Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Ładunek emocjonalny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 grudnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ładunek emocjonalny - ebook

Kandydat bądź kandydatka musi znać podstawy ziołolecznictwa. Edukujemy w zakresie naszych produktów, ale własna wiedza jest na wagę złota. A w pakiecie benefitów być może… odnajdziesz miłość.

Jo zmaga się z rzadką chorobą genetyczną, ale nie rezygnuje z aktywnego życia – ubiega się o pracę w dużej agencji marketingowej. Jednak jak na złość, wszystko idzie nie tak… Splot nieszczęśliwych wypadków sprawia, że spóźnia się na rozmowę rekrutacyjną, wypada fatalnie, a w dodatku w drodze do domu gubi torebkę i wraz z nią ważną dokumentację medyczną.  Pracy potrzebuje pilnie, bez entuzjazmu odpowiada więc na lakoniczną ofertę pracy w sklepie z naturalnymi produktami. W tym momencie nawet nie przypuszcza, jak ważną decyzję podjęła. I jaką rolę w jej życiu odegra gburowaty właściciel sklepu oraz jego rodzina.

„Ładunek emocjonalny” to powieść o życiu z chorobą, które wcale nie musi być wypełnione wyłącznie bólem. Jest w nim też miejsce na pracę, przyjaźń i miłość, a ta – jak wszystko, co w życiu ważne – często pojawia się znienacka, w miejscu, w którym się jej nie spodziewamy.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7423-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG
KILKADZIESIĄT LAT WCZEŚNIEJ

– W ciąży to ty powinnaś leżeć, a nie ciężkie rzeczy nosić! – ofuknęła Zosię jej matka, Bogumiła. Dziewczyna prychnęła i pogładziła się po lekko odstającym brzuchu.

– Ty to wszystko zrobisz, mamo? – zapytała łagodnie, chociaż na ustach pojawił jej się ten chytry uśmieszek, który swoją drogą miała po swojej rodzicielce. – Przecież wiem, że nienawidzisz obrabiać mebli przed malowaniem.

– Nie bądź taka mądra, moja droga. Po prostu chcę, by ten chłopczyk był zdrowy. To tyle.

Bogumiła usiadła na drewnianym krzesełku i westchnęła. Zbierało jej się na płacz, bo zakup nie wyglądał tak, jak się tego spodziewała. Owszem, otrzymały bardzo piękne miejsce w kamienicy, ale sprzedawca ich nie uprzedził, że niezbędny będzie remont i nie można o nim zapomnieć, bo jeśli się zapomni, to człowiekowi spadnie na głowę sufit. Bogumiła płakała pierwszej nocy, kiedy Zosia wrzaskiem poinformowała ją, że pół lokalu pod ziołowy sklep marzeń nadaje się wyłącznie do generalnego remontu.

Ale mijały tygodnie, a im jakoś się wiodło. Bogumiła poznała sąsiadki – oczarowała je wspaniałymi herbacianymi naparami domowej roboty. Pomogła wyleczyć migreny i organizowała posiadówki nad lawendą parzoną we wrzątku. Panie, które mieszkały niedaleko, na te wszystkie zabiegi reagowały entuzjastycznie. Spędzały coraz to dłuższe popołudnia, komentując z Bogumiłą i jej ciężarną córką wiejskie życie.

„A czemuście w ogóle do Krakowa przywędrowały?” – pytanie to padało z różnych stron. Było jednak lekkie i przyjemne w porównaniu z niemymi niepewnościami. Żadna z kobiet nie zapytała bowiem wprost, dlaczego Zosieńka nie ma przy sobie męża tudzież chłopaka. Były jednak na tyle przyzwoite, że temat umykał… Wracał jednak jak bumerang. Zosi to nie przeszkadzało. Gładziła się po brzuchu i czuła wdzięczność wobec Boga, że pobłogosławił ją dzieckiem. O dziwo, ciąża nie była słabością, tylko siłą – a marzenia o własnym sklepie dzielonym z mamą wydawały się najlepszą bronią, by stawić czoła krakowianom.

Dzięki uśmiechowi Zosi i uporowi oraz wytworom Bogumiły kilku mężczyzn z sąsiedztwa zobowiązało się pomóc w remoncie. Praca szła szybko, a dziewczyna poświęciła się restaurowaniu mebli, które nabyły wraz z lokalami. Obie kobiety skupiały się jedynie na sklepie – na górze mieszkały w kiepskich warunkach.

– Jeszcze sobie odbijemy, jeszcze bogactwa zobaczymy – podśpiewywała posępnie Bogumiła, chcąc w to wierzyć z całych sił. W krytycznych momentach odmawiała różaniec, po cichu, nie na pokaz.

Zosieńka gładziła się po brzuchu i marzyła, pozwalając łzom płynąć.

– To ostatni raz, kiedy goszczę was na swoich policzkach – mówiła co wieczór, obracając się z boku na bok.

Chociaż jej pozytywna afirmacja była niczym mantra, w szpitalu wszyscy lekarze patrzyli współczująco na samotną kobietę, która pochylała się nad dzieckiem. Poród nie przebiegł tak, jak powinien. Nikt jednak nie chciał dokładnie powiedzieć, co dalej robić. Doradzali jedną rzecz, najgorszą dla świeżo upieczonej matki.

– Pani go odda, tam, do okna życia. Mogę w tym pomóc, bo to przecież sam kłopot – szepnęła na ucho salowa do świeżo upieczonej babci. Sama miała już na karku pięćdziesiątkę i mniemanie, że wie, co robi. Zawsze, bez przerwy, nie od dzisiaj.

– Ale co pani? – Bogumiła fuknęła na nią i machnęła oburzona dłonią. Wkurzyła się, że salowa może takie straszne rzeczy mówić i nie bać się Boga. – Moja córka chciała syna, dostała syna. Proszę wyjść i zająć się swoim nudnym życiem. No naprawdę!

Córka słyszała to wszystko, chociaż ledwo unosiła powieki. Uśmiechała się, a Bogumile to wystarczyło. Minęły dwa dni i matka z dzieckiem musiała opuścić mury zimnego, nieprzyjaznego szpitala. Wychodząc, kobiety mijały sale pełne szczęśliwych, spełnionych matek w ramionach najbliższych, ale Zosia nie zwracała na to uwagi. Mocniej tylko ścisnęła dłoń matki, dając jej znać, że cały czas tu jest.

Obie – Zosia i Bogumiła – wzięły wszystko na swoje barki i zmęczone wydarzeniami ostatnich miesięcy doniosły małego chłopca do jego nowego domu. Położyły w kołysce, która ze starości prawie się rozpadała, przykryły świeżymi szmatkami. Zosię bolało całe ciało po trudnym porodzie, który nie tylko wyrwał z niej syna, ale również kawałek serca. Dorosła w mgnieniu oka; kilka dni później znów żywo pracowała przy kończeniu mebli. Bogumiła obiecała sobie, że zrobi wszystko, by jej sklep hulał. By, skoro w końcu uciekła od złej rodziny i męża alkoholika, na nowo cieszyć się życiem. Nie wiedziała w tamtym momencie, jak to połączyć.

Ufała jednak, że stanie się tak dzięki wytrwałej pracy.

Faktycznie, kiedy sklep w końcu nabrał reprezentacyjności, zaczęli przychodzić do niego ludzie, którzy produkty Bogumiły zamawiali hurtem. Z dnia na dzień potrzeba było coraz więcej świec, nacierek, suszu. Jakby ktoś rozpuścił dobre słowo, jakby poczta pantoflowa, którą właścicielka uskuteczniała na posiadówkach sąsiedzkich, w końcu przyniosła efekt. Co prawda po latach, ale jednak.

Nigdy nie miała się dowiedzieć, co sprawiło, że ich sklep zielarski urósł do takich rozmiarów. Ciesząc się swoim szczęściem, patrzyła na Zosię, która coraz chętniej działała poza domem. Wspierała produkcję ziół, zarządzała dostawami i szukała nowych osób mających talent do tego typu roboty. Była w swoim żywiole, cały czas pamiętając o tym, by okazywać synowi miłość.

Jakie to było nieszczęście, kiedy dobra passa została przerwana. Tego dnia Bogumiła mówiła córce, by nigdzie nie wychodziła. Coś w matczynej głowie podpowiadało jej, że to nie jest dobry pomysł. Choćby pogoda, szaruga, mgła i wszędzie ciemno.

– Nie idź, Zosia. – Trzymała ją za rękaw, ale córka tylko się uśmiechnęła.

– No przestań, nie żartuj. Przecież muszę.

Bogumiła stała i patrzyła, jak córka zamyka drzwi. Strzeliła spracowanymi palcami i podeszła do wnuczka. Pogłaskała rysującego chłopca po głowie, dorzuciła do pyrkającego rosołu jeszcze trochę przypraw. Usiadła. Zaproponowała podwieczorek.

– Chodź, sąsiadka nam przyniosła pysznych jabłek. Może skusisz się na kilka cząstek?

Dzisiaj Bogumiła miała dzień wolny. Powinien być wolny i dla Zosieńki. Powinny być razem.

Niestety, los nie jest zbyt łaskawy dla ludzi. To, co dobre, może szybko zniknąć. Na ziemi panuje równowaga. Co los dobrego przyniósł, to fatum odbierze. Bogumiła nigdy nie była przesądną kobietą. Chociaż wychowała się na wsi, jej serce teraz, po latach życia w Krakowie, było miejskie. Należało już do innego świata. Nie mogła jednak całe życie sobie wybaczyć, że tego dnia nie powstrzymała córki.

Policjant, który zawiadomił o wypadku, był wyjątkowo formalny, surowy. Bogumiła w tej surowości nie znajdowała ukojenia. Płakała niemo, tuląc do siebie chłopca. Nie mogła uwierzyć wtedy, nie mogła uwierzyć po latach. W swoim sercu do końca nosiła ranę, której nic nie mogło zaleczyć. Na szczęście życie nie zostawia nas z samymi traumami.

Daje też słodkie chwile.1
TERAŹNIEJSZOŚĆ

Nie wiem, jakim cudem zdążyłam na ten pociąg. W ostatniej chwili wskoczyłam do wagonu, o mało nie wpadając na stojących obok wejścia ludzi. Uśmiechnęłam się przepraszająco, ale warga mi zadrżała. To definitywnie nie był mój dzień. A przecież zaplanowałam sobie początek świetlanej przyszłości!

Typowe, zbyt pozytywne myślenie. A przecież ten poranek zaczął się źle. Budzik nie zadzwonił, a ja długo otrząsałam się z przyjemnego snu. Odleciałam gdzieś do krainy, której jeszcze nie znałam – szybka pobudka zniszczyłaby przyjemne wrażenie. Ale ta błogość pozostała już wspomnieniem. Czułam się jak jeden wielki kłębek nerwów. Jechałam na kolejną rozmowę o pracę na krakowskim Zabłociu, zupełnie nie wiedząc, czego mogę się spodziewać.

Przycisnęłam do piersi błękitną torbę. Listonoszka była już znoszona, gdzieniegdzie na ekomateriale pojawiły się subtelne otarcia. Nie mogłam się jednak z nią rozstać. Ba! Specjalnie do niej dobrałam nowe buty – płaskie pantofle, eleganckie, w takim samym kolorze. Wygładziłam wolną ręką materiał dłuższej spódnicy z guzikami. Ciężko oddychałam i potrzebowałam znaleźć dla siebie przestrzeń, ale tłok sugerował, że będę musiała uzbroić się w cierpliwość. Dopiero kilka minut później, kiedy ludzie wysiedli na Dworcu Głównym, mogłam swobodnie podejść do przodu. Niestety, wszystkie siedzenia nadal były zajęte. Przystanęłam gdzieś w środku, starając się utrzymać równowagę.

– Wszyscy się dzisiaj strasznie pchają, prawda? – Jakaś przysadzista kobieta zwróciła się do koleżanki obok. Ta z wyższością spojrzała na mnie i na innych stojących ludzi.

– Tak, zwłaszcza ci młodzi. Ustać pięć minut nie mogą.

Zaczerwieniłam się i odwróciłam twarz. Raz, dwa, trzy, cztery. Nie chciałam dać się sprowokować, ale stresująca sytuacja działała na moją niekorzyść. Co chwila patrzyłam na zegarek, wiedząc, że jeszcze dwadzieścia minut i będę na miejscu. Jednak nie tylko ten dialog przykuł moją uwagę.

Płacz. Dobiegał z końca wagonu, niedaleko drzwi. Niewiele osób zwróciło się w tamtą stronę. Ktoś spojrzał, ktoś założył słuchawki. Mnie jednak serce zabiło mocniej i zaczęłam się przepychać w stronę źródła dźwięku. Zacisnęłam usta, zakładając torbę na ramię. Przecież nie mogłam tego zignorować!

Przedarłam się przez mrukliwy tłum. Głosik, najprawdopodobniej przerażonego dziecka, dochodził z łazienki. Zapukałam, zdenerwowana do granic możliwości. Nikt się nie kwapił, by to zrobić! A przecież był donośny. W ogóle – był!

– Halo? Czy mogę ci jakoś pomóc? – zapytałam, kładąc dłoń na przesuwnych drzwiach.

Szloch zamilkł. Zagryzłam wargi, rozglądając się dookoła. Teraz nieliczne głowy zwróciły się w moją stronę. Znów zapukałam.

– Hej, nie bój się. Wszystko będzie dobrze.

Śpiewka stara jak świat – ale prawdziwa. W końcu jakoś dostanę się do środka.

– Jeśli mogę wejść, daj mi znać – dodałam i chwyciłam za klamkę. Instynktownie ją pociągnęłam, jednak nawet nie drgnęła. Za drzwiami znów rozległ się płacz.

– Naprawdę nikt nie pomoże? – powiedziałam na głos, bardziej do siebie, ale jakiś mężczyzna za mną westchnął ostentacyjnie. Przyjrzałam mu się spod zmrużonych powiek. Jeszcze rok temu nie ruszyłabym na pomoc. Teraz po prostu musiałam.

– Dzieciak się chyba zatrzasnął – powiedział nieznajomy, jakby odkrył Amerykę.

Uniosłam oczy do góry, na co ten znów prychnął. Nieuprzejmy facet około czterdziestki. No, może nieco młodszy, ale nie miałam zamiaru pytać. Wyczuwałam, że nie warto. Miał ciemne tęczówki, rozwichrzone włosy i siedział w dziwnej pozycji na miejscu dla niepełnosprawnych. Zastanawiałam się, czy na pewno należy mu się to siedzisko, biorąc pod uwagę, że niedaleko stała starsza kobieta. Czy pomyślał o tym, aby jej ustąpić? Tak, byłam dobrą obserwatorką. Kiedyś, gdy byłam dzieckiem, obserwacja wiele razy służyła mi za jedyną rozrywkę. Nieważne. Ten facet pewnie nie pomyślał o innych. Znów zerknęłam na drzwi.

– Spokojnie, pójdę po kogoś, kto nam pomoże. Nie płacz, powiedz mi, jak masz na imię.

– Piotruś – wychlipał głosik. Chłopiec miał może sześć, siedem lat. Był przerażony, tak samo jak ja.

– Piotrusiu – powiedziałam łagodnie – spróbuj wcisnąć czerwony albo zielony przycisk. Drzwi powinny ustąpić.

– Ze… Zepsuły się! – zawył maluszek. No, to typowe w tych pociągach. Wiedziałam z doświadczenia, że drzwi lubiły się zacinać. Siłowałam się z nimi wielokrotnie, a pech akurat chciał, że w środku zatrzasnął się dzieciak.

– Mama z tobą nie poszła?

– Jadę z tatą, kazał mi iść samemuuu… – Maluch znów wył, a ja musiałam działać szybko. Za moment wysiadałam. Miałam na głowie rozmowę o pracę, a nie tłumaczenie całej sytuacji zaspanemu ojcu.

– Okej, posłuchaj, ach…

Znów, nie wiedząc czemu, zwróciłam się do pobliskiego mężczyzny. Ten, o dziwo, już nie siedział. Stał i górował nade mną. Nie byłam jakoś strasznie niska i drobna, ale on? Przypominał posąg. Patrzył na mnie z wysokości.

– Odsuń się – powiedział ostro.

Aż podskoczyłam i szybko zrobiłam mu miejsce. Z lękiem obserwowałam, jak chwilę zmaga się z przesuwnymi drzwiami i uwalnia zapłakanego chłopca. Dzieciak od razu rzucił się do mnie, wtulając w spódnicę. Pogłaskałam go odruchowo po głowie, nie wiedząc, co robić. Z lekka zażenowana spojrzałam na postawnego mężczyznę. Ten nadal świdrował mnie wzrokiem, aż opuściłam głowę. Zwróciłam się do zagubionego kilkulatka:

– Cii, cii. Chodź, znajdziemy twojego tatę i powiemy mu, że nie może cię puszczać samego, dobrze? Pokaż mi, gdzie go ostatnio widziałeś.

Chłopczyk pokiwał głową i ruszyłam z nim na sam koniec dłuższego wagonu. O dziwo, nieznajomy, mrukliwy superbohater szedł za nami. Nie wiedziałam, czemu to robi, ale nie oponowałam. Może chciał usłyszeć „dziękuję”?

Kiedy w końcu znaleźliśmy śpiącego i chyba wymęczonego ojca, chłopczyk z płaczem wcisnął mu się na kolana. Mężczyzna nagle się zbudził i dopiero po chwili uświadomił sobie, że dziecku coś się stało. Patrzył na mnie i na nieznajomego z przerażeniem, a ja, cholera, zrozumiałam, że pociąg zatrzymuje się na mojej stacji. Z bijącym sercem nieskładnie wytłumaczyłam sytuację, po czym ruszyłam w stronę wyjścia.

– Podsumowując, muszę iść, moja stacja…!

– Nic nie rozumiem! – wykrzyknął być może zapracowany tato. Okulary zsunęły mu się na nosie.

– Idź – powiedział do mnie burkliwym tonem postawny mężczyzna, kładąc mi rękę na ramieniu. – Ja wytłumaczę, że dziecka należy pilnować.

Chciałam się odwrócić i dodać, by był delikatny, ale czas właśnie mi się skończył. Wypadłam z wagonu, o mało co znowu nie potrącając ludzi. Jeszcze jedno potknięcie i na pewno skończę z guzem!

Ale kiedy stanęłam przed budynkiem firmy, gdzie aplikowałam, nie myślałam już o tajemniczym mruku i zagubionym chłopcu. Tym razem to ja byłam zagubiona. Chociaż wielokrotnie widziałam na filmikach w sieci, jak wygląda rekrutacja do agencji marketingowej, wiedziałam, że to nie będzie prosty test umiejętności. Z natury byłam raczej wycofana, nie umiałam zabłysnąć w zespole, ale posiadałam wiele przydatnych umiejętności, które pewnie przesądziły o tym, że dostałam się do drugiego i ostatniego etapu. Teraz musiałam tylko doskonale wypaść, uśmiechać się i nie dać ciała.

A przynajmniej tak mi się wydawało.

Weszłam do budynku, chociaż miałam ochotę obrać przeciwny kierunek. Szłam szybko w stronę recepcji, zastanawiając się, czy nie lepiej było odpowiedzieć na ogłoszenie dotyczące stanowiska sprzedawczyni w małym sklepie. Miałabym święty spokój właśnie teraz. Ale nie. Musiałam znaleźć dobrze płatną robotę, która pozwoliłaby mi na odciążenie rodziców.

Tylko to mnie zmotywowało, by po potwierdzeniu swojego przybycia wejść na drugie piętro i usiąść w korytarzu. Dostałam informację, że jestem kilka minut za wcześnie, i poproszono mnie o pozostanie na miejscu. Tak zrobiłam, w międzyczasie zerkając na lustrzaną ścianę. Widziałam w niej swoją niewyraźną sylwetkę – koszulkę luźno włożoną w spódnicę, torebkę, nadal mocno przyciśniętą do piersi, oraz gruby warkocz, który nieco wymknął się spod kontroli. Próbowałam na oślep poprawić niesforne kosmyki w kolorze ciemnego blondu, ale wykonywałam syzyfową pracę. Chaos w mojej głowie musiał się wylać na zewnątrz i przybrał postać bezładnej fryzury. Tuptałam lekko w miejscu, wyrażając tym zdenerwowanie.

– Pani Joanna Ruś?

Już drugi raz tego dnia podskoczyłam w miejscu, a nie minęło nawet południe! Spojrzałam na drobną kobietę, która uśmiechała się do mnie zachęcająco.

– Tak, dzień dobry. – Wstałam i podałam jej rękę.

– Emilia Jarosławska. Będę miała przyjemność gościć panią na rozmowie.

Uśmiechnęłam się do niej, chociaż miałam ochotę się rozpłakać. Zwalcz to, Jo! Poradzisz sobie, Jo! W myślach znów liczyłam: raz, dwa, trzy, cztery. Pozwalało mi to nieco osłabić stres. Ten jednak nie dawał za wygraną.

Drżącymi rękami przesunęłam krzesełko i usiadłam po drugiej stronie blatu. Emilia rozsiadła się beztrosko, segregując jakieś kartki. Puściła mi oczko.

– Gotowa?

Przełknęłam ślinę.

– Tak, myślę, że tak…

– Okej! Jak już pewnie wiesz, nasza firma jest jedną z największych agencji marketingowych w Polsce. Działamy z roku na rok coraz prężniej, współpracując ze sporymi markami. Tutaj masz wykaz wszystkich naszych dokonań i nagród.

Emila podała mi jakąś ulotkę, na którą patrzyłam, ale nic z niej nie rozumiałam. Jakbym nagle straciła umiejętność czytania. Uśmiechałam się nadal, robiąc dobrą minę do złej gry. Udałam, że ją przeglądam, po czym kobieta kontynuowała, nadal mocno i energetycznie:

– Nasz dział, czyli dział content marketingowy, stale się rozwija. Aktualnie szkolimy jedną dziewczynę, ale wyszło szydło z worka, że potrzebujemy kogoś jeszcze. Twoje teksty próbne były bardzo dobre, zaciekawiły nas. Odpowiadają też naszej polityce. Dlatego jesteś tu, gdzie jesteś.

Pokiwałam głową, udając, że wszystko rozumiałam. Stres sięgał zenitu.

– Ale dobrze. Zaczynajmy. Opowiedz mi coś o swoim największym sukcesie.

Drodzy państwo, mamy to.

– Udało mi się samodzielnie sprzedać dwieście książek w ciągu dwóch miesięcy – zaczęłam drżącym tonem. – Moja znajoma wydawała tomik opowiadań, intrygujący i ciekawy. Postanowiłam jej pomóc zebrać zespół wydawniczy i zaplanować cały proces.

Opowiadałam, jak rok temu postanowiłam spełnić swoje drobne marzenie i zostać wydawczynią. Cały projekt wypadł świetnie, wyszliśmy na zero już miesiąc później, a tomik zbierał dobre recenzje. Wiedziałam, że niedawno Ilona wysłała go na konkurs i trzymałam za nią kciuki. Wspomniałam więc Emilii o całym procesie, o niuansach – żyłam tym, tym wspomnieniem. Kiedy jednak wyjrzałam zza moich chmurek, okazało się, że dziewczyna jest znużona.

– Twoje największe niepowodzenie w tym projekcie? – zapytała mechanicznie, notując coś na kartce.

Znów przełknęłam ślinę.

– Nie dopilnowałam projektu graficznego. Miałam opóźnienie przez grafika, ponieważ w mailu nie wyznaczyłam jasno deadline’ów.

– Okej – rzuciła sucho rozmówczyni. Najwyraźniej mój projekt życia nie zrobił na niej żadnego wrażenia. – Przejdźmy teraz do drugiej części. Przeczytam ci zadanie. Zastanów się nad odpowiedzią i daj mi kilka rozwiązań problemu.

Rekruterka zaczęła czytać. Z bijącym sercem poprosiłam o powtórzenie. Nic nie rozumiałam, jakby czytała te zdania po łacinie.

– Co zrobisz, kiedy konkurencyjna firma wyrzuci na rynek podobne narzędzie i każe sobie za nie płacić użytkownikom? Jaki będzie twój pierwszy krok?

Jezu. Zupełna pustka. Żadna odpowiedź nie przychodziła mi od razu, na już. W mojej głowie szalały myśli i emocje. To trudne pytanie! A może łatwe? Może po prostu podchwytliwe? Serce podeszło mi do gardła, miałam wrażenie, że się duszę. Pokręciłam głową.

– Hej, nie poddawaj się – rzuciła Emilia od niechcenia, ale oczami wyobraźni widziałam, jak wykreśla moją kandydaturę. – Dawaj, wszystko, co powiesz, jest ważne.

Ale nic nie umiałam z siebie wykrzesać. Dotarło do mnie, że marnuję czas swój i rekruterki. Dziewczyna próbowała mnie nakierować na właściwą odpowiedź, ale tylko się uśmiechałam. Pozory. Łzy zbierały się w kącikach, broda zadrżała. Czułam się jak mała dziewczynka, która odpowiada przed nauczycielem. Przeraziło mnie to.

Złapałam torebkę i po prostu uciekłam. Żeby nie było – wyjątkowo spektakularnie. Na początku prawie uderzyłam w szklane drzwi, rozbijając sobie na nich nos. Nie słyszałam nawoływań Emilii. Pewnie była w takim szoku, że zaniemówiła. Mój wewnętrzny głos powtarzał jak nakręcony: będą cisnąć z ciebie przez miesiąc! Będziesz najbardziej bekową kandydatką ever! Zacisnęłam zęby i wybiegłam z budynku, potykając się o próg. O dziwo, nie zaryłam znów twarzą w beton – złapałam się uchwytu obrotowych drzwi. Niezgrabnie wyszłam na świeże powietrze i ukryłam się na parkingu między budynkami. Dopiero wtedy sobie ulżyłam i pozwoliłam na płacz. Ładny mi początek nowego życia!2

Nie mogłam przestać łkać. Szlochałam tak jak kiedyś, tylko nie w swoim bezpiecznym pokoju, a między wysokimi biurowcami obcego miasta. Zniknęłam z mojej niewielkiej wioski, by znaleźć się w dzikiej krainie szkła, pośpiechu i wielkich aspiracji – ale ani jedno, ani drugie miejsce nie ułatwiało mi życia.

Jeszcze rok temu życie w mieście było moim marzeniem – wyrwanie się ze stagnacji, odkrycie swojej ścieżki. Miałam znaleźć pracę, która utrzyma mnie w nowoczesnym świecie bez konieczności pobierania zasiłków czy zaciągania kredytów. Część pierwsza tego planu była wyjątkowo udana – miałam gdzie mieszkać. Znalazłam tanią, niewielką kawalerkę obok dworca, miałam mały zapas pieniędzy i ogromne chęci do pracy w korporacji. Problem w tym, że żadna korporacja mnie nie chciała – bez studiów trudno przejść wymagające rozmowy rekrutacyjne, ale ta była szczytem beznadziei.

Usiadłam, nie obawiając się już o spódnicę. Bruk był zimny, jednak w zaułku między budynkami mogłam pobyć sama ze sobą. To nie był mój pierwszy raz, jeśli chodzi o zawalenie po całości. Nigdy jednak nie wybiegłam ze spotkania, dopiero dzisiaj coś we mnie pękło. Próbowałam to zrozumieć. Objęłam rękami kolana i siedziałam, wierząc, że nikt tu nie przyjdzie przez najbliższy kwadrans. Jak to się stało? Czemu nie mogłam odpowiedzieć? Przecież teraz, po wyjściu i ochłonięciu, wiedziałam, że pierwsze myśli na ten temat były jak najbardziej właściwe. Coś bym powiedziała, być może niewystarczająco wiele, ale zawsze coś sensownego. Ale nie, potem nastała pustka. Stres. Nerwy. Wprawdzie mogłabym przetrwać tę rozmowę, ale na pewno wyleciałabym z żywiołowego, inteligentnego zespołu, który jest trzy razy szybszy.

I ma trzy razy lepsze wykształcenie. A ja? Kim w tym wszystkim jestem?

Nie zdążyłam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Poderwałam się na równe nogi, słysząc, że ktoś zbliża się do zaułku, który obrałam za przystań. Jeszcze tego mi brakowało, by ktoś uznał mnie za potrzebującą pomocy. Zacisnęłam zęby i poprawiłam sztywny materiał spódnicy uszytej własnoręcznie przeze mnie i mamę. Dam sobie radę sama. Dam sobie radę. Po prostu odpowiem na kilka ostatnich ofert o pracę i znajdę coś dla siebie.

Ruszyłam do przodu, powtarzając sobie te słowa jak mantrę. Obserwowałam świat dookoła, wycierając co jakiś czas załzawione oczy wierzchem dłoni. Świat wielkich potrzeb i miniaturowych mieszkań. Urocze kamienice, zmienione nie do poznania. Niby nowoczesne, a jednak nadal kryła się w nich historia.

Pociągnęłam nosem, przypominając sobie historię sprzed godziny. Miałam nadzieję, że chłopiec jest już bezpieczny, a ojciec dostał nauczkę. Niespodziewanie w wyobraźni zobaczyłam też postawnego mruka, nieznajomego, który zaoferował pomoc. Wyobraziłam sobie jego skwaszoną minę. Jakby coś go bolało. Ciekawe, czy dokuczało mu życie, czy coś innego. Szkoda, że nie miałam czasu go zapytać. Teraz będę żałować tego, że tak bardzo się spieszyłam i nie zaspokoiłam ciekawości.

Spodziewałam się zupełnie innego poranka i innego dnia. Tymczasem znów zostałam sama. No, prawie.

Rozmyślania przerwał mi telefon. To mama próbowała dobić się do mnie już dwa razy. Zamrugałam i odebrałam kolejne połączenie.

– Córcia, opowiadaj! – Głos kobiety był zdenerwowany i podniesiony. – Jak praca? Dostaniesz ją?

– Nie… niestety. Nie dałam rady przejść rozmowy rekrutacyjnej – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Konkurencja była duża, a ja nie odpowiedziałam na pytania testowe.

– Ojej… – Mama wyraźnie się zasmuciła, zmieniając ton wypowiedzi. Po chwili ciszy dodała: – To nic. Nie idź do snobów. Znajdź pracę, która da ci radość, kochanie.

– Mamo – jęknęłam, zatrzymując się blisko witryny jakiegoś sklepu spożywczego. – Nie mogę. Przecież wiesz. Muszę znaleźć robotę tak szybko, jak to tylko możliwe.

– Wiesz też, że zawsze możesz do nas wrócić.

– Nie, nie mogę – przerwałam jej, może zbyt ostro, ale nie miałam wyjścia. – W mieście mam wygodę. Pamiętaj, że to jest najlepsza opcja dla mnie i dla nas. Odciążę was, obiecuję. Znajdę coś, co mnie nie zabije od razu.

Mama westchnęła, ale nie oponowała. Wiedziała, że na nic zda się sprzeciw. Już cholerny rok temu się na to uparłam. Nie chciałam dla nikogo być przeklętym ciężarem. Z ponurymi myślami kierowałam się w stronę dworca. Odruchowo sprawdziłam, czy mam przy sobie torebkę. Była. Uff. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby i ona dzisiaj zniknęła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: