiony był bowiem w sposób jednoznaczny antyrosyjskich urazów. Nawet ojczym – osoba ważna dla niego – mimo że walczył w 1920 roku z najazdem Tuchaczewskiego, nie był rusofobem, miał bowiem za sobą kilka lat spędzonych na froncie rosyjsko-niemieckim właśnie w mundurze carskim. Jak więc się dziwić, że Edward Gierek – młody górnik jedzący chleb francuski – uległ bez trudu tej pięknej i wręcz porywającej idei dziś zwanej wielką utopią, skoro na świecie, jak długi i szeroki, uległo jej całe pokolenie, a po nim co najmniej jeszcze następne.

Do partii wprowadzili Gierka starsi koledzy. Głównie Polacy. Po latach wspominał pierwsze zebrania, w których uczestniczyli Jan Kwiecień – po powrocie do kraju osadzony w Berezie Kartuskiej, Karol Bołądz i Jan Sobieski. Od nich otrzymał Gierek kilka książek uznawanych przez kolegów za podstawowe dla przyszłego komunisty. Były to Manifest Komunistyczny i prace Bucharina, Lenina i Stalina – typowe „abc” komunisty, lecz nic ponadto. Po zapoznaniu się z tymi lekturami i krótkim namyśle – w 1931 roku, a więc w wieku osiemnastu lat, wstąpił do Francuskiej Partii Komunistycznej.

Przynależność do partii wymagała od każdego członka aktywności na miarę zajmowanej pozycji zawodowej, wieku i doświadczenia. Jako najmłodszy członek komórki partyjnej Gierek nie był, co zrozumiałe, człowiekiem od rozkazywania, a jedynie od słuchania i wykonywania poleceń, trzeba przyznać od razu, raczej banalnych i nadzwyczaj prostych. Był więc w swej partyjnej komórce w tym okresie trochę łącznikiem, a trochę chłopcem na posyłki. Mimo braku szczególnej pozycji, wynikającej z młodego wieku, należał do ludzi lubianych. Miał jedną, zdecydowanie ujmującą cechę: nigdy się nie wymądrzał i słuchał uważnie innych. Ta jego, nie tak często w końcu wśród młodych spotykana, właściwość powodowała, że był dobrze przyjmowany i traktowany przez kolegów i przyjaciół. Jego postawa zagwarantowała mu, jak się okazało, więcej, niż mogła przynieść jego rzeczywista wiedza czy inteligencja. Gierek tę swoją cechę określił po latach nadzwyczaj lapidarnie: lepiej nic nie powiedzieć, niż powiedzieć coś głupio.

Wstąpienie Gierka do partii oznaczało jego odejście od Kościoła. To rozejście, trzeba powiedzieć, nie było ani gwałtowne, ani, jak to często bywa, wrogie. Warto jednak zaznaczyć, że jak na górnika był od młodych lat nietypowo obojętny religijnie. Jest to wręcz zastanawiające, ponieważ górnicy – z racji zawodowych niebezpieczeństw – starają się zawsze trzymać sztamę z Bogiem. Z drugiej strony, było co najmniej dziwne, że syn bardzo pobożnej matki, a pani Paulina była przez całe życie osobą głęboko religijną, choć nie dewocyjną, od wczesnych lat miał do religii zastanawiający dystans. Gierek twierdził, że nie bez wpływu na to były jego lektury, a także brak gorliwości religijnej ojczyma. Dosyć, że wstępując do partii bez skrępowania oświadczył matce, że rozstaje się z Kościołem. Trzeba przyznać, że matka – mimo że musiało ją to zaboleć – przyjęła słowa syna ze spokojem. Po latach miała wyznać, iż sądziła, że to chwilowe. Chociaż Gierek zawsze był odległy od wszelkiego dogmatyzmu, a także zacietrzewienia ideowego, tamtej decyzji pozostał wierny do śmierci. Z drugiej jednak strony, nawet przeciwnicy Gierka doceniają jego zupełnie nie dogmatyczny, z punktu widzenia doktryny państw realnego socjalizmu, stosunek do religii. Z Bogiem nigdy nie wadził się bowiem bez potrzeby i po objęciu w Polsce władzy w grudniu 1970 roku zawiesił na kołku wojnę religijną z Kościołem, toczoną, jak wiadomo, ze zmiennym szczęściem przez cały okres pozostawania u władzy Władysława Gomułki, nie mówiąc już o latach bierutowskich.

Nie uprzedzając biegu wydarzeń, warto w tym miejscu odnotować tak ambiwalencję religijną Gierka, jak i letni, w gruncie rzeczy, jego stosunek do ideologii jako takiej. Noszona w kieszeni legitymacja partyjna nigdy nie skłoniła go do oceniania ludzi według ich stosunku do dogmatów marksistowskich. Gierek nie był – moim zdaniem – marksistą z krwi i kości, jakim z pewnością był Gomułka. Sądzę też, że marksizm nigdy nie zastąpił mu religii. Tym różnił się zasadniczo od partyjnych rówieśników – wychowanych w Polsce i szkolonych ideologicznie na wschodzie. Oni z pewnością autentycznie żyli sporami ideowymi toczonymi wówczas między stalinistami a trockistami czy też pomiędzy bolszewikami a socjaldemokratami. Tymczasem dla Gierka socjaldemokratyzm nigdy nie stał się „bagnem wartym tylko potępienia i unicestwienia”. Z powodu braku tej jakże pożądanej u wiernych synów partii komunistycznej dogmatycznej wierności, czy mówiąc z rosyjska krupnosti komunistycznej, Gierek nie był skory poświęcać dla różnic ideowych czyjejś przyjaźni bądź choćby tylko dobrych stosunków koleżeńskich. Nawet po latach smutnych dla niego doświadczeń życiowych podkreślał z zazdrością, że Francuzi mogą zażarcie kłócić się o politykę, ale to nie przeszkadza im w pójściu do bistra na kufel piwa, by porozmawiać o życiu. W Polsce natomiast, jak stwierdził ze smutkiem po stanie wojennym i internowaniu, było to trudne – albo wręcz niemożliwe.

Wraz z wyjazdem ojczyma wywołanym, jak wiemy, śmiertelną chorobą, skończyły się na zawsze Gierkowe wędrówki po Francji. Nie miał widać natury nieokiełznanego globtrotera i cenił sobie nade wszystko spokój i stabilizację życiową. Dzielił czas pomiędzy pracę zawodową, niezbyt absorbującą działalność partyjną, klub sportowy i Towarzystwo Kulturalno-Oświatowe. W tym ostatnim z upodobaniem uczestniczył jako aktor amator w wystawianiu sztuk teatralnych. Żadne z tych zajęć nie zajmowało go jednak bez reszty. Można więc domniemywać, że gdyby nie ogłoszony strajk w kopalni i wynikłe z tego bardzo poważne dla niego perturbacje życiowe, Gierek pozostałby we Francji co najmniej do wojny. Stało się jednak inaczej i po raz pierwszy o jego przyszłości miała zadecydować polityka. W 1934 roku właściciele kopalni postanowili zwolnić z pracy kilkudziesięciu Polaków. Formalnie czynili to z powodów ekonomicznych, a naprawdę chodziło im przede wszystkim o usunięcie osób o buntowniczym charakterze, zaangażowanych w działalność związkową, a może komunistyczną. Na liście górników do zwolnienia nie było Gierka. Mimo to, gdy koledzy ulokowani wyżej od niego w strukturach partyjnych zarządzili lokaut strajkowy pod ziemią, bez wahania zgodził się z decyzją partii, a nawet został aktywistą strajkowym.

W strajku wzięli udział nie tylko Polacy, lecz także Francuzi. W rezultacie praca we wszystkich szybach solidarnie zamarła na trzy dni i wszystkim wydawało się, że protest zakończył się sukcesem. Tym bardziej że dyrekcja oficjalnie skapitulowała wobec górniczej solidarności i zapowiedziane zwolnienia zostały odwołane w czasie rokowań z komitetem strajkowym, jak miało się okazać, w sposób perfidny. Niespodziewanie bowiem na wyjeżdżających z dołu górników nie czekały ani kwiaty, ani fanfary, lecz policja. Najaktywniejsi z nich, uznani za organizatorów protestu, odwożeni byli tak zwanymi sukami policyjnymi wprost do więzienia. Natomiast mniej aktywni wywrotowcy – jak o nich mówiono w oficjalnych dokumentach – odstawieni byli na noc do domu, bez prawa jego opuszczania. A rano przewieziono ich na stację, wręczono bilety do granicy polskiej i wsadzono do przygotowanych specjalnie wagonów. Gierek znalazł się w tej drugiej grupie, natomiast jego szwagier został aresztowany i następnie sądownie skazany na kilka miesięcy pobytu we francuskim więzieniu.

I tak, dosłownie z dnia na dzień, zawalił się francuski i zawodowy, zdawałoby się pewny świat Edwarda Gierka. Runęła cała jego stabilizacja życiowa. Za drobny flirt z partią komunistyczną, zdyscyplinowanie i podporządkowanie się wezwaniu do solidarnościowego strajku stracił tak pracę, jak i trudno zdobytą pozycję zawodową, a więc w sumie – swoje wydawało się mocno osadzone miejsce pod słońcem. Komunizm, jak przekonał się pierwszy raz w życiu, nie był zwykłym majówkowym sposobem na spędzenie życia. Komunizm od swoich wyznawców wymagał ofiar. Tymczasem na tak wielką ofiarę Gierek nie był z pewnością przygotowany. Nie miał jak widać natury bojówkarza rewolucjonisty pragnącego za wszelką cenę zmienić świat.

Wracał do Polski ze stemplem buntownika – komunizującego rewolucjonisty – i z wilczym biletem, oznaczającym absolutny zakaz powrotu do Francji. Cena, jaką płacił za sympatie polityczne, za swą pierwszą robotę partyjną, była więc nadzwyczaj wysoka. Wracał do nieznanego i w sumie obcego kraju, którego miał prawo się obawiać. W Polsce, nie tak jak we Francji, partia komunistyczna była zdelegalizowana i legitymacja członkowska FPK w żaden sposób nie mogła być dobrą przepustką do życia zawodowego i publicznego. Szczerze też mówiąc, o Polsce miał zaledwie niewielkie pojęcie i pamiętał ją jedynie mgliście. Nienajlepsze dziecięce wspomnienia, opowiadania matki i ojczyma oraz listy pisane z kraju nigdy nie stanowiły zachęcającej rekomendacji do powrotu. Po jedenastu latach spędzonych we Francji, po ośmiu latach fedrowania w tamtejszych kopalniach był już człowiekiem bezsprzecznie ukształtowanym, mającym własne nawyki, upodobania zawodowe i towarzyskie, a także proste, ale sympatyczne, w gruncie rzeczy mieszczańskie, cele życiowe. Lubił życie, jakie wiedli robotnicy francuscy – znajdujący się wówczas, bez dwóch zdań, na zupełnie innym, wyższym stopniu cywilizacyjnym od tego, jakie było udziałem górników w Polsce. A teraz po katastrofie życiowej, jaką okazał się dla niego strajk zakończony wydaleniem z kraju nad Sekwaną, zdążał w nieznane pociągiem do Zbąszynia, a stamtąd do Zagłębia.

Na miejscu, w Zagłębiu – gdy już do niego przybył – kraj oglądany od nowa, z nawiązką potwierdził najgorsze przewidywania. Dla młodego Gierka nie było pracy, a tym samym żadnych perspektyw życiowych. Pierwsze, co zrobił po wstępnym zainstalowaniu się w domku matki w Zagórzu, było zgłoszenie się do Urzędu Pracy w Dąbrowie Górniczej. Tam też wkrótce otrzymał swą miesięczną piętnastozłotową zapomogę. Było to za mało, aby żyć, a za dużo, aby umrzeć. Polska ówczesna – jak miał się szybko przekonać – była krajem nieprzyjaznym dla osób niezamożnych. Bezrobocie należało do największych w Europie, dochód narodowy wzrastał wolno, produkcja przemysłowa po dwudziestu latach nie tylko nie przekraczała tej z 1913 roku, lecz wciąż nie mogła się z nią zrównać. Do tego wszystkiego kraj był wstrząsany strajkami, buntami chłopskimi, a Galicja wschodnia pacyfikacjami... Nie wiem, czy wówczas Gierek żałował swych sympatii politycznych znad Sekwany. Po latach na ten temat nie chciał mówić. Dość, że po powrocie do kraju przezornie nie odnowił związków z partią komunistyczną. Przyznajmy jednak, że dla człowieka nietutejszego, w obcym środowisku, odnalezienie komórki nielegalnej partii nie było proste. Z drugiej strony, nawiązanie takiego kontaktu musiało się równać wielkim kłopotom i kto wie, czy nie aresztowaniu. Był to czas bezwzględnych polowań policji na komunistów. Wtedy właśnie w Chorzowie na Śląsku został aresztowany, a potem skazany w głośnym procesie na wieloletnie więzienie sekretarz KPP na Górnym Śląsku – Władysław Gomułka. O ironio, miało go to uchronić przed bardzo prawdopodobnym zamordowaniem w ZSRR, w czasie likwidowania przez Stalina Polskiej Partii Komunistycznej.

Tę prawdziwą, dla górnika z wilczym biletem, kwadraturę koła wyrażającą się beznadziejnym w sumie szukaniem sposobu na przeżycie bez pracy, przerwało otrzymanie przez Gierka karty powołania do wojska. Mimo że nie liczył się ze służbą wojskową, której jako emigrant na ziemi francuskiej nie podlegałby, skierowanie do wojska przyjął, jak mówił, z ulgą. Dwa lata w wojsku zwalniały go z krępującego poczucia bycia darmozjadem. Życie za pensję górniczą nowego ojczyma mu się nie uśmiechało. Gdy więc na koszt państwa otrzymał, mówiąc dzisiejszym językiem, chatę i michę, przyjął ją z nieskrywaną ulgą! Doprawdy trudno się dziwić, że Gierek, przywykły od 13 roku życia do samodzielności finansowej, teraz z najwyższym trudem godził się prosić matkę o pieniądze na piwo bądź papierosy.

Jako rekrut w wojsku przyjęty został dobrze. W kraju kilkudziesięcioprocentowego analfabetyzmu kandydat na żołnierza znający obcy język, do tego bardzo wówczas ceniony francuski, mający solidne przeszkolenie ogólnorzemieślnicze – jak byśmy to dziś powiedzieli – był prawdziwym rarytasem. W nowej sytuacji sprawdził się jego pęd do samokształcenia, przejawiający się uczęszczaniem na przeróżne kursy w kopalni poprawiające status zawodowy adeptów. Okazało się, że słusznie w dotychczasowym życiu zawodowym nie chciał stać w miejscu. Trzeba wiedzieć, że gdy Edward Gierek opuszczał Pas de Calais, nie był już zwykłym ładowaczem wózków, lecz górnikiem pracującym w kamieniu, przy tak zwanych odstrzałach górniczych. Gdy wrócił do Polski, miał za sobą, jak stwierdzili rejestrujący go w komisji wojskowej oficerowie z RKU, przeszkolenie w dziedzinie obsługi materiałów wybuchowych, jak i ukończony kurs elektryka. Nic więc dziwnego, że otrzymał powołanie nie do zwykłej piechoty czy kawalerii, lecz do elitarnego I Pułku Artylerii Motorowej w Stryju. Gierka w tamtych dniach zdumiewał brak w jego papierach wojskowych informacji o epizodzie komunistycznym we Francji. W jednostce wiedziano o nim jedynie, że został wydalony z Francji za udział w strajku w obronie polskich górników. Jego przynależność do FPK była natomiast najzwyczajniej nieznana. On natomiast, co zrozumiałe, nie chwalił się tam uzyskaną legitymacją. Ponieważ w ówczesnej Polsce udział w strajku nie robił na nikim wrażenia, więc fakt, jak po latach twierdził Gierek, że strajkował w obronie zwalnianych z pracy rodaków, przysporzył mu jedynie miru i to nie tylko wśród szeregowców i podoficerów, lecz nawet oficerów. W jego kompanii uznano po prostu, że słusznie się „żabojadom” przeciwstawiał.

Żołnierzem był Gierek sumiennym, a nawet dobrym. W jednostce przeszedł kurs kierowcy i mechanika pojazdów samochodowych. Tym samym zdobył drugi w swym życiu zawód. W okolicach Stryja, a więc w Karpatach Wschodnich, poznał jeszcze większą nędzę od znanej mu zagłębiowskiej. Nawykły do uporządkowanej socjalnie Francji, stawiał sobie w tym czasie dosyć gorączkowe pytania o przyczyny naszego zacofania. Odpowiedzi proste nie przychodziły mu jednak do głowy. Bez trudu dostrzegał, że rozwarstwienie społeczne, choć w sumie równie wielkie jak nad Sekwaną, miało nad Wisłą inne, o wiele głębsze dno. Irytowała go też, widoczna gołym okiem, ksenofobia Polaków wyrażająca się nieskrywaną pogardą do Ukraińców, Żydów i wszystkich właściwie mniejszości narodowych. Jako wieloletni członek polskiej mniejszości narodowej we Francji był uwrażliwiony na wszelkie formy dyskryminacji. To, co widział, nie rokowało więc, jego zdaniem, dobrze przyszłości wielonarodowego państwa. Wtedy to, jak stwierdził świadomy faktu, że Polacy stanowili w Polsce zaledwie sześćdziesiąt kilka procent obywateli, zaczął po raz pierwszy na serio obawiać się o trwałość niedawno odzyskanej niepodległości. Na ksenofobię miał pozostać do końca życia mocno uwrażliwiony.

Te wszystkie obserwacje i spostrzeżenia – powiedzmy od razu – nie napawały go specjalną ochotą do życia w Polsce. Chwilami, jak mówił po latach, miał poczucie, że znalazł się w matni. Wyemigrował z kraju w zbyt młodym wieku i zbyt dobrze zaaklimatyzował się za granicą, by teraz karmić się jedynie sentymentem bogoojczyźnianym, polegającym głównie na patriotycznych uniesieniach serwowanych mu w czasie wojskowych pogadanek i wieczornic przy ognisku. Wobec ojczyzny miał, rzecz to u nas raczej rzadka, wielkie wymagania. Tymczasem wiedział aż nadto dobrze, że o ponownej emigracji do Francji nie może nawet marzyć. Mimo to po dwóch latach służby wojskowej wracał do cywila z mocnym postanowieniem ponownego wyrwania się na Zachód. Nie wiedział jeszcze, jak to zrobić, ale wierzył mocno, że mu się uda.

Życie bez munduru okazało się jeszcze gorsze, niż je pamiętał sprzed dwóch lat. Pracy dla niego nie było nie tylko w „rodzinnych” kopalniach zagłębiowskich: „Kazimierzu” i „Juliuszu”, lecz także nigdzie w zasięgu ręki. O zajęciu kierowcy czy mechanika, a trzeba przyznać, że na to liczył, można było tylko marzyć. Był rok 1936 – dwa lata po światowym kryzysie, a mimo to nie odczuwało się w tej części Polski istotnego ożywienia gospodarczego. Po pewnym czasie, a był to już koniec roku 1936, udało się Gierkowi zdobyć nie wymagającą specjalnych kwalifikacji pracę w cegielni. Cóż z tego jednak, skoro dziwnie to było opłacane zajęcie. Właściciel, wbrew umowie, płacił pracownikom, a więc także i jemu, nie pieniędzmi, lecz cegłami. Cegieł tych nie można było przecież ani zjeść, ani właściwie sprzedać. Po kilku miesiącach takiej pracy spróbował więc Gierek z rozpaczy z narażeniem życia fedrować węgiel w tak zwanych biedaszybach. Były to nielegalne, na ogół kilkunasto-, a czasem nawet kilkudziesięciometrowe prymitywne, zbite z desek szyby, drążone na własną odpowiedzialność w najpłytszych złożach węglowych. Praca w tych szybach rozpaczy stanowiła prawdziwe igraszki ze śmiercią. Nie było dnia, aby w ich czeluściach nie ginęli nieszczęśni pechowcy. Codziennie też zdarzały się policyjne naloty, nierzadko kończące się bijatykami górników z przybyłymi patrolami. A efektem całodziennego – jakże niebezpiecznego – trudu było zazwyczaj zaledwie kilka lub kilkanaście worków węgla. Gdyby Gierek nie poznał za granicą innego świata – lepiej zorganizowanego i bardziej zasobnego – być może pogodziłby się ze swym statusem, a tak dręczyło go upokarzające poczucie nie zawinionej niczym niesprawiedliwości.

I tak w tych trudnych miesiącach przełomu lat 1936 i 1937 niedawny reemigrant z Francji bez żadnych już wątpliwości doszedł do wniosku, że uratować go przed życiową klęską może jedynie emigracja górnicza, jak miało się okazać, do Belgii. Po latach przyznał, że był wówczas skłonny nawet do nielegalnego opuszczenia Polski. Wszystko jawiło się jako lepsze, uznał, od życia, które pędził. Łatwo to jednak było powiedzieć, lecz trudno wykonać. Zgodnie z porozumieniem międzypaństwowym, nad Skaldę mogli oficjalnie emigrować jedynie sprawdzeni górnicy zawodowcy. Natomiast Gierek, niestety, nie figurował w żadnych rejestrach. W Polsce nie pracował nigdy jako górnik. Górnikiem przecież był jedynie we Francji, ale tego faktu ze zrozumiałych względów nie mógł ujawnić. Tak więc dla niepracującego w Polsce w kopalni Gierka problemem stało się uzyskanie fałszywego zaświadczenia. W jego sytuacji takie „lewe” świadectwo dla Belgów można było uzyskać jedynie za zgodą co najmniej dyrektora naczelnego którejś z kopalni. Wybór rodziny, a głównie energicznej matki pragnącej mu pomóc, padł, jak nietrudno zgadnąć, na dyrektora kopalni „Kazimierz”. Kolędował też tam Gierek kilkakrotnie, zanim stanął w końcu przed jego obliczem.

Determinacja Gierka była przekonująca – to prawda, nie przepracowałem w Polsce ani dnia w kopalni – powiedział, ale mam za sobą jedenastoletni staż we Francji. W tej kopalni zginął mój ojciec, dziad, dwóch stryjów i pradziad. Macie więc jakieś zobowiązania wobec mnie. Albo wyjadę do Belgii, albo zdechnę tutaj bez pracy. Argumenty te musiały zrobić wrażenie na rozmówcy przyszłego geneseka, skoro łamiąc regulamin, a nawet, w jakimś sensie, umowę międzynarodową, wpisał go na listę oczekujących na wyjazd górników. Przy okazji, skoro zdecydował się pomóc Gierkowi, musiał ukryć fakt jego wydalenia z Francji. Szczęśliwie dla naszego bohatera działo się to jednak w zamierzchłej, patrząc z dzisiejszej perspektywy, przeszłości i o komputerach nikomu się wówczas jeszcze nie śniło. Stąd więc nie mogło być mowy o rzetelnej weryfikacji list przybywających do Belgii górników.

Po tej wizycie, a było to już wiosną 1937 roku, Gierek musiał uzbroić się w cierpliwość i czekać wytrwale na termin odjazdu pociągu emigracyjnego. A czas na opuszczenie Polski, a tym samym ponowne ułożenie sobie życia na obczyźnie, był już z jego punktu widzenia najwyższy; bowiem na początku 1937 roku Gierek ożenił się ze Stanisławą Jędrusik, dziewczyną pochodzącą również jak on z zagłębiowskiej rodziny górniczej.

Tym razem jednak szczęście mu dopisało, bowiem osiem miesięcy po ukończeniu służby wojskowej, a dwa po wizycie u dyrektora, rzeczywiście znalazł się w pociągu wiozącym go wraz z wieloma polskimi rodzinami do Belgii. Z kraju zabierał wspomnienia jak najgorsze. Ojczyzna w czasie trzech lat pobytu była mu macochą. Z miesięcy sprzed służby wojskowej, jak i po niej, pochodzi też głęboki, niemal atawistyczny strach przyszłego sekretarza przed bezrobociem. Dla Gierka, na resztę życia, co podkreślał wielokrotnie, bezrobocie stało się największą osobistą udręką i prawdziwym przekleństwem ludzi nim dotkniętych. Bał się go panicznie początkowo jako górnik, a później także jako polityk. Tym też urazem należy, między innymi, tłumaczyć jego ogromną, tak później mu wypominaną, inwestycjomanię, w latach gdy rządził Polską. Głównym priorytetem jego polityki w latach siedemdziesiątych, jak dalej zobaczymy, stało się stworzenie trzech milionów nowych miejsc pracy dla roczników wyżu demograficznego tamtych lat. A wówczas jedno miejsce pracy, nie zapominajmy, miało przeciętnie kosztować aż pół miliona peerelowskich złotówek. Gierek nie bez racji uważał, że bezrobocie degraduje ludzi tak materialnie i społecznie, jak i moralnie...

Śmiało więc można powiedzieć, że w dniach podróży Gierka do Belgii zamknął się bardzo ważny rozdział w jego życiu. Opuszczając Polskę, przestał być nieopierzonym chłopakiem, a stał się głową rodziny – mężczyzną o mocno ukształtowanym już światopoglądzie. Oceniając jego dotychczasowe życie, można stwierdzić bez obawy popełnienia błędu, że w latach poprzedzających drugi wyjazd z Polski sprawy ideologii komunistycznej, pracy partyjnej i tym podobnych nie zajmowały jeszcze w życiu późniejszego pierwszego sekretarza partii poważnego miejsca. Jest to w gruncie rzeczy zastanawiające, bowiem w latach poprzedzających wybuch II wojny światowej na lewicy miały, jak wiadomo, miejsce gorące spory ideologiczne. Uważa się też, że dla całego pokolenia były one czasem prawdziwych wyborów życiowych. Tymczasem Gierek w ciągu trzech lat pobytu w Polsce nie nawiązał kontaktu z żadną komórką organizacyjną Komunistycznej Partii Polski. Można więc przyjąć, że wydalenie z Francji i związane z tym jego niepowodzenie życiowe dało mu na tyle do myślenia, iż działalność partyjną uznał najwyraźniej za przyczynę swych klęsk. Im bardziej pogarszała się jego sytuacja życiowa, tym większe stawało się zniechęcenie Gierka do pracy politycznej. Gdyby było inaczej, niewątpliwie spotkalibyśmy Gierka na ówczesnym „szlaku” komunistycznym, który wiódł jego rówieśników i kolegów do walczącej wówczas Hiszpanii bądź do więzień sanacji czy wreszcie obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej.

Szczęśliwie do żadnego z tych miejsc nie trafił, mimo że dwaj jego koledzy jeszcze z francuskiej komórki partyjnej walczyli w republikańskich szeregach bojowników wojny domowej w Hiszpanii, a trzeci był więźniem wojewody Kostka-Biernackiego. Można też przyjąć, że inna, a więc nie pasywna politycznie postawa Edwarda Gierka, byłaby dla niego w latach stalinowskich w Polsce Ludowej prawdziwym kamieniem u szyi. Z korzyścią dla przyszłego pierwszego sekretarza Komintern, a konkretnie Stalin, w roku 1938 rozwiązał Komunistyczną Partię Polski, oskarżając ją o wszystkie możliwe przewinienia, włącznie z agenturalnością i szpiegowaniem w ZSRR na rzecz państw kapitalistycznych. I tym sposobem, przyznajmy po czasie, wstrzemięźliwość, ostrożność Gierka po jego powrocie do kraju, gdy zaczął robić karierę, miały okazać się nie jego słabością lecz atutem. Brak bowiem potwierdzonej formalnie przynależności w Polsce do KPP uznano najwidoczniej za cnotę powojennego repatrianta. Legitymacja KPF czy potem KPB i następnie PPR była dla robienia kariery w Polsce stalinowskiej bezwzględnie lepszą przepustką. Trzeba jednak pamiętać, że kiedy Gierek wyjeżdżał na Zachód, KPP istniała jedynie w tak zwanym podziemiu, tocząc nierówną walkę o przetrwanie z polską policją państwową. Natomiast jej drugi front walki z prowokacjami stalinowskimi był Gierkowi, jak i większości jej sympatyków, z pewnością wówczas zupełnie nieznany. Bez niebezpieczeństwa popełnienia większego błędu można więc przyjąć, że przyszły sekretarz PZPR sparzywszy się raz we Francji na działalności komunistycznej, po powrocie do Polski odwrócił się plecami do partii. I w końcu, pozbawiony wszelkich z nią związków, po trzech latach pobytu nad Wisłą poszukał tym razem swego Eldorado między Ardenami i Morzem Północnym.

Trudno określić siłę uczuć narodowych czy, jak byśmy dziś powiedzieli, patriotycznych naszego bohatera. Opuszczając kraj, do ojczyzny, jako takiej, miał z pewnością uczucia ambiwalentne. Nie mogło być jednak inaczej, skoro z Polski jako bezrobotny, a więc człowiek pozbawiony źródeł egzystencji, wymykał się z konieczności na wszystkie sposoby, byleby tylko uzyskać za granicą szansę jeśli już nie pracy w swoim zawodzie, to jakiejkolwiek płatnej roboty. Z pewnością też przejeżdżając pociągiem przez nazistowskie Niemcy, w przededniu anszlusu Austrii, nie miał świadomości zagrożeń stojących przed Polską. Nie zdawał sobie na pewno sprawy, że sytuację geostrategiczną Polski można było w tamtych dniach porównać jedynie do sytuacji orzecha włożonego w imadło i oczekującego zmiażdżenia. Jako niedawny rekrut nie miał też z pewnością pojęcia o rozpaczliwej słabości armii, której mundur nosił przez dwa lata.

Nie czynimy jednak późniejszemu sekretarzowi z tego tytułu żadnych zarzutów. Nie mógł być przecież człowiekiem bardziej przenikliwym niż politycy stojący na czele państwa, którzy przecież mieli wszelkie niezbędne informacje, a mimo to nie ustrzegli się tak tragicznych dla narodu błędów. Otóż na podstawie znanych mi faktów mogę śmiało powiedzieć, że w wieku 24 lat Edward Gierek nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle swych rówieśników. Był przeciętnym młodzieńcem, ostrożnym z natury i raczej nieufnym. Gdy wreszcie wyrwał się z kabały bezrobocia, w przyszłość patrzył ze względnym spokojem, a ideały życiowe miał raczej mieszczańskie. Uważał, że mężczyzna powinien po założeniu rodziny zarobić na dom, tak aby żona nie musiała pracować.

Przyszły genesek nie był więc z natury osobą niespokojną i buntowniczą. Edward Gierek, zgodnie z przekazanymi mu w młodości wskazaniami matki i w następnej kolejności ojczyma, uważał, że mężczyzna musi być rozważny i odpowiedzialny życiowo. Nagrodą za taką postawę miało być szczęście rodzinne i szacunek własnego środowiska. Te cechy – w sumie bardzo sympatyczne, lecz zazwyczaj przypisywane raczej ludziom zwyczajnym – miały być w przyszłości, zapamiętajmy, źródłem nieprzeciętności Gierka, przynajmniej na tle innych przywódców komunistycznych, tak w Europie, jak i w świecie drugiej połowy XX wieku.

W Belgii

W czerwcu 1937 roku pociąg z emigrantami ze Śląska i Zagłębia przywiózł Gierka wraz z żoną do belgijskiej prowincji Limburg, przez polskich emigrantów zwanej Limburgią. Jest to prowincja granicząca od północy i wschodu z Holandią. Zabawne, ale sąsiaduje ona z holenderską prowincją o tej samej nazwie. Podział Limburgii na część holenderską i belgijską dokonał się w roku 1830 w czasie powstania narodowego Belgów – pierwszego od czasu kongresu wiedeńskiego udanego zrywu narodowego w Europie. Udanego, dodajmy, za sprawą powstania listopadowego w Polsce. Nie wiem, czy świadomość tych paraleli historycznych jest w tamtej części Belgii powszechnie znana, dość że Polacy – górnicy osiedlający się koło Genk – przyjmowani byli dobrze. Wracając zaś do podzielonej prowincji, warto nadmienić, że na wschodzie jej holenderska część szerokim zaledwie na kilkanaście kilometrów paskiem ziemi oddziela Limburgię belgijską, w której przyszło żyć Gierkowi przez lat dziesięć, od Niemiec. A nieopodal tego belgijskiego regionu administracyjnego o wielkości naszego dawnego województwa, już po stronie holenderskiej – za granicznym kanałem – leży tak głośne dziś w Europie Maastricht. Śmiało można więc stwierdzić, że Gierkowi przyszło żyć i pracować w pępku przyszłej – założonej dwadzieścia lat później – Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej z czasem przekształconej w Unię Europejską.

Miejscem pobytu i pracy naszego bohatera stała się kopalnia w małej miejscowości Zwartberg, położonej nieopodal miasteczka Genk. Na swe nieszczęście – jak sądził wówczas Gierek – trafił więc nie do francuskojęzycznej Walonii, lecz do Flandrii. Językiem tam używanym był flamandzki – bardzo zbliżony do holenderskiego. Stąd proces adaptacyjny młodego górnika z Polski miał z konieczności okazać się trudniejszy, niż wstępnie można było oczekiwać. Znajomość francuskiego, choć przydatna, nie mogła w tej części Belgii wystarczać do pędzenia życia na sposób gospodarzy tej ziemi.

Edward i Stanisława Gierko wie zaraz po przyjeździe, jak nakazywał zwyczaj, wynajęli w górniczym osiedlu przykopalniany domek. Edward co rano szedł do pracy – był górnikiem specjalistą od robót kamiennych, a żona zajmowała się domem i czekała na niego z obiadem. Zarobki wystarczały na całkiem przyzwoite życie. Edward, pomny zalecenia matki, które, trzeba przyznać, wzmocniły niedawne przeżycia w kraju, co miesiąc przekazywał na jej adres całkiem przyzwoitą sumę we frankach belgijskich. Przeznaczał ją na budowę przyszłego domu w Zagórzu. Zgodne to było z polską tradycją nakazującą mężczyźnie wybudować dom i spłodzić syna. Oba te cele miały być wówczas dla Gierka na wyciągnięcie ręki. Mówiąc zaś serio, realizowany wówczas przez niego plan gromadzenia oszczędności na przyszły dom w Zagłębiu dowodzi dość jednoznacznie, że młode małżeństwo nie planowało wówczas ostatecznego rozstania z krajem. Budowany dom w Zagórzu (a oszczędna i zaradna matka miała sobie poradzić z jego budową jeszcze przed wojną) według założeń miał być w przyszłości ich stałym siedliskiem, po nie wiadomo jak długim pobycie poza Polską. Incydent francuski nauczył niewątpliwie młodego Gierka, że i za granicą nic nie jest pewne i z dnia na dzień, nie mając praw obywatelskich, można być wydalonym z kraju pobytu, bez prawa odwołania się czy choćby nawet skargi.

Małżeństwo Gierków uchodziło zawsze za bardzo udane. Edward, wychowany dosyć rygorystycznie przez matkę, żywił do kobiet szczególny szacunek i stąd był świetnym materiałem na pantoflarza. Jeśli nim w pełni nie został, to głównie za sprawą kariery politycznej. W Belgii ta kariera była jednak jeszcze przed nim i stąd szczególna rola pani Stanisławy – jego żony, powiernicy, a wkrótce i matki jego synów. W roku 1938 roku na świat przyszedł bowiem syn Adam, dwa lata później narodził się drugi syn Zygmunt – nie przeżył jednak roku i został pochowany w Genk, a w roku 1942 urodził się trzeci syn, Jerzy. Dla Gierka, trzeba to wyraźnie powiedzieć, życie rodzinne zawsze było bardzo istotne, i nieraz gotów był dla niego narazić, czy wręcz poświęcić, karierę polityczną. Rodzina niewątpliwie dawała mu siłę wewnętrzną i w trudnych życiowo chwilach stawała się dla niego azylem.

W Belgii, jak wcześniej we Francji, uczestniczył aktywnie w życiu polskiej emigracji. Nad Skaldą, w tamtych latach, Polonia nie była liczna, oceniano ją na 60 tysięcy, za to skład miała dosyć jednorodny. W trzech czwartych była emigracją górniczą. Praca w kopalniach, jako nadzwyczaj trudna i niebezpieczna, nie cieszyła się już wówczas zbytnią popularnością wśród Belgów i właściciele kopalń, aby nie zmniejszać wydobycia węgla, chętnie sprowadzali polskich górników. Nie można też zapominać, że wówczas i w Belgii węgiel był wciąż jeszcze czarnym złotem i dopiero na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zaczął z wolna tracić pozycję dominującego w Europie paliwa energetycznego. Wiele państw, w tym Niemcy, Francja, Wielka Brytania czy wreszcie Belgia, swą mocną kondycję gospodarczą zawdzięczało przed wojną między innymi górnictwu węglowemu.

Wracając jednak do polskich górników, trzeba wprost stwierdzić, że byli mniej wymagający od miejscowych i bardziej zdyscyplinowani. Ze strony Polaków, co było wówczas bardzo ważne, właścicielom kopalń nie groziły też strajki. Zadziałał tu niewątpliwie również przykład Francuzów, którzy programowo nie tolerowali żadnych buntów ani protestów wśród cudzoziemskich robotników i zazwyczaj radzili sobie z nimi bezwzględnymi deportacjami strajkujących. Belgia, co należy wiedzieć, nie była głównym celem polskiej emigracji górniczej, stąd szczególny wpływ na świadomość emigrantów z Zagłębia i Śląska miały poczynania władz francuskich. Dla flamandzkich gospodarzy ważne też było oczywiście i to, że Polacy byli mniej wymagający od górników miejscowych, a bardzo dobrze przygotowani profesjonalnie do zawodu. W związku z tym byli autentycznie cenieni jako pracownicy. Trzeba też pamiętać, że Belgowie zawarowali sobie, że wśród przybyszów nie będzie ludzi nie przeszkolonych i wymagających uprzedniego przyuczenia do pracy. Stąd brała się pożądana przez Walonów i Flamandów i wzrastająca z każdym rokiem emigracja górnicza z Polski wzmocniona, jak pamiętamy, umowami międzyrządowymi podpisanymi przez Warszawę i Brukselę.

Polacy pracujący w sześciu kopalniach Limburgii dbali, aby nie tylko zachować, lecz wręcz nawet kultywować polskie zwyczaje. Gospodarze nie mieli nic przeciwko temu. Trudno się więc dziwić, że jeszcze przed przybyciem Gierków w mieście Genk – usytuowanym mniej więcej centralnie wśród kopalń węgla kamiennego w Limburgii – wzniesiony został ze składek górniczych całkiem przyzwoity i solidnie wybudowany „Dom Polski”. Jak zwykle bywało, powstał przy nim amatorski zespół teatralny, chór, a także czytelnia i kawiarnia; dziś nazywano by ją pubem bądź bistrem. Nic więc dziwnego, że w domu tym kwitło życie kulturalne Polaków. Tym razem jednak Gierek, mężczyzna już żonaty, nie działał aktywnie ani w zespole, ani w chórze; za to chętnie jechał kilkanaście kilometrów do „Domu Polskiego” aby, jak mawiał po latach, nasycić się polską atmosferą, poplotkować i dowiedzieć się, co w górniczej i polskiej, ale także europejskiej trawie piszczy.

A czas dla Polski i Europy był wówczas szczególny. Kiedy Gierkowie byli bez reszty zajęci urządzaniem emigracyjnej egzystencji, nad Europą zbierały się najczarniejsze w dziejach chmury. Hitler, nie znajdując właściwego oporu dla swego ekspansjonizmu, stawał się coraz bardziej agresywny i bezwzględny wobec słabych państw na wschodzie. Wkrótce po Austrii, zagarniętej w 1938 roku, w następnych latach przyszedł czas na Czechy, Kłajpedę, a następny na liście miał być Gdańsk, po nim zaś cała Polska. Dla Gierka był to okres ważkich wyborów życiowych. Po pięcioletniej przerwie miał ponownie zwrócić się aktywnie ku partii komunistycznej – nad Skaldą również, tak jak we Francji – legalnej. Przez dwa pierwsze lata był jej ostrożnym sympatykiem, a w 1939 roku odważył się zostać jej szeregowym członkiem. Gierka, można śmiało powiedzieć, przez całe życie cechowała rozwaga. Był człowiekiem nie działającym impulsywnie i nie miał tak częstej u Polaków iskry szaleństwa. Warto odnotować, że w Komunistycznej Partii Belgii Polacy stanowili trzecią grupę narodową po Walonach i Flamandach. W 1938 roku – jak pisał Gierek we wspomnieniach Smak życia – co siódmy członek BFK był polskim emigrantem. Stąd partia belgijska, szczególnie w Limburgii, nosiła wręcz cechy partii na poły polskiej. Nie powodowało to jednak żadnych zadrażnień narodowościowych, bowiem statut partii belgijskiej umożliwiał tworzenie grup narodowościowych, w tym oczywiście i polskojęzycznych.

Zbliżająca się wojna była dla większości członków partii, jak i emigrantów tematem dnia, zwłaszcza gdy oficjalnie – wiosną 1939 roku – Hitler wysunął roszczenia wobec Polski. Wszyscy przybysze znad Wisły mieli bliskich w kraju i ich związki z ojczyzną były naprawdę mocne. Wielu z nich zastanawiało się, czy wracać do kraju, aby włożyć mundur, czy też przyglądać się biernie zbliżającej się agresji. Do ostatka wielu Polaków sądziło, podobnie jak i polskie władze, że gwarancje brytyjskie udzielone Polsce powstrzymają Hitlera. Gierek, co sam podkreślał, miał wówczas dodatkowo jako komunista irracjonalne, jak czas pokazał, nadzieje na pomoc radziecką. W każdym razie powrót do kraju i włożenie munduru zmotoryzowanej jednostki ze Stryja Gierek wykluczył. „Nie mogłem zostawić na poniewierkę w obcym kraju żony z rocznym synem” – przyznał szczerze po latach. Zresztą nie znał nikogo, kto by się zdecydował na taki właśnie krok. „Historia dowiodła – stwierdził – że mieliśmy rację, bo co ja bym w tym bałaganie wrześniowym mógł pomóc Polsce. Nie wiadomo nawet, czy dostałbym, jako tak długo nieobecny w kraju, przydział do jednostki. A udany po wybuchu działań wojennych powrót do Belgii, a więc do rodziny, właściwie graniczyłby wówczas z cudem”.

Po wybuchu wojny – jak mówił po latach – szczególnie boleśnie przeżył wydarzenia z 17 września, dnia inwazji Armii Czerwonej na Polskę. Wówczas ludzie o przekonaniach komunistycznych bądź tylko lewicowych tego kroku Stalina zupełnie nie mogli zrozumieć. Związek Radziecki, musimy pamiętać, dla wszystkich kręgów lewicowych w Europie i na świecie, nie mówiąc o komunistach, był symbolem postępu i oporu przeciwko brunatnemu faszyzmowi. Dlatego pakt Ribbentrop-Mołotow uznany został za akt zdrady i wiarołomstwa. Wielu prostych komunistów, zwłaszcza polskich, w tamtych dniach straciło busolę polityczną. Gierek wówczas również był bliski załamania. Ale w takich przełomowych chwilach ludzie zwykli oglądać się na znajomych, przyjaciół, a więc na poczynania innych. Również Gierek uznał, że w pojedynkę nic nie zdziała. Natomiast politrucy partyjni, ożywieni jak zwykle w takich sytuacjach przez poczynania centrali, nie po raz pierwszy i nie ostatni w tym stuleciu rozwinęli wśród tak zwanych towarzyszy potężną akcję propagandową. I tak uczestnicy komunistycznych zebrań partyjnych w całej, bez przesady, Europie usłyszeli o prymacie obrony pierwszego państwa robotników i chłopów, a także o niezbędnym jego wzmocnieniu i tym podobne. Kto chciał, ten w to wierzył. Dość, że Gierek, tak jak większość jego ówczesnych kolegów, wyjaśnienia te przyjął do wiadomości i pozostał przy porzuconej już raz partii. Pragmatyzm, czy jak kto woli oportunizm, nie po raz pierwszy i nie ostatni miał w nim wziąć górę nad porywami serca.

Czas zresztą był prawdziwie przełomowy i brzemienny w nadzwyczajne wydarzenia, jakie na szczęście przychodzi przeżywać nie wszystkim pokoleniom. Belgowie, podobnie jak wszystkie poprzednie ofiary Hitlera, wierzyli, że ich właśnie Niemcy nie zaatakują, że ograniczą się do południowego sąsiada. Zanim zagadka ta została rozwikłana, Gierek raz jeszcze, na przełomie lat 1939 i 1940, okazał się odporny na patriotyczne wyzwanie. Mimo że tym razem mógł właściwie bez trudu zgłosić się do organizowanego właśnie polskiego wojska generała Sikorskiego, powstającego nie nad Wisłą, czyli za górami i lasami, lecz w pobliskiej Francji, pozostał w Limburgii. A do armii Sikorskiego ściągali w tamtych dniach Polacy nie tylko z Francji i całej dosłownie Europy, lecz nawet z okupowanej Polski. W tym celu przekradali się przez wiele zielonych granic, nierzadko płacąc głową bądź utratą wolności. Dzięki temu armia ta liczyła w czasie kampanii francuskiej z górą sto tysięcy dobrych żołnierzy. Niestety, nie było wśród nich Gierka. Pytany o to po latach tłumaczył się dawnym wydaleniem z Francji i brakiem zezwolenia na przekroczenie jej granic. Moim zdaniem jednak, ten brak zainteresowania służbą ojczyźnie był wówczas chyba efektem świadomego i w sumie konsekwentnego wyboru. Dość, że wolał robić swoje, czyli fedrować węgiel w Limburgii, zamiast narażać życie w polskim wojsku. Aby uprzedzić wszelkie uwagi, stwierdzam od razu celem uniknięcia nieporozumień, że nie czynię z tego Gierkowi zarzutu, odnotowuję jedynie fakt istotny, jak sądzę, dla zrozumienia jego sylwetki psychologicznej oraz wyznawanego systemu wartości. Otóż w młodości, przypadającej na lata poprzedzające II wojnę światową, Gierek był raczej człowiekiem indyferentnym narodowo i takie pojęcia jak poświęcenie dla ojczyzny i narażanie dla niej zdrowia czy życia, a więc służba jej, nie były mu bliskie... Różnił się tym Edward Gierek niewątpliwie na niekorzyść od swego pokolenia wychowanego w wolnej ojczyźnie. To, że nie był skłonny na pierwsze wezwanie ryzykować życia w obronie kraju, mogło być po prostu spowodowane wychowaniem za granicą, a następnie negatywnymi doświadczeniami wyniesionymi z Polski w czasie lat poprzedzających wyjazd do Belgii. Sądzę, że ówczesne zachowanie Gierka odpowiada bardziej postawie dzisiejszych pokoleń, inaczej interpretujących pojęcie patriotyzmu, niż tamtych przedwrześniowych, żyjących w kraju w dniach poprzedzających klęskę Polski i Francji. Warto też odnotować, że postawa Polaków, nastawionych wówczas bardzo patriotycznie, wyróżniała ich zdecydowanie na korzyść w porównaniu do sceptycznie nastawionych do wojny Francuzów, Belgów czy Norwegów.