Sezon na trupa czas zacząć - Aleksandra Komorowska - ebook

Sezon na trupa czas zacząć ebook

Aleksandra Komorowska

0,0

Opis

Śledztwo w sprawie morderstw prowadzą Astrid wraz ze swoim policyjnym partnerem, Liamem. Pomagają im, a właściwie przeszkadzają, zmanierowana Rose i nieokrzesany brat komisarza Liama, Justin. Towarzyszą im pies i udomowiona kura, których obecność powoduje masę komplikacji…

„Sezon na trupa” to zwariowana komedia kryminalna, pełna gagów, szalonych pościgów, barwnych – a nawet pierzastych! – bohaterów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 202

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja: Karolina Oponowicz

Korekta: Sylwia Jastrzębska

Projekt graficzny okładki: Beata Kamińska

Opracowanie graficzne: Maciej Trzebiecki

Redaktor prowadząca: Katarzyna Kubicka

ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa

Copyright © Agora SA, 2021

Copyright © by Aleksandra Komorowska, 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone

Warszawa 2021

ISBN: 978-83-268-3802-6

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Jeśli oczekujesz jakiejś mrocznej, krwawej historii, utrzymanej w całkowitej powadze, to ta książka nie jest dla ciebie. Co prawda jest tu krwawo, ale jeśli chodzi o powagę, to nie mamy o czym mówić. Dlatego dobrze ci radzę, abyś podszedł do jej treści z dystansem. To, co właśnie trzymasz w rękach, ma tyle wspólnego z przygodami Sherlocka Holmesa co film Kosmiczne jaja ze Star Wars. Uroczyście oświadczam również, że opisana tu historia istnieje tylko w mojej głowie, a wszelkie zbieżności wydarzeń oraz postaci z autentycznymi są dziełem przypadku.

Na początek może opowiem wam trochę o sobie. Nazywam się Astrid Jonson i jestem aniołem. Wiecie, takim ze skrzydłami, z nieba – tam na górze. Po tym, jak Lucyfer dostał swój serial, ja nareszcie mam swoją książkę.

Myślę, że już się zorientowaliście, że to kryminał, i zapewne zastanawiacie się teraz, czy przypadkiem nie mamy tam na górze jakiejś szkoły policyjnej.

Odpowiedź brzmi – nie. My po prostu rozmawiamy sobie z duszami, które się tam zjawiają. A coraz więcej jest takich, które zwyczajnie zamordowano. Tak więc zanim się tu zjawiłam, miałam jako takie pojęcie o pracy detektywistycznej.

Wizyta na Ziemi jest dla nas aniołów jakby wypadem do parku rozrywki. Część z nas jednak na trochę się tu zadomawia. Tak właśnie jest w moim przypadku. Jestem tu już ładnych siedem lat. Najpierw pojeździłam trochę, by pozwiedzać. Swoją ukochaną przyjaciółkę Rose poznałam jeszcze w Limie, stolicy Peru, gdzie spędzała urlop. To właśnie za jej namową jakieś trzy lata temu postanowiłam osiedlić się w Belfaście. Znalazłam pracę w policji, apartament w wieżowcu, a następnie kupiłam sobie buldoga francuskiego, którego nazwałam Diaval. Na początek chyba wystarczy.

Od pół godziny siedziałam z kieliszkiem czerwonego wina w wannie. Woda zdążyła już wystygnąć, a ja dwa razy napełnić kieliszek, przez co lekko szumiało mi w głowie. Po ciężkim dniu pracy taka forma relaksu wydawała się idealna. W takie dni jak ten dochodziłam do wniosku, że ustawienie wanny (albo raczej minijacuzzi) w salonie przy oknie sięgającym podłogi, z nieziemskim widokiem, było genialnym rozwiązaniem. Do tego miałam blisko do kuchni. Oczywiście istniały również minusy mieszkania na dwudziestym piętrze apartamentowca w centrum miasta. Gdyby winda przestała działać, doczłapanie się tu po schodach graniczyłoby z cudem. No i oczywiście były jeszcze korki. Wszystko to jednak wynagradzał ten zniewalający widok na światła metropolii.

Spokojnie, nie dziwcie się układowi mojego mieszkania. Wszystko jest tam, gdzie nie powinno być. Teoretycznie jestem ogarnięta, ale z praktyką bywa różnie. Jakiś czas temu jedna z koleżanek znalazła żelazko w szafce kuchennej, a jeszcze inna prawie dostała palpitacji serca na widok fotela w łazience. Może faktycznie najwyższy czas zrobić przemeblowanie? Niebawem miną trzy lata, odkąd weszłam do tego apartamentu i momentalnie się w nim zakochałam. Jego minimalistyczny wystrój perfekcyjnie łączył odcienie bieli, czerni i czerwieni.

Odwróciłam wzrok od okna i spojrzałam na zegar wiszący nad wejściem do pomieszczenia. Dochodziła dziesiąta wieczorem. Lada chwila miała przyjść tutaj moja przyjaciółka Rose. Dziedziczka fortuny rodziców, w skład której wchodziła między innymi sieć hoteli znanych na całym świecie, oraz właścicielka jednego z najbardziej ekskluzywnych klubów nocnych w centrum Belfastu. Odstawiłam kieliszek na marmurową podłogę, po czym wstałam z wody i sięgnęłam po ręcznik.

* * *

Otworzyłam drzwi i powitał mnie uśmiech Rose. Moja przyjaciółka była średniego wzrostu blondynką o niebieskich oczach z wielkim zamiłowaniem do wysokich szpilek i wyzywających kreacji. Tak, tak to jest ten styl à la dziwka, przez co każdy facet odprowadza ją wzrokiem. Zdarzały się również sytuacje, kiedy nie byli to tylko mężczyźni. Odsunęłam się od drzwi, żeby ją wpuścić.

– Jak ci minął dzień, mój aniołku? – spytała, rozsiadając się na kanapie w salonie. Obok niej usadowił się mój kochany buldog francuski. Parsknęłam śmiechem, nalewając jej wina.

– Jak co dzień. Przy trupach. – Rose upiła łyk i pokręciła głową, głaskając przy tym Diavala.

– Szczerze, nie rozumiem cię. Postanowiłaś opuścić bramy nieba, by badać zwłoki ofiar bezdusznych morderców. Jak na osobę dosłownie nie z tego świata, wybrałaś dość śmierdzące zajęcie, nie uważasz?

– Na pewno mniej śmierdzące niż twój szamanizm.

– A co ci w nim nie pasuje? – Rose zrobiła zdziwioną minę.

– Mam ci przypomnieć, jak zaledwie miesiąc temu w środku nocy latałaś mi po mieszkaniu i okadzałaś je jakimiś durnymi gałązkami szałwii, krzycząc przy tym: „Precz, duchu, wracaj smażyć się w cholernym piekle!”? Kiedy wstałam sprawdzić, co się dzieje, i cię zobaczyłam, w pierwszej chwili pomyślałam, że to ty jesteś tą zmorą. Było tu prawie siwo od dymu. Gdyby nie ten duszący zapach, to byłabym święcie przekonana, że coś tu się pali. Do tego chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak trudno jest wywietrzyć pomieszczenie na takiej wysokości.

– Naprawdę nie wiem, czego ty się czepiasz. Jako twoja bliska przyjaciółka czułam się do tego zmuszona. Za każdym razem, kiedy u ciebie byłam, wyczuwałam tę negatywną energię. Teraz dzięki mnie masz pewność, że żaden z tych truposzy, z którymi miałaś przyjemność, nie złoży ci wizyty.

– Mówisz tak, jakbym to ja ich pozabijała – oburzyłam się i sięgnęłam po kieliszek z winem, aby upić większy łyk trunku.

– Nie zdziwiłabym się, gdyby faktycznie tak było.

– Jak ty to sobie niby wyobrażasz? – zaczęłam się irytować pomysłami przyjaciółki.

– No, przychodzisz na miejsce zbrodni, widzisz nieboszczyka, sprawdzasz, czy nikt nie patrzy, po czym podchodzisz do niego i badasz puls. Okazuje się, że jednak jakimś cudem biedak wciąż zipie, więc ty wyjmujesz jakiś mały nożyk, ciach i po problemie. Teraz jesteś już pewna, że masz do czynienia z trupem – powiedziała konspiracyjnie, pochylając się w moją stronę.

Nie mieliście czasem tak, że zaczynaliście wątpić w poczytalność waszych znajomych?

– Ooo, albo jesteś płatnym zabójcą i pracujesz z policją tylko po to, żeby po sobie posprzątać – Rose wyraźnie się rozkręcała. Tymczasem ja próbowałam wymyślić, co zrobić z uchachaną i rozbrykaną przyjaciółką, która nieraz już rozniosła cały budynek. Wciąż dostaję skargi od sąsiadów po jej poprzedniej wizycie. Czy następne będą karteczki z groźbami?

– I ty serio w to wierzysz? – zapytałam.

– Może... – odrzekła Rose tajemniczo, a ja zacisnęłam wargi, próbując powstrzymać wybuch śmiechu.

– Myślę, że obydwie opcje są równie prawdopodobne – odparłam z powagą.

Jak już chyba zauważyliście, Rose jest kompletnie zwariowana, a jej niektóre teorie spiskowe powaliłyby na kolana niejednego pisarza kryminałów.

– Ale spokojnie, ja nikomu nie pisnę ani słowa. A jeśli kiedyś wpadniesz i trafisz za kratki, jako twoja przyjaciółka będę ci przynosić czosnek i cebulę. No i oczywiście zaopiekuje się Diavalem – kontynuowała, przytulając, a raczej usilnie próbując przytulić psa. – W dodatku kolor pomarańczowy w twoim przypadku jest bardzo twarzowy. Odpoczniesz sobie tam jak na takich troszkę dłuższych wakacjach. No, a jako bezwzględna morderczyni na pewno nie dasz sobą pomiatać i poznasz koleżanki po fachu.

– Dlaczego mam wrażenie, że chcesz mnie wystawić w castingu do Orange Is the New Black albo innego filmu, gdzie miałabym widok na świat zza kratek?

– Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? – zapytała.

– Nooo nie wiem. Może dlatego, że cała twoja wiedza o tym, jak jest w więzieniu, opiera się na tym właśnie serialu? Poza tym o czym my w ogóle rozmawiamy? Ja zajmuję się dochodzeniem, kto jest mordercą, a nie pomaganiem ludziom zejść z tego padołu – wytłumaczyłam jej spokojnie.

– Zawsze możemy to zmienić.

– Zamierzasz kogoś sprzątnąć? – spytałam zdumiona.

Teraz dochodzę do chwili, gdy zazwyczaj myślimy sobie: gorzej już chyba być nie może. Zaraz potem jednak dostajemy kolejną informacje i zwala nas z nóg.

– Na razie nie, ale jak zmienię zdanie, to będę wiedziała, do kogo mam się zwrócić – powiedziała poważnym tonem. Spojrzałam na nią ze zgrozą w oczach. – Wyluzuj, Sherlocku, ani ja, ani ty nie skończymy w ciupie. Chyba – dodała i łobuzersko mrugnęła okiem.

* * *

Następnego ranka obudził mnie dzwonek telefonu. Powoli otworzyłam oczy i zerknęłam na zegar. Dawno nie miałam tak długiego poranka (zwłaszcza z Rose obok siebie). Dzisiaj praca postanowiła obudzić mnie dopiero o dziewiątej rano. Szturchnęłam łokciem śpiącą obok Rose i odebrałam telefon.

– Jonson – powiedziałam, siadając na łóżku. Wysłuchałam poleceń przełożonego, po czym się rozłączyłam i odłożyłam komórkę na stolik.

– Po co budzisz mnie w środku nocy? – warknęła Rose, również siadając.

– „Precz, duchu, wracaj smażyć się w cholernym piekle” – zaczęłam ją parodiować.

– Długo zamierzasz mi to wypominać? – jęknęła.

– Tyle, ile będzie trzeba. Wciąż jesteś taka pewna, że żadna z nas nie skończy w pierdlu? – zapytałam zaczepnie.

Rose parsknęła śmiechem.

– Widzisz, ja dałam ci zbrodnię, ty ogarniaj trupa – powiedziała, przeciągając się.

– Ja nie żartuję. Właśnie zadzwonił do mnie komisarz Taylor, którego ty nazywasz Papą Smerfem, i powiedział, że znaleźli dwa trupy w twoim hotelu. Przysięgnij mi, że nie masz z tym nic wspólnego.

– A co ty, sędzia jesteś? W takim razie poczekam na adwokata.

– Rose, to nie jest zabawne.

– Zacznijmy od tego, że nawet nie wiem, o co chodzi. Cały wieczór spędziłam na upijaniu się w twoim salonie, chociaż stojąca tam miniaturowa fontanna potocznie zwana wanną pozostawia wiele do życzenia. Ale możesz mnie zabrać ze sobą na miejsce zbrodni. Jeśli faktycznie okażę się mordercą, to przynajmniej będziecie mieć mnie pod ręką.

Wstałam z łóżka i spojrzałam na nią z uśmiechem.

– Jeśli okaże się, że to ty tam kogoś zabiłaś, to i tak będziesz zwiewać, więc dla mnie to żadna różnica. Tak czy siak będzie trzeba cię szukać. Ale w porządku. Masz dwa trupy w jednym z apartamentów swojego hotelu. Zbieraj swój leniwy tyłek, mamy dwadzieścia minut – powiedziałam, wychodząc z sypialni. Rose zerwała się z łóżka i pobiegła za mną do kuchni.

– Chwila, w którym dokładnie?

– Co którym?

– Którym apartamencie?

– A ja wiem? Masz ich tam chyba z sześć. Myślisz, że pamiętam, który jak ponazywałaś?

– Czyli mówimy o tym kameralnym hotelu. Dobrze rozumiem? – dopytywała dalej.

Spojrzałam na nią i wyjęłam z szafki dwa kubki na kawę.

– Owszem. Zanim wyjdziemy, weź coś od mnie z szafy. Idziemy do ludzi – odpowiedziałam, przypomniawszy sobie, w co była ubrana wczoraj.

– Mówisz tak, jakbym wyglądała jak Joey z Przyjaciół, kiedy postanowił włożyć na siebie wszystkie ubrania Chandlera.

– Wyglądasz raczej bardziej jak barmanka Lucyfera w blond peruce. Brakuje ci tylko broni.

– Ooo, załóżmy czarne płaszcze! – podekscytowała się, klaskając w dłonie jak dziecko. – Będziemy wyglądać jak tajne agentki.

– Ty się ubieraj, jak chcesz. Ja idę do pracy i muszę wyglądać profesjonalnie. Przypominam ci, że zabieram cię ze sobą wyłącznie dlatego, że jesteś właścicielką tego hotelu.

– W takim razie pójdźmy pod krawatem, jak agenci MIB. Z drugiej strony Chris Hemsworth przez połowę ostatniej części latał w różowych gatkach. Ale z jakim skutkiem! Nie da się ukryć, że jego tyłek wyglądał wtedy fenomenalnie! Mój na pewno nie będzie prezentował się w nich równie dobrze, nie uważasz? Strój kobiety to twardy orzech do zgryzienia – stwierdziła, kończąc swój wywód, i ciężko westchnęła. Wywróciłam oczami, podając jej kubek z kawą. Czasami już brakowało mi słów, by odnieść się do jej kolejnych pomysłów. Zdawałam sobie sprawę, że jest wielką miłośniczką kina i literatury (która tylko udaje, że czyta) oraz czerpie z nich inspiracje dla urozmaicenia życia codziennego, ale ostatnio jej wyobraźnia ponosiła ją za daleko. – Myślisz, że zdążymy zrobić jeszcze szybkie zakupy przed tą twoją pracą? – zapytała niewinnym tonem. Postanowiłam nawet tego nie komentować.

– Wiesz co? Myślę, że wcale nie musisz się przebierać.

– Ale przed chwilą sama powiedziałaś, że powinnam to zrobić – odparła zbita z tropu.

– Serio? Nieeeee. Na pewno miałam coś innego na myśli.

– Nie wydaje mi się. W każdym razie i tak jeszcze dzisiaj przegrzebię ci szafę. O to nie musisz się martwić – odpowiedziała z zadowoleniem, idąc w stronę mojej garderoby z kubkiem parującej kawy w ręce. Czułam, że to będzie długi dzień.

Jakieś plus minus czterdzieści minut później razem z Rose weszłyśmy do Crystal Hotel. Zgrabnie pokonałyśmy taśmą policyjną i po chwili znalazłyśmy się w ogromnym holu. Naprzeciwko była lada recepcji, a obok przeszklona winda w kształcie tuby. Sufit znajdował się kilkanaście metrów wyżej, co robiło ogromne wrażenie. Hotel słynął z luksusu i nowoczesnego wystroju. Jednocześnie był miejscem kameralnym, butikowym – tak więc lista potencjalnych sprawców nie mogła być długa. Jeden z funkcjonariuszy, którzy kręcili się po całym hotelu, zaprowadził nas do pokoju, gdzie znajdowały się zwłoki. Po pokoju krzątali się technicy zabezpieczający miejsce zbrodni. Jak tylko się tam pojawiłam, podszedł do mnie mój partner, komisarz Taylor. (W każdej książce pojawia się jakiś sztywniak, który psuje zabawę głównemu bohaterowi. W tej ta rola przypadła mojemu partnerowi po kryminalistyce. Śmiało możecie przywitać pana komisarza brawami).

Wielkie okno w pokoju było zasłonięte ciemnymi kotarami, przez co w pomieszczeniu panował lekki półmrok.

– Astrid, dojechanie tutaj zajęło ci wyjątkowo dużo czasu – wytknął mi.

– Powiedzmy, że miałam pewne... nieprzewidziane przeszkody – mruknęłam. Jego wzrok powędrował ponad moim ramieniem.

– Ile razy mówiłem, żebyś nie przyprowadzała koleżanek na miejsce zbrodni? – spytał oskarżycielsko, wpatrując się w Rose. Przewróciłam oczami. Sami widzicie, w kółko powaga i profesjonalizm. Zero fantazji.

– Trzy – odpowiedziałam z uśmiechem.

– A co właśnie zrobiłaś?

– Przyprowadziłam właścicielkę hotelu. Ale z tego, co widzę, ty również masz towarzystwo. Nie wiedziałam, że twój brat także jest detektywem.

– Słucham? – podniósł głos, wyraźnie zdenerwowany.

– Minęłam się z Justinem na korytarzu. Bardzo zastanawiająca jest jego obecność tutaj, nie sądzisz?

– Może zamiast opowiadać bzdury, zaczniesz oglądać zwłoki.

– Trup nie pies, nigdzie nie pójdzie. Może poczekać.

– Dlaczego oni musieli się pozabijać akurat tutaj?! To mój ulubiony pokój, a teraz jest uwalony jakimś dziwnym czarnym proszkiem! – usłyszałam krzyk Rose, która chwilę później podeszła do łóżka i zaczęła głaskać leżącą na nim poduszkę.

Panna Henderson uwielbiała korzystać z tak zwanego płaczu wymuszonego. Potrafiła być przy tym wyjątkowo sugestywna. Nic dziwnego, że do pokoju wpadł Justin i rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając źródła krzyku. Na widok Rose najpierw stanął jak wryty, po czym usilnie próbował powstrzymać się od wybuchnięcia śmiechem.

– Czyżbyśmy mieli śledztwo grupowe? – spytał, rozsiadając się w fotelu obok leżącego nieboszczyka. Nikt mu jednak nie odpowiedział. Założyłam lateksowe jednorazowe rękawiczki i podeszłam do zwłok. Mężczyzna, na pierwszy rzut oka biznesman, który zdążył się już dorobić, więc zapewne w średnim wieku. Ubrany w drogi, czarny garnitur, a spod rękawa marynarki wystawał kosztowny złoty zegarek. W tej ciemnicy nie byłam w stanie stwierdzić nic więcej. Przełknęłam ślinę, czując metaliczny zapach krwi. Odwróciłam się od trupa i skierowałam wzrok na Liama Taylora.

– Chwileczkę, tu jest tylko jeden truposz, a gdzie drugi? – Znów popatrzyłam na ciało. Sięgnęłam po aparat i zrobiłam parę ujęć ciała. Normalnie zajmują się tym technicy, ale ja też lubiłam mieć własne ujęcia.

– I tutaj zaczyna się zabawa. Wygląda na to, że mamy do czynienia z dwoma niekoniecznie powiązanymi ze sobą morderstwami. Jak widzisz, leży tu jeden nieboszczyk. Drugi albo raczej druga zabita siedzi sobie cywilizowanie w sali restauracyjnej przy jednym ze stolików z głową w talerzu – wyjaśnił Liam. Zaraz potem usłyszeliśmy chrząknięcie Justina. Wszyscy spojrzeli w jego stronę.

– Tak? – zapytałam.

Justin rozparł się wygodnie w fotelu, napawając się skupioną na nim uwagą.

– Zanim ty postanowiłaś się tu pojawić – zaczął, wskazując na mnie palcem – a potem ta urocza blondynka, postanowiła obudzić połowę hotelu swoim wrzaskiem... – wskazał na leżącą na łóżku w udawanej rozpaczy Rose.

– Czy możesz przejść do sedna? – odparł sztywny Papa Smerf, będący moim partnerem w pracy. Na pewno jesteście ciekawi, dlaczego dostał ten przydomek. Otóż kochana Rose przy jednym z moich śledztw wyczytała w słowniku slangu młodzieżowego, że teraz na topie jest nazywanie policjantów smerfami. Potem uznała komisarza Taylora za kogoś takiego, jakim był Papa Smerf dla swoich podopiecznych, i tak już zostało.

W jego głosie dało się słyszeć zniecierpliwienie połączone z irytacją.

– Owszem. Pozwoliłem sobie zajrzeć do torebki naszej ofiary z dołu. I wydaje mi się, że twierdzenie, jakoby w damskiej torebce można znaleźć wszystko, w tym wypadku nabrało nowego znaczenia. Pomijając to, że był tam okazałych rozmiarów zszywacz biurowy oraz bardzo ostry śrubokręt, nie znalazłem niczego ciekawego. Nawet telefon naszej nieboszczce się gdzieś zawieruszył.

– Chcesz mi powiedzieć, że beztrosko przysiadłeś się do stolika ofiary i postanowiłeś sprawdzić, co nosi przy sobie?! Dobrałeś się do jednego z dowodów w śledztwie, zacierając być może ważne odciski palców?!

– Dokładnie tak! Braciszku, kiedy tak to ująłeś, brzmi to o wiele bardziej zabawnie. Teraz przynajmniej wiemy, że ofiara jest jednocześnie niedoszłym mordercą.

– Albo morderca został ofiarą – dodałam, oglądając zwłoki. – Pamiętasz może, czy na śrubokręcie była zaschnięta krew?

– Kto zadaje takie pytania?! Myślisz, że nawet jeśli były, to zwróciłem na nie uwagę? Szukałem tam jakichś bardziej kobiecych bibelotów – odpowiedział, poruszając zabawnie brwiami.

– Naprawdę tego szukałeś?! – włączyła się Rose. – Ja tu rozpaczam, bo ktoś okrył mój wspaniały hotel złą sławą, a ty szukasz kobiecej szminki?!

– A czego niby mam szukać w damskiej torebce? No chyba nie kokainy.

– Jak jest ci tak koniecznie potrzebna, to mogę dać ci swoją! – burknęła Rose i rzuciła w niego swoją torebką. Justin się uśmiechnął i bez trudu złapał lecącą w jego stronę torebkę. Położył ją sobie na kolanach, założył nogę na nogę, a następnie zaczął nią lekko podrygiwać, pukając przy tym ciało.

– Czy możesz przynajmniej nie bezcześcić zwłok?! – spytałam, tracąc cierpliwość. Zaraz potem wróciłam do szukania przyczyny zgonu. Zabawa zabawą, czasem trzeba jednak popracować.

– No proszę, w końcu wiesz, jak ja się czuję, kiedy ty przyprowadzasz swoje koleżanki do pracy – odparł Liam. Nie odpowiedziałam mu.

– A myślisz, że jak one się niby czują, kiedy ty tak je macasz? – spytał mnie tym razem drugi z braci.

Gdyby Justin nie przefarbował się na blond i gdyby obydwaj byli ubrani tak samo, to dopóki któryś z nich by się nie odezwał, nie byłabym w stanie ich rozróżnić. Udałoby mi się to za sprawą wielkiego ego i arogancji Justina. W wyglądzie oprócz koloru włosów i tego, że Liam codziennie się golił, a jego brat wręcz przeciwnie, główną różnicą był strój. Liam nie rozstawał się ze swoją skórzaną kurtką. Justina natomiast zawsze można było spotkać w nienagannie wyprasowanej koszuli. Ciekawe, kto mu ją prasuje, bo raczej on sam tego nie robi.

– Na pewno lepiej niż moja torebka – mruknęła Rose w odpowiedzi na skierowane do mnie pytanie. Usiadła na podłokietniku fotela, obok Justina, wyjęła mu z rąk swoją torebkę i zaczęła w niej grzebać. Po chwili wyciągnęła ze środka małe puzderko i szminkę.

– Co wolisz? – spytała go.

Spojrzałam na nią z niedowierzeniem.

– Nosisz przy sobie kokę? – Liam zrobił oczy jak spodki.

– Oczywiście. Co to w ogóle za pytanie? – wzruszyła ramionami moja przyjaciółka.

Tja. Pani detektyw przyjaźni się z kobietą, która nosi przy sobie na co dzień narkotyki? Sama nie wiem, jak do tego doszło. Wszyscy tu obecni wiedzą, że Liam już kilkakrotnie przymknął swojego brata w areszcie za tego typu występki. A czemu ja tak nie reaguję? Po pierwsze szkoda mi czasu na papierkową robotę. A po drugie... Do cholery, nie nadążam za nią! Jedną działkę jej zarekwiruję, a ona już wyciąga skądś kolejną! Mogę wam przysiąc, że wczoraj jeszcze tego tam nie było.

– Justin, pamiętasz może chociaż jak duży był ten śrubokręt? – zmieniłam temat. On wzruszył ramionami. – Bo z tego, co widzę, nasza ofiara pożegnała się z życiem wczoraj między dziewiątą a dziesiątą wieczorem i została dźgnięta czymś ostrym w tętnicę szyjną – ciągnęłam, patrząc na kartkę od techników. – Niestety nie są w stanie określić, czym konkretnie, ze względu na to, że morderca później podciął gardło swojej ofierze. Twój śrubokręt może się jednak okazać pasujący.

– Myślę, że możemy pójść sprawdzić i przy okazji się dowiedzieć, ile osób tu przebywało w czasie morderstwa – stwierdził Liam. Wstałam z klęczek, zdejmując rękawiczki.

* * *

– No dobrze, co my tu mamy? – powiedział Liam, wchodząc do sali restauracyjnej. Rose na widok kobiety z głową w talerzu złapała się za serce. Technicy już kończyli swoją pracę. Ze śladów proszku daktyloskopijnego na stole można było wywnioskować, że odciski palców ze szklanek i talerzy zostały już zdjęte.

– Och, moja wspaniała sala restauracyjna – Rose wydobyła z siebie dramatyczny okrzyk i udała, że mdleje. Justin delikatnie ją złapał i posadził na pobliskim krześle, po czym zaczął wachlować kartą dań.

– W takim tempie nie skończymy tutaj do wieczora – mruknęłam. Założyłam kolejne rękawiczki i podeszłam do drugiej ofiary. Zaczęłam od sprawdzenia tego, o czym mówił młodszy z braci Taylorów. Krytycznie popatrzyłam na osławioną już torebkę. Była niewielka. Otworzyłam ją i przejrzałam jej zawartość. Po chwili wyjęłam z niej miniaturową wersję zszywacza, śrubokrętu i nożyczek zawieszonych na breloczku. Spojrzałam z konsternacją na Justina. – To jest ten twój okazałej wielkości zszywacz i superostry śrubokręt? – spytałam. Wciąż byłam w lekkim szoku i usilnie próbowałam nie wybuchnąć śmiechem. – Jeśli porównywałeś ten „przyrząd biurowy” do wielkości swojego przyrodzenia, to chyba nie chciałabym być na miejscu twojej dziewczyny – dodałam, nie mogąc już dłużej powstrzymywać się od śmiechu. Co ciekawe, kąciki ust Liama lekko drgnęły do góry, choć podczas pracy był zawsze poważny. Na te słowa również Rose ocknęła się z udawanego omdlenia i spojrzała na przedmioty w mojej dłoni.

– Jakie słodziutkie nożyczki – pisnęła z zachwytem. Młodszy Taylor odsunął się od niej gwałtownie, nie chcąc stracić słuchu. Podszedł do mnie i wyjął mi breloczek z ręki.

– Nie, nie! W tej torebce był prawdziwy śrubokręt i zszywacz.

– Jesteś pewien, że to ta torebka? Może pomyliłeś ją ze skrzynką z narzędziami biurowego mechanika, który wieczorami, gdy nikt nie patrzy, podbiera z biurek swoich chlebodawców zszywacze i sprzedaje je potem na eBayu potencjalnym mordercom w parze ze śrubokrętami Philipsa gratis? – upewniła się Rose.

– Nie, dałbym sobie rękę uciąć, że to jest dokładnie ta torebka.

– Tymi tycimi nożyczkami, które najpewniej nie zdołałyby przeciąć kartki papieru, o ile w ogóle działają? – spytałam.

– Jestem stuprocentowo pewny, że dałbym nimi radę przeciąć tę kartkę. Przyjmuję wyzwanie – odparł Justin, podrzucając przy tym breloczkiem w powietrzu.

– W takim razie jesteśmy w czarnej dupie. Skoro wspomniany śrubokręt nie istnieje, nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Zajmijmy się więc oględzinami tego tu okazu zwłok. Szanowna pani właścicielka może pójść i przynieść nam listę osób przebywających w budynku w ciągu ostatniej doby – zarządził Liam, zwracając się w szczególności do Rose i Justina. – Natomiast mój brat niezwykle ułatwiłby nam pracę, ulatniając się z tego splamionego krwią miejsca – stwierdził, kończąc tym nasze durne rozważania na temat mininarzędzi.

– Myślę, że Justin mógłby pójść po tę listę, a wtedy ja bym się ulotniła – wyszeptała mi do ucha Rose. – Ta zbrodnia napawa mnie tak wielką rozpaczą, aż muszę zrobić sobie drinka.

– Oj, wielka ta twoja rozpacz, a wylane łzy przy niej można by już spokojnie w litrach liczyć – odpowiedziałam.

– Rozpacz rozpaczą i hotel hotelem, ale idealny, nierozmazany makijaż jest bezcenny nawet przy hotelu wartym miliony funtów. Poza tym staram się być silna i cały czas walczę ze łzami.

– Mhm, na pewno. Szoruj już po tę listę. Nie zamierzam tu spędzić całego dnia.

* * *

Zostałam sama z Liamem w hotelowej restauracji. Razem z tamtą dwójką, która postanowiła zafundować nam dzisiaj rozrywkę, wyszli również funkcjonariusze zajmujący się zabezpieczeniem miejsca zbrodni. W końcu mogłam zająć się swoją pracą. Choć wiedziałam, że już nie będzie tak zabawnie. Wzięłam do ręki aparat i zaczęłam robić kolejne zdjęcia zwłok, bo Liam nie za bardzo ufał technikom, a ja nie chciałam później słuchać jego narzekania.

– Rozmawiałeś już z laboratorium? – spytałam, przypominając sobie, że gdy schodziliśmy do tego pomieszczenia, Liam trzymał się z tyłu i rozmawiał przez telefon. – Chciałabym dostać wykaz zawartości żołądka obydwu ofiar. Niewykluczone, że te morderstwa mogą mieć ze sobą coś wspólnego.

– Jeszcze nie rozmawiałem z laboratorium. Zaraz to zrobię. Teraz zajmijmy się tym, co mamy tutaj.

– A co mamy?

– Liliana Edwards, dwadzieścia cztery lata, zadziwiające, ale nie jest Brytyjką. Pracowała jako prawniczka w kancelarii Edwards & Greenwood. Zanim raczyłaś się zjawić, zdążyłem szybko porozmawiać z recepcjonistą. Zameldowała się w hotelu wczoraj niedługo po tym mężczyźnie, który przytula się do podłogi kilka pięter wyżej.

– I w przeciwieństwie do tej tu ma jakieś ślady krwi. Co o nim wiemy?

– Lucas Brown, trzydzieści siedem lat, biznesman z Walii. Właśnie próbuję znaleźć jego żonę.

– Kiedy znaleźli tę kobietę? – spytałam, wskazując na ofiarę przy stole.

– Jakieś dziesięć minut przed tym, jak dostałaś cynk. Podobno zaczęła się krztusić w trakcie jedzenia.

– Niech technicy zabiorą do laboratorium to, co zostało na jej talerzu.

– I co jeszcze? – prychnął Liam.

– Czemu zawsze chcesz iść na łatwiznę i omijać być może istotny trop? Tak się składa, że tutaj jest to jedyny trop, bo nie mamy żadnej krwi.

– Dobrze, poinformuję techników – kiwnął głową.

Przez bar po lewej stronie pomieszczenia przemknął młody kelner, tłukąc przez przypadek szklankę. Razem z Liamem spojrzeliśmy na niego.

– Przepraszam... ja tylko... – zaczął się jąkać.

W tym samym momencie do pomieszczenia wpadła Rose, a za nią Justin.

– Tu jesteś, Charlie! – krzyknęła. – Gdzie moje martini?

– Już... chwila.

– A wy – odwróciła się w naszą stronę – nie straszcie mojego najlepszego barmana!

– Spokojnie, będą następni. Swoją drogą mogłabyś znaleźć kogoś w swojej kategorii wiekowej – stwierdziłam.

– No wiesz, nie wszystko od razu musi sprowadzać się do łóżka.

– W twoim przypadku można by polemizować.