Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

To nie deszcz, to ludzie. Halina Birenbaum w rozmowie z Moniką Tutak-Goll - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

To nie deszcz, to ludzie. Halina Birenbaum w rozmowie z Moniką Tutak-Goll - ebook

MIŁOŚĆ I PAMIĘĆ OCALONE Z HOLOCAUSTU…

Zawsze patrzy przed siebie: „Przeszłość żyje obok mnie, ale ja nie żyję przeszłością”. Jeśli kocha, to całą sobą: „Ja nie wierzyłam, gdy mówili, że Boga trzeba kochać więcej niż wszystkich. Myślałam zawsze: ja moją mamę kocham więcej niż Boga, więcej niż wszystko”. Miała 13 lat, gdy straciła ukochaną matkę na Majdanku, gdzie zostały wywiezione z warszawskiego getta. Była też więźniarką Auschwitz-Birkenau, Ravensbrück oraz Neustadt-Glewe. Przywraca pamięć o tych, których nie pamiętałby już nikt. Odważnie mówi o sprawach, o których zazwyczaj się milczy.
Ta przejmująca historia – książka pisana z perspektywy kobiecej – to opowieść o sprzecznościach i podobieństwach: o Polsce i Izraelu, o łączeniu macierzyństwa z pisaniem, o wpływie Zagłady na relacje z innymi, o zazdrości i miłości, o lęku przed stratą, o wyzwoleniu z poczucia winy wobec dzieci. A nade wszystko to manifest chęci życia i pojednania – nie tylko między krajami, ale także między ludźmi i rodzinami.

Kategoria: Wywiad
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-2908-6
Rozmiar pliku: 4,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Piwnice i strychy

Gdzie mieszkałaś?

Najpierw na Bonifraterskiej 4, w tym domu się urodziłam, w czwartek, 15 września 1929 roku. W metryce wpisano: Chaja Ita. Ale całe życie rodzice mówili: Hala. Moja mama bardzo chciała mieć córkę.

Przyszłam na świat w czepku, dosłownie.

Akuszerka powiedziała rodzicom, że będę miała ogromne szczęście. Poznałam ją potem, mama wzywała ją za każdym razem, kiedy Chilek, mój brat, za mocno pociągnął mnie w zabawie za rękę. Akuszerka mi ją nastawiała i powtarzała: „Ty to masz szczęście!”. Wzrastałam w przekonaniu, że mi się wszystko zawsze uda.

Miałam cztery lata, gdy wyprowadziliśmy się z Bonifraterskiej, czynsz był za duży. Później ten dom rozebrali, jeszcze przed wojną, jak budowali trasę na Żoliborz. Przenieśliśmy się na Nowiniarską, do dziadków, do babci Sure Jente i dziadzi Szlojmego. Tam mieszkałam z moimi braćmi do wybuchu wojny.

Bracia byli od ciebie starsi?

Tak, Marek o jedenaście lat, Chilek o siedem. Marek był synem mojej matki z pierwszego małżeństwa.

Bonifraterska 4, dom, w którym na świat przyszła Halina Birenbaum, 1938

Co się stało z jej pierwszym mężem?

Zmarł na tyfus niedługo po ślubie. Marek był malutki, matka miała wtedy dziewiętnaście lat. Pochodziła z Żelechowa. Nie wiem, jak znalazła się w Warszawie i poznała mojego ojca. Był drobnym pośrednikiem handlowym, a wcześniej pracował jako urzędnik w sądach. Znał dobrze niemiecki, rosyjski, pochodził z Białej Podlaskiej. Mama była młodsza od niego o pięć lat.

Jak się nazywali?

Ojciec Jakub Grynsztejn. Matka – Pola, po żydowsku Perl, co znaczy perła, z domu Kijewska.

Byli religijni?

Całkowicie zasymilowani. Bardziej tradycyjni niż religijni. Nie chodziliśmy do Wielkiej Synagogi, bo w naszym domu na drugim piętrze mieszkał rabin. U niego w święta odbywały się modlitwy. Przyjaźniłam się z jego wnuczką Salusią. Przychodziłam do niej popatrzeć sobie na śluby, których udzielał jej dziadek.

Pola Grynsztejn (z domu Kijewska), matka Haliny

Moja matka nie była religijna, ale trzymała zawsze koszerne jedzenie osobno, mleczne osobno, robiła porządki na święta, parzyła łóżka gorącą wodą. Ile to pracy było!

Kochałam ją ponad wszystko. Całe życie otaczałam się starszymi kobietami, szukałam jej w innych.

Jaka była?

Spokojna, wyważona. Ona zawsze była sobą, nawet kiedy nic już nie było takie jak wcześniej. W getcie, kiedy ludzie umierali na ulicach, wieczorem podnosiła mi kołdrę i sprawdzała, czy umyłam nogi. I jak miałam brudne, kazała szorować. W ten sposób próbowała zachować resztki normalności.

Matka bardzo mnie kochała, ale nie pieściła się ze mną. Jak od kogoś dostałam, od jakiegoś łobuza na podwórku, nie poszła się o mnie kłócić, nie pocieszała, mówiła tylko: „Zagoi się”.

Jak mnie to wnerwiało! Jak to? Chciałam, żeby mnie pogłaskała, przytuliła, a ona mówi: „Nic ci nie jest”.

Może tak cię hartowała?

Może. Była silną kobietą. I niezwykle mądrą. Kiedy nam się nie przelewało, jeszcze przed wojną, pomagała ojcu zarabiać, szydełkowała, robiła pompony do kapci. Ale żeby pracować, musiała zatrudnić pomoc domową, przy trójce dzieci sama nie dałaby rady. I ta służąca kradła. A mama udawała, że nie widzi. Kiedyś ukradła mamie pierścionek. Matka go znalazła u niej w kuferku. Wzięła z powrotem, ale nie powiedziała jej słowa. I nie wyrzuciła jej. Wolała to przełknąć. „Ja jej potrzebuję, ja ją muszę u nas mieć”, mówiła. Nie mogłam zrozumieć. Ja bym ją natychmiast wyrzuciła z domu.

Ubóstwiałam matkę. Chciałam być cały czas przy niej. Koleżanek długo nie miałam żadnych, bo nie chodziłam do freblówki.

Co to znaczy?

Freblówka? Przedszkole. Byłam najmłodsza, nie starczyło pieniędzy, żeby mnie posłać, więc plątałam się za matką. Miała przyjaciółkę, ciocię Chajełe – umarła potem z głodu w getcie. Ale dopóki jeszcze było normalnie, trzymały się razem. Matka żaliła się jej, że ojciec nigdzie jej nie zabiera. Kiedyś Chajełe przyszła do nas i powiedziała, że porywa matkę do opery, na Aidę. Tej Aidy nienawidzę do teraz.

Czemu?

Bo matka poszła beze mnie, wyszły, zatrzasnęły się drzwi, a ja nie mogłam dosięgnąć do zamka. Waliłam w te drzwi i płakałam. Chciałam pójść z matką. Ale musiałam zostać w domu z ojcem albo z braćmi. Jak był Marek, zostawałam chętniej. Kochałam go najbardziej. Matka też go ubóstwiała. Zawsze zaradny, chętnie się uczył, dawał korepetycje, pracował w pensjonatach. Świetny z francuskiego, pragnął być lekarzem. Studiował w Paryżu, sam sobie zbierał pieniądze na naukę. Matka była z niego dumna. Gdy szła na wywiadówkę, to już wiedziała, co powiedzą: „Pani chyba przyszła usłyszeć dobre słówko?”. No pewnie, że po to przyszła, bo to był jej ukochany syn Marek, student medycyny z biednej żydowskiej rodziny. Wiele razy słyszałam, jak ojciec kłócił się z matką: „Dlaczego Marek nie daje pieniędzy, skoro zarabia?”. Od razu stawałam po stronie matki.

Krzyczałam, broniłam Marka i matki, zawsze. Ojciec powiedział mi kiedyś, że mam taki pysk, że na pewno zostanę adwokatem.

Matka na to: „Niech lepiej będzie lekarzem, jak Marek, on już ma kontakty, trochę jej pomoże”. Taką mi przyszłość planowali. A potem pojawił się wyrok śmierci na cały naród żydowski. Nas wszystkich miało nie być. Z planów matki i ojca nie zostało już nic.

A kim ty chciałaś być?

Najpierw artystką. Zabrałam kiedyś deskę od dziadka, zrobiłam scenę, rozdałam dzieciom bileciki i śpiewałam polską piosenkę: „Widziałam motyla, jak bujał wśród drzew, miał skrzydło złamane, sączyła się krew”. Nie miałam tremy, dzieci siedziały zaciekawione, podniecone. A ja w siódmym niebie, że mi się udała impreza. I ty wiesz, że znalazłam ostatnio tę piosenkę na YouTubie? Teraz mogę sobie śpiewać z akompaniamentem.

Co jeszcze chciałaś robić w przyszłości?

Sprzedawać kiełbasy.

Naprawdę?

Podobał mi się proces krojenia w sklepie. Chciałam tak zdecydowanie kroić, pakować, podawać. Z plasteliny robiłam sobie kiełbasę, a z pudełek do pasty do butów – wagę.

Był na Nowiniarskiej taki sklep, lubiłam go, mama posyłała mnie tam po rozmaitości, czyli plastry różnych wędlin, kiełbas. Zawsze chodziłam ja, najmłodsza, bo Chilka sprzedawcy oszukiwali. Jemu wszystko można było wcisnąć i wydać za mało reszty. Miał głowę w książkach, uczył się ciągle hebrajskiego.

Hebrajskiego? Chciał wyjechać?

Tego nie pamiętam, raczej nie. Pamiętam za to, że to było wtedy takie niepotrzebne! Przecież wokół mówiło się po polsku. Ale ojciec posłał Chilka do Tarbutu, żydowskiej szkoły na Nalewkach.

Chilek chodził ciągle zamyślony albo z nosem w książce. Nigdy się nie zastanawiał, co mu sprzedali w sklepie. Co dali, brał. A ja to później odnosiłam. A jak trzeba było, wykłócałam się za niego.

Kochałaś Chilka?

Bardzo. Z Chilkiem było jak z kolegą: bawiliśmy się, sprzeczaliśmy, wygłupialiśmy. Łączyło nas też coś szczególnego: kochaliśmy koty. Ale u Żydów zwierzęta w domu oznaczały coś nieczystego, nie powinniśmy ich mieć. Kiedyś znaleźliśmy małego kotka, pieściliśmy go, wyrywaliśmy sobie, nie mogliśmy się nim nacieszyć. Ukryliśmy go w koszu na pranie. I pewnego dnia zaglądamy – kotka nie ma. Nie wiem, kto go wyrzucił: czy dziadek, czy babcia, czy mój ojciec. Pamiętam, że byłam wściekła, płakałam ja i płakał Chilek. Mama mówiła: „Jak zginęło coś, co było czarne, to pewnie poszło do łaźni, poszło się umyć”. Nie wierzyłam, że kot sam od nas odszedł.

Teraz trzymam koty, ile chcę. I nikt mi nie powie, że nie wolno. Teraz mam prawo.

Ile ich masz?

Nie uwierzysz, piętnaście. Same przybłędy z okolicy. Daję im jedzenie, opiekę. Ile ja miałam historii z tymi kotami!

Opisałaś je w książce Życie każdemu drogie.

Kochałam je wszystkie. Ale chyba najbardziej kotkę Kusz Kusz.

Kiedyś na progu domu usiadły nam na wycieraczce kocięta. Skuliły się razem, zaczęły piszczeć. Postanowiliśmy z Henrykiem włożyć je do pudła i zanieść w inne miejsce. Nie mogliśmy ich wziąć, mieliśmy psa. Ale jedna kotka za każdym razem wyskakiwała z pudła, jakby chciała wziąć los w swoje ręce. Bielutka, z szarą łatką na głowie. Powiedziałam Henrykowi, że skoro tak się uparła i walczy o swoje – musi u nas zostać. Nazwaliśmy ją Kusz Kusz. Była zabawna, zwinna. Po pewnym czasie okociła się, miała trójkę małych, ale zachorowała. Próbowaliśmy ją ratować, podawaliśmy lekarstwa, biegaliśmy codziennie do weterynarza, ogrzewaliśmy ciepłymi butelkami, nosiliśmy na rękach. Pewnej nocy skoczyła z posłania, krzyknęła i zamilkła. Usiedliśmy wtedy wszyscy w salonie na wersalce, ja, mąż i nasi synowie, wtedy gimnazjaliści, i płakaliśmy. Kochaliśmy Kusz Kusz. To by było nie do pomyślenia w moim warszawskim domu, Marek by mnie za to zrugał.

Marek, twój przyrodni brat, był jak drugi ojciec?

Tak go traktowałam. Czytał mi, kupował ciastka, dawał prezenty. Raz przysłał z Francji mnie i Chilkowi pióra ze złotymi stalówkami. Rodzice nie pozwalali mi go zabierać do szkoły, uważali, że zgubię, połamię. Ale ja nalegałam. Miałam w klasie Halinkę Unfang, bardzo mi imponowała, była bogata i śliczna. Pokazałam Halince pióro, chciałam jej się przypodobać. A ona poprosiła o atrament, zaproponowała, że wyciągnie trochę z mojej stalówki. Nasze stalówki zderzyły się i moja się oczywiście połamała. To była tragedia! Nie dość, że zawsze robiłam kleksy w zeszytach, to jeszcze zniszczyłam taki prezent od Marka. Nie pierwszy zresztą.

Latem 1939 roku przywiózł z Paryża torebkę, puderniczkę ze szminką i zegarek. To była piękna czarna torba, elegancka, a w niej błękitna poszetka i flaszeczka perfum – Soir de Paris – wieczór paryski. Leżała u nas wysoko na szafie; kiedy zostawałam sama w domu, lubiłam sobie wejść na stołek, zdjąć tę torbę, powąchać perfumy, obejrzeć, przymierzyć zegarek, a potem włożyć i udawać, że niczego nie ruszałam. Raz wyjęłam zegarek i wszystko mi poleciało na ziemię – zostałam tylko z paseczkiem i szkiełkiem, cała maszyneria runęła na podłogę. Wepchnęłam to do torby, zamknęłam. Za jakiś czas ojciec zajrzał tam i mówi: „Oj, Halina miała już ten zegarek w ręku”. Ja w ogóle nie mogłam zostawać w domu sama. Opowiadałam ci, jak po raz pierwszy zapaliłam papierosa?

Nigdy.

Mój ojciec palił. Kupował papierosy od sprzedawców ulicznych. Któregoś dnia uznałam, że muszę sprawdzić, jak to jest zapalić. Miałam dziesięć lat. Wzięłam zapałkę, przypaliłam, pociągnęłam, ale słyszę kroki, mama szła. Szybko to wyrzuciłam przez okno i złapałam za szklankę niedopitej herbaty. Wzięłam wielki łyk. W środku siedziała ogromna mucha. Już nigdy potem nie wzięłam papierosa do ust. Już miałam nauczkę. Gdy patrzę na papierosy, czuję tę muchę w gardle.

Tego zegarka, co zepsułam, też nie ruszałam. Ojciec go naprawił. Miał go potem ze sobą, gdy go zapędzili do wagonów do Treblinki.

Miałaś liczną rodzinę?

Miałam. Było nas kilkadziesiąt osób. I od strony matki, i ojca, porozrzucani po całej Polsce. Na Gęsiej w Warszawie mieszkała ciocia Chawełe, starsza kobieta, część jej rodziny przeniosła się przed wojną do Palestyny. Na Nowiniarskiej babcia – mówiłam na nią bubesi, w jidysz: stara babcia, ale domagała się, bym zwracała się „babciu” – bo nie jest jeszcze znowu taka stara – dziadek, rodzeństwo mamy. Mój ojciec miał dziadka rabina i spora część jego rodziny żyła w Białej Podlaskiej. Pierwszy raz pojechałam tam w 1937 roku, bez mamy, na dwa miesiące. Bratowa mamy, ciocia Chuma, była bogata, mieli tartak w Pińsku. Dziadek był bardzo pobożny, nosił długą brodę, babcia, Sure Zlate, zawsze chodziła w peruce i chustce.

Poznałam tam moją kuzynkę Rachelkę. Spotkałam ją potem w obozie na Majdanku. Ona zawsze dobrze wyglądała, zawsze, nawet w obozie, w takich warunkach.

Kiedy wracałam z Białej Podlaskiej, byłam od stóp do głów ubrana w nowe rzeczy – ciotka mi kupowała buciki, majteczki, metr niebieskiej taftowej kokardy – i taką mnie wiozła do domu. Rodzice nie ubierali mnie w ładne rzeczy, nie było pieniędzy. Kupowali z obowiązku, jak już z czegoś wyrosłam. To były praktyczne rzeczy, miały starczać na lata. Buty zamawiali u szewca na Bonifraterskiej, a palto mama zafundowała mi kiedyś w eleganckim sklepie, u braci Jabłkowskich.

Nadal tak się nazywa.

Jest jeszcze? To było coś nadzwyczajnego, tam mieli takie piękne rzeczy! Rodzice znaleźli tam dla mnie kiedyś palto, brzydkie, ciemnozielone jak butelka, nieprawdopodobnie długie, do kostek, żeby było na wyrost. Byłam potwornie nieszczęśliwa. W takim pięknym domu ojciec i matka poszli mi kupić takie brzydkie zimowe palto! Chciałam czerwone, białe, a oni – zielone, żebym nie brudziła, żeby plam nie było widać. Do tego palta dostałam ciasto tortowe na pocieszenie. To już było coś.

Ale palta nie cierpiałam, musiałam chodzić w nim do szkoły, przejść przez cały park, bo podstawówka mieściła się w Ogrodzie Krasińskich. Miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na to palto. To jak wyjść na wybieg w rozciągniętej kiecce.

Odprowadzał mnie Chilek, bo z mojej szkoły było przejście do jego szkoły, do Tarbutu, na Nalewki 2a. On zawsze dobrze wyglądał: wysoki, czarny, ładny płaszcz, czarna czapka, okulary.

Ze szkoły wracałam z Sabcią Topaz, koleżanką, która też mieszkała na Nowiniarskiej. Też miała lepsze palto od mojego.

W szkole uczyłyście się w jidysz?

Nie, wyłącznie po polsku. Mama z ojcem rozmawiali w jidysz, a my z Markiem i Chilkiem albo w jidysz, albo po polsku. Po polsku mówiliśmy lepiej niż rodzice. Oni śmiesznie wypowiadali niektóre słowa: mama „żymno” zamiast „zimno”, ojciec mówił „ć” zamiast „cz”. Dziadkowie podobnie. Na Nowiniarskiej mieszkaliśmy razem z nimi. To było wielkie mieszkanie, pięć pokoi. Bardzo dużo stamtąd pamiętam.

Co najbardziej?

Dzień, kiedy zmarł brat mamy. To była pierwsza śmierć w moim życiu.

Miałam wtedy niespełna sześć lat. Nad ranem usłyszałam rozpaczliwe wrzaski: babci, cioci Feli, siostry mamy, cioci Rózi, żony wujka, prababci: „Gedale!!! Gedale!!!”.

Cała rodzina zebrała się w jednym pokoju, wszyscy płakali, trzymali się za głowy, ciocia Rózia cała na czarno, a Kuba, ich jedyny syn, krążył po pokoju i powtarzał w kółko imię wujka. Wszyscy dorośli tonęli we łzach jak dzieci, jakby już nic dobrego nie zostało na świecie. Nie rozumiałam, co się takiego stało, wybiegłam do sieni, by od tego uciec. Drzwi były otwarte, wciąż napływali różni krewni, znajomi, przyjaciele. Wyszłam na zewnątrz.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: