Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ślady dusz: Szamańska moc. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
15 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ślady dusz: Szamańska moc. Tom 2 - ebook

Drugi tom historii Adama, do niedawna zwykłego chłopaka, w którego życie nagle wkroczyły wiedźmy, szamani i rodowe klątwy.

Adam po śmieci swojej babki odziedziczył dar rozmawiania z duszami. Jego pierwszą przewodniczką po nieznanym dotąd świecie magii była wiedźma Zoja. Teraz, od czasu jej wyjazdu, Adam nie jest już sobą – niemal co noc śni, że jakaś postać próbuje go zabić. Towarzyszące mu dusze i Baba Cmentarna nakłaniają go w końcu do podróży na Kaszuby w poszukiwaniu śladów przodków. Na Pojezierze wybiera się też Damroka – dziewczyna, z którą umówiła go przyjaciółka.

Czy Adamowi uda się na czas odkryć znaczenie snu? Czy będzie potrafił odróżnić wrogów od przyjaciół i zaakceptować swój los?

Tańcząc z bohaterami „Śladów dusz” przy ognisku, podczas szamańskiej ceremonii, razem z wiedźmami i zielarką, poczujesz na skórze moc Snowida i dar Zoi.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7295-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

_Pośrodku polany otoczonej głazami mężczyzna spoglądał w dal, na las starszy niż wszystko w okolicy._

_Wsłuchiwał się w głos drzew._

_Rozmyślał o tym, co się pojawiło._

_Las szumiał o pradawnych tajemnicach, które słyszeli tylko nieliczni. Prawie nikt już nie rozumiał mowy konarów i szeptu rozwijających się pąków. Mężczyzna emanował spokojem. Znał każdy szelest i trzask lepiej niż język ludzi. Jego oczy, przypominające barwą toń morza tuż przed burzą, zalśniły nagłym zrozumieniem._

_Zimny wiatr dmuchnął mu w twarz. Mężczyzna zaciągnął kaptur mocniej na głowę, a na jego pierś opadło kilka pasm ciemnozłotych włosów przetykanych srebrzystymi nitkami. Wdzięczny bogom za kolejny przeżyty dzień obserwował, jak zmrok powoli zasnuwa niebo granatową kotarą, a słońce barwi horyzont na złoto i czerwono. Księżyc przeglądał się w spokojnej tafli jeziora._

_Ten harmonijny widok zaburzyły dwie sójki, które wyleciały z krzykiem zza linii drzew, wyrywając mężczyznę z zadumy._

_Potarł gęstą, krótko przystrzyżoną brodę i gwizdnął na psa. Szary wilk wybiegł spomiędzy krzaków. W sierść dzikusa wplątały się igły i liście. Dwie łaty nad oczami nadawały psu wiecznie zdziwiony wyraz. Zwierzak stanął u boku swego pana i popatrzył na niego wyczekująco._

_– Artefakt! Dobrze, że jesteś – rzekł mężczyzna do psa głębokim, wibrującym głosem i uśmiechnął się nieznacznie._

_Po obejściu całej polany i sprawdzeniu, czy wszystko jest na swoim miejscu, skierowali się z powrotem w kierunku domu, który znajdował się za pasmem drzew. Pies węszył dookoła. Zastrzygł uszami, złapał trop i zniknął w gęstwinie. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej i przyspieszył kroku. Gdy bezszelestnie zbliżał się do ścieżki, poczuł na sobie kilka par oczu. Wiedział, że wszystkie należały do zwierząt, oprócz jednej._

_Przeczuł, co nastąpi sekundę później, lecz nie zdążył zareagować. Z lewej strony, zza największego głazu uderzyła go fala energii o kwaśnym posmaku i rzuciła na wilgotną ziemię, jakby był szmacianą lalką. Ostatkiem sił zdołał spojrzeć w tamtym kierunku. Ujrzał uciekające ptaki i zatroskany pysk psa. Później była już tylko ciemność, przez którą nie potrafił się przedrzeć. Coś go blokowało. Gdy dotknął palcami ziemi, moc nie płynęła! Miejsce Mocy odpychało jego próby czerpania magii jak magnesy skierowane do siebie tymi samymi biegunami, nie pozwalało czerpać z siebie, ze źródła. Im bardziej skupiał się na próbach utworzenia pola ochronnego wokół siebie, tym bardziej słabł._

_Zataczając się, powoli wstał. Ciemność go nie przerażała, miał jeszcze pozostałe zmysły, z których potrafił korzystać tak samo sprawnie. Nie potrzebował oczu, by widzieć. Zaczerpnął głęboko powietrza. Dobrze znał drogę. Przechodził tędy tak często, że każdy najdrobniejszy kamień wrył mu się w umyśle._

_Wzdrygnął się, gdy za jego plecami ktoś z trzaskiem nadepnął na gałąź. Ostrożna istota, czujna. Silna aura, fraktal złożony ze złotych drobin falowała wokół postaci, przebijając mrok. Znał ją, lecz nie potrafił połączyć z osobą. Napastnik oddalał się z szelestem, próbując kryć swoją obecność magią, lecz mężczyzna i tak go wyczuwał. Pojedyncze złote nitki lizały jego ciało, sprawdzały, w jakim jest stanie. Na brzegach aury dostrzegł jaskrawożółte zdziwienie napastnika, pomieszane ze szklistą, szaro-czerwoną barwą wściekłości._

_Wyciągnął ręce przed siebie, później nad głowę, by zaczerpnąć energię z żywiołu powietrza. Wtedy w płuca wdarł mu się palący dym, który wygryzał myśli._

_Krzyknął, choć wiedział, że to odczucie nie jest rzeczywiste. Dym nie istniał._

_Nie spodziewał się takiego ataku. Kto mógł za nim stać? Nikt w tej niewielkiej wiejskiej społeczności nie odważyłby się podnieść na niego ręki._

_Opadł z powrotem na kolana. Słaby i bez możliwości korzystania z mocy tracił powoli kontrolę nad zmysłami. Wyłączały się po kolei, jeden po drugim. Całe ciało pulsowało i paliło żywym ogniem wzdłuż kręgosłupa i wokół ochronnych tatuaży. Mokry nos na twarzy był jednym z ostatnich fizycznych doznań, jakie zapamiętał. Głucha cisza narastała. Nie słyszał nic, nawet bicia własnego serca i popiskiwań wiernego psa. Czarna pustka zaciskała się wokół niego coraz ciaśniej, więżąc go w nicości. Pozostała mu jedynie jasność umysłu. Wizualizował sobie swoje położenie, nie był jednak pewien, czy wciąż leżał, czy poruszał się naprzód. Ufał własnej intuicji i temu, że nawet odcięty od doznań fizycznych jest w stanie wrócić do domu._

_Nie czuł, że jego mięśnie zaczęły zastygać. Wszelkie lęki i niepokoje, urojone albo należące do przeszłości, zwartym szeregiem atakowały jego umysł. Stracił orientację, wlókł się przez kilka kolejnych minut, aż do całkowitego wyczerpania._

_Później nie było już nic, żadnych emocji, wizji, snów ani wspomnień. Opadł na ziemię, nawet o tym nie wiedząc. Serce bijące coraz słabiej ledwo utrzymywało go przy życiu. Płuca powoli się poddawały. Oddech cichł. Za to w całym ciele zaczął narastać ból, jakiego nigdy przedtem nie zaznał._1. SMOCZE OCZY

Usiadłem na łóżku, nabierając haust powietrza, łapczywie, jakby ktoś przed chwilą próbował mnie utopić. Serce mi kołatało, podchodziło do gardła. Przez kilka pierwszych sekund nie potrafiłem sobie przypomnieć, gdzie jestem. Przetarłem oczy.

– Jezu… Znowu! – wyjęczałem. – Co za noc!

Odrzuciłem przepoconą kołdrę. Ninja zeskoczyła na podłogę oblaną pierwszymi porannymi promieniami słońca i miauknęła oburzona moim nagłym zrywem. Dokładnie wyczuwałem jej poirytowanie.

– Sorry, kotku – mruknąłem.

Usiadłem ostrożnie, bo ostatnie wrażenie ze snu wciąż pozostawało w moim ciele: piekielny ból wśród pustki. Czemu wciąż wracał?

W tym samym momencie wskoczył na mnie Syriusz. Kudłaty kundel wbił mnie z powrotem w materac, merdając przy tym ogonem i liżąc po twarzy, dopóki nie zacząłem się śmiać. Mimo że był średniej wielkości, miał w sobie więcej siły i charyzmy, niż można się było po nim spodziewać. Po wylewnym powitaniu usiadł przy moich nogach, intensywnie się we mnie wpatrując.

– Zaraz wam dam – zapewniłem o nadciągającym śniadaniu dla niego i kotki, która wylizywała swoje białe futro, czujnie mi się przyglądając.

Odczułem fizycznie, co chcą mi przekazać. Umiejętności, które w sobie rozwijałem i mój dar odziedziczony z linii matki umożliwiały mi między innymi kontakt ze zwierzętami. Nie potrafiłem jednak jeszcze do końca wyciszyć ich komunikatów, czasem zalewały mnie i przytłaczały swoją intensywnością, mnogością oraz tym, jak różnie wyglądały w porównaniu do ludzkiej mowy. Tak jak teraz, tuż po przebudzeniu, gdy próbowałem otrząsnąć się z koszmarnego snu.

– Nie marudźcie, już wstaję!

Powiodłem bosymi stopami po zimnych deskach i podszedłem do okna, za którym świat powoli budził się z zimowego snu. Krople deszczu lśniły na gałęziach, kapały z pęczniejących pąków. Ogród zdobiły jedynie białe kępy dzikich przebiśniegów i fioletowe łaty krokusów, sadzonych jeszcze przez babcię Anielę.

Uchyliłem okno, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Targnięte wiatrem, drewniane skrzydło stuknęło o wnękę okienną, wyszarpując dziurę w świeżej firance. Chłód w kilka sekund omiótł sypialnię. Zadrżałem. Potarłem ramiona pokryte gęsią skórką i poszedłem do kuchni. Towarzyszył mi stuk psich pazurków o podłogę i kocie miauczenie.

Jęknąłem po raz drugi tego poranka, bo przypomniałem sobie, że Sara umówiła mnie na dziewiątą z _koleżanką koleżanki_. Przetarłem twarz dłonią.

– Zwykłe śniadanie czy randka w ciemno? – zastanawiałem się bez wiary w sukces spotkania.

Czułem, że i tak nic z tego nie wyjdzie. Zazwyczaj nie wychodziło. Dziewczyny, z którymi przyjaciółka ostatnio usilnie starała się mnie umówić, _żebym nie myślał o Zoi_, albo nie były w moim typie, albo nie dało się z nimi normalnie porozmawiać.

– Za jakie grzechy… Jak ona miała mieć na imię? – chrząknąłem. – Coś na „D”. Dorota, chyba jakoś tak.

Nie pamiętałem i w sumie nic o dziewczynie nie wiedziałem. Przekląłem w myślach Sarę, przeglądając naszą ostatnią wymianę wiadomości i z hukiem odłożyłem telefon. Szkoda czasu, będzie, co będzie.

– Powiem Sarze, że to ostatnie spotkanie w ciemno, Ninja. A może wy jej powiecie? Co wy na to? – mówiłem do Ninji i Syriusza oblizujących się na widok opakowań karmy.

Przez całą zimę starałem się wiele nie myśleć, za to bardzo dużo chodziłem. Agata, Baba Cmentarna, mówiła, że zmartwienia trzeba wychodzić. Sprawdziłem to na własnej skórze, działało! Paradoksalnie spacery po lesie uspokajały mnie najbardziej, mimo iż cztery miesiące temu niemal w nim zginąłem. Zacząłem nawet medytować na weekendowych spotkaniach kręgu w studiu jogi Luna, które mieściło się w willi otoczonej sosnami i jodłami, całkiem niedaleko mojego domu. Nie miałem jednak szans, by zdążyć teraz na zajęcia, na które trafiłem pierwszy raz ponad trzy miesiące temu za sprawką Sary i które polubiłem do tego stopnia, że stały się częścią mojej rutyny. Kto by pomyślał? Adam Karski, fan _True Detective_, Thievery Corporation i ostrzejszego rocka rozebrał się do szortów i stanął na macie w szeregu szczupłych dziewcząt wyginających kończyny pod najróżniejszymi kątami, a pod koniec zajęć potulnie mruczał mantry. Jeden, jedyny facet na sali. I jak się w temat wciągnął! Kiedy byłem pierwszy raz na jodze, czułem się jak Mel Gibson w ulubionym filmie mojej eks, Ady, w którym grany przez niego facet stracił pamięć. Albo zaczął słyszeć kobiety? Nie pamiętam, i tak mi się ten film nie spodobał.

Powoli wracałem do siebie, jak zwykła to określać instruktorka jogi. Zdawało mi się, że jestem zupełnie innym człowiekiem niż wtedy, w listopadzie, a nieruszane tematy: śmierć, zagrożone dusze i zemsta upiornej szamanki, powoli rozpływały się w umyśle. Tak się przynajmniej łudziłem, bo dwie rzeczy wciąż nie dawały mi spokoju. Ten dziwny, powracający co noc sen i niewracająca Zoja.

Ninja patrzyła na mnie ciekawsko z podłogi kuchni, jakby chciała coś dodać do mojego wewnętrznego monologu, podczas którego Syriusz pochłaniał ostatnie kawałki śniadania.

– Pogodziłem się z tym, kotku – powiedziałem do niej i chrząknąłem. – Zoja nie wróci. A mi z tym dobrze!

– Ojojojoj… – Ninja miauknęła z dezaprobatą i podeszła do drzwi.

– Racja – zgodziłem się. – Poczekaj chwilkę, już idziemy. Nie mogę przecież wyjść w takim stanie! Nawet jeśli nie mam na tę randkę-nierandkę najmniejszej ochoty.

Powlokłem się pod prysznic, nawet ogoliłem, naprędce ubrałem w koszulę i jeansy i zostawiając na wszelki wypadek Syriusza w domu, wyszedłem z nadzieją na krótką przechadzkę przed spotkaniem. Podczas spacerów kotka często mnie prowadziła. Dziś również podążałem za nią, nawet się nie zastanawiałem, którędy pójść. W porę zorientowałem się, że zmierza w kierunku Magicznej siedem.

– Tęsknisz za kocurem, ale nic z tego, moja droga. – Zatrzymałem się. – Nie ma Zoi, wyjechała. A z nią twój ulubiony kocur.

Ninja spojrzała na mnie badawczo, wysyłając w moim kierunku falę emocji i obrazów, z których zrozumiałem może połowę.

– Nie wiem, daleko.

Kotka zintensyfikowała komunikat.

– Nie mogę się spotkać z kimś, kto jest nie wiadomo gdzie – wyjaśniłem poirytowany jej natarczywością. – Chodź lepiej przez las, do Pie-Czary.

Szedłem krętą ścieżką przez las, Ninja dreptała tuż obok z ogonem wyciągniętym na baczność. Rozkoszowałem się pierwszymi roślinami, które wychylały się powoli spomiędzy zeszłorocznych liści, oraz rozwijającymi się pąkami drzew.

Doszliśmy do kapliczki ukrytej w sercu lasu, pośród jasnych pni buków. Odkąd ją znalazłem, przychodziłem do niej za każdym razem, gdy odwiedzałem to miejsce. Wcześniej nie miałem pojęcia, że się tu znajduje, odkryłem ją dopiero zimą za sprawą Agaty. Figura tkwiła w skale przez całe lata, a może i stulecia. Wykuta wnęka kryła świętą statuetkę kobiety, którą jedni nazywali Maryją, a wiedźmy – po prostu Matką.

Mimowolnie pomyślałem o jaskini po drugiej stronie skały, gdzie wejście do Miejsca Mocy tkwiło jak kolec w stopie. Wróciłem myślami do czwartego listopada zeszłego roku i gorycz podeszła mi do gardła. Nina zawlokła mnie wtedy do jaskini i zmusiła magią do udziału w mrocznych rytuałach. Wróciło wspomnienie błękitnego ognia, mamiącego, przyciągającego. Smutek targnął sercem, przelewał się przez żyły na przemian z gniewem. Obezwładniła mnie tęsknota za czymś, czego w życiu doczesnym nie będzie dane mi dotknąć, a co podszeptywały płomienie. Przypomniałem sobie jęk dusz, w tym duszy Timura, ojca Zoi. Próbowały mi wtedy pomóc i gdyby nie one, gdyby nie pies Freddie, który poświęcił dla mnie własne życie… Gdyby Zoja nie zjawiła się na czas…

Syknąłem. Odruchowo złapałem się za obojczyk w nawrocie fantomowego bólu. Wracał za każdym razem, kiedy śniłem ten dziwny sen o słabnącym Szamanie i kiedy przypominałem sobie o Ninie. Blizna wykrojona przez tę wariatkę przypominała kiepski tatuaż. Szamanka pocięła mnie, a później próbowała zmusić do tego, bym oddał jej swój dar i zniszczył fragment duszy babci Anieli zamknięty w naszyjniku. Zagotowałem się, wściekły, że znów dopuściłem do siebie te wszystkie palące wspomnienia, szczególnie wspomnienie śmierci Freddiego i odjazdu Zoi pociągiem, przytulonej do faceta, o którym nigdy wcześniej nie przebąknęła.

Szelest kroków za plecami wyrwał mnie z zadumy. Z ulgą dojrzałem znajomą twarz Radosława, o pseudonimie Radosny, który był postawnym i mrukliwym przyjacielem Zoi. Nie widziałem go od czasu jesiennego Misterium. Jego nieobecność przez całą zimę wydała mi się dziwna, bo jako prawa ręka pomagał wtedy Agacie w obrzędzie mojej inicjacji do wiedźmiej społeczności.

– Bracie – zaczął.

Uścisnął mnie z siłą niedźwiedzia i zagapił się na figurę Matki.

– Nie widziałem cię od jesieni. Co robiłeś przez zimę? – spytałem z uśmiechem.

– Jak to co? – zdziwił się. – Sen zimowy mnie dopadł.

– Bywa i tak… – odparłem. Zdążyłem się przyzwyczaić do tego, że wiedźmy są tajemnicze, jednak wciąż tliła się we mnie nadzieja, że męskiej części społeczności to nie dotyczy. Jak widać, myliłem się. – Jak mi źle, też wolę się zaszyć sam w domu. Ale już mi lepiej, letarg całkiem przeszedł – dodałem.

Mruknął pod nosem coś niezrozumiałego, opierając się leniwie o pień buka, i zapytał:

– Słuchaj, a jak ci idzie?

– Znalazłem pracę, ale nie wydaje mi się, że długo tam zostanę. _Long story_. Zresztą chyba w przyszłym tygodniu, albo za dwa, jadę w okolice Kartuz zobaczyć domek po Anieli.

– Domek Karskich… – mruknął Radosław, zdziwiony. – Jeszcze tam nie byłeś? – dodał tonem, w którym wyczułem dezaprobatę.

– Nie, nie mogłem się na to zdobyć. Wiesz, jak jest – stwierdziłem.

Radosław pokiwał w odpowiedzi. – Poza tym jest OK, Agata mnie piłuje. Mam co robić.

– Cieszę się, że masz pełne ręce roboty. To pomaga. A Zoja?

– Co z nią? – Odwróciłem się gwałtownie w jego stronę.

– Miałeś wieści od niej? Dopiero wstałem – wyjaśnił zagadkowo i przetarł oczy na potwierdzenie swoich słów.

– Nie wiem, co u niej. – Spojrzałem na zegarek w telefonie i dodałem zmieszany: – Słuchaj, muszę iść. Daj znać, kiedy masz czas na jakieś piwo!

– Miód pitny! – poprawił z ożywieniem i wyszczerzył się. – Pozdrów Zoję, jak ją spotkasz.

– Wątpię – odparłem. – Wątpię, że ją spotkam.

Radosny smutno pokiwał głową, a ja wróciłem na ścieżkę prowadzącą w stronę herbaciarni. Z każdym krokiem ciążyła mi coraz bardziej myśl, że prędzej czy później będę musiał porozmawiać z Wiedźmą. I to ani nie ze względu na naciski wszystkich wokół, ani moje uczucia względem niej.

Pie-Czara pachniała już z ulicy herbacianymi liśćmi, parzonymi w odpowiednich do ich rodzaju temperaturach, i domowymi, ultrazdrowymi ciastami. Herbaciarnia jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Można tu było zjeść wegańskie śniadanie, poczytać nietypowe książki, spalić shishę, popracować z laptopem i pograć w szachy lub w _go_. Rozejrzałem się dookoła – ani żywej duszy. Ninja kilka przecznic wcześniej mnie zostawiła, a sama gdzieś poszła, pewnie do domu. Chłód poranka był przenikliwy, choć opatuliłem się szalikiem aż dwa razy.

– Jak mam poznać dziewczynę, której na oczy nie widziałem? – mruknąłem pod nosem i przysiągłem sobie tuż po spotkaniu napisać do Sary, że to ostatnia randka w ciemno, w jaką mnie wpakowała. Wbiłem ręce w kieszenie, nie wiedząc, co począć z kolejnymi minutami pozostałymi do spotkania. Zaczął padać deszcz, decydując za mnie.

Wszedłem w półmrok herbaciarni otulony aromatami, od których dostałem ślinotoku. Zabrzęczał dzwonek zawieszony na drzwiach, obwieszczając moją obecność. W środku nie było na razie nikogo. Zapatrzyłem się na rzędy szufladek w szafce za ladą, mieszczące herbaty z każdego kontynentu. Kelnerka, którą znałem z widzenia, a chyba wszyscy się w tej okolicy z widzenia kojarzyli, zatrzepotała na mój widok kruczoczarnymi rzęsami. Uśmiech zamarł na jej bladych ustach, kiedy przyznałem, że czekam na kogoś. Wskazała uprzejmie stoliki i bez słowa podreptała do kuchni. Zdziwiłem się jej rozczarowaniem, odwiesiłem kurtkę z szalikiem i usiadłem. Do wyboru w Pie-Czarze miałem tradycyjny stolik z krzesłami, zaraz przy wejściu, z widokiem na ulicę, albo niziutką niemalże tackę leżącą w głębi drugiej sali na puszystym dywanie, na którym siedziało się po turecku. Nie byłem pewien, czy moja randka nie przyjdzie w sukience, toteż zająłem ten pierwszy, na widoku. Sara na bank pokazywała jej moje zdjęcia, więc powinna mnie rozpoznać. Zapatrzyłem się na realistyczny obraz zawieszony nad stolikiem, który przedstawiał spotkanie młodzieńca i dziewczyny w środku lasu. Parsknąłem rozbawiony tą synchronicznością.

Po kilku minutach znów rozległy się dzwoneczki. W drzwiach kawiarni ukazała się smukła kobieca postać. Szła lekko, jak tancerka, świadoma swego ciała, a każdy ruch zdawał się dla niej pieszczotą. Jej stopy prawie nie dotykały ziemi, niemal płynęła w powietrzu wprost do mnie. Długi płaszcz w kolorze butelkowej zieleni kołysał się z każdym ruchem jej bioder. Miodowe włosy rozsypywały się po ramionach, pokryte drobinkami wody jak perłami, a wielkie bursztynowe oczy lśniły wewnętrznym blaskiem. Uśmiechała się figlarnie, niezwykle.

Usiadła naprzeciw mnie w całkowitym milczeniu, wciąż uśmiechając się najpiękniejszym uśmiechem, jaki w życiu widziałem. Nie odrywała ode mnie wzroku. Odrzuciła płaszcz, odsłaniając wąską talię, szczupłe ramiona i pełne piersi, między którymi tkwił drobny wisiorek: srebrny sierp księżyca z bursztynowym środkiem. Chrząknąłem, uświadamiając sobie, że nie nosiła stanika. Z trudem oderwałem wzrok od sutków rysujących się pod cienkim materiałem kremowej sukienki.

– Cześć, jesteś tą koleżanką koleżanki Sary? – spytałem, powtarzając jak ostatni kretyn słowa przyjaciółki. Oddychałem ciężko. Z trudem przeszło mi przez gardło kolejne zdanie, które miało być według Sary hasłem rozpoznawczym: – Wróżką z bajki o księżniczce i królewiczu?

Kiwnęła głową, dalej słodko się uśmiechając, i niespiesznie odparła:

– Tak, dokładnie! A ty jesteś Adam?

– We własnej osobie. – Skinąłem głową.

Podniosłem się, ona również. Wyciągnąłem rękę, którą uchwyciła w swoje drobne dłonie. Przeszła mnie przyjemna wibracja, coś na kształt ciepłego prądu. Przed oczami mignął mi urywek z samego początku snu, potężne drzewo na styku pola i lasu. Przymknąłem oczy, lecz wizja pierzchła. Poczułem mocniej zapach dziewczyny, miód z miętą: świeży i zmysłowy.

– Naprawdę miło mi cię poznać, Adamie – powiedziała.

Jej głos brzmiał niezwykle kobieco, załamywał się lekką chrypką na końcach zdań. Powiedziała „naprawdę miło mi cię poznać” tak pogodnie, że jej uwierzyłem. Uwierzyłbym jej w cokolwiek. Czułem, że wszystko, co powie, będzie wypływać z samego środka jej czystego serca. Wciąż gapiłem się w oczy dziewczyny, dostrzegając, że są nie tylko bursztynowe. Wokół źrenic wiły się złote nitki, całe konstelacje zamknięte w dwóch kroplach żywicy. Rozjarzyły się dosłownie na ułamek sekundy i zgasły.

– Mam na imię Damroka.

– Piękne imię – wyznałem. – Coś znaczy?

– Kaszubskie! – odparła, puszczając moją dłoń i siadając.

Opadłem na krzesło, chłonąc ten niespodziewany zwrot wydarzeń. Czyżby los się do mnie uśmiechnął i miała to być moja pierwsza od lat udana randka? Dziewczyna najwyraźniej miała kaszubskie pochodzenie. Ja z kolei planowałem w niedalekiej przyszłości wybrać się w rodzinne strony babci Anieli, żeby w końcu zobaczyć odziedziczony po niej dom przodków. Uznałem to za dobry omen i zanotowałem w głowie, żeby później zapytać Damrokę o okolice Kartuz.

– Imię Damroka najprawdopodobniej pochodzi od dąbrówki, czyli lasu dębowego.

– Więc jesteś niewzruszona jak dąb? I dodatkowo jak Kaszubka? – spytałem.

Potarła wierzchem dłoni zadarty nosek i odparła uszczęśliwiona:

– Nigdy w ten sposób nie myślałam. Masz rację!

– Więc wypijmy za to. Na co masz ochotę? – spytałem, podsuwając jej kartę ze spisem herbat. Odsunęła ją ku mnie i powiedziała:

– Wybierz taką, która ci się ze mną kojarzy. I zobaczymy, czy trafisz w moją ulubioną.

– Niełatwe zadanie. Testujesz mnie?

– A jakże – odparła zalotnie i nachyliła się w moją stronę.

Wodziłem palcem po menu dłuższą chwilę, ale przez głęboki dekolt Damroki i złote oczy zwieńczone długimi, nagimi rzęsami nie potrafiłem skupić się na tym, co czytałem. Postanowiłem wybrać na chybił trafił to, co sam zwykle zamawiałem.

– Mam! – krzyknąłem. – Co powiesz na zieloną Smocze Oczy? „Pędy ręcznie rolowane w kształt smoczej perły rozwijają się w wodzie, uwalniając delikatny aromat i smak górskich wiatrów” – przeczytałem na głos.

– Uwielbiam zieloną herbatę! – zamruczała Damroka, zarzucając włosy za plecy. – I ten smok! Wiesz, że smoki mają takie oczy jak ja?

– Złote? Niesamowite? – Szukałem odpowiedniego określenia, a ona uśmiechnęła się szerzej. – Wierzysz w smoki? – zapytałem.

– Oczywiście – prychnęła dobrotliwie i puściła do mnie oko. – Ale niestety nie da się ich spotkać. Oczywiście żartuję! Nie myśl sobie, że jestem odklejona od życia.

– A zjesz coś? Padam z głodu. Sara mi powiedziała, że chciałaś się ze mną spotkać właśnie na śniadaniu, więc w domu nic nie jadłem.

– _Jo_!¹ – Kiwnęła głową. – Jasne!

– Podają tu niesamowite kanapki ze świeżo pieczonego chleba. Magia! Mówię ci.

– Wegańskie? – upewniła się.

– Ty mi powiedz – poprosiłem i przeczytałem opcje. – Dzisiaj są z pieczonym serkiem z migdałów lub nerkowców, z karmelizowaną marchewką lub suszoną śliwką ze skórką pomarańczy, oba warianty zwieńczone rozmarynem.

– Doskonale się nadadzą – zamruczała.

Zamówiłem nasze śniadanie, odprowadzony jej wzrokiem aż do lady. Wolałem podejść, bo żołądek skręcał mi się z głodu i podniecenia całą sytuacją. Miła odmiana po znudzeniu, jakie towarzyszyło poprzednim randkom, które ustawiała mi Sara. Ganiłem się nieco za swoje myśli, bo dawno nie czułem się w ten sposób przy żadnej kobiecie, nawet Zoi, i nie chciałem niczego spartaczyć. Czułem się tak, jakby wszystko miało pójść gładko, a spotkanie Damroki było mi przeznaczone. Jej obecność sprawiała, że rosła we mnie promienna siła. Kelnerka musiała zauważyć mój stan, gdyż z rozbawieniem rzucała kąśliwe uwagi na temat randki ze złotą dziewczyną. Nie dałem się sprowokować. Poznanie Damroki wprawiło mnie w wyśmienity nastrój.

Wróciłem do stolika już w większym stopniu opanowany.

– Czy ja cię już kiedyś gdzieś nie spotkałem? – zagaiłem.

– Ha, a podryw tego typu już chyba dawno z mody wyszedł, co? – zażartowała. – Możesz mnie kojarzyć ze studia Luna. A nawet z relaksacji z dzwonkami koshi.

– Nie gadaj… – jęknąłem, przypominając sobie, jak wkurzyłem Sarę chrapaniem podczas pierwszej i ostatniej sesji jogi nidry, na którą mnie zabrała stosunkowo niedawno. – Prowadziłaś czy uczestniczyłaś?

– Relaksowałam się. A pewien pan słodko pochrapywał. I kilka razy prowadziłam tam warsztaty malowania intuicyjnego. Z kolei na ścianie w holu wisi fotografia dwóch splecionych drzew w miłosnym uścisku. Ja ją wykonałam.

– Wow, nieźle! Więc masz talent plastyczny! – przyznałem.

– Jeden z wielu! – odparła nieskromnie.

– Zawsze, gdy tam jestem, nie mogę się na to zdjęcie napatrzeć. Jest jednym z moich ulubionych _ever_.

– Zrobiłam je w rodzinnych stronach – odparła ze smutkiem.

Również spochmurniałem.

– Pochodzę z Kartuz. Takie miasto na Kaszubach.

– Wiem, wiem. A wiesz, że moja rodzina pochodzi właśnie stamtąd? – spytałem.

Damroka momentalnie się rozpromieniła, a ja wraz z nią. Wyczułem, że ma w sobie coś takiego, że jej stan emocjonalny wpływa na osoby wokół niej. Dodatkowo od razu wiedziałem, że mogę tej kobiecie powiedzieć wszystko, bo łączy nas nieopisana kosmiczna więź. Gdyby była wiedźmą, mógłbym się założyć, że miałaby silnie empatyczno-telepatyczne umiejętności. Znając jednak moje szczęście, była zwykłą-niezwykłą dziewczyną.

– Skąd dokładnie? – ożywiła się.

– Bezpośrednie sąsiedztwo Kartuz – odparłem. – Będę się tam niedługo wybierał. Zobaczyć to i owo, wiesz, chyba nigdy tam nie byłem. Odwiedzasz czasem rodzinne strony?

– Serio pytasz? – zdziwiła się.

Przytaknąłem.

– Jadę za kilka dni na festiwal… – zawahała się i rozejrzała dookoła, po czym zajrzała mi głęboko w oczy i szeptem dodała: – Nie śmiej się z tego, co teraz powiem, dobra?

– OK – zgodziłem się również szeptem, nachylając się do przodu, by ją lepiej słyszeć.

– To taki festiwal z okazji nadejścia wiosny. – Poczułem na twarzy jej słodki oddech. – A w zasadzie szamańskie Misterium Ekwinokcjum, czyli właśnie Równonocy.

– Czemu miałbym się z tego śmiać? – spytałem.

– Ludzie na to różnie reagują. – Wzruszyła ramionami.

– A więc ty nie śmiej się z tego, co ja ci powiem – zacząłem i podsunąłem krzesło, nachylając się jeszcze bliżej. Serce zabiło mi mocniej. – A co, jeśli nie spotkaliśmy się przypadkiem? Akurat ja i ty?

– Co przez to rozumiesz?

Nabrałem głęboko powietrza i na wydechu zacząłem wyjaśniać:

– Bo widzisz, ja podczas jesiennych Misteriów…

Przerwało mi stuknięcie o drewniany stolik. Tuż przed moim nosem kelnerka z impetem postawiła tacę z herbatami i talerzami pełnymi smakowitości. Zachwiała się i próbując odzyskać równowagę, trąciła spory czajniczek z gorącą wodą wprost na kolana Damroki, wpadając głową na nią. Moja towarzyszka kwiknęła i poderwała się, odruchowo zadarła sukienkę oblaną wrzątkiem. Mignęła mi kremowa, koronkowa bielizna.

– Najmocniej przepraszam! – pisnęła kelnerka, zakrywając usta, po sekundzie zaś chwytając się za czoło w teatralnym geście. – Nie mam pojęcia, jak to się stało! To mi się nie zdarza! Ja mam _genialne_ poczucie równowagi.

– Proszę się nie przejmować, naprawdę! – Damroka położyła dłoń na jej ramieniu, zajrzała w oczy i pobiegła do łazienki wysuszyć nogi. – Już lepsze to, niż by się miało jedzenie zmarnować!

Kelnerka stała w osłupieniu jeszcze przez kilka sekund. Otrząsnęła się, odepchnęła mnie na bok i w porę zabrała się do wycierania stolika, bo zużyłem prawie wszystkie serwetki jednorazowe.

– Sorry, że ci randkę zepsułam – bąknęła, jakbyśmy byli na ty, i westchnęła niby żartobliwie, a niby z przekąsem: – Ale przynajmniej już wiesz, że nogi ma ładne.

Nie odpowiedziałem. Kelnerka prychnęła i odeszła. Wkrótce wróciła Damroka.

– Wierzę w znaki od losu – wyznała, siadając. – Nie kończ tego, co zacząłeś mi mówić. Jeśli tak zechcą bogowie, jeszcze się spotkamy. Wtedy mi powiesz.

Nie wiedziałem, jak zareagować. Zajęliśmy się jedzeniem w zupełnej ciszy przerywanej tak głośnym wzdychaniem kelnerki, że słychać je było zza lady aż przy naszym stoliku. Przez cały ten czas pragnąłem, żeby to spotkanie nie skończyło się w taki kretyński sposób. Żeby nie skończyło się nigdy. Tyle chciałem jej powiedzieć, a nie umiałem wydobyć z siebie choćby słowa! _Zupełnie jakby ktoś rzucił na mnie urok_, pomyślałem kwaśno.

– Na mnie czas – stwierdziła chłodno. – Miało być śniadanie, było. Bardzo smaczne! Dziękuję, Adamie.

– Zobaczymy się jeszcze? – zaproponowałem rozczarowany.

– Jeśli bogowie pozwolą – odparła, przytulając mnie mocno na pożegnanie, i ucałowała w policzek, tuż przy kąciku ust.

Zadrżałem. Przeszła mnie kolejna wibracja spowodowana dotykiem dziewczyny. Niesamowite! Coś we mnie wyzwalała? Przymknąłem powieki i podążyłem za intuicją, jak uczyła mnie tego Baba Cmentarna. Tym razem wizja zabarwiła się mrokiem polany w sosnowym lesie, tym ze snu. Znów skończyła się za szybko, żebym mógł cokolwiek dostrzec.

Kiedy otworzyłem oczy, Damroka stała już przy drzwiach, rzucając mi ostatnie, łagodne spojrzenie bursztynowych oczu mieniących się złotem, o których wiedziałem, że będą zajmować moje myśli przez kolejne dni i noce.2. PASOŻYT

Nadchodzący wieczór kładł się miękkimi cieniami na twarzy Agaty i na ścianach jej domu za cmentarzem. Kilka minut wcześniej powitała mnie krótko i zachowała dystans, co było bardzo niepodobne do wylewnej, zawsze pogodnej Baby Cmentarnej. Wyszła na obszerny ganek, podeszła do mnie i obwąchała niczym czujny pies. Marszcząc nos, wymamrotała kilka niezrozumiałych przekleństw. Drgnąłem. Pierwszy raz widziałem u niej tak ostrą reakcję i szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiałem, o co chodziło. Kazała mi trzykrotnie okadzić siebie i Syriusza, usiąść w salonie i czekać na napar. Więc czekałem.

– Znów miałem ten sen – szepnąłem do Agaty, bo nie potrafiłem już dłużej tego w sobie trzymać.

Na dźwięk mojego głosu Syriusz nieznacznie się naprężył, uniósł łeb, na którym czarna sierść sterczała we wszystkie strony, i spojrzał na mnie intensywnie brązowymi oczami. Przesłałem mu pozytywne myśli, głaszcząc go, i wyczekiwałem reakcji staruszki. Nie odpowiedziała, zaczęła jak gdyby nic rozlewać do filiżanek napar. Poznałem po zapachu, że to rumianek, melisa i dziurawiec. Mieszanka na uspokojenie.

To właśnie ona – Baba Cmentarna – nauczyła mnie przez zimę wielu rzeczy, w tym rozpoznawania po aromacie ziół przygotowanych na różne sposoby. Nie było to trudne, bo większość nieoczekiwanie pamiętałem od babci Anieli, o co sam siebie nie podejrzewałem. Okazało się, że pogubiły mi się w głowie jedynie nazwy roślin. Agata określiła mnie wtedy cudownym wiedźmim synem. Doszukiwałem się w tym jednak sarkazmu.

– Już sam nie wiem. Czy to sen czy co? To ja? To ktoś woła o pomoc? We śnie czuję, jakby to właśnie mnie się to przydarzało. Wszystko jest takie realne… Zbyt realne, żeby to mógł być zwykły sen. W tym momencie zawsze się budzę. Nie wiem, co się dzieje potem.

Agata pokręciła głową nad parującą filiżanką.

– Od jak dawna, kotuś? Powiedz.

– Od wyjazdu Zoi. Jakoś kilka dni po tym, jak ją odwiozłem na peron…

– Oj, Adaś… – westchnęła Baba Cmentarna, gestem dając do zrozumienia, bym wypił napar.

_Spieszy się_, zanotowałem w myślach.

– Nie wiem, jak jeszcze mogłabym ci pomóc. Może zrób to po ludzku, zwyczajnie? Takie czasy, że nie musisz listów pisywać. Ani wystawać na rynku, czekając, aż się zjawi. Zadzwoń do niej, czy tego?

Pokręciłem głową. Serce wywinęło mi fikołka na myśl, że usłyszałbym w słuchawce głos Zoi, nieobecnej w moim życiu od czterech miesięcy.

– Nie ma opcji. Sama niech dzwoni…

– Uparty jak koza – podsumowała, siorbiąc ziółka. – Masz sporo z Anieli, wiesz? – Kolejne siorbnięcie. – Twoja matka, proszę ja ciebie… – I kolejny łyczek. – Sylwia też taka była. Ale tę upartość to chyba raczej od strony Leszka masz. Głupią taką. Twój ojciec nigdy mnie nie chciał w spokoju wysłuchać i widzisz… – urwała, zanim palnęła o śmierci moich rodziców kilka słów za dużo.

Doskonale wiedziałem, co zamierzała powiedzieć. _I widzisz, jak skończyli_. Z niezrozumiałego dla mnie powodu nie przepadała za moim ojcem, za to ubóstwiała matkę. Winiła Leszka za wypadek, w którym oboje zginęli.

– Wracając do tego snu – powiedziałem. – Skąd miałbym wiedzieć takie rzeczy? To, co znał ten ktoś, to moc żywiołów. Nie potrafię wyczuwać aury. Przecież dopiero co dowiedziałem się, że mam dar. Więc jak? Jak to możliwe?

– Znowu dużo gadasz – ucięła staruszka i odstawiła z brzękiem filiżankę. Podniosła się z fotela, na co Syriusz zerwał się na równe łapy. – Trzeba nam więcej praktyki. Dopij i chodź, poćwiczymy to, co ci pokazywałam wczoraj. Trudne przypadki, najtrudniejsze nawet, można cierpliwością przeprowadzić na drugą stronę.

– Ale…

– Dopij. To, co ma przyjść, przyjdzie. Gdybaniem nie zawrócisz rzeki. Dopiero odkrywasz dar, to, co siedzi w tobie. Dobrego i złego – powiedziała, szturchając mnie w pierś pomarszczonym palcem, na którym lśnił złoty pierścionek z purpurowym kamieniem wzmacniającym. – Wstawaj i chodź.

Cmentarz był niemal pusty. Tradycyjnie na grobach jarzyły się pojedyncze płomyki zniczy. Wilgoć wiosennego dnia okrywała mogiły lśniącymi kropelkami deszczu. Szedłem za Agatą, klucząc krętą ścieżyną, na której nierównościach można było sobie powybijać zęby. Syriusz podążał krok w krok za mną, z opuszczoną do ziemi głową, jakby unikał czyjegoś wzroku. Wyczuwałem jego zdenerwowanie, nie chodziło o scenerię dookoła. Tak jak jego poprzednik Freddie, instynktownie wyczuwał dusze.

Agata przystanęła przed niskimi wrotami krypty, rozpieczętowała je z pajęczych sieci, po czym z łatwością rozwarła. Pokazała gestem, abym wszedł pierwszy, a Syriuszowi, by usiadł przed wejściem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: